W opublikowanym na łamach "Gońca" tekście pt. "Wystarczyła mi godzina" (numer 14 z 5-12 kwietnia br.) podjąłem próbę odnalezienia pierwszych polskich mieszkańców Windsor. Jak już wielokrotnie pisałem, powszechnie przyjmuje się, że pierwsza polska rodzina osiedliła się w Windsor około 1908 r. Ale nie podaje się nazwiska... A jak wiemy z doświadczenia, taka ocena "około" może być baaaardzo daleka od prawdy.
Niemniej jednak ustaliłem kilka nazwisk, aby m.in. pani Agata Rajski, autorka pracy magisterskiej na temat windsorskiej Polonii, czy też organizatorzy Polskiego Tygodnia w Windsor, mogli skorzystać z mojej ściągawki.
Tak więc pokazałem światełko w tunelu, aby inni mieli ułatwione zadanie; gdyby, rzecz jasna, ktoś zechciał podjąć ten temat.
Co ciekawe, w pierwszym tzw. pamiętniku, a więc okolicznościowej publikacji z okazji 25-lecia Stowarzyszenia Polskiego Domu Ludowego w Windsor (1925-1950), Adolf Henryk Ganczarczyk tego tematu nie podejmuje, skupia się na dziejach organizacji. Określenie "około 1908" pojawia się w pamiętniku 40-lecia parafii p.w. Świętej Trójcy, a następnie w okolicznościowym wydawnictwie Domu Polskiego z okazji 60-lecia działalności. Dr Frank Kmietowicz, autor opracowania, nie tłumaczy, skąd wziął rok 1908, ale uwiarygodnia informację. I już zupełnie współcześnie, wspomniana pani magister małpuje bezkrytycznie rok 1908, nie podejmując najmniejszej próby zweryfikowania jej bądź uzupełnienia chociażby o jedno nazwisko.
Ponieważ wspomniana praca magisterska została przetłumaczona na język angielski i już pod zmienionym tytułem trafiła nawet do parlamentu Kanady, do parlamentarnej biblioteki, można się z tego śmiać (ale chyba tylko przez łzy...), ale autorka nie tylko pominęła ważne fakty z życia zorganizowanej Polonii, zwyczajnie też minęła się z prawdą.
Na marginesie tej żałosnej historii dodam, że Włosi mieszkający w Windsor, powołali specjalny zespół, który przez pięć lat gromadził materiały i dopiero wtedy została opracowana księga: piszę księga, jest to bowiem kilkaset stron druku plus ogromna liczba zdjęć. A my? To znaczy nie my wszyscy, ale ci, którzy odpowiadają za ten przekręt (przemilczę litościwie ich nazwiska) – zmienili tytuł pracy magisterskiej, aby odpowiadał setnej rocznicy polskiego osadnictwa w Windsor, i bez większego wysiłku zaprezentowali książkę (z tego co można znaleźć na stronie ontaryjskiej fundacji, na druk owego "dzieła" wyłożono blisko 50 tys. dolarów).
Ponieważ na przyszły rok zapowiedziano kolejny "Tydzień Polski" w Windsor i wyjaśniono, że to z okazji 105. rocznicy osadnictwa – podkusiło mnie, aby znaleźć jakieś potwierdzenie, że w roku 1908 rzeczywiście jacyś Polacy w Windsor mieszkali. A skoro udało mi się ustalić kilka nazwisk dla roku 1908, pomyślałem, a dlaczego nie pójść dalej? Stąd tytuł, że dokładam trzy, a nawet pięć lat. Rzecz jasna nie do wyroku, a do moich poszukiwań i nie będę mieć żadnych pretensji, jeżeli ktoś sięgnie po te nazwiska i przytoczy je na potwierdzenie tezy, iż nasi rodacy osiedlali się po tej stronie Detroit River znacznie wcześniej niż w roku 1908. Pamiętać bowiem należy, że do Hameryki emigrowały z Europy miliony ludzi, ale owa Hameryka, to były głównie Stany Zjednoczone, a nie Kanada.
Zanim przytoczę kolejne nazwiska, kilka zdań należy poświęcić wyjaśnieniu, dlaczego akurat w Windsor pojawił się Tydzień Polski?
W liście pani Ewy Baryckiej, prezes Oddziału Windsor-Chatham Kongresu Polonii Kanadyjskiej, czytamy m.in.: "Ostatni, czwarty Polski Tydzień w Windsor (PWW08) odbył się w 2008 roku. Nasza społeczność obchodziła wówczas 100-letnią rocznicę osadnictwa Polonii w Windsor. Niedawny kryzys ekonomiczny w naszym mieście spowodował przerwanie trydycji organizacji tego przedsięwzcięcia.
W dniu 28 listopada br., na spotkaniu Kongresu Polonii Kanadyjskiej okręgu Windsor-Chatham, większość przedstawicieli organizacji polonijnych poparło inicjatywę zorganizowania kolejnego PWW w 2013 roku, w 105-rocznicę Polskiego (zgodnie z oryginałem-przyp. lw) osadnictwa w Windsor oraz w 95 rocznicę niepodległości Polski (1918). (...) Wierzymy, że Państwa organizacja stanie się częścią tego ważnego przedsięwzięcia promującego Polonię, Polskę w Windsor i Kanadzie".
Z listu prezes wiemy, kiedy odbyła się ostatnia impreza tego typu, ale nic na temat początków, które są niezwykle... interesujące! I które powinny skłonić "Państwa organizacje" do, przynajmniej, zastanowienia.
Oto z listu pana Ryszarda Kuśmierczyka, który dotarł także do mnie, wynika m.in.: "...byłem jedną z pierwszych osób organizatorów pierwszego Polskiego Tygodnia w Windsor w 2002 roku. Otóż w 2001 roku, ówczesny konsul RP Janusz Junosza-Kisielewski skontaktował się ze mną, jako że pełniłem wtedy funkcję prezesa Polonia Centre, i zaproponował, ażebym ja osobiście i Polonia Centre była organizatorem jego pomysłu organizacji TPwW (Tygodnia Polskiego w Windsor – przyp. lw). Z racji wielu obowiązków (...) skierowałem pana konsula do Stowarzyszenia Polskich Biznesmenów i Profesjonalistów, a imiennie do Tonego Blaka z sugestią, że oni mogliby się podjąć tego zadania".
Nie ukrywam, że po zapoznaniu się z tym oświadczeniem przysłowiowa szczęka opadła mi poniżej kolan: jak to? Polski dyplomata sugeruje polonijnej organizacji tworzenie czegoś nowego? Wiedząc, że mamy w Windsor doroczny festiwal etniczny, tzw. karuzelę narodów, w ramach którego polska"wioska" jest naszą wizytówką od przeszło 30 lat?! Nagle Polski Tydzień, aby co? Co pokazać, coś więcej niż możemy w ramach "Karuzeli"? Oczywiście, nie moje małpy, nie mój cyrk – ale kiedy polscy dyplomaci zaczynają mieszać w życiu Polonii, powinna się gdzieś pod kopułką zapalać czerwona ostrzegawcza żarówka...
Ktoś powie: chopie, mamy niepodległą, wolną itd. itp. Polskę, a ty przywołujesz złowieszcze duchy z przeszłości! Może i dmucham na zimne, ale z tego, co pojmuje mój ograniczony rozum, lepiej jest z konsulami utrzymywać rzeczywiście dyplomatyczne stosunki, a już realizować ich wytyczne? Może inny przykład, każdy przynajmniej słyszał o Błękitnej Armii gen. Hallera, w której służyły tysiące ochotników z Ameryki. Ludzie ci wierzyli w wolną Polskę, popłynęli do Europy przelewać za nią krew. Wielu nie wróciło, inni zostali inwalidami i po powrocie nie mieli kawałka chleba... To dlatego powstało Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Ale nie o tym chcę mówić, bowiem każda władza stara się sobie podporządkować jak najwięcej, w tym ludzi.
Przed II wojną światową powołano do życia "Swiatpol", czyli coś w rodzaju współczesnej Wspólnoty Polskiej, i Polacy z Ameryki, ustami ks. Józefa Swastka, powiedzieli nie. Inna sprawa, że rządy sanacyjne zawiodły ich oczekiwania, ale chodziło o to, że Polacy, a właściwie Amerykanie polskiego pochodzenia przede wszystkim mają być wierni... Ameryce! Jesteśmy Amerykanami polskiego pochodzenia – powiedział ks. Swastek.
I jeszcze jeden przykład, z ostatnich tygodni, oto prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej, Frank Spula, wydał oświadczenie, że Polonia zajmuje neutralne stanowisko w sprawie katastrofy smoleńskiej i Telewizji "Trwam" (właściwie należy poświęcić tej sprawie oddzielny tekst). W wydziałach stanowych zawrzało, mam pod rękę oświadczenia poszczególnych wydziałów, w tym Wydziału Michigan KPA. Czytam listy oburzonych, ale nikt już chyba nie pamięta, że kiedy Spula sięgnął po stołek prezesa KPA, powiedział jasno i wyraźnie, że będzie współpracował z rządem polskim... Nie chcę tego pana oceniać, ale niektórzy mówią o nim jak o misiu z bajeczek dla dzieci, misiu "o bardzo małym rozumku". A może to ludzie z otoczenia prezesa? Kto jeszcze pamięta Wojciecha Wierzewskiego, agenta SB, który doradzał trzem prezesom KPA i cieszył się ogromnym autorytetem? Inna sprawa, dlaczego we władzach KPA nie przeprowadzono lustracji? I ten sam temat odnosi się do naszego, kanadyjskiego Kongresu, prawda?
Wystąpienie Spuli to hańba – względnie zupełna ignorancja, względnie działanie ludzi z otoczenia. Nie jest to ważne, liczy się sama wymowa prawdziwie protuskowa, prorządowa; wracam więc do myśli poprzedniej: lepiej niech Polonia sama organizuje, bo np. na naszym podwórku żaden Tydzień Polski nie usunie w cień "Karuzeli", chociażby dlatego, że w organizację festiwalu etnicznego angażują się setki osób, a Tydzień Polski to coś sztucznego, narzucanego odgórnie.
Dlaczego jednym tak łatwo pociągnąć za sobą innych? Trzeba pamiętać, że 95 proc. ludzi jest z zasady bierna, ale wystarczy, że pojawi się jedna osoba i masa idzie za nią... czy w dzień św. Patryka londońscy studenci planowali rozróbę z paleniem aut? Na pewno nie, ale skoro było ich dużo, mieli trochę w czubie – wystarczył jeden idiota, który rzucił hasło "jeszcze lepszej zabawy". Podobnie jest w życiu organizacji: odrobina tupetu i zaraz pojawiają się zwolennicy. Najtrudniej bowiem u ludzi o refleksję, czyli zwykłe myślenie: co ten gość właściwie mówi? I jeszcze jedna ważna obserwacja: znacznie trudniej jest przekonać jednostkę niż tłum.
NOWE DATY – NOWE NAZWISKA
Ponieważ kolejny Tydzień Polski dopiero za rok (chociaż sytuacja ekonomiczna wcale nie jest lepsza, a z drugiej strony, czy to Windsor finansuje tę imprezę?), daję szansę organizatorom na zmianę jednego z haseł, a zatem już nie 105. rocznica, a 110.!!!
Pisałem poprzednio, że spędziłem w Muzeum Miejskim w Windsor zaledwie godzinę, aby znaleźć w roku 1908 polskie nazwiska wśród mieszkańców Windsor. Chodziło mi o podanie ręki tym, którzy wciąż plotą "około 1908", teraz już mogą pisać i mówić, iż rodzina Krupskich itd.
Amatorka, która pomagała stworzyć nieszczęsną stronę polishwindsor.com, przytoczyła nazwisko Kaniewski dla roku 1907.
Wspomniana strona przeszło dwa lata jest zawieszona i chyba już nie wróci, a ta, którą opracował zespół pod kierunkiem pana Chrostowskiego, została zwrócona autorom do poprawek (?) i na tym sprawy stoją. Co ciekawe, pani Madelyn Della Valle ostatnimi czasy udostępniła mi hasła do zawieszonej strony, a mimo to nie udało mi się jej odnaleźć, czyżby została zlikwidowana?
W trakcie moich poszukiwań dla okresu 1905/6 znalazłem sporo nazwisk, które wskazują na polskie pochodzenie, chociaż nie do końca. Znałem pana Hoppe, kiedy więc natrafiłem na nazwisko Hoppa, ucieszyłem się, że dotarłem do pradziadka, ale już przy imieniu zwątpiłem: Moritz? Podobnie z nazwiskiem May, kiedy prześledziłem imiona, zdecydowanie to nazwisko odrzuciłem, ale np. Buska Charles, Dywelsky Lucy i Stephen, Lupien Joseph, Pawloski Frank i Pawloski John, Romansky Ernest i Fred? W pobliskim Sandwich mieszkali w tym czasie Bayresky Joseph i Lunszkowski John.
Jak już wspominałem, są to tylko tropy, pierwsze informacje, które wymagają dalszych badań, jak chociażby dotarcie do akt zawarcia związków małżeńskich. O wiele ciekawszy dla nas jest rok 1903, bowiem tym samym przesuwamy datę pierwszych Polaków w Windsor z roku 1908 na 1903, tym samym możemy mówić nie o 105. rocznicy, a 110. Czy to bardzo ważne? Nie, należy to traktować jako lokalną ciekawostkę i np. dowód na bardzo pobieżne potraktowanie pracy magisterskiej. Otóż w roku 1903 następujące osoby, które podejrzewam o polskie pochodzenie, mieszkały w Windsor: Baza Albina i Peter, Bernoski Augusta i Bertha, Minto Alexander, Pawloski John, Yarowsky Charler, Burneskey Henry. Są jeszcze inne, np. Cronin Maria, Geskie Fred – które również mogą sugerować polskie pochodzenie.
Na tym przerywam poszukiwania, ponieważ jak długo można bujać w obłokach, nie troszcząc się o tak prozaiczne sprawy, jak chleb powszedni, prawda? A tak na marginesie, czy rzeczywiście są potrzebne jakieś sztucznie tworzone rocznice (95. odzyskania niepodległości... a co, czy setnej nie doczekamy?), preteksty, aby podjąć się organizacji czegoś tam? Czy jest to raczej zabieg psychologiczny: kochani, to nie są żarty, to już 105. rocznica, jak ktoś z polskimi korzeniami osiedlił się w naszym mieście! Koniecznie musimy to uczcić i wy mi w tym pomożecie, aby rozsławić imię Polonii i Polski... I 95 proc. idzie za tym wezwaniem.
Na szczęście, mamy w Windsor inne wydarzenia, znacznie ciekawsze, oto komitet polskiej wioski informuje, że Ontario Trillium Fundation przekazało przeszło 100 tys. dolarów na generalną przebudowę kuchni w Domu Polskim. Zespół Pieśni i Tańca "Tatry" hucznie świętował swoje 40-lecie istnienia, a nasza piosenkarka, Magda Kamińska, została nagrodzona w Los Angeles w czasie Indie Music Awards. I to nas, jako Polaków, cieszy i napawa dumą. Dodać do tego należy, że lokalny dziennik, "The Windsor Star", pisał o Magdzie bardzo ciepło. I to są chyba nasze polonijne sukcesy, których żaden Tydzień Polski nie przyćmi i nie zastąpi.
Leszek Wyrzykowski
Windsor