Andrzej Kumor
Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...
Zdaje się, że „polski obóz władzy” czuje oddech na karku, bo zaczyna apelować do ścigających go lewicowych watah, strasząc… brunatną Polską.
Piotr Wierzbicki w opublikowanym w „Rzeczpospolitej” tekście wskazuje na narodowego ducha młodzieży – materializującego się m.in. podczas Marszu Niepodległości (już niebawem w Warszawie – zapraszam), i ostrzega opozycję, że jeśli PiS zostanie odsunięty od władzy, to przyjdą „gorsi” – „formacja narodowa objawi się jako ruch radykalny w programie i działaniu”. Wówczas naszym ciotkom rewolucji rzeczywiście połamią parasolki, tak że płakać będą za Jarosławem Kaczyńskim.
Podobny argument pojawił się też na niektórych forach internetowych… że niby jak za trzy lata po nieudanych reformach, władza będzie leżała na ulicy, to pierwsi schylą się po nią „narodowcy”.
Wynika z tego przekazu, że presja jest silna, co można wyczuć, czytając zagraniczne gazety – ciekawe, że PiS, który z natury Żydów lubi, kąsany zażarcie jest jako „skrajna prawica” właśnie przez liberalne środowiska żydowskie…
Wygląda na to, że zbrunatnieniem Polski zaczynają straszyć tak ci z prawa, jak ci z lewa.
Powody mogą być dwa.
Albo rzeczywiście ktoś w PiS-ie postanowił zagrać znanym posunięciem typu – jesteśmy dla was mniejszym złem?
Albo jest to przygotowanie pod dokręcenie śruby „zradykalizowanej” młodzieży – sądząc po cenzurze w Internecie (fejsbuk usuwa konta legalnych organizacji), być może naciskają na to właśnie „zagraniczni koledzy”.
W każdym razie, jeśli ktoś ma nadzieję, że ruch narodowy mógłby w niedalekiej przyszłości objąć w Polsce władzę, to przede wszystkim musi… wierzyć w demokrację; musi być przekonany, że polski system polityczny odzwierciedla poglądy większości, a nie interesy dużych graczy. Oczywiście, jeśli środowiska narodowe będą potrzebne „dużym misiom”, no to mogą zostać wykorzystane – choćby do patriotycznej mobilizacji – jak na Ukrainie. Aby jednak same z siebie były w stanie zagrać o Polskę – marzenie ściętej głowy.
Określenie „władza leży na ulicy”, choć powabne, nigdy nie opisywało prawdziwych zdarzeń. Po to by rządzić, trzeba mieć struktury, kadry i pieniądze; trzeba mieć kanały propagandowe i komunikację etc. Po prostu trzeba mieć zdolność wpływania na rzeczywistość. Jeśli ta zdolność sprowadza się do aranżacji niewielkich ruchawek ulicznych, to o czym tu mówimy?
środowisko narodowe do tej pory nie potrafiło stworzyć nawet jednej silnej organizacji politycznej. Prawdopodobnie dlatego, że jest wystarczająco zinfiltrowane przez system, by nie stwarzać kłopotów.
Organizacja polityczna wymaga dobrej propagandy, wywiadu wewnętrznego i zewnętrznego oraz finansowania. Słowem, narodowcy nie są na polskiej scenie politycznej wystarczająco poważnym graczem.
Po to, by byli, muszą profesjonalnie reprezentować interesy poważnej części wpływowych Polaków – np. polskiego biznesu. To prawdopodobnie jedyna droga do odbudowania polskiej endecji. Jeśli w ogóle jest to możliwe, to od dołu, a nie z góry – nie przez zafascynowanych polityczną literaturą młodych ludzi, lecz przez rozumiejących życie i układ poważnych udziałowców polskiego życia gospodarczego.
Być może wtedy. Bo obecna partia rządząca, mimo kilku dobrych kroków, skupia się na fiskalizmie i etatystycznej ingerencji państwa, a nie na wypuszczeniu polskiego żywiołu gospodarczego; odblokowaniu gospodarczej energii narodu. Tu właśnie jest pies pogrzebany. Chorego trzeba wyleczyć, a nie tyrpać elektrowstrząsami państwowej ingerencji. Niestety, „far-right” socjaliści z PiS-u tego się boją. Kiedyś mój kolega Janek Kowalski rzucił pomysł partii drobnych ciułaczy, myśląc o drobnych i średnich przedsiębiorcach. To oni stanowią sól ziemi w każdym zdrowym systemie gospodarczym. Dopóki ruch narodowy nie wprzęgnie się w interesy tego środowiska (tradycyjnie przecież popierającego endecję przed wojną), będzie tylko mniej lub bardziej podmalowanym papetem, niezdolnym nikomu realnie zagrozić.
Andrzej Kumor
Podczas zlotu polskich sędziów jednej przemawiającej pani wypsnęło się w egzaltacji, że sędziowie są wyjątkową kastą polskiego społeczeństwa. Oczywiście jest to prawda, sama prawda i tylko prawda. Prawnicze - bo nie tylko sędziowskie - mafie trzymają polski system prawny za gardło i czerpią z tego gangsterskie zyski na zasadzie reketu.
Reket reprywatyzacyjny w Warszawie polegał na tym, że prawnicy skupowali prawa do gruntów i kamienic od prawowitych spadkobierców "za pół ceny" (piszę w cudzysłowiu, bo często 1/100). a następnie w krótkim czasie przeprowadzali cały proces reprywatyzacji. Dlaczego odstępowano prawnikom te prawa? Inna droga była drogą przez mękę. Jeżeli prywatny Ziutek chciał to zrobić na własną rękę zabierało to 20 lat i kosztowało majątek - członek kasty miał za to decyzję w trzy dni (jeden z przypadków).
Tak wygląda mechanizm przestępstwa. Gdyby Polska była - mówiąc Michalkiewiczem - państwem poważnym, no to byłoby komu (nie tylko w Warszawie) postawić zarzut działania w grupie, przestępstwem ciągłym; ergo przestępczości zorganizowanej. No bo to jest mafia. Niestety Polska państwem poważnym nie jest ponieważ ta mafia nadal legalnie się w nim panoszy.
Co można zrobić?
Wszystko do wora a wór do jeziora!
Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, że rządzą nami socjaliści, to po poniedziałkowej Mowie od Tronu odczytanej przez gubernator Ontario z podsuniętej przez rząd kartki wynika, jasno niczym na papierku lakmusowym, że weszliśmy w fazę zaawansowanego socjalizmu.
Według definicji Stefana Kisielewskiego, socjalizm to taki system, który bohatersko z wielkim poświęceniem rozwiązuje problemy jakie sam stwarza.
Oto nasza premier (ka) Wynne, uznała ze strapioną miną, że "rzeczywiście" wysoka cena energii elektrycznej zaczyna nadszarpywać domowe budżety. Dlatego w trosce o obywateli rząd prowincji postanowił wspaniałomyślnie zmniejszyć opodatkowanie części opłat za prąd co pozwoli przeciętnemu gospodarstwu domowemu zaoszczędzić ok. 100 dol. rocznie. Jeszcze większe ulgi obejmą odbiorców na terenach wiejskich…
Pytanie za sto złotych:
Dlaczego prąd w prowincji Ontario jest najdroższy w Ameryce?
Odpowiedź: Ponieważ ekobolszewickie rządy Partii Liberalnej podpisały idiotyczne kontrakty dofinansowując energię produkowaną z wiatru i słońca, zamykając elektrownie węglowe (które mogły spokojnie mieć zero emisji) i przenosząc rozpoczęte budowy gazowych. Wszystko to oczywiście na nasz koszt, co znajduje odbicie w cenach prądu.
Obecnie prowincja sprzedaje elektryczność ościennym stanom i prowincjom ze stratą. A im więcej prądu produkują nasze wiatraki tym więcej musimy do tego prądu dopłacać.
Zamiast to wszystko wziąć i przestawić z głowy na nogi, prowincja łagodnie obniża jeden podatek, przyznając, że spowoduje to miliardowy ubytek w budżecie, który…
No właśnie który sami pokryjemy innymi opłatami i podatkami, albo pożyczką.
Popularny zespół schyłkowego socjalizmu śpiewał:
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa.
Paranoja jest goła
No i co? Nie jest?
Destrukcja kanadyjskiej debaty publicznej wymuszona przez dyktat politycznej poprawności odebrała nam możliwość swobodnego rozmawiania o ważnych sprawach.
Jednym z przykładów są kontrowersje, jakie wywołała kandydatka na lidera federalnej Partii Konserwatywnej Kellie Leitch propozycją uzależnienia imigracji od stosunku do „kanadyjskich wartości”.
„Kanadyjskie wartości” to mój konik. Są jednym z istotnych elementów zmitologizowanej kanadyjskiej tożsamości. Kiedy pyta się tutejszych polityków, co różni Kanadyjczyków od reszty świata (oprócz geografii, zapachu papierosów i dowcipów z Newfies), jak strzał z biodra pada odpowiedź „Canadian values”. Na pierwszym miejscu ich listy stoi zawsze „tolerancja”.
Problem w tym, że tolerancja nie jest wartością, bo to, co tolerujemy, a czego nie, zależy właśnie od pozycji wartości na skali – np. tolerujemy obecnie zachowania homoseksualne, a w latach 60. żeśmy nie tolerowali i zamykali pederastów do kryminału, że wezmę przykład pierwszy z brzegu. – Tolerancja jest opisem hierarchii wartości, a nie wartością samą w sobie. W każdym społeczeństwie są rzeczy, których nie można tolerować. Tak czy owak, zdefiniowanie „kanadyjstwa” jest kulawe, bo w dzisiejszym świecie wielokulturowego miszmaszu, wyróżnia nas chyba właśnie tylko to: miszmasz.
Genialny Feliks Koneczny opisał z grubsza cywilizacje, jakie ludzie „wyprodukowali”. Nie można być cywilizowanym na kilka sposobów; cywilizacja to wiele więcej niż kultura, to nasza mentalna bielizna.
Tak się składa, że to, czym jest Zachód, bierze się z Grecji, Rzymu i chrześcijaństwa. Pojęcia, jakimi bezwiednie się posługujemy, przekonania, które położyły kamienie węgielne pod nasze instytucje, mają ten właśnie korzeń.
Dzisiaj instytucjom naszej cywilizacji radośnie wyrywamy spod nóg dywanik wartości, na jakich je posadowiono, i mamy nadzieję, że nic się nie stanie. Dopóki nasze multikulti składa się z ludzi ukształtowanych przez Zachód – czy to dlatego, że pochodzą z Europy czy też kiedyś w czasach kolonialnych zostali ucywilizowani w naszą mańkę – to nie ma większego problemu. Rozumiemy się bez słów.
Jednak jeśli sprowadzamy tutaj ludzi z innych cywilizacji, mamy problem. Musimy tłumaczyć wszystko od początku, a i tak jest to wiedza słabo przyswajana, np. dlaczego mamy być wszyscy równi wobec prawa, dlaczego mamy szanować prawo, nawet gdy się z nim nie zgadzamy, dlaczego traktować kobiety i mężczyzn podobnie, dlaczego pełniąc urząd poborcy podatkowego, nie można pozaprawnie szantażować podatnika itd.
Dyskusja o tym, czym są kanadyjskie wartości, natrafia na mur politycznej poprawności i dlatego prowadzimy ją w oparach absurdu i śmieszności. Usiłujemy standardy tolerancji, zasadę relatywizmu i poszanowania innych sposobów rozumienia świata odnieść wobec cywilizacji, które nie tylko są wobec naszej konkurencyjne, ale przede wszystkim są jej wrogie. Tym samym podcinamy własnoręcznie gałąź, na której siedzimy, podkopujemy fundamenty dobrobytu i ładu, które nasze społeczeństwo uczyniły atrakcyjnym.
Na dodatek, zakładamy, że imigranci w ten sam sposób jak my rozumieją proces demokratyczny, że uważają go za ważny i najlepszy. Jest to założenie bezpodstawne, co zresztą widać na całym świecie, gdy usiłujemy narzucać obcym własne standardy, budując na piaskach instytucje, z nazwy przypominające nasze tutejsze.
Efekt jest taki, że olbrzymie grupy nowych imigrantów stanowią mięso armatnie kanadyjskiej polityki; łatwo je kupić obietnicami dalszego rozmontowywania starego systemu czy rozdawnictwem. Analfabeci idą do urn, na polecenie przywódców religijnych, by ugrywać konkretne interesy grupowe.
Kelly Leitch widzi, że coś jest nie tak, coś się do kupy nie składa i absurdalnie postuluje, aby „nowych Kanadyjczyków” przepytywać z podejścia do podstawowych wartości, poszerzając to np. o tolerancję związków homoseksualnych etc. Prostszym rozwiązaniem byłoby ograniczenie imigracji z rejonów innych cywilizacji.
Jeśli chcemy zachować poziom życia, powinniśmy wrócić do zdrowego rozsądku.
Niestety, nie jest to wszystko takie proste, bo przy pomocy imigracji realizowany jest również proces rewolucji kulturowej, społecznego przenicowania, którego autorzy usiłują rozbić tradycyjną strukturę. Mamy wśród nas piątą kolumnę bolszewików kulturowych, którzy imigrantami atakują stare wartości, po to by następnie „twórczo” budować nowy wspaniały świat. Oni wierzą, że nawet najbardziej zaciętych imigrantów w trzecim pokoleniu przerobią na papkę szarego konsumenta, element przebudowanej piramidy Novus ordo seclorum, dlatego mieszają, aby z chaosu urodziło się to, co nowe, bezpłciowe i ponadnarodowe.
Z takimi problemami mamy do czynienia. Niestety, nie jesteśmy już w stanie o nich normalnie mówić, odebrano nam słowa i myśli.
Dlatego pomysły Leitch pozostaną jedynie czkawką po resztkach zdrowego rozsądku
Andrzej Kumor
W Toronto Star pojawiła się dyskusja, na temat torontońskich pokazów lotniczych - atrakcji końca lata. Co prawda pokazy nie należą do najszczęśliwszych -rozbiło się w ich trakcie kilka samolotów, w tym potężny odrzutowiec do wykrywania łodzi podwodnych. Mimo to jakoś nikomu do głowy nie przyszło, by je skasować, tym bardziej, że samoloty latają nad jeziorem, z dala od ludzi…
Tymczasem, nasza ulubiona socjalistyczna gazeta uznała, że latanie nad głowami sprzętu wojskowego można uznać za "gloryfikację narzędzi wojny" i z szacunku dla uchodźców, zwłaszcza tych syryjskich, powinniśmy The Canadian International Air Show schować do szafy. Nasi uchodźcy mają podobno traumatyzować się słysząc grzmot odrzutowców…
Tu mi się przypomniała sonda uliczna, którą dobrych kilka lat temu robiłem na plazie "Wisła". pytając o to jak obchodzimy Canada Day. Pewien pan w średnim wieku odparł, że nie lubi tego święta, bo mu psa zepsuli. Na moje wielkie oczy wyjaśnił, że z pies będąc szczeniakiem przestraszył się ogni sztucznych i od tego czasu na każdy większy hałas wchodzi pod łóżko.
Podrzucam temat redakcji "Toronto Star", bo zwierzęta są bliskie nam wszystkim. Fajerwerki to i tak jest wyrzucanie pieniędzy w błoto (czy też w powietrze). Na co to komu?!
A jeśli chodzi o ludzi, no to można nad jezioro nie chodzić, a gdy się tam mieszka wziąć rodzinę na spacer na północ miasta. Z pewnością trauma będzie mniejsza… Można też włożyć sobie korki do uszu.
Schizofrenia – tak można w skrócie określić nasze podejście do historii. Akurat minęły nam dwie wielkie rocznice, września 39 roku i sierpnia 80 roku. Obie znaczone tytanicznym wysiłkiem i ofiarą zwykłych ludzi, a jednocześnie obciążone zdradą, dezynwolturą i błędami polskich elit.
Podczas obchodów Sierpnia, Prezydent RP przed Mszą św. podał rękę Lechowi Wałęsie – agentowi SB. W Gdańsku Wałęsa, w Szczecinie Jurczyk i w Jastrzębiu...
Transformacja.
Spontaniczny zryw przygotowany przez peerelowską wojskówkę. Nie, nie odmawiam bohaterstwa ludziom wciągniętym w wir tamtych wydarzeń, jednak za sznurki pociągali pułkownicy. Owszem, procesów społecznych nie da się zaplanować od początku do końca; niosą ze sobą wiele niewiadomych, jednak nie uciekajmy przed prawdą. Po to płaciliśmy frycowe za te wypadki, by wyciągać wnioski i nie powtarzać błędów. Nie dajmy się nabierać. Proces „polskiej rewolucji” nie był całkowicie kontrolowany, ale sterująca ręka nieźle w nim mieszała. Agentura wśród doradców, agentura wśród robotniczych przywódców strajków...
Najlepsze jest to – na co zwrócił uwagę Grzegorz Braun, że końcowe sceny „Człowieka z marmuru”, filmu skręconego w 1976, miały miejsce przed gdańską stocznią – agent wpływu Andrzej Wajda wiedział, w którym miejscu skończyć, żeby móc później wygodnie zacząć.
Polska transformacja została w licznych przetargach przygotowana przez środowisko wywiadu wojskowego, jedyną grupę, która posiadała do tego możliwości dysponującą wiedzą i kontaktami zagranicznymi.
Z tego trzeba wyciągnąć wnioski, z tego trzeba się uczyć, bo przecież jesteśmy narodem w odbudowie. Dźwigającym się po straszliwej katastrofie zapoczątkowanej we wrześniu 1939 roku; narodem, któremu doszyto obcą głowę.
Aby nowa odrosła, potrzebny jest pokój, potrzebna jest praca, potrzebne jest obudzenie polskich ambicji.
Nasz problem wynika bowiem z rozdwojenia jaźni. Kilka tygodni temu Krzysztof Budziakowski z Fundacji im. Zygmunta Starego zaprosił mnie do udziału w ankiecie pt. „Co my, polscy obywatele, możemy zrobić dla pojednania narodowego i zbudowania zgody społecznej?”. – Celem ankiety jest zainicjowanie dyskusji dotyczącej pozytywnych i konstruktywnych działań obywatelskich na rzecz przezwyciężenia istniejącego podziału. Działań pozapartyjnych, które mają być prowadzone nie przeciwko komuś, lecz na rzecz integracji i dobra wspólnego.
Moja odpowiedź jest krótka i prosta: Polska dla Polaków. A Polakiem jest każdy, kto przyjmuje i akceptuje szeroko pojętą polskość... Odpisałem: Szanowny Panie, Okupanci ścięli Polsce głowę i na jej miejsce przyszyli inną, niepolską, dzisiaj Polska głowa zaczyna odrastać. Dwóch głów być nie może, jedna musi odpaść i odpadnie – potrzeba jeszcze pokolenia. Pojednanie narodowe, zgoda społeczna – to fikcja. Nigdy czegoś takiego nie ma i nie było – nawet w obliczu najeźdźcy bolszewickiego w 20 roku. Jest walka i poszukiwanie równowagi interesów. Raz pokojowo, przy pomocy kartki wyborczej, raz na ulicy, przy pomocy strajków i kastetów, raz w okopach, przy pomocy karabinów maszynowych. Ta równowaga jest chwilowa.
Na czym polega nowoczesna, współczesna polskość? Gdzie jest polski interes?
Przede wszystkim w tym, byśmy odzyskali polską majętność, by polskie domy były zasobne, bogate, silne polskie przedsiębiorstwa wysokodochodowe, produkujące w oparciu o najbardziej zaawansowane technologie, polskie instytucje, sprawne, odbiurokratyzowane i dające wszystkim równe szanse, polską armię – co najmniej taką jak turecka i nowoczesną, by polskie rodziny były wielodzietne.
W takiej sytuacji będzie nas stać na dokonywanie regionalnej projekcji siły. Od września 1939 roku obcy urządzają nam życie. Polskie transformacje były częścią planów globalnych, ścierały się nad naszymi głowami interesy wielkich graczy. Mimo że nie wierzę w teorie spiskowe, nie da się nie zauważać „spisków”; ustawek, gier operacyjnych. Polska w rezultacie września straciła suwerenność i została poddana dekapitacji. Sierpień bezpośrednio z tej sytuacji wynikał, był próbą „upodmiotowienia się” Polaków, ale polskiej głowy jeszcze nie było. Każdy chce, aby coś od niego zależało. Stworzono nam takie wrażenie. Dzisiaj chodzi o to, by to wrażenie przekuć w rzeczywistość, by zacząć się samodzielnie rządzić we własnym domu. Jest to rzecz trudna, bo przyszyta głowa łatwo nie odpada.
Po to, byśmy mogli to robić, musimy patrzeć przeszłości prosto w oczy. Nie taplajmy się łzawo wyziewami biało-czerwonego sentymentalizmu, nie róbmy z klęsk sukcesów, a pomni ofiar – także tych daremnych – róbmy sobie codziennie rachunek sumienia z pracy dla Polski. Czasu może być mało, każda minuta życia się liczy. Liczy się konkret, liczą się fakty dokonane, liczy się nasza wspólna przyszłość.
Nie zbudujemy jej, jeśli nie nauczymy się myśleć, wyciągać wnioski i działać z podniesioną głową. Omijajmy szerokim łukiem malkontentów, fantastów, wiecznych narzekaczy i różne lafiryndy, dla których „liczy się tylko kasa”. Patrzmy, co można uzyskać już dzisiaj i do roboty!
Andrzej Kumor
Od lat wiadomo, że Kanada jest miejscem, gdzie przebijają się ideologiczne nowalijki. Tak jakoś wyszło, że u nas testuje się rzeczy, które później rozlewane są na cały liberalny świat. Zaczęło się od multikulti w latach 70., i tak już zostało…
Dzisiaj na tapecie mamy deradykalizację. W Montrealu powstał już ośrodek reedukacyjny. Wymyślono, że z terrorem będziemy walczyć przez prostowanie mózgów zlasowanych wybuchowymi pomysłami na życie.
Deradykalizacja ma nas wyprać z jakichkolwiek silnych przekonań, przenicować na sprozakowane bezstresowe lelum polelum, które wykarmione politycznie poprawną papką, szerokimi oczkami powtarzać będzie „peace”, peace”...
Nieprawda?
Kiedy nasza cywilizacja miała jeszcze zdrowe kości, z zagrożeniami walczyła właśnie przy pomocy „radykalizacji”.
Sobieski, zradykalizowany apelem Ojca Świętego do obrony chrześcijaństwa, zradykalizował z kolei swoich żołnierzy do tego stopnia, że gotowi byli wybić pohańcom z głowy wszelkie zakusy na świętą wiarę katolicką. Ci radykałowie poprowadzeni pod Wiedeń ocalili dla nas Europę. Stare czasy, wydawać by się mogło, że bajkowe.
Dzisiaj chłopaczkowi z kanadyjskiej szkoły takie działanie wydaje się nietolerancyjne, wręcz niezrozumiałe. Dzisiaj mamy panów muzułmanów zapraszać do siebie i przekonywać „do tolerancji” perswazją oraz urokiem osobistym.
Problem w tym, że islam niesie konkurencyjną hierarchię wartości i inną ofertę cywilizacyjną. Problem też w tym, że muzułmanie są „radykalni”, bo wierzą, a my już nie, przynajmniej nie we wszystko. Zachód staje się coraz bardziej totalny, coraz bardziej domknięty i znieczulony.
Ludzie czują się bezsilni, stają się bezwolni, pozbawieni znaczących celów życia, wyprani z silnych emocji.
Kulturowi bolszewicy czopują wbudowane w system demokratyczny wentyle bezpieczeństwa – ludzie coraz częściej boją się mówić, co myślą, uczą się orwellowskiego dwójmyślenia; co innego mówią w pracy, co innego wśród bliskich. Cywilizacja, która kiedyś wypisała wolność słowa na sztandarach, dzisiaj gipsuje niepokornym usta.
Rezultat jest taki, że młody kontestujący człowiek, widząc degrengoladę i upadek własnej cywilizacji, radykalizuje się, przyjmując cudzą, gdzie ma proste schematy, poczucie misji i głębszej wiedzy. Tam odnajduje sens życia wykraczający poza doczesne głupotki.
Tak, myśmy kiedyś też tak mieli; myśmy też byli przekonani o wyższości własnej kultury i misji naszej cywilizacji. Sami na własne życzenie rozebraliśmy się do gołego – pozbawili zdolności mobilizacji, wyzbyli odruchów obronnych, wychowali pokolenia mięczaków, niepotrafiących wymagać od siebie, nieodpowiedzialnych, załamujących się i popadających w depresję z powodu niemożliwości odnalezienia kolejnego pokemona.
Na dodatek szeroko otworzyliśmy drzwi dla obcych. Nie byłoby w tym nic złego, świeża krew może się przydać, gdyby obcy byli przekonani o wyższości Zachodu i w trymiga chcieli się asymilować.
Niestety, to są inteligentni ludzie, dostrzegają naszą głupotę, dziwią się jej i mówią o niej wprost – widzą, że nas niedługo nie będzie, nie mamy przyszłości, padamy na pysk, więc do czegóż się tu asymilować? Trzeba pozbierać z gruzów, co się da, i budować nowe. Jakie? Nie wiem, jakąś azjatycką mieszankę. Nasza kultura przestała być atrakcyjna, nasze szkoły tracą przewagę, która jeszcze w latach 60. była czymś oczywistym. Nurzamy się sami w politpoprawnych gnojowiskach, dajemy na sobie jeździć jak na starej chabecie.
Widać to gołym okiem. Nowy hegemon, prezydent Chin, stwierdził podczas niedawnego rocznicowego zjazdu tamtejszej partii komunistycznej (tak, tak, ChRL to państwo komunistyczne!) – Zachód jest na krawędzi radykalnej zmiany, widzimy, jak Unia Europejska stopniowo upada, podobnie jak kończy się amerykańska gospodarka, „nowy porządek świata” dobiega końca.
Na razie kołyszą nas słodkie urojenia; finansowa struktura systemu pozwala szczytom zachodniej piramidy żyć z pracy świata – dzięki rezerwowej roli amerykańskiej waluty system nadal się trzyma, niestety tylko przy mocy sztucznych podpórek, bez uzasadnienia w realiach gospodarczych, dzięki globalnej piramidce.
Wróg stoi u bram, rozpętuje się nowa wojna światowa, a nas przerośnięte dzieci kwiaty raczą bojami o ubikacje dla ludzi niezdecydowanych płciowo.
Matriks na całego! Do tego ci, którzy rzekomo mają dbać o nasze interesy, jak nasz premier Trudeau, wydają się być pogrążeni w eskapadach wizerunkowych, świecąc pofałdowanym gołym torsem na „przypadkowych” fotografiach twitterowych, tak jakby mieli bardziej pofałdowane mięśnie od mózgu.
Na razie jeszcze się temu dziwię. Po deradykalizacji szczęśliwymi oczami będę już tylko liczył uciekające pokemony – myk, myk, myk.
Andrzej Kumor
Kanadyjski minister imigracji McCallum zapowiada znacznie zwiększenie napływu imigrantów. Ontario jest główną prowincją, do której imigranci przyjeżdżają. Sytuacja gospodarcza prowincji z powodu socjalistycznego programu rządzących liberałów pogarsza się z kwartału na kwartał - olbrzymie koszty obsługi zadłużenia, zmniejszanie się sektora produkcyjnego, olbrzymie ceny energii elektrycznej odstraszające od lokowania produkcji i uslug, olbrzymia część PKB pochodząca z napompowanego bąbla nieruchomościowego, wzrastające podatki i opłaty za usługi państwowe….
Słowem, nowi imigranci mogą liczyć… na zasiłki. I na to liczą. Nam zaś pozostaje liczyć na to, że ktoś jednak się opamięta. Choć nadzieje nie są wielkie, - u władzy jest pokolenie od którego w szkołach niczego nie wymagano, nie znające życia i niewykształcone.
Stara marksowska teza głosi, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Opisując geopolityczną tektonikę, często mamy tendencję do patrzenia na świat z perspektywy naszej europejskiej czy amerykańskiej widety. Wygląda to nieciekawie – hordy imigrantów z Afryki i Azji zalewają Stary Kontynent, przemysł trzeszczy pod naporem taniej azjatyckiej konkurencji, demografia spycha nas do grobu, a młodzież, psychicznie słaba i rozwalona, ucieka od problemów na hedonistyczne łąki, niezdolna stawiać czoła przeciwnościom.
Szkoły, jeden z największych atutów zachodniej cywilizacji, butwieją od politycznej poprawności, niezdolne do „produkowania” prawdziwych liderów.
Życie polityczne opanowane jest przez wizerunkowych gangsterów z pustką w głowie.
W rozczłonkowanym środowisku prawicowym i narodowym Polski pojawił się kilka miesięcy temu p. Aleksander Jabłonowski – aktor z zawodu, a uliczny komentator z zamiłowania – uczestniczący w imprezach patriotycznych i często zagadywany przez niszowych dziennikarzy. Pan Jabłonowski – ponoć w dowodzie ma napisane Wojciech Olszański – na ulicy „mówi Grzegorzem Braunem”, a robi to bardzo sugestywnie i skutecznie m.in. dlatego, że paraduje w egzotycznej bluzie mundurowej z polskimi insygniami i naszywkami Związku Jaszczurczego – wojskowej organizacji endeckiej, która istniała przez kilka lat okupacji niemieckiej, a nazwą nawiązywała do XIV-wiecznej organizacji szlachty pruskiej przeciwko Krzyżakom.
Niestety, jak w wielu innych przypadkach polskiej debaty, zamiast odnosić się do tego, co p. Olszański vel Jabłonowski mówi, atakuje się go ad personam, wypominając a to, że aktor, a to, że nie wiadomo skąd się wziął, a to, że ruski agent, bo krytykuje Amerykanów, a o Putinie nie wspomina itd. Można by z tego odnieść wrażenie, że p. Jabłonowski mówi samą prawdę, bo według podręczników erystyki, argumenty osobiste należą do środków ostatniej szansy, kiedy te merytoryczne zawodzą.
Po prostu, gdy brakuje słów i nie wiemy, co powiedzieć, rzucamy beznadziejnie: „jesteś głupi i masz wszy jak ruskie czołgi”.
Kiszące się we własnym sosie, niedofinansowane, rachityczne środowisko narodowe, zamiast budować swą organizacyjną siłę, jałowo debatuje nad tym, czy obywatel X ma prawo do furażerki i czy może ktoś wraży szepce mu do ucha.
A tymczasem pan Olszański vel Jabłonowski pokazuje nam, jak robić wizerunkowo dobrą propagandę przy pomocy „partyzanckich” środków i bez dostępu do medialnych tub.
Zamiast się od niego uczyć, koledzy po prawej stronie usiłują go wdeptać w glebę. Jako aktor z zawodu, p. Jabłonowski panuje nad słowem (każdy polityk czy osoba publiczna powinna się tego uczyć), a do tego wizerunkowo wzbudza ciekawość. A wizerunek to w debacie publicznej połowa sukcesu, o czym wiedzą wszyscy magicy. Niestety, nawet najświętsza prawda sama się nie obroni, jeśli skutecznie nie będziemy jej bronić.
Pan Jabłonowski przedstawia się więc jako członek Związku Jaszczurczego, a tu nikt o takiej organizacji nawet nie słyszał. No i na tym już polega jego sukces, że żeśmy teraz usłyszeli, zainteresowali się, przez co Związek Jaszczurczy wychylił głowę z informacyjnego niebytu i iluś tam młodych ludzi wrzuciło nazwę w Googla. Można gratulować, a tu rozgarnięci ludzie krytykują Jabłonowskiego za „nieznajomość historii”.
Zamiast uczyć siebie nawzajem i wszystkich dookoła krytycznego myślenia, koncentrują się na samej postaci. A przecież Aleksander Jabłonowski jest słupem ogłoszeniowym, migającym neonowym światełkiem dla przyciągnięcia uwagi; jest billboardem, który z uwagi na krzykliwą formę jest wiele skuteczniejszy od bąkających cichym głosem i wizerunkowo żadnych kolegów z niszowych klubów politycznych. Jego przykład pokazuje, jak niewielkimi środkami dobrze nagłaśniać przekaz.
Podobnie skuteczną metodą byłoby na przykład znalezienie inteligentnej, zjawiskowej panienki, rozmiękczającej nogami po pachy męskie mózgi, i włożenie w nią atrakcyjnego konserwatywnego, tradycyjnego przekazu np. antyaborcyjnego czy obrony wartości rodzinnych – w rodzaju, „seks najlepszy tylko w stabilnym małżeństwie”. Ot, przykład pierwszy z brzegu.
Przekonywanie przekonanych nie ma sensu, dlatego właśnie ważna jest oprawa, ważny jest język ciała, to w co ubieramy nasze słowa. Organizowanie spotkań „z ciekawym człowiekiem” to jedno, bo od czegoś trzeba zacząć, a wyjście do ludzi to drugie. Dlatego ważne jest stworzenie mody, sposobu noszenia się, by przełamać dyktat „stylistyki” dużych korporacyjnych ośrodków medialnych; chodzi o to, by młodzi ludzie kontestowali zastany porządek naszymi hasłami, a nie tymi, które podsuwa im liberalny ściek Wojewódzkich i Owsiaków.
To można robić bez wielkich pieniędzy. Wystarczy wizerunkowo uderzyć w kanony propagandy przeciwnika, który narodowców, prawicę, konserwatystów ustawia pod ścianą za plakatami krostowatych, wymoczków o piskliwym głosie lub łysych tępaków wybąkujących niegramotnie okraszone bluzgami klisze, które liberal propaganda dawno już rozstrzelała.
Wystarczy naszego przeciwnika zwizualizować jakimiś strasznymi chłopobabami, wepchnąć w nerwowe podrygi, doprowadzić do płytkiego oddychania i zaplucia ze „słusznego oburzenia”; wyśmiać, gdy plecie trzy po trzy i pętli się w samozaprzeczeniach.
To są rzeczy proste, uczy się tego na kursach, są do tego książki. Skutecznie można działać w każdej sytuacji, nawet przy niedostatku środków. Rzeczywistość sama się nie zmieni, trzeba nad nią pracować. Mamy w Republice multum internetowych telewizorni wrzucających produkcję na youtuba czy facebooka. Ich łączna oglądalność jest coraz większa. Sukces p. Jabłonowskiego pokazuje, jak można zainteresować większość z nich. A zainteresowanie osobą pozwala na włączenie silnego przekazu.
Sami zaś uczmy siebie i dzieci czytać propagandę, konfrontować myśli, brać pod włos opinie wrzucane jako aksjomaty, korzystać z wielu źródeł. Również tych, które manipulują. Propagandę robi się w ten sposób, że bierzemy kilo prawdy, dwa kilo bzdur i trzy kilo kłamstw, a następnie mieszamy przez pięć minut. Oznacza to, że są w niej również fakty. Nauczmy się je wyławiać i samemu oceniać. Wówczas nawet oglądanie rosyjskiej telewizji RT czy amerykańskiej CNN nikomu nie zaszkodzi. Trzeba tylko pamiętać, że „telewizja kłamie”, czy też nie mówi całej prawdy. Ale już samo porównanie tego, jak mówi RT, a jak CNN, daje do myślenia…
A pan Aleksander Jabłonowski? Cóż, wypada pogratulować pomysłu i umiejętności wykonania. świetna oprawa całkiem niegłupiego przekazu.
Andrzej Kumor
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…