Kiedy mam trudne chwile to często wędruje do miejsca, gdzie bije moje serce, do moich korzeni, do rodzinnego domu. Za żadne skarby nie oddałbym go nawet za złoty Pałac. Żaden luksus nie zastąpiłby domowego ciepła i ukochanej wioski z lat dzieciństwa. Gdyby nie wypadek, to żadna siła nie wyrwałaby mnie stamtąd. A już nie wyobrażam sobie życia poza granicami naszego Kraju, nie dałbym rady. Byłem w wielu Państwach Unii i nie mogłem wytrzymać, kiedy wrócę, do naszego małego domku na wsi. Mój zmarły brat Robert i siostra nie mieli z tym problemu, a ja ledwo dwa tygodnie wytrzymywałem i już tęskniłem, za wszystkim, co zostawiłem. Za rodzicami, za naszym podwórkiem, psem, kotem, za zapachem wioski o świcie i jej urokiem po zachodzie słońca. Tam jest moje DNA moje życie, z, którego zostałem „wydarty”. Tęsknie za chwilami, kiedy z rodzeństwem bawiliśmy w tak proste zabawy, jak ciuciubabka czy w chowanego. Z tatą grywaliśmy w szachy, warcaby i całą rodziną w tysiąca (w karty). To była radość, jakiej dzisiejsza młodzież nigdy nie pozna. Żaden gadżet typu: Tablet, konsola czy smartfon, nie przebije tamtej radości, w której swój czas dawały dzieciom rodzice.
Teraz ile osób w domu, tyle telefonów i każdy siedzi w „sieci” i surfuje. Nie wiem czy taka forma więzi przetrwa różnego rodzaju próby.
Wiem, że to były inne czasy, ale jakoś to wszystko za szybko się dzieje i dokąd zmierza, nie wiem. Sam korzystam z tych gadżetów, bo tak szczerze umożliwiają mi one kontakt ze światem, ale wolałbym robić to, co kiedyś.
W połowie lutego wysiewaliśmy do skrzynek paprykę i szykowaliśmy mały tunel do jej pikowania w plastikowe foremki. Całe te przygotowania były jak piękna przygoda. To wspaniała satysfakcja, kiedy owoc twojej pracy z maleńkiego ziarenka przeradza się podczas etapów w roślinę na tyle dużą, że można ją wsadzić do dużych tuneli. Och brakuje słów by wyrazić, co się wówczas czuje. Duma i poczucie dobrze wykonanej roboty, a co ciekawe to, to, że w ogóle człowiek nie czuje zmęczenia, mimo naprawdę ogromu pracy całej rodziny. Kiedy już wszystkie tunele zostają obsadzone zaczyna się wtedy ciężka fizyczna praca, palikowanie i obwiązywanie papryki, która zaczyna już owocować.
Boże jak ja kochałem tę pracę i ten zapach rosy i jaśminu o poranku. U sąsiada rósł za płotem, nie muszę chyba pisać, jaki smak miał każdy oddech…, normalnie raj! Kiedy tylko zamykam oczy to słyszę odgłosy kaczek, kur, szczekanie psa, był taki szczęśliwy, kiedy chwilę zatrzymałem się przy jego budzie, aby go pogłaskać. Kiedy szliśmy na pole patrzył, z takim smutkiem, że zostaje sam w obejściu, ale jakby rozumiał, że ktoś musi pilnować domu. Za, to skubany zawsze wyczuwał, kiedy wybieraliśmy się na grzyby, bo wówczas nie wiem jak, to opisać. Ni to było szczekanie, ni, to wycie, ale jego mordka i oczy miały błagalny wyraz, jakby chciał powiedzieć: Proszę pozwólcie mi z wami iść, proszę…
Szczerze przyznaję, nikt z nas nie mógł przejść obok niego obojętnie. Pierwsza Kasia podchodziła i spuszczała go ze smyczy. Był przeszczęśliwy, biegał jak szalony i każdego musiał polizać z tej radości, był tak wdzięczny kochany Ares. Pamiętam jak, jakieś trzy lata po wypadku wracając ze szpitala w Warszawie, pierwszy raz odwiedziłem mój ukochany rodzinny dom. Mój przyjaciel Rafał wjechał na podwórko autem, a tatuś z wujkiem przesadzili mnie na wózek. Kiedy odwróciłem się w stronę psa, ten zaczął na mnie szczekać?!! No nie mogłem uwierzyć, że tak szybko mnie zapomniał, ale im bardziej zbliżałem się do niego tym słabiej szczekał. Kiedy już byłem o krok od niego, jego bojowe nastawienie przerodziło się w radość. Ogon z tego wylewu szczęścia omal mu się nie urwał, skoczył przednimi łapami na moje kolana i lizał mnie szalony wariat po twarzy. Powiem Wam, że popłakałem się ze wzruszenia. Można powiedzieć, że to tylko pies, jednak dla mnie to było ogromne przeżycie…, cdn.
Pozdrawiam
Mariusz.
Mariusz Rokicki
tel. kom. +48 604 202 231
Czytelnicy „Gońca”
Zapewne wielu z Was czytało zamieszczoną w „Gońcu” książkę autorstwa Mariusza Rokickiego pt. „Życie po skoku”. Po tym feralnym skoku do wody Mariusz do końca życia będzie już przykuty do łóżka. Jednym nierozważnym skokiem przekreślił całą swoją przyszłość. Jakby tego jeszcze było mało, cały czas ma problemy ze zdrowiem, infekcje itp.
Są jednak wspaniali ludzie, którzy nie przywrócą mu tego, co utracił, ale wspomagając go finansowo, pomagają w zapewnieniu godziwej egzystencji. Mariusz opłaca swój pobyt w domu opieki prawie całą swoją skromną rentą. Aktualnie musi brać leki, które nie są refundowane przez NFZ. Stąd apel i prośba o wsparcie go choć symbolicznym dolarem na konto Credit Union.
Konto fundacji charytatywnej Kongresu Polonii Kanadyjskiej # 24583 w kanadyjskiej Credit Union na hasło „Pomoc dla Mariusza”.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!