Jednym z podstawowych kryteriów oceny działania jest jego skuteczność. Jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane – chodzi więc o to, co się rzeczywiście robi, a nie o to, co na niby. Ostatnio odnoszę wrażenie, że opanowała nas petycjografia. Petycje, i owszem, w bardzo sprzyjających warunkach do czegoś potrafią doprowadzić, ale w większości wypadków jest to tylko oznaka pobożnych życzeń, a ich pisanie odbywa się sobie a muzom. Pisanie petycji zakłada bowiem, że ci, do których piszemy, takimi petycjami się przejmują i że coś mogą w naszej sprawie zrobić
Z drugiej strony, pisanie petycji rozgrzesza piszących i podpisujących z działania – no bo skoro się już tak zaangażowałem... Patrząc na zjawisko przyznam szczerze, że z pewnością służy ono zbieraniu przez różne gremia różnych użytecznych informacji, natomiast skuteczność ruchu petycjowego, powiedzmy, że pozostawia wiele do życzenia.
A widziałem petycję do odwiedzającego Polskę Mitta Romneya, żeby odwiedził grób prezydenta Kaczyńskiego czy zrobił coś podobnego; widziałem petycje domagające się odwołania skandalicznego koncertu Madonny, widziałem petycje do rządu USA w sprawie śledztwa smoleńskiego. Po prostu głowa boli, a serce się kroi. Dlaczego? Bo jest to oznaka zbiorowej niemocy mojego własnego narodu, a cóż bardziej może kłuć?
Pisanie petycji zwłaszcza dzisiaj, kiedy każdy ma konto e-mailowe, to ersatz skutecznych działań politycznych.
Zamiast pisać petycje w sprawie koncertu Madonny – trzeba tak zadziałać, żeby do tego koncertu nie doszło – jest kilka sposobów. Łupnąć organizatorów po kieszeni, a nie robić im darmową klakę protestami. Widać jednak, że Polak woli w nimbie wielkiego bohaterstwa i patriotyzmu, narażając się na reperkusje ciemnych mocy – podpisywać jakieś niewiele znaczące papiery, niż wziąć się do konkretnej roboty, albo też dać pieniądze tym, którzy coś konkretnego potrafią uczynić.
Jest to tym bardziej dziwne w społeczeństwie podziwiającym przecież żołnierzy Powstania Warszawskiego, dostrzegającym wielkość, bohaterstwo, umiłowanie wolności i osobiste poświęceniu przeszłych pokoleń Polaków. A przecież ludzie ci swemu umiłowaniu wolności nie dawali wyrazu w pisaniu podań i apeli lecz czynem. Więc może zamiast z bladymi twarzami pisać e-maile przed ekranami komputerów, ktoś pójdzie po rozum do głowy i zrobi coś lekko bardziej skutecznego.
Problemem polskiej pożal się Boże opozycji jest bowiem to, że nie potrafi znieść narzuconego społeczeństwu układu władzy "pookrągłostołowej". Tymczasem zamiast biadolić, wystarczy zmienić rząd i wziąć odpowiedzialność za kraj. Jak to zrobić – organizując się politycznie, zakładając własne środki przekazu, stosując niestandardowe metody propagandy i walki politycznej.
Walkiria polskiej sceny medialno-politycznej p. Ewa Stankiewicz zapytała nie tak dawno po leninowsku, "co robić?". Odpowiedź jest banalnie prosta – trzeba rządzić! I z tego wynikają wszystkie dalsze podpowiedzi. A to, jak zdobywać władzę, uczy historia na licznych przykładach. Apele do rządzących tudzież mocarstw zamorskich, by coś w interesujących nas sprawach uczyniły, są rażąco śmieszne i przypominają pisanie do okolicznych wilków, aby nie zjadały nam baranów. Ludzie, nie bądźcie śmieszni!
•••
O Powstaniu Warszawskim mam zdanie wyrobione od czasu młodzieńczych fascynacji. Drażni mnie, jeśli pisząc o okolicznościach podejmowania decyzji, pisze się, jak to młodzi warszawiacy nie mogli już wytrzymać okupacji i chcieli bronić swej wolności przed komuną ostatnim rzutem na taśmę.
Drażni dlatego, że Armia Krajowa to było wojsko, a nie cywilbanda sfrustrowanego okupacyjną niewolą ludu Warszawy. Armia Krajowa to było Polskie Wojsko i jego żołnierze walczyli lub nie walczyli, bo dostali taki, a nie inny rozkaz.
To dowództwo Armii Krajowej wywołało Powstanie! Pomijanie tego faktu fałszuje obraz sytuacji. Dlatego rozpatrując sprawę Powstania w Warszawie – jedną z ważniejszych dla naszej narodowej polityki – należy ważyć odpowiedzialność za rozkazy, a nie nastroje ulicy.
•••
Jako mississaudzki pracodawca, dostaliśmy właśnie ankietę podpisaną przez panią burmistrzynię, a wysłaną z wydziału planowania i budowania, by pocztą zwrotną podać informacje o firmie – problem w tym, że informacje te są znane m.in. Revenue Canada. Zamiast więc zajmować sobie czas rozsyłaniem listów, wystarczyłoby zasięgnąć języka u innych urzędników, a nie zawracać głowę.
Ale najwyraźniej w urzędzie trzeba sobie wynajdywać zajęcie – a taka akcja wymaga co najmniej kilku etatów...
•••
Lato w pełni, Mississauga to największe kanadyjskie "miasto polskie", a tymczasem na odnowionym Celebration Square królują imprezy hinduskie, arabskie i inne. Polacy, gdzie jesteście?
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!