farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...

piątek, 29 kwiecień 2016 15:18

Mieć mózg i go nie używać

Napisał

kumor        Trudno jest zachować spokój, gdy człowiek interesuje się choć trochę tzw. polityką, czyli poznaje decyzje ludzi odpowiedzialnych za tzw. rządzenie. Oto przykład, pierwszy z brzegu i dotyczący nas wszystkich. Po raz kolejny w Ontario od 1 maja rośnie cena energii elektrycznej. Cena prądu - jedna z ważnych rzeczy przy decyzjach o lokowaniu produkcji czy zakładów - jest w prowincji najwyższa w całej Ameryce Północnej i szybko rośnie.

        Dlaczego?

        Ponieważ rządzą nami politycznie poprawni, niedokształceni wandale, którzy w imię ideologii i za sprawą różnych podszeptów rujnują to, co odziedziczyli; na dodatek z uśmiechem na twarzy przekonują nas wszystkich, że tak być musi, bo to dla naszego dobra.

piątek, 22 kwiecień 2016 13:44

Pacynki cudzej wojny

Napisał


kumorAby skutecznie uprawiać uczciwą politykę, móc zmieniać świat, trzeba mieć siłę; siłę organizacji, pieniądza, wielopoziomowego oddziaływania medialnego - propagandowego, siłę wojskową. Nie da się budować domu od dachu.

Wydawałoby się, że jest to banał, no bo uczy tego historia na bolesnych często przykładach.

Tymczasem wielu ludziom nadal wydaje się, że świat można zmienić przekazem, zmianą świadomości; że jak się tak wszyscy skrzykniemy i coś mądrego powiemy, a może jeszcze podpiszemy jakąś petycję  anonsując wszem wobec nasze zapatrywania i racje, to zaraz będzie lepiej. Najciekawsze jest w tym to, że tabuny ludzi głoszą obrazoburcze “antysystemowe” treści, chodzą centymetr nad ziemią w aureoli bojowników nowej jutrzenki, jednocześnie wykorzystując do tego „głoszenia” środki podsunięte im przez system; środki pozostające poza ich kontrolą, słowem, są przez system trzymani na smyczce.

        Kierownicy naszego ziemskiego padołu od czasu, kiedy zaczęli głosić tezę, iż to lud ma tu rządzić, uczyli się sztuki rządzenia „ludem”.

        Skoro lud rządzi, no to ten ma władzę, kto rządzi ludem  - taka jest istota demokracji.

        Dzięki skonstruowaniu kanałów kontestacji, prowokacjom, implantowaniu agentów możemy całkowicie kontrolować “obóz pokrzykujących kontestatorów”, obejmując kuratelą, a nieraz nawet inicjując obrazoburcze “niezależne” grupy antysystemowe i ich działania. Są to receptury dobrze opisane w podręcznikach politycznej kuchni; każdy może je poznać, choćby badając historię XIX wiecznych tajnych policji.

        Dzisiaj, kiedy sami wszystkim udzielamy informacji, tworząc w Internecie dossier na własny temat, kiedy nasze słabości, zwyczaje i nawyki można prześledzić z rachunków kart kredytowych, sugerowanie - proszę wybaczyć marksowski schemat - że zmieniając „nadbudowę”, doprowadzimy do zmiany „bazy” - odwracając skibę faktycznego świata, to przekonanie bajkowe, zakorzenione w mitach o „zbiorowej mądrości narodu”.

        Niestety, w realu dominuje ostry hardcore, a bajania i bajkopisarze wykorzystywani są co najwyżej do mobilizacji społecznej, a „co najniżej” do propagowania pożądanych przez system postaw lub produktów.

        Mamy tego liczne przykłady. Proszę zerknąć choćby na Ukrainę - państwo na poły upadłe, funkcjonujące dzisiaj pod kuratelą starszych i mądrzejszych.

        Najnowsza historia wygląda tam tak, że w celu przeprowadzenia ruchawki na wschodzie, będącej elementem antyputinowych gier globalnych (Putin przeciwstawił się „przebudowie” Syrii - obaleniu Asada, pozbawieniu tego państwa regionalnej roli sprawczej i zamontowaniu reżimu popieranego przez mądrzejszych), wsparto pieniądzem (i nie tylko) ukraiński nacjonalizm banderowski - rozpoznany jako najsilniejsze emocjonalnie „pasmo przenoszenia”, zdolne nie tylko wyprowadzić ludzi na ulice (oczywiście przy zapewnieniu im wiktu, opierunku oraz kieszonkowego), ale również skłonić do położenia karku w batalionach ochotniczych i pójścia w kamasze. Za co? No jak to za co?! Za „samostijnu Ukrainu”. Kilka tysięcy najbardziej umotywowanych ukraińskich nacjonalistów oddało za nią życie.

        Co wywalczyli?

        Kuratelę starszych i mądrzejszych, pogłębiającą się biedę i perspektywą dalszej wyniszczającej wojny. Mają państwo, w którym wybór premiera narzuca zagranica, a większość decyzji jest konsultowana z ambasadami; państwo przezroczyste dla obcych służb; narodowcy pod hasłami suwerenności „wywalczyli” dalszą desuwerenizację i biedę dla własnego narodu.

        Dlaczego?

        Bo nie mieli i nie mają własnych struktur władzy i pieniądza, zostali podpłaceni, zinfiltrowani, wyekwipowani i wysłani na wojnę. Oligarchowie i ich zagraniczni koleżkowie bawią się banderowcami jak koty myszką.

        Jest to pouczający przykład tego, na czym polega realna władza; przykład także dla Polski, gdzie - choć sytuacja jest bardziej skomplikowana, a kraj mniej „dziki” - starsi i mądrzejsi mogą pokusić się o podobne operacje, wzmacniając, nagłaśniając, finansując (co za tym idzie, kontrolując) frondę „demokratów”, czy też ruchy odwołujące się do haseł tożsamościowych i narodowych; ruchy kanalizujące autentyczne frustracje poszczególnych segmentów społeczeństwa, ale niezdolne same z siebie zbudować podmiotowej, niezależnej struktury władzy - niezależnego finansowania działalności, wywiadu zwykłego i elektronicznego,  cyberbezpieczeństwa, środków przekazu. Są to więc struktury, które system albo toleruje, mogąc w każdej chwili wyeliminować, albo wykorzystuje do własnych celów.

        Po co te intrygi?

        Po pierwsze, aby uzasadnić i uwiarygodnić bieżące ruchy na geopolitycznej szachownicy czy mapie gospodarczej.

        Po drugie, by podobnie jak na Ukrainie - w razie konfliktu - móc szybko zmobilizować młodzież.

        Prosto mówiąc, po to by móc rządzić. Rządzenie to możliwości realnej zmiany biegu wypadków. A do tego trzeba mieć środki oddziaływania (pieniądze, media, broń)  i wiedzę. Dopiero wówczas można coś naprawdę robić, można być mniejszym lub większym partnerem, bez tego jest się jedynie mapetem; pacynką cudzej wojny.

        Morał? Chcesz mieć dom, buduj od fundamentów. Nie ma innej metody.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 29 kwiecień 2016 01:14
piątek, 15 kwiecień 2016 15:21

Arystokrata

Napisał

kumor        Był arystokratą we właściwym znaczeniu tego słowa. Historia jego rodu sięga daleko w XV w.; skoligacony z książęcymi dynastiami Polski, urodzony w jednej z najbogatszych rodzin II Rzeczpospolitej, żył w czasach wielkiego tumultu i zamieszania, rewolucji i rabunków. Na początku II wojny światowej jego zakorzeniona w Wielkopolsce od wieków rodzina została przez hitlerowców za polskość wypędzona z pałacu w Uzarzewie, pozbawiona majątków i skazana na tułaczkę. Koniec wojny tej sytuacji nie tylko nie odmienił, ale jeszcze pogorszył.

        Żychlińscy byli typową szlachtą wielkopolską - wykształceni w najlepszych niemieckich szkołach, zaradni i gospodarni, gospodarczo wygrywali z niemieckimi sąsiadami. Byli przykładem tego, co w Polakach może być najlepszego - niemieckiej organizacji, wykształcenia oraz polskiej fantazji i rozmachu.

        Piotr Gerhart Żychliński-Mielżyński urodził się w świecie przywilejów i dostatku, ale w dorosłe życie wchodził w biedzie. Mimo to pokazał, że arystokracja nie sprowadza się do majątków i tytułów.

mielzynscyo        Arystokracja to stan ducha, to dziedzictwo wartości. Udowodnił, że jest w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji, kiedy w pierwszych miesiącach po przyjeździe do Kanady pracował jako robotnik rolny w Manitobie, a następnie jako domokrążca sprzedawał Encyklopedię Britannica, czy później pracując w domu handlowym Eatona. Zdołał w Kanadzie zbudować swoją karierę. Ostatecznie stanął na czele potężnego przedsiębiorstwa, by później założyć własne.                

         Spełnił  marzenie dzieciństwa - aby być  pionierem, podobnym do tych z książek, jakie czytał w młodości. To on, Polak z Wielkopolski, pokazał, że ontaryjski region Niagara doskonale nadaje się do wytwarzania wysokogatunkowych win; on rozpoczął ich produkcję, sprowadzając z Niemiec specjalistów. Mając doświadczenie powojennej Kanady, kraju taniej whisky, piwa i burd w tancbudach w weekendy, zawsze podkreślał znaczenie kultury picia alkoholu.

        Przez wiele lat miałem honor i przyjemność spotkań i rozmów z Piotrem Żychlińskim-Mielżyńskim. Lubił opowiadać o przeszłości, bo chciał przekazywać doświadczenie niezwykłego i bogatego życia. Na różne sposoby pomagał wielu ludziom. W firmie Peter Mielzynski Agencies znalazło pracę liczne grono Polaków.

        Był człowiekiem rodzinnym, z dumą opowiadającym o synach, śledzącym z wielką radością osiągnięcia wnuczek i wnuka. Z jego słów wyłaniał się obraz polskiej atlantydy - świata, który zatonął pod hitlerowską, a następnie bolszewicką nawałą; świata wielkiej Polski, kraju, który - gdyby nie tragiczne wypadki historii - w oparciu o takich ludzi jak Piotr Mielżyński mógł się odbudować ku nowej chwale.

        Pan Bóg zdecydował inaczej i Piotr Mielżyński budował na innym kontynencie, ale budował zawsze “po polsku”, z polską kulturą i sercem. Pokazał, że po to by odnieść sukces, nie potrzebuje przywilejów i odziedziczonego majątku; wystarcza mu wyniesiony z domu szacunek do każdego uczciwego człowieka, ciężka praca i przywiązanie do wartości, jakie daje rodzina.

        Kresowa anegdota opowiada, jak to kiedyś podczas ucieczki przed bolszewikami służba chciała nieść przez bagna stareńką księżną Radziwiłłową, ta odmówiła, mówiąc, “przecież mnie dobrze wychowano”. Dobre wychowanie to umiejętność znalezienia się w każdej sytuacji. Piotr Żychliński-Mielżyński pokazał to swym przykładem. W swym długim życiu stanął na drodze bardzo wielu ludzi, oświetlając ją swoim sercem.

        Panie przyjmij go do swego Królestwa.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany poniedziałek, 18 kwiecień 2016 20:04
piątek, 08 kwiecień 2016 15:01

Emerytury

Napisał

kumor     Nie wiem, z jakiego rozdzielnika, ale kilka dni temu zadzwoniło do mnie radio z Polski z pytaniem, co sądzę o cofnięciu podwyżki wieku emerytalnego w Kanadzie - skoro przecież cały świat podwyższa…

     Cóż, “ja sądzę”, że mi się to bardzo podoba. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że nie podoba mi się urawniłowka, w ramach której podczas jakiegoś Bilderbergu czy Davos równiejsi stwierdzili, że żyjemy za długo i trzeba nas przeczołgać pod jakimś durnym przepisem.

     Po prostu nie lubię, jak banda niedokształconych, pyszałkowatych globalistów, besserwisserów z Bożej Łaski usiłuje zarządzać naszym padołem w myśl jakichś szatańskich podszeptów.

     Zaskoczyło mnie, że wiek emerytalny w taki sam sposób podniesiono w Polsce (i kilku innych krajach Europy) oraz w Kanadzie.

     Kraje te mają różną sytuację demograficzną (w Kanadzie - na przykład - liczba ludności cały czas wzrasta) i inny poziom dobrobytu (PKB na głowę). Co prawda w Kanadzie nie zrobiono tej podwyżki tak bardzo na chama jak w Polsce, gdzie podniesiono wiek emerytalny płacącym składki, czyli bezkarnie zerwano umowę, jaką mieli z ubezpieczalnią. Tu, u nas, wzrósł jedynie wiek emerytalny w przypadku renty starczej (OAS), co za tym idzie także dodatku dochodowego (GIS) - a więc świadczeń socjalnych wypłacanych z budżetu i niebędących przedmiotem umowy, jak to ma miejsce w przypadku “składkowego” ubezpieczenia emerytalnego Canada Pension Plan.

     W Kanadzie mniej więcej jedna trzecia państwowej emerytury pochodzi z funduszu ubezpieczenia emerytalnego CPP i jest zależna od wysokości składek, przepracowanych lat etc., a reszta jest świadczeniem socjalnym.

     Nie jest to głupi pomysł - chodzi o to, by ludzie starzy, niezależnie od tego, jak układało im się życie i kariery, nie musieli grzebać po śmietnikach i ślinić się na zepsute resztki wyrzucane z supermarketów. Chodzi o to, żeby emeryt miał zagwarantowaną przyzwoitą starość - choćby biedną - ale nie żebraczą.

     Skoro zatem emerytury są w dużej części składnikiem budżetu, to w państwach bogatych jak najbardziej stać nas na to, by były wypłacane od - powiedzmy - 55, 60 albo 65 roku życia. I nie jest to kwestia tego, czy społeczeństwo się starzeje, czy odmładza, tylko od tego jak zasobna jest państwowa kasa i na co może sobie pozwolić!

     Mantra, która ma nas przekonać, że emerytury nie mogą być wysokie i musimy na nie dłużej pracować, mówi, że jest coraz więcej ludzi starych i nie starcza tych w wieku produkcyjnym, aby ich utrzymać.

     Jest to teza lansowana tak powszechnie, że jej podważanie traktowane jest jako objaw ekonomicznego oszołomstwa.

     Tymczasem jeśli założymy, że system emerytalny - jak to ma miejsce w przypadku polskiego ZUS-u - jest wyłącznie samofinansującym się ubezpieczeniem składkowym, wówczas, kiedy podpisujemy kontrakt i zaczynamy płacić składki, nasza ubezpieczalnia pyta aktuariusza, jakie jest ryzyko naszego przypadku, i ustala wysokość składki tak, abyśmy mogli dostać dane świadczenie. Zatem otrzymywane przez nas świadczenia są rezultatem wpłacanych składek i dochodów uzyskiwanych przez ubezpieczalnie z tytułu obracania nimi, a nie ze składek od nowych ubezpieczycieli!!! Gdyby było inaczej, byłaby to czystej wody piramida finansowa - zakazana prawem! Inaczej mówiąc, jeśli się ubezpieczam - np. na życie, to moje ubezpieczenie finansuję wpłacanymi składkami i mam dostać świadczenia niezależnie od tego, ile innych osób się ubezpieczyło.

     Nawiasem mówiąc, ktoś kiedyś policzył, ile w ciągu całego życia tych składek by nam się zakumulowało, ile byśmy mieli, inwestując je średnio na 5 proc. rocznie, i wyszło, że znacznie więcej niż płaci CPP.

     To w sytuacji składkowej emerytury, bo w przypadku “budżetowej” jest jeszcze ciekawiej. Przecież świadczenia socjalne zależą w głównej mierze od tego, jak się danemu państwu wiedzie; zależą od dobrobytu; ile PKB wypracowuje się na głowę. Dlatego siatka socjalna może być rozbudowana w Norwegii czy RFN, a nie może w takim - dajmy na to - Bangladeszu. I to pomimo tego, że społeczeństwo Bangladeszu jest demograficznie bardzo “dynamiczne”.

     O co chodzi? O to, że gospodarka niemiecka, wykorzystując wysoko zaawansowane technologie, ma świetną wydajność pracy i wypracowuje olbrzymie zyski netto (również wyprowadzając je z krajów takich jak Polska), a część tych zysków, w postaci podatków, zasila wspólną kasę i stamtąd jest dzielona - także na emerytów. Podobnie dzieje się w Kanadzie. Dochody budżetu to przecież nie tylko opodatkowanie zatrudnienia poszczególnych ludzi, ale na przykład różnego rodzaju pozycje, jak opłaty za eksploatację surowców i tym podobne. Jeśli więc państwo wydaje - powiedzmy - 2 proc. PKB na siły zbrojne, to co z tego, że wyda 3 proc. PKB na zapewnienie godziwej starości emerytom, pozwalając na emerytury od 60 roku życia? Jest to WYŁąCZNIE kwestia wpływów do budżetu! A te zależą od tego, czy gospodarka jest wysoko wydajna, wykorzystuje zaawansowane technologie, organizację pracy i posiada rozwiniętą infrastrukturę, czy też ekstensywna! Może się też zdarzyć - jak w emiratach czy kiedyś w Libii - że ma dochody, bo kraj leży na złocie czy ropie, i jego mieszkańcy odcinają od tego kupony - stać ich, jak obywateli Dubaju, by manna lała się z nieba.

     Nie dajmy sobie wmówić, że “nie stać nas na emerytury”. Owszem, jak mamy idiotów u władzy, to nas nie stać, ale gdybyśmy mieli furkocącą gospodarkę, no to jak najbardziej - powtarzam, jest to funkcja dochodów budżetowych, a nie starzenia się społeczeństwa.

     Kiedy zatem podwyższanie wieku emerytalnego ma sens? No, gdybym na przykład miał w gospodarstwie niewolników. A ci żyliby mi coraz dłużej, zwiększając koszty, to podniósłbym im wiek, do którego obowiązani są pracować, by nie nie zmniejszać własnych dochodów.

     Panie, panowie, na świecie mamy olbrzymi wzrost PKB i liczby młodych. Proszę sobie nie dać wmawiać, że musimy tyrać do śmierci. No, chyba że całkiem się pogodzimy z własnym niewolnictwem. Jeśli jednak te państwa są wciąż nasze, a nie ich, no to nie dajmy się robić w ciula.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 15 kwiecień 2016 22:01
piątek, 01 kwiecień 2016 15:41

Ważne to je, co je moje...

Napisał

kumor    Dlaczego demokracja się psuje? Dlaczego psuje się tutaj w Kanadzie; w Ontario, dlaczego na poziomie lokalnym, gdzie notabene rozdziela się całkiem spore pieniądze, miotają nami wichry biurokratycznych idiotyzmów, a politycy plotą trzy po trzy?
    
    Powód pierwszy: masowa imigracja.

    Aby demokracja obywatelska mogła działać, ludzie muszą spełniać pewne wymogi, muszą być rozsądni, zainteresowani dobrym urządzeniem państwa, miasta czy gminy, muszą też być na tyle wykształceni, by rozumieć to, co wokół nich się dzieje.

    Temu nie sprzyja imigracja. Imigrant w pierwszej kolejności musi okrzepnąć, osiąść, zabezpieczyć główne potrzeby, nauczyć się języka, rozejrzeć. To zajmuje trochę czasu. Najpierw nowi imigranci mieszkają blisko siebie i obracają się we własnym środowisku. Środowiskami takimi łatwo jest manipulować i łatwo je kupić – np. za obietnicę lepszych warunków socjalnych, łączenia rodzin czy zaangażowania politycznego Kanady w krajach pochodzenia, które wciąż są imigrantom bliskie.

    Tego rodzaju środowisko jest mniej zainteresowane tym, kto dostanie wielomilionowy kontrakt i o ile wzrosną wydatki na pensje biurokratów, a bardziej tym, jakie będą ułatwienia imigracyjne czy w jaki sposób uznawać się będzie dyplomy wystawione w szkołach Bangladeszu. Za stosowne obietnice kanadyjskie grupy lobbingowe mogą łatwo uzyskać poparcie dla swych interesów. Do tego dochodzą manipulacje polityczne w zwartych i zmobilizowanych środowiskach imigracyjnych – wówczas głosuje się tak, jak imam powie.

    Podsumowując, nowych imigrantów jest łatwiej kupić niż starych. c.b.d.o.

    Powód drugi: skorumpowanie  samego procesu demokratycznego – głosowanie blokiem przez grupy bezpośrednio zainteresowane rwaniem państwowej kasy. Mieliśmy tego przykład  w Ontario, gdzie lider opozycji przestraszył pracowników administracji masowymi zwolnieniami. Ponieważ są to ludzie politycznie świadomi i materialnie zasobni, jakakolwiek próba powołania do życia rządu, który dobierałby się im do portmonetki, uznawana jest   za "zamach stanu" i powód szturmu na urny.

    Podobnie zachowują się wyborcy kupowani przez partykularne interesy – np. związków zawodowych. Mniejsze podatki? Sprawy społeczne? Bzdura! Ważne są rządowe inwestycje – obojętne, potrzebne czy nie – ważne, aby lał się beton…  

    Podsumowując: bliższa ciału koszula, więc poszczególne sitwy tak ustawiają sytuację w mieście, prowincji czy federacji, aby  podsuwać swoje garnki i garnuszki pod państwowy strumień. To daje lżejsze, lepsze życie, a  przecież każdy chce być zdrowy i bogaty… Ci ludzie blokować będą wszelkie procesy emancypacji zwykłego elektoratu i ucinać na wejściu niezależnych trybunów ludowych w rodzaju Roba Forda.

    Powód trzeci psucia się demokracji jest systemowy. Elity uznały kiedyś, że nie można spraw ważnych, zwłaszcza dla przebudowy samego społeczeństwa, puszczać na żywioł, i musi być instancja, która zapewni, że ostatecznie dostaniemy, co trzeba. Wytrych jest bardzo prosty – trzeba jedynie ustanowić instytucję zdolną zrecenzować każdą demokratycznie podjętą decyzję – uznać, czy jest właściwa. W ten sposób tak bardzo ulepszamy demokrację, że ją praktycznie likwidujemy. Wprowadzamy dyktat. Z punktu widzenia zwykłego obywatela, nie jest ważne, czy dyktator jest pojedynczy, czy grupowy, ważne, że nam dyktuje – odbiera zdolność kolegialnego podejmowania wiążących decyzji.

    Mechanizm taki działa w Kanadzie od 1982 roku, kiedy znowelizowano konstytucję, wprowadzając Kartę praw i swobód; działa w Europie, gdzie mamy Kartę praw podstawowych; działa w Stanach Zjednoczonych, gdzie Sąd Najwyższy recenzuje ustawy pod kątem konstytucyjności.

    Bo właśnie o to tutaj chodzi. O możliwość cofnięcia demokratycznie przegłosowanej ustawy przez gremium quasi-dyktatorów, którzy stwierdzają, np. że eutanazja jest prawem człowieka,  że tradycyjna definicja małżeństwa dyskryminuje kazirodcze pary, że modlitwa dyskryminuje niemodlących się. Na dobrą sprawę dyskryminację można dostrzec w całej naturze, żywej oraz martwej. Przypadki dyskryminacji grubych, chudych, zdrowych, chorych, mądrych czy głupich można obserwować na każdym kroku. Powołując się na nie, można postawić świat na głowie i przeprowadzić każdą rewolucję. To właśnie dzieje się na naszych oczach. Pod pozorem doskonalenia demokracji daliśmy sobie ją odebrać.

    Demokracja w tradycyjnym znaczeniu przestała istnieć. Koniec, finito. Dzisiejsza to ni pies, ni wydra, w sumie dość podobna do "demokracji socjalistycznej", gdzie muszą być zapisane "sojusze" i imponderabilia. Miłość do tych i wstręt do tamtych. Słowem, elita skonstruowała system, który pozwala rządzić z pominięciem głosu zwykłych ludzi. Ale zwykli ludzie są przecież głupi i nie wiedzą, co  dobre dla nich samych...

    Zwykli ludzie od czasu do czasu zauważają, że coś jest nie tak, czują, że to nie tak było,  ale zazwyczaj na tym się kończy.  Zwykli ludzie od czasu do czasu mogą przegłosować czy gmerać palcem w lewym czy w prawym bucie, bo w końcu jakaś wolność jeszcze jest... System tymczasem został domknięty, a idol "demokracji" wymalowany na sztandarach dyktatury równiejszych i mądrzejszych. Oczywiście w imię pokoju i miłości.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 08 kwiecień 2016 16:05
czwartek, 24 marzec 2016 08:03

Zawalczył

Napisał

Czym wyjaśnić fenomen popularności Roba Forda? To proste! Był jednym z nas, przełamywał coraz powszechniejsze w dzisiejszej demokracji poczucie pozostawienia normalnych na pastwę. Próbował zrobić coś w naszym imieniu – milczącej większości, która nie ma czasu chodzić na wiece, zebrania, a niekiedy nawet na wybory, bo zajmuje się zarabianiem na chleb, wożeniem dzieci na hokej, tysiącem innych codziennych spraw; nas wszystkich, którzy nie mają siły przedzierać się przez kłamstwa gazet i telewizji; tych wszystkich, którzy nie mają synekur, tłustych emerytur i na co dzień zachodzą w głowę, dlaczego zostaje im coraz mniej pieniędzy w portfelu.

Rob Ford po prostu wiedział, że oprócz różnych grup interesów, lóż i mafii, w mieście żyją również zwykli ludzie. Usiłował im poprawić los. Tylko trochę, na miarę prerogatyw, które posiadał, a które później nawet zostały mu odebrane. Przeciwko miał całą lokalną elitę, tych wszystkich, którzy żyją z wyrwanego nam pieniądza. Dlatego tak bardzo się zakotłowało, gdy udało mu się sprywatyzować wywóz śmieci, gdy obniżył podatki.

Toronto, jak każde duże miasto, oblepione jest mafijnymi układami, miliony robi się na styku prywatno-państwowym, tam gdzie rozdają miliardowe kontrakty, tam orki rozdrapują środki na "odnowę infrastruktury czy ożywienie gospodarcze.

Tam wszystko musi być drogie i poprzedzone litanią "konsultacji" i "opracowań", gdzie 16 stron musi kosztować 60 tys. dolarów. My wiemy z PRL-u, że "miś" ma być drogi.

Tam trzeba wiedzieć, jakich pośredników wynająć, aby dostać się do miodu, jak to zrobić, by najtańszy kontrakt był najdroższy – jak skutecznie wyciągać dodatkowo miliony.

Oprócz tego w wodach pływają większe i mniejsze rekiny, a potem całe stada płotek, żyjących z różnych rozdawnictw, różnych programów na kontrolowanie emocji w parkach, promocję rozrodczości słowików, kontroli ścieżek wałęsających się kotów i długości trawnika przed domem; słowem, cała banda, cały kosmos wielkomiejskiej klasy próżniaczej.

Niedawno podczas debaty nad Uberem w mieście jedna pani, która wygodnie żyje dzięki trzem licencjom taksówkowym przynoszącym jej grubo ponad sto tysięcy rocznie, ze zgrozą zawołała, "jakże to tak puścić wszystko na żywioł i wolną konkurencję, przecież my mamy kapitalizm!". Taki dokładnie jest nasz "kapitalizm".

Rob Ford to widział, bo przez długi czas żył z pracy rąk własnych i wiedział, że zwykli ludzie nie mogą brać dolarów z powietrza. Wziął na poważnie deklaracje składane w polityce i zaczął porządkować miasto.

Przecenił swe siły, nawet gdy gwiazda jego popularności zaczęła wybudzać coraz większe rzesze "Ford nation", miał przeciwko sobie beton środków masowego przekazu, beton starego układu, beton mafii i beton miejskiej lewiczki karmionej podatkową strugą.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, tam zawsze chodzi o pieniądze. Blok pieniądza natychmiast zaczął Forda utrącać, wypuszczono na niego całe watahy posokowców szperających w papierach, rozpytujących sąsiadów, a czy czasem krzywo się nie uśmiechnął na śmieciarza, może ma kochankę, może bije żonę albo sąsiadowi 20 lat temu strącił czapkę z głowy…

Rob Ford na dodatek sam sobie nie pomagał. Był dzieckiem swego pokolenia – czasem wypił – choć nigdy publicznie nie widziano go pijanego, czasem pozwolił sobie na tyradę, od której politycznie poprawnym ciotkom mdlał rozum.

Zapędzono go do rogu i osaczono. Są w tym mieście ludzie, u których zamawia się takie usługi. Dla nich to małe piwo; gdyby był Rob nawet święty, wiedzieliby jak go "zdekonstruować" i tak opluć, by do wyborów nie mógł się wytrzeć. Podłość ludzką kupuje się na tym świecie za dolary. Upadek Roba Forda był przybijający nie tylko dla niego samego, pokazywał bowiem skalę naszej bezsilności. Obnażył układ, który coraz bardziej będzie motał nasze dzieci i wnuki. Bo władzy raz uzyskanej nie oddaje się nigdy.

Wyborcza karuzela może zmieniać kolory rady miasta, legislatury czy parlamentu, nie może jednak zachwiać prawdziwym systemem czerpania korzyści. Ma go po prostu kryć.

Rob Ford poszedł przedwczoraj za Zmartwychwstałym.

Wielki szacunek, że przynajmniej próbował coś zmienić. Tak, jak umiał. Niedoskonale, ale zawalczył o nas.

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany czwartek, 24 marzec 2016 17:03
piątek, 18 marzec 2016 15:10

Trump - człowiek zbyt samodzielny

Napisał

kumor    Kiedy kilka ładnych lat temu na firmamencie pojawiła się gwiazdka Baracka Obamy, podstawowe pytanie, jakie według relacji znajomego padło na wtorkowym obiedzie Rotary Club, brzmiało: Is he against the system? Wkrótce okazało się, że skądże znowu. Obama rozumiał swoją rolę.

    Skąd więc dzisiejszy zgiełk wokół kandydatury Donalda Trumpa? Czy miliarder jest przeciwko "systemowi"? Z pewnością Trump nie wyrzuci do kosza globalizmu, nie zlikwiduje kredytowego pieniądza, nie anuluje NAFTA, TPP. Według BBC, nie można nawet stwierdzić, że stanowisko Trumpa w podstawowych dziedzinach jest jakoś szczególnie skrajne. Wielu innych kandydatów republikańskich głosiło lub głosi bardziej radykalne idee.

piątek, 11 marzec 2016 14:59

Dom nowego człowieka

Napisał

kumor    Większość ugrupowań politycznych wygrywa wybory pod hasłami "zmiany". Również w Kanadzie. Problem w tym, że o ile nowa władza  coś zmienia,  to w konsekwencji niczego to nie poprawia albo zmienia na gorsze.

    "Zmiana" to tylko jeden z wytrychów manipulacji politycznej, skutecznie stosowanych to tu, to tam.

    Mamy więc w Kanadzie i na całym świecie do czynienia z rządami, które  idąc pod rękę, zaciągają coraz to nowe zobowiązania finansowe na konto nasze, naszych dzieci i wnuków, po to by je "inwestować".

    W ten sposób biurokraci z dekady na dekadę bardziej etatyzują gospodarkę,  przepisami podatkowymi oraz różnymi regulacjami domykając istniejące wciąż ścieżki wolności gospodarczej.

    W celu "rozruszania" stękającego przemysłu wydają pieniądze w sposób wołający o pomstę do nieba. Czują, że są bezkarni i nikt ich z marnotrawstwa nie rozlicza. Przykład: w Ontario rząd wyrzucił w błoto 1500 milionów dolarów. Włos nikomu za to nie spadł, a jedyne kłopoty ma dziś jakaś biedna kierowniczka biura premiera, która  za nieproporcjonalnie wielkie pieniądze zleciła konkubinowi wyczyszczenie twardych dysków w biurze.

    Czy coś się stało? Nic. Grzecznie pokryjemy stratę rachunkami za prąd.

    Najnowszy budżet prowincji Ontario dowalił nam podatki – na walkę z globalnym ociepleniem. Za chwilę dorzuci do tego opłaty za korzystanie z "szybszych" pasów ruchu na autostradach. Wszystko to w celu "walki o lepsze jutro".

    My, ludzie z PRL-u,  mamy to przerobione; wiemy, że "miś ma być drogi", a potem spisze się go na straty; wiemy, że zideologizowane państwo każe obywatelom chodzić na głowie. Powoli z taką sytuacją zaczynamy mieć do czynienia tutaj.

    Inwestycje w infrastrukturę kończą się wyrzucaniem pieniędzy. Dziwne projekty w rodzaju kolei z lotniska do centrum Toronto (powinno tam jeździć metro) czy wydzielonej linii autobusowej w Mississaudze, gdzie przewozy wzrosły ostatnio o 40 proc. (Jeśli zaczyna się liczyć od pustego, to w procentach zawsze dobrze to wychodzi).

    Kolejnym przedsięwzięciem, na którym obłowią się ci co zawsze, będzie budowa szybkiego tramwaju wzdłuż Hurontario; tramwaju nad jezioro. Czemu nie? W końcu w Port Credit jest bardzo ładnie… Nic to, że kłopoty z szybkimi tramwajami są już  w Toronto na St. Clair, nic to, że w Edmonton szybki tramwaj zakorkował miasto...

    Dynamika procesów polityczno-biurokratycznych jest taka, że mamy w nich do czynienia z coraz bardziej oderwanymi od rzeczywistości mandarynami, do tego coraz słabiej wykształconymi, zatrudnianymi według politycznopoprawnych rozpisek.

    Jeśli do tego dorzucimy lansowaną dzisiaj "rewolucję" wielkich miast, czyli rozmontowywanie państw narodowych na rzecz związków metropolii, to zacznie nam świtać.

    Po raz kolejny szczęście i dobrobyt zwykłych ludzi składane są na ołtarzu  wizji "świetlanej" przyszłości; jesteśmy urabiani  jako mięso armatnie, a czasem poświęcani na rzecz "dziejowych przemian".

    Kanada z jej prowincjami to laboratorium światowego postępu. Eugenika, eutanazja, kontrola populacji, masowa migracja i wyjałowienie religijne,  wielkie aglomeracje i etatyzm państwa regulującego coraz bardziej szczegółowo sfery życia, od przedszkola po grobową deskę; przedsmak nowej organizacji globalnego świata, nowego ułożenia; Novus ordo seclorum.

    Do roku 2041 liczba ludności Ontario wzrośnie o 40 proc., z tego w Durham o 93 procent, Halton o 89 procent  i w Barrie o 79. Komasowanie, zagęszczanie… Samoczynne czy sterowane?

    Rzeczy małe prowadzą  do dużych. Tak czy owak będą nas strzyc, zostaliśmy przygotowani. Z tych klocków powstaje (nie bez  oporu) piramida "lśniącego miasta na wzgórzu".

    Jeszcze dużo brakuje, potrzebne są zmiany, likwidacja więzów narodowych, rodzinnych (stąd promowanie migracji); potrzebne jest zarządzanie państwową ręką procesami ekonomicznymi i rozmontowywanie ochrony lokalnych rynków.  Proces ten ma stworzyć strukturę zależności i porządku, piramidę przyszłego świata. Dom nowego człowieka.

    Dlatego będziemy się przesiadać do komunikacji miejskiej, zwężać ulice i czipować czoła. Budujemy, cegła po cegle...

Andrzej Kumor
  

Ostatnio zmieniany niedziela, 20 marzec 2016 18:43
piątek, 04 marzec 2016 14:27

Wierni wobec przyszłych pokoleń

Napisał

kumor    Dobrze, że żołnierze antykomunistycznego powstania polskiego wracają do oficjalnego obiegu; źle, że w zmitologizowanej oprawie. Polska historia najnowsza wciąż stanowi nieodrobioną lekcję dzisiejszej elity i, co gorsza, czadzi głowy nowych pokoleń.

    Tak się nam, Polakom, złożyło, że historyczne korepetycje opłacaliśmy bardzo drogo, morzem krwi i utraconego majątku.

    Walka z komunistami po II wojnie światowej była nierówna i miała wiele płaszczyzn. Przede wszystkim prowadzona była bez powszechnego poparcia społecznego, wśród ludności zmęczonej i przetrzebionej wojną. Perspektywa tych zmagań zamykała się:

    a) w oczekiwaniu na konflikt Sowietów z Zachodem – czytaj III wojnę światową,

    b) ochronie lokalnej ludności przed ekscesami nowej władzy (co było kijem o dwóch końcach, bo akcje odwetowe na komunistach powodowały pacyfikacyjny odwet tychże) i

    c) w ucieczce do lasu ludzi spalonych i poszukiwanych w miastach.

    Czcząc pamięć ostatnich żołnierzy wolnej Polski, nie możemy zapominać o tym, że nigdy nie walczy się za darmo, krew najlepszych synów narodu jest najcenniejszą walutą, którą wydawać trzeba oszczędniej niż złoto, a walka musi być dobrze przygotowana i mieć jasno określone cele.

    W tradycji polskiej pokutuje pojęcie ofiary całopalnej, "walki do końca",  walki "za idee"; pokutują "zbaśniowane" wizje prowadzenia wojny.                 Tymczasem, aby skutecznie się bić, musimy zdawać sobie sprawę, po co jest wojna i kiedy ją prowadzić, a kiedy unikać.

    W dzisiejszym świecie wojna nie jest domeną błędnych rycerzy czy roninów, lecz brutalną realizacją interesów państwowych i grupowych. Dlatego wojny należy prowadzić najlepiej cudzymi żołnierzami, na cudzym terenie i za cudze pieniądze. Romantyzm wojny istnieje tylko w książkach, w realu mamy do czynienia z demoralizacją, morzem łez, ruin i nieszczęść.

    Brutalna rzeczywistość polskiego stalinizmu zasypała w bezimiennych grobach ostatnich żołnierzy niepodległej. Opuszczeni przez własną elitę, żyjącą mikołajczykowymi złudzeniami, wydawani przez coraz bardziej zastraszone i zsowietyzowane polskie społeczeństwo oraz wystawiani na prowokacje NKWD i UB, nie mieli szans. Komunistyczny aparat bezpieczeństwa działał w Polsce brutalnie i cwanie, opierając się na poprzedniej agenturze niemieckiej i różnej swołoczy, tej lokalnej oraz przywiezionej ze Wschodu.

    Podręcznikowe zagrywki NKWD w rodzaju piątej komendy WiN-u dopełniły dzieła wypalania ogniem marzeń o polskiej niepodległości.

    Dzisiaj, po 25 latach od rozpoczęcia postkomunistycznej transformacji, nareszcie zaczyna się głośno mówić o tamtych bohaterach. Uważajmy jednak, by pamięć o nich nie służyła do kolejnej mobilizacji najwartościowszych Polaków w cudzych grach o Europę Wschodnią; uważajmy, by nie zwodzono naszej młodzieży romantyką wojny. A mamy do tego tendencje.

    Dlatego najważniejsza jest świadomość narodowa i rozpoznanie cudzych interesów; potrzebne jest krytyczne myślenie narodowe, a nie czadzenie głów pięknem umierania za Ojczyznę.

    Antykomunistyczna walka po II wojnie światowej miała w Polsce kilka realnych celów i wygasła, gdy nie udało się ich osiągnąć. Terror komunistyczny był skuteczny i celnie prowadzony, komuniści za sprawą polskich zdrajców i rozeznanych w Polsce grup etnicznych mieli doskonałe informacje, a także praktykę z pierwszej okupacji  ziem polskich zajętych po 17 września 1939 roku. Wtedy, jak wspominał w rozmowie ze mną Tadeusz Siemiątkowski z NSZ: Nie było wielkich możliwości działania. Na wschodzie NKWD zlikwidowała wszystko bardzo szybko. – Jak Pan myśli, dlaczego NKWD zdołało tak skutecznie rozprawić się z  podziemiem? – Komuniści! – proszę pana. – NKWD miało od razu informacje. Bardzo  szybko! No i bardzo szybko zaczęto wywozić elitę polską. Nie tylko zresztą elitę, wywożono wszystkich ludzi, Polaków z tych terenów.   

    W latach 50. możliwości prowadzenia antykomunistycznej dywersji czy odwetowego terroru ustały zupełnie. W Polsce nie przeprowadzono nawet zamachów na prominentnych katów w rodzaju Różańskiego czy Brystygierowej, komunistyczni zdrajcy poruszali się po kraju swobodnie i bezpiecznie. Wola narodowego oporu zbrojnego została zgnieciona, walka żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego zakończyła się porażką we wszystkich wymiarach prócz jednego – ducha.

    Dzisiaj musi służyć wzmacnianiu polskiej siły, a nie prowadzić do produkcji polskiego mięsa armatniego. I to jest nasz obowiązek pamięci wobec nich – ostatniego wojska II Rzeczpospolitej.

    To nie byli donkiszoci z karabinami, lecz inteligentni ludzie, myślący Polacy, kalkulujący możliwość prowadzenia walki w jednej z najtrudniejszych dziejowych sytuacji. Uczmy się oceny postaw, uczmy się budować siłę państwa i narodu.

    Kiedyś rozmawiałem tutaj, na emigracji, z żołnierzem Andersa, który zarzucił mi "skomunizowanie" w ocenie powstania warszawskiego. Kiedy zabrakło mu argumentów, stwierdził, że moja ocena wynika z wychowania w komunistycznej Polsce… Odparowałem: – Tak, wychowałem się w komunistycznej Polsce, bo Pan przegrał wojnę, nie obronił mnie i został na emigracji!

    Dlatego czapkę z głowy ściągam przed tymi żołnierzami "wyklętymi", którzy przynajmniej próbowali. Do końca i za straszną cenę pozostali wierni również wobec nas, przyszłych pokoleń Polaków.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 11 marzec 2016 14:10

kumorKrzysztof Wyszkowski, niezależny publicysta, założyciel Wolnych Związków Zawodowych, sekretarz redakcji "Tygodnika Solidarność" w 1981 r., zdziwił się, gdy zobaczył swoją teczkę - czytam w "Naszym Dzienniku".

Pana Wyszkowskiego nie zdziwiło to, że X czy Y na niego donosił, lecz skala całego zjawiska agentury - fakt, że SB mogła praktycznie rzecz biorąc sterować poczynaniami opozycji, oraz to, że tzw. opozycja w Polsce służyła np. sowieckim rozgrywkom dyplomatycznym z Zachodem. Jednym słowem, że agentura wykorzystywała ludzką naiwność i szczere parcie do wolności, kanalizując je do własnych celów.

Wyszkowski mówi: "Zawsze sobie wyobrażałem, że to, co robiliśmy w latach 70., było wspaniałą próbą obalenia komunizmu. Tymczasem dziś czytam sprawozdania generała Krzysztoporskiego, nadzorującego departament III MSW, czyli opozycję, który postrzega naszą działalność jako korzystną dla interesów systemu sowieckiego w jego ofensywie propagandowej wobec Zachodu! Okazało się bowiem, że PRL, jako jeden z nielicznych w Europie krajów bez więźniów politycznych, jest argumentem wzmacniającym propagandę sowiecką przeciwko rozmieszczeniu rakiet Cruise i Tomahawk w Niemczech itd. Wówczas zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Komuniści byli pewni, że jeżeli opozycja pokusi się o pewne możliwości, które zagrożą interesom państwa, zlikwidują ją w ciągu 24 godzin. (...) Byłem przekonany, że od początku byliśmy przeciwnikami zwalczanymi z całą bezwzględnością, a okazuje się, że nawet w pewnych okresach strajku roztaczano nad nami ochronę, żeby strajk trwał, bo w tym czasie chodziło o obalenie Gierka. (...) W Jastrzębiu również udało im się postawić agenta na czele strajku. Trzeba pamiętać, że Lech Wałęsa też miał przeszłość agenturalną i choć w pewnym momencie udało mu się z tej działalności wyrwać, to zawsze już obawiał się szantażu z ich strony. Dlatego czasami musiał ?grać= na dwie strony i wspierać ?lewą nogę=".

Cóż, wydaje się, że p. Wyszkowski, jak wielu podobnych mu, acz naiwnych ludzi cierpiał na syndrom niewiernego Tomasza, który musi dotknąć teczek, by zobaczyć to, co od dawna widać okiem nieuzbrojonym - wystarczało zastosować prostą zasadę,"kto stracił, kto zyskał i kto miał w tym interes?". Tzw. okrągły stół stał się teatrum odegranym na użytek gawiedzi, w którym to przedstawieniu komuniści spotkali się z własną agenturą z opozycji, po to by przy akompaniamencie kilku politycznych wioskowych idiotów, zabezpieczyć interes "władzy" w trudnych czasach ustrojowego przełomu.

Pisaliśmy od tym od początku lat 90. I co? I pstro! Dopiero dzisiaj, gdy teczki wypływają z czeluści IPN-u, co poniektórzy przecierają oczy.

W skrócie i z niewielkimi odchyleniami schemat historii Polski ostatnich kilkudziesięciu lat wyglądał tak - od stanu wojennego służby specjalne klasyfikowały "opozycjonistów" na skorych do rozmów "konstruktywnych" i "doktrynerów", którzy odrzucali wszelką formę mariażu z sekretarzami (skrótowo określmy w ten sposób aparat realnie administrujący Polską z ramienia Kremla).

W obu tych grupach hodowano agenturę przy pomocy metod sprawdzonych jeszcze za czasów carskiej Ochrany. A więc "budowano" życiorysy szczególnie aktywnym agentom-działaczom, w nadziei, że w momencie przesileń to oni właśnie obejmą w danym ruchu kierownicze stanowiska, i kompromitowano (m.in. pogłoskami o współpracy z SB) ludzi niezależnych.

W grupie "doktrynerów" agentura miała za zadanie wskazywać i kontrolować autentycznych trybunów ludowych, aby w wygodnym momencie umożliwić likwidację danego ruchu. W grupie "konstruktywnych" agentura przygotowywała fundament realnego porozumienia z komunistami, umowy, która uwiarygodniłaby złożoną z postkomunistów władzę w oczach społeczeństwa oraz tzw. światowej opinii publicznej.

Reformie takiej sprzyjały na wszelkie możliwe sposoby (finansowo i medialnie) zachodnie służby wywiadowcze, dla których przemienienie się polskich komunistów w realnych właścicieli gospodarki przy jednoczesnym otwarciu kraju na inwestycje zagraniczne i prywatyzacji całych gałęzi przemysłu, było modelowym przykładem dla energicznego, zdolnego i wykształconego aparatu sowieckiego, głównie z KGB. Chodziło o likwidację komunizmu bez likwidacji wpływów komunistów, a co za tym idzie, bez niebezpieczeństwa zaburzeń ustrojowych, mogących doprowadzić np. do ustania kontroli nad systemami broni strategicznej.

Z polskich teczek wynika więc smutna prawda, że gdyby służby specjalne chciały, to mogły całkowicie zlikwidować działalność "nielegalnej" opozycji w latach 80. Byłoby to jednak niekorzystne tak dla stosunków PRL ze światem zewnętrznym, jak i dla polityki wewnętrznej, ponieważ zlikwidowano by partnera do wspomnianego teatrzyku.

O wiele lepiej było opozycję kontrolować i trzymać na uwięzi. Poza tym zlikwidowanie opozycji kontrolowanej groziło spontanicznym powstawaniem opozycji niekontrolowanej, którą przy dużym nakładzie sił i środków trzeba by było infiltrować od nowa. A tak, każda nowa spontaniczna grupa wcześniej czy później wchodziła w kontakty z organizacją zinfiltrowaną... I w ten sposób esbecka łapa czuła puls ulicy.

Oznacza to, że państwo określane jako III RP to rezultat zastosowanej przez komunistów "strategii wyjścia". To rozwiązanie umożliwiło "uwłaszczenie się" komunistów, doprowadziło do zniszczenia polskiej gospodarki i zdołowania Polaków w roli gastarbeiterów we własnym kraju. Ludzie, którzy przyłożyli do tego rękę, zdradzili Polskę.

To dzięki objuczonej teczkami opozycji nie było w Polsce dekomunizacji i ukręcano łeb wczesnym próbom lustracji.

Dziś, kiedy teczki wypływają z głębin na powierzchnię, prawdopodobnie będzie to miało zerowe znaczenie dla funkcjonowania wykształconego układu postkomunistycznego, ten okrzepł już na tyle, by wczorajsi złodzieje mogli przeciwstawiać się wszelkim próbom rozliczeń, krzycząc, że własność prywatna jest święta!

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.