Bić zawsze trzeba z czuciem. Czy stan wojenny mógł być bardziej brutalny, niż był? Pewnie, że tak; tylko, że nic większego nie było potrzebne. Stan wojenny miał spełnić zadanie przygotowawcze i je spełnił.
W naszej polskiej mentalności mamy tendencję do traktowania własnej historii jako pasma spontanicznych zrywów.
Taką optykę polska historiografia narzuca od czasu zaborów. Rzeczywistość nie jest z nią jednak tożsama. Nasze „zrywy” były przeważnie wywołane i przygotowane przez zręcznych ludzi, którzy używali ich do własnych celów. Aby lepiej rozumieć takie procesy, zawsze warto prześledzić, kto i czym je wspierał, skąd były pieniądze i kto ostatecznie odnosił korzyść.
Na procesach transformacyjnych, których częścią jest polski stan wojenny, skorzystali: aparat wojskowy, partyjny oraz wąska grupa tzw. opozycji – stanowiąca przykrywkę komunistycznych przemian.
Czy zatem niskie natężenie przemocy to zasługa byłych siepaczy? Gdzie tam?!
Po pierwsze, nie było potrzeby, ponieważ tzw. społeczeństwo nie podjęło walki. Nikt do oddziałów pacyfikujących strajki nie strzelał, nikt nie podkładał materiałów wybuchowych pod obiekty wojskowe, ba, nawet jedna butelka z benzyną nie spadła na czołgi.
Miękki scenariusz był komunistom na rękę, ponieważ od siły użytego terroru zależała możliwość późniejszego „porozumienia”. Dzięki internowaniu elit „buntu”, łatwo dało się wyselekcjonować tych „konstruktywnych”, godzących się na udział w przedstawionym scenariuszu.
Poziom oporu społecznego był minimalny, a po rozbiciu strajków nie miał już żadnego znaczenia. Zaplanowane przemiany realizowane były bez przeszkód; nie powstał ani jeden niezależny polski ośrodek polityczny, nie powstały ugrupowania terrorystyczne, nikt nie strzelał. „Postgrudniowe” życie opozycji ograniczało się do wydawania kontrolowanych przez ubecję samizdatów (częściowo drukowanych na offsetach skleconych z przemyconych części, część wydawana w oficjalnych zakładach drukarskich).
Oczywiście, opozycja musiała móc „działać”, aby uwiarygodniać się jako partner w oczach Zachodu. Wojskówka, sterując procesem, pozwalała więc na różne gonitwy z esbekami. Oczywiste jest również, że samo centrum, nasz polski „Spektr”, borykało się również z wewnętrznym oporem, tendencjami odśrodkowymi, z ludźmi władzy, którzy byli przeciwni zmianom, czy też nie rozumieli planu. Wyrazem tych tarć było m.in. zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki.
Jak dzisiaj wiemy, zagraniczne struktury „S”, które pośredniczyły w przekazywaniu środków, były dokładnie spenetrowane. Pieniądz zawsze kusi i potrzebowano trzymać na nim łapę.
Jak pisał Michał Grodzki w „Konfidenci są wśród nas” – Dziś nie można się jeszcze pokusić o pełny opis zakresu penetracji opozycji politycznej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przez wywiad PRL. Wiele faktów nadal czeka na ujawnienie. (...)
Etatowy oficer wywiadu zakładał podziemne wydawnictwo „Baza”, zajmował się też kolportażem, np. na SGGW wśród studentów. Wywiad rozpracowywał „Solidarność Walczącą”, miał w niej bardzo dobrze zainstalowaną agenturę, z powodzeniem prowadził działania skierowane przeciwko NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych. Departament I miał doskonale uplasowanych współpracowników w TKK – Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, i dostawał precyzyjne meldunki ze spotkań podziemnego kierownictwa „Solidarności”. Podczas rozmów okrągłego stołu komunistyczna strona miała doskonałe informacje o taktyce i stanowisku, jakie zajmować będzie w czasie negocjacji strona „solidarnościowa”, niemal przy każdym stoliku siedzieli współpracownicy wywiadu. (...)
W latach 1988–89 agentura ówczesnego Departamentu I przekazywała informacje, które stały się podstawą do kilkuset meldunków i raportów. Jakość informacji świadczy o doskonałym uplasowaniu tej agentury. (...) Doskonale umiejscowieni agenci przekazywali informacje o: sytuacji w Ruchu Młodej Polski, środowisku „Polityki Polskiej”, „Dziekanii”; kontrowersjach w łonie opozycji przy wypracowywaniu taktyki rozmów okrągłego stołu, korespondencję „Zachód-Zachód”: „Zachód-Kraj”, „Kraj-Zachód” prowadzoną przez kilku działaczy „Solidarności”, dokumenty z posiedzeń Komitetu Wyborczego „Solidarności” w Gdańsku. (...)
Wydział XI Departamentu I rozpracowywał także zagraniczne kontakty opozycji. Jego agenci przekazali np. informacje o nocie wręczonej Johnowi Whiteheadowi z Departamentu Stanu przez Lecha Wałęsę; o pobycie jednego z przywódców opozycji w USA, Kanadzie i Rzymie, o stanowisku ambasady USA wobec opozycji, o „Solidarności polsko-czechosłowackiej”, o zagranicznych kontaktach Kościoła katolickiego, odczycie prof. Brzezińskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, o przygotowaniach ambasady USA do wizyty prezydenta G. Busha, o ocenach Kongresu Żydów Amerykańskich na temat sytuacji w Polsce.
Jeden ze współpracowników udzielał bardzo dobrych informacji na temat „Solidarności Walczącej”, jej struktury, taktyki, zasad finansowania; stanowiska „SW” wobec okrągłego stołu, wyborów do parlamentu, działalności „SW” w USA i Kanadzie, korespondencji „Solidarności Walczącej” do Kongresu USA.
W archiwum UOP pozostało bardzo wiele meldunków i danych przekazywanych przez tę agenturę.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, jest oczywiste, że rzeczywistość pogrudniowa została w PRL zdominowana przez działania szeroko pojętego wywiadu i kontrwywiadu LWP i ich agentury. Reszta Polaków była albo biernymi świadkami, albo pożytecznymi idiotami, tak naprawdę nie zdającymi sobie sprawy, lub nie chcącymi przyjąć do wiadomości rzeczywistego stanu rzeczy. Oczywiście, większość z nich działała z patriotycznych pobudek, nie była jednak w stanie przeskoczyć poprzeczki na poziom pozwalający zapewnić możliwość realnej akcji politycznej. Nie wiadomo zresztą, czy przy ówczesnym rozpracowaniu wielkomiejskich środowisk było to w ogóle możliwe. Większość działaczy miała też znikome przygotowanie i pracowała zupełnie instynktownie. Przez cały okres pogrudniowy PRL nie zdołano wypracować jakiegokolwiek sensownego programu „co robić”. Większość aktywności sprowadzała się do symbolicznych gestów mających przekonać zagranicę, że „opozycja żyje”. Nie pokuszono się o opracowanie programu gospodarczej naprawy kraju (mimo oczywistej potrzeby), oddając całą inicjatywę komunistom. Gdy na scenie pojawił się Soros, z Sachsem/Balcerowiczem pod pachą, większość „polskich opozycjonistów” odetchnęła z ulgą. Wcześniej środowiska opiniotwórcze zostały wykorzystane do przygotowania gruntu pod masową grabież gospodarki. Udało się upowszechnić przekonanie, że peerelowskie zakłady produkcyjne są funta kłaków niewarte i tak na dobrą sprawę trzeba je oddać komukolwiek. Powszechne wśród tych środowisk było przekonanie, że w PRL nie ma możliwości wykrzesania kapitału inwestycyjnego i konieczny jest wielki napływ kapitału zagranicznego. Narodowe elity, głupie i niewykształcone (prócz elit technicznych), zakompleksione i nie znające języków obcych, nie były w stanie obronić narodu. Jedyne w miarę sprawne grupy przywódcze, mające informacje, znające sytuację, podróżujące po świecie, rekrutowały się ze służb wojskowych. To one przygotowały pole i przeprowadziły nomenklaturową prywatyzację, która na dobre i na złe nadała kształt obecnej Polsce..
Nie marynujmy się w mitach stanu wojennego. Nie powtarzajmy tych samych błędów. Polska ziemia rodzi. Kolejne pokolenia Polaków wchodzą w życie. Trzeba im mówić, co było i jak.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!