- Kiedy spotkała się Pani z węgierską Polonią?
- Powiedziano mi, że chcąc dobrze nauczyć się języka węgierskiego, muszę przebywać w ich środowisku. Tak też zrobiłam. Zaczęłam czytać węgierskie książki i prasę oraz przebywać wyłącznie wśród samych Węgrów. Trochę mi to pomagało.
Kiedy jednak przychodziły wakacje, rozpoczynaliśmy przygotowania do wyjazdu do Polski. I przez każde trzy miesiące letnich wakacji byliśmy zawsze w kraju. Odwiedzali nas również moi dawni krewni i znajomi. Kontakt z Polską był więc zawsze. Tak było przez ponad 25 lat i nie odczuwałam potrzeby dodatkowych spotkań z rodakami mieszkającymi na Węgrzech na stałe. Należałam wprawdzie w Budapeszcie do najstarszej polskiej organizacji, Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. gen. Józefa Bema , w której bywałam dosłownie kilka razy w roku w większe święta. Innych kontaktów nie miałam. Natomiast zaraz po ogłoszeniu, że można mieć dwa obywatelstwa, polskie i węgierskie, byłam jednym z pierwszych Polaków, który zdecydował się na przyjęcie drugiego obywatelstwa. Zupełnie też przypadkowo, będąc w polskim kościele, gdzie zbierano podpisy, do których potrzebny był paszport węgierski, dowiedziałam się, że powstają samorządy mniejszościowe, także polskie. Tak się zaczęła moja praca w samorządzie polskim.
- Jakie były jej koleje?
- Wystartowałam w najbliższych wyborach. Dziś, z perspektywy czasu, oceniam tę decyzję pozytywnie, bo udało się nam zrobić tak wiele. Są jednak i takie dni, w których zadaję sobie pytanie: a po co ci to było? Prawda jest natomiast tak, że Polonia na całym świecie jest podzielona. Jest to odbicie sytuacji panującej w kraju i trudno, aby nasi rodacy, rozsiani po świecie, byli inni. W tym czasie mój mąż był posłem w parlamencie węgierskim i wiedziano, że ma żonę Polkę z niewyparzoną gębą. Zaproponowano mu więc członkostwo w międzyparlamentarnej sekcji polskiej przy parlamencie węgierskim. Został nawet jej wiceprzewodniczącym.
Mając takie poparcie, zdecydowałam się wejść w ogólnokrajowy samorząd mniejszości polskiej na Węgrzech, mając na uwadze fakt, że w taki sposób pomogę naszym rodakom. A wyszło, jak wyszło i skończyło się dla mnie dość niesympatycznie.
Odchodząc z zajmowanego stanowiska, powiedziałam, że tu jednak kiedyś wrócę. Tak też się stało, choć wróciłam tu już bez męża posła. Moja poprzedniczka odeszła na placówkę do Warszawy, a ja przejęłam od niej, na okres dwu lat, przewodniczenie ogólnokrajowemu samorządowi mniejszości polskiej. Obecnie przewodniczę samorządowi z wyboru. Zostałam wybrana na to stanowisko dwa lata temu. Jak odejdę z tej funkcji, to będę miała satysfakcję, że udało się nam naprawdę wiele tu zrobić: mamy tu szkołę, muzeum i archiwum Polonii węgierskiej oraz odnowione budynki samorządowe.
Udało się nam też nawiązać współpracę ze śp. Andrzejem Przewoźnikiem – sekretarzem generalnym Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Zaczęło się od odnowienia kilku grobów, a skończyło na odnowieniu całej polskiej parceli wojskowej z II wojny światowej, liczącej 106 grobów, na cmentarzu w Budapeszcie. Zrobiliśmy też rejestr wszystkich grobów wojennych i obozów uchodźców na terenie całych Węgier.
Ze współpracy tej narodziła się olbrzymia przyjaźń pomiędzy nami. Ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą kilka dni przed katastrofą smoleńską na początku kwietnia 2010. (Cdn.)
Rozmawiał
Leszek Wątróbski
Szczecin