farolwebad1

A+ A A-

Życie polonijne

sobota, 12 maj 2012 21:22

Pozdrowienia dla Czytelników

Napisane przez

Gorące pozdrowienia dla Redakcji i Czytelników "Gońca"
zasyła Zbyszek, wielbiciel kubańskiego słońca...

      zdj 3 Są miejsca, które barwnie opisuje historia i równie barwnie legenda. Tak na przykład Kraków malowany jest w naszej wyobraźni nie tylko związanymi z tym miastem wydarzeniami historycznymi, ale także legendami: O królewnie Wandzie, Krakowskim trębaczu...

      Legendy nadają bowiem miejscom i osobom atmosferę niezwykłości, wywołują nasze przywiązanie do danego miejsca i danej osoby, są magnesem dla turystów, uczą dzieci, inspirują artystów, chronią przed zapomnieniem.

      Nadchodzi lato, a z nim wędrówki i wycieczki. Wykorzystajmy ten czas, "aby zawędrować" z dziećmi, krewnymi z Polski, znajomymi do polonijnych miejsc, gdzie historia przeplata się z legendą.

      10 czerwca 2012 odbędzie się coroczna Wielka Pielgrzymka Polonii na Cmentarz Hallerczyków w Niagara-on-the-Lake, a z tym miejscem związane są przecież dwie legendy: Legenda Trzech Ołtarzy oraz Legenda o Elizabeth Ascher i żołnierzu w błękitnym mundurze. Poniżej przedstawiamy tę drugą legendę oraz notkę historyczną opracowaną przez pana Romana Baranieckiego z London, o pani Elizabeth Ascher – niezwykłej kanadyjskiej kobiecie. Mamy nadzieję, że w ten sposób zainteresujemy Polonię tematem Błękitnych Rycerzy z Niagara-on-the-Lake, przywrócimy pamięć bohaterki narodu polskiego i kanadyjskiego i zachęcimy do udziału w tegorocznej Pielgrzymce Polonii. Mamy też nadzieję, że zyskamy wsparcie dla akcji "Sokół", której celem jest zbieranie funduszy na prace renowacyjne cmentarza poprzez sprzedaż książki "Legenda Trzech Ołtarzy z Dodatkiem Historycznym". Książki, która powstała, "aby ocalić od zapomnienia".

czwartek, 10 maj 2012 23:27

Nasza minisonda z nr. 19

Napisane przez

Andrzej - Przyjeżdża do Kanady premier Tusk, czy, Pana zdaniem, powinien spotkać się z  Polonią, czy nie? Czy powinno być otwarte spotkanie? -  Powinien  się chyba spotkać, nic złego by w tym nie było, jest naszym premierem. - Nie przewiduje się takiego spotkania, boi się? - Boi się kto? - Tusk nas. - Nie sądzę, by się bał, sądzę, byłoby za małe zainteresowanie, dlatego że tutaj ta prasa polonijna tak pieje na ten rząd, że nie ma dobrego artykułu - wszystko PiS, i PiS, i PiS. - To może dlatego się boi. A pan chciałby takiego otwartego spotkania z premierem? - Jak najbardziej. - Są problemy do omówienia? - Uważam, że ten rząd jest w miarę dobrym rządem, wybrany jest przez ludzi, nie tak że ktoś tam mówił, że zwariowani Polacy go wybrali. Przecież normalnie ludzie wybrali! Czy Polska jest krajem zwariowanych ludzi, że taki rząd wybrali, jak pan myśli? - Pan mi zadaje pytanie, a to ja się Pana pytam. Każdy ma prawo mieć opinię Z rządu można też być niezadowolonym, w demokratycznych wyborach został wybrany Adolf Hitler, a potem jednak wielu Niemców nie było z tego zadowolonych. - Trzeba spojrzeć na realia, jakie są polityczne i gospodarcze w Europie, wiele krajów jest naprawdę w gorszej kondycji niż Polska, może ludzie za dużo chcą. Tutaj nam wprowadzili od 67 lat wiek emerytalny, a ludzie nie protestują. Rozumiemy to, że nie będzie pieniędzy, a co się w Polsce dzieje?! - No wie Pan, ale u nich średnia życia jest wiele krótsza... - Moi koledzy (w Polsce) od 10 lat są na emeryturach, a ja mam 62 lata i jeszcze mi 3 lata zostało!

sonda4-10Zdzisław - Premier Tusk przyjeżdża do Kanady, czy, Pana zdaniem, on powinien się spotkać z Polonią? - Jeżeli się nie boi, mógłby się spotkać. - Sądzi Pan, że powinien się bać? - Raczej tak. - Co Pan by miał mu do powiedzenia? - Żeby się uczciwie zachowywał, żeby traktował wszystkich równo. - A kogo wyróżnia, Pana zdaniem, dlaczego się nieuczciwie zachowuje? - Ludziom, żeby się lepiej żyło, żeby zrobił coś pożytecznego dla ludzi, a nie pokazywał, jaki on jest wielki szef. - Uważa Pan, że to jest zły rząd? - Raczej tak. Przede wszystkim arogancki.

sonda3Danuta - Przyjeżdża tutaj do Kanady premier Tusk, chciałem Panią zapytać, czy on się powinien spotkać z Polonią na otwartym spotkaniu, aby każdy mógł przyjść zobaczyć? - Raczej tak, powinien. - A  co miałaby Pani mu do powiedzenia, co Panią boli? Pochwaliłaby go Pani? - Pochwalić to nie za bardzo. A co by Pani mu powiedziała? - Nie wiem. - Nie zastanawiała się Pani? - Nie. - Ale powinien się spotkać? - Powinien, powinni ludzie powiedzieć, co ich boli, co czują.

sonda2Aleksandra Horton - Premier Tusk przyjeżdża, czy powinien się spotkać z Polonią na otwartym spotkaniu? - Na pewno jest część Polonii, która ciągle interesuje się polityką w kraju i chce w tym brać aktywny udział, a nie ma lepszego źródła informacji jak premier. - Jednocześnie sam premier mógłby się czegoś dowiedzieć? - Absolutnie! - A co Pani powiedziałaby premierowi, czy też w ogóle się Pani nie interesuje takimi rzeczami? - Przykro mi, ale nie i w ogóle mam taką opinię, że nie powinno się tutaj wybierać przedstawicieli w Polsce, jest to troszkę nie fair. Ci, którzy się interesują, powinni pójść na takie spotkanie.

sonda1Irena z córką Iloną - Przyjeżdża z Polski premier Tusk... - O, nie wiedziałam. - Powinien się spotkać z Polonią? Czy to byłoby dobre? - Bardzo! - Dlaczego? - Spotkać się, zobaczyć, co ludzie myślą. - A co Pani by powiedziała premierowi? - O, ja już jestem tutaj bardzo długo. - Nie interesuje się Pani sprawami Polski? - Za bardzo nie, ale mam tam rodzinę, czyli obchodzi mnie jednak, co w Polsce się dzieje; żeby było lepiej. - Takie spotkanie  temu by służyło? - Bardzo by pomogło.  Trochę się ludzie buntują, tutaj szczególnie, większe oczy mają, bardziej otwarte. - Ale to może dobrze ich wtedy posłuchać? - Chyba tak.

17 stycznia 2012 Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) w składzie: Jan Dworak, prezes, oraz członkowie Witold Graboś, Krzysztof Luft, Stefan Józef Pastuszka, Sławomir Rogowski, odmówiła przyznania Telewizji "Trwam" miejsca na mutipleksie cyfrowym.

      Na znak poparcia dla Telewizji "Trwam" społeczne komitety zebrały prawie dwa miliony podpisów i przesłano je do Komisji Kultury Sejmu RP.

      Ponadto od czasu odmowy w większości miast w Polsce odbyły się manifestacje na znak poparcia dla Telewizji "Trwam". Demonstracje zwolenników Telewizji "Trwam" odbyły się również na terenie USA i Kanady. Dla przypomnienia, 11 lutego 2012 przed Konsulatem Generalnym RP w Toronto odbyła się również demonstracja zwolenników Telewizji "Trwam". Jak dotychczas skutek tych demonstracji jest żaden. Zwolennicy oglądania Telewizji "Trwam" nie są o krok bliżej do uzyskania koncesji na multipleksie cyfrowym. Osoby z zarządu KRRiT nie liczą się z głosem wielu milionów osób.

      Jak wobec tego zwrócić uwagę osób z zarządu KRRiT na niedemokratyczność ich zachowań?

      Jak winna zachować się Polonia?

Myślę, że osoby z zarządu KRRiT myślą sobie w ten sposób: pokrzyczą, pokrzyczą i przestaną, a my zrobimy swoje. Otóż nie. W jakimś stopniu decyzje osób z KRRiT dotykają także Polaków zamieszkałych poza granicami Polski. Dotykają życia tych osób w sposób przynajmniej czworaki. Jeden jest taki, że nie dając Telewizji "Trwam" zezwolenia na multipleksie cyfrowym, KRRiT automatycznie stwarza sytuację uprzywilejowaną dla telewizji, które taką koncesję otrzymały. Mamy więc do czynienia nie z wolnym rynkiem, a z monopolistycznymi praktykami na rzecz zaprzyjaźnionych telewizji. Po drugie, nie da się ukryć, że Telewizja "Trwam" swoją obiektywnością jest przeciwwagą dla tak zwanych telewizji zaprzyjaźnionych z Platformą Obywatelską. Stwarzanie przez KRRiT takich uprzywilejowanych pozycji dla tzw. zaprzyjaźnionych mediów zagraża uczciwości przyszłych wyborów parlamentarnych w Polsce. Po trzecie, ludzie związani bezpośrednio i pośrednio z KRRiT to osoby, które z racji stanowiska podróżują po świecie, spotykają się z innymi osobami na podobnych stanowiskach (so called decision makers) w innych krajach i mogą poprzez swoje opinie wpływać na niedemokratyczność decyzji swoich odpowiedników na przykład w Kanadzie czy USA, a więc wpływać na życie już nie tylko pojedynczego polonusa, ale na życie przeciętnego Kanadyjczyka czy Amerykanina. Po czwarte, w okresie, kiedy świat zachodniej cywilizacji jest włączony w proces budowy demokracji w takich krajach, jak Libia, Syria, Irak, Afganistan, Sudan, Somalia, odmowa KRRiT dla Telewizji "Trwam", a więc odmowa oglądania wybranej telewizji dla wielomilionowej społeczności widzów, jest po prostu zaprzeczeniem wysiłków budowy demokracji w wielu zakątkach świata.

      Wobec powyższego trzeba, by Polonia zastanowiła się nad wprowadzeniem sankcji dla osób związanych z decyzją odmowy Telewizji "Trwam" na multipleksie cyfrowym. Należy zastanowić się nad akcją pisania listów do ministra spraw wewnętrznych Kanady i posłów federalnych, by osoby z zarządu KRRiT, a więc Jan Dworak, prezes oraz członkowie Witold Graboś, Krzysztof Luft, Stefan Józef Pastuszka, Sławomir Rogowski, stały się personae non gratae na terenie Kanady i USA, by tych osób na teren Kanady i USA po prostu nie wpuszczano, gdyż bezpośrednio i pośrednio ich działalność zagraża demokracji w Kanadzie i USA.

      Zapraszam do dyskusji,

Janusz Niemczyk, Toronto


Ponad stu pedagogów z ponad 20 krajów przyjechało w końcu kwietnia do Ostródy na światowe spotkanie nauczycieli polonijnych z całego świata. Organizatorami tegorocznego zjazdu były: Stowarzyszenie "Wspólnota Polska", Ministerstwo Edukacji Narodowej, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, Kongres Polonii Amerykańskiej, Urząd Marszałkowski Województwa Warmińsko-Mazurskiego, Urząd Miasta Ostróda, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej oraz Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji. Patronat honorowy nad wydarzeniem objął marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Jacek Protas.

      W zjeździe, którego gospodarzem było ostródzkie Centrum Konferencyjno-Wypoczynkowe "Sarmatia", podobnie jak rok i dwa lata temu, uczestniczyli nauczyciele zaproszeni przez wiceprezesa Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" – Dariusza Piotra Bonisławskiego.

      Tegoroczne spotkanie nauczycieli polonijnych poświęcone było jakości nauczania oraz tworzenia platformy współpracy i tworzenia, w ramach konkretnych działań projektowych, pomiędzy wszystkimi środowiskami "Wschodu", "Zachodu" i Polski. Spotkanie miało służyć również prezentacji dotychczasowych prac i planów przez instytucje zajmujące się oświatą polonijną. Specjalny partner imprezy – Kongres Polonii Amerykańskiej – zaprezentował działalność środowisk polonijnych w USA. Odbyły się także warsztaty projektowe przygotowane przez trenerów Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji, których celem było praktyczne zapoznanie uczestników z istniejącymi programami finansowania współpracy międzynarodowej w zakresie edukacji.

      W obradach uczestniczyli m.in.: podsekretarz stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej Mirosław Sielatycki, naczelnik Wydziału ds. Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą w MSZ Mieczysław Sokołowski, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Jacek Protas, prezes Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" Longin Komołowski, dyrektor biura Zarządu Krajowego Iwona Borowska-Popławska oraz liczni przedstawiciele regionalnej i lokalnej administracji.

      Z gości zagranicznych udział w zjeździe wzięli m.in.: Barbara Kubiczek z Centrum Pedagogicznego dla Polskiego Szkolnictwa Narodowościowego w Czeskim Cieszynie, Tadeusz A. Pilat – prezydent Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, Jarosław Narkiewicz – poseł na Sejm Republiki Litwy, dr Jolanta Tatara z USA oraz dr Maria Małaśnicka-Miedzianogóra – prezes Nordyckiej Unii Oświaty Polonijnej. Pod nieobecność zapowiedzianej wcześniej prezes Haliny Subotowicz-Romanowej – referat dotyczący sytuacji w Rosji przedstawiła Irena Korol z Czernichowska, a Julia Sierkowa przedstawiła analizę dotyczącą oświaty polskiej na Ukrainie. Białoruś była reprezentowana przez prezes ZPB Andżelikę Orechwo. Spotkanie prowadził wiceprezes Stowarzyszenia Wspólnota Polska Dariusz Bonisławski.

      W dyskusji merytorycznej na temat szans i zagrożeń oświaty polonijnej i polskiej za granicą zwracano uwagę na potrzebę podjęcia następujących działań: zrównanie w prawach szkolnictwa publicznego i niepublicznego, dotacje, status, świadectwa; podjęcie badań pedagogicznych dotyczących migracji uczniów, konstrukcja narzędzi diagnostycznych, transfer rezultatów badań do sfery polityki oświatowej państwa, i wreszcie na stworzenie kierunków uniwersyteckich przygotowujących do pracy w oświacie polskiej za granicą.

      Absolwent takiego kierunku powinien dysponować rzetelną znajomością uwarunkowań kulturowych i społecznych krajów przyjmujących, a także mieć wiedzę i doświadczenie z dziedziny wielokulturowości i wielojęzyczności, oraz potrafić rozwiązywać problemy polskich dzieci w obcym systemie edukacyjnym w porozumieniu z lokalnymi władzami oświatowymi; ważne jest też umożliwienie uczniom szerokiego kontaktu z żywą kulturą i współczesnym językiem polskim oraz właściwy dobór treści w narodowych programach nauczania.

      Na zakończenie obrad uczestnicy skierowali liczne postulaty do władz polskich i do Stowarzyszenia "Wspólnota Polska" – m.in. w sprawie podjęcia rozmów bilateralnych oraz na szczeblu Komisji Europejskiej o zastosowaniu dyrektywy UE dotyczącej prawa dzieci migrujących pracowników do nauki języka ojczystego. Zaapelowali też o obronę praw polskiej mniejszości narodowej na Litwie.

      Przedstawiciele środowisk polonijnych opowiedzieli się także za poszerzeniem oferty kursów metodycznych, prowadzonych do tej pory przez Polonijne Centrum Nauczycielskie (PCN) w Lublinie, oraz za podpisaniem umów dwustronnych z krajami UE dotyczących uznania kwalifikacji zawodowych nauczycieli polonijnych, które zdobywają w Polsce, zarówno w ramach studiów regularnych, jak i podyplomowych. Wypowiedzieli się przeciw ograniczeniom środków finansowych na pobyty edukacyjne dzieci i młodzieży w Polsce, a w szczególności na zloty młodzieży polonijnej. Organizacje ze Wschodu wystąpiły o zniesienie opłat za egzaminy i certyfikaty potwierdzające znajomość języka polskiego dla osób legitymujących się Kartą Polaka.

      Nauczycieli polonijnych przyjął rektor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego prof. dr hab. Józef Górniewicz, który przedstawił inwestycje zrealizowane w ostatnich latach na uczelni – m.in. Regionalne Centrum Informatyczne, Centrum Akwakultury i Inżynierii Ekologicznej i nowe wydziały matematyki. Zachęcał ponadto młodzież polonijną do podejmowania studiów w Polsce.

      W ramach imprez towarzyszących zjazdowi nauczyciele polonijni zostali zaproszeni na odbywającą się w Ostródzie galę finałową ogólnopolskiego konkursu tańca towarzyskiego dzieci i młodzieży z udziałem par polonijnych oraz odbyli rejs statkiem po Kanale Elbląsko-Ostródzkim i odwiedzili sanktuarium maryjne w Gietrzwałdzie.

Leszek Wątróbski

Szczecin

czwartek, 10 maj 2012 22:05

Dodaję trzy, a nawet pięć lat...

Napisane przez

W opublikowanym na łamach "Gońca" tekście pt. "Wystarczyła mi godzina" (numer 14 z 5-12 kwietnia br.) podjąłem próbę odnalezienia pierwszych polskich mieszkańców Windsor. Jak już wielokrotnie pisałem, powszechnie przyjmuje się, że pierwsza polska rodzina osiedliła się w Windsor około 1908 r. Ale nie podaje się nazwiska... A jak wiemy z doświadczenia, taka ocena "około" może być baaaardzo daleka od prawdy.

      Niemniej jednak ustaliłem kilka nazwisk, aby m.in. pani Agata Rajski, autorka pracy magisterskiej na temat windsorskiej Polonii, czy też organizatorzy Polskiego Tygodnia w Windsor, mogli skorzystać z mojej ściągawki.

      Tak więc pokazałem światełko w tunelu, aby inni mieli ułatwione zadanie; gdyby, rzecz jasna, ktoś zechciał podjąć ten temat.

      Co ciekawe, w pierwszym tzw. pamiętniku, a więc okolicznościowej publikacji z okazji 25-lecia Stowarzyszenia Polskiego Domu Ludowego w Windsor (1925-1950), Adolf Henryk Ganczarczyk tego tematu nie podejmuje, skupia się na dziejach organizacji. Określenie "około 1908" pojawia się w pamiętniku 40-lecia parafii p.w. Świętej Trójcy, a następnie w okolicznościowym wydawnictwie Domu Polskiego z okazji 60-lecia działalności. Dr Frank Kmietowicz, autor opracowania, nie tłumaczy, skąd wziął rok 1908, ale uwiarygodnia informację. I już zupełnie współcześnie, wspomniana pani magister małpuje bezkrytycznie rok 1908, nie podejmując najmniejszej próby zweryfikowania jej bądź uzupełnienia chociażby o jedno nazwisko.

      Ponieważ wspomniana praca magisterska została przetłumaczona na język angielski i już pod zmienionym tytułem trafiła nawet do parlamentu Kanady, do parlamentarnej biblioteki, można się z tego śmiać (ale chyba tylko przez łzy...), ale autorka nie tylko pominęła ważne fakty z życia zorganizowanej Polonii, zwyczajnie też minęła się z prawdą.

      Na marginesie tej żałosnej historii dodam, że Włosi mieszkający w Windsor, powołali specjalny zespół, który przez pięć lat gromadził materiały i dopiero wtedy została opracowana księga: piszę księga, jest to bowiem kilkaset stron druku plus ogromna liczba zdjęć. A my? To znaczy nie my wszyscy, ale ci, którzy odpowiadają za ten przekręt (przemilczę litościwie ich nazwiska) – zmienili tytuł pracy magisterskiej, aby odpowiadał setnej rocznicy polskiego osadnictwa w Windsor, i bez większego wysiłku zaprezentowali książkę (z tego co można znaleźć na stronie ontaryjskiej fundacji, na druk owego "dzieła" wyłożono blisko 50 tys. dolarów).

      Ponieważ na przyszły rok zapowiedziano kolejny "Tydzień Polski" w Windsor i wyjaśniono, że to z okazji 105. rocznicy osadnictwa – podkusiło mnie, aby znaleźć jakieś potwierdzenie, że w roku 1908 rzeczywiście jacyś Polacy w Windsor mieszkali. A skoro udało mi się ustalić kilka nazwisk dla roku 1908, pomyślałem, a dlaczego nie pójść dalej? Stąd tytuł, że dokładam trzy, a nawet pięć lat. Rzecz jasna nie do wyroku, a do moich poszukiwań i nie będę mieć żadnych pretensji, jeżeli ktoś sięgnie po te nazwiska i przytoczy je na potwierdzenie tezy, iż nasi rodacy osiedlali się po tej stronie Detroit River znacznie wcześniej niż w roku 1908. Pamiętać bowiem należy, że do Hameryki emigrowały z Europy miliony ludzi, ale owa Hameryka, to były głównie Stany Zjednoczone, a nie Kanada.

      Zanim przytoczę kolejne nazwiska, kilka zdań należy poświęcić wyjaśnieniu, dlaczego akurat w Windsor pojawił się Tydzień Polski?

      W liście pani Ewy Baryckiej, prezes Oddziału Windsor-Chatham Kongresu Polonii Kanadyjskiej, czytamy m.in.: "Ostatni, czwarty Polski Tydzień w Windsor (PWW08) odbył się w 2008 roku. Nasza społeczność obchodziła wówczas 100-letnią rocznicę osadnictwa Polonii w Windsor. Niedawny kryzys ekonomiczny w naszym mieście spowodował przerwanie trydycji organizacji tego przedsięwzcięcia.

      W dniu 28 listopada br., na spotkaniu Kongresu Polonii Kanadyjskiej okręgu Windsor-Chatham, większość przedstawicieli organizacji polonijnych poparło inicjatywę zorganizowania kolejnego PWW w 2013 roku, w 105-rocznicę Polskiego (zgodnie z oryginałem-przyp. lw) osadnictwa w Windsor oraz w 95 rocznicę niepodległości Polski (1918). (...) Wierzymy, że Państwa organizacja stanie się częścią tego ważnego przedsięwzięcia promującego Polonię, Polskę w Windsor i Kanadzie".

      Z listu prezes wiemy, kiedy odbyła się ostatnia impreza tego typu, ale nic na temat początków, które są niezwykle... interesujące! I które powinny skłonić "Państwa organizacje" do, przynajmniej, zastanowienia.

      Oto z listu pana Ryszarda Kuśmierczyka, który dotarł także do mnie, wynika m.in.: "...byłem jedną z pierwszych osób organizatorów pierwszego Polskiego Tygodnia w Windsor w 2002 roku. Otóż w 2001 roku, ówczesny konsul RP Janusz Junosza-Kisielewski skontaktował się ze mną, jako że pełniłem wtedy funkcję prezesa Polonia Centre, i zaproponował, ażebym ja osobiście i Polonia Centre była organizatorem jego pomysłu organizacji TPwW (Tygodnia Polskiego w Windsor – przyp. lw). Z racji wielu obowiązków (...) skierowałem pana konsula do Stowarzyszenia Polskich Biznesmenów i Profesjonalistów, a imiennie do Tonego Blaka z sugestią, że oni mogliby się podjąć tego zadania".

      Nie ukrywam, że po zapoznaniu się z tym oświadczeniem przysłowiowa szczęka opadła mi poniżej kolan: jak to? Polski dyplomata sugeruje polonijnej organizacji tworzenie czegoś nowego? Wiedząc, że mamy w Windsor doroczny festiwal etniczny, tzw. karuzelę narodów, w ramach którego polska"wioska" jest naszą wizytówką od przeszło 30 lat?! Nagle Polski Tydzień, aby co? Co pokazać, coś więcej niż możemy w ramach "Karuzeli"? Oczywiście, nie moje małpy, nie mój cyrk – ale kiedy polscy dyplomaci zaczynają mieszać w życiu Polonii, powinna się gdzieś pod kopułką zapalać czerwona ostrzegawcza żarówka...

      Ktoś powie: chopie, mamy niepodległą, wolną itd. itp. Polskę, a ty przywołujesz złowieszcze duchy z przeszłości! Może i dmucham na zimne, ale z tego, co pojmuje mój ograniczony rozum, lepiej jest z konsulami utrzymywać rzeczywiście dyplomatyczne stosunki, a już realizować ich wytyczne? Może inny przykład, każdy przynajmniej słyszał o Błękitnej Armii gen. Hallera, w której służyły tysiące ochotników z Ameryki. Ludzie ci wierzyli w wolną Polskę, popłynęli do Europy przelewać za nią krew. Wielu nie wróciło, inni zostali inwalidami i po powrocie nie mieli kawałka chleba... To dlatego powstało Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Ale nie o tym chcę mówić, bowiem każda władza stara się sobie podporządkować jak najwięcej, w tym ludzi.

      Przed II wojną światową powołano do życia "Swiatpol", czyli coś w rodzaju współczesnej Wspólnoty Polskiej, i Polacy z Ameryki, ustami ks. Józefa Swastka, powiedzieli nie. Inna sprawa, że rządy sanacyjne zawiodły ich oczekiwania, ale chodziło o to, że Polacy, a właściwie Amerykanie polskiego pochodzenia przede wszystkim mają być wierni... Ameryce! Jesteśmy Amerykanami polskiego pochodzenia – powiedział ks. Swastek.

      I jeszcze jeden przykład, z ostatnich tygodni, oto prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej, Frank Spula, wydał oświadczenie, że Polonia zajmuje neutralne stanowisko w sprawie katastrofy smoleńskiej i Telewizji "Trwam" (właściwie należy poświęcić tej sprawie oddzielny tekst). W wydziałach stanowych zawrzało, mam pod rękę oświadczenia poszczególnych wydziałów, w tym Wydziału Michigan KPA. Czytam listy oburzonych, ale nikt już chyba nie pamięta, że kiedy Spula sięgnął po stołek prezesa KPA, powiedział jasno i wyraźnie, że będzie współpracował z rządem polskim... Nie chcę tego pana oceniać, ale niektórzy mówią o nim jak o misiu z bajeczek dla dzieci, misiu "o bardzo małym rozumku". A może to ludzie z otoczenia prezesa? Kto jeszcze pamięta Wojciecha Wierzewskiego, agenta SB, który doradzał trzem prezesom KPA i cieszył się ogromnym autorytetem? Inna sprawa, dlaczego we władzach KPA nie przeprowadzono lustracji? I ten sam temat odnosi się do naszego, kanadyjskiego Kongresu, prawda?

      Wystąpienie Spuli to hańba – względnie zupełna ignorancja, względnie działanie ludzi z otoczenia. Nie jest to ważne, liczy się sama wymowa prawdziwie protuskowa, prorządowa; wracam więc do myśli poprzedniej: lepiej niech Polonia sama organizuje, bo np. na naszym podwórku żaden Tydzień Polski nie usunie w cień "Karuzeli", chociażby dlatego, że w organizację festiwalu etnicznego angażują się setki osób, a Tydzień Polski to coś sztucznego, narzucanego odgórnie.

      Dlaczego jednym tak łatwo pociągnąć za sobą innych? Trzeba pamiętać, że 95 proc. ludzi jest z zasady bierna, ale wystarczy, że pojawi się jedna osoba i masa idzie za nią... czy w dzień św. Patryka londońscy studenci planowali rozróbę z paleniem aut? Na pewno nie, ale skoro było ich dużo, mieli trochę w czubie – wystarczył jeden idiota, który rzucił hasło "jeszcze lepszej zabawy". Podobnie jest w życiu organizacji: odrobina tupetu i zaraz pojawiają się zwolennicy. Najtrudniej bowiem u ludzi o refleksję, czyli zwykłe myślenie: co ten gość właściwie mówi? I jeszcze jedna ważna obserwacja: znacznie trudniej jest przekonać jednostkę niż tłum.

      NOWE DATY – NOWE NAZWISKA

      Ponieważ kolejny Tydzień Polski dopiero za rok (chociaż sytuacja ekonomiczna wcale nie jest lepsza, a z drugiej strony, czy to Windsor finansuje tę imprezę?), daję szansę organizatorom na zmianę jednego z haseł, a zatem już nie 105. rocznica, a 110.!!!

      Pisałem poprzednio, że spędziłem w Muzeum Miejskim w Windsor zaledwie godzinę, aby znaleźć w roku 1908 polskie nazwiska wśród mieszkańców Windsor. Chodziło mi o podanie ręki tym, którzy wciąż plotą "około 1908", teraz już mogą pisać i mówić, iż rodzina Krupskich itd.

      Amatorka, która pomagała stworzyć nieszczęsną stronę polishwindsor.com, przytoczyła nazwisko Kaniewski dla roku 1907.

     Wspomniana strona przeszło dwa lata jest zawieszona i chyba już nie wróci, a ta, którą opracował zespół pod kierunkiem pana Chrostowskiego, została zwrócona autorom do poprawek (?) i na tym sprawy stoją. Co ciekawe, pani Madelyn Della Valle ostatnimi czasy udostępniła mi hasła do zawieszonej strony, a mimo to nie udało mi się jej odnaleźć, czyżby została zlikwidowana?

      W trakcie moich poszukiwań dla okresu 1905/6 znalazłem sporo nazwisk, które wskazują na polskie pochodzenie, chociaż nie do końca. Znałem pana Hoppe, kiedy więc natrafiłem na nazwisko Hoppa, ucieszyłem się, że dotarłem do pradziadka, ale już przy imieniu zwątpiłem: Moritz? Podobnie z nazwiskiem May, kiedy prześledziłem imiona, zdecydowanie to nazwisko odrzuciłem, ale np. Buska Charles, Dywelsky Lucy i Stephen, Lupien Joseph, Pawloski Frank i Pawloski John, Romansky Ernest i Fred? W pobliskim Sandwich mieszkali w tym czasie Bayresky Joseph i Lunszkowski John.

      Jak już wspominałem, są to tylko tropy, pierwsze informacje, które wymagają dalszych badań, jak chociażby dotarcie do akt zawarcia związków małżeńskich. O wiele ciekawszy dla nas jest rok 1903, bowiem tym samym przesuwamy datę pierwszych Polaków w Windsor z roku 1908 na 1903, tym samym możemy mówić nie o 105. rocznicy, a 110. Czy to bardzo ważne? Nie, należy to traktować jako lokalną ciekawostkę i np. dowód na bardzo pobieżne potraktowanie pracy magisterskiej. Otóż w roku 1903 następujące osoby, które podejrzewam o polskie pochodzenie, mieszkały w Windsor: Baza Albina i Peter, Bernoski Augusta i Bertha, Minto Alexander, Pawloski John, Yarowsky Charler, Burneskey Henry. Są jeszcze inne, np. Cronin Maria, Geskie Fred – które również mogą sugerować polskie pochodzenie.

      Na tym przerywam poszukiwania, ponieważ jak długo można bujać w obłokach, nie troszcząc się o tak prozaiczne sprawy, jak chleb powszedni, prawda? A tak na marginesie, czy rzeczywiście są potrzebne jakieś sztucznie tworzone rocznice (95. odzyskania niepodległości... a co, czy setnej nie doczekamy?), preteksty, aby podjąć się organizacji czegoś tam? Czy jest to raczej zabieg psychologiczny: kochani, to nie są żarty, to już 105. rocznica, jak ktoś z polskimi korzeniami osiedlił się w naszym mieście! Koniecznie musimy to uczcić i wy mi w tym pomożecie, aby rozsławić imię Polonii i Polski... I 95 proc. idzie za tym wezwaniem.

      Na szczęście, mamy w Windsor inne wydarzenia, znacznie ciekawsze, oto komitet polskiej wioski informuje, że Ontario Trillium Fundation przekazało przeszło 100 tys. dolarów na generalną przebudowę kuchni w Domu Polskim. Zespół Pieśni i Tańca "Tatry" hucznie świętował swoje 40-lecie istnienia, a nasza piosenkarka, Magda Kamińska, została nagrodzona w Los Angeles w czasie Indie Music Awards. I to nas, jako Polaków, cieszy i napawa dumą. Dodać do tego należy, że lokalny dziennik, "The Windsor Star", pisał o Magdzie bardzo ciepło. I to są chyba nasze polonijne sukcesy, których żaden Tydzień Polski nie przyćmi i nie zastąpi.

Leszek Wyrzykowski

Windsor

piątek, 04 maj 2012 13:01

Nasza minisonda z nr. 18

Napisane przez

sonda0205-0Małgorzata - Dzisiaj mamy Dzień Polonii, Pani zdaniem, co Polska mogłaby zrobić dla nas, dla Polonii? - Ja jestem tutaj tyle lat, w Polsce nie byłam bardzo dawno... Nie mam opinii, nie orientuję się w sprawach Polski. - A jeśli chodzi o nasze sprawy? Na przykład pomoc w nauczaniu języka polskiego, jakiś instytut kulturalny - jak Instytut Francuski czy Instytut Goethego? - Na pewno to by się przydało. Trudno mi wyrazić opinię. - Może, jakieś obozy letnie dla dzieci, przepraszam, że tak Pani podpowiadam. - Jako dziecko jeździłam na kolonie, moje dzieci nigdy na takim czymś nie były, bo nie było czegoś takiego. Teraz to już jest musztarda po obiedzie, bo są dorosłe, ale uważam, że coś takiego by się przydało. - Dla dzieci polskich, które by się na takich koloniach uczyły polskiego czy Polskę poznawały...


sonda0205-1Wiesława - Dzisiaj oficjalnie obchodzony jest w Polsce Dzień Polonii i dlatego chciałem zapytać, co, Pani zdaniem, rząd Polski czy Polska powinna dla nas robić? - Wie Pan, nie chciałabym nikogo obrazić, ale to, co się w Polsce dzieje, to bardzo źle; to się zaczęło już kilka lat temu. Miało być tak dobrze, a co teraz się robi. Renty zmniejszać?! W kryzysie jest Polska, zakłady się sprzedało, ludzie nie mają pracy, daje się pożyczkę innym, co lepiej stoją. Owszem, jest tak, żeby jeden drugiemu pomógł, państwo państwu, jednym urodzi się w tym roku, to innym to... więc możemy sobie wymianę zrobić, ale nie w ten sposób, jak to jest! A co się robi z lekarzami? Naprawdę jest ciężko, historię się wyrzuca, religię się wyrzuca, ale jak coś, to idą do tych księży. Chociaż ja powiem, że są księża i księżulkowie, ale to co gadają na tych księży, to ludzkie pojęcie przechodzi, jak się nie wstydzą?!  A jak coś potrzebują, to idą. - A tu u nas, czy nie powinno się pomagać, wysyłać dzieci na kolonie, obozy językowe, pieniądze na pomoce szkolne? - Jasne, że powinno być dla dzieci.  A rząd też nie powinien się wtrącać, że jak dziecko dostanie klapsa, to już zastępcza rodzina. - Ale to  tutaj tak jest. - Dziecko powinno być odprężone, wypoczęte, zwiedzić coś... - Czyli troska o dzieci? - Troska od dzieci polskie, a niektóre, jak popatrzeć, to aż się serce do nich rwie, takie są kochane. Ale jak się zaniedba od małego, to później ciężko.

sonda0207-2Leszek - Mamy dzisiaj Dzień Polonii, co Pan sądzi, co Polska powinna dla  nas robić, czego Pan oczekuje? - Wie Pan co... Co powinna Polska dla nas? - Tak, jakaś pomoc w szkołach językowych, koloniach dla dzieci? - To raczej my dla nich powinniśmy coś robić, im pomagać, a nie oni dla nas. -  Nie  sądzi Pan, że jakiś taki Instytut Kulturalny, jak jest Instytut Francuski czy Niemcy mają Instytut Goethego, czy tego rodzaju placówki Polska powinna tworzyć za granicą? - Na pewno tak. - Nie oczekuje Pan wiele od Warszawy? - Od Warszawy chyba nie.

piątek, 04 maj 2012 10:24

Od fryzjera do klubu "White eagles"

Napisane przez

9 maja 1945 roku, jak wszyscy wiemy, zakończyła się II wojna światowa. Stęsknieni za pokojem żołnierze kanadyjscy, amerykańscy, australijscy, nowozelandzcy, angielscy, francuscy i inni, tworzący alianckie armie na zachodzie Europy, wracali do domów owacyjnie witani przez swych ziomków. Dwustu tysiącom polskich żołnierzy, walczących o wolną Europę u ich boku, taki przywilej zachodni alianci zabrali, oddając w prezencie Polskę we wrogie ręce wschodniego "sojusznika". Zamiast kwiatów i wiwatów na ich cześć czekały ich w ich Ojczyźnie kraty więzień polskich Służb Bezpieczeństwa I sowieckich komunistów z NKWD, a nierzadko i śmierć. Za to, że nie chcieli być sowieckimi pachołkami, i za to, że znali prawdę o tym, jak wygląda ten "wspaniały" komunizm zapoznany przez nich na syberyjskich wygnaniach. Również i za to, że poznali prawdę o tym, jak ten sowiecki "sojusznik" potraktował ich Ojczyznę w 1939 roku I jak się obszedł z dwudziestoma dwoma tysiącami ich kolegów w roku 1941, aresztowanych przez wrednego wschodniego "alianta" za to, że nie pasowali do sowieckich planów stworzenia komunistycznej Europy i na koniec zamordowanych za patriotyczną postawę wobec Polski. Ci zdradzeni przez aliantów żołnierze zostali pozbawieni Ojczyzny i skazani na przymusową emigrację po świecie. Pozbywali się ze swych krajów ich dotychczasowi europejscy "przyjaciele", wysyłając ich "w nagrodę" za ich wojenny trud jako najemników do pracy w takich krajach, jak Kanada, Australia, kraje Ameryki Południowej czy Południowa Afryka, wszędzie tam, gdzie wystąpił brak rąk do pracy po zwolnieniu do domów jeńców niemieckich zatrudnionych na farmach czy w kopalniach. Tak odwdzięczano się nam, Polakom, za wspieranie aliantów w wojnie z Niemcami i płacono nam przez wieki za nasz udział w walce na obcych ziemiach "o wolność naszą i waszą".

      W sobotę, 21 kwietnia 2012 roku, spotkałem się z kilkoma przedstawicielami powojennych przymusowych emigrantów, którzy wraz z innymi przyczynili się do powstania organizacji polonijnych w Calgary. Najstarszy z moich rozmówców to 88-letni Józef Pawlak, Ślązak, wcielony siłą do armii niemieckiej, z której pod Anzio, przy najbliższej dogodnej okazji, uciekł do pierwszej napotkanej polskiej jednostki gen. Andersa, pociągając za sobą do niewoli swój niemiecki oddział. Dwaj inni, to dziś już 78-letni dżentelmeni, Tadeusz Czenczek i Zdzisław (Jimmy) Kucharski zwany w klubie "Blondie", którym z racji wieku nie dane było zostać żołnierzami w korpusie generała, lecz którzy dzięki niemu uniknęli niechybnej śmierci na syberyjskim wygnaniu, uciekając wraz z rodzicami do obozów organizującego się w Persji (dziś Iran) polskiego wojska. Tak jak ich starszych kolegów połączyła w calgaryjskiej kombatanckiej organizacji wspólna wojenna przeszłość, tak ich samych złączyła w przyjaźni trwająca do dziś miłość do piłki nożnej. A początki były trudne.

      "Przyjechałem do Kanady w listopadzie 1946 roku" – mówi p. Józef – "w transporcie polskich żołnierzy zesłańców, trafiając szczęśliwie do irlandzkiej rodziny, która przyjęła mnie jak swego członka. Dostałem też 3/4 dolara za godzinę, gdy średnio płacono 1/2, bo praca na polach buraków cukrowych była tu ciężka. Tak jak do wszystkich innych zakontraktowanych najemników, tak i do mnie prawdziwa wolność przyszła zgodnie z umową dopiero za dwa lata, choć czasem udawało się przekupić tę wolność pieniędzmi. Ja, by być z żoną po zakończeniu mojego kontraktu, musiałem ją wykupić. Kosztowała mnie 75 dolarów, których do dziś nie oddała – dodaje ze śmiechem. – W 1948 roku i ja mogłem zacząć decydować samodzielnie o swoim losie i realizować swoją młodzieńczą pasję – miłość do piłki nożnej. Mogę śmiało powiedzieć, że moja piłkarska pasja dała początek istnieniu polskiej piłki nożnej w naszym mieście."

      To dzięki tym pasjom p. Józefa i energii innych nieżyjących już entuzjastów piłki kopanej, jak pp. Machulik czy Smółka, już w roku 1948 rodził się w Calgary polski klub sportowy "Białe Orły", by w roku 1951 formalnie zaistnieć w tym mieście na zawsze. Materiały archiwalne, zebrane przez obecnego prezesa klubu p. Franciszka Wójcika, wspominają, że pierwszymi prezesami klubu w tamtym roku byli pp. Antoni Sumiński i Marian Baranowski. Klub otrzymał wtedy swoje pierwsze oficjalne donacje od już istniejących organizacji polonijnych, w wysokości 100 dol. od Stowarzyszenia Polsko-Kanadyjskiego i 60 dol. od Związku Polskich Kombatantów. Były to spore sumy jak na tamte czasy, jeśli wspomnieć, że kilogram ziemniaków kosztował wtedy 5 centów. "Wtedy pojawiły się na naszych koszulkach" – jak wspominają uczestnicy spotkania – "piękne i duże emblematy białego orła z koroną, wykonane przez naszego kolegę w jego zakładzie poligraficznym".

      Z początku było ich mało, bo każdy walczył o przeżycie po odbyciu kontraktu, ale dzięki zaproszeniom na przyjazd do Kanady – jak wspominają uczestnicy spotkania – wysyłanych dla pozostających wciąż w Anglii kolegów i ich rodzin powiększał się klub o nowych zawodników, by w końcu stać się etnicznie polskim. Tak też i spotkali się ze sobą moi rozmówcy oraz inne podpory polskiej drużyny, które udało się ustalić na zdjęciach z tamtych czasów. O tych początkach i o ludziach, którzy mieli w nich swój udział, nie wolno nam zapomnieć, a tych, którzy kontynuują ich pracę, należy dziś docenić i szanować.

      "A wszystko się udało dzięki fryzjerowi Rokicie" – mówi p. Józef – "i Duńczykom. Bo fryzjer Rokita, u którego czasem było trzeba się ostrzyc, dał nam możliwość zapoznać się z innymi entuzjastami, a i bywało ostrzygł za darmo szczęściarza, który strzelił bramkę czy zafundował ekstra piłkę z radości z naszej wygranej, a Duńczycy, bo dali nam sprzęt i razem z nami stworzyli pierwszą piłkarską drużynę. Nie należy tu też zapominać o sponsorstwie ukraińskiego właściciela hotelu St. Louis, p. Starczuka, dzięki któremu łatwiej było pokryć opłaty rejestracyjne klubu i koszty boisk i meczów. Z jego hotelu otrzymaliśmy też polskie piłkarskie wsparcie dla drużyny w postaci znakomitego zawodnika, p. Gałeckiego, pracującego w hotelu jako kelner, któremu nawet duży brzuch nie przeszkadzał w strzelaniu bramek. Dzięki właścicielowi hotelu bezpłatny kufel piwa zawsze uśmiechał się do nas na stole, przynoszony przez naszego zawodnika. Ja – dodaje p. Józef – poza swoim entuzjazmem, wniosłem do drużyny swoją własną prywatną piłkę, którą nieraz trzeba było z narażeniem życia wyciągać z rzeki, gdy wpadła tam źle kopnięta. Była to pierwsza i jedyna piłka , dlatego cenna, bo nasza, a bez piłki, jak wiemy, w piłkę pograć się nie da".

      "Klub piłkarski »Białe Orły«" – jak ocenia p. Józef Pawlak – "wyłonił się jako organizacja sportowa ze Związku Kombatantów, do którego należeli wszyscy sportowcy, ale od początku istnienia był organizacją niezależną". Panowie Zdzisław Kucharski i Tadeusz Czenczek dodają: "Fundusze na działalność starał się klub zbierać z organizowanych zabaw i pikników, no i składek wpłacanych przez samych piłkarzy. A grało się z Irlandczykami, Niemcami, Węgrami, Duńczykami, Szkotami, Anglikami i innymi drużynami, czasem lepiej, czasem gorzej, najczęściej na boiskach, gdzie samo bieganie sprawiało kłopot. Nikt nie dbał w tamtych czasach o tę dziedzinę sportu i stworzenie jej dogodnych warunków do rozwoju. Drużyny powstawały spontanicznie i często grały w międzynarodowych składach z braku dobrych piłkarzy. Dopiero gdzieś w latach 1952-1953 liczba drużyn spowodowała opracowanie harmonogramu rozgrywek pucharowych".

      "Byliśmy znani i bardzo popularni w mieście i mieliśmy dobrą drużynę, dzięki której i nam przypadały puchary za jakiś wygrany finał" – mówią moi rozmówcy. "Pisały o nas lokalne gazety". Już w 1953 roku – pisze "Calgary Herald", udostępniony z archiwum p. Franciszka – Klub "Białe Orły", pod dowództwem znakomitego napastnika kapitana drużyny Stanisława Gajeckiego, odniósł pierwszy sukces, zdobywając na inaugurację sezonu swój pierwszy puchar za zwycięstwo w finale Calgary's Scotland Cup. Ale bywały też i porażki. "Calgary Herald" np. informował, że 25 sierpnia 1959 roku "Białe Orły" (White Eagles) przegrały z drużyną "Be Fair" 1:0 w półfinale Pucharu Synów Szkocji (Son of Scotland Cup). Bywało i tak. Lecz najtrudniejszym dla nas przeciwnikiem byli Węgrzy, z którymi wygrana była dużym sukcesem. Moi rozmówcy wspominają również przy okazji, że "…na mecze przychodzili dość licznie Kanadyjczycy, dla których ten sport był nowością, a wśród nich gościem też bywał były premier Alberty Ralf Klein, wtedy jeszcze reporter. Pił nasze piwo po meczach, ale nigdy nikomu kolejki nie postawił. Gdy został merem, dalej pił to nasze piwo za friko, bo pewno uważał, że mu się ono należy choćby z tytułu powagi urzędu i splendoru, jaki nam przynosi. Niech mu tam będzie na zdrowie. Dla odmiany z niezwykle wspaniałej postawy kibica należy wspomnieć p. Mianowskiego, nieżyjącego już kombatanta, który choć nigdy w piłkę nie grał, był obecny na każdym naszym meczu, często pomagał nam finansowo, przekazując nam po meczach po 100 i 200 dolarów, by na koniec zapisać naszej organizacji w testamencie 4000 dol. na potrzeby klubowe. Dziś nawet, poza wspomnieniem, nie ma go jak uczcić, bo dokumenty parafialne gdzieś zaginęły i nawet nie wiadomo, gdzie został pochowany. Tej zasłużonej dla klubu osoby nie wolno nam zapomnieć".

      "Klub był bardzo aktywny przez dekadę" – jak wspomina p. Franciszek. – "Piłka nożna stała się ośrodkiem łączącym ze sobą zainteresowanych sportem Polaków. Każdy mecz był okazją do spotkań, rozmów z przyjaciółmi i organizacji pikników połączonych z zabawami dla dzieci i rozrywkami". Klub działał, był widoczny, lecz wszystko co dobre zawsze się kiedyś kończy. Można jedynie na zdjęciach z lat 1955-1958 powspominać naszych piłkarzy i stwierdzić przy okazji, że to już nie pełna energii powojenna młodzież, lecz dojrzali mężczyźni "over 35" czekający na zastrzyk świeżej młodej krwi.

      Dzięki archiwom p. Franciszka dowiadujemy się, że 5 czerwca 1958 roku klub rozpoczął wydawanie swojego własnego klubowego informatora sportowego o nazwie "WHITE EAGLE SOCCER CLUB BULLETIN", w którym podawane były wyniki spotkań piłkarskich, aktualny skład polskiego zespołu oraz charakterystyka wybijających się zawodników. Aby na siebie zarobić, biuletyn już w pierwszym numerze zaczął zamieszczać reklamy biznesów prowadzonych przez piłkarzy i kibiców. W numerze podano informację o sukcesie zespołu "White Eagles", który w towarzyskim meczu z Pawłem Machulikiem w bramce pokonał 7:2 swojego ligowego rywala, zespół "Wanderers". Bramki strzelali Hans Zaal – cztery, Walter Franiel – dwie oraz Stan Gajecki – jedną.

      Biuletyn donosił również, że Zdzisław "Jimmy" Kucharski, znakomity gracz "White Eagles" (obecny na spotkaniu i widoczny na zdjęciach) nazywany w klubie "Blondie", został wybrany przez Calgary and District Soccer Association do udziału w meczu drużyny Calgary z Edmonton w ramach tzw. Inter-City League. Przy okazji redaktor biuletynu przedstawił zawodnika, informując, że urodził się on 20 grudnia 1935 roku, przyjechał z Anglii do Calgary 4 sierpnia 1953 roku, by w 1956 roku zostać członkiem klubu, a w 1958 roku jego sekretarzem. Niestety, "Blondie" zrezygnował z tej zaszczytnej dla klubu nominacji, wybierając uczestnictwo w lekkoatletycznej "Próbie Olimpijskiej" w dyscyplinie pchnięcia kulą, z zamiarem uczestnictwa w olimpiadzie, jeśli tylko zdobędzie mistrzostwo Calgary i Alberty. Nie wiadomo, jak skończyła się ta przymiarka do sławy, niemniej rekord Kanady w tej dyscyplinie został przez niego pobity.

      Z biuletynu dowiadujemy się również, z jakich zawodników składał się w 1958 roku zespół "Białe Orły". Podstawowy skład zasilali:

HARRY RAAYMAKERS – bramkarz

PAWEŁ MACHULIK – bramkarz rezerwowy

STANISŁAW GAJECKI – obrońca                                                                                            

FREDDIE BOC – obrońca

FRANK (papa) SZOKA – lewa pomoc

ZBIGNIEW "Blondie" Kucharski – środek pomocy

HARRY BRYK – prawa pomoc                                                

PETE GUBITZ – lewoskrzydłowy napastnik

BILL GONCI – lewoskrzydłowy napastnik

HANS ZAAL – środkowy napastnik

SANTOR KAZACS – prawoskrzydłowy napastnik

WALTER FRANIEL – prawoskrzydłowy napastnik

Rezerwowi to: JULIUS PARSHAK, RYSZARD TROKSIŃSKI, GRZEGORZ RYSKOWSKI, FRANK SYKES, MARIAN SMOLKA, RICK KUSSAT, HORST SCHRODER, trener – GEORGE SCHUELTZKE i kierownik drużyny – LEON CZERNIAK.

      Z ustawienia zawodników na boisku widać, że "ORŁY" grały zapomnianym już dziś systemem 1 – 2 – 3 – 5. Może dobrze by było do niego w Polsce wrócić, bo "Orły", tak grając, fruwały kiedyś wysoko.

      Jeszcze w roku 1959 – jak pisze "Calgary Herald" w artykule pt. "BIAŁE ORŁY RZECZYWIŚCIE FRUWAŁY" – "BIAŁE ORŁY" odniosły jeden ze swoich kolejnych sukcesów, pokonując "Kikers Juniors" 6:2 w lokalnym finale President's Cup w Calgary, by walczyć o prymat w Albercie z drużyną EDMONTON PPCLI, której niestety już nie pokonały. Twarze zawodników widoczne na zdjęciu mówią o ich nie pierwszej młodości, a znikoma liczba polskich nazwisk w składzie piłkarzy (Franek Sółka, Tadeusz Czenczek, Stanisław Gajecki i grający trener zespołu Zdzisław "Jimmy" Kucharski) podkreślają międzynarodowy skład zespołu, który trudno już nazwać polskim.  

      Niestety – jak wspominają jego współzałożyciele – zespół zaczął się starzeć, a nowa, tzw. zimna wojna między "Wschodem" a "Zachodem" się nie odbyła i nowych kombatantów, którzy mogliby zasilić klub, nie było. Zamknięte polskie granice na "Zachód" uniemożliwiły Polakom chętnym do emigracji przyjazd do Kanady czy Stanów. Do tego powstanie w Calgary lig piłkarskich zasilanych zawodnikami z Włoch, Niemiec i Węgier (po powstaniu w 1956) czy obywatelami krajów Commonwealthu oraz braku zamożnego i energicznego lidera spowodowały, że polski klub piłkarski "White Eagles" stopniowo, przestał powoli cieszyć się entuzjazmem polskiej społeczności, prawdopodobnie z racji utraty polskiego charakteru, by około 1968 roku przestać istnieć na lat parę. Zawodnicy z konieczności porozchodzili się do innych drużyn, bo gra w piłkę nie ma narodowych barier. Dopiero przyjazd do Kanady około 1973 roku p. Jacka Kuczaja – polskiego prawnika, i później jego dużej rodziny – entuzjastów piłki nożnej, spowodował odrodzenie klubu. Powstało kilka polskich drużyn piłkarskich grających w kilku ligach i znów "White Eagles" byli widoczni w swych narodowych strojach na boiskach Calgary, odnosząc sukcesy w pucharach i zajmując znakomite lokaty w ligach. Autor spotkania, w wieku 49-50 lat, miał również przyjemność grać przez rok na bramce w drużynie "over 35" i tylko złamane dwukrotnie żebra i brak pracy nie pozwoliły mu na kontynuowanie tej przygody. A szkoda, bo mówiono, że byłem niezły w tej grupie wiekowej. Gra na bramce w Libii przed przyjazdem do Kanady w 1983 roku, w drużynie firmy, w której pracowałem, na pewno się tu przydała.

      Chciałoby się, podsumowując to spotkanie z przeszłością, aby dziś te nasze "Białe Orły" były tak popularne, tak przyjazne dla siebie i tak pozytywnie widoczne, jak za czasów naszych rozmówców. Zgoda buduje, jak mówią mądre przysłowia, i tej zgody nam dziś bardzo potrzeba w polonijnych organizacjach. Dziś klub "Białe Orły" prowadzony jest przez p. Franciszka Wójcika, grającego jeszcze w dwóch drużynach, ponad 50-letniego zawodnika i trenera, który próbuje przywrócić blask bieli Orłom polskich drużyn. To on jest również tym, który zebrał całą wieloletnią dokumentację o polskiej piłce nożnej w Calgary i dzięki któremu historia klubu "Białe Orły" nigdy nie zaginie, a sukcesy polskich drużyn, wydaje się, są tuż za rogiem.

Wiktor Księżopolski

Calgary

piątek, 04 maj 2012 10:23

Samorząd Polski na Węgrzech (2)

Napisane przez

wegry- Jakie są cele Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej na Węgrzech? - Na dziś mamy jeden cel: przetrwanie. Chodzi tu mianowicie o obecną sytuację ekonomiczną w Europie i na Węgrzech, która stwarza nam nowe perspektywy: być albo nie być. Jeszcze kilka lat temu dostawaliśmy od państwa węgierskiego spore pieniądze, aby udowodnić światu i sąsiadom, jak Węgry są hojne wobec swoich mniejszości narodowych. Z tą pomocą finansową można było robić różne ciekawe rzeczy. Po pewnym czasie Węgrzy zauważyli, że ich działania nie przyniosły zamierzonych efektów. Mało tego, zauważyli również, że samorządy zakładali ludzie nie należący do żadnej mniejszości, chcący zdobyć łatwo dotacje na swoją działalność. Wystarczyło założyć jakąś mniejszość i wystąpić o dotację. - Co Ogólnokrajowemu Samorządowi Mniejszości Polskiej na Węgrzech udało się zrobić? - Zrobiliśmy naprawdę dużo. Wyliczę tylko kilka najważniejszych udanych przedsięwzięć. Pierwsze z nich to Ogólnokrajowy Samorząd Mniejszości Polskiej na Węgrzech, drugi to Muzeum i Archiwum Węgierskiej Polonii, posiadające filie w Andrástanya oraz Derenku, i wreszcie Ogólnokrajowa Szkoła Polska na Węgrzech działająca w ramach węgierskiego systemu oświatowego. W końcu ubiegłego roku w Muzeum Węgierskiej Polonii w Budapeszcie miało miejsce otwarcie wystawy pt. "15 lat spełniania marzeń", ukazującej dorobek 15-lecia Ogólnokrajowego Samorządu Mniejszości Polskiej (OSMP), który został wybrany, po raz pierwszy w 1995 roku, w myśl ustawy LXXVII z 1993 roku "O prawach mniejszości narodowych i etnicznych" Republiki Węgierskiej. Obecnie zbliża się ku końcowi czwarta kadencja jego działalności. Okolicznościową wystawę przygotował były prezes OSMP, a obecnie dyrektor Muzeum – dr Konrad Sutarski. Podkreślił on, że jednym z najważniejszych naszych osiągnięć było stworzenie podstaw autonomii kulturalnej Polonii na Węgrzech. Ważnym elementem w życiu społeczności polonijnej jest też Dom Polski (własność Stowarzyszenia św. Wojciecha; odzyskany w 1998 roku) czy polska parafia personalna. Polonia węgierska ma też własne czasopisma: miesięcznik "Polonia Węgierska" oraz kwartalnik "Głos Polonii"; własną stronę internetową www.polonia.hu i cotygodniowy program radiowy. W imprezie uczestniczyli przedstawiciele samorządów mniejszości polskiej z Budapesztu i całych Węgier. O historii, teraźniejszości oraz o perspektywach samorządności mniejszościowej rozmawiali ambasador Roman Kowalski oraz przedstawiciel władz węgierskich w osobie Antala Paulika, wicedyrektora Departamentu Mniejszości Narodowych i Etnicznych w Ministerstwie Administracji Publicznej i Sprawiedliwości Republiki Węgierskiej. Na podkreślenie zasługuje fakt, że liczba samorządów mniejszości polskiej wzrosła w odniesieniu do 1998 roku prawie dwukrotnie. Po ostatnich wyborach, które miały miejsce w październiku 2011 roku, powstało dalszych 49 samorządów stopnia podstawowego. Podobnie jak w poprzednim cyklu mniejszość polska reprezentowana będzie także przez samorząd stołeczny, wojewódzki (województwo Borsod-Abaúj-Zemplén) oraz samorząd ogólnokrajowy. W październiku mieliśmy też dużą imprezę Poznań-Budapeszt 1956 – w pięćdziesiątą piątą rocznicę poznańskiego października. Zorganizowaliśmy dużą wystawę poświęconą tej rocznicy. - A co się nie udało? - Przyciągnąć młodego pokolenia do pracy w samorządzie i innych organizacjach polonijnych. Oni wprawdzie są, ale do wykorzystania wyłącznie na jakąś konkretną imprezę, która odbywa się jednorazowo. Robiliśmy np. akcję pielgrzymki do Częstochowy. Robili to tylko i wyłącznie młodzi ludzie: młodzi Węgrzy i trochę naszej Polonii. Zrobiliśmy też konkurs rysunkowy z okazji polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Rozdaliśmy tematy i otrzymaliśmy niesamowitą liczbę rysunków – blisko 10 tys. To było dla nas wielkie zaskoczenie. Niestety, młodzi nie potrafią zająć się innymi sprawami – tymi, których chce Polonia mojego pokolenia. Starsi ludzie uważają, że metody działania młodzieży w organizacjach polonijnych rozbijają je od wewnątrz. Stawiają sobie też często pytanie: po co ci obcy, młodzi ludzie tu właściwie przychodzą? Osobiście uważam, że te dwa pokolenia: ludzie starsi i młodzież, są nam dziś tak samo bardzo potrzebne i że musimy je z sobą pogodzić. Także opieka nad starszymi członkami naszych organizacji jest dziś bardzo ważna, a bez młodych nie da się tego przeprowadzić. Samo zdobycie środków na tę pomoc jest dziś na Węgrzech bardzo trudne. Biednych widać dziś na wszystkich ulicach. Biedna jest także Polonia węgierska. Jej także problemy ekonomiczne nie ominęły. Dawniej nie było dla nas żadnym problemem wysłać dziecko na kolonie do Polski. Dziś jest inaczej. Ludzi na ten luksus już nie stać. Warto więc, aby te dwa pokolenia się porozumiały. - Kto jest Waszym sojusznikiem? Kto Wam pomaga? - Nasze sukcesy zawdzięczamy bardzo dobrym stosunkom z polską ambasadą. Jest wiadome, że jak się zwracam do władz węgierskich, to im zawsze mówię o pomocy, jaką na dany projekt obiecała nam polska ambasada. Węgrzy wówczas pękają i zaczynają się zastanawiać, jak nam pomóc. Dzięki ambasadzie RP mamy też bardzo dobry kontakt z Senatem. Dobre stosunki mamy również ze Stowarzyszeniem "Wspólnota Polska". Podpatruję też inne mniejszości narodowe w Budapeszcie i proszę nasze węgierskie władze o taką samą pomoc. - Czy są jeszcze jakieś ważne sprawy, o które Pani nie zapytałem? - Czasem odnoszę wrażenie, że brakuje koordynacji pomiędzy organizacjami zarządzającymi funduszami dla Polonii. Czasem wydaje mi się, że łatwiej można zdobyć pieniądze na jakiś zbędny cel niż na coś ważnego. Rozmawiał Leszek Wątróbski

poniedziałek, 30 kwiecień 2012 19:31

XII Ball Pologne: Szlachetna pasja

Napisał

W sobotni wieczór, 21 kwietnia, w reprezentacyjnej sali balowej Fairmont Royal York Hotel w Toronto odbył się XII Ball Pologne wydany przez fundację Polish Orphans Charity. Królową balu bezsprzecznie była założycielka Fundacji, dr Ryszarda Russ, a liczni goście przybyli na to wydarzenie byli również świadkami uhonorowania Jej oddania sprawie pomocy sierotom nie tylko w Polsce, chociaż tam kierowana jest lwia część pieniędzy wygospodarowanych przez Polish Orphans Charity. Dr Ryszarda Russ została w trakcie balu odznaczona przez przybyłego z Ottawy ambasadora Polski – Zenona Kosiniaka-Kamysza, Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej.

Nasze teksty

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.