Jeśli ktoś zabija naszych bliskich i nastaje na nasze życie, mamy prawo go zabić – żadne tam konstytucyjne, żadne zapisane w kartach-śmartach – mamy prawo zabić, bo każdy człowiek ma prawo do obrony swego życia. Niestety, w dzisiejszych czasach w naszych „miękkich” krajach odebrano ludziom możliwość noszenia broni palnej, a także oduczono nawyku stawania w obronie własnej i innych. Pamiętam, jak kiedyś policja w Winnipegu zbeształa człowieka, że rzucił się do rzeki na ratunek, bo przecież powinien był zapamiętać miejsce utonięcia i zadzwonić na numer alarmowy 911.
Pozostaje więc smutna konstatacja, że gdyby przynajmniej część ofiar poniedziałkowego zajścia w Berlinie miała przy sobie broń, tak jak to jest na porządku dziennym w kilku amerykańskich jurysdykcjach, zamachowcy nie mieliby tak łatwo, a gdyby polski kierowca miał przy sobie broń, też byłoby nieco trudniej podejść. Nie, nie byłoby to niemożliwe, ale trudniejsze. Prawo do posiadania broni jest podstawowym prawem człowieka wynikającym z prawa naturalnego, jego ograniczaniu zawsze towarzyszy jakaś postać niewolnictwa.
Szczęśliwie okazuje się, że jeszcze my, Polacy, mamy stare odruchy, jeszcze nas nie wytrzebiono do końca, i Polak, któremu uzbrojony „żołnierz” państwa islamskiego porywał ciężarówkę, walczył do końca w kabinie. Te odruchy eurolew usiłuje wyprogramować ludziom z głowy. Gwałcona Austriaczka, zamiast fachowo dźgnąć napastnika nożem, ma uruchomić oferowany darmowo sygnał alarmowy. W innych krajach zdaje się nawet krzyczeć nie wolno… Pozostaje uczyć się krav maga.
Tymczasem sądząc po niedawnych ruchawkach ulicznych w Polsce, biorąc pod uwagę żenujący poziom polskiej polityki, nie można wykluczyć, że zewnętrzni gracze chcą zresetować sytuację do poprzedniego rozdania i doprowadzić do poważniejszego konfliktu. Konflikt jest jedną z podstawowych form rządzenia postkolonialnego.
– Nawet jeśli nie prowadzi do gwałtownego przenicowania, to w zamian za poparcie pozwala wymuszać na stronach ustępstwa, daje możliwość zarabiania na dostawach i tworzy zadłużenie, które przenosi się w późniejszy okres. Konflikt uzależnia i rozmiękcza skonfliktowanych. Ponadto jest niewygodny dla zwykłych ludzi, którzy w rezultacie też łatwiej godzą się na różne ustępstwa i formy opodatkowania, aby tylko mieć spokój. Z wymienionych powodów warto jest w konflikt inwestować. Zazwyczaj nie jest to trudne, zwłaszcza jeśli mamy własnych agentów.
Można zakładać z dużą pewnością, że polska ruchawka ma zagranicznych kibiców i sponsorów, którym proamerykański kierunek warszawskiego rządu jest nie w smak. Może się okazać, że otworzy się okienko zmiany.
Piotr Duda, przewodniczący Solidarności, ocenił niedawno, że jeśli przyjdzie co do czego, to związkowcy, kibice plus młodzież paramilitarna czapką nakryją KOD-ziarzy. Tymczasem dobrze przygotowany majdan może zostać zorganizowany przez zawodowych majdaniarzy choćby zaimportowanych z Ukrainy. Jeśli pan Soros lub inny wujek wyłoży na to pieniądze, a przyjaciele demokracji z zagranicznych stolic wesprą logistycznie i medialnie, to może się okazać, że koszt rozwalenia takiego „protestu” będzie zbyt duży i z jego mocodawcami trzeba się będzie układać. Majdanowi planiści z pewnością zdają sobie sprawę z polskich realiów, a posługiwanie się najemnikami jest praktyką szeroko stosowaną na całym świecie. Zobaczymy więc, jak sytuacja rozwinie się po Nowym Roku, no bo w okresie świątecznego uśpienia, który co prawda choć nadaje się do rozpoczynania wojen, trudno w Polsce znaleźć ludzi. Tego rodzaju możliwość otwierałaby się jednak tylko wówczas, gdyby Amerykanie w okresie interregnum zaniedbali obrony ekipy w Polsce i dali np. Berlinowi więcej swobody w tej sprawie. Albo że w nowym rozdaniu im również potrzebna była nad Wisłą inna ekipa.
Przy okazji, gdy już mówimy o polskiej polityce, to niestety większość ruchów patriotycznych odbywa się w wirtualnej przestrzeni Internetu i zgaśnie, gdy tylko wyłączą prąd. Żadne z ugrupowań nie zdołało do tej pory wybudować normalnej organizacji politycznej z trwałymi i szerokimi kanałami finansowania, własnym wywiadem wewnętrznym i prostym kilkupunktowym programem, zdolnym przemówić do prostego człowieka. Polska polityka patriotyczna ogranicza się do kłapania paszczą, prawdziwą politykę robią duże misie gdzie indziej…
Na koniec roku wszyscy domagają się podsumowań. A tu nie ma co podsumowywać. Mamy na świecie tyle otwartych, żywych wciąż procesów „in statu nascendi”, że wchodząc w nowy rok, powinniśmy zapiąć pasy bezpieczeństwa, a nie sentymentalizować przy kominku o wydarzeniach minionych.
Jazda będzie ostra, ponieważ nasz przygraniczny hegemon – a raczej jego zdrowa, kośćcowa elita wojskowa – uznał, że trzeba się skoncentrować i dać sobie spokój z politpoprawnymi głupotami obyczajowymi, w sytuacji gdy na świecie powstają morza, po których nasze lotniskowce boją się pływać, a produkcja militarnych zabawek staje się niemożliwa bez zagranicznych dostaw. Jak to zgrabnie podsumowano w BBC, „biali, profesjonalni dziadkowie ruszyli na ratunek”. Czy zdołają zahamować zsów po równi pochyłej? Tego nigdy nie wiadomo, z pewnością jednak nie są to ci Amerykanie, którym można w kaszę dmuchać.
No i to właśnie będzie kształtowało większość dramatycznych wydarzeń nadchodzącego 2017 roku. Dlatego z serca wszystkim Państwu życzę wielkiej radości Bożej i pokoju ducha. Miejmy nadzieję, że spotkamy się za rok, a tym których Pan Bóg zaprosi w tym czasie do swego Królestwa, życzmy spokojnego przejścia przez bramy wieczności.
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!