Nowy rok zaczął się smutno, bo od pogrzebu Franka, męża Danki Rossy, która od lat wozi „Gońca” i inne gazety. Generalnie przyjechaliśmy tutaj mniej więcej w tym samym czasie, te 30 czy więcej lat, a teraz zaczynamy zaludniać kwatery miejscowych cmentarzy. Franek przez cały ten czas ciężko pracował, jeździł trakiem, spokojny, miły człowiek; teraz, kiedy był tuż przed emeryturą, odszedł do Pana.
Staliśmy tak z kolegami, którzy wożą „Gońca”, Witkiem i Januszem, w deszczu nad grobem na cmentarzu Meadowvale, gdzie polskich nazwisk bez liku, i Witek rzucił:
– No tak docelowo, to tu.
– Docelowo to tak – roześmieliśmy się.
Człowiek się spina całe życie, ale „docelowo” to tam...
Ta najważniejsza perspektywa ludzkiego życia często nam ucieka, często nie lubimy o niej myśleć, ale doczesność nas wszystkich „docelowo” zakończy się właśnie tam, gdzie Franka.
Ile mamy tutaj czasu? Pan Bóg tylko wie.
Oczywiście, że „docelowo” to my idziemy gdzie indziej i cmentarz wszystkiego nie kończy. To przekonanie, ta wiara dawała siłę pokoleniom, ona stworzyła nam cywilizację, którą właśnie na własne życzenie rozwalamy młotami szatańskiego otumanienia, tracąc ducha, nie wiedząc już, kim jesteśmy, nie zdając sobie sprawy, skąd przychodzimy i dokąd wędrujemy. Ktoś kiedyś powiedział, że upadek zaczął się w momencie, gdy rozbuchana rewolucja francuska wyrugowała zaświaty i grzech pierworodny, założyła ludziom klapki na oczy, by żyli jak zwierzęta, tylko doczesnością. Dzisiejszy świat doprowadza tę rewolucję do końca.
I tak za sprawą Franka, który jeszcze kilka tygodni temu wpadł do redakcji, żeby poprosić o klucz do ubikacji na piętrze, musieliśmy na początku 2017 roku pomyśleć o tym, co nas czeka „docelowo”. Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie!
***
A rok będziemy mieli ciekawy, bo też nasz świat w swych spięciach trzepie się jak rybka na piasku. Ciekawie robi się w Kanadzie, gdzie pokolenie polityków-besserwisserów, niedokształcone na kursokonferencjach, bez żadnej głębszej ogólnej wiedzy, potrafiące jedynie kłapać paszczami w rytmie politpoprawnej nowomowy, serwuje nam kanadyjską wersję ekosocjalizmu. I to w czasach, gdy USA – słoń, z którym wspólnie tupiemy – właśnie dochodzi do rozumu. Nic to, jakoś przeżyjemy.
O tym, co dzieje się w Polsce, nie można pisać bez kabaretowego zacięcia, tamtejsza arena polityczna przekształciła się w cyrkową i wystarcza palców jednej ręki, by policzyć tych, którzy nie chodzą po niej w krótkich majtkach, zaś grupa nosząca pampersy właściwie mogłaby stworzyć spore stronnictwo. Zapowiada się nam humorystyczny i ciekawy tygodnik – bo cóż pozostaje, kiedy nad głowami przewalają się burze dziejowego szaleństwa, jak wspólnie się pośmiać i sobie pokomentować.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!