farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...

kumorAPiramidki finansowe zostały przećwiczone w Polsce na wszelkie możliwe sposoby. Polaków ograbiano za przyzwoleniem "ich" państwa, tłumaczono, że taki jest koszt "transformacji ustrojowej". Oprócz prostych kradzieży, na wydrę, typu afera FOZZ, wypada przypomnieć (bo rodzice rzadko chwalą się przed młodzieżą, jak się dali oszukać) syfonowanie dolara na początku lat 90. Polegało to na tym, że w ramach planu Balcerowicza ustalono kurs złotego względem dolara na stałym poziomie, gdy tymczasem w kraju szalała inflacja, a oprocentowanie lokat bankowych przewyższało 120 proc.

Oznaczało to, że bez wielkiego ryzyka, dokonując operacji przewalutowania, można było uzyskać co najmniej 120 proc. rocznie od zainwestowanych dolarów. Jedynym zagrożeniem było to, że w Warszawie coś rypnie i kurs zostanie z dnia na dzień zmieniony – no ale tego rodzaju informacje można było mieć zawczasu za całkiem śmiesznej wysokości łapówki. Takie ustawienie kursowe skłoniło miliony Polaków do zamiany trzymanych pod bielizną dolarów na złotówki, zaś zainwestowany zagraniczny kapitał spekulacyjny z wielkim mlaskaniem i oblizywaniem się im te kilka miliardów dolarów "zagospodarował" i ujechał "szukać swego Pacanowa". Oczywiście, w tym samym czasie były setki pomniejszych przypadków masowego okradania, różne banki Grobelnych, afery Drew-Budu itp.


Zostańmy jednak przy tych wielomiliardowych.
Klasyczną piramidką było uruchomienie polskiej giełdy. Handlowano na niej papierami dwudziestu kilku firm. Jednocześnie w środkach przekazu, zwłaszcza telewizji, ruszyła olbrzymia machina propagandowa o tym, jak to można na giełdzie łatwo się dorobić. Pokazywano młodych ludzi, którzy kupowali IPO za oszczędności wyciągnięte z SKO, a już po miesiącu jeździli (to w Polsce działało na wyobraźnię) najnowszym modelem BMW. Naród pozbierał z kont PKO i skarpet co tam jeszcze zostało i rzucił się do okienek domów maklerskich. Przed lokalami tychże ustawiały się długie kolejki, niczym w PRL-u po mięso. W kinach puszczano ad hoc dokręcone filmy fabularne o nowych Polakach, którzy weszli na giełdę przebojem, a teraz żyją jak królowie.


W głowach nowych inwestorów, którzy w większości wypadków nie potrafili odróżnić akcji od obligacji, a dorobili się ciężką pracą i oszczędzaniem, szumiało niczym na dansingu w remizie, przed oczami przesuwały się kolorowe obrazy dobrobytu.
Run na akcje przedsiębiorstw notowanych na warszawskiej giełdzie stworzył to, co miał w założeniu, wielką piramidę finansową – bąbel, który pęczniał do momentu, aż zaczął wysychać strumień ludzi donoszących mamonę w darze. W tym czasie kapitalizacja giełdowa spółki Telegraf (halo, halo, kto ją jeszcze pamięta?) przewyższała kapitalizację koncernu Daimler-Benz. Jednocześnie zyski Telegrafu w porównaniu z zyskami niemieckiej firmy były rodem z krainy krasnoludków.
I nagle zręcznymi ruchami kierownicy przekrętu przestawili zwrotnicę, wycofali się, kradnąc Polakom kilka miliardów oszczędności. No ale wiadomo, Polak, dumny gość, okiem nawet nie mrugnął, spłynęło to po nim jak po kaczce... Gdyby naród nie miał dziur w mózgu po komunizmie, to w takiej sytuacji, całkowitego braku ochrony państwa przed oszustami, ruszyłby na Warszawę, żądając głów co bardziej prominentnych i bezczelnych polityków-złodziei.


Niestety, niczym dobry macher ofierze gry w trzy karty, propaganda państwowa wytłumaczyła biedakom, że to ich wina – zostali walnięci w rogi ponieważ w porę się nie zorientowali, a takie są "reguły rynku".
W Polsce dzisiaj afera to normalność. Jeśli pojawia się jakaś na medialnych radarach, to znaczy, że została zamówiona przez ten czy inny interes grupowy ludzi, którzy terenem Polski realnie zawiadują.
Nie inaczej z Amber Gold, która to firma wcale nie musiała uruchamiać piramidy finansowej. Ceny złota rzeczywiście szły i pójdą w górę. Panowie weszli jednak komuś między wódkę a zakąskę. A w Polsce to duży błąd.
Ponieważ zaś praca w państwowym nadzorze finansowym przypomina robotę sapera – bo trzeba poruszać się ruchem konika szachowego między polami, których ruszać nie wolno – polski pożal się Boże inwestor pozostawiony jest samemu sobie, oscylując nocnymi myślami między żądzą pieniądza a zdrowym rozsądkiem.


Wszystko to pokazuje, ile polskie rodziny tracą na tym, że nie mają własnego państwa; że nie mogą liczyć na opiekę instytucji państwowych przed oszustami; że ustawy są krojone przez podpłacone partie na użytek złodziei krajowych i zagranicznych.
I co? Gucio w zoo.
Bo jeśli normalnemu człowiekowi wkłada się rękę do portfela, a on nic, to znaczy, że jest bardzo źle; to znaczy, że pozbawiono go instynktownych odruchów.
Z czego by tu jeszcze okraść Polaków... Może z bogactw naturalnych? Głupi na nie nie zasługują.
Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 17 sierpień 2012 14:27

Nie lubię rocznic Bitwy Warszawskiej

Napisał

kumorA…bo każą się konfrontować i porównywać z tamtymi czasami i tamtym pokoleniem. Porównanie wypada słabo, bo to tak jakby dziesiątą wodę po kisielu czasów saskich (jednak za króla Sasa, to Polska bogactwem ociekała) z heroiczną postawą Polaków, którzy nagle zrozumieli, że Polska jest na tyle cenna, że warto za nią umierać.
Dzisiaj co prawda w rocznicowych klimatach pada wiele górnolotnych frazesów, i skrzydła rosną u ramion, więc gdyby tylko można było tak zastygnąć i nie rozglądać się po zdewastowanej marynarce wojennej, zdziesiątkowanym lotnictwie i przerzedzonych wojskach lądowych coraz bardziej nabierających charakteru ekspedycyjnych... Polska jest słaba i polska armia jest słaba. Pół biedy, gdyby to była tajemnica wojskowa, niestety wie o tym każdy burek z zaścianka. Żołnierze polscy ładnie wyglądają – dzieciom wojsko się podoba. No i chyba trzeba na tym poprzestać...
Przy okazji wojskowego święta prezydęt Komorowski rzucił w eter kilka fajnych myśli, jak to, że w naszym plemieniu mamy za dużo wodzów, i zaproponował budowanie tarczy rakietowej made in Bumar. Paradoksalnie, gdybyśmy mieli własne państwo, nawet mógłbym się do pomysłu zapalić, bo nie jest głupi. Wymaga jedynie porządnych negocjacji z kolegami Żydami. Bo to właśnie nie kto inny a Izrael ma najbardziej rozwinięte na świecie systemy ochrony antyrakietowej przed badziewiem małego i średniego zasięgu, których właśnie potrzebujemy. Oczywiście tego rodzaju obrona w sercu Europy stawałaby Putinowi ością w gardle, dlatego rzecz jest możliwa jedynie wówczas, gdy w gmachu przy Al. Ujazdowskich 2 nie będą biegać w krótkich spodenkach.

* * *
Z okazji święta Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, życzenia złożył chrześcijanom (w zasadzie katolikom) premier tego pięknego kraju. Stephen Harper pisze w kartce bardzo pięknie – I am delighted to extend my heartfelt greetings to all Canadians observing this blessed occasion. (...) Marking the ascension of the Blessed Virgin Mary into heaven, it is a time to celebrate the fulfillment of the promise made by Jesus to all his faithful servants and the redeeming power of faith. (...) God bless.
To w Kanadzie, ciekawym, czy katolickiej Polsce premier zdobyłby się na coś takiego, ciekawym, ile razy kończył przemówienie słowami "niech Bóg błogosławi"...
A tak na marginesie, ciekawe z jakiego powodu taki gest? Obserwując "politykę życzeniową" obecnego rządu, wcale znowu nie jest to takie miodzio – na Boże Narodzenie Harper życzył nam Merry Christmas razem z Happy Hannukah, wcześniej życząc żydom dodatkowo oddzielnie z okazji ich święta.
Oczywiście, że "chodzi o pieniądze", czyli w tym wypadku o głosy – jest nas tu, w Kanadzie, katolików najwięcej i stajemy się coraz bardziej aktywni politycznie. Nie, nie my Polacy, tylko ci z Indii, Chin, a przede wszystkim Ameryki Południowej, a tam przecież uwielbienie dla Maryi Panny porównywalne jest z polskim. Tak bym sobie to tłumaczył...

* * *
Kanclerzowa Merklowa odwiedziła Ottawę i przy tej okazji rozgorzała dyskusja na temat "kanadyjskiej pomocy dla Europy". W stu procentach popieram naszego ministra finansów – niech sobie Niemcy pomogą sami, bo mają z czego. Pani Merklowa to szczwany lis, i dlatego trzeba z nią rozmawiać po męsku. Europejczycy sami się wepchnęli w dzisiejszy kozi róg. Jest z niego kilka wyjść, najgorsze byłoby natomiast finansowanie "projektu europejskiego" za nasze pieniądze. Widać gołym okiem, że projekt ten jest częściowo sprawcą dzisiejszego galimatiasu. I gdyby euroglobaliści z EU siedli sobie dzisiaj do stolika bez ideologicznych uprzedzeń, to Stary Kontynent miałby jakąś szansę. Natomiast szukanie naiwnych do dalszego finansowania nieudanego eksperymentu walutowego jest nie na miejscu.

* * *
Wracając do Polski, można z całą pewnością podkreślić, że jest to kraina wesoła – oczywiście do momentu, kiedy nie ponosi się konsekwencji owej "wesołości".
Potwierdził to pozew wystosowany przez znanego obrońcę wolności słowa Adama Michnika, pod adresem znanego felietonisty, p. Ziemkiewicza. Uzasadnienie upublicznione przez pozwanego (proszę sobie poszukać w necie) stanowi czystej wody tekst kabaretowy, który – podejrzewa się – nie jest efektem elukubracji adwokata powoda, lecz skutkiem pracy intelektualnej naszego wolnościowego tuza.
Jest się z czego pośmiać – poczynając od faktu, że Michnik pozywa Ziemkiewicza za to, że ten ostatni zarzuca mu pozywanie ludzi do sądu.
No fajnie, tylko mnie znów robi się gorzko, bo czas i wyobraźnię polskich elit zajmują takie właśnie cyrkowe szpagaty, a tu kraj już niemal całkowicie zatonął. Z pewnymi ludźmi nie warto rozmawiać – bo to strata czasu – są ważniejsze tematy. Michnik należy do grona postaci, których konterfekty powinny się znaleźć na ścianie sklepu polskich idei z podpisem "tych klientów nie obsługujemy".
Tymczasem Ziemkiewicz, zamiast faceta ignorować, robi mu klakę. Michnik to smok z innej bajki, który zeżarł już dostatecznie dużo polskich księżniczek i dzisiaj trzeba mu jamę przywalić kamieniem. Niech sobie tam zionie w samotności.
Drodzy panowie z elity polskiej, nie pora bawić się w kabaret, gdy państwo polskie w rękach błaznów.

Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 10 sierpień 2012 11:08

Z atrapą złotego rogu

Napisał

 

kumorAW moim bloku testowano przez trzy dni system alarmów przeciwpożarowych oraz radiowęzła ostrzegawczego na wypadek – jak zakomunikowano – national emergency.


Pobudziło to moją przygoleniową wyobraźnię, no bo jakież to możemy mieć nadzwyczajne wypadki o ogólnokrajowym zasięgu – wojna, najazd kosmitów? W końcu Kanada to kraj od morza do morza, a więc żeby nas tu coś zaskoczyło, to musi mieć naprawdę duże rozmiary.
Strażacy z bardzo ważnymi minami chodzili przez trzy dni po bloku i nawet nie śmiałem pytać, czy aby to testowanie potrzebne i do czego.
A gdy już jesteśmy przy wojennych sprawach, proszę zobaczyć, jak się manipuluje informacjami agencyjnymi. Oto fragment karmy informacyjnej, rozkładanej Polakom do karmników: – Mimo sankcji nałożonych przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone Islamska Republika Iranu nie ma zamiaru rezygnować z rozwoju programu atomowego, czego przykładem jest próba wystrzelenia rakiety krótkiego zasięgu. Jak podkreślają władze w Teheranie, próba "została zaliczona do udanych"...
Rozbierzmy sobie ten klocek na mniejsze: Iran kategorycznie zarzeka się, że jego program atomowy służy wyłącznie celom pokojowym. Nikt na razie nie udowodnił, że jest inaczej. Co ma więc piernik do wiatraka?! Czyli w jaki sposób próba celnej rakiety wiąże się z "rozwojem programu atomowego"? Dlaczego wystrzelenie nowej wersji rakiety balistycznej świadczyć ma o tym, że Iran nie rezygnuje z rozwoju programu atomowego? Przecież takie wnioskowanie obraża logikę!
Jak widać, propaganda zastępuje całkowicie informację, najczęściej zaś po prostu informację udaje, po to by być bardziej skuteczna.
• • •
Curiosity wylądowała (wylądował?) na Marsie. Łezka w oku się kręci, patrząc na ostatnie podrygi kosmiczne niegdysiejszego kolosa gospodarczego i naukowego. Stany Zjednoczone nadal słyną z poziomu szkolnictwa wyższego (ale tylko wyższego), przyciągając setki tysięcy chińskich studentów. Polska się pochwaliła, że ma w napędzanym atomem marsjańskim łaziku jakiś jeden czujnik podczerwieni, Kanada też coś tam wykombinowała. Ciekawe, czy Chińczycy też? Nie zdziwiłbym się. Tak czy owak, badanie przestrzeni kosmicznej było niegdyś podniesione do rangi futurystycznej ideologii. W obliczu wyzwań poznania ludzkość – prognozowano – uzyska ciekawe zajęcie, co powinno oderwać ją od bezustannej bijatyki o majątek, władzę i kobiety i skierować ku gwiazdom. Tak się nie stało, pomimo krótkiego okresu ekscytacji lataniem na orbitę, a potem na Księżyc. Człowiek jednak woli jeden drugiego walić po łbie niż sięgać gwiazd. Nauka nie była w stanie porwać wyobraźni milionów i wkrótce okazało się, że kolejne lądowanie na Księżycu przegrywa w telewizyjnych rankingach z podpompowaną seksem soap-operą. A może komuś na tym zależało, żeby tak było? W końcu kolonizacja, czy choćby eksploatacja gospodarcza przestrzeni okołoziemskiej mogłaby zbyt wielu ludzi skłonić do myślenia.
Zainteresowanie marsjańskimi wojażami wkrótce więc zejdzie na dalszy plan doniesień agencyjnych, a my nadal będziemy się kisić w ziemskich sosach.
• • •
Tegoroczny festiwal muzyczny Woodstock podsponsorowywany przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy jakoś tak zrobił mi zgagę. Pamiętam Jarocin, pamiętam, że większość młodych ludzi miała wówczas w głębokim poważaniu władzę, pieniądze i ryczała słowa piosenek, których cenzura nie nadążała cenzurować... Prowokacja, Siekiera, Moskwa, Hak, Jaguar, Piersi, Ostatnie Takie Trio, Rendez-Vous, Sedes, Abaddon, Kultura, Madame, Fort BS, Stress, Variété, Made in Poland, Dezerter, KSU... Żaden z tych zespołów nie ważyłby się wyjść na scenę, po której wcześniej chodziłby Jaruzel, Urban czy jakiś inny mastodont z Warszawy.


Dzisiaj młodzi ludzie "kontestują" kontestacją prefabrykowaną specjalnie dla nich w salonach Owsiaka, Kuby Wojewódzkiego, speców od marketingu idei; jedzą z ręki systemowi, który wcześniej zdołał wyprać im mózgi i oswoić. Cenzury "nie ma", ale spróbuj tylko zaśpiewać o... Nie ma ikry, nie ma jaj. Jest tylko coraz bardziej sprana nieprzyzwoitość taplania się w błocie, wzajemnego obspermiania i szprycowania mózgów tandetną chemią. Tak to jest, jak władza delikatnie, krok po kroku, przejęła naturszczykową, autentyczną imprezę, podczas której wykwitały w niebo zaciśnięte pięści.
Ten sam los czeka dziś w Polsce każdy autentyk – o czym świadczą delikatne zakusy na "Marsz niepodległości". Wkrótce w pierwszym szeregu pomaszerują w nim wszyscy grabarze suwerenności na czele z jednym takim w czapce krakowskiej z pawim piórem i atrapą złotego rogu w garści.


Andrzej Kumor
Mississauga

Ostatnio zmieniany środa, 15 sierpień 2012 22:29
piątek, 10 sierpień 2012 10:21

Ochota na Polskę i wola zwycięstwa

Napisał

kumorAAlbo uznajemy prawowitość istniejącego państwa i usiłujemy robić politykę w ramach funkcjonujących mechanizmów demokracji; albo uważamy, że te mechanizmy demokracji są niewystarczające, i zabiegamy w ramach instytucji państwa o jego odnowienie – nawołujemy do referendów, masowych wieców, które pozwolą doprowadzić do reformy agend państwa; albo uważamy, że to nie jest nasze państwo, i chcemy obalenia jego władz i systemu politycznego wszelkimi dostępnymi metodami – jak mówi wieszcz – "zemsta, zemsta na wroga z Bogiem, lub choćby mimo Boga"...

Uznanie każdego z wymienionych wariantów pociąga za sobą odmienną taktykę działania i dyktuje inne metody. Niektóre – np. polityczne i bojówkarskie – czasem mogą się uzupełniać, jak to miało miejsce w czasach Republiki Weimarskiej w Niemczech.


Polski kontekst polityczny, a co ważniejsze mentalność Polaków, którzy zajmują się polityką, wyrasta z doświadczeń antypaństwowych lub w najlepszym wypadku "okołopaństwowych". Brak państwowości polskiej przez okres życia kilku pokoleń, ukształtował polską psychikę, zracjonalizował antypaństwowe postawy i wprowadził nadrzędność interesu grupowego – różnie formułowanego, najczęściej tak by było jak najwygodniej dla samych zainteresowanych. Jest to sytuacja łatwa do zaobserwowania we wszystkich społecznościach okupowanych. I co ciekawe, polskie doświadczenia są w tej mierze podobne do, na przykład, palestyńskich. Państwo jako twór nie do końca nasz, państwo jako coś przed czym musimy się organizować do obrony, państwo jako organizm, który poprzez rodzinną czy grupową solidarność musimy wykiwać.


To jest pokłosie lat zaborów, to jest efekt okupacji niemieckiej i w o wiele większym stopniu polskiej kolaboracji prosowieckiej przez 40 lat istnienia PRL-u. Stąd dzisiaj pochodzą rozliczne schizofrenie polskiego życia publicznego; stąd tak łatwa racjonalizacja nepotyzmu, korupcji i sobiepaństwa u – zdawałoby się – całkiem przyzwoitych i szanowanych osób. Stąd wreszcie tendencja do obchodzenia prawa, różnymi zakosami i objazdami, brak szacunku do litery prawa i traktowanie instytucji państwowych jak prywatnych folwarków. W naszym polskim społeczeństwie nie zagnieździło się przekonanie o trwałości instytucji jako takich i ich fundamentalnym znaczeniu dla porządku prawnego i politycznego, ponieważ porządki te zmieniały się często jak w kalejdoskopie, i to w ciągu życia jednego pokolenia. Trwałe było "to co nasze". Państwo? – rzecz nabyta – raz jest, raz go nie ma, raz jest austriackie, raz polskie, raz sowieckie.


Tymczasem to państwo właśnie daje najskuteczniejszą metodę obrony interesu narodowego. To państwo ze swoim wojskiem, policją, polityką zagraniczną i dobrym urządzeniem życia wewnętrznego pozwala nam chronić interes rodzin przed obcymi najeźdźcami, grabieżcami i oszustami rodzimego chowu. Nikt lepszej metody nie wymyślił, dlatego narody w sposób naturalny do posiadania własnego państwa dążą. Dlatego Kurdowie chcą mieć niepodległość, a Żydzi odbudowali własną po tysiącach lat rozproszenia.
Państwo to rzecz święta – co wielu polskim politykom, którym młodość upłynęła na "działalności antypaństwowej", trudno traktować poważnie. Jest to jedna z mentalnych przyczyn dzisiejszej słabości Polski; tego, że pokolenie całkiem inteligentnych, wykształconych Polaków nie potrafiło odbudować silnego kraju i zadowoliło się "terytorium zależnym".


Jest to również przyczyna, dla której wiele form działań antypaństwowych uchodzi płazem; patrzy się na nie przez palce.
Dlatego rad bym dowiedzieć się od polskich polityków, zwłaszcza tych opozycyjnych, co sądzą o obecnym państwie polskim? Jest rzeczą zupełnie normalną, że ktoś dzisiejszą polską państwowość zaneguje – ale wówczas nie powinien w niej uczestniczyć, a raczej zejść do podziemia. Jeśli ktoś uznaje dzisiejszą państwowość polską za wystarczającą lub możliwą do zreformowania, nie powinien jej podważać quasi-legalnymi metodami, lecz wziąć władzę. I tu znów mamy podział, bo albo ktoś uważa, że polska jest demokracją i takie "wzięcie" odbyć się może normalną drogą, albo sądzi się, że Polską rządzi w sposób autorytarny układ sił, który do takiego przejęcia nie dopuści za Chiny ludowe. Z jednego i drugiego wynikają różne metody walki.


Wygląda na to, że w Polsce można nadal działać politycznie i to działanie może być skuteczne – trzeba tylko zacząć od fundamentów, a nie od pustosłowia – fundamentem zaś są: wpływ na opinię publiczną i uruchomienie polskich pieniędzy w polityce. I tu znów nie trzeba wyważać otwartych drzwi – wiadomo, jak to się robi, jest wiele przykładów nawet w starej Europie. Jedno jest tylko potrzebne, ochota na Polskę i wola zwycięstwa.


Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 03 sierpień 2012 19:31

Romney, Żydzi i Polacy

Napisał

kumorAJednym z "białych słoni", na które niewiele w mediach głównego nurtu zwraca się uwagi, jest kwestia interesów żydowskich w Polsce. 

Można się tylko domyślać, że są rozległe.
Co ciekawe, sprawę pomijają również najprężniejsze środowiska opozycyjne, jak np. środowisko "Gazety Polskiej". Analiz, nie mówiąc już o krytyce polityki Izraela, w publikacjach tego grona nie uświadczysz.

Tymczasem z polskiego punktu widzenia są to zagadnienia ciekawe i istotne. Nie tylko zresztą z polskiego – o czym świadczyć może zainteresowanie wizytą kandydata na prezydent USA, Mitta Romneya, w Izraelu. Romney, który jest wyznania proizraelskiego (jak wszyscy mormoni), stwierdził m.in., że zacofanie gospodarcze terenów palestyńskich "to kwestia kulturowa". Jeśli na taką wypowiedź pozwala sobie niewykształcony amerykański turysta z Cincinati, to można ręce załamać, ale jeśli tak mówi ewentualny prezydent USA, to muszą się włączać dzwonki alarmowe.
Inną rzeczą ciekawą w kontekście stosunków żydowskich jest jednoznaczne wspieranie w publikacjach wspomnianego środowiska prawicowego prezydenta Gruzji Saakaszwilego w tamtejszych wyborach. Owszem, Gruzini wielkiego wyboru nie mają, a kontrkandydat obecnego szefa państwa jest ekscentrycznym miliarderem, pewnikiem powiązanym z służbami postsowieckimi, ale... Nie jest to takie proste.
Czy Saakaszwili jest powiązany z służbami (którego państwa?), czy nie, nie wiadomo, ale wiadomo, że Gruzja pod jego rządami znacznie zacieśniła stosunki z Izraelem, zaś opisywana przez publicystów prawicy z GP agresja rosyjska na Gruzję wywołana została w następstwie ataku Gruzinów na sporne terytorium – enklawę rosyjską. Nawet jeśli jesteśmy murem po czyjejś stronie, warto przytaczać fakty; ich pomijanie zawsze ma skutki przeciwne do zamierzonych.


No bo nie bez znaczenia jest fakt, że lansujemy kandydata, który z kolegami Izraelitami (i ich kuzynami z USA) trzyma sztamę.
Po co Izraelowi Gruzja? – ponoć jako przyczółek do nalotów na Iran, ewentualnie jako lotnisko zapasowe dla samolotów po nalocie...
Chodzi więc o to, że polskim interesom narodowym raz może być z izraelskimi po drodze, a raz nie bardzo, i trzeba potrafić nasze własne interesy odnieść do cudzych. Żeby się nie okazało, że polski rząd (przyszły czy obecny) znów coś tam zrobi za friko w ramach "za naszą i waszą". Cudze interesy muszą być rozpoznane. Tymczasem debata o interesach żydowskich w Polsce praktycznie nie istnieje.
Jedni coś tam emocjonalnie krzyczą przeciw Żydom, inni wstydzą się nawet oczy na Żyda podnieść...
Tymczasem jest o czym rozmawiać i powinno się to robić otwartym tekstem, publicznie, bez zahamowań, a nie pod stołem.
Jednym słowem, rad bym wiedzieć, co Polska ma za dobre stosunki z Izraelem, poznać, ile wynoszą żydowskie inwestycje w Polsce.
Niezadeklarowana nigdzie doktryna bezpieczeństwa Polski realizowana przez część tzw. prawicy polskiej – wedle wszelkich oznak zewnętrznych, polegała na mirażu oparcia się na Izraelu.


Koncepcja idzie tak, że jedynie amerykańskie gwarancje i ewentualne stacjonowanie w Polsce wojsk USA może nas wyrwać z odradzającego się historycznego szczękościsku rosyjsko-niemieckiego.
Druga przesłanka zakłada, że z oczywistych powodów, pomimo licznych animozji i niechęci do Polaków zwłaszcza żydostwa amerykańskiego, wielu Żydów izraelskich ma do Polski sentyment. A przecież – i tu przesłanka trzecia – Żydzi mają przemożny wpływ na kształtowanie polityki zagranicznej (i nie tylko) w USA.


Zatem – że "zamkniemy" sylogizm – skoro zainteresujemy bezpieczeństwem Polski Izrael – damy Żydom co tam w Polsce chcieliby mieć – to oni załatwią nam gwarancje Waszyngtonu, co pozwoli podstemplować zaciskające się szczęki euroazjatyckiego układu.
W podświadomości elit rosyjskich i niemieckich Polska jako niezależny ośrodek polityczny jest całkowicie zbędna – a podświadomość ta ukształtowana została jeszcze w czasach przedrozbiorowych i pokutuje do dzisiaj z krótką przerwą na "bękarta układu wersalskiego".
Tak więc dzisiejsze uwielbienie zdecydowanie proizraelskiego (politycy amerykańscy mogą być jedynie mniej lub bardziej proizraelscy) Romneya to efekt odgrzania przez środowiska, głównie PiS-owe, tejże właśnie koncepcji, popsutej nieco przebywaniem Obamy w Białym Domu.
Może jest to jakieś rozwiązanie, ale ma ono kilka słabych punktów. I o tym właśnie trzeba głośno mówić.
Jednym z nich jest to, że Żydzi są w stanie zabezpieczyć interesy na terenie Polski nie tylko "via Warszawa", ale również "via Berlin" czy Moskwa. Wcale nie jest powiedziane, że w interesie żydowskim leży odrodzenie Polski jako silnego ośrodka politycznego w Europie Środkowo-wschodniej. Owszem, można Polskę wykorzystać do wielu gier i gierek, ale nie po to, by Warszawa miała coś ugrać wobec Rosji czy Niemiec. Tym bardziej, że żydostwo aszkenazyjskie Rosję zna, wywodzi się z niej i ma do niej o wiele mniej pretensji niż do Polski. "Wdzięczności za wyzwolenie" nie wspominając.


A więc polskie strategie geopolityczne są bardzo ograniczone. Mimo to należy o nich mówić głośno i otwarcie, aby polskie dzieci wiedziały, z czym mają do czynienia.
Słoń jest. Stoi. I nie można go ignorować, nawet jeśli nie pasuje do naszej bajki
Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 03 sierpień 2012 15:29

Petycjografia

Napisał


kumorAJednym z podstawowych kryteriów oceny działania jest jego skuteczność. Jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane – chodzi więc o to, co się rzeczywiście robi, a nie o to, co na niby. Ostatnio odnoszę wrażenie, że opanowała nas petycjografia. Petycje, i owszem, w bardzo sprzyjających warunkach do czegoś potrafią doprowadzić, ale w większości wypadków jest to tylko oznaka pobożnych życzeń, a ich pisanie odbywa się sobie a muzom. Pisanie petycji zakłada bowiem, że ci, do których piszemy, takimi petycjami się przejmują i że coś mogą w naszej sprawie zrobić


Z drugiej strony, pisanie petycji rozgrzesza piszących i podpisujących z działania – no bo skoro się już tak zaangażowałem... Patrząc na zjawisko przyznam szczerze, że z pewnością służy ono zbieraniu przez różne gremia różnych użytecznych informacji, natomiast skuteczność ruchu petycjowego, powiedzmy, że pozostawia wiele do życzenia.


A widziałem petycję do odwiedzającego Polskę Mitta Romneya, żeby odwiedził grób prezydenta Kaczyńskiego czy zrobił coś podobnego; widziałem petycje domagające się odwołania skandalicznego koncertu Madonny, widziałem petycje do rządu USA w sprawie śledztwa smoleńskiego. Po prostu głowa boli, a serce się kroi. Dlaczego? Bo jest to oznaka zbiorowej niemocy mojego własnego narodu, a cóż bardziej może kłuć?
Pisanie petycji zwłaszcza dzisiaj, kiedy każdy ma konto e-mailowe, to ersatz skutecznych działań politycznych.
Zamiast pisać petycje w sprawie koncertu Madonny – trzeba tak zadziałać, żeby do tego koncertu nie doszło – jest kilka sposobów. Łupnąć organizatorów po kieszeni, a nie robić im darmową klakę protestami. Widać jednak, że Polak woli w nimbie wielkiego bohaterstwa i patriotyzmu, narażając się na reperkusje ciemnych mocy – podpisywać jakieś niewiele znaczące papiery, niż wziąć się do konkretnej roboty, albo też dać pieniądze tym, którzy coś konkretnego potrafią uczynić.


Jest to tym bardziej dziwne w społeczeństwie podziwiającym przecież żołnierzy Powstania Warszawskiego, dostrzegającym wielkość, bohaterstwo, umiłowanie wolności i osobiste poświęceniu przeszłych pokoleń Polaków. A przecież ludzie ci swemu umiłowaniu wolności nie dawali wyrazu w pisaniu podań i apeli lecz czynem. Więc może zamiast z bladymi twarzami pisać e-maile przed ekranami komputerów, ktoś pójdzie po rozum do głowy i zrobi coś lekko bardziej skutecznego.


Problemem polskiej pożal się Boże opozycji jest bowiem to, że nie potrafi znieść narzuconego społeczeństwu układu władzy "pookrągłostołowej". Tymczasem zamiast biadolić, wystarczy zmienić rząd i wziąć odpowiedzialność za kraj. Jak to zrobić – organizując się politycznie, zakładając własne środki przekazu, stosując niestandardowe metody propagandy i walki politycznej.
Walkiria polskiej sceny medialno-politycznej p. Ewa Stankiewicz zapytała nie tak dawno po leninowsku, "co robić?". Odpowiedź jest banalnie prosta – trzeba rządzić! I z tego wynikają wszystkie dalsze podpowiedzi. A to, jak zdobywać władzę, uczy historia na licznych przykładach. Apele do rządzących tudzież mocarstw zamorskich, by coś w interesujących nas sprawach uczyniły, są rażąco śmieszne i przypominają pisanie do okolicznych wilków, aby nie zjadały nam baranów. Ludzie, nie bądźcie śmieszni!
•••
O Powstaniu Warszawskim mam zdanie wyrobione od czasu młodzieńczych fascynacji. Drażni mnie, jeśli pisząc o okolicznościach podejmowania decyzji, pisze się, jak to młodzi warszawiacy nie mogli już wytrzymać okupacji i chcieli bronić swej wolności przed komuną ostatnim rzutem na taśmę.
Drażni dlatego, że Armia Krajowa to było wojsko, a nie cywilbanda sfrustrowanego okupacyjną niewolą ludu Warszawy. Armia Krajowa to było Polskie Wojsko i jego żołnierze walczyli lub nie walczyli, bo dostali taki, a nie inny rozkaz.
To dowództwo Armii Krajowej wywołało Powstanie! Pomijanie tego faktu fałszuje obraz sytuacji. Dlatego rozpatrując sprawę Powstania w Warszawie – jedną z ważniejszych dla naszej narodowej polityki – należy ważyć odpowiedzialność za rozkazy, a nie nastroje ulicy.
•••
Jako mississaudzki pracodawca, dostaliśmy właśnie ankietę podpisaną przez panią burmistrzynię, a wysłaną z wydziału planowania i budowania, by pocztą zwrotną podać informacje o firmie – problem w tym, że informacje te są znane m.in. Revenue Canada. Zamiast więc zajmować sobie czas rozsyłaniem listów, wystarczyłoby zasięgnąć języka u innych urzędników, a nie zawracać głowę.
Ale najwyraźniej w urzędzie trzeba sobie wynajdywać zajęcie – a taka akcja wymaga co najmniej kilku etatów...
•••
Lato w pełni, Mississauga to największe kanadyjskie "miasto polskie", a tymczasem na odnowionym Celebration Square królują imprezy hinduskie, arabskie i inne. Polacy, gdzie jesteście?


Andrzej Kumor
Mississauga

kumorAKolejna rocznica Powstania Warszawskiego każe myśleć o elitach.

Z dwóch powodów.
Po pierwsze dlatego, że podczas tej hekatomby polska elita została zdziesiątkowana, a jej zaplecze materialne stracone;
po drugie dlatego, że wywołanie powstania było kontynuacją pewnego rodzaju zgubnego myślenia politycznego, które w Polsce znalazło szeroki odzew; myślenia, które przyniosło tragiczne rezultaty.


Brak państwowości polskiej w XIX wieku nie służył kształtowaniu myślenia geopolitycznego zakorzenionego w praktyce i mającego na celu wspomaganie interesów gospodarczych narodu. Zabory zaciążyły nad tym, co światli Polacy mieli w głowach. A niestety, w większości wypadków mieli tam szczytne hasła i cierpiętnicze ideały, a nie praktykę codziennego budowania polityki państwowej.
Sytuacja trochę się poprawiła w Międzywojniu, ale niestety polska polityka wojenna była fatalna i jedną z przyczyn był brak elit potrafiących strategicznie myśleć, wykształconych w duchu narodowego realizmu. Opieranie się na cudzych obietnicach zamiast własnej sile było tej polityki głównym felerem, nieumiejętność wykorzystania własnych atutów militarnych i brak realnej oceny zagrożenia sowieckiego, przy jednoczesnym posiadaniu doskonałych informacji wywiadowczych z ZSRS, to główne powody tak katastrofalnego prowadzenia polskiej polityki w czasie II wojny światowej; polityki, która zaowocowała 40-latami peerelu – której skutki kilka milionów Polaków urodzonych po wojnie, w tym moja skromna osoba, doznało nieprzyjemnie na własnej skórze.


Tak to bowiem jest, że efektem nieskutecznej polityki jest krzywda ludzka.
Kiedy Rosjanie czy Niemcy dopracowywali się sensownej geopolityki, Polacy podniecali się w salonowych pogawędkach, że gdzieś tam "Chińczyki trzymają się mocno". Gdy się nie ma państwa, myślenie państwowe niczemu nie służy i nie ma się po co toczyć.
Drugi problem polskich elit to ich pochodzenie. Ja wiem, że niektórzy wzdragają się przed nazywaniem elitą polskojęzycznych kacapów przywiezionych na tankach, ale uznając realia, trzeba przyznać, że to właśnie oni i ich potomstwo weszło w rolę elity w popowstaniowej Warszawie i trzeba się do tego faktu odnieść. Ciągłość ich pokoleń sprawiła, że pomimo upływu tylu lat, Polakom z tej naciśniętej na głowę uszanki jest się trudno otrząsnąć; ona sama zaś doskonale wpisuje się w guberialną koncepcję geopolityczną – dla jej rodziców i dziadków Polska nigdy nie zasługiwała na samodzielność; dla niej zawsze te główne rozkazy o strategicznym znaczeniu pochodzić miały z zewnątrz – oni byli od przekazywania rozkazów, a nie ich wydawania.


Problem mamy więc poważny – z jednej strony powielanie mitomańskiego politykowania w środowiskach elit polskich i z drugiej problem podległości w środowiskach elit pseudopolskich.
Nawet gdy już się ktoś trafi, kto dobrze rozezna sytuację i przedstawia realne propozycje geopolityczne, od razu natrafia w Polsce na mur interesów jednego środowiska lub mur głupoty drugiego.
Polska ziemia wciąż rodzi i pozostaje mieć nadzieję, że przyjdą na świat Polacy, którzy swoim własnym wysiłkiem zdobędą konieczne wykształcenie i praktykę myślenia pozwalającą uprawiać realną politykę, pozwalającą myśleć w kategoriach strategicznych. Czy do tego czasu Polska doczeka? Czy doczeka Naród Polski?


Polska to odpowiedzialność nas wszystkich. Dlatego nawet jeśli okręt tonie, nikt nas nie zwalnia z obowiązku obsługi pomp. Są iskierki nadziei, słuchając młodych Polaków, można znów nabrać ochoty na Polskę.
Dlatego trzeba na nie chuchać, trzeba rozniecać; każdy z nas powinien sobie wziąć do serca troskę o formowanie polskich elit narodowych i patriotycznych. Każdy z nas może to robić we własnym zakresie, dlatego "niech rozkwitnie milion kwiatów". To dzisiaj jest jedyna droga. Wtedy przyjdzie taki moment, kiedy damy radę otrząsnąć się i wstać.
Otrząsnąć z polityki miraży i strząsnąć ze stołków narzuconą elitę.
Powstanie Warszawskie ujawniło niesłychany heroizm pokolenia wychowanego w wolnej Polsce, ujawniło też bardzo wysoką próbę ówczesnych młodych polskich elit.


Jednocześnie obnażyło brak realizmu polskiej polityki, brak rozeznania geopolitycznego i lekceważenie kosztów.
Zryw ten pozostanie na zawsze naszą lekcją; na zawsze powinien służyć wychowaniu młodych ludzi, z jednej strony do heroizmu, jako przykład, że dla Ojczyzny poświęca się wszystko, z drugiej strony, powstanie MUSI być przestrogą, jak nie należy uprawiać polityki polskiej.
Uczmy się na błędach ojców i bierzmy przykład z ich wielkich czynów; uczmy się krytycznie myśleć o własnej historii. Jedynie w ten sposób możemy dzisiaj nadać sens ich przegranej walce, sprawić, że nie pójdzie na marne.
Bądźmy realistami bądźmy dumnymi Polakami. Nikt za nas Polski nie podźwignie. Dlatego bolą inicjatywy pisania petycji do cudzoziemskich polityków. Od nich Polska nie stanie się wielka. Domaganie się od kandydata na prezydenta USA uczynienia jakiegoś propolskiego gestu jest oznaką psiej mentalności i istotnym niezrozumieniem zasad polityki.
Zamiast pustych odezw, zakładajmy koła samokształceniowe, uczmy się wzajemnie historii, uczmy się dobrego zarządzania i innych przydatnych umiejętności, choćby strzeleckich.


Elity, aby wzrastać, potrzebują gleby, bądźmy glebą polskich elit – abyśmy już nigdy więcej nie musieli strzelać brylantami do nasyłanych rzezimiechów.
Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 27 lipiec 2012 11:51

Obywatelu, nie bądź tchórzem

Napisał


kumorA    Stary dowcip o bacy opowiadał, jak to na Podhale przyjeżdża po wojnie działacz partyjny, zbiera lokalnych górali i podchwytliwie pyta starszego bacy, jakie ma poglądy na kolektywizację wsi – ten zaś dyplomatycznie stwierdza, że takie jak Bierut. Niezniechęcony komunista pyta dalej, a na sojusz robotniczo-chłopski? – baca bez zająknienia, "takie jak Zambrowski". Trochę zniecierpliwiony, spodziewając się dłuższych wywodów, działacz pyta, a na przyjaźń polsko-radziecką? – I tu baca nie zaskakuje odpowiadając, że takie jak Ochab. Agitator nie wytrzymuje i pyta,  baco, a wy jakieś własne poglądy macie? Na co baca – "mam, ale je potępiam".
    Stare okoliczności, stare klimaty przypomniały mi się, gdy oto pewien pan, dzwoniąc do redakcji z jak najbardziej zasadnym problemem, odmówił napisania listu z obawy przed bliżej niesprecyzowanymi kłopotami, ponieważ "są to niepopularne poglądy". No proszę, i jak tu się śmiać z bacy...
•••
    Morderstwo na premierze "Batmana" pokazuje, jak łatwo w dzisiejszym świecie nafaszerowanym wirtualnymi światami utożsamić się w stu procentach z bohaterem i odpiąć od rzeczywistości. Niestety, iluzja sztucznych światów prowadzi do lekce sobie zabijania w realnym. Zbałamuceni ludzie, których ktoś odwiódł od prawdziwego życia, zamykając już od przedszkola w wykreowanym komputerowo matriksie; młodzi mężczyźni, którzy zamiast zakładać rodziny i zarabiać na dom, bujają w pastelowych przestrzeniach wysokiej rozdzielczości. Zazwyczaj budzą się dopiero, gdy pociągną za spust realnej spluwy albo gdy zgasną światła.
•••
    Ktoś mądry zauważył, że może jednak nie mamy w Toronto bańki mydlanej w condominiach. To prawda, że buduje się 30 tys. nowych mieszkań rocznie, ale z drugiej strony, każdego roku przeprowadza się tutaj 100 tys. nowych ludzi.
    Ostatecznym czynnikiem określającym w perspektywie długofalowej to, czy ceny mieszkań i domów będą rosły, czy malały, nie jest bowiem oprocentowanie kredytów, lecz demografia. Jeśli ludzie z danego terenu uciekają, nie ma siły, ceny spadną – jeśli przyjeżdżają – będą musieli gdzieś mieszkać...
•••
    Rządzący Ontario liberałowie, tuż przed ostatnimi wyborami uratowali dla siebie kilka mandatów poselskich, anulując własną wcześniejszą idiotyczną decyzję o budowie elektrowni gazowej w sercu aglomeracji torontońskiej na granicy Mississaugi i Toronto.  Wszyscy odetchnęli, a mało kto dzisiaj pyta, kto powinien ponosić odpowiedzialność za taką lokalizację planowanych zakładów? Dlaczego nie beknie za to żaden urzędnik ani polityk, gdy tymczasem różne przedsiębiorstwa dostają "na uspokojenie" za przekierowanie lokalizacji pod Sarnię ponad 200 mln dol. z naszych portfeli. Nie wiadomo nawet, kto konkretnie jest winny; nikt nie domaga się, by taka odpowiedzialna święta krowa nie dostała premii rocznej, nie mówiąc już o wyrzuceniu z pracy.  
    Jeśli zaś o mnie chodzi, to 200 mln piechotą nie chodzi i trzeba by za to kogoś rozliczyć.
    Nawet opozycja tylko półgębkiem mówi o sprawie, być może dlatego, by nie ruszać biurokratów, z którymi być może przyjdzie jej pracować. Tak więc nikt nie krzyczy, nie ma sprawy...
•••
    Podobnie, nie ma też sprawy, gdy premier wpycha Ontario w bałamutne kontrakty na budowę jakichś paneli słonecznych, których sprawność wynosi 20 proc., za które wszyscy będziemy płacić w podwyższonych cenach prądu.
    Nasi ekobolszewicy tłumaczą, że tak trzeba, bo oto topnieją lody Grenlandii i Arktyki i musimy wstrzymać oddech. Owo "powstrzymywanie" powinno mieć miejsce tam, gdzie się truje i brudzi, czyli w Chinach czy Indiach, a nie u nas. My zaś możemy dopomóc temu procesowi, zmniejszając konsumpcję, a tym samym obroty chińskich fabryk. No ale do tego żaden ekolog jakoś nie nawołuje.
    Za to będziemy stawiać wiatraki, od których wszystko co żyje w promieniu 10 km dostaje oczopląsu, i farmy fotoogniw, do których później będziemy się musieli nauczyć od Rosjan, jak rozganiać chmury...
    Tym  wszystkim fanaberiom sami jesteśmy winni,  bo nie patrzymy politykom na ręce; bo uznaliśmy, że i tak nie mamy na nic wpływu, więc lepiej cicho siedzieć – lub też dlatego, że jesteśmy świeżo upieczonymi imigrantami (100 tys. przyjeżdża rocznie) i wiemy, że do demokracji lepiej się nie wtrącać, bo od tego są ludzie z wyższej kasty.
     W ten oto sposób rzeczywiście rośnie nam pod bokiem nowa kasta – pracowników administracji różnego szczebla, osób zatrudnionych w przedsiębiorstwach państwowych, które żyją w oderwaniu od realiów gospodarki i których głównym źródłem utrzymania są pieniądze wyciągane od reszty. Kasta ta kieruje się dobrze pojętym interesem własnym, co przekłada się na nasze stale wzrastające podatki.
    I znów można byłoby to kontrolować i temu zapobiegać, gdybyśmy uwierzyli w państwo obywatelskie, demokrację i zaczęli się organizować. Przede wszystkim zaś owi biurokraci muszą mieć świadomość, że nie należą do nietykalnych i za błędne lub celowo złe decyzje powinni ponosić odpowiedzialność zawodową i karną.
    Tu wrócę z przykładem inżyniera budowlanego, który idzie siedzieć, gdy mu się zawali budynek. Jeśli urzędnikowi "straci się" 200 milionów, powinien przynajmniej stracić stanowisko bez żadnej odprawy – tego wymagałaby prosta ludzka przyzwoitość.
Andrzej Kumor
Mississauga

kumorAW czasach mojej młodości podział ideologiczno-filozoficzny był prosty; z jednej strony stali "komuniści/etatyści" wierzący w rozbudowane państwo obejmujące niemal wszystkie obszary życia społecznego i gospodarczego, państwo, które wychowywało nowego człowieka, dawało mu pracę, kształciło i – przynajmniej w założeniu – opiekowało się, czasami nawet zmieniając mu pieluchy.


Z drugiej strony biegł nurt neoliberalny, przetłumaczony na praktykę thatcheryzmu, reaganomiki; odwołujący się do fundamentalnych swobód ludzkich, które powinny być w minimalnym stopniu ograniczane przez umowę społeczną tworzącą państwo.
Słowem, wszystko powinniśmy byli sobie organizować we własnym zakresie; szkoły dla dzieci, ochronki dla sierot, pieniądz, banki... Państwo dawałoby nam wojsko zdolne bronić przed wrogiem zewnętrznym (niektórzy widzieli w państwie także emitenta pieniądza, choć inni postulowali pieniądz prywatny).


Tego rodzaju minimalne państwo było gwarantem wolności obywatelskich, bo to właśnie aparat przymusu państwowego najczęściej stanowił zagrożenie dla swobód obywateli, naginając do wytycznych płynących ze stolicy.
W ideologicznej koncepcji filozofii ekonomicznej Adama Smitha, działalność gospodarcza człowieka nie potrzebuje państwowych regulacji, ponieważ uzgadnia je niewidzialna ręka wolnego rynku.
Ta koncepcja wydawała mi się prosta i oczywista, zaraziłem się nią cały.
Człowiek powinien być wolny, odpowiedzialny za siebie, swoją rodzinę, swobodnie kształtujący wychowanie dzieci, decydujący o tym, czego się uczą i gdzie.


Sytuacja, w której władza, niezależnie od tego jakiej proweniencji –czy to demokracja, czy dyktatura, czy też monarchia – ma niewiele do gadania, człowiek żyje swobodny i spokojny, że nikt nie będzie go nękał, że nikt nie będzie odbierał mu owoców pracy.
Na tej neoliberalnej, wolnościowej koncepcji oparły się dziesiątki programów politycznych w wielu krajach Zachodu.
Wydawało się, że owa koncepcja, małego państwa, powszechnej prywatyzacji, deregulacji, to prosta recepta na sukces gospodarki i droga do nowego Jeruzalem – społeczeństw bogacących się w harmonii, bez przymusu.


Jak zwykle, chęci były dobre, ale wyszło zgoła odwrotnie. Neokonserwatyzm/neoliberalizm istniał tylko w szczytnych deklaracjach, a w praktyce zaś dominował trockistowski pęd do panświatowej rewolucji "demokratycznej"; aparat państwowy zamiast się kurczyć, był bezustannie rozbudowywany; instytucje państwa wzmacniane o kolejne uprawnienia, a wolność ludzka ograniczana morzem przepisów.
W krajach Zachodu – niezależnie od tego czy rządzili etatyści, czy liberałowie, nie przestawano karmić molocha.


Na dodatek wprowadzono na rynki nowe instrumenty finansowe, poza jakąkolwiek kontrolą. Policje powołane do strzeżenia ludzi przed oszustami bezsilnie patrzyły na fale dobrze zorganizowanego szabru. Piramidy finansowe zakładane pod różnymi szyldami doiły obywateli z efektów pracy.
Dzisiaj, w Kanadzie rządzi partia, której liderzy jeszcze nie tak dawno przyznawali się publicznie do konserwatywnego nurtu, jednak jeśli popatrzeć na ich rządy, okaże się, że obejmowały one rozszerzenie interwencjonizmu państwa i masową ingerencję w gospodarkę – z pieniędzy podatników ratowano banki i wielkie korporacje, tłumacząc, że ich upadek wywoła katastrofę. Przepraszam, czy aby na pewno?
Jesteśmy dzisiaj świadkami nowatorskiego systemu finansowego stworzonego bez realnych fundamentów. Dotychczasowe teorie ekonomiczne tworzone w czasach prawdziwego pieniądza, nie nadają się do opisu tej sytuacji.


Milton Friedman, Ludwig von Mises, Friedrich Hayek, na których powoływali się konserwatywni politycy prawicy, dzisiaj łapaliby się za głowy.
Teoria ekonomiczna nie działa w oderwaniu od gleby podstawowych wartości określających zachowania ludzi – wyznaczających to, co pożądane i co godne potępienia. Nie można głosić liberalizmu gospodarczego, jednocześnie odnosząc się z pogardą dla podstawowych wartości Zachodu, szerząc rewolucje socjalne i oddając kulturę w pacht nowych bolszewików.
Gospodarka to tylko część ludzkich trosk; po to by dobrze funkcjonowała, potrzebny jest wspólny obyczaj oraz jeden mianownik wartości porządkujących świat.


Dzisiaj w świecie aksjologicznego chaosu, mówienie o wolnym rynku to śmiech na sali; dzisiaj, kiedy azjatycki imperializm wpisuje się w ideologię nowego globalizmu; kiedy przemiany demograficzne i kulturowe niszczą rodzinę, a wraz z nią tradycyjne więzy międzyludzkie, nie mamy czym tego opisywać.


Wolnego rynku nie da się stworzyć ex nihilo, wśród quasi-niewolników; wolny rynek się nie sprawdza, gdy nie ma rodzin, powszechnej edukacji, społeczeństwa uczącego odpowiedzialności i wychowującego ku wolności
Nie ma dobrej teorii ekonomicznej opisującej dzisiejszą sytuację finansową i gospodarczą. Wygląda na to, że nikt nie ma pomysłu na to, czym powstrzymać chaos; wygląda na to, że ten "porządek" musi runąć, by na gruzach można było odbudować nowy.
Jak będzie wyglądał? Być może jeszcze gorzej.


Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 20 lipiec 2012 13:30

Wojna idzie

Napisał

kumorAStrzelanina, w której kilka dni temu w Scarborough zginęły dwie młode osoby, a 23 zostały ranne – jak można się było spodziewać – odgrzała dyskusję nad przestępczością i dostępem do broni palnej.
Tym bardziej, że kilka tygodni wcześniej strzelano się w biały dzień – chyba pierwszy raz w historii miasta – w turystycznym serduszku Toronto – Eaton Centre.


Nawet półgębkiem ktoś tam zaczął przebąkiwać, że te smutne wypadki występują przeważnie wśród murzyńskiej społeczności – no bo jak tak człowiek popatrzy na zdjęcia, to i ofiary (o ile tylko nie dostały rykoszetem), i sprawcy to czarni gangsterzy.
Może więc zanim zaczniemy ośmieszać się, debatując nad zakazem posiadania kul pistoletowych na terenie miasta, przeanalizujemy to, dlaczego akurat porachunki na pistolety są popularne wśród Murzynów.


Odpowiedź jest banalna, choć politycznie niepoprawna. Jeśli rozwaliło się rodzinę, jeśli zdekonstruowało tradycyjne wartości, jeśli kulturę masową, która na równi z ulicą wychowuje tych wszystkich młodych Murzynów, nasączyło się do poziomu roztworu nasyconego seksem, przemocą i uwielbieniem silnych gangsterów, no to teraz zbieramy żniwo.


Nie dziwię się inicjatywom w rodzaju Nation of Islam, które usiłują posklejać rodzinę, religię, dać Murzynom poczucie sensu i normalności.
Podobnie jak w przypadku Indian, cała ta sytuacja to wina białego człowieka, a raczej białych elit wychowanych na kontrkulturze końca lat 60., które to elity dzisiaj "robią państwo".
To właśnie te elity rozwaliły całkiem sensowny system oświatowy Kanady, reformując go od lat 70. na modłę "róbta co chceta" i innych polit-poprawnych wynaturzeń.


Przemycane z USA pistolety same nie strzelają; za cyngiel pociągają nastoletni Murzyni, zabijając własnych kolegów i koleżanki. Dlatego z serca życzę tej społeczności (i nam wszystkim) moralnego odrodzenia. Bo jeśli tak dalej pójdzie, to za jedno pokolenie będziemy się bali wjeżdżać do niektórych dzielnic, a osiedla mieszkaniowe drutowali zasiekami z drutu kolczastego.
To, czego dzisiaj jesteśmy świadkami w Toronto, to początek rozrywania tkanki społecznej. Wiadomo z innych przykładów, że jest ją później bardzo trudno zszyć. Dlatego dzisiaj nikt nie powinien chować głowy w piasek. W trosce o przyszłość naszych dzieci i wnuków.


•••
Afery, które "odkrywa się" w Polsce, w większości przypadków odpowiadają zapotrzebowaniu chwili. Podobnie jest z tą w PSL-u.
O tym, że spółki państwowe stanowią polityczne folwarki, gdzie wynagradza się swoich za zasługi, wiadomo od bardzo dawno. Takie rzeczy w Polsce przestały dziwić – wystarczy przyłożyć ucho, bo ludzie mówią o tym niemal otwartym tekstem. Zresztą to, kto weźmie co, stanowiło zawsze przedmiot targu w rozmowach kształtujących koalicje i układy polityczne. Polskie państwo tradycyjnie już szarpie się jak postaw sukna.
A raczej dawno już rozszarpało. Wiele więc świadczy o tym, że obecny "skandal" ma służyć "politycznej " odnowie obozu rządzącego, wymianie koalicjanta lub podobnym manewrom.
Polska jest przeżarta korupcją i biurokracją z góry do dołu. Jeśli ktoś tego nie dostrzega to dlatego, że nie chce. Choroby te wplecione są w rządzący układ polityczny, na zasadzie "wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych".
Aby państwo mogło się sensownie rozwijać, taką czapę trzeba z niego zrzucić i do tego nie wystarczy w charakterze kozła ofiarnego rzucić na pożarcie kilku osób; do tego potrzebna jest sanacja państwa. Niestety, miałaby ona wymiar rewolucyjny. Zatem obóz rządzący najprawdopodobniej będzie się starał stworzyć wrażenie "rewolucji bez rewolucji", pokazując ludowi kilka chwytów – przy okazji pichcąc polityczne pieczenie.


•••
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zatrzymały się ceny domów w Ontario. Jeden z ostatnich mechanizmów napędowych wzrostu gospodarczego zaczyna tracić parę w kotłach.
To właśnie nieruchomości pozwalają jeszcze rozruszać lokalny rynek pracy (ewentualnie surowce, ale te głównie poza Ontario). Gdy rosną ceny domów, ludzie biorą pod hipotekę pożyczki i wpuszczają nowy pieniądz w obieg, część decyduje się na remonty opłacane właśnie tym kredytem, co znowu daje innym pracę. Wygląda więc na to, iż ten mechanizm uznano za wyczerpany i teraz pora na przykręcanie kurka. Bezpiecznie i powoli, tak by nam wszystkim nie poleciało to na głowy.


•••
Zamach na Żydów w Burgas znajomy z Polski skomentował – "wojna idzie".
Zaraz bowiem okaże się, iż za terrorystami stoją tradycyjnie wraże siły. I trzeba będzie je zbombardować. Być może nawet w wypadku takim uzasadniony będzie współudział bułgarskiego lotnictwa, które nie tak dawno wraz z naszym ćwiczyło interoperacyjność nad gościnnymi pustyniami Bliskiego Wschodu.
Nie ma się co bać, ale na wszelki wypadek warto iść do spowiedzi...


Andrzej Kumor
Mississauga

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.