farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Redaktor naczelny Gońca, dziennikarz i publicysta. Poczytaj Kumora...

piątek, 19 maj 2017 15:13

Uczona głupota

Napisał

image2017

        Jedną z najbardziej kabaretowych form debaty publicznej, jakich dorobiła się nasza cywilizacja jest uczona głupota. Nasze “uczone” elity przesiąknięte pogardą do średniowiecznych (wcale niebanalnych z punktu widzenia logiki czy matematyki) debat o liczbie diabłów, które mogą się zmieścić na końcu szpilki, same bez zmrużenia powiek tokują na temat różnych a-logicznych politycznie poprawnych zagadnień pogrążając się w oparachabsurdu. Co gorsze, opary te czadzą głowy młodym, którzy dojrzewając w smrodzie przestają go zauważać. 

        Niedawno natrafiłem na bardzo uczoną wypowiedź jednej z matek amerykańskiego feminizmu p. Glorii Steinem, która mając na myśli globalne ocieplenie stwierdziła, że zmiany klimatyczne na Ziemi są wywołane przez… brak dostępu do aborcji i paternalistyczną strukturę naszego społeczeństwa, która wywiera presję na kobiety, by rodziły dzieci. 

Logika jest tutaj prosta, jak schemat cepa i idzie tak, że gdyby kobiety nie rodziły dzieci, to ludzie - generalnie rzecz ujmując - tyle by nie smrodzili - a tym samym nasza planeta-matka Ziemia mogłaby od nas wszystkich głęboko odetchnąć. Jest w tym jakiś pomysł, szkoda tylko, że nie był wdrażany, zanim urodziła się p. Steinem. 

        Nawiasem mówiąc, z filozoficznego punktu widzenia, mamy tu do czynienia z ciekawym paradygmatem. Nasza zachodnia cywilizacja wyrosła na chrześcijańskich pożywkach jeszcze do niedawna widziała w każdym nowym człowieku wartość - istotę, która swym rozumem, pracą, przyczyniać się będzie do dobra nas wszystkich; z którą razem ciągnąć będziemy wózek ludzkiego losu na ziemskim łez padole. 

        I tak było, odkrywaliśmy kontynenty, podbijali kosmos. etc. Teraz wygląda na to, że taka ekspansja ludzkości przestała być modna, w książkach dla młodzieży przestali pisać o wyprawach na Alfa Centauri i orbitujących koloniach, a zaczęli o tym, jak ratować żółwie od niebezpieczeństwa plastikowych toreb. Słowem, mamy paradygmat, w którym górę biorą głosy chętnych do przystrzygania naszej populacji w imię własnej  estetyki. 

        Głupoty głoszone przez p. Steinem, podkręcone przez celebryckie wzmacniacze i powtarzane przez różnych polit-poprawnych idiotów, którzy mimo zinternalizowanego lenistwa bujają się po najlepszych uniwersytetach, wychowują nowy narybek. 

        Mamy więc już w naszej blednącej cywilizacji parki, które kopulację tak głęboko oddzielają od rodzenia dzieci, że zatracają poczucie związku przyczynowo-skutkowego; ludzi, którzy na matkę z wózkiem patrzą jak na dym z fabrycznego komina.

        Na lato jest jednak inny ważny temat. Nazywa się to cultural appropriation i nawet nie chce mi się główkować, jak by to mogło być po polsku. Tu, w Toronto, zaczęło się od tego, że jedna pani artystka pochodzenia indiańskiego zarzuciła drugiej pani artystce pochodzenia nie-indiańskiego, że w swoich bohomazach kradnie elementy jej indiańskiego dziedzictwa kulturowego. 

        Rozumowanie idzie tutaj tak, że kultura należy do danej społeczności - rasowej, etnicznej czy jak tam wydzielonej, i jak ktoś spoza tego kręgu sięga do jej elementów to powinien a) grzecznie zapytać, a b) zapłacić za copyright. 

        Wszyscy producenci łuków powinni więc płacić Indianom, a czarnego prochu i latawców Chińczykom. Chyba tak by to miało wyglądać. W każdym razie sprawa ta niczym w stalinizmie łysenkizm jest poważnie debatowana i ludzie, którzy zachowując resztki zdrowego rozsądku łapią się za głowę… tracą pracę w państwowych kanadyjskich mediach. Tu nie ma przeproś, jak człowiek podpadnie totalowi, zostaje wprasowany w asfalt przez walec historii. 

        Fakt, że cały postęp polega na udoskonalaniu czegoś, co ktoś już kiedyś wymyślił, nie ma tu znaczenia. 

        Nawiasem mówiąc, ciekawe co z kulturowymi zapożyczeniami rdzennych Amerykanów; z tego co wiem, to ponoć nie znali nawet koła i od tego moglibyśmy zacząć ich kasować. Konie też mieli od nas, bladych twarzy, potem strzelby… 

        Interesujące są również zapożyczenia we wzornictwie. I tutaj wracam do arcyciekawego wykładu p. Stanisława Skrzeszewskiego o polskim osadnictwie w Manitobie. Okazuje się, że dzisiaj tamtejsze indiańskie kubraki bardzo przypominają nasze łowickie. Hm czyżby było to jakieś zapożyczenie?

        Po prostu kretynizm rozlewa nam się po świecie szeroką falą. My mamy jeszcze to szczęście że go zauważamy, ba - jak już wcześniej pisałem - dzięki muśnięciu skrzydłami komunistycznych total-motyli jesteśmy w pewnym sensie obeznani z zarazą. Znamy wzorce zachowań, sięgające zresztą daleko w głąb naszej kultury…

***

        Przed wielu laty żył sobie cesarz, który tak bardzo lubił nowe, wspaniałe szaty, że wszystkie pieniądze wydawał na stroje. Nie dbał o swoich żołnierzy, nie zależało mu na teatrze ani na łowach, szło mu tylko o to, by obnosić przed ludźmi coraz to nowe stroje. Na każdą godzinę dnia miał inne ubranie, i tak samo, jak się mówi o królu, że jest na naradzie, mówiono o nim zawsze: “Cesarz jest w garderobie”.Cesarz zamawia niezwykłe szaty

        W wielkim mieście, gdzie mieszkał cesarz, było bardzo wesoło; codziennie przyjeżdżało wielu cudzoziemców. Pewnego dnia przybyło tam dwu oszustów, podali się za tkaczy i powiedzieli, że potrafią tkać najpiękniejsze materie, jakie sobie tylko można wymarzyć. Nie tylko barwy i wzór miały być niezwykle piękne, ale także szaty uszyte z tej tkaniny miały cudowną własność: były niewidzialne dla każdego, kto nie nadawał się do swego urzędu albo też był zupełnie głupi.

        “To rzeczywiście wspaniałe szaty! - pomyślał cesarz. 

        Oszuści ustawili warsztaty tkackie, udawali, że pracują, ale nie mieli nic na warsztatach. Zażądali od razu najdroższych jedwabi i najwspanialszego złota; chowali je do własnej kieszeni i pracowali przy pustych warsztatach, i to często do późnej nocy.

        .”Chciałbym jednak wiedzieć, jak daleko postąpiła robota!” - pomyślał cesarz, ale zrobiło mu się nieswojo na myśl, że człowiek głupi albo niezdatny do urzędu, który piastuje, nic nie zobaczy; uspokoił się wprawdzie, że o siebie nie potrzebuje się obawiać, ale postanowił jednak posłać kogoś, aby dowiedzieć się, jak rzeczy stoją. Wszyscy ludzie w mieście wiedzieli, jak cudowną własność miała mieć ta materia, i wszyscy pragnęli się przekonać, że ich sąsiad jest głupi lub zły.

        “Poślę do tkaczy mojego starego, poczciwego ministra - pomyślał cesarz ten będzie mógł najlepiej ocenić ich pracę, bo ma dużo rozumu i nikt lepiej niż on nie sprawuje swego urzędu”.

        I oto stary, poczciwy minister poszedł do sali, gdzie siedzieli dwaj oszuści i pracowali przy pustych warsztatach tkackich. ,;Boże drogi - pomyślał stary minister i wytrzeszczył oczy - ależ ja nic nie widzę”. Ale głośno nie przyznał się do tego.

        Obaj oszuści prosili go, aby łaskawie zbliżył się do nich, i pytali, czy wzór nie jest piękny i barwa wspaniała. Wskazywali przy tym na puste .warsztaty i biedny stary minister otwierał w dalszym ciągu oczy, ale nie mógł nic dostrzec, bo nic tam nie było. “Wielki Boże! - pomyślał. - Czyżbym był głupi? Tego nigdy nie przypuszczałem i nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Czyżbym nie nadawał się do swego urzędu ? Nie, nie mogę nikomu powiedzieć, że nie widziałem tkaniny”.

        - No i co, nic pan nie mówi? - powiedział jeden z tkaczy.

        - O, to jest śliczne, bardzo ładne! - powiedział stary minister i patrzał przez okulary. - Co za wzór i jakie kolory! Tak, powiem cesarzowi, że mi się tkanina, niezwykle podoba.

        - To nas cieszy - powiedzieli tkacze i wymieniali nazwę barwy oraz objaśniali rysunek wzorów.

        Stary minister pilnie uważał, aby móc dokładnie powtórzyć wszystko cesarzowi, co też uczynił.

        Po czym oszuści zażądali więcej pieniędzy i nowego zapasu jedwabiu i złota, potrzebnego jakoby do dalszej pracy. Ale znów wszystko schowali do kieszeni, a na warsztatach tkackich nie były ani jednej nitki. Pomimo to siedzieli jak przedtem przy pustych warsztatach.

        Cesarz posłał wkrótce innego uczciwego urzędnika, aby zobaczył, jak postępuje praca tkaczy i czy tkanina będzie już wkrótce skończona. Powiodło mu się zupełnie tak samo jak ministrowi. Patrzał i patrzał, ale ponieważ nie było nic na warsztatach, nie mógł więc nic zobaczyć.

        - Czyż to nie cudowna tkanina? - zapytali obaj oszuści i pokazali mu, objaśniając, wspaniały wzór, który wcale nie istniał.

        “Głupi nie jestem - pomyślał posłany człowiek. - A więc chyba nie nadaję się do mego świetnego stanowiska. byłoby to dość dziwne, ale nie trzeba tego po sobie okazywać”. Pochwalił tkaninę, której nie widział, i zapewnił oszustów, jak bardzo mu się podobają piękne barwy i ładny wzór.

        - Tak, to przepiękne - powiedział do cesarza. Wszyscy ludzie w mieście mówili o wspaniałej tkaninie. Wreszcie cesarz zapragnął sam zobaczyć materię na warsztacie. Cesarz ogląda niewidzialna materię

         (...)        

        - Oto szaty gotowe.

        Cesarz zdjął ubranie, a oszuści udawali, że wkładają na niego różne części nowo uszytych szat. Objęli go wpół tak, jak gdyby coś zawiązywali, niby to tren; cesarz zaś kręcił się i obracał przed lustrem.

        - Boże, jak to dobrze leży, jak cesarzowi w tym do twarzy - mówili oszuści. - Jaki wzór, jakie barwy! To wspaniały strój! (...)

        Nikt nie chciał po sobie pokazać, że nic nie widzi, bo wtedy okazałoby się, że nie nadaje się do swego urzędu albo że jest głupi. Żadne szaty cesarza nie cieszyły się takim powodzeniem jak te właśnie.

        - Patrzcie, przecież on jest nagi! - zawołało jakieś małe dziecko.

        - Boże, słuchajcie głosu niewiniątka - powiedział wtedy jego ojciec i w tłumie jeden zaczął szeptem powtarzać drugiemu to, co dziecko powiedziało.

        - On jest nagi, małe dziecko powiedziało, że jest nagi:

        - On jest nagi! - zawołał w końcu cały lud.

        Cesarz zmieszał się, bo wydawało mu się, że jego poddani mają słuszność, ale pomyślał sobie: “Muszę wytrzymać do końca procesji”. I wyprostował się jeszcze dumniej, a dworzanie szli za nim, niosąc tren, którego wcale nie było.

        Czy będziemy mieli jeszcze siły krzyknąć “Król jest nagi”, czy też znikąd już nie ma ratunku?

Andrzej Kumor

 

Ostatnio zmieniany piątek, 26 maj 2017 17:45
piątek, 12 maj 2017 00:49

Z kłamstwem na ustach

Napisał

kumorszary        Jednym z bardziej chamskich zakłamań naszego współczesnego świata jest tzw. trolling, czyli udział w różnych dyskusjach – nie tylko internetowych – opłacanych kłamców. 

 

        Płacenie za opinie pozytywne lub negatywne jest też praktyką biznesową – bardzo często za pozytywne „recenzowanie” kupionych produktów otrzymuje się upusty lub bonusy. 

        Przestrzeń słowna zgęstniała od kłamstw i coraz więcej ludzi nie ma żadnych problemów z oszukiwaniem w rozmowie, ba, traktuje to jako część normalnego sposobu komunikacji. Skoro gasną podstawowe wartości, trudno się dziwić, że prawda również odchodzi do lamusa.

Krytyczne myślenie jest utrudnione, również za sprawą wysiłku, jakiego wymaga przedzieranie się przez kłamstwa. Co ciekawa, różne organizacje i stowarzyszenia o postępowych agendach wręcz instruują, jak skutecznie kłamać w celu osiągnięcia maksymalnego efektu. 

        Jednym ze sposobów jest powoływanie się na rzekome własne doświadczenie – na własne przeżycia, co zamyka usta interlokutorowi. Nikt przecież nie może dyskutować z czymś, co mi się przytrafiło, no nie? I tak, jeśli rozmawiamy o  obronie życia dziecka poczętego w rezultacie gwałtu,  ktoś stwierdza: „byłam zgwałcona”; gdy rozmawiamy o tym, że Narodowe Siły Zbrojne nie zabijały Żydów dlatego, że byli Żydami, ktoś stwierdza: „mój dziadek był w AK i to widział”, a gdy debatujemy o aborcji i traumie, jaką wywołuje u wielu kobiet, jakaś pani wspomina: „miałam 10 aborcji i jest mi z tym bardzo dobrze, zrobię drugie dziesięć”, to dyskusja zostaje włożona w nowy kontekst.

        Jedyny problem w tym, że wielu z takich dyskutantów po prostu kłamie, dla wzmocnienia swego stanowiska czy opinii; problem w tym, że tego rodzaju metoda jest zalecana przez dzisiejszych bolszewików politycznej poprawności. Prawdę składa się na ołtarzu politycznego czy społecznego celu. Ba, niektórzy opanowali nawet sztukę pisania na zamówienie całych życiorysów. Jak się dobrze zastanowić, no to rewolucjoniści zawsze tak robili, zatem nowa wersja tej samej metody w sytuacji naszej politpoprawnej rewolucji globalnej to nic nowego. 

        Jak to ładnie wykładała „moralność socjalistyczna” – socjalizm/rewolucja jest wartością nadrzędną i dlatego kłamstwo czy prawda są zrelatywizowane. 

        Jak się przed tym bronić? Jest to trudne. Można co prawda wypytywać o szczegóły, zadawać pytania kontrolne, ale szkolony kłamca łatwo może się zasłonić. W dzisiejszych czasach coraz częściej jesteśmy świadkami zderzania dwóch „etosów” – ludzi różnych kultur. Z jednej strony, mamy cywilizację, z drugiej, ideologiczną barbarię. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę. 

        Uczciwa debata i swoboda słowa stanowią podstawę wolności i demokracji – idei porządku społecznego, jaki zrodził parlamentaryzm. Porządek ten jest obecnie systematycznie podkopywany między innymi za sprawą erozji tych podstawowych wartości.

        Na koniec mała anegdota, bardzo dawno temu, w czasach raczkującego Internetu, gdy nikt jeszcze nie słyszał o smartfonach czy tabletach, miałem przyjemność przeprowadzenia wywiadu z ikoną ruchu praw człowieka, nieżyjącym już (zmarł w styczniu br.) Solem Littmanem, który zasłynął jeszcze, walcząc o prawa Murzynów w USA, a tutaj był znanym działaczem organizacji żydowskich. Sol Littman zwalczał wtedy w sieci środowiska rasistowskie i Ku-Klux-Klan. Podczas mojej wizyty w biurze przy Yonge i King gospodarz pokazał mi pokój, w którym kilkunastu ochotników monitorowało rasistowskie fora dyskusyjne, i stwierdził, że może pomóc to samo założyć w polskim środowisku... wspomniał o antykatolickich bluźnierstwach na rasistowskich portalach...

        Walka o umysły jest bezpardonowa, jeńców się nie bierze, zrelatywizowana prawda i tolerowane kłamstwo to koniec zachodniej cywilizacji i zwiastun nadchodzącego nowego porządku. Uczmy o tym nasze dzieci.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany sobota, 20 maj 2017 08:45
piątek, 05 maj 2017 15:28

Damy radę?

Napisał

        Przy okazji kolejnych obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja warto zatrzymać się na chwilę nad naszą polityczną mentalnością – psyche polskich elit. 

        Tysiące stronic zapisano dywagacjami na temat tego, dlaczego straciliśmy państwo, na tysiącach biedzono się nad tym, jak je odzyskać. 

        Problemy polskiej elity wypoczwarzonej z kontuszów to:

        a. wysoki poziom akceptacji zdrady państwowej – idący od czasów jurgieltu. Opłacanie polskich urzędników państwowych przez obce mocarstwa było przyjmowane jako rzecz normalna. Powszechność tego zjawiska poraża. Szlachta zaczęła przedkładać interes własnych „dziatek” nad interes publiczny. Upadający duch rycerski nie został zastąpiony przez mocarstwową powinność służby dla króla i narodu;

        b. postępująca deklasacja warstwy politycznej Rzeczpospolitej  przy jednoczesnej awersji do działalności przemysłowej i wysługiwanie się Żydami w sprawach finansowych – powszechność arendy. Brak polskich banków;

        c. wysoce emocjonalny aracjonalny, zmitologizowany sposób podejścia do polityki. Pozwalało to wykorzystywać Polaków do własnych celów nie tylko innym państwom, ale również dobrze zorganizowanym ruchom rewolucyjnym czy wolnomularskim. Zatracenie zdolności politycznego myślenia skutkowało brakiem światłych przywódców;

        d. utrata podstawy materialnej elit. Mimo braku możliwości działania elity polskie nadal rościły pretensje do przywództwa. Mimo wiszenia u klamki tych, którzy wiedzieli, jak i komu płacić, tworzono wrażenie niezależnego działania i myślenia. Własne karygodne błędy tłumaczono wolą Bożą;.

        e. zaniedbanie obowiązków wobec chłopstwa – rozbicie narodu.

Z takim bagażem wjechaliśmy w 1918 roku w niepodległość. W Międzywojniu praktycznie tylko obóz narodowy podjął próbę modernizacji polskiego myślenia politycznego, drugi proces  „modernizacyjny” odbywał się przeciwko Polsce i był głównie zasilany przez mniejszość żydowską – socjalistów, komunistów – internacjonalistów.

        Polskie mity stanowiły tak duże obciążenie dziedziczne polskiej polityki, że ostatecznie doprowadziło to do katastrofy. Brak realizmu, niezrozumienie gry mocarstw w Europie i na ziemiach polskich, nie pozwoliły polskim elitom utrzymać państwa, dezercja z pola walki polskich władz we wrześniu do dzisiaj pozostaje nierozliczona. Uciekając od odpowiedzialności za naród, warszawskie władze zostawiły Polaków sam na sam z Niemcami. Polacy do dzisiaj lubią twierdzić, że Polska nie kolaborowała, jakby była to wartość sama w sobie. (Jest to o tyle nieprawdziwe, że z Sowietami kolaborowały całe rzesze Polaków – jak twierdził Józef Mackiewicz, Niemcy robili z Polaków bohaterów, a Sowieci gówno.) Co z tego, że nie kolaborowała, jak niczego w ten sposób nie ugrała?! Przeciwnie, brak kolaboracji pogłębił tylko materialną i ludzką katastrofę.

        W rezultacie polskie elity zostały przez topornego, acz skutecznego myśliciela politycznego Józefa Stalina wymiecione z kraju, który uważały za swój. Ponownie  wyrzucone na margines klęskolubnego mesjanizmu, zawisły u imperialnych klamek, niezdolne do nowoczesnej refleksji politycznej, pozbawione materialnych podstaw działania, gdy tymczasem warszawską realpolitik robili zawszeni „internacjonaliści” przywiezieni na ruskich czołgach.

        Polacy do dzisiaj są tak odrealnieni, że sądzą, iż skuteczną politykę można zrobić bez pieniędzy przy pomocy „posiadania racji”; ludzie, wydawałoby się wykształceni, jak dzieci błąkają się po kuchni, powtarzają banały, od czasu do czasu oblewają się wrzątkiem, skuteczni jedynie za cudze pieniądze.

        Dzisiaj, kiedy polski rząd funduje nam propagandę sukcesu, mało ludzi pyta, ile i co Polacy mają w Polsce, jaki jest stopień polskiej suwerenności gospodarczej i politycznej, mało pyta o to, kto ma Polskę. A to, że jest to pytanie zasadne, wynika z meandrów decyzji polskiego państwa. Nieukarana zdrada psuje krew narodu, redukuje zdolność zwalczania infekcji, otwiera kraj na gangrenę obcych wpływów. 

        Jeśli my, Polacy, nie nauczymy się realnego myślenia i skutecznego działania politycznego, pozostanie nam jedynie racjonalizacja pracy dla innych. Nie patrzmy na to, co inni mówią, za co chwalą czy krytykują, nie schlebiajmy też sobie, jacyśmy to wyjątkowi; nie miejmy też pretensji, że obcy realizują swoje cele. Rosjanie, Amerykanie, Żydzi, Niemcy nie są i nigdy nie byli winni polskiej biedy. Winna była nasza polska słabość – głupota i zdrada. Pora się wyzwolić z uścisku mar przeszłości. Pora zacząć grać własną polską kartą i artykułować „po imieniu” polski interes narodowy. A Konstytucja 3 maja? O wiele więcej nauki niż z jej tekstu płynie z prostego faktu, że ostatni król Polski zdradził kraj, gdy Katarzyna II zagroziła wstrzymaniem pensji. Taką mamy przeszłość. To musimy sobie podtykać pod nos rano przy kawie. 

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 12 maj 2017 17:36
czwartek, 27 kwiecień 2017 23:26

Wszystko to mamy już przerobione

Napisał

kumorszary        Nasz kochany premier Kanady lubi od czasu do czasu powiedzieć coś szczerze – tak od siebie, z głębi serca, a nie jakieś tam przygotowane przez zawodowych „pisarzy” formułki. Zresztą wydaje się, że nowomowa niedługo osiągnie poziom przewidywalności do tej pory kojarzony  jedynie z propagandową „liturgią” komunistów, których język skostniał do tego stopnia, że niewiele nowego dało się w nim powiedzieć.

        Nasz premier jest „fajny”, bo wychowany w złotych pieluchach, w naturalny sposób uważa, że mu się należy odrobinę więcej; że jest człowiekiem równiejszym. Być może tak jest, jednak rzeczywistość naszego matriksu nadal jest konstruowana na założeniu, że jesteśmy równi – przynajmniej wobec prawa. Wielka szkoda, że przesiadywanie na kolanach Nixona, Castro czy trzymanie za spódnicę Królowej nie przełożyły się u Justina Trudeau na polityczną kindersztubę – jednak wiedza i ogłada jeszcze nie przekazują się u ludzi poprzez samo fizyczne zbliżenie.

Lubię młodego Trudeau, bo chwilami jest autentyczny jak dziecko w piaskownicy; ot, zdenerwuje się, i w Izbie Gmin chwyci jakiegoś ramola za barchatki, albo też naiwnie wyrazi zdumienie, że przyjmowanie zaproszenia na wakacje od miliarderów nie przystoi szefowi rządu demokratycznego państwa. Piszę o tym, bo nasz ukochany przez różne telewizyjne infobejbs szef rządu bez żadnej żenady opowiedział właśnie, jak to jego tato – stary Pierre Trudeau – wykorzystując wpływy polityczne i znajomości, załatwił dziecku (nieżyjącemu już bratu Justina) wykasowanie zarzutów o posiadanie narkotyków. Młody Trudeau w wykorzystaniu osobistych znajomości dla obejścia prawa nie zauważył niczego niestosownego. Po prostu, „głupie” prawo jest dla zwykłych ziutków, a nie takich fajnych ludzi jak premier Trudeau i jego komanda. 

        Oczywiście wszyscy wiemy, że tak jest, ale wersja „dla prasy”, będąca podstawą systemu uwiarygodniania władzy elit, nadal głosi, że wszyscy jesteśmy  równi – przynajmniej wobec prawa. Jak więc widać na przykładzie – system „demokratyczny” tak samo korumpuje elity jak znany nam z młodości zamordyzm socjalistyczny. Prawo lorda Actona sformułowane ponad sto lat temu, że każda władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie, pozostaje prawdziwe, bez względu na szerokość geograficzną i kolor sztandarów.

        Wszystko to każe, niestety, przypuszczać, że młody premier Trudeau jest – eufemistycznie rzecz ujmując – bardzo podatny na wpływy otaczających go kierowników. Jeśli ktoś był zawsze najładniejszy, to zdolny jest wyjść ze skóry, aby go nadal chwalili  ci, których mu wdrukowano jako autorytety. 

        Obawiam się, że podobny stosunek może mieć nowy prezydent Francji wobec otoczenia pani nauczycielki, która jego edukację wzięła we własne ręce już gdy miał 15 lat, wzmacniając behawioralnie silnymi bodźcami seksualnymi do tego stopnia, że zaprowadziła go nie tylko do urzędu stanu cywilnego, ale nawet do podnóżka najwyższego urzędu publicznego w państwie. Pan Macron, podobnie jak nasz Trudeau, mówi rzeczy  tak gładko i  poprawnie, że aż trudno je przekładać na obce języki.

        Ponieważ Justin Trudeau wie, że aby być chwalonym, musi być w awangardzie postępu, wie też, że musi bardziej dbać o socjalistyczną moralność niż jakieś tam zasady wymyślone przez kostycznych Brytyjczyków. Wyraża to m.in. w popieraniu „prawa kobiet do zdrowia reprodukcyjnego”, czytaj do aborcji, a ludzi starych do „godnej śmierci” – czytaj zabijania ciężko chorych. To poparcie dla eliminowania ludzi niechcianych lub zbędnych, a drogich w utrzymaniu, jakoś tak dobrze się składa  z postulatami „kontroli populacji” zgłaszanymi przez zatroskanych o przeludnienie globalistów. Tych samych co to z poważnymi minami potrafią debatować nad katastrofalnymi dla pogłowia pingwinów skutkami metanowego pierdzenia krów hodowlanych. W tych kontekstach przystrzyganie ludzkiego stada jest rzeczą niezbędną „dla zachowania równowagi naszej planety”. Wszystkie te modne nauki wchodzą jak gwóźdź w masło w głowy ludzi, którzy nie mieli cierpliwości przedzierać się przez podręczniki chemii, fizyki czy matematyki, od których woleli kursy dramatu.

        Wolność można stracić za jednym zamachem – to zwykle rodzi opór – można ją sobie też dać odebrać kawałek po kawałku. Totalitaryzm wprowadzany systematycznie na przestrzeni kilku pokoleń jest projektem dość łatwym do wykonania. Tu, w Kanadzie, jesteśmy tego niemymi  świadkami. Oto kolejny kroczek:

        Właśnie pozbawiono dostępu do programów dofinansowania pracy wakacyjnej młodzieży organizacje non-profit o profilu pro-life. Ot, drobna rzecz, rząd federalny oferuje programy dofinansowania pracy młodych ludzi, mogą z tego korzystać właściciele małych firm i organizacji pożytku publicznego. Mogą, ale nie ci, którym nie podoba się linia polityczna naszej partii. No bo kto to widział, by wspomagać wrogów ludu?  

        Jakże ważna jest to lekcja. I pomyśleć, że my, ludzie z komunizmu, – wszystko to mamy już przerobione…

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany sobota, 06 maj 2017 11:25
piątek, 21 kwiecień 2017 14:53

Skrzypi

Napisał

kumorszary        PiS skrzypi. To widać, słychać i czuć. Łapy się partii rozjeżdżają. Raz po raz wychodzi na zewnątrz jakaś rodzinna awantura. A to ktoś usiłuje utopić wysportowanego i kochającego wodę ministra Macierewicza, a to znów propagandowe rozgłośnie nie chcą nadawać na tej samej fali… Tak to już jest w partiach władzy, że trudno zachować rewolucyjną dynamikę wśród gabinetów, sekretarek, służbowych samochodów i decyzji o miliardowych kontraktach.

        Czy tak jest naprawdę – trudno powiedzieć – taki jednak wizerunek  przeziera, a wizerunek to w „demokracji” rzecz najważniejsza. Większości ludzi nie interesuje, jak jest naprawdę, reagują tylko na to, jak, co wygląda.

        Oczywiście, świat realny nie jest idealny, jednak niezależnie od tego, jaki jest, o następnych wyborach (może nawet wcześniejszych) zadecyduje wizerunek. 

        Ponieważ sytuacja gospodarcza jest względnie dobra i nikt nie głoduje – a wręcz przeciwnie – przeciwnicy PiS-u muszą robić politykę na czym innym – oczywiście można wywołać wrażenie kryzysu, ale to wymaga posiadania przynajmniej quasi-monopolu propagandowego, a dziś PiS ma TVP. 

Można natomiast pojechać politycznie po łatwej do wydobycia u podszytych prowincjonalizmem Polaków potrzebie „modernizacji”. W tym celu trzeba skojarzyć PiS z zacofaniem, anty-Europą, z hamulcem na drodze do nowoczesności. Tej upostaciowanej w myśl propagandy globalizmu czerpiącej garściami z poprzedniego bolszewickiego internacjonalizmu – ludzie wszystkich ras (muszą być młodzi i ładni) żyjący harmonijnie w nowoczesnym świecie szklanych domów, dobrze zorganizowanych przestrzeni urbanistycznych; wszyscy bardzo uprzejmi i mili, bezkonfliktowi i inkluzywni (koniecznie jakaś miła parka chłopców w tle). W Polsce do tego dochodzi znoszenie barier czy zagwarantowanie równości kobiet polegającej na „dostępie do zdrowia reprodukcyjnego” – na potrzeby ograniczenia liczby ludności świata, aborcja skojarzona została ze świetlaną przyszłością. Słowem, Misie Drogie, postęp, postęp i jeszcze raz postęp w zurbanizowanych przyjaznych przestrzeniach naszych „gotham cities”… Przesadzam. Tylko trochę – proszę pooglądać pijarowe reklamówki takiego miasta jak Los Angeles.

        Do tego konieczne jest wykreowanie nowych autorytetów – lidera/liderów – w Polsce podjęto kilka prób, jednak materiał okazał się bardzo słaby, no bo z dr. Petru trudno ulepić męża stanu, o panu z kucykiem nie wspomnę. Pozostał więc wypróbowany w roli nowoczesnego ojca narodu Donald Tusk („panowie, policzmy głosy”). Już dzisiaj robi się gościowi fajny wizerunek takiego żuczka jak my wszyscy – w fejsbuku puszczają mu fotki, jak w Brukseli dźwiga siaty z zakupami, samodzielnie wkłada siedzonko z dzieciątkiem do auta, a ostatnio zafundowano mu podróż pociągiem do kraju (a la Paderewski) (tak jakby biletu na Ryanair czy autobus nie można było kupić). Tanie chwyty niestety działają. Ludzie mają pamięć telewizyjną i raczej nie kojarzą newsów starszych niż dwa miesiące, można więc niewielkim kosztem dowolnie fabrykować przeszłość. Któż dzisiaj spamięta, jak premier Tusk latał pustą tutką na weekendy do Gdańska… To było dawno i nieprawda, liczy się tu i teraz, a dzisiaj Donald Tusk jest równy chłop, i nowoczesny Polak, i w sam raz nadający się do odbicia Polski z rąk kaczego faszyzmu.

        Nawiasem mówiąc, niektórzy pijarowcy dokonują ciekawego zabiegu – wykorzystując pas transmisyjny oficjalnej propagandy PiS-u, która demonizuje Rosję – otóż kojarzy się Kaczyńskiego z Putinem – Kaczyński ma być marionetką Putina, bo Putin lubi twarde rządy i chce wyrwać Polskę z UE. Taka „narracja” każe przypuszczać, że internacjonalistyczni spece mają Polaków za zupełnych debili. No, ale może gdzieś tam ich wywiadownie to pobadały i tak im wyszło... Kto wie? W każdym razie potwierdza się jedynie oczywistą oczywistość, że fakty i logika w polityce nie mają żadnego znaczenia, liczy się „przekaz”.

        A przekaz będzie wyglądał tak – PiS, stawiając się Brukseli, kwestionuje europejską solidarność, by mieć pretekst i wyprowadzić Polskę z Unii, bo tylko w następstwie polexitu Kaczyński będzie miał wolną rękę i kult jednostki. Jest to bardzo zgrabna polityka niemiecka w Polsce, mająca na celu torpedowanie suwerennych polskich decyzji wewnątrz Unii. 

        Po odpowiednim przygotowaniu propagandowym scenariusz mógłby wyglądać tak, że Bruksela stawia Warszawie twardy warunek na przykład przyjęcia tzw. uchodźców (wypuszczono już balon próbny, że gdy nie będzie takiej zgody  to oporne kraje zostaną „wykluczone” z UE) i wówczas pojawia się w Polsce „silny, odpowiedzialny” głos, że „nasze miejsce jest w Europie”; że stracimy miliardy dotacji i dlatego konieczny jest nowy rozumiejący rząd – na białym koniu takiej propagandy mogłaby wówczas wrócić do Warszawy główna polska pacynka Berlina, p. Donald Tusk.

        Kombinacje operacyjne to jest jedna z przyjemniejszych zabaw dużych misiów, no bo przecież dzięki temu jest to, co jest.

        Wracając zaś do PiS-u. Jest kupa problemów. Po pierwsze gospodarka. PiS uszczelnia system podatkowy, wylewając dziecko z kąpielą, i zamiast zostać partią drobnych sklepikarzy – czyli stworzyć sobie silną bazę polityczną wśród rozgarniętych i niebojących się działania Polaków – nadal komplikuje przepisy, wdając się w jakieś tchórzofretki. Wolność gospodarcza to przede wszystkim to, że każdy chłop i każdy właściciel sklepu czy zakładu może sobie handlować bez oglądania się na jakiegokolwiek urzędnika. PiS tego nie rozumie, kierowany przez etatystów, którym zawsze państwo płaciło pensje. 

        Moda na polski patriotyzm – jak każda moda, będzie wygasać i powracać – ważne jednak, aby na stałe skojarzyć patriotyzm z nowoczesnością; modernizację i postęp z zasadami obrony własnego rynku przed nieuczciwą konkurencją międzynarodowych korporacyjnych gangsterów, którzy mechanizmy obrabiania krajów „wschodzących” mają w małym palcu. „Żołnierze wyklęci” wkrótce się przejedzą, a dynamika propagandy „patriotycznej” nie może słabnąć i nie może być uwieszona na jednym temacie. Tymczasem dzisiaj w propagandzie PiS-u czuć zmęczenie, bo profesjonalizmu zawsze brakowało. W dzisiejszych czasach powszechnego zaniku krytycznego myślenia i ekspansji głupoty świat sprowadza się do pijaru. W tym świecie bez zmrużenia powiek śnieg sprzedaje się Eskimosom. 

        Polityczny darwinizm żeruje na słabych i chorych. Jeśli PiS nie zdoła szybko wylizać ran, jeśli nie nada swej „rewolucji” „nowej dynamiki” i nie zinstytucjonalizuje jej ponad osobą Prezesa – niedługo pozostaną wspomnienia.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 28 kwiecień 2017 17:12
czwartek, 13 kwiecień 2017 15:36

Święto prawdy

Napisał

42 1Wielkanoc, to wielkie święta prawdy. Człowiek jest głupi – bardzo często jesteśmy głupi i zapominamy, kim jesteśmy, zapominamy o przeznaczeniu, o tym, czym jest nasz czas na ziemi.

Na tym świecie nasz status wyznacza przede wszystkim śmierć. Odchodzimy.

I jeśli nie trafia do nas prawda Wielkanocy, jeśli nie wierzymy zmartwychwstałemu Chrystusowi, to nie mamy dokąd iść.

Triduum paschalne pozwala uporządkować myślenie, przywrócić porządek tego coraz bardziej pogubionego świata; świata, który mówi nam, że musimy wymyślić siebie na nowo, że praktycznie rzecz biorąc, nie wiadomo, kim jesteśmy, i nic nie jest nam zadane; dzisiaj wymyślamy nawet dla siebie własną „płeć”. Pogubiliśmy się tak bardzo, że bez problemu usprawiedliwiamy zabijanie niedołężnych czy tych najmniejszych w łonach matek – oczywiście w trosce o doczesność; o naszą teraźniejszość. Świat odwraca nam perspektywę i chce, by najważniejsze było to, co jest przemijające; abyśmy odrzucili wartości, które nas mają prowadzić do wieczności i zajęli się… ograniczaniem emisji gazów cieplarnianych. Jeśli nasze przekonania stają na drodze do zwiększania produktu krajowego brutto czy akceptacji „postępu” – tym gorzej dla nich.

Podporządkowanie życia doczesności prowadzi do pustki. Otchłań otwiera się za każdym razem, kiedy uświadamiamy sobie, że jesteśmy tutaj chwilowo. Można tę pustkę usiłować zasypywać dalszym ogłupianiem – koncentrowaniem się na rzeczach przyjemnych; silnych wrażeniach – różne są formy ucieczki od siebie samego, od prawdy o sobie, opóźnianie starzenia, odrzucaniem kolei losu. Nie da się jednak tego skutecznie uczynić; prawda nas dogoni; nawet tych najbardziej majętnych, tych najpotężniejszych. Próba wykreowania siebie na nowo z pominięciem naszej egzystencjalnej istoty i odrzucenie powołania zawsze kończy się katastrofą. Na dłuższą metę nie da się udawać kogoś innego.

A kim jesteśmy? Tymi, którymi zostaliśmy stworzeni i powołani do życia.

ŚMIERĆ jest najważniejszym wydarzeniem; Wielkanoc jest najważniejszą mądrością, w której możemy uczestniczyć; przeżyciem ukazującym eschatologiczną prawdę o nas samych; prawdę, że nasze życie się nie kończy, że nasza wędrówka ma sens; że nigdy nie będziemy prawdziwie szczęśliwi, jeśli sami z własnej woli nie przyjmiemy tej prawdy – Prawdy Zmartwychwstania – zaproszenia do wieczności złożonego na krzyżu przez Jezusa Chrystusa. A więc „docelowo” to my nie idziemy na cmentarz, „docelowo” przez tajemnicę krzyża jesteśmy nieśmiertelni, wystarczy przyjąć prawdę, wystarczy przejść z Chrystusem przez Wielką Noc.

„Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”. „Wesoły nam dzień dziś nastał!”

Wspaniałego przeżycia tajemnicy i wielkiej radości Zmartwychwstania Pańskiego, wiosennego uporządkowania życia na nowo życzy

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 21 kwiecień 2017 15:33
sobota, 08 kwiecień 2017 10:35

Pionki

Napisał

Możemy uczynić dwa założenia


Albo Asad jest krwiożerczym debilem, który dla zboczonej przyjemności każdego ranka rozbija główkę jakiegoś bobasa o ścianę, który gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy zagazował 100 cywili, nie odnosząc przy tym żadnych korzyścii, bo tak lubi i nie mógł powstrzymać krwawej żądzy...


Albo ktoś mu zrobił psikusa, organizując całe zdarzenie, aby wysłać ostrzeżenie, po tym, jak syryjskie wojska rządowe ostrzelały rakietami systemu S 200 (ponoć strąciły http://www.presstv.ir/Detail/2017/03/17/514661/Syria-Israel-Israeli-Air-Force-Israeli-Defense-Force-Jerusalem-alQuds ) żydowskie samoloty bombardujące w Syrii "pomocników Hezbollahu" - według Asada przeciwników państwa ISIS. Prominentny w Libanie Hezbollah to jednak wspierani przez Iran szyici, dlatego Izrael w ramach zarządzania konfliktem wspiera sunnitów popieranych przez Arabię Saudyjską i chronionych przez sunnickie do kości Państwo Islamskie. Co ciekawe, większość tzw uchodźców syryjskich to sunnici, których w przeciwieństwie do szyitów PI nie zwalcza.

Wspomniane ostrzeżenie zostało również doręczone tomahawkami do Rosji - że jak Moskwa nie będzie respektować interesów Izraela w Syrii, to USA wejdą szerzej do wojny.


Po prostu Drogi Czytelniku, szachy, szachy i jeszcze raz szachy w których zdjęcia zagazowanych dzieci to zwykłe pionki.
Módlmy się więc o to, by nikomu nie przyszło do głowy rozegrać kolejną ich partię w Europie środkowo-wschodniej.

Ostatnio zmieniany sobota, 08 kwiecień 2017 17:41
piątek, 07 kwiecień 2017 14:52

Wrażliwości

Napisał

kumorszarySzewach Weiss: „Czy ja mam prawo krytykować Polaków? A jak Żydzi zachowali się wobec nich?”.

Jest rzeczą oczywistą, że w pamięci zbiorowej narodów, podobnie jak w naszej indywidualnej pamięci, istnieją różne „wrażliwości”. Pewne rzeczy wspominamy, inne wypieramy z pamięci. Tak się składa, że na obszarze polskiego państwa od setek lat Polacy żyli z Żydami (nie tylko); tak się nieszczęśliwie składa, że w rezultacie klęski państwa polskiego w wojnie z Niemcami miliony Żydów straciło na terenach polskich życie.

Wypadki te mają fundamentalne znaczenie dla naszych odmiennych dziś „wrażliwości”.

W skrócie fakty wyglądają tak. Przed wojną antysemityzm w Polsce nie miał podłoża rasowego, i podobnie jak w wielu innych krajach sprowadzał się do konkurencji gospodarczej – oskarżania Żydów o nieuczciwe praktyki w handlu, demoralizację etc. Nawet kwoty przy przyjmowaniu na studia prawnicze, mające w założeniu dać szansę Polakom w tym zawodzie – były łagodne – i nie dotyczyły młodzieży żydowskiej z rodzin prawniczych, czyli jak tata był prawnik, to już się było poza kwotą. Przed wojną znaczna część żydowskiej inteligencji w Polsce była całkowicie spolonizowana i tworzyła polską kulturę. Żydzi w sztetlach żyli swoim życiem. Polonizacji Żydów przeszkodziła polityka carska pod zaborem rosyjskim, kiedy to przyjechali litwacy. Mieli w założeniu rusyfikować polskie obszary.

Pierwsi litwacy, ok. 70 tysięcy rodzin, przybyli do Królestwa Polskiego na początku lat 90. XIX wieku, w ramach represji po zamachu na cara Aleksandra II. Zostali niechętnie przyjęci przez Polaków, którzy widzieli w nich narzędzie rusyfikacji, a także przez Żydów ortodoksyjnych, którzy nazywali ich szajgecami (młodzieńcami) – czytamy w Wikipedii – propagowali separatyzm, a zwalczali asymilację narodową i kulturową, co spowodowało jej czasowe ustanie. Pod koniec XIX wieku byli już dominującą siłą wśród Żydów w Polsce. Drugi wielki napływ tej ludności przypadł na lata 1905–1907 i był związany z wydarzeniami rewolucji 1905 roku. Żydzi ci osiedlali się najchętniej w okolicach dużych ośrodków przemysłowych, szczególnie Warszawy i Łodzi. W Warszawie, ze względu na dobrą znajomość rynku rosyjskiego, litwacy szybko zmonopolizowali niektóre rodzaje handlu, zakładając kantory, składy, domy komisowe i biura agentowe...

To są fakty, które dzisiaj ludzie o „wrażliwości żydowskiej” rzadko przypominają, a które mają wielkie znaczenie dla naszych wzajemnych stosunków, które dzisiaj usiłuje się podciągać pod niemal 1000-letnią kohabitację. Młodzież litwacka nie czuła się w żaden sposób związana z Polską, jej historią i kulturą i stanowiła główne kadry rodzących się ruchów „internacjonalistycznych”, komunizmu, socjalizmu. Postrzegana była przez władze międzywojennej Polski jako „element wywrotowy”. I nie bez powodu. Władze II RP wspierały natomiast polskich żydowskich narodowców z organizacji Bejtar organizowanej na wzór młodzieżowych organizacji faszystowskich i polskich narodowych. Bejtar propagował emigrację do brytyjskiej Palestyny, gdzie Żydzi walczyli o utworzenie suwerennego państwa. Polska przedwojenna tę walkę wspierała, szkoląc wojskowo wyjeżdżających m.in. w obozie w Andrychowie. Działania te ustały dopiero w roku 1938 po ostrych interwencjach brytyjskich.

Kończąc przedwojenny przekrój, wypada wspomnieć o pomocy udzielonej przez władze Rzeczpospolitej polskim Żydom wypędzonym z hitlerowskich Niemiec; m.in. utworzono obóz przejściowy w Zbąszyniu oraz wspierano ich w wysiłkach o odzyskanie mienia zagrabionego przez Niemców. Niemcy hitlerowskie w październiku 1938 roku deportowały do Polski około 17 tysięcy Żydów – obywateli polskich pozbawionych obywatelstwa, w ramach tzw. Polenaktion. Większość wysiedlonych była doprowadzana do punktów zbornych i przewożona pociągami do punktów granicznych. Decyzja o zatrzymaniu około 6 tysięcy osób w Zbąszyniu wiązała się z bezskutecznymi próbami wywierania nacisku przez władze polskie, w celu odzyskania bodaj części majątku wypędzonych. Władze polskie zrezygnowały także z oczywistych w takiej sytuacji retorsji w postaci wydalenia obywateli Niemiec – w tym Żydów. Do lata 1939 roku Żydzi z obozu osiedlili się w polskich miastach.

Katastrofa państwa polskiego przyniosła tektoniczne przesunięcia we wzajemnych stosunkach.

We wrażliwości polskiej dominuje zdrada ludności żydowskiej na ziemiach pod okupacją sowiecką – wspominał o tym w rozmowie ze mną prezes Światowego Związku Żołnierzy AK Stanisław Karolkiewicz, („ja tę zdradę Żydów na Kresach bardzo przeżyłem”), a także autor wielu książek o polskim holokauście na Wschodzie prof. Tadeusz Piotrowski, który w przeprowadzonym przeze mnie wywiadzie mówił: Gdy Rosjanie najechali wschodnią Polskę, byli tam ludźmi z zewnątrz. Nie wiedzieli, kto jest w administracji, kto jest ziemianinem, a kto urzędnikiem. Oczywiście, podobnie jak hitlerowcy, chcieli oni odciąć „głowę” polskiej inteligencji. Jedynymi ludźmi, którzy mogli dostarczyć im informacji na ten temat, byli miejscowi kolaboranci. Bardzo szybko Rosjanie dostali listy, wykazy nazwisk i pozycji w społeczeństwie. We wschodniej Polsce listy takie zostały sporządzone przez Ukraińców oraz Żydów. Wiele relacji, które czytałem i które cytuję w mojej książce „Genocide and Rescue in Wołyń”, mówi, że gdy NKWD przychodziło nocą do domów, często czyniło to w towarzystwie Ukraińca lub Żyda; lub kilku Ukraińców i kilku Żydów – w wielu wypadkach uzbrojonych. Tego rodzaju kolaboracja była bardzo widoczna. Jeśli ktoś był deportowany i widział Rosjanina razem z Ukraińcem czy Żydem, wrzucał ich wszystkich do jednego worka.

Natrafiłem na statystyki mówiące, że ok. 30 proc. społeczności żydowskiej we wschodniej Polsce kolaborowało z Sowietami w 1939 roku po najechaniu wschodniej Polski przez ZSRS. To może być zawyżona liczba; sądzę, że 20 proc. jest bliższe prawdy.

(...)

Trzeba sobie również uświadomić, że społeczność żydowska na Kresach Polski była bardzo liczna – ok. miliona dwustu tysięcy osób – więc jeśli mówimy o 20 czy 30 procentach, to jest to olbrzymia grupa ludzi. Dlatego właśnie odnosimy wrażenie, że kolaborowała większość z nich. Moim zdaniem, kolaborowali głównie młodzi, i to oni są odpowiedzialni za liczne deportacje.

Doniesienia o tym bardzo szybko rozeszły się po wschodniej Polsce, a następnie przeniknęły do środkowej i zachodniej. Rezultatem tego były przypadki, kiedy generałowie AK odmawiali przyjmowania Żydów ze Wschodu do partyzantki. Przypomnę raport Bora-Komorowskiego, w którym stwierdzał, że nie będzie się akceptowało Żydów ze Wschodu w szeregach, ponieważ nie są godni zaufania. Oczywiście, przyjmowano Żydów z Polski Środkowej i Zachodniej.

Tyle prof. Piotrowski.

To jest również kontekst, w którym stosunki polsko-żydowskie kształtowały się podczas wojny. W tym kontekście trudno się dziwić postawom bierności Polaków wobec tragedii Żydów i w tym kontekście trudno przecenić heroizm Polaków, którzy mimo zagrożenia śmiercią dla siebie i bliskich, ratowali Żydów, wielu ze zwykłego ludzkiego, katolickiego obowiązku.

Po wojnie Stalin, który paradoksalnie skończył jako antysemita – posłużył się w Polsce „swoimi” Żydami – polskimi zdrajcami oraz różnej maści „internacjonalistami” pościąganymi z zakątków Europy do walki z Polakami do oczyszczenia polskiego przedpola.

Żydokomuna jest faktem i dobrze, że niedawno przyznał to były ambasador Izraela w Polsce, Szewach Weiss.

I w polskiej pamięci nie ma zbyt wielu przypadków pomocy Żydów – którzy to wówczas w sowieckiej Polsce mieli pozycję uprzywilejowaną – dla polskich patriotów; przeciwnie, są relacje okrucieństwa, nawet tych Żydów uratowanych przez Polaków podczas wojny. Co prawda, bodajże Różański (Goldberg) miał pomóc uratować się Zofii Kossak-Szczuckiej, ale chętnie usłyszałbym o innych podobnych przypadkach.

To wszystko, co powyżej, to jest kontekst. Czego? Tego, co dzisiaj dzieje się wokół nas. W dzisiejszych polskich elitach (ludziach będących w roli elity), dzieci i wnuków aparatu (mimo komunistycznej czystki 68 roku, również tego o żydowskich korzeniach) jest multum. To jest ta „druga głowa”, którą Stalin przyszył Polakom. Ludzie ci w wielu wypadkach posiadają rozległe kontakty z żydowskimi środowiskami liberalnymi w Europie Zachodniej i w USA, przez co też donośny głos na kształtowanie opinii publicznej.

„Historycy” w rodzaju prof. Grossa oskarżają dzisiaj Polaków o wszelkie bezeceństwa, wyrywając z kontekstu pojedyncze wydarzenia i ekstrapolując je jako opisującą całość sytuacji normę. Podobnie działa prof. Grabowski z Ottawy. W licznych żydowskich środowiskach zapotrzebowanie na taką narrację jest dzisiaj bardzo duże, a metoda pracy banalnie prosta: bierzemy za prawdziwe wytworzone w komunistycznej Polsce akta sądowe – często o znaczeniu propagandowym, bo lubelska Polska dorabiała polskim patriotom gębę faszystów, następnie dodajemy wspomnienia powojenne Żydów polskich, którzy byli obiektem zemsty Polaków (jako członkowie nowej władzy), lub padali ofiarą (podobnie jak Polacy) bandytów i ogólnego zdziczenia – i robimy z tego fajną dysertację o polskim antysemityzmie, chętnie kupowaną przez media nie tylko w Izraelu, zwłaszcza dzisiaj, kiedy polskie władze usiłują przywrócić elementy polskiej narracji historycznej.

Nasz problem polega na tym, że wspomnień naszych polskich „survivors” (w przeciwieństwie do żydowskich) nikt nie zbierał i nie systematyzował, a często pamięć o tamtych tragicznych wypadkach zabrali ze sobą do grobu. Była to prawda „nieciekawa” dla warszawskich elit jeszcze długo po upadku komunizmu w PRL. I pozostała nieciekawa dla wielu dzisiejszych zagranicznych koniunkturalistów.

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany czwartek, 13 kwiecień 2017 18:35
piątek, 31 marzec 2017 16:04

Jak na tym wyjdą Polacy

Napisał

kumorszary        W podskórnej świadomości Polaków żywy jest spaternalizowany obraz „kresowej” Ukrainy; takiej brzydszej siostrzyczki, której trzeba pomóc wyjść za mąż. Zazwyczaj też traktuje się Ukrainę i Ukraińców  jako jednolite państwo i naród. Jeśli tylko pozyskamy je do idei Intermarium, zaraz zrobi się z nas mocarstwo – no bo oczywiście postgiedroyciowi Polacy uważają siebie za siłę dominującą.

        Tymczasem rzeczywistość jest skomplikowana.

        Po pierwsze, nie ma jednej Ukrainy i nie ma jednych Ukraińców.

        Owszem, na zachodzie u naszych granic mamy tych „prawdziwych”, gdzie silny jest nacjonalizm elit i kult Bandery, ale na wschodzie Ukrainy te rzeczy nie robią wrażenia – więcej tam Rosjan, Polaków (paradoksalnie, bo tych z zachodniej wypędziły czystki etniczne). Wreszcie, last but not least, na Ukrainie jest mnóstwo „kosmopolitów”, którzy mają tam całe mnóstwo bardzo dużych interesów – których stosunek do miejscowych jest dość ambiwalentny. Z Ukrainy do Izraela wyemigrowały całe masy zukrainizowanych Żydów. Związki te są silne do dzisiaj. Mówiła o tym niedawno rozczarowana Nadia Sawczenko, banderowskie enfant terrible. Zresztą wielu „prawdziwych” banderowców zaczyna sobie zdawać sprawę, że ukraińskie duże misie tak podczas majdanu, jak i po wykorzystują ich w charakterze łatwego do zmobilizowania mięsa armatniego do realizacji szerszych projektów. Stąd też wysokie napięcie na linii rząd – weterani i żołnierze walczący na wschodzie z Noworosją. Weterani widzą, że ukraińskie elity nadal w najlepsze handlują z Rosją, a jednocześnie każą im prowadzić z nią proxy-wojnę. Zdają sobie też sprawę, że ich wpływ polityczny w Kijowie jest niewielki.

 Jedną z głównych metod prowadzenia szerszej polityki jest wywoływanie i zarządzanie konfliktem. Tutaj tkwi niebezpieczeństwo dla Polski, bo siły zewnętrzne działające na Ukrainie są obecne także nad Wisłą. Można tak sformułować konflikt, aby w jego efekcie uzyskać ustępstwa gospodarcze, intratne zamówienia rządowe czy dostęp do surowców. W naszym coraz bardziej zglobalizowanym realu nie chodzi o to, kto jaką flagą wymachuje, lecz kto na kogo pracuje. To zaś, że polityka Warszawy nie jest spójna, łatwo wykazać na przykładach. M.in. po niedawnej czterogodzinnej różnicy w tonie reakcji wobec wypadków na Białorusi.

        Tu dygresja o niedawnych demonstracjach antyrządowych na Białorusi i w Rosji. W artylerii nazywa się to rozpoznanie ogniem. Wiadomo, że jedną z metod osłabiania rządów nam nieprzychylnych czy nazbyt suwerennych jest futrowanie ich wewnętrznych przeciwników. Robi się to zarówno przy pomocy oficjalnych narzędzi, jak i pod stołem – patrz sorosowe NGO. Nawiasem mówiąc, rozśmieszyło mnie, gdy niedawno stary jaszczur Dick Cheney z groźną minką stwierdził, że rzekome mieszanie się Moskwy w kampanię wyborczą w USA stanowi „akt wojny”; rozśmieszyło, bo Stany Zjednoczone mieszają się tak wszędzie, gdzie tylko mają interes – Rosji nie wykluczając. Stąd między innymi decyzja Putina o wyrzuceniu finansowanych z zagranicy NGO – w ubiegłym roku Rosja zaostrzyła zresztą przepisy z 2012 roku. Putin uznał, że po przyjęciu w Rosji w 2012 roku ustawy o  „zagranicznych agentach”,  „pewne obce państwa postanowiły przeorientować kanały finansowania”, żeby obejść ograniczenia prawne. „Środki są przekazywane różnymi kanałami niby to do organizacji pozarządowych, potem stamtąd płyną za granicę, nie tylko do Rosji, ale i do wielu innych krajów” – tłumaczył.  

        Chyba jest oczywiste dla każdego rozgarniętego człowieka, że tego rodzaju wpływy są silne na Ukrainie i w Polsce – również ze strony rosyjskiej. Bo w końcu czekiści od pokoleń wiedzą, jak grać tymi klockami, że wspomnę tylko finansowanie ruchów pacyfistycznych przez pokój miłującą ojczyznę proletariatu.

        Na Ukrainie zewnętrzne środki służyły m.in. do przygotowania majdanu, w tym drugim mogą służyć nawet do zmiany rządu – są to rzeczy znane i wielokrotnie opisywane. Problem tylko w tym, że na co dzień – zamiast myśleć (na podstawie nawet tych skąpych dostępnych informacji) – powtarzamy propagandę...

        W tym kontekście niedawny zamach na polski konsulat może być rosyjską prowokacją, ale nie musi; może być działaniem rozczarowanych banderowców, usiłujących negocjować w Kijowie (w podobny sposób, jak jest nim blokowanie torów). Tak czy owak, polska reakcja powinna być ostra – mniej więcej taka jak Izraela wobec zamachów w Autonomii Palestyńskiej – czyli na przykład zamknięcie granicy do czasu spełnienia warunków bezpieczeństwa wokół polskich placówek. To gest, bo wiadomo, że stuprocentowego bezpieczeństwa nikt nie zagwarantuje, ale nie może być tak, że każdy atak na polskie interesy na Ukrainie będzie tłumaczony rosyjską prowokacją. W Polsce oprócz pożytecznych idiotów – mamy całe stada agentów wpływu, którzy nawet gdyby doszło do polsko-banderowskiego konfliktu zbrojnego, tłumaczyliby to prowokacją Rosjan.

        Polskie rządy różnią się tym od siebie, że odbierają telefony z różnych stolic, a budową polsko-ukraińskiego konglomeratu nie tylko zainteresowani są giedroyciowi pogrobowcy, ale jest w tym przede wszystkim żydowski interes gospodarczy i polityczny. Dlaczego? Proszę popatrzeć, kto co ma na Ukrainie i kto co ma w Polsce. Kompatybilność narzuca się sama.

        Pozostaje więc odpowiedź na pytanie, jak na tym wszystkim wyjdą zwykli Polacy, i na kogo będą pracować…

Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany sobota, 08 kwiecień 2017 12:07
piątek, 24 marzec 2017 07:54

Mumbo-jumbo

Napisał

Black-Lives-Matter-Shunned-In-Canada

        Podobno wszyscy rasiści deklarują, że nie są rasistami, więc nie będę składał takiej deklaracji na początek, skoro i tak nie ma ona znaczenia. W związku z przypadającym bodajże w miniony wtorek międzynarodowym dniem zapobiegania dyskryminacji rasowej, nasz  premier Trudeau, jak na dobrze wychowanego Kanadyjczyka przystało, w ostrych słowach potępił rasizm, bigoterię i ksenofobię i co tam jeszcze znalazł w słowniku synonimów.

        Problem z tymi pojęciami jest właśnie taki – słownikowy – tak na dobrą sprawę, nie mają one ostrych granic i raczej należą do sfery publicystyki niż prawa. Tymczasem coraz częściej prawo ich dotyczy i muszą te rzeczy rozstrzygać sądy.

A zatem jak to prosto wyłożyć takiemu prostemu ziutkowi jak ja, który co prawda ma wielokolorowych znajomych i posyła dziecko do szkoły, w którym stanowi ono widoczną mniejszość rasową, co to jest bigoteria? Posługując się popularną dziś britannicą, czyli Wikipedią, przeczytamy, że bigoteria to uprzedzenie:  affective feeling toward a person or group member based solely on their group membership. The word is often used to refer to preconceived, usually unfavorable, feelings toward people or a person because of their gender, beliefs, values, social class, age, disability, religion, sexuality, race/ethnicity, language, nationality, beauty, occupation, education, criminality, sport team affiliation or other personal characteristics. In this case, it refers to a positive or negative evaluation of another person based on their perceived group membership.

        Kurcze blade, „criminality”??? To znaczy, jeśli jestem uprzedzony do naszych fajnych chłopaków z Hells Angels i uważam, że mają za duże motocykle, to już jestem bigotem???

        Hm, trudna sprawa.

        Jeszcze trudniejsza, kiedy w imię „inkluzywności” nasz piękny premier każe mi szanować każdą odmienność – potępiając jakąkolwiek formę dyskryminacji innych. Według dotychczasowej logiki, jeśli wyznajemy jakiekolwiek zasady, musimy jedne przedkładać nad inne, zatem jeśli mi się nie podoba terroryzm państwa islamskiego, to excusez moi, ale nie mogę nie „dyskryminować” poglądów jego terrorystów.

        Mimo tego, że czytania nauczyłem się na wierszyku o Bambo, jestem przekonany co do konieczności równego traktowania wszystkich ludzi przez państwo, prawo, administrację, policję etc. Wszyscy powinniśmy być wobec prawa i instytucji państwowych równi. Niestety, wielu uważa, że to za mało i powinni być jeszcze równiejsi. W kanadyjskim społeczeństwie, które szczyci się „równością”, co chwila natrafiamy na publiczne posługiwanie się kategoriami rasowymi. Czasem nawet jest to wprost sformułowane: white males not need apply. Ostatnio szkoły w regionie Peel postanowiły zbierać informacje na temat rasy uczniów. Po co? Czy czarny uczeń jest lepszy albo gorszy niż biały albo żółty? Przecież to paranoja!

        Nasi inżynierowie społeczni uznali najwyraźniej, że z bardziej czy mniej wyimaginowanym rasizmem walczyć trzeba przy pomocy... rasizmu i odwróconej dyskryminacji. No  tak się walczy na przykład z pożarami lasów, podpalając z drugiej strony, ale zdaje się, że tak w jednym, jak i drugim przypadku jest to taktyka spalonej ziemi. W naszych kanadyjskich miastach, gdzie coraz częściej ludzie biali należą do „widocznych mniejszości”, mamy problem z rasizmem a rebours, cenzurowanym przez media, ale bardzo dobrze wyczuwalnym. Większość naszych politpoprawnych niedokształconych elit politycznych wydaje się uważać, że rasizm dotyczy jedynie ludzi białych, a cała kolorowa reszta świata jest pokój miłująca.

        Tymczasem kiedy torontońska  alt-muzyk Sima Xyn  usiłowała kupić sobie koszulkę organizacji torontońskich Murzynów Black Lives Matters, to okazało się, że nie może, bo nie jest Murzynką! Inna wojująca torontońska Murzynka z frontu ludowego Black Lives Matters, Yusra Khogali, prosiła w tweecie Allaha, aby dał jej siłę powstrzymać się od pozabijania tych wszystkich białych ludzi: Plz Allah give me strength to not cuss/kill these white men and white folks out here today. Plz plz plz. Inna pani z tej grupy stwierdziła zaś z rozbrajającą szczerością, że biali są pomyłką natury i wkrótce zostaną wyeliminowani. I co? i nic! Gdyby takie same oświadczenia padły z ust ludzi białych – interweniowałaby policja, a sprawcy trafili do kryminału. No ale czy są organizacje zrzeszające jedynie ludzi białych?

        Nasi piękni łowcy rasizmu nie widzą słonia w składzie. Dlaczego? Bo nie są żadnymi antyrasistami, tylko inżynierami społecznymi – funkami aparatu nowej rewolucji, która „nigdy się nie kończy”. Jak głosi kanadyjski premier w oświadczeniu na dzień walki z rasizmem: musimy zachować rewolucyjną czujność, ponieważ postęp nigdy nie jest dany raz na zawsze: Silence is not an option because progress is never permanent.

        No super. Tylko jeśli w imię walki z rasizmem futrujemy rasistów, to chyba nie oczekujemy spokoju społecznego, wolności, równości i demokracji, jakie mamy wciąż wypisane na sztandarach? Jeśli instytucje państwa będą ścigać biedne niedobitki białych rasistów, a czasem samemu je tworzyć w policyjnych prowokacjach (jak w latach 90.), a jednocześnie całkowicie zamykać oczy na rasistowskiego słonia w naszym składzie, to niedługo będziemy mieli prawdziwy problem. Bo jeśli jednak Allah nie ma konta na Twitterze i nie wysłucha wspomnianej rasistowskiej dziewczynki z naszego czarnego Ku-Klux-Klanu, jeśli  puszczą jej hamulce i zacznie jednak tych białych wyrzynać?! To co wtedy?

        Ograniczenie walki z rasizmem do białej populacji jest po prostu komiczne. Dlatego na koniec anegdota z Rafała Ziemkiewicza, który twittował, jak to do zaprzyjaźnionej szkoły zaproszono na zajęcia z tolerancji i inkluzywności mieszkającego w Polsce Hindusa. Wszystko było bardzo pięknie do momentu, aż zapytano go, czy Polska powinna przyjmować tzw. syryjskich uchodźców. Tu Hindus się zapalił i stwierdził gromko, że broń Boże, bo to są muzułmanie, a muzułmanie to straszni ludzie i on to wie z Indii, gdzie musiał z nimi walczyć...

        Zapanowała konsternacja. Pani nauczycielce zrobiło się głupio w trąbie.

        Andrzej Kumor

Ostatnio zmieniany piątek, 31 marzec 2017 14:44

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.