farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...

piątek, 06 styczeń 2017 15:06

Docelowo

Napisał

kumorszary        Nowy rok zaczął się smutno, bo od pogrzebu Franka, męża Danki Rossy, która od lat wozi „Gońca” i inne gazety. Generalnie przyjechaliśmy tutaj mniej więcej w tym samym czasie, te 30 czy więcej lat, a teraz zaczynamy zaludniać kwatery miejscowych cmentarzy. Franek przez cały ten czas ciężko pracował, jeździł trakiem, spokojny, miły człowiek; teraz, kiedy był tuż przed emeryturą, odszedł do Pana.

        Staliśmy tak z kolegami, którzy wożą „Gońca”, Witkiem i Januszem, w deszczu nad grobem na cmentarzu Meadowvale, gdzie polskich nazwisk  bez liku, i Witek rzucił:

        – No tak docelowo, to tu.

        – Docelowo to tak – roześmieliśmy się.

        Człowiek się spina całe życie, ale „docelowo” to tam...

        Ta najważniejsza perspektywa ludzkiego życia często nam ucieka, często nie lubimy o niej myśleć, ale doczesność nas wszystkich „docelowo” zakończy się właśnie tam, gdzie Franka.

        Ile mamy tutaj czasu? Pan Bóg tylko wie.

        Oczywiście, że „docelowo” to my idziemy gdzie indziej i cmentarz wszystkiego nie kończy. To przekonanie, ta wiara dawała siłę pokoleniom, ona stworzyła nam cywilizację, którą właśnie na własne życzenie rozwalamy młotami szatańskiego otumanienia, tracąc ducha, nie wiedząc już, kim jesteśmy, nie zdając sobie sprawy, skąd przychodzimy i dokąd wędrujemy. Ktoś kiedyś powiedział, że upadek zaczął się w momencie, gdy rozbuchana rewolucja francuska wyrugowała zaświaty i grzech pierworodny, założyła ludziom klapki na oczy, by żyli jak zwierzęta, tylko doczesnością. Dzisiejszy świat doprowadza tę rewolucję do końca.

        I tak za sprawą Franka, który jeszcze kilka tygodni temu wpadł do redakcji, żeby poprosić o klucz do ubikacji na piętrze, musieliśmy na początku 2017 roku pomyśleć o tym, co nas czeka „docelowo”. Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie!

***

        A rok będziemy mieli ciekawy, bo też nasz świat w swych spięciach trzepie się jak rybka na piasku. Ciekawie robi się w Kanadzie, gdzie pokolenie polityków-besserwisserów, niedokształcone na kursokonferencjach, bez żadnej głębszej ogólnej wiedzy, potrafiące jedynie kłapać paszczami w rytmie politpoprawnej nowomowy, serwuje nam kanadyjską wersję ekosocjalizmu. I to w czasach, gdy USA – słoń, z którym wspólnie tupiemy – właśnie dochodzi do rozumu. Nic to, jakoś przeżyjemy.

        O tym, co dzieje się w Polsce, nie można pisać bez kabaretowego zacięcia, tamtejsza arena polityczna przekształciła się w cyrkową i wystarcza palców jednej ręki, by policzyć tych, którzy nie chodzą po niej w krótkich majtkach, zaś grupa nosząca pampersy właściwie mogłaby stworzyć spore stronnictwo. Zapowiada się nam  humorystyczny i ciekawy tygodnik – bo cóż pozostaje, kiedy nad głowami przewalają się burze dziejowego szaleństwa, jak wspólnie się pośmiać i sobie  pokomentować.

Ostatnio zmieniany czwartek, 12 styczeń 2017 20:27
niedziela, 01 styczeń 2017 18:40

Zacznijmy od czegoś...

Napisał

29 grudnia w czwartek odbyła się  rozprawa Mary Wagner, Po raz kolejny Mary aresztowana w klinice aborcyjnej przetrzymywana jest w areszcie śledczym Vanier w Malton, ponieważ odmawia podpisania warunków określonych w dokumencie zwolnienia warunkowego. Na sali obecnych było 5 osób - Linda Gibbons i czworo nas Polaków.
Kiedyś rozmawiając z Mary Wagner zażartowałem, że państwo powinno jej płacić za pracę w więzieniu - pobyt w areszcie jest dla niej wielkim polem ewangelizacji i pokazywania innym Chrystusowej miłości, współczucia i troski. W wykonaniu osoby współosadzonej, dzielącej ten sam więzienny los, jest to przekaz bezcenny i skuteczny; łatwiej można otworzyć drugiego człowieka, łatwiej wpłynąć na jego postawę.

Temat aborcji jest w Kanadzie tabu. O tym w polityce się nie mówi. Chyba, że w kontekście "praw kobiet". Po tym, jak Patrick Brown zdradził konserwatystów "społecznych" (przejmując najpierw ich głosy po Monty McNaughtonie), w zasadzie próżno oczekiwać, by na forum publicznym ktoś podniósł sprawę zabijania nienarodzonych. Ponoć jest to kwestia, która "dzieli elektorat" w poprzek politycznych sympatii, a zatem według analityków, opowiadając się za życiem można tylko stracić.

Powiem tak, ponieważ na scenie politycznej są miałcy biurokraci i karierowicze nie ma nikogo, kto miałby wystarczająco duże guts, aby tak ugryźć problem, żeby mógł zyskać poparcie.

Zacznijmy więc od tego, że brak jakichkolwiek regulacji prawnych powoduje, iż kobieta korzystająca z usług - nie wiedzieć czemu dopuszczonych do istnienia prywatnych klinik aborcyjnych (dziwna wyspa w naszym socjalistycznym państwowym systemie opieki zdrowotnej) - nie jest kierowana przed "zabiegiem" po jakiekolwiek porady, nikt jej nie mówi o ryzyku i niebezpieczeństwach, jakie dla JEJ własnego zdrowia psychicznego i fizycznego może mieć aborcja. Ktoś skierowany na ekstrakcję zębów mądrości otrzyma więcej informacji o grożących powikłaniach i ryzyku niż 12-latka, umówiona telefonicznie do kliniki.

Jest to więc pierwszy etap, gdzie można byłoby zacząć wymagać przynajmniej uczciwego przedstawienia wszystkich opcji, jakie ma ciężarna kobieta oraz ryzyka wiążącego się z "aborcją". Czy wprowadzenie takiego punktu do programu politycznego spolaryzowałoby elektorat? Nie sądzę. Każdy normalny człowiek, nawet jeśli jest za legalnym wykonywaniem aborcji, nie będzie sprzeciwiał się uregulowaniu tego procederu w ramach elementarnych cywilizowanych zasad opieki medycznej.

Druga rzecz to kampania informacyjna w Ontario zwłaszcza w tzw. szkołach katolickich.
Gdy widzę jak na słowo "aborcja" kucają nasi kanadyjscy politycy zastanawiam się czego się boją. Bo jeśli jeden z drugim boi się mówić szczerze, to to jest schmuck a nie polityk.

PS. Kolejna rozprawa Mary Wagner, tym razem już przedprocesowa, odbędzie się 13 stycznia o 14.00 w sądzie Old City Hall. Do Mary Wagner można pisać na adres: Mary Wagner, Vanier Centre for Women, P.O. Box 1040, 655 Martin Street, Milton Ontario L9T 5E6

Ostatnio zmieniany niedziela, 01 styczeń 2017 21:07

W miarę jak nasza cywilizacja usycha, okazuje się, że w zasadzie można twierdzić, iż prawdziwe jest wszystko to co zostaje podane za prawdę… Nieważna logika, ważna siła medialnego pompowania.

Oto pod koniec roku mieliśmy silne starcie na linii odchodząca administracja Obamy - Tel Awiw. Wygląda na to, że Obama, którego Bibi Netanjahu nigdy nie lubił, odszczeknął się mu na odchodne słowami sekretarza Kerryego, który krytykując ostro budowę żydowskich osiedli na terytoriach okupowanych stwierdził ni mniej ni więcej tylko, że Izrael albo będzie demokratyczny albo żydowski. Jest to dość prosta konstatacja faktu, iż Państwo Żydowskie zasadza się na syjonizmie, no a ten jak wiadomo jest żydowskim nacjonalizmem. Powoduje to iż Żydzi i nie Żydzi są w Izraelu inaczej traktowani. Kerry powtórzył, że USA stoją na stanowisku podziału Palestyny na dwa państwa; izraelskie i żydowskie.

Tak dosadne wyrażenie tego stanowiska sprawiło, że wielu komentatorom żydowskim opadły skarpetki i głośno zaczęli wytykać Obamie zdradę interesów żydowskich - co więcej stwierdzili, że brał żydowskie pieniądze jak leci, a gdy już nie były potrzebne, bo demokraci przegrali wybory, to Żydom wygarnął. Słowem, zapłacili mu a ten ich "oszukał" i tak niewdzięcznie potraktował.

Pisze o tym wprost kawa na ławę w naszym szacownym "National Post" Lawrence Solomon w artykule zatytułowanym " How Barack Obama fooled the Jews and betrayed them once he had their money". Autor wyłuszcza w tekście rzeczy, które w innym kontekście uznane by zostały przez tzw mejnstrimowe media za absolutnie wredny antysemityzm - podaje mianowicie, że Żydzi, stanowią jedynie 2 proc. amerykańskiego elektoratu - a więc waga ich głosów w urnach wyborczych jest niewielka, to jednak, ich polityczne znaczenie jako grupy jest nieproporcjonalnie większe, a nawet decydujące, a to za sprawą finansowania polityki. "Żydowskie dwa procent - pisze Solomon - które w przeważającej mierze mają poglądy liberalne - dają dwie trzecie całej kwoty dotacji otrzymywanych przez Partię Demokratyczną. Inaczej mówiąc, dwa procent Żydów płaci na Demokratów dwa razy więcej niż 98 procent nie-Żydów.".
Solomon dodaje, że znaczenie żydowskich pieniędzy dla Partii Demokratycznej wyjaśnia dlaczego Obama z antyizraelskimi posunięciami czekał dopiero do momentu klęski kampanii Hillary Clinton, z którą wiązał nadzieję na zachowanie kierunku własnej polityki. - "Obama zdawał sobie sprawę - twierdzi Solomon - że gdyby Żydzi rozumieli jego prawdziwe intencje wobec Izraela, to wielu powstrzymałoby się od dawania pieniędzy…"

Słowem, Żydzi płacą i wymagają, a ten niewdzięczny gryzie, gdy mu już nic nie mogą zrobić…

Co jest ciekawe? Otóż fakt finansowania polityki amerykańskiej przez Żydów opisało szczegółowo dwóch profesorów (Harvardu i University of Chicago) John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt w książce The Israel Lobby and U.S. Foreign Policy (doskonały prezent dla ludzi rozgarniętych). Wówczas jednak w 2008 roku książkę, mimo że spełniała wszelkie standardy porządnej analizy, okrzyknięto szczytem antysemityzmu i generalnie przemilczano.

Wówczas te same argumenty, które były antysemickie, dzisiaj okazują się być ważne, bo służą uzasadnieniu żydowskiego oburzenia… No cóż, taki mamy świat.

Na dodatek, reagując na słowa sekretarza Kerryego premier Bibi wystąpił po angielsku z przemówieniem do świata i uznał, że amerykańska formuła dwóch państw w Palestynie, czyli jednego dla Żydów, a drugiego dla Palestyńczyków równoznaczna jest z... "czystką etniczną". No bo jakże można sobie wyobrazić, że Żydzi nie mogą mieszkać w państwie palestyńskim, ergo budować osiedli na ziemiach uznanych za palestyńskie, skoro w samym Izraelu mieszka dwa miliony Palestyńczyków? pytał Netanjahu. Takie rozwiązanie, jak proponują Amerykanie to czystka etniczna - ostrzegał.

Logiczna siła tego argumentu jest wprost porażająca. Pozostaje jedynie zapytać Bibi, ile osiedli budują Palestyńczycy w Izraelu? I dlaczego w Gazie Palestyńczycy gnieżdżą się na kupie? W każdym razie logika klasyczna najwyraźniej nie ma w tym i wielu innych przypadkach żadnego zastosowania.

Ostatnio zmieniany sobota, 31 grudzień 2016 18:42
czwartek, 22 grudzień 2016 16:08

Oj, dzieje się, dzieje

Napisał

kumorszary        Jeśli ktoś zabija naszych bliskich i nastaje na nasze życie, mamy prawo go zabić – żadne tam konstytucyjne, żadne zapisane w kartach-śmartach – mamy prawo zabić, bo każdy człowiek ma prawo do obrony swego życia. Niestety, w dzisiejszych czasach w naszych „miękkich” krajach odebrano ludziom możliwość noszenia broni palnej, a także oduczono nawyku stawania w obronie własnej i innych. Pamiętam, jak kiedyś policja w Winnipegu zbeształa człowieka, że rzucił się do rzeki na ratunek, bo przecież powinien był zapamiętać miejsce utonięcia i zadzwonić na numer alarmowy 911.

        Pozostaje więc smutna konstatacja, że gdyby przynajmniej część ofiar poniedziałkowego zajścia w Berlinie miała przy sobie broń, tak jak to jest na porządku dziennym w kilku amerykańskich jurysdykcjach, zamachowcy nie mieliby tak łatwo, a gdyby polski kierowca miał przy sobie broń, też byłoby nieco trudniej podejść. Nie, nie byłoby to niemożliwe, ale trudniejsze. Prawo do posiadania broni jest podstawowym prawem człowieka wynikającym z prawa naturalnego, jego ograniczaniu zawsze towarzyszy jakaś postać niewolnictwa.

        Szczęśliwie okazuje się, że jeszcze my, Polacy, mamy stare odruchy, jeszcze nas nie wytrzebiono do końca, i Polak, któremu uzbrojony „żołnierz” państwa islamskiego porywał ciężarówkę, walczył do końca w kabinie. Te odruchy eurolew usiłuje wyprogramować ludziom z głowy. Gwałcona Austriaczka, zamiast fachowo dźgnąć napastnika nożem, ma uruchomić oferowany darmowo sygnał alarmowy. W innych krajach zdaje się nawet krzyczeć nie wolno… Pozostaje uczyć się krav maga.

        Tymczasem sądząc po niedawnych  ruchawkach ulicznych w Polsce, biorąc pod uwagę żenujący poziom polskiej polityki, nie można wykluczyć, że zewnętrzni gracze chcą zresetować sytuację do poprzedniego rozdania i doprowadzić do poważniejszego konfliktu. Konflikt jest jedną z podstawowych form rządzenia postkolonialnego.

        – Nawet jeśli nie prowadzi do gwałtownego przenicowania, to w zamian za poparcie pozwala wymuszać na stronach ustępstwa, daje możliwość zarabiania na dostawach i tworzy zadłużenie, które przenosi się w późniejszy okres. Konflikt uzależnia i rozmiękcza skonfliktowanych. Ponadto jest niewygodny dla zwykłych ludzi, którzy w rezultacie też łatwiej godzą się na różne ustępstwa i formy opodatkowania, aby tylko mieć spokój. Z wymienionych powodów warto jest w konflikt inwestować. Zazwyczaj nie jest to trudne, zwłaszcza jeśli mamy własnych agentów.

        Można zakładać z dużą pewnością, że polska ruchawka ma zagranicznych kibiców i sponsorów, którym proamerykański kierunek warszawskiego rządu jest nie w smak. Może się okazać, że otworzy się okienko zmiany.  

        Piotr Duda, przewodniczący Solidarności, ocenił niedawno, że jeśli przyjdzie co do czego, to związkowcy, kibice plus młodzież paramilitarna czapką nakryją KOD-ziarzy.  Tymczasem dobrze przygotowany majdan może zostać zorganizowany przez zawodowych majdaniarzy choćby zaimportowanych  z Ukrainy. Jeśli pan Soros lub inny wujek wyłoży na to pieniądze, a przyjaciele demokracji z zagranicznych stolic wesprą logistycznie i medialnie, to może się okazać, że koszt rozwalenia takiego „protestu” będzie zbyt duży i z jego mocodawcami trzeba się będzie układać. Majdanowi planiści z pewnością zdają sobie sprawę z polskich realiów, a posługiwanie się najemnikami jest praktyką szeroko stosowaną na całym świecie. Zobaczymy więc, jak sytuacja rozwinie się po Nowym Roku, no bo w okresie świątecznego uśpienia, który co prawda choć nadaje się do rozpoczynania wojen, trudno w Polsce znaleźć ludzi. Tego rodzaju możliwość otwierałaby się jednak tylko wówczas, gdyby Amerykanie w okresie interregnum zaniedbali obrony ekipy w Polsce  i dali np. Berlinowi więcej swobody w tej sprawie. Albo że w nowym rozdaniu im również potrzebna była nad Wisłą inna ekipa.

        Przy okazji, gdy już mówimy o polskiej polityce, to niestety większość ruchów patriotycznych odbywa się w wirtualnej przestrzeni Internetu i zgaśnie, gdy tylko wyłączą prąd. Żadne z ugrupowań nie zdołało do tej pory wybudować normalnej organizacji politycznej z trwałymi i szerokimi kanałami finansowania, własnym wywiadem wewnętrznym i prostym kilkupunktowym programem, zdolnym przemówić do prostego człowieka. Polska polityka patriotyczna ogranicza się do kłapania paszczą, prawdziwą politykę robią duże misie gdzie indziej…

        Na koniec roku wszyscy domagają się podsumowań. A tu nie ma co podsumowywać. Mamy na świecie tyle otwartych, żywych wciąż procesów „in statu nascendi”, że wchodząc w nowy rok, powinniśmy zapiąć pasy bezpieczeństwa, a nie sentymentalizować przy kominku o wydarzeniach minionych.

        Jazda będzie ostra, ponieważ nasz przygraniczny hegemon – a raczej jego zdrowa, kośćcowa elita wojskowa – uznał, że trzeba się skoncentrować i dać sobie spokój z politpoprawnymi głupotami obyczajowymi, w sytuacji gdy na świecie powstają morza, po których nasze lotniskowce boją się pływać, a produkcja militarnych zabawek staje się niemożliwa bez zagranicznych dostaw. Jak to zgrabnie podsumowano w BBC, „biali, profesjonalni dziadkowie ruszyli na ratunek”. Czy zdołają zahamować zsów po równi pochyłej? Tego nigdy nie wiadomo, z pewnością jednak nie są to ci Amerykanie, którym można w kaszę dmuchać.

        No i to właśnie będzie kształtowało większość dramatycznych wydarzeń nadchodzącego 2017 roku. Dlatego z serca wszystkim Państwu życzę wielkiej radości Bożej i pokoju ducha. Miejmy nadzieję, że spotkamy się za rok, a tym których Pan Bóg zaprosi w tym czasie do swego Królestwa, życzmy spokojnego przejścia przez bramy wieczności.

        Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 30 grudzień 2016 21:45
poniedziałek, 19 grudzień 2016 09:20

Na szybko: To może nie być proste

Napisał

Pan Piotr Duda przewodniczący Solidarności, ostrzegł przed kryterium ulicznym w postaci majdanu - Wisła 1.0 i ocenił, że jeśli przyjdzie co do czego, to związkowcy, kibice, plus młodzież paramilitarna, czapką nakryją KOD-ziarzy. Podobne opinie wyrażali inni komentatorzy prawej strony.

Tymczasem wcale nie jest to takie oczywiste. Bo dobrze przygotowany majdan  nie wyklucza spontaniczności zorganizowanej w postaci zawodowych majdaniarzy zaimportowanych z Ukrainy i innych miejsc, o tamtejszych "snajperach" nie wspominając. Jeśli pan Soros lub inny wujek dobra rada wyłoży na to pieniądze, a przyjaciele demokracji z zagranicznych stolic wesprą propagandowo i organizacyjnie, to owo nakrycie czapką może być dość trudne.
Majdanowi planiści z pewnością zdają sobie sprawę z polskich realiów, a posługiwanie się najemnikami jest praktyką szeroko stosowaną na całym świecie.

Ostatnio zmieniany poniedziałek, 19 grudzień 2016 09:28
sobota, 17 grudzień 2016 21:02

Na szybko: Przejąć inicjatywę

Napisał

Idą święta, więc w nadchodzącym tygodniu protest KOD-owców powinien się wypalić, w końcu Wigilia w Polsce jest ważniejsza od politycznych głupot.

Ale gdyby nie, to patrząc z technicznie, obecny rząd powinien szybko i zdecydowanie reagować na wszystkie przejawy łamania prawa. Jeśli za namową eurolewu przygotowywane jest coś większego, to apele o spokój, jedność oraz tłumaczenie jacy jesteśmy demokratyczni i pokój miłujący i tak są bez znaczenia. Każdy politolog powie, że tego rodzaju sytuacje najlepiej likwidować w zarodku, bo wówczas użyta siła może być najmniejsza.

Znaczenie ma:
- zidentyfikowanie prawdziwych realnych źródeł zagrożenia. Nie można wykluczyć, próby wymiany władzy podyktowanej interesami pozapolskimi.
- zręczne manipulowanie tzw opozycją i podzielenie jej albo poprzez prowokację, albo przez zaproponowanie "konstruktywnej" jej części atrakcyjnej formy współudziału.

Oczywiście, znaczenie podstawowe ma rozeznanie nastrojów społecznych, kontrola resortów siłowych etc. słowem dostęp do narzędzi władzy.
Czy PiS będzie zręczny? Czy będzie chciał być zręczny - czas pokaże. Z pewnością Polska nie ma takiego stopnia suwerenności jak Turcja, by móc sobie pozwolić na erdoganowe scenariusze, zaś w państwach niesuwerennych władzę można zmienić pod byle pretekstem. W najbliższym czasie zobaczymy więc czy Jarosław Kaczyński jest "dużym misiem" i na co realnie może sobie pozwolić.
Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany niedziela, 18 grudzień 2016 13:55
piątek, 16 grudzień 2016 14:47

Trzeba mówić, co i jak

Napisał

kumorszary        Bić zawsze trzeba z czuciem. Czy stan wojenny mógł być bardziej brutalny, niż był? Pewnie, że tak; tylko, że nic większego nie było potrzebne. Stan wojenny miał spełnić zadanie przygotowawcze i je spełnił.

        W naszej polskiej mentalności mamy tendencję do traktowania własnej historii jako pasma spontanicznych zrywów.    

        Taką optykę polska historiografia narzuca od czasu zaborów. Rzeczywistość nie jest z nią jednak tożsama. Nasze „zrywy” były przeważnie wywołane i przygotowane przez zręcznych ludzi, którzy używali ich do własnych celów. Aby lepiej rozumieć takie procesy, zawsze warto prześledzić, kto i czym je wspierał, skąd były pieniądze i kto ostatecznie odnosił korzyść.

        Na procesach transformacyjnych, których częścią jest polski stan wojenny, skorzystali: aparat wojskowy, partyjny oraz wąska grupa tzw. opozycji – stanowiąca przykrywkę komunistycznych przemian.

        Czy zatem niskie natężenie przemocy to zasługa byłych siepaczy? Gdzie tam?!

        Po pierwsze, nie było potrzeby, ponieważ tzw. społeczeństwo nie podjęło walki. Nikt do oddziałów pacyfikujących strajki nie strzelał, nikt nie podkładał materiałów wybuchowych pod obiekty wojskowe, ba, nawet jedna butelka z benzyną nie spadła na czołgi.

        Miękki scenariusz był komunistom na rękę, ponieważ od siły użytego terroru zależała możliwość późniejszego „porozumienia”. Dzięki internowaniu  elit „buntu”, łatwo dało się wyselekcjonować tych „konstruktywnych”, godzących się na udział w przedstawionym scenariuszu.

        Poziom oporu społecznego  był minimalny, a po rozbiciu strajków nie miał już żadnego znaczenia.  Zaplanowane przemiany realizowane były bez przeszkód; nie powstał ani jeden niezależny polski ośrodek polityczny, nie powstały ugrupowania terrorystyczne, nikt nie strzelał. „Postgrudniowe” życie opozycji ograniczało się do wydawania kontrolowanych przez ubecję samizdatów (częściowo drukowanych na offsetach skleconych z przemyconych części, część wydawana w oficjalnych zakładach drukarskich).

        Oczywiście, opozycja musiała móc „działać”, aby uwiarygodniać się jako partner w oczach Zachodu. Wojskówka, sterując procesem, pozwalała więc na różne gonitwy z esbekami. Oczywiste jest również, że samo centrum, nasz polski „Spektr”,  borykało się również z wewnętrznym oporem, tendencjami odśrodkowymi, z ludźmi władzy, którzy byli przeciwni zmianom, czy też nie rozumieli planu. Wyrazem tych tarć było m.in.  zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki.

        Jak dzisiaj wiemy, zagraniczne struktury „S”, które pośredniczyły w przekazywaniu środków, były dokładnie spenetrowane. Pieniądz zawsze kusi i potrzebowano trzymać na nim łapę.

        Jak pisał Michał Grodzki w „Konfidenci są wśród nas” – Dziś nie można się jeszcze pokusić o pełny opis zakresu penetracji opozycji politycznej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przez wywiad PRL. Wiele faktów nadal czeka na ujawnienie. (...)

        Etatowy oficer wywiadu zakładał podziemne wydawnictwo „Baza”, zajmował się też kolportażem, np. na SGGW wśród studentów. Wywiad rozpracowywał „Solidarność Walczącą”, miał w niej bardzo dobrze zainstalowaną agenturę, z powodzeniem prowadził działania skierowane przeciwko NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Departament I miał doskonale uplasowanych współpracowników w TKK – Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, i dostawał precyzyjne meldunki ze spotkań podziemnego kierownictwa „Solidarności”. Podczas rozmów okrągłego stołu komunistyczna strona miała doskonałe informacje o taktyce i stanowisku, jakie zajmować będzie w czasie negocjacji strona „solidarnościowa”, niemal przy każdym stoliku siedzieli współpracownicy wywiadu. (...)

        W latach 1988–89 agentura ówczesnego Departamentu I przekazywała informacje, które stały się podstawą do kilkuset meldunków i raportów. Jakość informacji świadczy o doskonałym uplasowaniu tej agentury. (...) Doskonale umiejscowieni agenci przekazywali informacje o: sytuacji w Ruchu Młodej Polski, środowisku „Polityki Polskiej”, „Dziekanii”; kontrowersjach w łonie opozycji przy wypracowywaniu taktyki rozmów okrągłego stołu, korespondencję „Zachód-Zachód”: „Zachód-Kraj”, „Kraj-Zachód” prowadzoną przez kilku działaczy „Solidarności”, dokumenty z posiedzeń Komitetu Wyborczego „Solidarności” w Gdańsku. (...)

        Wydział XI Departamentu I rozpracowywał także zagraniczne kontakty opozycji. Jego agenci przekazali np. informacje o nocie wręczonej Johnowi Whiteheadowi z Departamentu Stanu przez Lecha Wałęsę; o pobycie jednego z przywódców opozycji w USA, Kanadzie i Rzymie, o stanowisku ambasady USA wobec opozycji, o „Solidarności polsko-czechosłowackiej”, o zagranicznych kontaktach Kościoła katolickiego, odczycie prof. Brzezińskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, o przygotowaniach ambasady USA do wizyty prezydenta G. Busha, o ocenach Kongresu Żydów Amerykańskich na temat sytuacji w Polsce.

        Jeden ze współpracowników udzielał bardzo dobrych informacji na temat „Solidarności Walczącej”, jej struktury, taktyki, zasad finansowania; stanowiska „SW” wobec okrągłego stołu, wyborów do parlamentu, działalności „SW” w USA i Kanadzie, korespondencji „Solidarności Walczącej” do Kongresu USA.

        W archiwum UOP pozostało bardzo wiele meldunków i danych przekazywanych przez tę agenturę.  

        Patrząc z dzisiejszej perspektywy, jest oczywiste, że rzeczywistość pogrudniowa została w PRL zdominowana przez działania szeroko pojętego wywiadu i kontrwywiadu LWP i ich agentury. Reszta Polaków była albo biernymi świadkami, albo pożytecznymi idiotami, tak naprawdę nie zdającymi sobie sprawy, lub nie chcącymi przyjąć do wiadomości rzeczywistego stanu rzeczy. Oczywiście, większość z nich działała z patriotycznych pobudek, nie była jednak w stanie przeskoczyć poprzeczki na poziom pozwalający zapewnić możliwość realnej akcji politycznej. Nie wiadomo zresztą, czy przy ówczesnym rozpracowaniu wielkomiejskich środowisk było to w ogóle możliwe. Większość działaczy miała też znikome przygotowanie i pracowała zupełnie instynktownie. Przez cały okres pogrudniowy PRL nie zdołano wypracować jakiegokolwiek sensownego programu „co robić”. Większość aktywności sprowadzała się do symbolicznych gestów mających przekonać zagranicę, że „opozycja żyje”. Nie pokuszono się o opracowanie programu gospodarczej naprawy kraju (mimo oczywistej potrzeby), oddając całą inicjatywę komunistom. Gdy na scenie pojawił się Soros, z Sachsem/Balcerowiczem pod pachą, większość „polskich opozycjonistów” odetchnęła z ulgą. Wcześniej środowiska opiniotwórcze zostały wykorzystane do przygotowania gruntu pod masową grabież gospodarki. Udało się upowszechnić przekonanie, że peerelowskie zakłady produkcyjne są funta kłaków niewarte i tak na dobrą sprawę trzeba je oddać komukolwiek. Powszechne wśród tych środowisk było przekonanie, że w PRL nie ma możliwości wykrzesania kapitału inwestycyjnego i konieczny jest wielki napływ kapitału zagranicznego. Narodowe elity, głupie i niewykształcone (prócz elit technicznych), zakompleksione i nie znające języków obcych, nie były w stanie obronić narodu. Jedyne w miarę sprawne grupy przywódcze, mające informacje, znające sytuację, podróżujące po świecie, rekrutowały się ze służb wojskowych. To one  przygotowały pole i przeprowadziły nomenklaturową prywatyzację, która na dobre i na złe nadała kształt obecnej Polsce..

        Nie marynujmy się w mitach stanu wojennego. Nie powtarzajmy tych samych błędów. Polska ziemia rodzi. Kolejne pokolenia Polaków wchodzą w życie. Trzeba im mówić, co było i jak.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany czwartek, 22 grudzień 2016 19:43
czwartek, 08 grudzień 2016 23:00

O. Tadeusz Rydzyk, czyli odbudowa elit działania

Napisał

kumorszary        Naszą polską bolączką jest brak organizacji. Najczęściej w prywatnych utyskiwaniach słyszy się pomysły, „co powinno się zrobić” albo co „oni” powinni zrobić, żeby było dobrze (dla nas). Jeśli zaś już zaczynamy działać, to zazwyczaj bez fundamentów, czyli budowy struktur instytucjonalnych i finansowania. A jeśli już jakoś finansowanie sobie zapewniamy, to zazwyczaj jest to podpięcie pod cudzy kranik, państwowy, medialny etc.

        Ojca Tadeusza Rydzyka mam honor znać kilka ładnych lat. Nie spotkałem na swojej drodze człowieka, który byłby w stanie działać tak skutecznie jak on, i to mimo wrogości potężnych polskich i niepolskich środowisk. Nie spotkałem człowieka, który byłby w stanie zebrać wokół siebie zespół ludzi i wybudować polskie instytucje. I to działając pod masowym ostrzałem nieprzyjaciela, w ciągłym zaporowym ogniu medialnej artylerii wroga, wśród torpedowych gnojowych ataków kłamstw. Ojciec Tadeusz szedł przez to bez strachu, nieugięty niczym szarża polskiej kawalerii. Wysyłano na niego szpiegów, podkładano mikrofony pod talerze – pamiętam takie akcje w Toronto. Przyszyto do pleców maybacha. Naprawdę musi to być człowiek kryształowy, skoro nawet posokowe kundle „Wyborczej” nie znalazły kompromatów. A  przepatrzono  każdą minutę życia...

        Zbudował instytucje, które zmieniły polski krajobraz pobitewny, które  przestrzeń duchową zabudowały warowniami polskości; od których mogło się zacząć patriotyczne odrodzenie. Zrobił to z głową, od fundamentów, czyli od zapewnienia niezależnego, składkowego finansowania.
Bez pieniędzy nie da rady. Radiu Maryja udało się to, co w Polsce jest najtrudniejsze – aby nie wisieć u niczyjej klamki; gdy odcięcie finansowania oznacza kontrolę i konieczność zrezygnowania z misyjnej działalności. Radiu Maryja udało się skłonić ludzi do łożenia na polską instytucję. A przecież po latach wyjałowienia, zachęcanie Polaków do nakładów na wspólny cel społeczny to herkulesowa robota.

        O. Tadeusz Rydzyk, wyszydzany, atakowany ze wszystkich stron, budował – pokazywał nam wszystkim, że mogą mieć w nosie cudze opinie, że z modlitwą na ustach, razem, jesteśmy w stanie góry przenosić, że musimy działać razem i robić swoje rzeczy niezależnie od tego, czy komuś się to podoba.

        Alleluja i do przodu – cudowne hasło odnowicieli, które zaraziło wielu.

        Polska ma ten problem, że w rezultacie wojennych klęsk i okupacji w kraju zostały polskie elity przetrwania, o. Tadeusz Rydzyk był jednym z tych tytanów, którzy odbudowywali polskie elity działania. Coraz bardziej je widać, coraz bardziej Polacy wierzą w siebie – i to pomimo operacji na mózgu, jaką od kilkudziesięciu lat robią im obcy przy pomocy rodzimych lokajów.

        Dzieła ojców z Torunia  stoją ością w gardle tych wszystkich, którzy sądzili, że Polskę już połknęli, że jest ich. Okazało się jednak, że toruńskie radio, telewizja, szkoła medialna dokonały więcej niż efemerydy „polskich” partii politycznych zakładane dla kanalizacji narodowych aspiracji; okazało się, że ojcowie redemptoryści nie grali jedynie na fujarce, by wyprowadzić nas na manowce, że byli i są autentyczni.

        Wymiar tego, co stało się w Toruniu, daleko wykracza poza materialne sprawy. Po prostu ktoś w Polsce pokazał, że można! Pokazał, że możliwa jest odbudowa i odrodzenie. I za to o. Tadeusz Rydzyk i wszyscy jego współpracownicy do końca powinni pozostać w naszych modlitwach. Czapki z głów, Ojcowie, świetna robota! Gratulacje z okazji 25-lecia!

***

        Emerytowani ubecy najwyraźniej nie tracą poczucia humoru. Niedawno podczas manifestacji protestujących przeciwko odebraniu im uprzywilejowanych emerytur mundurowych, jeden z nich żalił się przez megafon, że przecież nawet podczas stanu wojennego zachowywali się po ludzku, kulturalnie… Przypomniało mi to stary dowcip o Stalinie, kiedy to podczas wizyty w kołchozie podchodzi do Ojca Narodów mały chłopczyk i mówi „daj cukierka”, na co Stalin zniechęcony odpowiada: „spie...alaj” – w gazetach zaś wychwalają dobroduszność wodza, bo „przecież mógł zabić”.

        Ubecy nasi, owszem, mogli zabijać, ale nie było takiego rozkazu, zabijali więc tylko wybiórczo. To prawda, że ofiar późnego komunizmu nie było w PRL-u dużo – może jakieś 500 – tak na oko. A mogło być 50 tys., no bo czemu nie? A nie było nie dlatego, że esbekom nie chciało się zabijać, tylko że takie były uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne.

        Nawiasem mówiąc, gdyby peerel pod koniec był bardziej brutalny, to oni sami i ich rodziny również wędrowaliby do piachu. Bo jak jest na ostro, to jest na ostro po obu stronach. Dzisiaj esbecy protestują, bo odbiera im się apanaże, szczerze powiem, że sprawiedliwość wymaga, by po prostu mieli minimum socjalne. I nie jest to żadna zemsta, tylko sprawiedliwość.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany sobota, 17 grudzień 2016 16:37
niedziela, 04 grudzień 2016 13:34

Na szybko: Ubecy sobie zbytują

Napisał

Emerytowani ubecy najwyraźniej nie tracą poczucia humoru. Niedawno podczas manifestacji protestujących przeciwko odebraniu im uprzywilejowanych emerytur mundurowych, jeden z nich żalił się przez megafon, że przecież nawet podczas stanu wojennego zachowywali się po ludzku, kulturalnie… Przypomniało mi to stary dowcip o Stalinie, kiedy to podczas wizyty w kołchozie podchodzi do Ojca Narodów mały chłopczyk i mówi "daj cukierka", na co Stalin zniechęcony odpowiada: "spie--alaj" - w gazetach zaś wychwalają dobroduszność wodza, bo "przecież mógł zabić".
Ubecy nasi owszem mogli zabijać, ale nie było takiego rozkazu, zabijali więc tylko wybiórczo.. To prawda, że ofiar późnego komunizmu nie było w PRL-u dużo - może jakieś 500 - tak na oko. A mogło być 50 tys., no bo czemu nie? A nie było nie dlatego, że esbekom nie chciało się zabijać, tylko, że takie były uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne.
Nawiasem mówiąc, gdyby peerel pod koniec był bardziej brutalny to oni sami i ich rodziny również wędrowałyby do piachu. Bo jak jest na ostro, to jest na ostro po obu stronach. Dzisiaj esbecy protestują, bo odbiera im się apanaże, szczerze powiem, że sprawiedliwość wymaga, by po prostu mieli minimum socjalne. I nie jest to żadna zemsta, tylko sprawiedliwość.

Ostatnio zmieniany niedziela, 04 grudzień 2016 13:37
piątek, 02 grudzień 2016 15:40

Wiatr może nas zrujnować

Napisał

kumorszary        Zaczęło się już świąteczne rozbieganie, dlatego dzisiaj kilka rzeczy w mniejszym lub większym skrócie.

        Afera Roberta Greya obnażyła po raz kolejny, że polski MSZ majta się niczym żagiel bez wiatru. Mianowanie, a potem odwołanie p. Grygielki to po prostu cyrk na kółkach. Moja teoria spiskowa na użytek prywatny mówi, że Grey jest na kontakcie DIA (Defense Intelligence Agency), a tam chwycili się za głowy, gdy za podszeptem p. Parysa chłopak został wiceministrem SZ – po prostu, łatwych do zidentyfikowania agentów nie daje się na eksponowane stanowiska – to włącza reflektor na całą agenturę i utrudnia działanie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, na przykład, że piękna żona p. Grygielki zatrudniona jest w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, gdzie jak wiadomo, amerykańskie deale to dzisiaj codzienność.

        Agentura w takim kraju, jak Polska, który ma wzięte z powietrza poczucie niezależności, powinna być jednak odsunięta krok do tyłu. W przeciwnym wypadku robi to niesmaczne wrażenie republiki bananowej. A przecież gdyby przyszło owej agenturze mobilizować polską młodzież do jakichś wschodnich ruchawek, to skutecznie można to zrobić jedynie pod patriotycznymi sztandarami Niepodległej, a nie logiem banana.

***

        W naszej dzielnej prowincji Ontario (yours to discover) dzieją się rzeczy na wskroś kabaretowe; rządząca klika liberałów uznała, że nie ma się już co obcyndalać i trzeba kosić, jak się da – kontrakty dla swoich firm, podwyżki dla administracji, a ludowi podatki w darze. Jest to w sumie skuteczny model rządzenia, bo lud jest głupi, ludzie w administracji wdzięczni, zaś kontraktowe mafie potrafią zagwarantować upadek na cztery łapy. Tak czy owak, jakby to podsumować w jakimś programie typu comedy, to jest tak, że dzięki naszym mężnym liberałom, płacimy setki milionów macherom z Nowego Jorku za to tylko, że nie wybudowali nam wiatraków w jeziorze;  wszyscy musimy się modlić o bezwietrzną pogodę, bo do każdego megawata prądu produkowanego przez zamontowane w Ontario kręciołki dopłacamy z podatków – im więcej prądu wyprodukują, tym więcej dopłacimy, słowem, wiatr może nas zrujnować...
To tylko wierzchołki himalajów prowincyjnego marnotrawstwa, które widać na każdym szczeblu rządzenia. Niebawem płacić będziemy sowite myto za wjazd autostradą do metropolii, po to by jej pracownicy mogli nadal korzystać z tak zasłużonych benefitów, jak sześć miesięcy chorobowego co roku...

        To wszystko jednak przebiła kładka dla pieszych, jaką nasi dzielni szwejkokraci budowali w Pickering. Przetarg – a jakże – wygrała najlepsza firma (to nic, że jeszcze nic nie budowała) – następnie zaś zamontowała dostarczoną kładkę do góry nogami. To była już pewna przesada, kontrakt zerwano, ale wypłacono pełną należność (sic!). Następnie rozpisano następny, który wygrała… ta sama firma.

        Prawda, że świetna komedia? Problem w tym, że 50 milionów dolarów za komediantów to jest rekord świata w przepłacaniu. Takich artystów można mieć za kilka stów za wieczór.

        W czym zatem problem? W powszechnej głupocie mieszkających tu ludzi. Ludzie są tak głupi, że bandy cwaniaków, jakie tu przecież imigrowały z całego świata, robią z nimi, co chcą. To tyle.

        Canada Land of Opportunity.

***

        W Toronto przy całkowitej ignorancji mediów toczył się w minionym tygodniu proces Mary Wagner – obrończyni dzieci nienarodzonych – proces ważny, ponieważ chodziło w nim przede wszystkim o to, czy prawo naturalne, Rule of Law, które w systemie brytyjskim jest niepisaną kanwą prawa stanowionego, jest wciąż żywe, czy też podobnie, jak konstytucyjne odniesienie do Boga stanowi „martwą literę”. Jeszcze do niedawna wszyscy wiedzieliśmy, co to znaczy „mąż”, „żona”, na czym polega małżeństwo, czy też uznawaliśmy prymat rodziców w wychowaniu dzieci. Były to rzeczy, których prawo nie definiowało, potwierdzało jedynie; dzisiaj coraz częściej prawo stanowione zmienia to, co prawo naturalne regulowało od stuleci, neguje w ten sposób nadrzędność Rule of Law i wchodzi nam z butami do łóżek.

        W procesie Mary Wagner chodziło o to, czy władze państwowe mają prawo decydować, kto jest człowiekiem, a kto nie. Bo jeśli tak, to zdając sobie sprawę z „siły demokracji”,   trzeba zacząć się chować. Jeśli tak, to może się okazać, że człowiek w komie już nie jest „ludziem”, tak jak nim dzisiaj w Kanadzie nie jest dziecko pływające w brzuchu matki. Zgroza!

        No, ale zgroza to nasza codzienność.

***

        Nigdy nie byłem na Kubie. Z obrzydzenia. Doskonale pamiętam peerelowskie czasy, kiedy zagraniczny gość rządził jak pijany zając. Dolar po kursie czarnorynkowym kupował wszystko.

        Wielu Polaków jeździło na Kubę właśnie po to, by poczuć się jak panisko. Niskim kosztem. Piękne, tanie kobiety, ładna pogoda, bezpiecznie i sentymentalnie...

        Fidel nie był sztywny jak Pinochet czy Salazar, był kolorowy i zawadiacki. A do tego morderczy urok kolegi Che. Przemoc i terror zwodziły wielu młodych, zwłaszcza jeśli mieli tyłki wygrzane w dobrobycie. Gorzej z tymi, którzy musieli ponosić koszty rewolucyjnych fantazji Castrów.

        Fidel dawno skończyłby jak Noriega, gdyby nie uciekł pod skrzydła Sojuza. Dzięki temu stał się symbolem antyjankeskiego oporu we wszystkich republikach bananowych.

        Kubańska nomenklatura dawno temu przewerbowałaby się pod amerykańską kuratelę, korzystając ze wschodnioeuropejskich wzorów, gdyby nie kubańska diaspora na Florydzie chowająca po komodach dowody własności na kubańskie real estate. Słowem, czerwoni na Kubie nie mają się na czym uwłaszczyć, bo jeśli Kuba chce uregulować swe stosunki z zagranicą, no to zaraz zjawią się na niej wykopani przez castrystów dawni właściciele.

        Na tym polega główna trudność ichniejszej transformacji. Ostatecznie jakimś krakowskim targiem rozwiązanie się jednak znajdzie...

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 09 grudzień 2016 22:12

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.