Andrzej Kumor
Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...
Widziane od końca: Za mało Kuklińskich, za dużo "internacjonalistów"
Napisane przez Andrzej KumorPatrząc z dzisiejszej perspektywy, łatwiej dostrzec alternatywną drogę, którą krocząc Polska mogła próbować odbudować dawne znaczenie i odzyskać niepodległość.
Bez zbędnego dramatyzowania każdy przyzna, że dzisiejsza pozycja i znaczenie Polski nie odpowiada potencjałowi kraju. Polaków stać na więcej, kiedyś tworzyli – pomimo licznych wad – całkiem poważne państwo zapewniające podmiotowość polityczną narodowi.
Co zatem można było uczynić w Polsce pod koniec 1989 roku, aby: 1. uzyskać większy stopień suwerenności; 2. lepiej wykorzystać szanse, zapewniając rozwój polskiej przedsiębiorczości i poczesne miejsce polskich korporacji wśród europejskich graczy.
Co można było zrobić inaczej? Co można było ugrać? Bardzo wiele!
Po pierwsze, dlatego, że sytuacja międzynarodowa była korzystna – osłabione, zataczająca się Jelcynem Rosja i Niemcy zajęte trawieniem dopiero co przyłączonego NRD, dawały Polsce chwilę oddechu.
Należało zatem zacząć od podstaw.
Polska była zniewolona, ponieważ Polakom odebrano własność. Należało tę własność przywrócić, wprowadzając zarazem nowoczesny system finansowy i reformując pieniądz poprzez podpięcie do dolara. Główny element reform polegałby na wprowadzeniu zapisów hipotecznych i umożliwieniu brania kredytu pod hipoteki. W ten sposób, bez zewnętrznego kapitału, Polacy uzyskaliby płynny kapitał na inwestycje.
Uwolniony pieniądz posłużyłby do inwestowania w środki produkcji, bo przy odpowiednim ustawieniu kursowym eksport byłby najbardziej opłacalną formą aktywności gospodarczej. Było to łatwo wykonalne, bo wartość polskiego pieniądza była zaniżona, powolna, systematyczna aprecjacja złotego pozwalałaby na stały wzrost poziomu konsumpcji, ale przy wzroście produkcji eksportowej wykorzystującej modernizowany za uwolnione środki potencjał przemysłowy.
Państwo poprzez rozpisanie po-życzki narodowej uzyskałoby środki do rozbudowy infrastruktury. PRL-owska nie była najgorsza – przede wszystkim kraj produkował dużo energii z uwagi na erwupegowską specjalizację w przemyśle ciężkim. Wystarczyło do tego dodawać 1000 km autostrad i nowoczesnych dróg rocznie, co nie było niemożliwe.
Polska miała idealne położenie do rozwijania produkcji eksportowej tak przemysłowej, jak rolnej ze względu na położenie, wykwalifikowaną i wykształconą siłę roboczą, a przede wszystkim wspomniany zaniżony kurs złotego. To właśnie ten kurs sprawiał, że takie polskie zboże na rynkach trzecich byłoby bezkonkurencyjne.
Reformy te były możliwe, ponieważ społeczeństwo po latach komunizmu było emocjonalnie wstrząśnięte, gotowe do poświęceń. Energia społeczna była olbrzymia, nadzieje również. Ważne więc było, aby: a. – odbudować u ludzie poczucie elementarnej sprawiedliwości i potrzebę zadośćuczynienia za krzywdy,
b. – zapewnić stałą, acz niekoniecznie znaczną poprawę losu, chodzi o upowszechnienie poczucia poprawy losu,
c. – wyzwolić energię gospodarczą narodu poprzez zniesienie ograniczeń administracyjnych prowadzenia małych i średnich przedsiębiorstw.
Do tego można było – tak jak Polska uczyniła to w roku 1918 – wykorzystać potencjał wiedzy, stosunków i kapitału diaspory na Zachodzie, głównie amerykańskiej Polonii.
- Tak więc uwalnianie kapitału poprzez założenie hipotek – większość nieruchomości w Polsce była "spłacona"; przekształcenie spółdzielni mieszkaniowych i uwłaszczenie lokatorów umożliwiające zaciąganie kredytów pod mieszkanie – przy szerokich zachętach prowadzenia działalności handlowej, produkcyjnej – dałoby ludziom do rąk realne środki bogacenia się, budowy politycznej siły i prężnego państwa.
Do tego dodać trzeba odtworzenie patriotyzmu i uczuć narodowych, szybką modernizację wojska, policji, służb specjalnych i wywiadu – słowem zakrojoną na wielką skalę budowę instytucji państwowych...
Mrzonki? Kto niby miałby to robić?!
Istniała w PRL-u jedna grupa realnej władzy, która mogła spróbować, ale dała tyłka, bo przedłożyła własną kieszeń nad budowę kraju, za który dzieci i wnuki stawiałyby im pomniki.
Byli to oficerowie peerelowskiego wywiadu, Wojskowej Służby Wewnętrznej – ci sami "czekiści", którzy rozkradli Polskę, mogli również uczynić ją wielką.
Świadczy o tym ewolucja aparatu władzy w Rosji, gdzie początkowo miał miejsce ten sam degeneracyjny proces co w Polsce, jednak grupa państwowców-kagebistów zdołała go zastopować, pozamykać i wypędzić internacjonalistycznych oligarchów działających na szkodę Rosji.
Polscy czekiści, choć przez całe życie chodzący na smyczy sowieckiego centrum, gdyby mieli trochę jaj, mogliby się wyemancypować – zamiast przewerbowania na Zachód, zamiast orgii szabru, kosztem demontażu państwa i okradania rodaków, mogli stworzyć patriotyczną juntę (oczywiście nie nazywając tego w ten sposób), zasłaniając ją pokrywką "demokracji"; mogli nie dopuścić aby kraj został wpisany w rozpiskę obcych wywiadów.
Oni jedni mieli wiedzę i środki.
Reszta nas była jak te dzieci we mgle, bez wystarczającego rozeznania potencjału, szans i zagrożeń.
Można oczywiście pisać całe elaboraty, dlaczego do takiego patriotycznego uniesienia części peerelowskiego establishmentu nie doszło, jedno jest pewne, za mało było w nim Kuklińskich, za dużo "internacjonalistów" przywiezionych czołgami z Moskwy. Ale, jeśli była szansa, to właśnie tam.
Andrzej Kumor
Mississauga
- Felietony epub do pobrania (828 Ściągnięć)
Zachodzę w głowę i nadziwić się nie mogę, dlaczego tak prężna w Kanadzie Rodzina Radia Maryja nie zorganizowała protestów w trakcie wizyty premiera Donalda Tuska?
Słyszę, że RM będzie się domagać europejskiego referendum, a to znów, że ma protestować w Brukseli, tymczasem tutaj, w Kanadzie, taka stracona szansa?! A przecież RM właśnie tutaj to dobrze zorganizowana grupa, która nie raz dawała świadectwo, iż jest w stanie skrzyknąć się na jeden telefon.
Tym razem okazja była wyjątkowa.
Socjalista Hollande prezydentem Francji – wygląda na to, że w całej Europie będziemy mieli nowe rozdanie i nastąpi populistyczna "cofka". Co z niej wyniknie? Kiedyś, gdy na firmamencie polityki USA pojawił się młody Murzyn Obama, jedno z ważniejszych pytań, jakie wtedy zadawano, brzmiało: "Is he against the system?".
We Francji takie pytanie nie pada, bo odpowiedź jest dawno znana; nowy prezydent jest rozpoznaną częścią systemu. Główne zadanie elity politycznej w Europie polega na spacyfikowaniu niezadowolenia społecznego i obronie koncepcji kontynentalnego zjednoczenia w sytuacji pogarszającego się poziomu życia, katastrofy demograficznej i ekspansji kulturowej islamu. Będą więc różne wrzutki i zmyłki.
Aby podołać zadaniu, potrzebni są przywódcy nowego etapu. Europę czekają wstrząsy, dzięki którym mieszkańcy kontynentu zaakceptują "jedynie słuszną drogę". Jaką? Premier Wielkiej Brytanii David Cameron mówi o tym kawa na ławę w udzielonym w środę wywiadzie dla "Daily Mail" – jeśli strefa euro ma odnieść sukces, potrzebny jest jeden rząd. "Nigdzie na świecie jedna waluta nie występuje bez jednego rządu – tłumaczy. – Aby euro miało sens, oznacza dla mnie, że kraje eurostrefy muszą mieć o wiele bardziej skoordynowaną politykę ekonomiczną i jeszcze ściślej skoordynowaną politykę zadłużenia" – tak mówi człowiek, który ponoć jest nieco bardziej eurosceptyczny od francuskich kolegów z klubu. Czasy się jednak zmieniają, pora więc na prawdę nowego etapu.
Co to ma wspólnego z wyborami we Francji czy Grecji? Otóż, wróżąc z fusów, można powiedzieć, że ludzie, odreagowując narzucane im obniżenie poziomu życia, wybiorą rządy obiecujące, że można inaczej, po czym niedługo okaże się, że ta droga prowadzi do chaosu i jeszcze gorszych kłopotów (siłą rzeczy obecna sytuacja jest nie do utrzymania) – dzięki temu "alternatywne" rozwiązania polityczne zostaną skompromitowane i Europejczycy prosić będą na kolanach nasz Komsomoł, by jakiś czieriezwyczajny komitet zrobił z tym bajzlem porządek, na przykład wprowadzając jeden zarząd gospodarczy. Zgodnie z planem, stary porządek musi runąć w czkawkach, musi się poważnie załamać, aby na jego gruzach powstał dwunastogwiazdkowy feniks New Brave Europe. Chodzi więc o to, by tak zaplanować nowy redyk, byśmy pobekując "Odę do radości", weszli do zagrody z poczuciem ulgi i dobrze spełnionego obowiązku.
Oczywiście każdy etap ma swoje niebezpieczeństwa. Etap wyburzania również. To "niebezpieczeństwo" jest szansą dla nas. Nikłą, bo nikłą, ale zawsze. Jedyna droga ratunku – o ile jeszcze można na nią wkroczyć – to restauracja starych wartości, powrót do chrześcijańskich korzeni kontynentu i koncepcji Europy ojczyzn – braterstwo narodów na bazie jednej kultury starej Europy, rezygnacja z realizowanej po bolszewicku integracji politycznej i ekonomicznej. Aby tak się stało, musiałaby jednak istnieć kontrelita. A tej ani na salonach, ani na ulicy nie widać.
Europejczycy będą więc wybierać tych, którzy obiecają patiomkinowską wioskę dobrobytu – pod hasłami rozbudowanego państwa opiekuńczego. Ludzie chcą żyć jak dawniej, trzeba im to obiecać. Obecny system finansowy i tak jest nie do utrzymania, potrzebne jest więc stworzenie iluzji, które następnie legną w gruzach, kompromitując "nie nasze idee"; dopiero wówczas przy pomocy wojska, policji zabetonujemy fundamenty nowego porządku, nowego kontynentalnego "ładu". W stolicach świata przebierają już na tę myśl nogami.
Nowa Europa oznaczać będzie kulturowy bolszewizm politycznej poprawności, mało wydajny system etatystycznego zarządzania, dominację silnych korporacji niemieckich nad drobną przedsiębiorczością, regiony zamiast państw, czyli w przypadku Polski, koniec złudzeń i koniec nadziei na podmiotowość polityczną.
Kto kontroluje kredyt, kontroluje wszystko – system wyprodukował kryzys, który teraz w kilku ruchawkach zostanie przezeń "zażegnany". Dzięki prostym ruchom elita zyska przyzwolenie na realizację zjednoczeniowej utopii. Projekt znany był od dawna, a dzisiaj sytuacja jest na tyle opanowana, by można było o nim głośno mówić. Christopher Booker z "The Daily Telegraph" przypomina memorandum brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 1971. Dokument zatytułowany "Suwerenność i Wspólnota" ("Sovereignty and the Community") został ujawniony po zdjęciu klauzuli tajności. Główna teza głosi: dostrzeżenie właściwej natury europejskiego projektu zajmie Brytyjczykom 30 lat. Gdy jednak już to uczynią, "będzie za późno, by wyjść", a będzie to "największe poddanie brytyjskiej suwerenności w dziejach".
A zatem z Francois Hollande'em czy bez, dziarsko kroczymy świetlistym gościńcem. Taka prawda czasu.
Andrzej Kumor
Mississauga
Zapowiedź przyjazdu szefa polskiego rządu wywołała poruszenie w naszym powiecie polonijnym – okazało się, że do premiera Tuska trzeba dojechać do Ottawy – jedzie więc z Toronto autobus oficjalny. I wszyscy stają na palcach, by zajrzeć do okien, kto tam dostał zaproszenie (ponoć niektórzy odmówili) – jedzie też i kontrautobus – i też ciekawe, kto w nim usiądzie.
Niezależnie od tego, jaką się ma opinię na temat polskiej polityki, dwie rzeczy są w Polsce bezsprzeczne – 1. polityczne zamykanie ust katolickiej opinii publicznej, 2. porażająca słabość instytucji państwowych odsłonięta podczas smoleńskiej tragedii. Już choćby te dwie rzeczy warto byłoby szefowi rządu zakomunikować. Oczywiście, prócz całej reszty bilateralnych bolączek na styku – my i Warszawa. W końcu każdy Polak powinien reagować, gdy jego państwo wątłe jest i rachityczne.
Toronto - Canada. 15 grudnia 2007
Debata o niepodległości była jednym z najważniejszych polskich tematów; w końcu przez ostatnie kilkanaście pokoleń do niepodległości nie mieliśmy za dużo szczęścia; albo trzeba było jej w dramatycznych okolicznościach bronić, albo w takichże samych okolicznościach na nią się wybijać.
Dla pokoleń naszych ojców i dziadów (oczywiście prócz kilku rodzimych zdrajców i sprzedawczyków) idea niepodległej Rzeczpospolitej była nadrzędna. Dla niej poświęcało się rodzinę, dzieci i własne życie. Niektórzy gotowi byli dla niej nawet wyrzec się Boga (albo też poprosić, aby trochę przymknął na nich oko).
13 grudnia, wbrew woli większości Europejczyków, w Europie narodzi się państwo - Wspólnota Europejska stanie się Unią Europejską.
Jeśli ktoś usiłował wierzyć w demokrację - teraz już nie powinien mieć złudzeń. Konstytucja europejska, odrzucona w referendach przez narody Europy, wchodzi w życie lekko podmalowana, już bez konieczności poddawania pod referendalny sprawdzian. Euroelita doszła do wniosku, że "lud" nie dorósł i nie zrozumiał "światłej idei", dlatego niczym ulęgałkę ideę tę trzeba "ludowi" wepchnąć przez gardło.
Jest to typowe myślenie bolszewicko-gnostyckie, odmiana besserwiserstwa, tym razem w wydaniu masoneryjno-lewackiej dziatwy. Przypomnę tylko, że podobne myślenie doprowadziło do tzw rewolucji październikowej, kiedy to bolszewiccy agitatorzy, będąc w mniejszości, uznali, iż opisany przez Marksa proces trzeba "lekko" pchnąć do przodu - wszak światowa rewolucja miała nastąpić siłą rzeczy, mocą konieczności historycznej, jednak siedząc na kanapie, rewolucjoniści uznali, że naród jest zbyt ciemny i dlatego najpierw należy wziąć władzę, a potem przy pomocy karabinu, elektryczności i gułagu uświadomić ludziom jedynie słuszny kierunek. Eksperyment ten - jak wiadomo - nie do końca się udał, ale model myślenia przetrwał tę klęskę.
Dzisiaj Polacy, którzy jeszcze niedawno tatuowali sobie na sercach orła w koronie, oddają niepodległość bez bicia, godząc się na coś między Księstwem Warszawskim a Generalną Gubernią. Staną się dzięki temu mieszkańcami priwislanskiego kraju, państwa krojonego, uplastycznionego w niemieckiej strefie UE, państwa, w którym byle brukselski urzędnik może nakazać obywatelowi prostować ogórki.
W ten sposób nasza Ojczyzna, kraj, którego mieszkańcy słynęli niegdyś z dumy i zawadiactwa, wpisze się grzecznie w projekt zastępujący narodową tożsamość lojalnościami regionalnymi, co - wedle oficjalnej wersji lansowanej przez pomysłodawców - ma pozwolić na unikanie wojen i doprowadzić do ogólnej harmonii. Tymczasem jesteśmy świadkami całkiem agresywnej polityki dużych narodów w rzekomo równoprawnej federacji. Silne narody nadal są silne, lepiej tylko maskują używanie biczyka.
Projekt nowego europaństwa zdecydowanie wykracza ponad propozycje gospodarczych integrystów i wolnorynkowców, jest to przedsięwzięcie iście rewolucyjne, którego produktem finalnym ma być państwo z prezydentem (przewodniczącym Rady Unii Europejskiej), wybieranym na 2,5 roku, jedną polityką zagraniczną i mrowiem wewnętrznych przepisów, gwarantujących niebotyczną biurokrację od zaraz.
Jednym z argumentów, którymi Polakom reklamowano takiego molocha (oprócz perkalu i paciorków) - miała być możliwość wpływania na europejskie sprawy.
Tymczasem, jak na razie, "wpływanie" idzie raczej w drugą stronę, to znaczy oni wpływają na nas, i to nieźle pstrykając po nosie, flekując nasze "partyzanckie" ciągoty gospodarcze. Wbrew naszym staraniom, kreowana przez masońską elitę nowa Europa odrzuciła wszelkie odniesienia do chrześcijaństwa, które jeszcze kilka wieków temu było podstawą kontynentalnego uniwersalizmu. Odbiera się nam narodową tożsamość, jednocześnie nie dając oparcia w nowej. Zgroza!
Oczywiście, tej zgrozy na razie nie widać, bo zasłaniają ją wspomniane już paciorki, jakie nam się dostały w rezultacie otwarcia rynku pracy w kilku innych europejskich krainach. Dzięki temu, Polacy awansowali do roli białych Murzynów, zapewniając lepiej sytuowanym kolegom z Eurokrainy dopływ taniej i niekrępującej siły roboczej. W czasach, kiedy bandy młodzieżowe od czasu do czasu "palą Paryż", trudno przecenić spokojnego i manualnie uzdolnionego robotnika z Polski.
Co ciekawe, nowa unijna konstytucja (z której usunięto słowo "konstytucja") nie określa granic nowego tworu prawnego, co pozostawia otwartą drogę do inkorporowania kogo bądź, nieokreślone są też zasady wystąpienia z Unii. Możemy więc znaleźć się pod jedną pierzyną z kimś nieumytym, nie będąc w stanie zrzucić przykrycia. Na razie nikt taką ewentualnością nie zaprząta sobie głowy, bo trzeba "myśleć pozytywnie". Żaden traktat unijny nie określa procedury wystąpienia danego państwa.
Do tego dochodzi tzw. karta praw obywatelskich, czyli coś na wzór kanadyjskiej karty praw i swobód, służącej od lat za punkt podparcia dla dźwigni (czy też raczej wytrychu), na której lewicowa soldateska podważa zasady cywilizacji Zachodu, realizując antydemokratyczną rewolucję społeczną, bez przyzwolenia większości. To dzięki ‘karcie praw i swobód’ mamy w Kanadzie demontaż instytucji małżeństwa i kilka innych socjalnych perełek.
A Polska? Cóż Polska, jak w malignie cieszy się z paciorków, przymierza perkal i z miłością zerka na eurobol-szewików. Ach, jacy oni są postępowi...
Andrzej Kumor
Mississauga
Jedno z piękniejszych przesłań cywilizacyjnych Zachodu streszcza się w powiedzeniu "ora et labora". Potrzebujemy tak modlitwy, jak i pracy. Jedno bez drugiego kuleje, jedno bez drugiego wynaturza się.
Dlatego tak bardzo podoba mi się iście "benedyktyńskie" wezwanie do działania zawarte w powiedzeniu o. Tadeusza Rydzyka; módlmy się tak, jakby wszystko zależało od Pana Boga, a pracujmy tak, jakby wszystko zależało od nas. Przy okazji przypomniał mi się stary dowcip żydowski, kiedy to Icek modli się żarliwie o wygraną na loterii; w końcu Pan Bóg nie wytrzymuje i woła z nieba: "Icek, daj mi szansę, kup los".
Modlitwa to wspaniała sprawa – powinniśmy codziennie nią zaczynać i nią kończyć, modlitwa to refleksja i medytacja, to porządkowanie świata słowem, ale Bóg wezwał nas do działania, dał świat, w którym mamy pracować na Jego chwałę – mamy walczyć ze złem. Realizacja wartości chrześcijańskich to przeciwieństwo bierności. Zostaliśmy posłani i mamy świadczyć czynem.
Piszę o tym, bo cierpnę, gdy słyszę wezwania kółek patriotycznych, by skupić się wyłącznie na modlitewnej krucjacie, mózg mi się marszczy, gdy widzę, jak wiele osób zdaje się na tym poprzestawać i rozgrzeszać z bierności i bezczynności w obliczu wrogów kraju.
Modlitwa powinna być w naszych czynach. Osoby, które troskę polityczną, starania o lepsze jutro chciałyby sprowadzić do wygodnego odmawiania pacierzy, są jak ten Icek, który "nie daje Bogu szansy", bo nawet losu nie kupił.
Ani Pan Bóg, ani hetmanka Polski Matka Boża nie podaruje nam kraju na talerzu. Do tego trzeba jeszcze rycerstwa.
Musimy się modlić, by w tym doczesnym działaniu się nie pogubić i duszy nie zatracić, ale modlitwa nie zwalnia z obowiązku skutecznego działania, z kroczenia drogą sprawiedliwości – a zatem również walki o Polskę, dobro naszych rodzin, kraju, o interesy Ojczyzny.
Ponieważ przez wieki naród nasz trwał podbity, pogrążony w traumie powstańczych klęsk, mamy tendencję do mesjanistycznego matrixu, kiedy to rekompensujemy sobie poczucie klęski grzechem pychy – przekonaniem o wybraństwie w oczach Pana Boga.
Tymczasem powinniśmy zrobić rachunek sumienia i uczyć na błędach. Próbował tego Roman Dmowski, próbowało międzywojenne pokolenie polskiej inteligencji, a mimo to pierwiastek religijno-mesjanistyczny po dziś dzień napełnia nas niemocą.
Widać to bez lornetki na przykładzie tragedii smoleńskiej. Powtórzę, co kilka razy już mówiłem; najważniejsze w tym zdarzeniu to dla nas odsłonięcie upiornej słabości państwa polskiego.
Pierwsze, dlatego, że do tego zdarzenia (zamachu czy wypadku – nieważne) w ogóle doszło – to oznacza, że polskie państwo nie było w stanie chronić swej najważniejszej instytucji – urzędu prezydenta.
Drugie, jak państwo to podeszło do wyjaśniania okoliczności zniknięcia Tu-154 z radarów.
Ręce i nogi się uginają – Finis Poloniae!
Dlatego gdy dzisiaj słyszę jakieś karkołomne teorie, rzekomo wyjaśniające okoliczności tych wypadków – jak profesorowie Trznadel czy Dakowski rozwodzą się nad możliwością kagebowskiej podmianki czy kombinacji operacyjnej, idę się napić wody.
Aby wyjaśnić tragedię smoleńską (o ile to jeszcze możliwe), trzeba najpierw mieć państwo, otrzepać Polskę z pookrągłostołowego układu, wziąć władzę, zorganizować normalne instytucje bezpieczeństwa państwowego, zrekonstruować polski wywiad, siły zbrojne, tchnąć w ludzi wiarę w sens tego kraju, natchnąć młodzież – ideą wielkiego dziedzictwa. To są zadania na dzisiaj. Ględzenie o tym, jak to kagebowskie UFO uprowadziło nam i pomordowało elity, jest typową oznaką racjonalizacji niemocy, niemocy politycznej, militarnej, narodowej.
Tymczasem dorosły człowiek, nawet jeśli opluwany leży w rynsztoku, powinien potrafić twarzą w twarz stanąć wobec tego faktu, a nie przekonywać, że się ułożył, bo mu tak lepiej.
Oczywiście, że odmawianie różańca pomaga, dodaje sił, ale prócz tego potrzebne jest przezwyciężenie lenistwa ducha i ciała, konieczne jest, byśmy się łatwo nie rozgrzeszali z nicnierobienia stwierdzeniem – no przecież się modlę.
Kiedyś w peerelu do mdłości doprowadzały mnie różne puste gesty protestu; palenie świeczek w oknach, noszenie oporników czy inne porozumiewawcze mrugnięcia, którymi wyładowywano frustracje; a jednocześnie zero programowego myślenia politycznego i zero koncepcji czy wspólnego działania politycznego.
Wszystko sprowadzało się do nadziei, że ktoś za nas coś dla nas zrobi. No i wreszcie komuniści to zrobili – wzięli sobie banki, przemysł i środki przekazu – a nam pozostała ręka w nocniku.
Podobnie jest dzisiaj. Katastrofa w Smoleńsku pokazała, że polskie państwo jest do bani, bo nie broni interesów Polaków. Tu jest pies pogrzebany i tu trzeba ogromu pracy politycznej, a nie bajek o smoleńskich kosmitach.
Aby działać, trzeba wiedzieć, gdzie się jest. Połowa Polaków tego nie wie. I dlatego warto się o to dla nich pomodlić.
Andrzej Kumor
Mississauga
Świat realny staje się coraz bardziej "poznawalny". Poznaliśmy właśnie niedawno, jak to nasze kochane mocarstwo zstępujące dygnęło (zresztą nie pierwszy raz) przed mocarstwem wstępującym. Oto do ambasady US w Pekinie schował się w nadziei na opiekę pewien "dysydent", który dotychczas podpadał pod chiński areszt domowy. Zrobił się z tego dyplomatyczny klincz, no bo Pekin natychmiast zażądał wydania zbiega. Ten w porę zreflektował się i po kilku dniach "dobrowolnie" opuścił amerykańską placówkę.
Pokaz siły, że palce lizać. Wiadomo już, co może Wujek Sam w krainie wschodzącego smoka – może sobie co najwyżej puścić bąka.
Jest to też oczywiste, gdy człowiek obejrzy relację z niedawnego salonu samochodowego w Chinach. Kitajcy z dumą prezentują tam podróbki wszystkich czołowych europejskich marek, kopiowane toczka w toczkę bez żadnej żenady. W końcu gros części i tak jest tam produkowane w ramach różnych pokracznych joint-venture, przy których jest obowiązek transferu technologii do Chin. Wystarczy więc tylko "poskładać inaczej" i zamiast bmw, volkswagena, mini morrisa czy hummera wychodzą chińskie marki. Te bliźniacze samochody mają kopiowane wszystko od A do Z. Nie ma przeproś.
Amerykanie i Europejczycy opluwani takimi targami, z uśmiechem na buzi twierdzą, że to tylko deszczczyk. W przeciwnym wypadku wywaliliby ich interesy z Chin na zbity pysk.
Wszystko to korumpuje prawo międzynarodowe i zachęca innych do rozkradania zachodniej technologii.
A my tu będziemy się ścigać jakimiś PIPA-mi czy SOPA-mi za kopiowanie piosenek. Śmiać się chce.
Niektórzy twierdzą, że ta sytuacja pachnie wojną i zaraz zaczniemy się walić po łbach. Niestety nie. Dlaczego? Otóż, dzisiejsze wojny nie będą "między narodami", ponieważ władze polityczne nie reprezentują interesów społeczeństw, one będą "z narodami". – To znaczy rządzące koterie ponadnarodowych elit będą sobie uzgadniały interesy, a jak się komuś nie spodoba 25-procentowe bezrobocie i 50-procentowe obniżenie poziomu życia – to – jeśli w ogóle zdobędzie się na jakąś ruchawkę – dostanie piskiem po uszach albo zagonią go do jakiegoś obozu.
Obozy takie już są gotowe. Na przykład, w takiej Grecji zrobiono ostatnio wielkie obozy na kilkanaście tysięcy osób – oficjalnie na nielegalnych imigrantów – no ale gdyby trzeba było kontrolować grecką populację – będą pod ręką.
To samo dotyczy innych krajów.
Bo wojna dzisiejsza to nie wojna między "królestwami", lecz walka o panowanie globalne jednej elity nad całą populacją. W tym celu prowadzić się będzie wojny zewnętrzne i wojny wewnętrzne, przy użyciu różnych metod – od bomb, po depopulacyjne mechanizmy kulturowe.
•••
- Obchodzimy właśnie Święto Konstytucji Trzeciego Maja. Tylko na marginesie wspomnę, że nie ma się czym chwalić, choć zawszeć to jakaś próba odrodzenia. Tak to jest, że nie zawsze w historii wyglądało to tak, jak potem niektórzy mówią. Konstytucja była masońskim dziełem – spośród czterech głównych autorów tekstu tylko Hugo Kołłątaj nie był masonem – koronującym oświeceniowe kretynizmy, wprowadzała np. "ministerstwo oświaty". Konstytucja burzyła też dotychczasowy porządek demokracji szlacheckiej, wprowadzając monarchię dziedziczną.
•••
Żeby pokazać, że historia "potem" wygląda zupełnie inaczej niż "w trakcie" przypomnę trochę informacji o państwie Vichy, wojennej "wersji" państwa francuskiego – jak ulał pasującym do PRL-u.
Otóż, to utworzone na mocy układu pokojowego z III Rzeszą państwo zarządzało administracyjnie wszystkimi prawie ziemiami Francji (za wyjątkiem Alzacji i Lotaryngii), a więc i tymi, które znajdowały się pod okupacją Wehrmachtu. Zaś w swej nieokupowanej południowej części jego władze cieszyły się znacznym poparciem społecznym (czym może różniło się od wspomnianego PRL-u). Co również ciekawe, Vichy do października 1944 roku było uznawane oficjalnie za Francję przez szereg państw alianckich, w tym przez Kanadę, ze wszystkimi tego konsekwencjami protokolarnymi i dyplomatycznymi. Jest to szczególnie interesujące, ponieważ w tym czasie państwa te prowadziły wojnę z Niemcami.
Ciekawe, że kiedy dzisiaj myślimy o Francji, to potężny udział Francuzów w wysiłku wojennym państw osi jest najczęściej zupełnie pomijany.
•••
W rocznicę zwycięskich wyborów Partii Konserwatywnej premier Stephen Harper ostrzegł posłów swego klubu parlamentarnego, że muszą być przygotowani na "gwałtownie zmieniający się świat", z czym wiąże się niepewna sytuacja gospodarcza.
Cóż, z pewnością premier ma rację – widać to gołym okiem. Oznaką zmieniających się czasów jest na przykład propozycja zamontowania na dachach bloków mieszkalnych w Londynie nowoczesnych zestawów rakiet przeciwlotniczych – oficjalnie po to, by strzelać do celów terrorystycznych. Gdy już jesteśmy przy lataniu, polecam stronę www.flightradar24.com gdzie na żywo możemy sobie śledzić ruch lotniczy nad głowami – słowo daję, lepsze to od telewizji.
Wracając zaś do słów premiera – świat rzeczywiście się zmienił i produkcja z Azji już do nas nie wróci – co będziemy mieli zamiast niej?
No cóż, to jest dobre pytanie, bo prawdopodobnie nic – bezrobocie w Hiszpanii sięga 25 proc., wśród młodzieży 50, w USA pewnie jest podobnie, też ok. 20 proc. – tylko sposób obliczania inny – idzie nowe.
Dlatego młodzi ludzie powinni dzisiaj uważnie ważyć racje, wybierając zawód – żeby przypadkiem nie wdepnąć w coś, co im pożytku nie przyniesie...
Andrzej Kumor
Mississauga
Byłem u dziecka w przedszkolu na "koncercie wiosennym"; dzień otwarty szkoły, pełna rodziców sala gimnastyczna, no i występujące kilka klas...Niestety, koncertu nikt nie oglądał. Dlaczego? Wszyscy zajęci byli filmowanie występów. Gromady rodzicieli, niczym watahy dziennikarzy na najbardziej agresywnie obsługiwanych konferencjach prasowych, walczyły o najlepsze ujęcie, wiele osób stało, zasłaniając innym, niektórzy na krzesłach; wyciągnięte ręce, z aparatami, smartfonami, kamerami, czym kto tam mógł się pochwalić. A jest gadżetów elektronicznych multum. Cała sala jarzyła się więc małymi kolorowymi ekranikami.
Szkoła usiłowała nieco nad tym panować, ale rodzice byli o wiele bardziej nieposłuszni niż dzieci. I tak, zamiast oglądać koncert, oglądałem imprezę światło i dźwięk pt. amatorskie filmowanie koncertu.
Jest to zmora tego rodzaju uroczystości, zmora coraz częściej wkraczająca nawet do kościołów i innych miejsc, gdzie powinno być cicho, dostojnie i w skupieniu.
Filmujemy te dzieci, wkładamy zdjęcia gdzieś tam do youtuba, wysyłamy facebookiem czy inaczej – tak jakbyśmy na wieczność usiłowali zatrzymać tę podniosłą chwilę, którą właśnie swoim zachowaniem zepsuliśmy.
Życie składa się z momentów, które pamiętamy i które wgryzają się nam w pamięć i potem nas przywołują. Ale jak je możemy zapamiętać, skoro zamiast przeżywania, nagle wszyscy stajemy się obsługującymi imprezę fotoreporterami? Uroczystość to przede wszystkim chwila refleksji, a nie czas nerwowego poszukiwania najlepszego ujęcia.
21 marca, w 7. rocznicę ustanowienia World Down Syndrome Day, dzień ten będzie obchodzony po raz pierwszy pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Jest więc szansa na to, by życie ludzi z zespołem Downa, czyli trisomią 21, czy też mongolizmem, znalazło się na moment w polu uwagi. Jest to grupa ludzi, wobec których dzisiaj najczęściej stosuje się eugenikę, zabijając w łonie matki. Z dostępnych danych wynika, że w roku 2002 usunięto 93 proc. płodów, u których podejrzewano zespół Downa.
Dlaczego? Brutalnie mówiąc, w zinfantylizowanym świecie lalki Barbie i Kena, nikt nie chce mieć “popsutych” dzieci. Chcemy mieć potomstwo ładne, słodkie i na gwarancji.
Tak przez minione dekady wbiła nam w mózgi nasza konsumpcyjna cywilizacja, która “naukowo” tłumaczy, że jesteśmy w stanie zrobić prawie wszystko; jesteśmy w stanie “poprawić” stworzenie i uszyć lepszego Frankensteina. Czasami to “poprawianie” oznacza zabijanie, no, ale zawsze są jakieś koszty.
W imię “lepszego” świata mordowali bolszewicy, w imię “lepszego” świata hitlerowcy wysyłali Żydów do gazu i w imię “lepszego” świata zabija się w łonie matek ludzi niepełnosprawnych.
Jedni robią to brutalnie, na chama, zasypują trupy wapnem w dołach, inni “technicznie” w gumowych rękawicach, jeszcze inni wkładają ssawkę do macicy.
Za tym wszystkim stoi jednak taka sama idea filozoficzna – uzurpowanie sobie prawa decydowania o życiu i śmierci i odsunięcie wartości cywilizacji chrześcijańskiej za zbędny balast; wiara, że jesteśmy w stanie przemodelować i przeprogramować człowieka, aby mógł realizować swój “pełny potencjał”.
Zapewne z zaplanowanym na 14 maja przyjazdem premiera Donalda Tuska do Kanady (mimo oficjalnego zapytania w biurze premiera nie otrzymaliśmy na ten temat żadnych wiadomości) główni aktorzy naszego tutejszego podwórka politycznego zaczęli apelować o "jedność". Było to szczególnie wyraźne podczas niedawnych obchodów "katyńsko-smoleńskich".
O to, by smoleńska katastrofa nie dzieliła, apelował w Brampton poseł do parlamentu federalnego Władysław Lizoń; z tym samym przesłaniem przemawiał w Toronto przed pomnikiem Katyńskim konsul generalny Marek Ciesielczuk czy ambasador Zenon Kosiniak-Kamysz w Ottawie.
Jakby się umówili... Wiadomo nie od dziś, że jedność dobra rzecz, i podziały nas tutaj tylko osłabiają, nie znaczy to jednak, że mamy pozostawać bierni wobec zła, zwłaszcza gdy to zło dotyczy kwestii dla kraju kluczowych, tam gdzie chodzi o siłę, powagę i szacunek dla Polski.
Niestety, w kwestii śledztwa w sprawie tragedii smoleńskiej wysocy rangą urzędnicy RP zachowują się ostatnio jak pijane zające, albo plotąc trzy po trzy, albo goniąc własny ogon zaprzeczeniami wcześniejszych wypowiedzi. Oddanie śledztwa Rosjanom i przeprowadzenie go po stronie polskiej w taki sposób i w takich warunkach, jak to miało miejsce, jest oznaką wielkiej słabości państwa.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…