Naszą polską bolączką jest brak organizacji. Najczęściej w prywatnych utyskiwaniach słyszy się pomysły, „co powinno się zrobić” albo co „oni” powinni zrobić, żeby było dobrze (dla nas). Jeśli zaś już zaczynamy działać, to zazwyczaj bez fundamentów, czyli budowy struktur instytucjonalnych i finansowania. A jeśli już jakoś finansowanie sobie zapewniamy, to zazwyczaj jest to podpięcie pod cudzy kranik, państwowy, medialny etc.
Ojca Tadeusza Rydzyka mam honor znać kilka ładnych lat. Nie spotkałem na swojej drodze człowieka, który byłby w stanie działać tak skutecznie jak on, i to mimo wrogości potężnych polskich i niepolskich środowisk. Nie spotkałem człowieka, który byłby w stanie zebrać wokół siebie zespół ludzi i wybudować polskie instytucje. I to działając pod masowym ostrzałem nieprzyjaciela, w ciągłym zaporowym ogniu medialnej artylerii wroga, wśród torpedowych gnojowych ataków kłamstw. Ojciec Tadeusz szedł przez to bez strachu, nieugięty niczym szarża polskiej kawalerii. Wysyłano na niego szpiegów, podkładano mikrofony pod talerze – pamiętam takie akcje w Toronto. Przyszyto do pleców maybacha. Naprawdę musi to być człowiek kryształowy, skoro nawet posokowe kundle „Wyborczej” nie znalazły kompromatów. A przepatrzono każdą minutę życia...
Zbudował instytucje, które zmieniły polski krajobraz pobitewny, które przestrzeń duchową zabudowały warowniami polskości; od których mogło się zacząć patriotyczne odrodzenie. Zrobił to z głową, od fundamentów, czyli od zapewnienia niezależnego, składkowego finansowania.
Bez pieniędzy nie da rady. Radiu Maryja udało się to, co w Polsce jest najtrudniejsze – aby nie wisieć u niczyjej klamki; gdy odcięcie finansowania oznacza kontrolę i konieczność zrezygnowania z misyjnej działalności. Radiu Maryja udało się skłonić ludzi do łożenia na polską instytucję. A przecież po latach wyjałowienia, zachęcanie Polaków do nakładów na wspólny cel społeczny to herkulesowa robota.
O. Tadeusz Rydzyk, wyszydzany, atakowany ze wszystkich stron, budował – pokazywał nam wszystkim, że mogą mieć w nosie cudze opinie, że z modlitwą na ustach, razem, jesteśmy w stanie góry przenosić, że musimy działać razem i robić swoje rzeczy niezależnie od tego, czy komuś się to podoba.
Alleluja i do przodu – cudowne hasło odnowicieli, które zaraziło wielu.
Polska ma ten problem, że w rezultacie wojennych klęsk i okupacji w kraju zostały polskie elity przetrwania, o. Tadeusz Rydzyk był jednym z tych tytanów, którzy odbudowywali polskie elity działania. Coraz bardziej je widać, coraz bardziej Polacy wierzą w siebie – i to pomimo operacji na mózgu, jaką od kilkudziesięciu lat robią im obcy przy pomocy rodzimych lokajów.
Dzieła ojców z Torunia stoją ością w gardle tych wszystkich, którzy sądzili, że Polskę już połknęli, że jest ich. Okazało się jednak, że toruńskie radio, telewizja, szkoła medialna dokonały więcej niż efemerydy „polskich” partii politycznych zakładane dla kanalizacji narodowych aspiracji; okazało się, że ojcowie redemptoryści nie grali jedynie na fujarce, by wyprowadzić nas na manowce, że byli i są autentyczni.
Wymiar tego, co stało się w Toruniu, daleko wykracza poza materialne sprawy. Po prostu ktoś w Polsce pokazał, że można! Pokazał, że możliwa jest odbudowa i odrodzenie. I za to o. Tadeusz Rydzyk i wszyscy jego współpracownicy do końca powinni pozostać w naszych modlitwach. Czapki z głów, Ojcowie, świetna robota! Gratulacje z okazji 25-lecia!
***
Emerytowani ubecy najwyraźniej nie tracą poczucia humoru. Niedawno podczas manifestacji protestujących przeciwko odebraniu im uprzywilejowanych emerytur mundurowych, jeden z nich żalił się przez megafon, że przecież nawet podczas stanu wojennego zachowywali się po ludzku, kulturalnie… Przypomniało mi to stary dowcip o Stalinie, kiedy to podczas wizyty w kołchozie podchodzi do Ojca Narodów mały chłopczyk i mówi „daj cukierka”, na co Stalin zniechęcony odpowiada: „spie...alaj” – w gazetach zaś wychwalają dobroduszność wodza, bo „przecież mógł zabić”.
Ubecy nasi, owszem, mogli zabijać, ale nie było takiego rozkazu, zabijali więc tylko wybiórczo. To prawda, że ofiar późnego komunizmu nie było w PRL-u dużo – może jakieś 500 – tak na oko. A mogło być 50 tys., no bo czemu nie? A nie było nie dlatego, że esbekom nie chciało się zabijać, tylko że takie były uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne.
Nawiasem mówiąc, gdyby peerel pod koniec był bardziej brutalny, to oni sami i ich rodziny również wędrowaliby do piachu. Bo jak jest na ostro, to jest na ostro po obu stronach. Dzisiaj esbecy protestują, bo odbiera im się apanaże, szczerze powiem, że sprawiedliwość wymaga, by po prostu mieli minimum socjalne. I nie jest to żadna zemsta, tylko sprawiedliwość.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!