Andrzej Kumor
Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...
Dzięki minionym wyborom federalnym mogliśmy zobaczyć na przykładzie, jak działa demokracja – czerwona, liberalna fala zalała kraj od wschodu do zachodu, wynosząc do władzy seksownego – tak piszą – 43-letniego Justina Trudeau.
"Naród ma zawsze rację" – zażartował sobie z szerokim uśmiechem ustępujący premier Stephen Harper, uznając klęskę ugrupowania.
Dzisiaj demokracja to jest wypadkowa nastrojów. Liczy się gra na emocjach, bo z rozumu niewiele już ludziom pozostało – m.in. za sprawą nowoczesnej edukacji. I to nie tylko w Kanadzie. Jak mówił mi prof. Ryba, dawniej uczyliśmy się historii, poznając daty, osoby, wydarzenia, potem zrezygnowano z dat, ograniczono się do procesów, dzisiaj uczy się przez skojarzenia, nauczyciel wyciąga obrazek – powiedzmy Tadeusza Kościuszki, a dzieci mają poprawnie go skojarzyć. Szczerze mówiąc, jest to metoda prosta jak zasada działania cepa i skuteczna, poczynając już od szympansów...
Tak więc dzisiaj demokracja to po prostu "operowanie światłem i dźwiękiem". Dlaczego konserwatyści przegrali, no bo się przejedli, nie odświeżyli wizerunku, przestali kojarzyć się z sukcesem, zmurszeli, spatynowali się, obrośli pretensjami. W takiej sytuacji człowiek może się napinać jakimiś programami, propozycjami w polityce zagranicznej czy wewnętrznej, ale kogo to interesuje? Ludzie i tak na tym się nie znają. Dla nich takie pojęcia, jak deficyt czy budżet, to abstrakcje odległe od tego, co mają na stole. Jak się natomiast powie, że się zalegalizuje marihuanę – to dla naszego licealisty jest konkretna sprawa.
Polityka jest grą toczoną przez kilka ośrodków, m.in. te szarpiące kasę w państwowym łańcuchu pokarmowym. No i nasz sexy Justin Trudeau okazał się człowiekiem pomocnym i na czasie, o wiele bardziej kukiełkowym od odchodzącego premiera Harpera.
Dlaczego? Przede wszystkim za sprawą wyjątkowego pochodzenia i braku doświadczenia.
Mimo nazwiska, Justin, minglujący się od dzieciństwa na samym szczycie światowej piramidy, nie odebrał porządnego wykształcenia. Tata, pochodzący ze starych pieniędzy, mimo że był niezłym politycznym gangsterem, znał klasykę, mówił po łacinie, orientował się jak stary lis w tropach naszej zachodnioeuropejskiej kultury, które świadomie rozwalał. Syn, mimo zapału do boksu i umiejętności instruktażu w skokach na gumie, jest niestety typowym produktem epoki lat 70. wychowanym w dzieciokwiatowym środowisku, bez stresu i dyscypliny.
Syn ma też i ten feler, że od najmłodszych lat był podziwiany i lubi się podobać. Justin Trudeau jest uroczy, kocha ludzi, lubi się pokazywać i ma naturalną populistyczną zdolność oczarowywania, dobrze działa na nastroje, problem jedynie w tym, co ma w głowie. Bo tam ma raczej pstro, co widać było po kilku wywiadach i wypowiedziach na nieco poważniejsze tematy niż powszechny dostęp do marihuany czy "prawa transseksualistów".
Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Moja teoria jest taka, że Justin będzie rządzony z tylnego siedzenia przez stare rodziny. Bo w rzeczywistej władzy nie liczy się poziom "wrażenia" i "nastrojów", lecz twarde efekty. Wycofanie kanadyjskich CF-18 z bombardowania ISIS – jak najbardziej – podejmiemy taką decyzję, po czym samoloty z załogami zostaną wydzierżawione kolegom z południa. – To tylko domniemanie, ale tak mniej więcej się to załatwia.
Tak się robi w twardej polityce. Na razie, premier elekt oprócz pozytywów w rodzaju zrobienia sweet-foci na stacji metra (jak każdy rasowy milioner jeździ subwayem do roboty) – zasłynął kilkoma zapowiedziami jawnie godzącymi w kanadyjskie interesy gospodarcze.
Po pierwsze, wycofuje się z budowy rury z Alberty do amerykańskich rafinerii nad Zatoką Meksykańską – co jest posunięciem po myśli kilku poważnych interesów zagranicznych; po drugie, zapowiada radykalną walkę za zmianami klimatu, co oznacza dodatkowe opodatkowanie i tak już ledwie zipiącej gospodarki surowcowej Kanady; po trzecie – i tu najbardziej cieszą się japy silnych grup krajowych – zapowiada całą gamę inwestycji infrastrukturalnych, po to by nas jeszcze bardziej zapożyczyć, a dutki dać w te same lepkie rączki, co to zawsze widać na styku państwowo-prywatnym. Na tym styku robi się bowiem prawdziwie wielkie interesy.
Będziemy musieli wszyscy zjeść tę żabę, ponieważ naród, który "ma zawsze rację", tak właśnie sobie zażartował. Sam z siebie.
•••
Czasem się dziwię, czy ja jestem prorok jakiś czy co... 26 września napisałem w tekście "Gry i gierki", że "tak wielka fala uchodźców poddanych procesowi obróbki imigracyjnej pozwala na lepszą penetrację wywiadów, a być może skaperowanie, po przeszkoleniu, jakiejś blisko-wschodniej armijki do walk »o wyzwolenie«, czytaj: o cele Zachodu czy Izraela".
Tymczasem kilka dni temu Waldemar Pawlak wystąpił w Polsce z takim właśnie projektem, stwierdzając, że dzisiejsi przybysze do Europy powinni zostać wyposażeni w broń, by mogli wrócić do swoich krajów i przy wsparciu europejskich armii uwolnić je od terrorystów. Pawlak zastrzega, w wypowiedzi dla "Faktu", że "oczywiście powinno to dotyczyć jedynie mężczyzn, a nie kobiet i dzieci". Na razie wypowiedź wzbudziła pukanie w czoła i pytania o to, "co bierze były premier", tymczasem być może Pawlakowi, jak kiedyś Lepperowi o Klewkach, coś się tam wypsło...
Świat całkiem darmo dostarcza świetnej rozrywki.
Andrzej Kumor
Czy demokracja jest najlepszym z możliwych ustrojów? Hm. No nie wiem. Szczerze mówiąc, patrząc na rezultat demokratycznego wyboru mieszkańców Ontario, czyli rządy pani Kathleen Wynne, myślę, że głupich nie sieją. Nie, nie chodzi mi o to, że premier Wynne jest głupia, lecz o tych wszystkich, którzy oddali głos na jej liberałów.
Dlaczego? A jak nazwać kogoś, kto daje się w biały dzień okradać, kto pozwala na marnotrawienie swoich ciężko zarobionych pieniędzy, a następnie tego marnotrawcę ponownie obdarza zaufaniem, oddając mu kolejne pensje? Stare powiedzenie mówi, że jeśli ktoś oszukał cię raz, powinien się wstydzić, ale jeśli dałeś się drugi raz oszukać tej samej osobie, to sam się wstydź.
Polityczne znaczenie kanadyjskiej Polonii jest – powiedzmy sobie – średnie. W przeciwieństwie do innych mniejszości (również podobnie skłóconych), jak sikhijska czy włoska, Polacy lubią politykować, ale u siebie w domu. Tam każdy jest specjalistą od geopolityki i ma wiedzę premiera rządu. Niestety, "wiedza" ta nijak nie przekłada się na to, ile jesteśmy w stanie ugrać na realnym gruncie.
Że polityka jest ważna, wiedzą wszyscy ci, którzy ją finansują. W naszym przypadku między innymi są to silne społeczności etniczne, Żydzi, Włosi, Portugalczycy, którzy budują miasto, a przy okazji ssą z państwowego portfela. Wszystko się zazębia. Umiejętność poruszania się w polityce i posiadanie reprezentacji politycznej jest też konieczne do tego, żeby nasze dzieci nie musiały wstydzić się pochodzenia, języka i tłumaczyć na każdym kroku, że nie są wielbłądem.
Wiele można o tym pisać.
W poprzednich wyborach z wielkim trudem udało się nam, Polakom, w Mississaudze wybrać jednego posła, Polaka – urodzonego w Polsce, byłego przewodniczącego Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
Zwycięstwo Władysława Lizonia z popularnym i popieranym przez Portugalczyków Peterem Fonsecą, byłym ministrem w liberalnym rządzie prowincji Ontario, było znaczące.
Kilkaset głosów przewagi Lizonia pokazało, że jako Polacy potrafimy się zmobilizować. To zaowocowało podskoczeniem słupków politycznych notowań i nie tylko.
Za kilkanaście dni nowe wybory federalne. Przeciwko Lizoniowi znów stoi Fonseca, a tymczasem słychać zrzędzenie Polaków, że Lizoń to, albo Lizoń tamto, że nie odpowiedział komuś na telefon, albo czegoś nie załatwił. Innym nie podobają się konserwatyści, bo już długo rządzą, bo popierają Izrael w polityce zagranicznej, albo dlatego, że podnieśli wiek emerytalny. Wiadomo, że każdy ma do świata wiele pretensji.
Tylko że: jeśli Władysław Lizoń nie zostanie posłem, to nawet nie będzie u kogo ponarzekać. Polityka nie jest metodą budowy raju na ziemi, lecz zarządzania ludzkim łez padołem. Liczy się w niej rezultat kompromisu, wynik ułożenia różnych interesów. A "patrząc na całokształt", ten kompromis w przypadku Partii Konserwatywnej jest dla zwykłego człowieka najlepszy.
Oczywiście, każdy może patrzeć przez pryzmat osobistych urazów, ale jest to krótkowzroczne i głupie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę konkurencyjne propozycje, które w kwestiach gospodarczych sprowadzają się mniej więcej do wymaksowania naszych wspólnych kart kredytowych i powiększenia i tak niebagatelnych kosztów zbiorowej lichwy, a o kwestiach społecznych wolę nie wspominać, bo lewica prześciga się w politpoprawnych deklaracjach, patrz choćby kwestia podejścia do zakrywania twarzy w trakcie przysięgi obywatelskiej i innych obcych praktyk.
Biorąc to wszystko na rozum, popatrzmy na konkrety, kto co oferuje, kto co obiecuje i kto co zrobił. I na Boga, nie bądźmy małostkowi, bo można Władysławowi Lizoniowi bardzo wiele zarzucić, ale jest JEDEN, nie ma drugiego posła – Polaka.
Druga rzecz, którą zawsze warto mieć w głowie, to że głosowanie "etniczne", cokolwiek by o nim sądzić, zawsze jest głosowaniem "na siebie", bo pokazuje polityczną siłę (lub słabość) danego środowiska.
A Bogiem a prawdą, sam Lizoń nie jest złym kandydatem, w wielu sprawach głosował jak trzeba, jest za życiem, czemu dał wyraz w Izbie Gmin, za każdym razem przypomina o zasługach polskich, jednoznacznie wypowiedział się przeciwko pozaprawnym roszczeniom środowisk żydowskich wobec Polski.
Oczekiwanie, że jeden poseł federalny "załatwi nam" lepsze umowy międzypaństwowe czy wpłynie na kurs polityki zagranicznej, to głupota. Władysław Lizoń ma też doświadczenie prowadzenia własnego biznesu, jest człowiekiem z naszej fali emigracji lat 80., dlatego nie trzeba wielu słów, by się rozumieć.
Mieszkamy tu kilka ładnych lat, najwyższa pora orientować się, co, jak i kto czym gra. A przede wszystkim opowiadać się za tym co nasze. Teraz mamy taką okazję. Dzisiaj w okręgu Władysława Lizonia, Mississauga East-Cooksville, liczy się każdy polski głos. Kto zostanie w dniu głosowania w domu czy odda głos "w proteście" na kogo innego, zlekceważy przyszłość własnych dzieci i wnuków, zlekceważy odpowiedzialność za ten kraj.
Nie wszystko od nas zależy, ale też nie jest tak, że nic od nas nie zależy. Zdrowy rozsądek każe działać na miarę tego, co się da zrobić. Jak mówi piękna stara modlitwa: Boże daj mi siłę, abym mógł zmienić to, co mogę zmienić, daj pokorę, bym mógł znieść to czego zmienić nie mogę, i daj mądrość bym potrafił odróżnić jedno od drugiego.
W naszym wypadku wybór Władysława Lizonia na kolejną kadencję jest możliwy. To kwestia wiary we własne siły i mobilizacji. Niestety, na co dzień trudno nam to przychodzi; na co dzień to my politykujemy "w kuchni", a dzisiaj coraz częściej na fejsbuku. I jeśli Władysław Lizoń tym razem nie zdobędzie mandatu, tam właśnie ze swoimi sprawami pozostaniemy...
Andrzej Kumor
W ubiegłym tygodniu pisałem o tym, kto za co ma geopolityczne anse, dzisiaj można te anse oglądać na żywo w telewizorach.
Tak czy owak, Władimir Putin uczynił kolejny ruch na globalnej szachownicy i wojna w małej Syrii staje się frontem kontestującym amerykańską hegemonię.
Kogo tam mamy... Jest Rosja, są Chiny (żydowski portal uważany za powiązany z służbami – czyli służący do sterowanych przecieków i dezinformacji – Debka, powiadomił o chińskim lotniskowcu, który po przejściu Kanału Sueskiego skierował się do rosyjskiej bazy w Tartus. Ponoć chińskie samoloty mają przylecieć z Chin w listopadzie przez przestrzeń powietrzną Iranu i Iraku). Jest już tam Iran, wszedł niedawno... Irak, który ku zaskoczeniu wujów dobra rada z Waszyngtonu poinformował, że jego wojska będą współpracować z Syrią, Iranem i Rosją w walce przeciwko Państwu Islamskiemu.
Globalne wypadki, których skutki od czasu do czasu obserwujemy na naszych podwórkach, mają to do siebie, że często pozostają ukryte i nikt ich tak "kawa na ławę" nie opisuje. Możemy się tylko domyślać.
Jednym z takich projektów, o którym przebąkuje się to tu, to tam, jest przebudowa Bliskiego Wschodu. Ma ona w dużej mierze dotyczyć Izraela, ponieważ w dotychczasowym kształcie jest to państwo małe, niesamowystarczalne, o trudnych do obrony granicach, ponadto pozbawione dostępu do bogactw (choć ostatnio poszczęściło się z gazem pod dnem Morza Śródziemnego). Izrael zagrożony jest nie tylko przez niemiłych sąsiadów, nieuznających światowego prymatu syjonistów, ale również przez bombę demograficzną, tak u siebie, jak i wszędzie dookoła – gdzie wrogowie Izraela rozmnażają się zdecydowanie szybciej niż Żydzi. Dotyczy to nie tylko Egiptu, Syrii, ale również stłoczonej w granicach państwa żydowskiego Strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu Jordanu, gdzie posiadanie licznej gromadki dzieci traktowane jest jako patriotyczny obowiązek.
Kiedy więc starsi i mądrzejsi postanowili przebudować wrogą Tel Awiwowi Syrię, by wprowadzić ją na drogę demokracji i postępu, wydawało się, że wszystko pójdzie utartym libijskim torem.
Już były przygotowane rezolucje w sprawie strefy bez lotów, co pozwoliłoby samolotom NATO i spółki zniszczyć lotnictwo Asada i bombardować kogo trzeba; już węszono w powietrzu nielegalne gazy bojowe i projektowano trybunały dla paputczików asadowego reżimu… A tu tymczasem cały plan wykopyrtnął się na nodze podłożonej przez wrednego Putina. Ten wysłał do Tartusu swoje okręty, poparł legalne władze syryjskie w ONZ, a następnie – jak plotka niesie – pokazał, że nie żartuje, kiedy okręty jego floty zestrzeliły dwa pociski manewrujące cruise zmierzające nad taflą Morza Śródziemnego ku syryjskim plażom. To wywołało konsternację, ponieważ uważano, że Moskwa zachowa się tak jak w przypadku Libii, czyli ograniczy do pomrukiwania.
Postanowiono poważnie zareagować i zająć Putina awanturą bliżej domu, za wpakowane odpowiednie pieniądze w "opozycję demokratyczną" na Ukrainie fundując Majdan, i zagrożono przystąpieniem Ukrainy do zachodnich (amerykańskich) struktur militarnych, a co tym samym podsunęłoby Rosjanom pod okno różne wynalazki, a w perspektywie, groziło odebraniem dostępu do baz na Krymie. Putin nie nosi jednak krótkich spodenek i przebił stawkę; i nie dość, że zrobił problem Ukrainie i Zachodowi za sprawą donbaskiej rewolty, to jeszcze zaanektował Krym, dzięki czemu skonsolidował poparcie wewnętrzne dla swego rządu i oddalił groźbę majdanu tudzież "kolorowych rewolucji". Papierkiem lakmusowym tego ostatniego były niezbyt mnogie tłumy na pogrzebie zamordowanego "demokraty" Niemcowa, co pozwalało oszacować ferment antyputinowy i jego potencjał. Wskaźniki poparcia Putina po aneksji Krymu wzrosły z 60 proc. do 80 proc., czemu – znając sytuację – trudno się dziwić. Można więc śmiało założyć, że mimo różnych zagrywek, jak próba przylepienia Rosjanom strącenia malezyjskiego samolotu pasażerskiego, szef Kremla z wdziękiem ograł swych partnerów zachodnich, podbijając stawkę przy innych stolikach – zwłaszcza w nadchodzącej konfrontacji z Chinami.
To właśnie przygotowywanie pozycji USA do tego starcia ma niebagatelny wpływ na to, co widzimy na Bliskim Wschodzie, gdzie USA, wbrew Izraelowi, dogadały się z Iranem, do tej pory grającym na Chiny i Rosję. To zaangażowanie Rosji w walkę z Państwem Islamskim i – jak ich określa Zachód – umiarkowanymi rebeliantami antyasadowymi powoduje, że bez Rosji nie da się dzisiaj mówić o nowym bliskowschodnim ładzie, i stąd nagła wizyta Bibi Netanjahu na Kremlu.
Można się bowiem domyślać, że Izrael uzyskał jakieś obietnice za zgodę na zakończenie izolacji Iranu (a co za tym idzie dozbrojenie) i te obietnice mogą się realizować właśnie kosztem Syrii; jak to niedawno powiedział jeden z amerykańskich generałów, nie ma mowy o powrocie do sytuacji sprzed wybuchu syryjskiej "wojny domowej". Było, minęło.
Nastąpiło więc znaczące podbicie stawki, co oczywiście, z jednej strony, niesie możliwość wybuchu szerszego konfliktu, z drugiej jednak, przybliża możliwość końca wojny. Służyć temu może również masowa emigracja uciekinierów syryjskich (i nie tylko) do Europy, no bo właśnie rozładowuje ona nieco blisko-wschodnią bombę demograficzną – uciekają przede wszystkim młodzi mężczyźni, którzy zaraz sprowadzą swoje kobiety.
Dla kierowników systemu korzyści tego exodusu są oczywiste i wielorakie. Oprócz opróżnienia newralgicznych terenów Bliskiego Wschodu, migracja zasila Europę nową krwią, rozbija jej dotychczasowy narodowy charakter, pozwala w większym stopniu na realizację polityki multikulti; słowem przybliża kontynent do globalnego ideału, dodatkowo powodując – jak to właśnie widzimy – większą integrację europejskiego superpaństwa i dalszą erozję suwerenności politycznej państw narodowych. Nic tylko zacierać ręce.
Ponadto – co też nie jest bez znaczenia – tak wielka fala uchodźców poddanych procesowi obróbki imigracyjnej pozwala na lepszą penetrację wywiadów, a być może skaperowanie po przeszkoleniu jakiejś bliskowschodniej armijki do walk "o wyzwolenie", czytaj: o cele Zachodu czy Izraela.
Jak wiadomo, trzeba najpierw kopnąć w klocki, by móc je potem na nowo jeszcze ładniej poukładać. A że giną ludzie… Cóż, jak to kiedyś ktoś ładnie powiedział, ludzie i tak muszą umrzeć. W samej Europie w wypadkach drogowych ginie ok. 30 tys. osób rocznie… A więc jeśli umierają w "słusznej sprawie" budowy Nowego Porządku Świata, to nawet mają w tym jakąś zasługę… No, nie?
Andrzej Kumor
Dzisiaj znów o tym, co w naszych polskich głowach. Uczono mnie, że jesteśmy dumnym narodem, tak przynajmniej wynikało z lektury Sienkiewicza, pod którym uginały się półki biblioteczki w moim rodzinnym domu. Niestety, życiowe doświadczenie zasadniczo odbiegało od tamtego starożytnego obrazu I Republiki.
Mieliśmy w peerelu w cholerę kompleksów i nasza duma przysiadała przed zmitologizowanym obrazem "Zachodu" i tego, co zachodnie. Nie był to tylko skutek komunizmu, niestety polska mentalność prowincjonalna wyparła mocarstwową na długo przed PRL-em, a sanacyjna Polska zdołała ją odrzucić jedynie w części (może gdyby Sanacja trwała dłużej…)
Pamiętam, jak w latach siedemdziesiątych stary krakowski okulista – dla mnie, młodego szczyla, wzór klasy i relikt starej przedwojennej Polski – chwalił się mojej Mamie, że jego syn właśnie pojechał z Brukseli do Paryża, bo "proszę pani, on jest już obywatelem świata". Musiało to na mnie zrobić duże wrażenie, skoro do dzisiaj pamiętam…
Prowincjonalizm polski, zwłaszcza w moim pokoleniu, przełożył się na traktowanie wszystkiego, co "zachodnie" (nie mówiąc już o tym, co amerykańskie), za lepsze od własnego i wzór do naśladowania. To niedocenianie swojego ułatwiło rozbiór polskiej własności państwowej po 1989 i było jednym z elementów prania polskiego mózgu. Co ciekawe, nasi imperialni bracia Rosjanie mieli przekręt w drugą stronę, i nawet w rozmowach prywatnych, gdy usiłowali na placu wytargować polskie dżinsy, twierdzili, że wszystko, co sowieckie, to same – proszę pana – są mecyje. Wtedy się z tego śmiałem od ucha do ucha, dzisiaj już mniej.
Wspominam to z powodu języka polskiej polityki i "dyplomacji", języka poddaństwa i służalczości. Moim faworytem jest Grzegorz Schetyna, były działacz Solidarności Walczącej (ho, ho, ho), rówieśnik, a dzisiaj minister spraw zagranicznych.
Kilka rodzynków: po pierwszej wizycie w USA stwierdził – proszę wybaczyć cytowanie z pamięci – że wizyta przebiegła bardzo dobrze i "odpowiedział na wszystkie pytania, jakie zadał mu sekretarz Kerry".
Jednym słowem, Grzesiu zdał egzamin w stolicy i jest zadowolony. Zadawali mu pytania, a on na wszystkie odpowiedział…
Inny cytat z wypowiedzi w trakcie ceremonii pożegnania ambasadora Mulla, amerykańskiego zwiadowcy, który w Polsce działał z rozmachem i odniósł wiele sukcesów. Ambasadora żegnano dwukrotnie, raz w Belwederze, potem "na wyjeździe" w Krakowie. Grzegorz Schetyna przechodził sam siebie w duserach, zaś słowa: "cały nasz kraj będzie czekał na to, żebyśmy mogli jeszcze się zobaczyć. Polska będzie za panem tęsknić, panie ambasadorze", układają się w ładny tekst kabaretowy. Notabene, tu mała ploteczka, otóż w umilaniu namiestnikowi rozstania różni mniejsi i więksi administratorzy wprost się prześcigali, organizując mu to, co tam lubi – a to skok spadochronowy nad Krakowem, a to wizytę w jednej z polskich fabryk broni, gdzie w towarzystwie lokalnych notabli zaproponowano Amerykaninowi, by może oddał strzał. Ambasador pewną ręką wybrał beryla, więc instruktor zaczął mu tłumaczyć, co i jak, gdzie przód, a gdzie tył, jak się złożyć i tym podobne ćmoje-boje. Mull grzecznie słuchał, potem się uśmiechnął i z gracją funkcjonariusza DIA, wpakował skupioną serię w środek tarczy.
Trzeci "rodzynek" naszego dyplomaty Schetyny to stwierdzenie, że jeśli Polska nie ulegnie dyktatowi i nie przyjmie uchodźców, to nasi zachodni sojusznicy "długo nam to będą pamiętać". Tłumaczenie, że w polityce – o czym Polska tak często się przekonywała w swej historii – nie ma miejsca na "pamięć", lecz na interesy, a "pamięć" jest tym interesom podporządkowana, jakoś nie dotarło. Po prostu, mamy być grzeczni, bo jak nie, to tata się obrazi i może wstrzymać kieszonkowe.
Żenada.
Te żenujące klisze szczęśliwie są mniej rozpowszechnione w młodszym pokoleniu, ale za to nie omijają przeciwnej, "opozycyjnej" "stajni" polskiej polityki.
Niedawno niezależna.pl zachwycała się, jaki to prezydent Duda światowy człowiek – chodzi jak trzeba, je jak trzeba, mówi jak trzeba, a do tego – proszę Państwa, wnimanije!, wnimanije! – z premierem Cameronem rozmawiał po angielsku! No po prostu człowiek obyty, "obywatel świata". To, że języki należy znać, nie ulega wątpliwości, ale po to, aby móc sprawdzać, czy tłumacz dobrze gada i by porozmawiać w kuluarach, natomiast – kurcze blade – nie tylko protokół dyplomatyczny, ale duma nie pozwala, by w oficjalnych spotkaniach nie mówić po polsku. Czekista Putin, mimo wyuczonego na kursach KGB niemieckiego, w oficjalnych kontaktach mówi tylko "cyrylicą"!
Nawiasem mówiąc, Duda w Londynie dziękował Anglikom, że łaskawie pozwolili pozostać u siebie polskim żołnierzom, a nie słyszałem, by wspomniał im grzecznie, iż ci Polacy obronili ich kraj, płacąc nie tylko krwią, ale też polskim złotem, za co rząd Jego Królewskiej Mości podziękował im po angielsku w Jałcie tudzież kilkoma innymi powojennymi gestami. Jakoś nie słyszałem, by Cameron dziękował Polakom za wkład w brytyjską gospodarkę i podatki, jakie tam płacą, przeciwnie, jak się uderza w emigrantów, to częściej w Polaków niż w Pakistańczyków czy muzułmanów.
No i właśnie szczęśliwie, że mimo tych wtop jest nadal w narodzie zapotrzebowanie na polską dumę; że jednak ten mój Sienkiewicz z Ojcowej biblioteczki jakoś się przebija zza grobu i Polska jeszcze nie zginęła. Dlatego trzymam kciuki, by to zapotrzebowanie na polską dumę przedzierzgnęło się w pracę nad silnym polskim państwem, w Wielką Polskę, na którą czekają nie tylko Polacy, ale i tradycyjni sojusznicy Rzeczpospolitej; żeby znów nie skończyło się na górnolotnych słowach.
Polska nie musi mieć dobrej prasy, Polska musi mieć siłę. Prosty kompas mówi, że jeżeli jesteśmy krytykowani za granicą, to znaczy, że sprawy idą w dobrym kierunku, jeśli nas chwalą, to znaczy, że oj niedobrze panowie, niedobrze.
Chęć przypodobania się jest bardzo dobra, ale tylko jeśli dotyczy Pana Boga, a uprawianie polityki a la pani Walewska prowadzi niestety tylko do nierządu. O czym przecież uczy nas własna historia.
Andrzej Kumor
Wynik referendum ogłoszonego między innymi w sprawie zmiany ordynacji wyborczej na jednomandatową jest bardzo znaczący.
Co pokazuje?
To, że Polacy są dojrzałym społeczeństwem "postdemokratycznym" i wszelkie próby odwoływania się do instytucji demokratycznych to mrzonka. Owszem, instytucje te nadal pełnią rolę legitymującą aktualny układ rządzenia, ale są w całości przez ten układ sterowane.
Wszystko zależy od mediów i pieniędzy włożonych w kampanię, która w ładnych, jaskrawych kolorach ukaże przeciętnemu Polakowi, co jest nowoczesne, europejskie i w ogóle cool. Jeśli przy pomocy dobrze opłacanych małp medialnych zmontujemy kilkutygodniowy show propagandowy, w którym za naszym projektem jedna po drugiej opowiadać się będą wymóżdżone i powypychane silikonem celebrytki tudzież otoczeni oparami mądrości telewizyjni showmani, wówczas mamy nadzieję, że u znacznej większości naszego targetu wywołamy pożądaną reakcję i ludzie polecą w podskokach do urn.
Polak przestał myśleć i dbać o przyszłość własną i dzieci. Co więcej, oczekuje, że tę przyszłość ktoś mu jakoś zorganizuje i akurat co do tego nie ma wątpliwości. Polska to bogaty region geograficzny i chętnych do organizowania "przyszłości" jest kilka poważnych ośrodków.
Owszem, pytania referendalne były kuriozalne, ale gdyby "mniej wartościowy naród tubylczy", że użyję michalkiewizmu, był politycznie rozgarnięty i kumaty, to hurmem poparłby zmianę. Frekwencja stworzyłaby pewien problem prawny. Jak to ładnie wyłuszczył przed referendum Max Kolonko, poparty JOW-ami system prezydencki to jedyna metoda sensownego rządzenia suwerennymi państwami, więc byłby to krok w dobrą stronę.
Nie chodzi przecież o to, by w Sejmie była mozaika wszelkiej polskiej rozmaitości, lecz by powstał stabilny polski układ polityczny zdolny do skutecznego rządzenia. JOW-y to nie panaceum na polskie bagno, lecz początek drogi, kamień, na którym można oprzeć nogę. I nie trzeba być jakoś nadzwyczaj rozwiniętym, by to zobaczyć. Rachunek jest prosty, a przykłady same sypią się z rękawa.
Problem w tym, że polska menażeria polityczna nie jest zainteresowana takim rozwiązaniem, ponieważ jest jej dobrze, tak jak jest, zaś resztówka uświadomionych Polaków nie ma żadnego znaczenia. Można ją bardzo tanio spacyfikować, pozbawić możliwości działania i środków.
Zresztą kombinacje operacyjne, jakie przetestowano przy okazji projektu Kukiz, pokazują, jak dziecinnie prosto można całą sceną "antysystemową" manipulować.
Przed wyborami prezydenckimi napompowano medialnie Pawła Kukiza, przez co uzyskał ponad 20 proc. głosów (znam ludzi, którzy po fakcie nie potrafili sensownie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zagłosowali na tego człowieka), następnie również przy pomocy różnych zagrań medialnych i manipulacji, rzucono Kukizem o glebę, jednocześnie pozbawiając gruntu wszystkich antysystemowców, którzy mieli nadzieję, że tym napompowanym przez system balonem "Kukiz" wlecą do Sejmu. Szczątkowe zainteresowanie referendum pokazało, że tak na dobrą sprawę można z Polakami zrobić, co się chce.
Paweł Kukiz zaś na gwałt musi dzisiaj szukać jakiegoś "antysystemowego" programu, skoro główny punkt dotychczasowego spalił na panewce.
Dzięki tym wszystkim kombinacjom efekt jest taki, że głosy antysystemowe – o ile nie zostaną całkiem zmarnowane – pójdą na partie systemu – w większości PiS. – No bo przecież – panie kochany – na kogo tu głosować, skoro oni wszyscy tacy niepoważni...
I pewnie o to chodzi, bo z lotu jaskółek wywróżyć można, że pokaźna część układu gra na PiS – pora wymienić chłopaków, pora na świeży oddech w Warszawie. Tak sądzi m.in. Jadwiga Staniszkis, uznając, że wiele wskazuje na bezpieczniackie znużenie PO. Staniszkis uważa, że służby pokazują aferami, jak wiele informacji mają i mogą użyć, a nagrania wypłynęły, ponieważ "są przerażone poziomem obecnej władzy".
Może tak jest. Problem w tym jakie służby i czy na pewno polskie, a nie te zagranicznie umocowane.
Tak czy owak, gdyby Polacy chcieli Polski dla siebie, muszą przyznać się przed sobą do głupoty i wodzenia za nos, a to bardzo trudne. Tym bardziej, że już kilkakrotnie przemielono im głowy.
Pozostaje więc metoda partyzancka małych kroków, pozostaje wciskać się wszędzie tam, gdzie coś dla Polski można ugrać i stworzyć, licząc na to, że w nadchodzącym starciu globalnych hegemonów nie będziemy kolejny raz mieli do odegrania roli collateral damage i ewentualne starcia odbywać się będą na cudzych łąkach.
Być może sprzyjać temu będzie zainteresowanie Żydów naszym terenem, być może szabesgoje coś tam przy nich ugrają. Kto wie. Być może wobec coraz większej islamizacji Niemiec, opierająca się zalewowi "imigrantów" Polska, wciąż będzie ich szalupą ratunkową...
Przegrane referendum, które dawało Polakom malutką szansę, pokazało, że jako naród polityczny przestaliśmy istnieć, a resztówkę naszych elit można spacyfikować kilkoma celnymi puknięciami.
No taki mamy dopust Boży.
Andrzej Kumor
Stanisław Michalkiewicz zapytany dlaczego stroni od angażowania się w politykę, odpowiedział, "bo nie lubię manipulować". Manipulacja jest główną zasadą współczesnego rządzenia. Podniesiona do rangi "nauki" jest umiejętnością uzyskiwania legitymacji władzy przy pomocy wyuczonych "chwytów". Jest ubocznym produktem idei postrewolucyjnej "demokracji" i masowego społeczeństwa. Ale też jest czymś szerszym, samą osnową konstrukcji społecznej.
Dawniej, kiedy władza pochodziła od Boga i nie musiała być uzasadniana wolą większości, król nie musiał kłamać, by poddani akceptowali prawa tronu.
Dzisiaj - jak to ujął kiedyś Janusz Korwin-Mikke - króla nie ma, ale potrzeba "sztuki królewskiej" pozostała... Ktoś rządzić musi.
---
Na piedestale demokracji stawia nam tzw. "społeczeństwo obywatelskie", złożone - niczym grecka agora - wyłącznie z rozgarniętych ludzi wolnych, roztropnych i szlachetnych, którzy są w stanie wyrobić sobie zdanie na każdy ważny temat i w głosowaniu decydować o sobie. Owszem, demokracja wśród obywateli może działać. Tak było jeszcze w XIX wieku kiedy prawo wyborcze - również to czynne - było ograniczone do osób płacących podatki od nieruchomości czy obywateli ziemskich. Logiczne jest, że ludzie, na stałe osiadli na jakimś terenie posiadający tam własność będą skłonni podejmować roztropne i dalekosiężne decyzje o sobie.
Z upływem lat do głosowania dopuszczano jednak nowe grupy. Dzisiaj głosujemy prawie wszyscy i głos profesora równy jest głosowi wyrostka z zielem w głowie. Dlaczego? Dobre pytanie.
Co więc robić?
Celowo czy przez przypadek? Gdy mamy do czynienia z wypadkami wykraczającymi poza codzienność, zwykle zadajemy sobie takie pytanie. Czy to coś dzieje się jako wypadkowa różnych głupot, czy też jest w tym jedna ręka?
Wojny, niepokoje społeczne, rewolty, bunty, powstania, rewolucje... Spontan, czy zdalne sterowanie?
Patrząc na tłumy ludzi zalewające dzisiaj Europę, po tym jak celowo zdestabilizowano kilka bliskowschodnich i afrykańskich krajów, trudno nie zadawać sobie pytania, czy jest to tylko niezamierzony skutek tamtych działań, czy może jest w tym szaleństwie metoda zmiany oblicza Starego Kontynentu.
A może jedno i drugie. Jak przy wszystkich tego rodzaju wypadkach – patrz pierwsza wojna światowa – można wskazać na procesy, które "wyrwały się spod kontroli", na których różne "grupy zainteresowań" surfują jak na oceanicznej fali. Jedno wszak jest pewne, wielu inżynierów społecznych uważa wielkie tragedie za konieczną osnowę budowy nowego porządku, za "katalizator" nowego, które i tak musi przyjść. Przyszłość – jak wiadomo – rodzi się w bólach, a czasem też poród trzeba sprowokować; ba, mówi się nawet, że dzięki takim prowokacjom, udaje się unikać lub ograniczać ofiary, "zmniejszać koszty ludzkie"...
Jednym ze zdumiewających założeń tzw. środowisk antysystemowych jest uznanie obecnej polskiej demokracji – wyborów parlamentarnych, samorządowych i wszystkich procedur towarzyszących, za pozostające poza kontrolą systemu.
O ile w PRL-u nikt poważny nie przekonywał, że system można zmienić przez głosowanie, bo ten "kierunek" system kontrolował w stu procentach, w ramach własnego teatrzyku kukiełek, o tyle dzisiaj mamy do czynienia z rozdwojeniem jaźni u ludzi, którzy, z jednej strony, ostrzegają, że system wszystko kontroluje, a następnie na tym samym oddechu, jak gdyby nigdy nic, nawołują do głosowania, formują jakieś komitety wyborcze, stowarzyszenia, ruchy i partie "antysystemowe" w nadziei na odwojowanie kraju i "obalenie systemu".
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…