W czasach mojej młodości podział ideologiczno-filozoficzny był prosty; z jednej strony stali "komuniści/etatyści" wierzący w rozbudowane państwo obejmujące niemal wszystkie obszary życia społecznego i gospodarczego, państwo, które wychowywało nowego człowieka, dawało mu pracę, kształciło i – przynajmniej w założeniu – opiekowało się, czasami nawet zmieniając mu pieluchy.
Z drugiej strony biegł nurt neoliberalny, przetłumaczony na praktykę thatcheryzmu, reaganomiki; odwołujący się do fundamentalnych swobód ludzkich, które powinny być w minimalnym stopniu ograniczane przez umowę społeczną tworzącą państwo.
Słowem, wszystko powinniśmy byli sobie organizować we własnym zakresie; szkoły dla dzieci, ochronki dla sierot, pieniądz, banki... Państwo dawałoby nam wojsko zdolne bronić przed wrogiem zewnętrznym (niektórzy widzieli w państwie także emitenta pieniądza, choć inni postulowali pieniądz prywatny).
Tego rodzaju minimalne państwo było gwarantem wolności obywatelskich, bo to właśnie aparat przymusu państwowego najczęściej stanowił zagrożenie dla swobód obywateli, naginając do wytycznych płynących ze stolicy.
W ideologicznej koncepcji filozofii ekonomicznej Adama Smitha, działalność gospodarcza człowieka nie potrzebuje państwowych regulacji, ponieważ uzgadnia je niewidzialna ręka wolnego rynku.
Ta koncepcja wydawała mi się prosta i oczywista, zaraziłem się nią cały.
Człowiek powinien być wolny, odpowiedzialny za siebie, swoją rodzinę, swobodnie kształtujący wychowanie dzieci, decydujący o tym, czego się uczą i gdzie.
Sytuacja, w której władza, niezależnie od tego jakiej proweniencji –czy to demokracja, czy dyktatura, czy też monarchia – ma niewiele do gadania, człowiek żyje swobodny i spokojny, że nikt nie będzie go nękał, że nikt nie będzie odbierał mu owoców pracy.
Na tej neoliberalnej, wolnościowej koncepcji oparły się dziesiątki programów politycznych w wielu krajach Zachodu.
Wydawało się, że owa koncepcja, małego państwa, powszechnej prywatyzacji, deregulacji, to prosta recepta na sukces gospodarki i droga do nowego Jeruzalem – społeczeństw bogacących się w harmonii, bez przymusu.
Jak zwykle, chęci były dobre, ale wyszło zgoła odwrotnie. Neokonserwatyzm/neoliberalizm istniał tylko w szczytnych deklaracjach, a w praktyce zaś dominował trockistowski pęd do panświatowej rewolucji "demokratycznej"; aparat państwowy zamiast się kurczyć, był bezustannie rozbudowywany; instytucje państwa wzmacniane o kolejne uprawnienia, a wolność ludzka ograniczana morzem przepisów.
W krajach Zachodu – niezależnie od tego czy rządzili etatyści, czy liberałowie, nie przestawano karmić molocha.
Na dodatek wprowadzono na rynki nowe instrumenty finansowe, poza jakąkolwiek kontrolą. Policje powołane do strzeżenia ludzi przed oszustami bezsilnie patrzyły na fale dobrze zorganizowanego szabru. Piramidy finansowe zakładane pod różnymi szyldami doiły obywateli z efektów pracy.
Dzisiaj, w Kanadzie rządzi partia, której liderzy jeszcze nie tak dawno przyznawali się publicznie do konserwatywnego nurtu, jednak jeśli popatrzeć na ich rządy, okaże się, że obejmowały one rozszerzenie interwencjonizmu państwa i masową ingerencję w gospodarkę – z pieniędzy podatników ratowano banki i wielkie korporacje, tłumacząc, że ich upadek wywoła katastrofę. Przepraszam, czy aby na pewno?
Jesteśmy dzisiaj świadkami nowatorskiego systemu finansowego stworzonego bez realnych fundamentów. Dotychczasowe teorie ekonomiczne tworzone w czasach prawdziwego pieniądza, nie nadają się do opisu tej sytuacji.
Milton Friedman, Ludwig von Mises, Friedrich Hayek, na których powoływali się konserwatywni politycy prawicy, dzisiaj łapaliby się za głowy.
Teoria ekonomiczna nie działa w oderwaniu od gleby podstawowych wartości określających zachowania ludzi – wyznaczających to, co pożądane i co godne potępienia. Nie można głosić liberalizmu gospodarczego, jednocześnie odnosząc się z pogardą dla podstawowych wartości Zachodu, szerząc rewolucje socjalne i oddając kulturę w pacht nowych bolszewików.
Gospodarka to tylko część ludzkich trosk; po to by dobrze funkcjonowała, potrzebny jest wspólny obyczaj oraz jeden mianownik wartości porządkujących świat.
Dzisiaj w świecie aksjologicznego chaosu, mówienie o wolnym rynku to śmiech na sali; dzisiaj, kiedy azjatycki imperializm wpisuje się w ideologię nowego globalizmu; kiedy przemiany demograficzne i kulturowe niszczą rodzinę, a wraz z nią tradycyjne więzy międzyludzkie, nie mamy czym tego opisywać.
Wolnego rynku nie da się stworzyć ex nihilo, wśród quasi-niewolników; wolny rynek się nie sprawdza, gdy nie ma rodzin, powszechnej edukacji, społeczeństwa uczącego odpowiedzialności i wychowującego ku wolności
Nie ma dobrej teorii ekonomicznej opisującej dzisiejszą sytuację finansową i gospodarczą. Wygląda na to, że nikt nie ma pomysłu na to, czym powstrzymać chaos; wygląda na to, że ten "porządek" musi runąć, by na gruzach można było odbudować nowy.
Jak będzie wyglądał? Być może jeszcze gorzej.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!