farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

RatajewskaJestem nadal u tej samej pani starszej niemieckiej, niedaleko Bremy. Opiekuję się nią, mieszkam z nią i w ten sposób zarabiam na utrzymanie rodziny, która jest w Polsce. Pracuję przez siedem dni w tygodniu. W dawnej Polsce chyba służące miały lepiej. Cicho, nie narzekać. Dobrze trafiłam, do dobrych ludzi.


Rano postanowiłyśmy iść z panią na spacer, ale deszcz trochę padał. Ona szybo się ubrała i wychodzi z domu. Otworzyła drzwi, klucz zostawiła w drzwiach. Poszłam szybko pozamykać drzwi środkowe domu, prowadzące do ogrodu. Po drodze się szybko ubieram, bo pani wyszła przed dom, a na pewno pada. Zamknęłam drzwi domu. Ale nie na klucz, przymknęłam po prostu. A one się zamknęły na amen. A my bez klucza. Deszcz wcale mocno nie padał, tylko troszkę.


Przypomniałam sobie, że sąsiadka z drugiej połówki domu ma klucz, a moja pani ma klucz do jej domu. Zadzwoniłam, sąsiadka wyszła, też starsza pani, do zimnej sieni, wiatr jeszcze podwiewał, a ona nieubrana jak trzeba. Ale dała nam te nasze klucze. Od wielu lat leżą w czerwonej torebeczce na szafce. Nigdy nie były używane. Już byłam zadowolona, a tu okazuje się, że ten klucz wcale nie pasuje. Ten drugi, do skrzynki pocztowej, pasuje. Klucz do drzwi dało się włożyć, ale nie dało się przekręcić – w żadną stronę. Jakby nie od tych drzwi.
Ale jeszcze był drugi sąsiad z domu obok, który mógłby pomóc. On często u nas coś naprawia. Zostawiam więc moją panią u jej sąsiadki i pędzę do domu obok. Nie wiem, którędy wejść. Przekraczam zamkniętą niską bramkę, psa żadnego nie słychać ani nie widać, i dzwonię. Dzwonię raz, drugi raz. Cisza. Więc idę od drugiej strony. Tam też dzwonię, cisza. Więc pukam w okno w kuchni i słyszę tylko, jak piesek szczeka gdzieś dalej w domu. Wracam więc do sąsiadki, gdzie czeka moja pani. Ubrana w kurtkę, jak to na spacer. Rozpinam ją trochę, bo w pokoju ciepło. Okazało się, że panie starsze już dzwoniły do tego sąsiada i rzeczywiście go nie ma w domu.


Co tu robić? Do mojej pani starszej i do jej sąsiadki dociera to, że moja dała tamtej wiele lat temu zły klucz. Gdyby był dobry, toby się go dało przekręcić w zamku. Jak mogło się to stać, że dała jej nie ten klucz? Nie możemy zadzwonić do rodziny starszej pani, bo sąsiadka nie ma numeru, a ja nie wzięłam komórki. Na spacer wychodzimy tylko przed dom. Nigdy nie brałam. Brałam, jak gdzieś wyjeżdżałam po zakupy.
Przypomniałam sobie, co mówiła rodzina, że klucze mają też diakoni, czyli służba kościelna pielęgniarska. Dzwonimy tam, są trudności z dojazdem do nas tych pięciu kilometrów, nie ma nikogo wolnego, ale pani obiecała, że się sama pofatyguje. Czekamy długo, długo. Sąsiadka już sobie gotuje na obiad ziemniaki, my czekamy. Chciałam się urwać, pójść do naszych komórek, coś tam porobić, ale panie proszą, żebym jednak została. W końcu przyjeżdża samochód ze służbami pielęgnacyjnymi niemieckimi. Niestety, ich klucz się kręci, ale nie otwiera. Pani twierdzi, że zamek się popsuł.
Idą wszystkie trzy do domu sąsiadki, a ja uparciuch proszę jednak o ten klucz, bo naszym nie dało się kręcić, a tym się da. I kręcę, i wysuwam troszkę, i kręcę, i mocno wpycham, i kręcę. I tak z 20 minut. Naciskam na drzwi, otworzyły się! Cud!
Panie starsze nie mogą uwierzyć. Bardzo, bardzo cieszy się sąsiadka, której na głowie siedziałyśmy. Ona dopiero co ze szpitala wróciła, ma też ponad 90 lat. Takiej starszej pani to nawet trudno rozmowę tak długo prowadzić.


Moja pani, szczęśliwa z zakończenia, obiecała służbom niemieckim zapłacić za przywiezienie klucza. Gotuję szybko spóźniony obiad, ale myślę już nad tą zagadką z kluczem. Trzeba to sprawdzić. Tylko uważać przy sprawdzaniu, żeby się znów nie zamknąć.
Jak się gotowały ziemniaki, moja ryba się dusiła i szpinak się rozmrażał na małym ogniu w garnuszku, wyskoczyłam z kluczami, stworzyłam taką samą sytuację. I już wiem wszystko. Zamek jest dobry. Jak wychodziłam, to klucze zostały w zamku. Więc inne klucze, z drugiej strony drzwi, nie miały już miejsca. Nie można klucza w zamku zostawiać. Tu i tu mamy takie drzwi. Jak klucz tkwi w zamku, to drugim kluczem nie możemy go otworzyć. Ja otworzyłam, bo klucz nie był widocznie przekręcony i trochę wyleciał, i wtedy udało mi się otworzyć. Jak to dobrze być w swoim domu. Ale pani starsza powinna podorabiać klucze. Ja powinnam mieć swój. I jeden powinien być też ukryty gdzieś na zewnątrz budynku. Bo sąsiadka może pójść do szpitala.


Ona prosi mnie, żebym rodzinie nic nie mówiła. Ona nie lubi żadnych zmian ani żadnych uwag. Zastanowię się nad tym. Jak zadzwonię do rodziny, to poproszę ich, żeby nic nie mówili, że dzwoniłam.


Wychodząc z domu na ten spacer, nie miałam czasu się przebrać. Wyglądałam śmiesznie w spódnicy z falbanką na dole, w getrach, odblaskowych ciepłych zielonych skarpetach i przedeptanych srebrnych kapciach. Mieszkamy na wsi, przed nami szeroki chodnik, idziemy trzy domy dalej, wracamy te trzy domy, idziemy dwa domy w drugim kierunku i już wracamy do naszego domu. Tu ludzie nie chodzą, nie spacerują. Jeżdżą samochodami. Kto by się przejmował jakimś samochodem, wyszłam więc z domu ubrana byle jak, po domowemu. Chociaż w reklamach kuchni widzę kobietę na bardzo wysokim obcasie, elegancko ubrana.
Przechodzę do innego tematu – teraz temat: kiełbasa.


Więc pani starsza pytała się, czy będę jechać dzisiaj do miasta. Nie potrzebowałam jechać, więc nie dawałam jej jasnej odpowiedzi, bo gdyby coś potrzebowała, to przecież żaden problem pojechać tam samochodem. Ona chciała, żebym kupiła krew-kiełbasę z jęzorami. Domyśliłam się, że chodzi o kaszankę z ozorami albo coś w tym stylu. Niezbyt mądrze odpowiedziałam jej, że wiem, co to jest, bo to mój mąż jada i mój pies. O tym psie niepotrzebnie wspomniałam.


A ona zadzwoniła do byłej niemieckiej opiekunki i razem pojechały po tę kiełbasę, przy okazji wzięły ciuchy do Czerwonego Krzyża. Niemiecka opiekunka to jakaś jej dalsza sąsiadka, przychodziła do tej pani na dwie godziny dziennie przez wiele lat? Może pani moja się za nią stęskniła. Może mnie nie lubi? Opiekunka, która była przede mną, brała raz w tygodniu wolny dzień i jechała do sąsiedniego dużego miasta. Tam miała znajomą albo znajomego. Więc raz w tygodniu Niemki sobie mogły zarobić. A ja nie pozwalam nikomu dorobić, bo nie wymagam dnia wolnego. Jestem tu non stop. Znajomej ani znajomego w dużym mieście nie mam. Poza tym wyjazdy kosztują. Rodzina mi dwa tygodnie temu zrobiła pół dnia wolnego, zwiedziłam wtedy Bremę i było cudownie. Jednak teraz szybko robi się ciemno, może być ślisko, lepiej siedzieć na miejscu, jeszcze mnie czeka długa droga do domu, do Polski, jeszcze się najeżdżę.


Dzisiaj w czasie obiadu przeczytałam, że Gewalt, przemoc, jest w domu starców. Że opiekunki krzyczą na ludzi starszych z demencją i nawet ciągną ich za włosy, co zostało nagrane przez syna ukrytą kamerą. Że Niemcy mają za mało kadry w domach dla osób starszych, że za duże wymagania się stawia pracownicom, że nie powinno być tak, że musi być matura, aby tam pracować. Że ich trzyletnie szkoły mają czasem wyższy poziom niż zagraniczne uniwersytety. Że będą uchwalać, żeby osoby ponad 16-letnie mogły pracować w opiece nad ludźmi starszymi, jeśli będą kontynuować naukę w opiece. Powiedziałam o tym starszej pani. Niepotrzebnie. Jak ja lubię kłapać zębami. Ona mi powiedziała, że ja wszystko, co polskie, to wychwalam. Tęsknię za Polską, dlatego tak jest. Nie wszystko wychwalam. Ona nie ma racji.
Przyjechały, niepotrzebnie się martwiłam. Pani chciała oddać bieliznę, którą kupiła wcześniej, a która była niedobra. Jeszcze kupiła sobie piżamę i kupiła tę krwawą kiełbasę, czyli ciemny salceson. Ja bym tam nie dojechała. Znam drogę tylko do trzech marketów. W dodatku miasto jest porozkopywane, objazdy. Wszystko OK.


Gdybym nie przedłużyła pobytu, tobym już za trzy dni jechała szczęśliwa do domu. Moja rodzina miałaby na listopad pieniądze, może na część grudnia. Nie wiem, czy by starczyło do końca grudnia. I od 2 stycznia musiałabym jechać znów do Niemiec, szukać miejsca przy starszych ludziach do zarobku. Więc lepiej tutaj dłużej zostać i potem dłużej w domu. Pieniędzy starcza na styk, tylko na opłaty i na jedzenie, na pewno niewykwintne.
W odpowiednim czasie muszę pani starszej wytłumaczyć, jak postępować z naszymi drzwiami. Dzisiaj było za dużo stresu, żeby ją znów pakować w stres. Do rodziny nie zadzwoniłam, o co pani starsza prosiła. W sumie nic takiego się nie stało. Zamku w drzwiach nie trzeba wymieniać. Musiałam tylko poznać te drzwi. Powinien mnie ktoś uprzedzić. Poprzednie opiekunki nie wychodziły z panią starszą na spacer, więc nie było tych problemów.
Ja wychodzę z nią dwa razy dziennie na spacer. Musiałam ją przekonać najpierw do tych spacerów, potłumaczyć, że potrzebuje tlenu, ruchu. Pani starszej przestało się już kręcić w głowie. Ale te drzwi dzisiaj były złośliwe…


W polskiej internetowej prasie przeczytałam o wychowawczyniach przedszkola, które zgubiły kilkoro 4-letnich dzieci. W Niemczech rok temu jakiś pan starszy zainteresował się 3-letnią dziewczynką, która jechała sama w kolejce podmiejskiej. Zostawiła ją wycieczka przedszkolna, panie nie zorientowały się, że im brakuje dziecka. Takie małe dzieci zdążą jeszcze świat zwiedzić. Najlepiej i najbezpieczniej jest im w piaskownicy. Uwielbiałam robić babki z piasku.


Wanda Rat
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

piątek, 30 listopad 2012 18:55

Służba Polsce

Napisane przez

zaleskiNiewielkie państwo o powierzchni 320 tys. km kwadratowych wielokrotnie w swojej historii stanowiło potęgę militarną, gospodarczą i ekonomiczną. Począwszy od Mieszka i jego syna Bolesława zwanego Chrobrym i dalej Bolesława Śmiałego zwanego Szczodrym, Bolesława Krzywoustego, Władysława Łokietka i jego syna Kazimierza zwanego Wielkim, mieliśmy władców rozumnych, wybitnych polityków i wojowników, do których sąsiedzi czuli respekt i szacunek. Najistotniejszym czynnikiem konsolidującym stany była jedność. Często wymuszana mieczem i ogniem, często siłą argumentów i królewskich edyktów.


Dlaczego obecnie jedność, która zawsze działała na sukces i korzyść rodaków, jest towarem deficytowym? My jesteśmy świadomi jej istnienia, nawet używamy jej nazwy "Solidarność". Ale wszyscy się zgodzą z opinią, że tej jedności w działaniach w służbie Polsce w kraju i za jego granicami po prostu nie ma!


Weźmy przykład z naszego podwórka. 11 listopada zbiegł się z dniem świątecznym. Z dniem wolnym od pracy. Od dwóch lat umieszczamy wici w "Gońcu", a komitet organizacyjny również w innych mediach, o obchodach rocznicy w centrum Toronto. Jest fajnie, że władze miasta i prowincji dają nam, Polakom, zezwolenia i popierają zorganizowanie parady niepodległości i zakończenia uroczystości przed frontem City Hall z całą oprawą, przemówieniami i wciągnięciem polskiej flagi na maszt ratusza. Zbiega się nasza rocznica ze świętem kanadyjskim Remembrance Day, czyli Dniem pamięci poległych na frontach świata.


W tym roku było nas około 800 osób z harcerzami, naszymi weteranami i kombatantami, z liczną reprezentacją organizacji kobiecych, byli posłowie, politycy. Mogłoby nas być o te kilka tysięcy więcej, gdyż ta parada w centrum Toronto ma znaczenie medialne i propagandowe.
Tymczasem okręg KPK regionu Mississauga zorganizował sobie prywatną paradkę na terenie Centrum Jana Pawła II z podreptaniem dokolutka, popisem krasomówstwa organizatorów, odśpiewaniem hymnów i złożeniem kwiatów pod pomnikiem przywiezionym ze sprzedanego Place Polonaise z Grimsby. Organizatorzy zatoczyli się upojeni ze szczęścia wypełnionej misji, lecz czy te obchody ukazały naszą grupę mieszkańcom Kanady? Czy spełniły swoją misję krzewienia kultury polskiej i tradycji na obczyźnie? Czy ta parada w Mississaudze została odnotowania w raporcie historii miasta?
Jeszcze można byłoby strawić te rozbijające Polonię metody, gdyby grupa KPK Okręgu Mississauga zorganizowała paradę na Hurontario Street bądź w mniejszym wymiarze na Centre St. z zakończeniem na trybunie przed City Hall, gdzie las polskich flag i sztandarów zaintrygowałby przechodniów, wzbudził zaciekawienie, a za tym – liczne pytania. W czasie parady w Toronto padały pytania o powód absencji przewodniczącej Kongresu Polonii Kanadyjskiej pani Teresy Berezowskiej. Pani Teresa znalazła swoje miejsce w procesji na terenie Centrum Jana II. KPK Mississauga przewodniczy pan prezes Stanisław Reitmeier z zarządem. Czy nie można przełamać swoich ambicji i chociażby wysłać delegację na paradę w Toronto? Czyż nie można razem zorganizować monumentalnej wielotysięcznej parady, tylko zamykać się na placykach i w ogródkach? Czy do naszej parady nie mogą dołączyć księża z licznymi pocztami sztandarowymi kościoła, z Rycerzami Kolumba, żeby w dobie ataków na Kościół ukazać jego siłę i wiarę w Najwyższego? Na pewno by wzrósł prestiż Kościoła mimo ciągłych dyskredytujących nas ataków lewicy i nie tylko.
Spójrzmy na innych naszych braci w wierze. Portugalczycy, Włosi... Oni nie wstydzą się Kościoła i Kościół nie unika brania udziału w świętach narodowych i w paradach.


Do grupy oportunistów obchodów w Toronto dołączył pan Dziemiańczuk, organizując Mszę Świętą w kościele Chrystusa Króla o godzinie 12.00 tego samego dnia. Czy prezes ziem wschodnich ze swoją grupą nie mógł dołączyć do grupy torontońskiej, a mszę zorganizować rano bądź wieczorem? Kol. Dziemiańczuk, niewątpliwie człowiek wielkich zasług i dobrego pióra, dobry organizator, strzelił gola nie do swojej bramki. A można by było razem.


Polacy w Polsce nie są w stanie się zjednoczyć. Gdyż nadal rządzi w naszym kraju knut i marchewka. Ale w Kanadzie – gdzie władze nam pozwalają manifestować swoją przynależność narodową, używać naszego języka, kultywować tradycje i krzewić polską sztukę artystyczną i literaturę – zorganizować monumentalną pokojową paradę niepodległości jest zwykłą pestką. Brakuje tylko jednego. JEDNOŚCI!
Moi drodzy, to nie jest prywatna manifestacja pana Iksińskiego czy pani Totumfackiej. Więc prywatne animozje winny być odrzucone i dyskredytowane. Tylko konsolidacja stanowi o sile i sławie naszego narodu, a naród ten, rozrzucony po świecie przez zawieruchy dziejów, konsolidując się w jedno, może dokonać wielkich rzeczy.


Przed nami obchody 13 grudnia, rocznica smoleńska 10 kwietnia, rocznica katyńska, Święto Konstytucji 3 Maja. Proszę Was, moi drodzy, pokażmy swoją siłę i jedność w walce o Polskę wolną i niepodległą.


Andrzej Załęski
Toronto, 28 listopada 2012

piątek, 30 listopad 2012 18:50

Kradzież agendy politycznej

Napisane przez

tyminskiW 1990 roku jako lider kanadyjskiej Partii Libertariańskiej byłem zaproszony przez Komisję Prawa Wyborczego w Ottawie do zgłoszenia wniosków na temat możliwych zmian ordynacji wyborczej. Członkowie tej Komisji, głównie sędziowie, byli w szoku po mojej wypowiedzi, ponieważ oskarżyłem główne partie polityczne o kradzież programów oraz agendy politycznej.


Mechanizm tej kradzieży polega na tym, że duże partie, które mają duże zasoby pieniędzy oraz możliwości kredytów bankowych, bezczelnie przywłaszczają sobie mozolnie wypracowany program mniejszej partii politycznej. O ile w dojrzałej demokracji wyborcy by na to zwrócili uwagę, w demokracji, gdzie jest wielu emigrantów, często ten ważny szczegół pozostaje niedostrzeżony. A wiadomo, że każda kradzież jest niemoralna, i wiadomo, że nie można niczego dobrego oczekiwać od partii, która kradnie programy.


W 1995 roku lewicowy rząd premiera Boba Rae prowincji Ontario i jego partia (New Democratic Party) stracili poparcie społeczne z powodu złego stanu ontaryjskiej gospodarki oraz rekordowego deficytu w czasie panującej wówczas w Kanadzie recesji.
Mike Harris i jego partia (Progressive Conservative Party of Ontario), aby wygrać wybory, bezczelnie przywłaszczyli sobie program polityczno-gospodarczy Partii Libertariańskiej, której w 1990 roku byłem liderem i miałem w jego tworzeniu duży udział. Wielu Ontaryjczyków uważa, że kluczowym momentem była wtedy końcowa debata telewizyjna, kiedy to Mike Harris, mówiąc bezpośrednio w kamerę, wyjaśnił sens naszego programu, który nazwał programem praktycznej rewolucji. To było coś niezwykłego, że centrowa partia polityczna woła o znaczne zaniżenie kosztów rządu i cięcia podatków, a także likwidację deficytu budżetowego, który wtedy wynosił 11 miliardów dolarów, co obciążało 6 milionów mieszkanców prowincji Ontario. On i jego partia tym sposobem odnieśli znaczne zwycięstwo i pozwoliło mu to także na zwycięstwo w kolejnych wyborach. Mike Harris i jego rząd "panowali" w Ontario od 1995 do 2002 roku. Po odejściu z ontaryjskiego rządu Mike Harris współpracował z Fraser Institute o libertariańskiej orientacji.


Podobne doświadczenie miałem w Polsce w 1992 roku, kiedy to na zlecenie Leszka Millera z SLD wypromowano byłego członka PZPR Andrzeja Leppera na szefa nowo powstałej partii Samoobrona.
Mechanizm finansowania polegał na zatwierdzeniu funduszy na szkolenie rolników, a były to pieniądze przyznane na ten cel przez rząd USA. Nieznany wówczas Andrzej Lepper mogł z tego powodu jeździć ze swoją świtą po całej Polsce mercedesem i budować nową partię polityczną z cudzych pieniędzy. W praktyce przyjeżdżał do wsi, gdzie zbierał rolników w świetlicy i po krótkiej pogadance politycznej prosił o podpisanie listy obecności, za co dostawał za każdy podpis kilkaset złotych.


Jego zadaniem od samego początku było wypchnięcie Partii X, której byłem liderem, ze sceny politycznej. O Andrzeju Lepperze i jego Samobronie mówiły wtedy wszystkie media, kiedy w tym samym czasie Partię X całkowicie wyciszano, a jeśli już, to wspominano nas tylko negatywnie. Nawet członkowie Partii X nagabywali mnie o połączenie sił z Samoobroną, bo mieli taki sam program jak my. Na miesiąc przed wyborami do Sejmu w 1993 roku nagle wypowiedziano Partii X lokal na Nowym Świecie w Warszawie i oddano go Samoobronie z jedynym naszym telefonem. W czasie kampanii wyborczej Andrzej Lepper nie tylko głosił wszystkie tezy naszej platformy wyborczej znanej jako "Plan X", ale z pomocą wtyczek w naszej partii nawet wyprzedzał nas z tematami odcinka wyborczego w telewizji. Była to bardzo skuteczna strategia, z którą nie mogliśmy dać sobie rady, ponieważ elektorat Partii X w wyniku tej akcji był całkowicie zdezorientowany. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić i to właściwie zmusiło mnie do opuszczenia polskiej sceny politycznej w 1994 roku.


Ale jakby tego było za mało, w 1994 roku przyjechał do mnie do Komorowa pod Warszawą sam Leszek Miller z propozycją, abym wsiadł w jego samochód, żeby pojechać do mieszkania Aleksandra Kwaśniewskiego w Warszawie na wódkę. Wyjaśnił, że SLD do wyborów prezydenckich w 1995 chciała mieć dwóch kandydatów – Kwaśniewskiego i Tymińskiego, i w ostatnim momencie przed wyborami całe SLD miało głosować, kto będzie końcowym kandydatem. Odpowiedziałem Millerowi, że chętnie z nim do Olka pojadę, jeśli Olek publicznie powie, że jest Żydem lojalnym dla Polski. Leszek Miller się głęboko zamyślił i odparł: "Olek tego nigdy nie powie". Poza tym zawsze uważałem, że samotność jest lepsza niż złe towarzystwo. Zaproszenie ze strony SLD było też dla mnie zniewagą, ponieważ byłem wtedy liderem Partii X, a on mnie namawiał do porzucenia Partii X, czyli do zdrady ludzi, którzy mi zaufali i których reprezentowałem na arenie politycznej.


Obecnie mam wątpliwą satysfakcję, że tezy Planu X, nad którym pracowałem 20 lat temu, zostały przywłaszczone przez takie partie polityczne, jak PiS i SLD. Jest to ordynarny populizm, aby powiększyć swój elektorat. Ubrał się diabeł w ornat i na mszę dzwoni. Potencjalny wyborca musi wiedzieć, że to nie program jest najważniejszy, ale jakość ludzi, którzy, tak jak to bezczelnie zrobił Donald Tusk i jego PO w wyborach 2007 roku, nie oszukają po wyborach, tylko z żelazną determinacją wprowadzą go w życie. Zgodnie z regułą, że jeśli się zapełni autobus inteligentnymi, prawymi Polakami, to oni sami znajdą najlepszą drogę na wyjście z kryzysu.


A więc mam obowiązek ostrzec Polaków przed fenomenem kradzieży myśli politycznej. Taka niemoralna kradzież to czysty populizm i oszustwo. A to dlatego, że każdy program polityczny wymaga dobrych ludzi, którzy go wprowadzą w życie z patriotycznym sercem i żelazną determinacją, aby zgodnie z naszą Racją Stanu poprawić los polskiego narodu. Obcy nam kulturowo, bezkarni złodzieje programów wyborczych i myśli politycznej marzą tylko o władzy dla dalszej grabieży naszego Narodu. A za każde przestępstwo powinna być kara współmierna do szkody.
Szczęśliwie w Kanadzie mamy ordynację wyborczą na zasadzie jednomandatowych okręgów wyborczych i możemy głosować na dobrych ludzi. W Polsce do dziś obowiązuje ordynacja proporcjonalna, która zmusza do głosowania na partie polityczne, co daje całkowitą bezkarność za niespełnione obietnice nieuczciwych polityków.


Stanisław Tymiński
www.rzeczpospolita.com
Acton, Ontario
28 listopada 2012

piątek, 30 listopad 2012 14:27

Z OST FRONTU: Byli i będą

Napisane przez

Byli i będą
pruszynskiBardzo dawno temu czytałem książkę Marii Rodziewiczówny pt. "Devajtis". Ostatnio na stosiku ze starymi książkami znalazłem inną jej powieść pt. "Byli i będą", której akcja zaczyna się po Powstaniu Styczniowym na dzisiejszej Białorusi.
Jest tam opowieść o represjach wobec Polaków i katolików, jakie im serwował carat. Gdy księdzu nie wolno było dać parafianinowi polskiej książki do nabożeństwa. Gdy nie wolno było uczyć po polsku. Gdy Polacy płacili dwukrotnie wyższe podatki niż prawosławni itd. O czasach, gdy unici, by nie zawierać ślubów we wrogich sobie cerkwiach, jechali do Krakowa, bo władze carskie uznawały śluby tam zawarte. Ba podobnie robili małżonkowie, gdy prawosławna szła za katolika i by mąż nie musiał zdradzać swej wiary brał narzeczoną do tego miasta.

Cenna gazeta
Oprócz Kas Spółdzielczych Stefczyka jest jeszcze bardzo prężna Kasa Spółdzielcza SKOK w Wołominie, która wydaje darmowy dwutygodnik pt. "Dobry Znak". Ma doskonałe pióra i naprawdę patriotyczny charakter, więc teraz, jak jadę do Mińska, z przyjemnością ją tu wożę.

Kawał
Donald Tusk odwiedza z roboczą wizytą szkołę podstawową. Po oficjalnej akademii pani mówi do uczniów: – Kochane dzieci, jeśli macie jakieś pytania, to możecie zadać je teraz panu premierowi.
Zgłasza się Jasiu: – Panie premierze, mam do pana dwa pytania. Pierwsze: – Skąd wziął się trotyl na skrzydłach tupolewa? Drugie: – Czy śmierć nawigatora Jaka-40 ma coś wspólnego z katastrofą w Smoleńsku?
Premier zastanawia się nad odpowiedzią i nagle dzwoni dzwonek na przerwę... Po przerwie dzieci wracają do klasy, a pani mówi: – Kochane dzieci, jeśli ktoś ma jeszcze jakieś pytania do Pana premiera, to pytajcie.
Zgłasza się Małgosia: – Panie premierze, mam do pana cztery pytania. Pierwsze: – Skąd wziął się trotyl na skrzydłach tupolewa? Drugie: – Czy śmierć nawigatora Jaka-40 ma coś wspólnego z katastrofą w Smoleńsku? Trzecie: – Dlaczego dzwonek na przerwę zadzwonił 20 minut przed czasem? Czwarte: – Gdzie zniknął Jasiu?

Rocznice
W zeszłym tygodniu minęła 200. rocznica przejścia resztek wojsk Napoleona przez Berezynę. Był to wielki wyczyn polskich i francuskich saperów, którzy zbudowali dwa mosty. Jeden dla piechoty i drugi dla konnicy i artylerii. Dzięki nim w ciągu jednej doby przeszły na drugi brzeg rzeki w przyzwoitym szyku wojska francuskie i polskie, dopiero potem nadeszli maruderzy i były dantejskie sceny, jak walczyli, by się dostać na drugi brzeg. Gdyby wojska Napoleona nie przeszły, toby było to jego ostateczna klęska, a tam mógł jeszcze walczyć rok. Równocześnie prasa podała, że właśnie w listopadzie 1940 r. otworzono w Mińsku fabrykę radioodbiorników, ale nie dodała, że była to fabryka zagrabiona w Wilnie kilka miesięcy przedtem.

Wizyta w Gruzji: trzecia doba
Zjadłem smaczne śniadanie we wspomnianej francusko-gruzińskiej firmie, gdzie spotkałem młodych Australijczyków i Niemców, a potem odwiedziłem polską ambasadę, gdzie przyjął mnie attache handlowy, pan Chrzanowski. Przede wszystkim jest pytanie, czy mimo nie tylko oficjalnej przyjaźni polsko-gruzińskiej stosunki handlowe rozwijają się należycie. Polskie firmy, mówił mi, wchodzą dość dobrze na tutejszy rynek głównie towarów spożywczych, np. czekolad i cukierków. Czasami towary polskie trafiają tu poprzez firmy ukraińskie. Dalej jest sporo turystów, zwłaszcza latem, bo przecież kraj ten ma wspaniałe wybrzeże morskie i dość wysokie góry oraz sporo zabytków.
Chodząc po głównej alei miasta, gdzie jest moc sklepów z tanią i drogą biżuterią, zauważyłem zupełny brak bursztynów. Potem powiedziano mi, że za czasów sowieckich było ich sporo, bo przywożono je z Kaliningradu, ale od czasu rozpadu ZSRS, a zwłaszcza pogorszenia stosunków Gruzji z Rosją, już ich brakuje.


Inna dziwna sprawa wymagająca interwencji zarówno polskich, jak i gruzińskich władz to ceny międzynarodowych rozmów telefonicznych. Do USA i Kanady kosztują po 30 lokalnych centów, do Polski i Europy 3 razy tyle.
Byłem też na sesji w Instytucie Studiów Strategicznych poświęconej ważnym zagadnieniom przedstawianym przez rozczochraną i podle ubraną babę – nowego wiceministra spraw zagranicznych. Mówiła długo, a priorytetową sprawą jest kwestia oderwanej od Gruzji Abchazji i Południowej Osetii. Abchazja to prowincja na zachodnim końcu Gruzji zajmująca do 1988 r. około 20 procent kraju. Ma piękne wybrzeże Morza Czarnego, a dalej góry. Po konflikcie do Gruzji przybyło stamtąd ponad 200 tysięcy uchodźców, którzy już się częściowo zintegrowali. Są zasadniczo dwa problemy. Władze Abchazji, które zależą w znacznej mierze od Rosji, nie chcą powrotu uchodźców oraz Gruzja nie chce uznać tamtejszej władzy.
Kilka miesięcy temu Rosja przystąpiła do Światowej Organizacji Handlu WTO. W wyniku tego będzie musiała znieść blokadę na gruzińskie towary spożywcze, w tym wino. To może jednak być obosieczne. Po 2008 r. po dużym wysiłku gruzińskie wina znalazły nowe rynki zbytu w Europie, a nawet w USA, co wiązało się z koniecznością poprawy ich jakości. Obecnie dochód z eksportu win dochodzi do poziomu sprzed embarga. Otworzenie rynków rosyjskich spowoduje obniżenie jakości win. Rosjanie, którzy do wojny konsumowali 85 proc. win gruzińskich, są mniej wymagający niż zachodni importerzy. To znów uzależni Gruzję od widzimisię Rosji.


W dyskusji zwróciłem uwagę zebranych na to, że UE ma też wady. Warto, by się zapoznali z licznymi publikacjami, jakie na ten temat ukazały się w Polsce. To nie bardzo dotarło do zebranych, bo w Gruzji jest moda na UE. Na większości budynków państwowych powiewają obok flagi Gruzji błękitne flagi Zjednoczonej Europy, choć jeszcze do niej Gruzja nie należy.
Po dwóch godzinach nasiadówki poszedłem na obiad i w kafejce przysiadłem się do sympatycznej Gruzinki, nauczycielki angielskiego. Uczy w szkole, gdzie źle płacą, ale dorabia prywatnymi lekcjami po 8 dolarów za godzinę. Ma dzieci w wieku 4 i 8 lat. Mąż lepiej zarabia jako ekonomista w banku, ale potrzebowali pomocy rodziców, by rok temu kupić 38-metrowe mieszkanie za 40.000 dolarów. Mimo apeli Cerkwi aborcje są nadal powszechnie dostępne i, o dziwo, moja rozmówczyni przyznała się, że miała już ich dwie. Jest propaganda środków antykoncepcyjnych i nawet można je dostać za darmo, ale jak widać, nie bardzo to skutkuje.


Za wskazaniem nauczycielki poszedłem na ulicę, gdzie miało być sporo sklepów z suwenirami – była tylko moc sklepów z dewocjonaliami. Dalej, dzięki sugestii napotkanych Niemców, poszedłem przez piękny, nowoczesny wiszący most z przezroczystym dachem do stacji kolejki linowej. Ten most to jeden z obiektów dumy prezydenta, a niedaleko jest budowany podobnej konstrukcji teatr. Oba kosztowne obiekty spotkały się z krytyką przeciwników Miszy, który ponoć woli budować nowe obiekty niż remontować zabytki.
Wielowagonową kolejką z Japończykami i Koreańczykami dostałem się na górę ze świątynią i ruinami zamku. Stąd był przepiękny widok na całe miasto, gdzie widać wiele cerkwi, które nie mają cebulastych kopuł, jak moskiewskie, ale stożkowate. Najpiękniejszy widok z tej góry jest po zmroku, gdy miasto zabłyśnie różnymi światłami.


Schodząc z góry, trafiłem na ładny nowy hotelik Citadel, z którego pokoi jest wspaniały widok na miasto. Odpoczywając przy kawie, rozgadałem się z menedżerką, która co dopiero wróciła z Miami, gdzie pięć lat studiowała hotelarstwo. Zarabia niby dobrze – 500 dolarów miesięcznie – ale nie była zachwycona, gdy się dowiedziała, że niańka w Moskwie zarabia trzy razy tyle za dwa tygodnie pracy miesięcznie. Mówiła, że wielu młodych po studiach na Zachodzie, wraca do kraju.


Poniżej tego hotelu był niedawno odnowiony Envoy Hostel, czyli dom turysty, gdzie łóżko w pokoju 10-osobowym ze śniadaniem kosztowało 26 lari, czyli więcej niż tam gdzie nocowałem, ale komfort lepszy. Oba polecam i ich adresy można znaleźć w Internecie. Innym obiektem, skąd jest wspaniały widok na miasto, jest 19-piętrowy hotel Radison, gdzie na 18. piętrze jest kawiarnia i basen, a w hotelu można dostać prawie wszystkie miejscowe angielskie gazety, które dają dobry obraz tego, co się w Gruzji dzieje, i widać, jak my na Białorusi jesteśmy w ślepym zaułku. Ba, nie u nas, ale właśnie w Tbilisi zakończył się światowy kongres małych firm. Zresztą w Tbilisi są jeszcze dwa Marriotty i buduje się jeden Intercontinental.
Na kolację zjadłem smakowitą tutejszą potrawę przypominającą południowoamerykańskie chili, która jest uważana za typową gruzińską potrawę chłopską. Przyrządza się ją prosto. Najpierw przebiera się czerwoną fasolę, myje i najlepiej zostawić ją w wodzie na noc. Rano wylewa się pierwszą wodę i w drugiej gotuje się do momentu, gdy woda zacznie bulgotać. Jeszcze raz się gotuje w nowej wodzie, by fasola była miękka. Teraz bierze się dużo cebuli, trochę czosnku, kraje to i zrumienia na oleju na patelni oraz dodaje przyprawy, takie jak pietruszka, oraz pokrajaną na drobne kostki wieprzowinę. Potem łączy się to z fasolą i jeszcze niektóre panie dodają pastę pomidorową. W dobrych restauracjach końcowe gotowanie jest w garnczkach glinianych. W gorszych gotową potrawę wlewają w gliniane garnczki i podają.


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 30 listopad 2012 13:57

Narodowa frakcja kotylionowa

Napisane przez

michalkiewicz"Czto to snowa zatiewajet etot obier-skot, no czto imienno – nieizwiestno" – napisał rosyjski cesarz Aleksander III na marginesie raportu rosyjskiego ambasadora z Berlina, iż kanclerz Bismarck zapewnił, jakoby podróż jego syna do Londynu nie ma żadnego politycznego celu. Najwyraźniej cesarz nie ufał zapewnieniom Bismarcka, skoro dał wyraz swoim wątpliwościom, i to jeszcze w takiej formie: coś znowu kombinuje to arcybydlę, ale co konkretnie – nie wiadomo. 

Całe szczęście, że z prezydentem Putinem żadnych takich wątpliwości być nie może; on nigdy nic nie kombinuje, u niego co na sercu, to na języku, więc skoro Gazprom obniżył Polsce cenę gazu, to na pewno nie kierował się żadnymi innymi motywami, tylko pragnieniem odpowiedniego uczczenia 182. rocznicy Powstania Listopadowego. Tak w każdym razie – jak przypuszczam – uważa kotylionowa frakcja narodowców, w sercach której miłość do narodu polskiego walczy o pierwszeństwo z miłością do Rosji. A kotylionowa dlatego, że wśród uczestników Marszu Funkcjonariuszy i Konfidentów, który z udziałem pana prezydenta Komorowskiego przeszedł 11 listopada ulicami Warszawy, ruch narodowy był nie tylko reprezentowany przez wybitnego przedstawiciela, ale również inni wybitni przedstawiciele nie mogą nachwalić się postępku pana prezydenta, iż wiązanką kwiatów, czy może nawet wianuszkiem uczcił także Romana Dmowskiego. Uczestnicy tego Marszu rozpoznawali się po kotylionach, które podobno własnoręcznie sporządził pan prezydent z małżonką.
Taki kotylion jest nie tylko przepustką na Marsz, ale również, a może nawet przede wszystkim – rodzajem przepustki do szeregów elity politycznej – oczywiście pod warunkiem porzucenia sprośnych błędów Niebu obrzydłych i złożenia wyznania wiary. Najwyraźniej po aferze trotylowej, która elity polityczne początkowo przyprawiła o palpitacje serca, kryteria rekrutacji zostały zaostrzone, zgodnie ze starotestamentową zasadą, że "do dziesiątego pokolenia".


Nic zatem dziwnego, że po wzruszającej spowiedzi, jaką pan mecenas Roman Giertych odbył w "Gazecie Wyborczej", z wyznaniem wiary pośpieszył również pan prof. Maciej Giertych, oznajmiając, iż "jako leśnik" wie, że po lesie samolotami się nie lata. Nawet nie przyszło mi do głowy, że leśnicy mogą wiedzieć takie rzeczy, zwłaszcza że to uzasadnienie miało być koronnym dowodem, iż w Smoleńsku żadnego zamachu nie było. Najwyraźniej na naszych oczach tworzy się nowa świecka tradycja, nawiązująca do porzekadła Katona Starszego w sprawie Kartaginy (ceterum censeo Carthaginem esse delendam), że przy przyjęciu do rezerwy kadrowej kandydat będzie musiał złożyć tego rodzaju credo.
Ale cóż się dziwić wzmożonej czujności, kiedy walka klasowa najwyraźniej się w naszym nieszczęśliwym kraju zaostrza? A skoro się zaostrza, to wiadomo; nie zmienia się koni podczas przeprawy – więc i premieru Tusku zakazano wyrzucić za burtę pana prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Wprawdzie były wobec niego różne zastrzeżenia i nawet pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, zauważył, że prokuratura zachowuje się "służalczo" wobec tajnych służb – ale prawdopodobnie to, co w oczach prof. Stępnia zasługiwało na naganę, właśnie pana Seremeta uratowało. Bo powiedzmy sobie szczerze – wobec kogo właściwie miałaby zachowywać się "służalczo" niezależna prokuratura? Zresztą – dlaczego tylko prokuratura, a dajmy na to – niezawisłe sądy, to już nie, podobnie jak rząd?


Więc kiedy okazało się, że pan Andrzej Seremet na stanowisku prokuratora generalnego pozostaje, zaraz dowiedzieliśmy się, iż aresztowany niedawno z wielkim przytupem przez kabewiaków Brunobomber nie tylko "chciał" wysadzić w powietrze Sejm z panem prezydentem Komorowskim, premierem Tuskiem i sejmującymi stany – ale również zamordować – horrtible dictu! – panią redaktor Monikę Olejnik i panią prezydent miasta stołecznego Warszawy, Hannę Gronkiewicz-Waltz.


Co mu zawiniła pani Hanna Gronkiewicz-Waltz – Bóg raczy wiedzieć, natomiast na wieść o pragnieniu zgładzenia pani redaktor Moniki Olejnik, cała Polska wprost zatrzęsła się z oburzenia. A to bezczelny i niebezpieczny konspirator! Nie tylko "chciał" wysadzić, ale nawet – zamordować, a w dodatku wszystkie swoje zuchwalstwa rozgłaszał na prawo i lewo w Internecie, za pomocą którego zamierzał też pozyskać wspólników. Na szczęście kabewiacy natychmiast spenetrowali prawdę i nie tylko podesłali mu "pomocników" i adeptów do "szkolenia", ale w dodatku – przez cały rok prowadzili z nim subtelną "grę operacyjną", żeby ogłoszenie rewelacji przypadło w odpowiednim momencie. To znaczy – w momencie, gdy zapadnie decyzja, by walkę klasową zaostrzyć.


I cóż się okazało? I natychmiast się okazało, że Brunabomber nie jest odosobniony. Oto Grzegorz Braun, wprawdzie trochę wcześniej, niemniej jednak oświadczył, że zdrada i zaprzaństwo powinny być karane – najlepiej śmiercią, i w dodatku kandydatów do ukarania dopatrzył się nie gdzie indziej, tylko w "Gazecie Wyborczej" i TVN. Gołym okiem widać, jak zbrodniczy spisek zatacza coraz szersze kręgi i tylko patrzeć, jak wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici znowu dostaną dyspensę na wiarę w teorie spiskowe, podobnie jak w roku 2002, kiedy to do red. Michnika podstępnie przyszedł Rywin ze słynną "propozycją korupcyjną". Jakże inaczej, kiedy dzięki deklaracji Grzegorza Brauna potencjalną ofiarą znowu mógł być nawet sam pan red. Adam Michnik albo pani red. Monika Olejnik?


Wprawdzie pan Grzegorz Braun mógł wygłosić swoje opinie pod wpływem irytacji spowodowanej upływem 17 lat od dnia oskarżenia premiera Józefa Oleksego przez ministra spraw wewnętrznych w jego rządzie Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji, ale czyż to go usprawiedliwia? Wprawdzie mimo upływu 17 lat nie tylko nikt z tego powodu nie został pociągnięty do odpowiedzialności, ale nawet nie wiemy, kto to był, ten cały "Olin", podobnie jak "Minim" czy "Kat" – dwaj pozostali szpiegowie – ale przecież pan Grzegorz Braun nie jest dzieckiem i wie, że jednym z fundamentów ustrojowych III Rzeczypospolitej jest zasada: "my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych" – i że surowa ręka sprawiedliwości ludowej spada dopiero na tych, którzy tę zasadę próbują naruszyć.


Dlatego też nie jest rzeczą przypadku, że Grzegorz Braun spotkał się z powszechnym potępieniem zarówno w szeregach koalicji rządzącej, jak i w szeregach opozycji. Każdy przecież rozumie, że możemy się przekomarzać, a nawet – prowadzić "wojnę polsko-polską" – ale w granicach przyzwoitości, to znaczy tak, żeby nikomu nic się nie stało. Dlatego właśnie frakcje kotylionowe kładą taki nacisk na smoleńskie credo – że "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało" – że nawet w Smoleńsku nie doszło do złamania owej zasady.
Pozornie sprzeczna z tym dążeniem wydaje się kuracja przeczyszczająca, jaką pan Hajdarowicz przeprowadził w kupionej niedawno "Rzeczpospolitej" oraz tygodniku "Uważam Rze". Po słynnej aferze trotylowej rzeź niewiniątek nastąpiła najpierw w "Rzeczpospolitej", gdzie posadę utracił redaktor naczelny pan Wróblewski, sprawca afery – red. Gmyz i inni – a obecnie rózga surowości spadła na pana Lisickiego, naczelnego "Uważam Rze", z którym odeszli właściwie wszyscy co bardziej znani dziennikarze.

n Jan Piński jest rodzajem "Jana bez ziemi", bo siłą tygodnika są jego publicyści. Ale już Voltaire zauważył, że "kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku". Toteż i pan Hajdarowicz, co do którego tylko utwierdziłem się w podejrzeniach, że nie operuje własnymi pieniędzmi, tylko jest rodzajem "słupa" razwiedki do różnych operacji na rynku medialnym – otóż pan Hajdarowicz najwyraźniej nie myśli o żadnych interesach, a tylko o zadaniu przygotowania medialnej niszy ekologicznej dla kotylionowej frakcji narodowej, pomyślanej jako rodzaj ideologicznej i politycznej zapory przed "faszystami", którzy zaczęli nadawać ton Marszom Niepodległości. Tacy eunuchoidalni narodowcy, wytresowani w tolerancji oraz staranie wykastrowani z wszelkich "ksenofobii" i antysemityzmów", mogą nawet stanowić znakomity kwiatek do kożucha, bo cóż to szkodzi Żydom mieć w Polsce własnych narodowców"? W perspektywie scenariusza rozbiorowego jest to nawet ze wszech miar wskazane!
Oczywiście oprócz tych środków "miękkich", w przygotowaniu są również twardsze, w postaci nowelizacji przepisów kodeksu karnego o zwalczaniu "mowy nienawiści", w które angażują się wszystkie ugrupowania parlamentarne, no i bezterminowe prewencyjne więzienia, testowane właśnie przez pobożnego ministra Gowina na "przestępcach", ale wiadomo, że co dobre dla "przestępców", to jeszcze lepsze będzie dla wrogów ludu, co to nie liczą się z niczym i gotowi są podnieść zbrodniczą rękę nawet na panią red. Monikę Olejnik!


Stanisław Michalkiewicz

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.