farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...

piątek, 05 październik 2012 22:51

Trzeba rozmachu

Napisał

 

kumorAPisałem już, "któż jak nie PiS?". Powtórzę – w obecnej sytuacji, kiedy tzw. klasa polityczna ukształtowana przez okrągły stół zabezpieczyła sobie stan posiadania m.in. przy pomocy proporcjonalnej ordynacji wyborczej, PiS jest jedyną siłą polityczną, która władzę w obecnych warunkach może wziąć "pokojowo" – bo ma możliwości finansowe i jest ukorzeniona w istniejącym systemie.
Jeśli będziemy chcieli utworzyć coś nowego, od razu pojawią się kłopoty z finansowaniem – nie wolno z zagranicy – pozostaje ograniczona zbiórka krajowa – przedsięwzięcie nie lada – zakładając wrogość środków przekazu.
Przyjmując więc, że nie robimy zamachu stanu, nie organizujemy konspiracyjnego Ruchu Wyzwolenia Polski i nie bawimy się w politykę poza ramami obecnego państwa, PiS jest jedynym wózkiem, który pozwoli nieco ujechać do przodu.
Stąd moje PiS-owe z serca płynące zgryzoty. Bo co rusz, PiS robi coś jak gołąb na parapet. Dlaczego tak się dzieje? Ogólnie rzecz biorąc, brakuje w PiS-ie... przywództwa. I to mimo oczywistego faktu posiadania przez tę organizację ostro zarysowanego lidera.
Najnowszy pomysł PiS-u tworzenia rządu ekspertów jest tego kolejnym przykładem; przykładem szukania doraźnych prowizorek, a nie budowy sensownego systemu politycznego porządnego państwa.
Idea rządu ekspertów to idea poroniona, ponieważ rozmywa odpowiedzialność polityczną za kraj.
Popatrzmy na rzeczy po kolei.


Normalny system demokratyczny polega na tym, że obywatele wybierają przedstawicieli z poszczególnych partii nie na piękne oczy, tylko na program.
Zwycięska partia tworzy rząd, któremu powierza realizację obiecanego programu. Jako wyborca, głosując w wyborach, opowiadam się za konkretnymi proponowanymi rozwiązaniami ekonomicznymi i politycznymi. Rzeczą normalną jest, gdy lider zwycięskiego ugrupowania zostaje premierem. Potem jest rozliczany przez wyborców z realizacji programu – jego partia ponosi polityczną odpowiedzialność za złe rządzenie lub dostaje mandat na kolejną kadencję.

W przypadku "rządu ekspertów" odpowiedzialność jest rozmyta, a partia rządząca jak gdyby nigdy nic mówi w przypadku kłopotów – OK, Zdzichu okazał się niewypałem, to teraz weźmiemy Janka,
Nie tak powinno być!
Do premierowania nie trzeba profesury ani sterty naukowych publikacji – trzeba trochę zdrowego rozsądku, deka charyzmy i kilku kilogramów ciężkiej pracy; plus nieco umiejętności budowania kompromisu i zdolności wymagania pracy od innych. Premierował w Polsce Witos, chłop, który – co prawda – był piśmienny, ale wielu klas nie skończył; premierował takiej Wielkiej Brytanii w trudnych chwilach Winston Churchill – człowiek, który prawie nie miał formalnego wykształcenia, premierował Niemcom – różnie można oceniać jego rządy, ale trudno odmówić im skutecznego realizowania programu – Adolf Hitler – ponoć malarz...
Nie łudźmy się, że "eksperci" wiedzą lepiej, krajowi są potrzebni przywódcy odziani na co dzień w spodnie z długimi nogawkami, którzy znają ludzi od podszewki i nie dadzą sobie w kaszę dmuchać.
No bo jakie jest polityczne umocowanie takiego premiera z łapanki ekspertów, który godzi się użyczyć nazwiska i twarzy?
Żadne!


Jest to słaby przywódca, zależny od politycznych mocodawców, kryjących się za jego domniemanymi umiejętnościami.
Polska nie potrzebuje kolejnych eksperymentów, lecz zrozumiale napisanego, dobrego programu politycznego i silnego przywództwa.
Programu, który odpowie na kilka poważnych pytań – jednym z fundamentalnych jest to, co robimy z polską suwerennością, czyli jak widzimy dalsze członkostwo w Unii Europejskiej; jak widzimy projekt zjednoczeniowy – czy będziemy wchodzić w euro czy nie? Jaki jest rachunek kosztów takiego kroku? Z kim będziemy w sojuszach i za jaką cenę? Aby znów nie wyszło tak, że "super-patriotyczny" rząd warszawski znów da polskiego żołnierza na jakieś egzotyczne awantury bliskowschodnie.


Czego człowiek nie tknie – wymaga w Polsce sanacji – ponownego zdefiniowania polskiego interesu! Jaka armia, jaką ją budować? W co zbroić, jak rozwijać własny przemysł zbrojeniowy? Obecna armia, o ile w ogóle się rozwija, to raczej właśnie na potrzeby korpusu ekspedycyjnego, a nie obrony terytorialnej kraju – mówi się o budowie okrętów zdolnych transportować żołnierzy na odległe fronty.
Polska jak kania dżdżu potrzebuje gospodarza. Program naprawy państwa można zebrać w kilku punktach. Zaczynając od systemu politycznego, poprzez reformę finansów, ponowną analizę projektu europejskiego i stosunków z Unią, po politykę demograficzną i prorodzinną – nie ma lepszej inwestycji państwowej niż dzieci – nowi podatnicy i żołnierze!
A zatem, gdzie jest lider, gdzie jest program? Na razie mamy sztandary przekazane przez przodków, ale na to, by nad nami powiewały, trzeba zasłużyć, trzeba zapracować.


I na Boga, nie przez jakieś półśrodki i powoływanie "ekspertów" na miejsce narodowego kierownika. Polska potrzebuje polityków, a nie ekspertów – polityków chcących służyć, czyli ludzi odpowiedzialnych za społeczność, z której się wywodzą, za kraj, za naród.
Polska potrzebuje idei wspólnej pracy spinającej cały naród, zrozumienia wspólnego dobra; zrozumienia, że jedynie silne państwo polskie da ochronę i właściwe warunki rozwoju polskiej rodzinie.
Do tego trzeba rozmachu działania, trzeba nowych polityków, trzeba ruchu! Obojętnie z jaką nazwą, ale ruchu zdolnego porwać wizją nowej Polski całe pokolenia Polaków.


To jest trudne, ale wykonalne. Wystarczy uwierzyć w Polskę!


Andrzej Kumor
Mississauga

Ostatnio zmieniany sobota, 06 październik 2012 12:17
piątek, 05 październik 2012 07:48

Ze względu na interes naszych dzieci

Napisał

 


kumorAIleż to razy, gdy chcemy zobaczyć jakiś klip polskiej telewizji państwowej TVP, dostajemy w zamian na ekranie komputera informację – "materiał niedostępny z terenu twojego kraju". Polska telewizja publiczna podpisała dawno temu, jeszcze rękami Wiesława Walendziaka (swego czasu nadziei polskiej prawicy), tak sformułowaną umowę z firmą retransmitującą sygnał satelitarny na kontynenty amerykańskie, że dzisiaj byle migawki nie jesteśmy w stanie obejrzeć bez wykupienia stosownych kanałów. I to nawet przez Internet. Szczęśliwie te co ciekawsze programy są we fragmentach umieszczane pro publico bono w serwisie YouTube przez brać piracką.
Niestety państwowa telewizja polska postanowiła ścigać złoczyńców i walczy z tak haniebnym wykorzystaniem jej materiałów – specjalna komórka rekwizycyjna kasuje je z sieci, aby żaden Polak mieszkający za granicą w amerykańskich ostępach, broń Boże nie mógł sobie zerkać darmowo na jakąś polską produkcję – to tak w ramach "łączności państwa polskiego z Polonią".
"Prawie 1600 materiałów wideo nielegalnie pobranych z zasobów archiwalnych i anten Telewizji Polskiej usunięto przy okazji startu jesiennej ramówki TVP z serwisu youtube.com. To kolejna tego typu akcja przeprowadzona przez zespół Redakcji Mediów Interaktywnych Ośrodka iTVP-HD" – czytam w doniesieniach agencyjnych.
Daje to szczególnie do myślenia, gdy porównamy się z kanałem rosyjskim RT, gdzie materiałów wszelkiej maści, publicystycznych, propagandowych, artystycznych, informacyjnych i turystycznych o Rosji jest w YouTube na pęczki, zaś właściciele czekiści proszą się, aby brać i wykorzystywać gdzie tylko popadnie, a dusza zaśpiewa. Czy trzeba tłumaczyć filozofię, jaka stoi za rosyjskim podejściem? No chyba tylko dzieciom.


• • •


Zmarła Księżna Maria Krystyna Habsburg – kobieta, która ukochała Polskę do końca i szczerze, wbrew wszystkim korupcyjnym propozycjom nie do odrzucenia. W dobie pomiatania Polską, odżegnywania się od niej, wstydzenia i kajania za Polskę przykłady ludzi, którzy Polskę wybrali dobrowolnie, a czasem wbrew materialnym interesom własnym, są bardzo pouczające.
Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie.
Mnie zaś przypomina się śp. Bogdan Prażmowski – człowiek zakochany w Polsce po uszy, w którego żyłach płynęła połowa krwi niemieckiej po matce "porwanej" przez ojca – polskiego oficera z Królewca. Co jest w Polsce, że jest atrakcyjna dla nie-Polaków?
Niech każdy z nas sobie pomyśli, zanim zdecyduje się na tę czy inną asymilację, zanim mentalnie podpisze "volkslistę", wypisując się z naszego poobijanego i tak często bitego narodu.
Co to znaczy, w dzisiejszej dobie coraz bardziej przemieszanego świata, być Polakiem? Dlaczego to jest cenne? Dlaczego cenny jest nasz polski styl życia, sposób noszenia się, sposób patrzenia na świat – co w nim dobrego?
Zanim więc zaczniemy w liniach przodków szukać niemieckiej, żydowskiej czy innej – dzisiaj – wydawałoby się bardziej atrakcyjnej krwi, pomyślmy o Polsce. Polska to był bardzo ciekawy projekt i Polska to nadal może być bardzo ciekawy projekt. Wymaga tylko trochę pracy, no może trochę więcej niż "trochę".


• • •


A przy okazji spraw patriotycznych, powtórzę, ot, takie moje wołanie na puszczy – byśmy na przekór wszystkim organizacyjnym podziałom terytorialnym na Mississaugę, Brampton i Toronto, zorganizowali jedną "paradę Pułaskiego". Najlepiej w Toronto, w centrum miasta, na oczach wszystkich.
Polacy w Nowym Jorku nie robią osobnych parad i na tym wygrywają. Żydzi w Toronto też robią jeden marsz poparcia dla Izraela i na tym wygrywają, bo ich idzie 5 tys., choć jako wspólnota liczebnie nas nie przewyższają.
Nie rozdrabniajmy się – pokażmy się na ulicach – motocykliści, weterani, harcerze, rekonstruktorzy i cała nasza reszta...
Naprawdę jest nas tutaj ludzi od groma, chodzi o to, by na tej kanadyjskiej ziemi stanąć mocną stopą, by trochę od nas zależało, by trochę porządzić... Po to, by zaczęto się z nami liczyć, musimy pokazać, że dajemy się zmobilizować; że jesteśmy w stanie się skrzyknąć. To ma sens nie tylko ze względu na nas samych, nasze pokolenie, ale ze względu na interes pokolenia naszych dzieci.
Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 28 wrzesień 2012 23:47

Przyjemnie znaczy dobrze

Napisał

kumorAKiedyś rozmawiałem z koneserem o winach; które najlepsze i do czego. Po chwili przeszliśmy na piwa... Moje znawstwo w tej dziedzinie (i win, i piwa) jest znikome. Moje parweniuszowe kubki smakowe za Chiny ludowe nie chcą mi odróżnić wina za 10 dol. butelka od takiego po 100 dol.


To dało mi do myślenia, czy w ogóle warto mówić o smaku pewnych rzeczy, o przyjemności ich kosztowania w oderwaniu od kontekstu życia. Być może to truizmy, ale żadne najlepsze piwo nie smakuje tak dobrze, jak przeciętny sikacz wypity w gorący dzień po zejściu z gór.


Żadne najdroższe wino pite w pośpiechu nie da takiej przyjemności, jak restauracyjny cienkosz pity w romantyczny wieczór z ukochaną osobą, gdy życie bujne i przepyszne skapuje po ścianach.
Tak samo jest z każdą inną rzeczą; nawet najdroższy kawior może stawać w gardle, nawet najpiękniejsze i najinteligentniejsze kobiety robią się blase. Jest nawet gorzej; znudzić się może nawet samo szukanie coraz to nowych sensacji, doznań i coraz piękniejszych wrażeń.


Próżno więc radości życia szukać w luksusowych towarach i wyrafinowanych uczuciach – zawsze gdzieś nam coś ucieknie, czegoś będzie brakowało...
Nasza prymitywnie hedonistyczna kultura ostatniego wieku usiłuje coraz bardziej rafinować płaskie przyjemności poprzez kulturę masową wypełnioną po brzegi seksem. Z jednej strony, uczymy dzieci w szkołach poprawnego obchodzenia się z kondomem w czasie – proszę wybaczyć – stosunku doodbytniczego, a jednocześnie odzieramy im wspaniałą część ludzkich doznań z radości prawdziwej miłości i prokreacji.
Zmagdonaldyzowano jedzenie, pakując w usta zbałamuconych ludzi coraz większe kawały mięsa, coraz bardziej smakowicie doprawione, coraz słodsze kąski frykasów, serwując je na wycieranych lizolowymi ścierami plastykowych stołach, na papierowych talerzach i kubkach z plastykowym nożem i widelcem.


Czyż nie lepiej smakuje zwykły ziemniak ugotowany w mundurku podany z solą i masłem na pięknej zastawie, wykrochmalonej serwecie, okraszony ciekawą rozmową, bez pośpiechu, po ludzku...
Jedzenie, a nie żarcie!


Niestety macdonaldyzacja dotyczy nie tylko jedzenia, lecz każdej dziedziny. Coraz częściej i coraz bardziej masowo zwiedzamy obce kraje, zazwyczaj całkowicie impregnowani na problemy czy kulturę miejscowych ludzi, "cykamy" tysiące zdjęć po to tylko, byśmy mieli atrakcyjne tło.
Na własne życzenie pozbawiamy się radości podróżowania, radości pielgrzymowania, napotykania drugiego człowieka. W zamian mamy krótkotrwałą przyjemność bardzo szybko powszedniejącą, przyjemność szybkiego przemieszczania się po modnych zakątkach globu.
Wniosek jest zaś taki, że jeśli ktoś szuka prawdziwej przyjemności, powinien odnaleźć radość życia, a ta jest rezultatem akceptacji ludzkiego losu i powołania, w pokoju ze światem; jest rezultatem wyciągania pomocnej ręki ku innym.
Przyjemność nie polega na coraz bardziej perwersyjnym podrażnianiu cielesnych sensorów. Możemy się nauczyć najbardziej wyrafinowanych technik stymulacji seksualnej, a i tak nasz orgazm będzie niczym w porównaniu ze spełnieniem prawdziwej miłości. Nawet najbardziej profesjonalna prostytutka nie nauczy nas przyjemności kochania.


Dzisiejsze prymitywne podejście do zadowolenia ma również wariant polityczny – wspólnotowy. Można to łatwo prześledzić na przykładzie najnowszej historii Polski, gdzie części elit zdawało się, że największą przyjemność życia uzyskają gwałtownie bogacąc są za wszelką cenę, nawet kosztem okradania i niszczenia wszystkiego i wszystkich dookoła. Elitom tym wydawało się, że mogą przyjemnie żyć za murem, ciesząc się z ukradzionych fantów, odgrodzeni od problemów innych.


Tymczasem polityka bez troski o wspólnotę to złuda. Szczęście nawet tych mądrzejszych i bogatych nie jest możliwe pośród moralnych zgliszcz i rozgrabionego kraju.
Chapanie za wszelką cenę ma krótkie nogi, szybko się nudzi i zazwyczaj kończy się odchodzeniem w niesławie.
Dlatego prawdziwie przyjemne życie można wieść jedynie wówczas, gdy wrócimy do wartości; gdy będziemy je przeżywać jak Pan Bóg przykazał; w jedności wszystkiego co piękne.
Ta wielka prawda powinna być nauczana od przedszkola. Niestety wychowanie ma to do siebie, że jest najskuteczniejsze, gdy uczymy się na przykładzie; stąd, gdy rodzice tego przykładu nie dają, trudno dzieci przekonać do prawdziwego szczęścia.
A każdy chce być szczęśliwy; każdy z nas szuka przyjemności. I ta cudowna jedyna przyjemność jest w zasięgu ręki każdego z nas.


Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 28 wrzesień 2012 11:11

Nasza bierność ich rozzuchwala

Napisał


kumorAWładze prowincji Ontario przyznały, że koszt urzędniczo-politycznej głupoty, jaką było umiejscowienie elektrowni w sercu torontońskiej aglomeracji, wyniósł minimum 40 mln dol. Ot tak, wyrzucono taką kwotę w błoto, zaczynając projekt, a następnie pod naciskiem sąsiadów obiektu przenosząc budowę o kilkaset kilometrów na zachód. No niby w skali budżetowej to nie jest dużo, ale w skali ludzkiej to... chciałbym mieć takie pieniądze...


• • •


W Toronto w przypływie lunatyzmu rada miasta kilka miesięcy temu postanowiła całkowicie zakazać plastykowych toreb na towary. Ot, taka fanaberia ekologów; ponoć torby rozkładają się bardzo wolno w śmieciach, a gdy spłyną do mórz i oceanów, przeszkadzają rybom pływać. Dzisiaj – okazuje się – że właściciele sklepów chcą wziąć miasto do sądu – czyli nie dość, że decyzja głupia, to jeszcze będzie nieprzyjemnie dużo kosztować.
Gdzie się człowiek nie obejrzy, widzi, jak urzędnicy przypalają sobie papierosy jego banknotami.


Ale sami sobie jesteśmy winni, bo nie pilnujemy pieniędzy i oddajemy władzę raz cynikom, raz idiotom.
Gdy już mowa o przypalaniu papierosów. To nie tylko zakaz pakowania towarów w torby nadaje się do sądu, ale wiele innych przepisów, z gruntu sprzecznych nie tylko z tzw. prawami człowieka, ale z naturalnym odruchem zdrowego rozsądku.


No bo jak to jest, że z jednej strony debatują nam różni politycy po miastach nad zakładaniem specjalnych pokoi do bezpiecznego dawania sobie w żyłę (w Vancouver już są), co – było nie było, jest zajęciem nielegalnym – a jednocześnie zakazane jest zakładanie wydzielonych pokoi do dawania sobie w płuco, czyli staromodnie mówiąc, palarni, gdzie dorośli obywatele mogliby palić tytoń. Czyli jakaś banda idiotów nastaje na moje prawo do zrzeszania się i dysponowania używkami w imię ideologicznej troski o zdrowie "narodu".


Zakaz palenia narusza podstawowe prawa człowieka. Jeśli jakiś człowiek chce założyć w domu lokal dla palaczy, to powinien móc w ten sposób zadysponować swą własnością. Bo nie chodzi w tym wszystkim o palenie, lecz o zasadę, na jakiej pozbawia się nas wolności i temperuje na nowych niewolników.


Co ciekawe, występuje przy tym swego rodzaju sprzężenie zwrotne – zwykli ludzie mówią: co ja się będę rzucał i tak wszystko jest przesądzone, zaś kierownicy systemu święcie wierzą, że ludzie są jak coraz mniej rozumne krowy na łące – bierne i nierychliwe. I z roku na rok nasza bierność ich rozzuchwala...


• • •


Czy sądzą państwo,że zjazd ekonomistów może urodzić cokolwiek pożytecznego? – No bo jeśli tak, to jesteście bardzo młodzi. Generalnie ekonomiści to zwierzęta akademickie, które na handlu i obrocie znają się trzy po trzy. – No, może przesadzam, prof. Krzysztof Rybiński na pewno się zna. Po co więc PiS zwołuje tego rodzaju jaja-narady i cepeliady, zapraszając m.in. podejrzane figury, które obracają się w atmosferze grantów, stypendiów i ciepłych posad; ludzi, którzy w życiu własną przedsiębiorczością nie zarobili marnej złotówki?!


PiS ma pieniądze z kasy państwa, niech sobie zrobi kilka ekspertyz i sondaży, a będzie wiedział tyle samo co po takiej jaja-naradzie, czyli niewiele. Ja bym chciał od poważnej partii politycznej, aby postawiła na podwyższeniu lidera i powiedziała – tędy droga, a nie mydliła mi oczy zapewnieniami, że zaraz się zapyta, którędy ma iść. Przecież to jest jakaś farsa! Po co marnować pieniądze – nie lepiej powielić trochę więcej broszur i rozdać od drzwi do drzwi?


Polska się wali, młodzi wyjeżdżają, złodzieje przyspieszają kradzieże, żeby zdążyć, "zanim się zacznie", a główna partia opozycyjna – radzi.


• • •


Infantka Stolzmanowa wyszła za mąż w katolickim kościele. Nuworysze mieli bal ("Wielki dzisiaj bal w operze wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze", że zacytuję błyskotliwego polskiego poetę żydowskiego pochodzenia, z przedwojennego pokolenia...). Salonowa partyjna warszawka, która w ciągu dwóch pokoleń w rakietowym tempie pokonała dystans z czworaków na salony global-elity, objawiła się w pełnej napompowanej krasie. W rolę Stańczyka wcielił się tym razem absolwent AGH, były działacz socjalistycznej ZSyPowej młodzieży, europoseł Marek Siwiec. Wykształcony technicznie, ujawnił umiejętność posługiwania się smartfonem, tweetując na bieżąco do blogosfery relację. Ponoć od razu zadzwonili mu z TVN, czy nie mogą tweetów dawać w pasku... Alek chyba mógł się tego spodziewać po redakcyjnym koledze z ITD. No nie?! Dziennikarz zrozumie dziennikarza... Alek to pewnie nie miał do niczego głowy; okazja była uroczysta, w końcu córka jest tylko jedna i musiał dbać o poziom – czyli w tym przypadku – pion.


Umiejscowianie w kościołach imprez różnego rodzaju zasobnych nuworyszy i bywalców lóż (vide prof. Geremek) stawia przed oczy czasy końca Królestwa. Mamy teraz dokrętkę. Zastanawiam się tylko, który to w tym wydaniu zostanie kochankiem carycy? Bo poseł Biedroń to chyba jednak jest na to zbyt drobnokościsty.


Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 21 wrzesień 2012 15:19

Widziane od końca: Czekiści są zmęczeni

Napisał

kumorAJak odwojować Polskę? – To pytanie za więcej niż przysłowiowe sto złotych. A przede wszystkim, kiedy? Czy już czas, czy już pora? Kiedy będzie właściwy moment? Dąć w surmy bojowe?
    W związku  z hasłem marszu z 29 września karierę zrobiło odmieniane na wiele sposobów słowo "przebudźcie się". To tak fajnie zawołać, że niby do śpiących rycerzy... Tylko czy aby jest komu się budzić? Czy są Polacy?


    Bo  nie o piękne, celne czy alegoryczne  słowa chodzi, lecz o konkretną działalność konkretnych ludzi; o możliwość wzięcia władzy i realizacji polskiego interesu narodowego, ba, chodzi nawet o jego jasne, otwarte sformułowanie. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że obecny układ władzy w Polsce ma ten interes "w głębokim poważaniu".
    Czas na poderwanie społeczne może właśnie nadchodzić.


    Z dwóch powodów.
    1. Wśród rządzącego Polską elementu wywodzącego się ze służb specjalnych peerelu nadchodzi zmiana pokoleniowa. Starzy wyjadacze są znudzeni, widać zmęczenie, zniechęcenie i pokoleniową zmianę warty. Zepsuci dobrobytem synalkowie nie nadają się zaś do brutalnej walki; nigdy nie będą mieli tyle ikry co postpeerelowi czekiści. To już jest bardziej wymiękłe pokolenie. Nie ma więc  takiego blokowego interesu jak kiedyś.
    2. Poza tym Polska jest  biedniejsza, ludzie niezadowoleni, mniej jest już do ukradzenia, interesy zaś głównych gangsterów układu bardziej się zglobalizowały. Coraz mniej kurczowo trzymają się więc polskiego rozkradzionego sukna.


    Polacy widzą wyraźniej nędzę własnego położenia; lemingi zapatrzone w różne TVN-y z coraz większym sceptycyzmem słuchają małp pokroju Wojewódzkiego. Stary styl antypolskiego "noszenia się" wychodzi  z mody. W modzie zaczynają być narodowe kolory, symbolika, udział w patriotycznych rocznicach – powoli, pomału, ale jednak, samodzielnie myśląca zaangażowana młodzież rozumie, że jej droga z pewnością nie wiedzie przez oficjalnie spędzane parady Schumanna...
    Stąd popularność zmielonych.pl Pawła Kukiza, stąd w cenie autentyzm i bycie poza układem politycznym, nie tylko tym lewym, ale też prawym, zamkniętym w kręgu taktycznych problemów, niezdolnym do sanacji państwa.


    Oczywiście kluczem od odzyskania przez Polaków kraju jest ordynacja jednomandatowa, przywracająca wyborom zdrowy rozsądek – czyli wybieranie przez miejscowych – konkretnego człowieka, zazwyczaj sobie znanego. Wiadomo to od dawna i od dawna tzw. polska klasa polityczna taką ordynację blokuje. Dlaczego? Bo pilnuje własnego interesu! Okręgi jednomandatowe nie gwarantują jej powielania  z kadencji na kadencję. Któż zaś oddaje synekury darmo?
    Dlatego konieczne jest lekkie trzęsienie ziemi; dlatego trzeba się rozglądać za prawdziwym przywódcą – również  przy okazji obecnych marszów – ludzi chętnych do poświęcania się dłuższej pracy. Tu również JOW jest trudne do przecenienia, bo pozwala lokalnym przywódcom zaistnieć i wejść do polityki z bagażem dobrego lokalnego doświadczenia.


    Oczywiście JOW to nie jest magiczna różdżka, nie odczaruje z dnia na dzień obecnego trzecioświatowego systemu politycznego Polski, ale jest to dobra pozycja startowa, pozwala oprzeć nogi do biegu. Od niej łatwiej zacząć.


    Krytycy tej ordynacji tłumaczą, że sitwa na dole jest jeszcze większa niż na górze, a lokalne mafie pod pistoletem powiodą do urn zahukanych ziomali. Jednak, na dole łatwiej o zmiany; i na poziomie powiatu czy gminy ludzie mogą z mafią jednak wygrać. Między innymi dlatego, że tam ma ona konkretną i znajomą twarz. Wiadomo, kogo bić!
    Jest więc nadzieja na to, że znajdzie się trochę Polaków, którzy będą mieli ochotę na normalny kraj. Taki zwykły, bez konieczności opłacania się hierarchii udzielnych oligarchów różnych szczebli przy budowie głupiego mostu czy autostrady.


    Chodzi po prostu o skrócenie łańcucha pokarmowego korupcji, zastopowanie międzypokoleniowego przekazywania schedy na zstępnych – rozwalenie układu ustanowionego przez Magdalenkę i okrągły stół, dobrą politykę walutową i handlową chroniącą polski interes gospodarczy.
    Chodzi o odblokowanie inicjatywy i energii narodu, zrzucenie czapy, która dusi Polskę i wyciska na emigrację setki tysięcy zaradnych młodych, przedsiębiorczych ludzi.
    Niechżeż się to fatalne antypolskie porozumienie, które legło u podstaw III RP, przestanie w końcu dziedziczyć!


    Andrzej Kumor
    Mississauga

Ostatnio zmieniany sobota, 22 wrzesień 2012 07:32
piątek, 21 wrzesień 2012 12:03

Koniec szkół katolickich

Napisał

kumorACoraz trudniej komentować mi sprawy polskie, bo "prawda obecnego etapu" przekracza kabaretowy wymiar. Współczuję Rodakom, bo zdaję sobie sprawę, że ludzie, którzy na co dzień żyją w kabarecie, tracą poczucie humoru.
Objawy polskiej choroby są już tak zaawansowane, że rządzący tym państwem przestają się hamować i kryć. Jest tak jak jest i tak musi być, bo inaczej będzie jeszcze gorzej – to polityka wypracowana przez pijarówki RP wyszkolone na amerykańskich kursach.
Nie lepiej zaczyna być jednak i tutaj, u nas w Kanadzie. No bo czy posunięciem z gatunku farsy nie jest decyzja o utworzeniu islamskich sal modlitwy w szkołach katolickich? Szkoły katolickie w założeniu właśnie takie są – mają kształtować w dziecku wartości katolickie, uczyć po katolicku! 

Co w nich robią muzułmanie?! Nawracają na swoją wiarę!?


I druga rzecz; kiedy powstawał system szkół katolickich, wprowadzono wymóg posiadania świadectwa chrztu. Rzeczą normalną w tamtych czasach, że takie świadectwo obowiązywało jedynie przy zapisywaniu dziecka do systemu – czyli w szkole podstawowej, wiadomo, że ze szkoły podstawowej katolickiej szło się do średniej katolickiej i tam świadectwo chrztu nie było już potrzebne.
To ustawienie rzeczy wykorzystane zostało jako wytrych pozwalający na zapisywanie do szkół średnich nowo przybyłych dzieci imigrantów z wielu różnych kultur i wyznań. Wszystko byłoby OK, gdyby te dzieci, czy też ich rodzice zapisywali je do szkoły katolickiej w nadziei na przyjęcie naszej wiary i wartości. Tymczasem mamy do czynienia z "ekumenizacją" katolickiego systemu oświatowego.
Na naszych oczach staje się on katolicki wyłącznie z nazwy. Z jednej strony, Ministerstwo Oświaty narzuca programy "higieniczne" zobowiązującego do opowiadania o seksie analnym czy oralnym i zmuszające pryncypałów do zgody na zakładanie klubów homoseksualnych, z drugiej, muzułmanie urządzają sobie na terenie szkół katolickich domy modlitewne.


I to wszystko w systemie oświatowym finansowanym "celowo" przez katolików; każdy z nas określa bowiem na zeznaniu podatkowym, jaką oświatę chce wspierać – publiczną czy "wydzieloną", czyli katolicką. Szkoły katolickie od dawna są ością w gardle i solą w oku naszych lewaków i ciot rewolucji wszelkiego umaszczenia.


Ich problem polega na tym, że system katolicki z uwagi na zaszłości historyczne jest wpisany do konstytucji. Zmienić konstytucję to otworzyć puszkę Pandory. Reformę konstytucyjną z Meech Lake zerwał jeden indiański poseł – to wymaga bowiem zgody wszystkich prowincji i terytoriów. Jest więc przedsięwzięciem drogim, długotrwałym i narażonym na duże ryzyko niepowodzenia.
Nasi inżynierowie społeczni podjęli więc – jak ze wszystkimi silnymi instytucjami – walkę od środka: wejść, osłabić i rozsadzić.
W tym celu na razie posługują się islamskim koniem trojańskim – zaraz gdy tylko owe islamskie pokoje modlitewne okrzepną, pojawią się wnioski o umożliwienie modlitwy kolejnym grupom wyznaniowym od żydów po wyznawców buddyzmu. Jeśli szkoły będą odmawiać – użyty wytrych pozwoli skarżyć je na gruncie zapobiegania dyskryminacji.


Tak że w ciągu kilku lat będziemy mieli ekumeniczne pokoiki modlitewne, w których być może również sataniści zainstalują ołtarzyk. Sataniści są bowiem jednym z "wyznań" uznawanych przez szkoły publiczne. Organizuje się w nich tu, w Mississaudze, m.in. dzień "religii Wicca" utworzonej w latach 40. ubiegłego wieku przez brytyjskiego satanistę Geralda Gardnera, w której czci się pentagramami "rogatego boga" – wypisz, wymaluj lucyfera.


Odbierają nam szkoły katolickie i trzeba by o nie zawalczyć. Gdzie głos Kościoła katolickiego? Gdzie stanowcze protesty naszych biskupów? Szkoły katolickie – i tak już dosyć luźno przywiązane do spraw wiary, za 10 lat będą ściągać krzyże z frontonów, by nikogo nie urazić i nie dyskryminować.
Uczono mnie kiedyś na katechezie, że obowiązkiem każdego katolika jest ewangelizacja – czyli głoszenie Słowa Bożego i obrona wiary.
Czy coś się zmieniło?


Andrzej Kumor, Mississauga

piątek, 14 wrzesień 2012 16:51

Sorry Winnetou

Napisał

kumorAStany Zjednoczone zgodnie z własnymi wewnętrznymi przepisami ujawniły dokumenty tajne o zbrodni katyńskiej. Wynika z nich jasno i niezbicie, że prezydent USA wkrótce po zajęciu terenów wokółsmoleńskich przez Niemców dysponował wiarygodnymi informacjami o tym, że sprawcami zbrodni są Sowieci. 

Dwóch amerykańskich jeńców wojennych zabranych jako świadkowie przez Niemców na miejsce ekshumowanych mogił zbiorowych, stwierdziło z dużą pewnością, że groby pochodzą z czasów sowieckich. Informacje o tym przekazali w sposób wiarygodny tajnymi kanałami dla władz amerykańskich.


Tymczasem Waszyngton zawsze tłumaczył, że nie mógł ustalić wiarygodności podawanych przez Niemców informacji na temat Katynia, tym bardziej że Berlin celowo je eksponował, aby wbić klin między sojuszników zachodnich a ZSRS. Można więc było podejrzewać, że informacje te były preparowane na użytek wojny propagandowej...
Dzisiaj więc wiemy, że USA od samego początku wiedziały kto był sprawcą zbrodni katyńskiej, a mimo to zwodziły Polaków i ignorowały apele premiera Sikorskiego w tej sprawie. Obecni na miejscu prowadzonej przez Niemców ekshumacji amerykańscy oficerowie ocenili po zaawansowanym stanie rozkładu zwłok oraz zachowanych w dobrym stanie butach i mundurach, że Polacy zostali zgładzeni dużo wcześniej, niż rozpoczęła się operacja Barbarossa i niedługo po ich uwięzieniu – o tym świadczył dobry stan oryginalnego umundurowania.
No więc czarno na białym jest napisane, że największy mocarz zachodni od dawna zdawał sobie sprawę, jaka jest prawda, ale postanowił się do tego nie przyznawać.


Co w tym dziwnego? No nic. Tak się robi politykę – zwłaszcza w czas wojny.
Niestety, we władzach na wychodźstwie było wystarczająco dużo proangielskich pożytecznych idiotów, by zgłuszyć sumienia polskich polityków i wojskowych. Katyń pokazywał jak na dłoni sowieckie zamiary wobec powojennej Polski – przygotowywał grunt pod PRL.
W polityce "nie ma przeproś", liczy się gra interesów i po latach taplania się w bezowocnym politycznym moralizowaniu Polacy powinni dojrzeć do geopolitycznego myślenia. Ujawnione przez USA dokumenty potwierdzające, że o Katyniu postanowiono głośno nie mówić, powinny nas do tego ostatecznie przekonać.


– Dlaczego USA nie ruszyły sprawy Katynia? Żeby nie zrażać Stalina, a za cenę dostaw sprzętu i zgody na zajęcie wschodu Europy tanim kosztem wygrać wojnę (w II wojnie światowej na froncie europejskim zginęło 100 tys., amerykańskich żołnierzy, czyli połowa tego, ilu Polaków rozstało się z tym światem w Powstaniu Warszawskim). I druga rzecz, by ewentualnie zachęcić "wuja Józka" do otwarcia japońskiego frontu.
W tych rachunkach Katyń to była betka; w tych warunkach trzeba było jedynie Polakom pozamykać gęby i zatuszować sprawę. Sojuszników się zdradza, jeśli pozwolą nam na to lub gdy przeważą "inne ważne względy". Tak było zawsze na świecie i niestety nas, Polaków, ogrywano nadzwyczaj często. Jeśli nie przez naiwność, to przez co?


Z drugiej strony, święci też nie jesteśmy – co choćby w oczy zakomunikował atamanowi Petlurze Józef Piłsudski – też potrafimy cudzym kosztem łamać własne obietnice, też potrafiliśmy w swej historii powiedzieć "sorry Winnetou". Pora, by dostrzegały to dzisiejsze polskie "dziewice". W polityce nie zawsze mówi się całą prawdę, nawet jeśli się ją zna.
Nikt za nas polskich spraw nie załatwi, nikt nam niczego w prezencie nie ofiaruje, wszystko musimy wywalczyć sami, wbrew interesom obcym. Jeśli tego nie zrobimy, pozostanie nam służba u silniejszych. Nikt jeszcze nie wymyślił lepszej machiny do obrony interesów narodowych niż silne, stabilne, dobrze zarządzane państwo i jego instytucje.


Takie państwo trzeba w Polsce zbudować i do tego trzeba wziąć władzę. W przeciwnym razie "sorry Winnetou" będziemy słyszeli co pokolenie.
Stosunek mocarstw zachodnich do Katynia w czasie II wojny światowej jest w pełni zrozumiały i wynika z realizacji interesów tych państw. Polacy zostali zdradzeni w Teheranie, a mimo to przelewali krew do końca wojny; do końca nie mogli uwierzyć, że można załatwić na cacy państwo dysponujące czwartą pod względem potencjału armią aliancką.
Polaku, czytaj archiwa – zobacz, jak to się robi – naucz się poruszać na polu minowym siatek cudzych interesów. Nie bądź jak Winnetou!
Na koniec pozwolę sobie w całości przypomnieć stary dowcip – w Związku Radzieckim pani pyta na lekcji "Kto odgadnie, kto jest największym dobroczyńcą ludzkości...". Zgłasza się Wania, odpowiada: "Lenin" i dostaje piątkę. Siadając, mamrocze pod nosem "Sorry Winnetou, ale biznes is biznes". I tą starą zasadą kieruje się każda imperialna dyplomacja.

Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 14 wrzesień 2012 15:40

Dzieci sa nasze a nie państwowe

Napisał

kumorAMiał być wielki piknik, była wielka klapa. Pogoda pokrzyżowała nam plany i piknik "Gońca" odbył się w wersji "mikro" – czyli przyjechało kilkudziesięciu naszych najbardziej zagorzałych sympatyków – za co bardzo dziękujemy. Przy okazji miło było porozmawiać o Polsce i nie tylko, poplotkować i napić się piwa czy zjeść obiad przygotowany przez panie z Korpusu Pomocniczego Placówki 114 Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej.
Przyjechało kilku sympatyków z polskiego klubu motocyklowego – ale w większości samochodami, przybył p. Wojtek Machnikowski z rodziną – nasz pierwszy reklamodawca, który dał nam reklamę firmy Allmax, zanim "Goniec" się "urodził". Jak zwykle był Stanisław Tymiński z rodziną – człowiek, który o mały włos nie został prezydentem Polski, odwiedził nas opiekun duchowy Rodziny Radia Maryja w Kanadzie o. Jacek Cydzik, był oczywiście komendant Placówki 1124 SWAP Krzysztof Tomczak i wielu innych zacnych ludzi.
Tak miało być, że tym razem bez tańców, bez warkotu motorów, ale wciąż w tym samym pięknym miejscu, w pięknych nastrojach.
Zatem klapa klapą, a jak dożyjemy, to zapraszamy wszystkich za rok.
Wszystkich zaś, którzy liczyli na dobrą zabawę, przepraszam – tym razem nie zdecydowaliśmy się na rozpraszanie chmur deszczowych rakietami z jodkiem srebra.
Przypomniało mi się jeszcze jedno – kiedy wjeżdżałem do parku, w strugach deszczu zobaczyłem biały autokar, który właśnie ruszył do wyjazdu. Okazało się, że była to grupa leśników z Polski, którzy z powodu strajku Lufthansy utkwili na lotnisku i linie zafundowały im autokar, aby sobie gdzieś pojechali pozwiedzać – ktoś słyszał o pikniku w parku Paderewskiego i oto pojawili się w ulewie.


•••


Minęła kolejna rocznica zamachów 9-11 w Nowym Jorku. Powstrzymam się od jakiejkolwiek analizy, bo po co się powtarzać, polecę tylko Państwu z serca obejrzeć w YouTube filmiki z zawalenia się pod wpływem rzekomo pożaru budynku WTC-7. Proszę popatrzeć i samemu wyciągać wnioski; proszę czytać i nie bać się myśleć na wielką skalę. Ci, którzy dokonali na WTC-7 zawalenia na taką skalę, myślą globalnie – dlatego nie ma ucieczki.


•••


A z całą pewnością w walce o wolność z kulturową bolszewią jesteśmy zbyt bierni. Zachowujemy się tak, jakby zupełnie nam nie zależało na przyszłości naszych dzieci, jakbyśmy oddawali szczęście przyszłych pokoleń bez walki.
Tutaj, w naszym rodzinnym Ontario, urasta na naszych oczach nowy totalitaryzm, a my niczym mieszkańcy Republiki Weimarskiej w obliczu nadchodzącego hitleryzmu – zamykamy okiennice. To, że jest to krótkowzroczna głupota, nie ulega wątpliwości.
O co chodzi?


Tym razem o władzę nad umysłami naszych dzieci. Dzieci w szkołach publicznych (katolickich też) uczą się nie tylko o tym, że homoseksualizm jest OK, ale np. że OK jest satanizm (wicca), i mają prezentację wszystkich akcesoriów tej "wiary".
Każdy rodzic o zdrowych zmysłach z wiadomych powodów powinien na coś takiego dziecka nie puszczać. Tymczasem jednak nasi kulturowi bolszewicy wpadli na pomysł, że nauczyciel jest "współrodzicem" i również sprawuje nad dzieckiem władzę wychowawczą.
Dlatego rodzice nie mają prawa nie posyłać dzieci na ideologiczną indoktrynację pod egidą tolerancji i poszanowania godności.
Normalny porządek "rodzicielski" jest następujący: Rodzice odpowiedzialni za wychowanie dzieci zatrudniają guwernantkę i nauczyciela, aby młodego podszkolić i przygotować do życia. Czynią to według własnego rozeznania w trosce o najlepiej pojęty interes dziecka (któż lepiej zatroszczy się o własne dzieci niż rodzice?!).
Bolszewicki porządek rodzicielski jest taki, że odpowiedzialność za wychowanie dziecka wspólnie ponoszą rodzice i państwo. Odpowiedzialność rodziców polega na łożeniu na wychowanie, natomiast szkoła, realizując wytyczne polityki państwowej, urabia umysł dziecka wedle aktualnie obowiązujących wzorców – niekiedy zależnych od koniunktury politycznej i tego, jaka akurat formacja polityczna jest u władzy.
Czują Państwo bluesa? Zabierają wam dzieci i każdą jeszcze za to płacić!


– A wy co?
– Ruki po szwam?
– Tak bez walki?
– Nie kochacie swoich dzieci?
– Nie chcecie, aby wyrosły na porządnych ludzi?
Z tym trzeba walczyć, bo to jest początek chowania janczarów.


– I tu gwoli wspólnej lekcji historii przypomnę za wikipedią: W 1329 roku sułtan Orhan wydał edykt o zorganizowaniu elitarnych oddziałów piechoty. Postanowił wtedy, że co piąty chłopiec chrześcijański pochwycony do niewoli w czasie wypraw wojennych, a także wzięty przymusowo z ziem podbitych przez Turków, był oddawany na wychowanie muzułmanom, którzy mieli obowiązek ukształtować w nim takie cechy, jak fanatyzm religijny, ślepe posłuszeństwo i przywiązanie do Turcji. Przymusowo przechodzili również na islam. Byli oni hartowani fizycznie i uczeni sztuki wojennej.
Czy chcą Państwo mieć obcych janczarów w domu?


Andrzej Kumor
Mississauga

Ostatnio zmieniany piątek, 14 wrzesień 2012 15:43

kumorAPowiedzmy sobie szybko i po kolei:
    jednym z fundamentów polskiej degrengolady jest proporcjonalna ordynacja wyborcza, którą wyrosła z magdalenkowych nocy "klasa polityczna" zabezpieczyła własny stan posiadania, obejmując kontrolą "proces demokratyczny", by demokracja nie dostała się "w niepowołane ręce". Jest to ewidentne od czasu powijaków III RP, kiedy przez "nieuwagę" i rozkojarzenie służb "grupy trzymającej władzę" prezydentem Polski o mały włos nie został Stanisław Tymiński. Demokracja jest oczywiście bardzo dobra, do momentu, kiedy wybierają naszych... Potem niewykluczone są ciężarówki, pod które  z niewyjaśnionych powodów wpadają pewne auta osobowe.
    Dlatego żaden liczący się polityk polski na poważnie nie popiera jednomandatowych okręgów wyborczych. Ci, którzy popierali – okazało się – robili to tylko tak dla żartu. Zbieranie podpisów pod petycją o zmianę ordynacji to owszem, fajne zajęcie, tylko bezpłodne. Polska potrzebuje ordynacji jednomandatowej, ale aby tego rodzaju zmiana była możliwa, trzeba wziąć władzę.


    No i jedyną siłą polityczną, która tę władzę w obecnych warunkach może wziąć "pokojowo" -– bo ma możliwości finansowe i jest ukorzeniona  istniejącym systemie – jest PiS. Gdyby PiS tego chciał, to dawno już by rządził. Gdyby nie zadziwiająco fatalne decyzje; gdyby nie lekceważenie i te same wydęte usteczka wobec Polaków, co pozostała "klasa polityczna", PiS miałby większość – i to niezależnie od tego kto liczyłby głosy...
    Jak powiedziałem – jeśli nie PiS, to w ramach istniejącego układu, nikt. No chyba że Piotrowi Dudzie z "Solidarności" pójdzie w Perona. Póki co na Pinocheta nie ma co liczyć – bo ewentualni kandydaci jeśli nie poginęli pod Smoleńskiem czy w wypadku bryzy, to wykończył ich seryjny samobójca.
    A rząd jest dzisiaj znoszony jak koszula od tygodnia nie prana; nastroje coraz bardziej wyhuśtane, przez Polskę idzie szmer niezadowolenia. Gdyby PiS rozpostarł żagle – sięgnąłby po władzę. Mimo wszystko – mimo histerii  telewizorów i ujadania "gazet dla Polaków". Są chwile, kiedy ludzie zaczynają podnosić wzrok, odginać karki, kiedy fala wzbiera, rasowy polityk musi to wyczuć i wskoczyć na deskę surfingową po władzę.  
    Trzeba rządzić. Organizowanie "marszów poparcia" czy innych imprez towarzysko-ulicznych jest w tej sytuacji niepotrzebnym wypuszczaniem pary z kotła.
    Ludzi, to i owszem, trzeba będzie wezwać, by stanęli milionem w Warszawie, kiedy rząd będzie szarpany za nogawki przez obaloną agenturę; żeby nie powtórzyła się sytuacja Olszewskiego. Ci ludzie tam staną, jeśli uwierzą, że chodzi o ich najlepiej pojęty interes; jeśli zobaczą, że wierzymy w nich, w Polskę; nie mówimy do nich na koturnach i nie traktujemy jak idiotów. W Polsce tzw. zaufanie społeczne tyle razy rozmieniono na drobne, że trudno się dziwić cynizmowi ulicy. Dlatego – jeśli ktoś chce odnowy – musi zacząć od czynów, musi pokazać, do czego zmierza.
    Jedyną szansą PiS na rzeczywiste rządzenie i rozwalenie postbezpieczniackiego układu jest przekształcenie partii w ruch społeczny, szeroki , oparty na programie proponowanych reform, inkorporujący oddolne samoorganizowanie społeczeństwa, inspirujący do akcji  społecznej w gminach i powiatach.
    PiS w ubiegłą niedzielę przedstawił zarys programu. Cóż z tego, kiedy bez wyliczeń, bez liczb, w formie raczej tekstu publicystycznego niż programu partii opierającego się na  oficjalnych danych ekonomicznych o stanie państwa. (Oczywiście, że fałszywych, bo napompowanych, ale za to fałszowanie będziemy potem rozliczać przed Trybunałem Stanu i usprawiedliwiać ewentualne niepowodzenia własnych działań).


    Dokładny, punktowy program powinien unikać bzdur w rodzaju proponowania "rzecznika praw podatników", a zmniejszać drastycznie liczbę etatów w administracji (otwierając jednocześnie etaty w wojsku); powinien podawać dokładne, dodające się do siebie wyliczenia tego, co weźmiemy, skąd i za ile. Przede wszystkim zaś, aby mógł zakończyć się sukcesem, musi wyzwolić energię gospodarczą narodu. Poprzednie pokolenie miało falstart z początku lat 90., kiedy okazało się, jak bardzo przedsiębiorczy potrafią być Polacy, ale niestety dało się docisnąć pokrywką sprzedawczyków WSI. Dzisiaj dorosło kolejne, które jeśli będzie mogło postawić Polskę na nogi – zrobi to.
    A zatem, wyrzucamy ludzi zza biurek, zmniejszamy liczbę przepisów ograniczających działalność gospodarczą – zwłaszcza na szczeblu drobnej przedsiębiorczości i firm rodzinnych.
    Tego w przedstawionym dokumencie PiS-u nie ma.
    Stąd i moje podejrzenie, że być może nie  chodzi o odnowę Polski; być może, PiS to druga noga tego samego  tułowia?  A kysz!
    Bo wtedy to byłaby rzeczywiście kicha; wtedy sanacja nie byłaby prosta i potrzebny byłby Pinochet.
    Na razie dajmy PiS-owi ostatnią szansę (ileż można), może jeszcze to i owo doprecyzuje, przedstawi grafik konkretnych posunięć. Niech rozwinie zapowiadaną ofensywę, zacznie w niestandardowy sposób docierać do ludzi – ulotkować pociągi,  autobusy i samochody w korkach, wykorzystywać reklamy Google'a, ciągać polityczne banery za samolotami wzdłuż polskich plaż latem. Przede wszystkim zaś może zacznie słuchać zwykłych Polaków – robić politykę od drzwi do drzwi.
    Ludzie boją się zmian i niepewności. Ale dzisiaj pokład i tak coraz bardziej huśta się pod  stopami i to daje sanacji szansę.


 Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 07 wrzesień 2012 10:41

Jaki to poziom?

Napisał

kumorAJak to było możliwe, że facet z pokaźną pukawką w dzień wyborów podszedł tak blisko do przyszłej premierowej Quebecu? Gdzie była ochrona?
    Szczęśliwie jeszcze w tym kraju demokracja nie do końca przekształciła się w  rządy klasy iluminowanej, i do polityków – każdy podejść może. Byłem, widziałem, na wiecach, spotkaniach – wszędzie można wejść na słowo, bez papierów, poręczeń, akredytacji. I to jest pyszne! To świadczy o tym, jak powinno być. Bo wybrany  polityk to jest nasz pracownik! A więc nie powinien się przed nami kryć za jakimś ochroniarskim dymem.
    Bycie narażonym na różne nieprzyjemności, psychiczne kontuzje, czy nawet śmierć to rzecz ryzyka zawodowego polityka.
    Budowniczy może spaść do wykopu, policjanta może zabić bandyta, kuriera rowerowego może przejechać ciężarówka. Tak to jest na świecie. I tak jak policjant może się przed wieloma rzeczami uchronić, ale zagrożenie cały czas istnieje, tak polityk może  trafić na wariata lub zamachowca, który pokona wstępne oceny wzrokowe.
    Nie znaczy to jednak, że polityk ma być zamknięty w szklanym kloszu i oddzielony od nas, jego pracodawców. Tu, w Kanadzie, jeśli chcesz porozmawiać z premierem tego kraju, prowincji, ministrem, możesz to łatwo uczynić bez płacenia łapówek za dostęp i protekcję.
    Dlatego quebecki incydent to tylko potwierdzenie reguły.
    Można zresztą wysunąć śmiałą tezę, że im bardziej chronieni politycy, tym bardziej zagrożona demokracja...


• • •


    Konwencje nominacyjne na prezydenta USA za nami. Wynika z nich jedno – rządzący układ jest nie do ruszenia. Można odgrzewać rewolucyjny wizerunek Obamy na pełnym ogniu, a mimo to jest oczywiste, że jest to jeszcze jedna buźka tego samego. Amerykanie, którym śni się powrót do obywatelskiej, odpowiedzialnej Ameryki XX, powinni nadal spać spokojnie. Przebudzenie może ich kosztować atak serca.
    To se ne vrati, pane Havranek!
    I na tym zakończę komentarz, bo inaczej musiałbym być jak jakaś kol. Kassandra. Przygnębiła mnie ostatnio informacja o upadającym poziomie amerykańskich uniwersytetów – gdzie ci biedni Chińczycy będą się kształcić? Ciekawe podczas konwencji było też i to, że raczej nie wywoływano wilka z lasu i nikt zadłużenia nie wspominał.


• • •


    A gdy już jesteśmy przy upadłym poziomie, to nie wiem, do jakiego poziomu wypada przyrównać nową izraelską broń do rozpraszania tłumów. Przepis jest taki – bierzemy rozkładającego się trupa, miksujemy w blenderze, pakujemy to pod ciśnieniem i mamy  skuteczny środek antyzbiegowiskowy. Żydzi, którzy używają tego w armatkach wodnych, ujawnili "licencję", więc nie dziwiłbym się, gdyby broń taka zaczęła tu i tam pojawiać się podczas walk ulicznych np. w Polsce, Niemczech czy Quebecu.


• • •


    Nieustająco po raz kolejny zapraszam na nasz piknik – park Paderewskiego, sobota, 8 września. Mdło nie będzie na pewno.


Andrzej Kumor
Mississauga

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.