Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
To, że osoba na tak wysokim stanowisku jak szef CIA powinna uważać, z kim flirtuje, a już z pewnością z kim śpi, jest prawdą znaną co najmniej od czasów Estery. Dlatego też większość poważnych serwisów kontrwywiadowczych tworzy wokół tego rodzaju przywódców strefę komfortu, zapewniając dostęp do osób sprawdzonych i "przesianych".
Jak to się więc stało, że generał Petraeus nadział się na taką minę? Dlaczego musiał ukrywać romans? Dla każdego kagebowca musi to być rzecz śmieszna, bo przecież jeśli generał KGB idzie do łóżka, to z całą pewnością nie z kobietą, o której ta służba nic nie wie, najczęściej zaś z kimś prześwietlonym od momentu ukończenia 10. roku życia.
Czyż to nie śmieszne, że przez jakąś kobietę tak poważna instytucja jak wywiad doznaje zawirowania? Czy USA to nadal jest państwo poważne?
•••
Zbigniew Brzeziński funkcjonuje w Polsce jako "nasz" Amerykanin. I ten "nasz" Amerykanin pozwolił sobie na chamską opinię na temat naszej polskiej polityki.
Stwierdził, że "mówienie o zamachu w Smoleńsku bez wyraźnego wskazania, kto jest za niego odpowiedzialny, ale sugerując jednocześnie, że jest to polski rząd, a może Sowieci, to jest coś tak wstrętnego i tak szkodliwego, że mam nadzieję, iż osoby bardziej odpowiedzialne w opozycji rządowej jakoś inaczej się do tego odniosą".
Nie ma się tutaj co dziwić, bo Zbigniew Brzeziński jest byłym amerykańskim politykiem, który dba o interesy amerykańskie, a w interesie amerykańskim jest dzisiejszy kształt układu rządzącego Polską; dlatego nie ma co wymagać od Brzezińskiego, by nagle przejął się tym, że nie ma komu sprawdzić, czy to był zamach. Amerykanie są jednym z rodziców chrzestnych obecnego układu politycznego Europy Środka z okrągłym stołem włącznie i nikt, kto choć teoretycznie zakwestionuje pookrągłostołowy porządek, nie jest przyjacielem USA.
W ten właśnie sposób należy traktować wszystkie mniej lub bardziej oficjalne enuncjacje amerykańskie na polski temat i w ten właśnie sposób należy krytycznie podchodzić do jakichkolwiek nadziei, jakie mają wobec Amerykanów środowiska PiS-owe w Polsce. Panowie, rozeznajcie się najpierw co nieco w otoczeniu...
•••
Jedną z niesprawiedliwości kanadyjskiego rynku pracy jest dyktat związków zawodowych. Powiem tak, bardzo by było dobrze, gdyby ontaryjskie i kanadyjskie prawo pracy bardziej chroniło prawa pracowników najemnych.
Bardzo byłoby dobrze, gdyby rząd chronił kanadyjskich pracowników najemnych, chroniąc ich zakłady przed nieuczciwą konkurencją z zagranicy pochodzącą z państw, gdzie robotnicy żadnych praw nie mają, a przemysłowców nie obowiązują żadne normy.
W dzisiejszej sytuacji jest zaś tak, że związki zawodowe tworzą swoiste państwo w państwie, które chroni interesy członków kosztem innych nieuzwiązkowionych pracowników.
Dyktat związków zawodowych – co oczywiste – jest najsilniejszy w państwowych zakładach i administracji, bo są to quasi-monopole, mogące funkcjonować bez rynku i nienarażone na plajtę.
Dlatego śmieszą teatrzyki związkowe w wykonaniu przedstawiciela Canadian Union of Public Employees, który wzywa Kanadyjczyków do boju, porównując premiera Harpera do Hitlera.
CUPE to święte krowy świata pracy. I właśnie dobrze się dzieje, że przedłożona przez rząd ustawa C-377 zobowiąże związkowców do ujawniania, w jaki sposób wydają zebrane środki – czyli m.in. tego, ile sobie przyznają pensji. Sądząc po wspomnianym filmiku, jest to celne uderzenie.
Związki to jednak tylko połowa problemu, drugą jest corporate welfare – czyli całkiem socjalistyczne dofinansowywanie wielkich korporacji przy jednoczesnym zniesieniu jakichkolwiek barier dla nieuczciwej konkurencji z towarami produkowanymi niewolniczo w Chinach czy Indiach.
Jak to w życiu bywa, każdy woli zauważać tylko tę połowę problemu, która jest mu akurat bardziej na rękę.
•••
Miałem przyjemność uczestniczyć w rozdaniu stypendiów Funduszu Millenium Chrześcijańskiej Polski. Jakże to wspaniały, szczytny cel, jak dobrze byłoby, gdybyśmy mieli takich stypendiów więcej, gdyby były wyższe, gdyby kwoty darowizn prywatnych finansowały polonijne przedsięwzięcia. Dlatego dobrze się stało, że dyrektorzy funduszu postanowili przekazywać czeki podczas uroczystych ceremonii (patrz str. 49).
Bo szczerze mówiąc, nie chodzi w tym wszystkim o pieniądze, tylko o gest naszej polskiej solidarności; gest świadczący o tym, jak bardzo nam wszystkim, a nie tylko rodzinom otrzymujących stypendia studentów, zależy na ich sukcesie. Im więcej mądrych, wykształconych, dumnych ze swej przeszłości Polaków, tym lepiej dla nas wszystkich.
Dlatego swoje dzieci zachęcajmy wszelkimi sposobami do kształcenia. To leży w interesie nas wszystkich.
Andrzej Kumor
Mississauga
Zawsze w rodzinie mówiło się, że mistrz Adam nie lubił przodka ojca mej praprababki, Wołka Łaniewskiego. Miał o nim napisać, że był katem chłopów i przyjacielem Moskali i ponoć to on ma być Upiorem w "Dziadach". Otóż okazuje się, że była śmieszna przyczyna. Przodek posłał po lekarza, stryja mistrza Adama, konie zaprzężone do bryczki. Lekarz odmówił przyjazdu, czekając, by przysłano po niego karetę, czyli bardziej luksusowy pojazd. Przodek to zrobił, a po zakończeniu oglądania chorej żony na pożegnanie kazał lekarzowi przyłożyć 25 batów.
Zakupy
Niedawno obejrzałem to, co można kupić w krajach Dalekiego i Bliskiego Wschodu, szczególnie dla pań, jest moc łakoci i tanich kiecek. Wspaniała suknia balowa za 50 buksów, plus podatek i transport, ale dużo poniżej 100.
Szczególnie piękne są stroje marokańskich dam i do nich noszone nakrycia głowy, które są całkiem seksy. Można wiele zobaczyć, wbijając do komputera w Google "moroccan dresses" czy "indian dresses". Najciekawsze dla mnie były stroje z Maroka prezentowane przez firmę eastessence.com. Była tam suknia ślubna, podobna do tej, jaką zresztą wiele lat temu kupiłem dla narzeczonej za 100 dol. No i dodam, że coś dla damy serca kupiłem, nie rujnując się.
Po marszu
Jak zawsze każdego 10 była Msza św. w katedrze za poległych w Smoleńsku. Potem był przemarsz pod Pałac Prezydencki na Krakowskim Przedmieściu, gdzie przemawiał przybyły Węgier i ks. Stanisław Małkowski.
W niedzielę najpierw o 11 odbyła się msza pod pomnikiem Polskiego Państwa obok Sejmu organizowana przez Krucjatę Różańcową, której przewodniczył ks. Paweł Powierza, duszpasterz parlamentarzystów, oraz ks. Małkowski. Ks. Powierza, który miał długawe przemówienie, przypominając, że kościół zawsze był z narodem i nie wolno zamykać spraw wiary tylko w kościołach, a wiara ma być obecna w każdym miejscu życia Polaków.
Na mszy było z dwa tysiące osób, które potem z różańcami w rękach obeszły Sejm i Senat, otaczając go.
Po uroczystościach na placu Piłsudskiego prezydent Komorowski poprowadził swą manifestację, która zatrzymała się najpierw pod pomnikiem Marszałka na placu Jego imienia. Potem pod pomnikiem kard. Wyszyńskiego, dalej pod pomnikiem Witosa, wreszcie pod pomnikiem Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego koło Belwederu. Pod każdym z nich prezydent składał wieńce i była to pierwsza w historii stolicy manifestacja, na której prezydent przeszedł po ulicach Warszawy. Różne są podawane liczby osób w tej manifestacji, ale zapewne nie było tam więcej niż 10 tysięcy ludzi, w tym może z 500 borowików, czyli ochroniarzy, którzy popędzali przechodniów.
Nie muszę chyba nikomu mówić, że gdyby nie było manifestacji rok temu, toby Jaśnie Oświecony jej nie zorganizował i oczywiście pod pomnik Pana Romana się nie pofatygował. On teraz zmuszony jest udawać patriotę, ale kto na to się da nabrać.
Tę manifestację relacjonował dla "Gazety Koszernej" ni mniej, ni więcej ale pan Paweł Wroński, którego rozdawane wśród zebranych pod Dworcem Śródmieście ulotki określały jako wnuka pułkownika UB Światły, kata patriotów, który w 1953 r. poprosił Amerykanów o azyl w Berlinie, a potem jego wypowiedzi nadawała Wolna Europa, co przyczyniło się do szybszej niż w innych krajach dekomunizacji.
Drugie wielkie manifestacje zaczęły się o 14 w Alejach Jerozolimskich przy Dworcu Śródmieście, zebrali się bardzo liczni zwolennicy "Gazety Polskiej", która popiera JW Jarosława, a ponoć jej odmiana "Gazeta Polska Codziennie" jest jego własnością. Nad zebranymi łopotały flagi i transparenty wskazujące, z jakich licznych miast przyjechali. Wśród flag polskich, moc flag węgierskich oraz dość spora delegacja Węgrów.
Przed wyruszeniem na trasę wystąpił Janek Pietrzak i wspólnie z nim odśpiewaliśmy jego pieśń "Żeby Polska była Polską".
W rozdawanym numerze "Gazety Polskiej" były podane różne piosenki w tym "Pierwsza Brygada" i ją zebrani odśpiewali aż dwa razy. Tu dodam, że dziennikarze tego pisma dwa razy napastowali mnie, bym zaprzestał sprzedawać moją książkę "Co Żydzi winni Polakom". Teraz rozumiem ich, bo okazuje się, że tam rządzi pan... Wildstein.
Tymczasem pod wschodnią stroną Pałacu Kultury na placu Defilad zebrali się liczni narodowcy pod wodzą endeckiej Młodzieży Wszechpolskiej, którą w 1990 odtworzył Roman Giertych, który tym razem maszerował w pochodzie... Komorowskiego. Tam było moc młodzieży, w tym sporo kiboli, których wedle policji z samego Śląska przyjechało do tysiąca. Oni też ruszyli pierwsi po 15 i byli zatrzymani przez policję. Po negocjacjach wreszcie pochód ruszył, ale były utarczki i jest mocne przypuszczenie, że konflikt z policją wywołali policjanci w cywilu idący wśród manifestantów.
Narodowcy zatrzymali się pod pomnikiem Romana Dmowskiego, a potem poszli na dół ulicą Agrykola i na jej końcu na wiecu powołali nowe ugrupowanie – Ruch Narodowy. Reszta, głównie wspierająca "Gazetę Polską", poszła dalej pod pomnik Marszałka Piłsudskiego pod Belweder.
Policja robiła chamskie numery, kontrolując np. dwa razy autobusy jadące do Warszawy i podobnie kontrolowano pasażerów pociągów. "Gazeta Koszerna" twierdzi, że zwolenników Komorowskiego było 15 tysięcy, a tych drugich 20. Śmiem twierdzić, że na mój nos zapewne tych pierwszych było dużo, dużo mniej, a tych drugich z dwa razy tyle.
Nagroda Józefa Mackiewicza
Jedenastego listopada w Domu Literatury jury pod przewodnictwem Stanisława Michalkiewicza przyznało główną nagrodę panu Tadeuszowi Płażyńskiemu za książkę "Bestie", gdzie rozprawia się z mordercami polskich patriotów. Pisze tam zarówno o ofiarach, jak i katach, którzy spokojnie odchodzą z tego świata i chowani są w Alei Zasłużonych obok miejsca pochówku swych ofiar. Przy okazji dowiedziałem się, że w Dzień Żołnierzy Wyklętych imć Blumstein z "Gazety Koszernej" miał ich określić jako "bandytów". Muszę powiedzieć, że dziwię się, że któryś z synów czy ich wnuków nie dał mu po pysku.
Polowanie na nową żonę
Znajomy na emeryturze postanowił znaleźć nową połowicę i wziął się żwawo do dzieła, poszukując przez portale internetowe. Najpierw zaczął od lavaplace.com, gdzie za 40 dolarów miesięcznie obejrzał sporo pań. Charakterystyczne, że Europejki w wieku do 40 lat szukały panów do dziesięciu lat starszych od siebie, a Amerykanki, bardziej otrzaskane z rzeczywistością, już nawet do 99 lat.
Innym problemem były fotografie, często pań nad morzem, gdzie nawet po powiększeniu mało się widziało dziewoi i jeszcze moc dam miało na nosie ciemne okulary.
Na lava było sporo Murzynek i, co ciekawe, okazało się, że Murzynki z Afryki podawały, że są z USA, a tylko chwilowo są np. w Ghanie. Były też takie, które na pierwszy rzut posyłały fotografie innych, mniej czarnych dziewcząt.
Osobnym tematem jest ukraiński portal uwdreams.com, gdzie są przepiękne zdjęcia Ukrainek z prowincjonalnych miast. Problemem tamtejszych dam jest, że z pracą jest tam źle, a mężczyźni piją. Było też sporo uroczych Ukrainek, które jednak na pierwsze spotkanie chciały koniecznie przyjechać do Polski, a nie chciały, by kandydat spotkał się z nimi w ich kraju. Dalej twierdziły, że paszport u nich kosztuje 300 dolarów, a godzina w internet cafe nie dolara, a pięć, czyli były to naciągaczki. Ponieważ sporo mężczyzn z Europy jest nabieranych przez Ukrainki, istnieje dama w Kijowie, która opłacana przez klientów przesiewa im kandydatki i przyjaciel ma zamiar z jej usług skorzystać.
Wśród spotkanych pań była przepiękna, postawna Polka z Olkusza, która szukała męża w Monako. Była też Polka z Australii, która za pierwszym podejściem nie kontynuowała znajomości, a gdy znajomy znalazł ją sześć miesięcy później na portalu i spytał o wyniki polowania, zaczęła pisać do niego urocze zakochane listy po polsku, a potem okazało się... że nie mówi w tym języku.
Znajomy wpadł też na pomysł, żeby poderwać Arabkę, bo te są tresowane, by być dobrymi żonami i dbają lepiej o męża niż Europejki, a zwłaszcza Amerykanki. One wiedzą, że Europejczycy traktują żony lepiej niż ich rodacy. Na portalu marocosingels.com było ich sporo. Nawet zupełnie ciekawych, mówiących po angielsku i francusku, choć zbyt często na zdjęciach w ciemnych okularach. One też jak Europejki szukają młodszych niż Amerykanki mężów. Te jednak są gotowe wyjść za Europejczyka pod warunkiem, że przejdzie na ich wiarę. Przy okazji znajomy obejrzał wiele pięknych strojów kobiet marokańskich i na portalu moroccan dresses warto je obejrzeć, szczególnie eastessence.com.
Były tam długie suknie balowe, już są po 50 zielonych, oraz moc pięknych sukien ślubnych po 200 dolarów. Teraz znajomy ma jeden kłopot – stale przysyłają mu oferty matrymonialne inne portale i od tego nie może się opędzić.
Pierwsza doba w Tbilisi
Samolot z Warszawy wyleciał prawie punktualnie, co rzadko się spotyka, lecąc przez Atlantyk. W samolocie cała klasa biznes pusta, a w ekonomicznej 14 wolnych miejsc. Zaś mnie odmówiono lotu za mile, które zebrałem, latając często przez Atlantyk. Pazerny LOT tak traktuje posiadaczy karty Miles and More.
Moim sąsiadem okazał się sympatyczny Gruzin lecący odwiedzić rodzinę ze swą polską żoną pochodzącą ze Lwowa. Pierwsze zdziwienie – źle mówił o prezydencie Saakaszwilim. Twierdził, że często podejmuje decyzje, nie myśląc o ich konsekwencjach, i potem są poważne kłopoty. Potem spotkałem wielu, co mówili podobnie, i przypomniałem sobie, że też źle mówił o nim śp. Wilczek Siemiński.
Po trzech godzinach lądujemy w Tbilisi. Dużo więcej okienek do kontroli paszportowych niż na Okęciu, a wszystkim cudzoziemcom kontrolujący wręczają małą butelkę wina.
Czekając na odbiór bagaży, poznaję dwie Polki – studentki dziennikarstwa z Krakowa, a potem przyjmującą je Polkę, która zabiera mnie i je do swego domu. Tam wyładowuję prasę i książki dla tutejszych Polaków, wśród nich jedną Ojca, co powoduje u dziewcząt sensację, bo nie spodziewały się spotkać syna Ksawerego Pruszyńskiego. Jest jednak problem – zmarł ojciec miejscowej szefowej Polaków i dlatego nie dostałem odpowiedzi na moje e-maile i nie wiadomo, czy uda się zorganizować spotkanie z rodakami.
Potem znajomy tutejszej Polki wiezie mnie do miasta, ale nie znajdujemy taniego hotelu, gdzie zarezerwowałem nocleg. Ostatecznie znajdujemy inny i po 10 minutach dobijania się dostaję się do środka, gdzie za 10 zielonych śpię w zbiorowym pokoju, gdzie są sami cudzoziemcy, głównie Francuzi.
Jest 7 rano i ciemno, gdy włażę do łóżka, i śpię do południa. Okazuje się, że nocuję 200 metrów od głównej alei miasta, gdzie w eleganckim lokalu działającym na zasadzie franczyzy jem śniadanie za 10 dolarów. Wracając, zaglądam do lokalu prawie na przeciw mego hoteliku, gdzie okazuje się, że jest szkoła dziennikarska, i tu porywam dwie dziewczyny, które pomagają mi poznać nie tyle miasto, ale dostać się do ministerstwa gospodarki i pałacu prezydenckiego, bo mam nadzieję przeprowadzić wywiad z ministrem i prezydentem. Okazuje się, że panienki wcale nie są jego zwolenniczkami. Twierdzą, że dobrze, że jego partia przegrała wybory, a dawny minister bezpieki i jego zastępca trafili do więzienia.
W ministerstwie po kilku telefonach i 15 minutach czekania przychodzi rzecznik prasowy ministra. Byle jaka marynarka i koszula na zewnątrz spodni. Na mnie nie robi dobrego wrażenia. Prosi, bym dał mu na piśmie pytania do ministra, który jest poza miastem.
Bierzemy taksówkę i jedziemy do pałacu prezydenta znajdującego się na górze nad miastem. Ku memu zdziwieniu kosztuje tylko 3 dolary. W biurze przepustek przez telefon rozmawiam z sekretarką sekretarza prasowego prezydenta, który ze swym szefem jest poza krajem i może dopiero wróci w poniedziałek, czyli z rozmowy z prezydentem mogą być nici.
Z rozmów z dziewczętami wynika, że w Gruzji wcale nie jest tak dobrze, jak piszą na Zachodzie, i szczególnie trudno dostać pracę starszym ludziom. Dotąd bardzo łatwo było dostać się do więzienia, nagminnie podsłuchiwano rozmowy telefoniczne i właśnie nadużycia władzy spowodowały klęskę partii prezydenta.
Wracam do hotelu, odsypiam zmęczenie i wyruszam na kolację. Na głównej ulicy trafiam do restauracji, gdzie zamawiam wieprzowinę. Dostaję pieprzną potrawkę wieprzową z kartoflami w glinianym naczyniu. Obok siedzący mężczyźni dostają dwa półmiski tutejszych pierogów i dają jednego na próbę. Bardzo przypominają nasze pierogi z mięsem, ale są innego kształtu i je się je rękami. Kolacja z tutejszą gruszkową lemoniadą kosztuje 6 dolarów.
W hoteliku mieszczącym się na jednym piętrze dość starego domu mam pogaduszki z właścicielką. Okazuje się, że jest lekarką z zawodu, a w ramach reprywatyzacji dostała z siostrą dom pradziadka. Sprzedały w nim jedno piętro i jedna ma jedno, a druga na swym piętrze prowadzi ten hotelik.
Poza głównymi ulicami domy są zrujnowane. Nawet w okolicach pałacu prezydenta jest tu brud, rozwalone chodniki i nieremontowane od króla Ćwieczka ulice. Mińsk to luksus, a nawet w Wilnie jest znacznie większy porządek.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
"Faszyzm" jest dobry na wszystko
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczAch, "wielkie święto dziś u Gucia!" – bo na Okęciu wylądował dreamliner, pierwszy z ośmiu zakupionych przez PLL "LOT". Nie tylko wylądował, ale w dodatku "nie stwierdzono" w nim żadnych śladów trotylu, podobnie jak na szczątkach samolotu, co to uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Bo teraz światło już oddzielone jest od ciemności ostatecznie i nieodwołalnie: żadnego trotylu nigdzie nie było i n'en parlons plus tym bardziej, że mamy większe zmartwienia, niż jakiś tam trotyl, którego wszak "nie było", podobnie jak "nie ma" Wojskowych Służb Informacyjnych, izraelskiej broni jądrowej, no i przede wszystkim – Boga i sprawiedliwości.
Od 11 listopada mamy bowiem większe zmartwienie, a właściwie nie tyle zmartwienie, co zadanie. Jest mianowicie rozkaz, żeby walczyć z "faszyzmem", który w naszym nieszczęśliwym kraju "podnosi głowę" za sprawą Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej, które 11 listopada zorganizowały Marsz Niepodległości. Ale chociaż są nowe rozkazy i już z nowym wrogiem nasz mniej wartościowy naród tubylczy toczy walkę, to – można powiedzieć – na szczęśliwe zakończenie afery trotylowej, swego rodzaju kropkę nad "i" po orgazmie zwycięstwa, w Radio Zet nasza "Stokrotka" przeprowadziła, jak czekista z czekistą, rozmowę z generałem Gromosławem Czempińskim.
Najwyraźniej na generale nie ciążą już żadne podejrzenia po ubiegłorocznym zatrzymaniu przez CBA pod zarzutami korupcyjnymi, bo "Stokrotka", zgodnie z instrukcją dla śledczych SB, rozpoczyna rozmowę od tematów lżejszych, żeby spięty delikwent oswoił się z sytuacją, rozluźnił, a dopiero kiedy się rozluźni – znienacka przejść do rzeczy właściwej.
Zatem – najpierw ploty o erotycznych skandalach w razwiedce – oczywiście nie naszej, skądże znowu; w naszej razwiedce wiadomo: purytanizm i jeśli nawet agent z agentką pobaraszkują, to obowiązkowo pod nadzorem organizacji partyjnej – tylko o erotycznych skandalach w razwiedce amerykańskiej. I kiedy generał już się rozkrochmalił, "Stokrotka" ni stąd, ni zowąd podsuwa mu pod nos trotyl w samolocie. I co Państwo powiecie?
Nawet generał Czempiński, który przecież z niejednego komina wygartywał, najwyraźniej został zaskoczony. Jakże inaczej tłumaczyć takie oto wynurzenia, że chociaż, ma się rozumieć, jakakolwiek obecność trotylu we wraku samolotu jest "niemożliwa", to w dodatku również umieszczenie bomby na pokładzie tupolewa też jest niemożliwe, bo taką bombę mogłaby ewentualnie umieścić "osoba, która znakomicie zna procedury nasze w tym zakresie". Ano właśnie! Z obfitości serca usta mówią!
Jeśli w ogóle był zamach, to niewątpliwie bombę musiałaby umieścić w samolocie taka właśnie osoba. No a któż "znakomicie zna procedury nasze w tym zakresie", jeśli nie funkcjonariusze razwiedki, której, jak wiadomo, "nie ma"? Już Rzymianie martwili się o to, kto upilnuje strażników.
Ale to jeszcze nic, bo w dalszej części rozmowy generał Czempiński szczerze daje wyraz niepokojowi serca gorejącego: "Kaczyński mówi, że wie, jak można wiedzieć i nic nie robić w tej sprawie? Nie można nas wszystkich trzymać, że tak powiem, w przekonaniu, że on wie i że ma dowody na to". Ano, niewątpliwie trzymanie "nas wszystkich" w takiej niepewności – czy mianowicie ma jakieś dowody, czy tylko tak straszy – musi być trochę denerwujące i pewnie stąd u generała taki brak panowania nad zaimkami, niczym u pana redaktora Blumsztajna, który w przeddzień 11 listopada dramatycznie wołał na łamach "Gazety Wyborczej", że "ukradli nam święto i chcą ukraść Polskę!". Zatem "nas wszystkich" – to znaczy – konkretnie kogo? Czyżby "osoby, które znakomicie znają procedury nasze w tym zakresie"?
Ach, najwyższy czas, by rzecznik prokuratury, pan Ślepokura, uspokoił te "osoby" przy pomocy formuły, iż odlot prezydenckiego samolotu 10 kwietnia 2010 roku z Warszawy odbył się "bez udziału osób trzecich", to znaczy – że nie ma już ani jednego świadka, który by coś widział. Być może dojdziemy i do tego, ale oczywiście – z zachowaniem hierarchii, toteż procedura "uspokajania" rozpoczęła się od pana prezydenta. Po rozmowie z panem generalnym prokuratorem Andrzejem Seremetem pan prezydent uznał jego wyjaśnienia za "uspokajające i wyczerpujące". W tej sytuacji tylko patrzeć, jak fala "uspokojenia" po szczeblach hierarchii dotrze i do Salonu, a nawet – do konfidentów.
A najwyższy czas po temu, bo – jak wspomniałem – są już nowe rozkazy w sprawie nieubłaganej walki z "faszyzmem". Jestem przekonany, że ta walka z "faszyzmem" wpisuje się w ogólny scenariusz pacyfikacji mniej wartościowego narodu tubylczego zarówno w obliczu nadciągającego kryzysu, jak i ewentualnego rozpoczęcia realizacji scenariusza rozbiorowego, dostarczając naszym okupantom, a zwłaszcza ich mocodawcom, wygodnego alibi.
Widać to po reakcji Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a więc partii, której trzon stanowią starzy sowieccy kolaboranci. Po odwróceniu sojuszów, SLD wydawał się trochę zagubiony, niczym samuraj bez pana, ale teraz ustami swego sekretarza generalnego zapowiedział złożenie wniosku o delegalizację ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. Najwyraźniej już wie, kto będzie naszym nowym "sojusznikiem", któremu trzeba się nastręczyć w charakterze nadzorcy mniej wartościowego narodu tubylczego. Skoro tak było za czasów sowieckich, to dlaczego nie może tak być w Żydolandzie? Ktoś przecież musi pełnić rolę pośrednika między szlachtą jerozolimską a tubylczym plebsem, a któż lepiej nadaje się na takiego folksdojcza, jeśli nie Sojusz Lewicy Demokratycznej?
Najwyraźniej wszyscy to rozumieją – o czym świadczy deklaracja biłgorajskiego filozofa Janusza Palikota, prezydującego swojej dziwnie osobliwej sejmowej trzódce – że 17 listopada połączy się z SLD we wspólnej walce przeciwko "faszyzmowi". "Razem dla Europy przeciwko faszyzmowi" – takie hasło ma być wypisane na sztandarze, pod którym Leszek Miller będzie się fraternizował z "naćpaną hołotą" – jak niedawno jeszcze określał osobliwą trzódkę biłgorajskiego filozofa. Jeszcze się trochę wstydzą afiszować z Izraelem i stąd ta "Europa" – ale to kwestia czasu i kto wie, czy biłgorajski filozof nie zdecyduje się nawet na niewielki zabieg chirurgiczny?
Jak się okazuje – "faszyzm" jest dobry na wszystko – bo dzięki "faszystom" można się również w mgnieniu oka politycznie wyleczyć. Oto z uwagi na to, iż w komitecie poparcia Marszu Niepodległości jest m.in. prezes USOPAŁ Jan Kobylański, z komitetu wycofał się piosenkarz Paweł Kukiz, zaraz zresztą wynagrodzony emisją w państwowym radiu swojej pełnej rezygnacji piosenki: "bo tutaj jest jak jest; po prostu i ty dobrze o tym wiesz", pan red. Sakiewicz swoje uczestnictwo "zawiesił", zaś politycy Prawa i Sprawiedliwości ostentacyjnie się "odcięli".
Okazuje się, że przy pomocy takiego prostego testu można sprawdzić odwagę kandydatów na płomiennych przywódców naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Ledwie pan redaktor Michnik z daleka pogrozi im widmem oskarżenia o "antysemityzm" – a już gotowi są posłusznie skakać przed nim z gałęzi na gałąź. Myślę zresztą, że nie tylko tradycyjne tchórzostwo naszych Umiłowanych Przywódców wchodzi tu w grę – bo na tym przykładzie widać wyraźnie, że podstawowa troska antagonistycznych zdawałoby się ugrupowań, które na pozór utopiłyby się w łyżce wody, to znaczy – Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, jest taka sama – żeby nie powstała żadna konkurencyjna wobec nich alternatywa polityczna.
W tej sytuacji wypada zgodzić się z pobożnym ministrem Jarosławem Gowinem, który twierdzi, że dopóki PiS trzyma monopol na patriotyzm, dopóty "nic nam nie grozi". Najwyraźniej i on dlaczegoś nie panuje nad zaimkami – być może z radości, albo i ze szczerości.
Stanisław Michalkiewicz
Warszawa
W Toronto gościł niedawno sam arcykapłan loży europejskiego demo-postępu Adam Michnik, człowiek wielce zasłużony w walce z "hydrą polskiego patriotyzmu narodowo-katolickiego", twórca głównego ośrodka intelektualnego od mieszania w głowach zakompleksionej polskiej młodzieży.
Przepraszam, że brzmi to trochę jak tytuły ruskiego cara, ale w końcu Michnik to człowiek, który w latach 90. usiadł swoją gazetą Polakom na głowach, więc trzeba wiedzieć, z kim mamy do czynienia.
Adam Michnik przyjechał tu na jubel do znajomych, a przy okazji wygłosił wykład do Żydów i Polaków, przekonując tym razem, że kultura polska wbrew rozpowszechnionemu wśród żydostwa przekonaniu, z natury swej antysemicka nie jest.
Czytam o wydarzeniu w naszej torontońskiej "Jewish Tribune", gdzie zgrabny tekst na temat opublikowała Rachela Levy Sarfin. Wynika zeń, że Michnik nas, Polaków, broni, żeśmy się przeciwstawiali antysemityzmowi, zaś sam antysemityzm po roku 43 służył raczej jako kod wyrażania antyliberalnego (sic!) i antykomunistycznego nastawienia.
Czy Michnikowe wywody zmienią myślenie Żydów o Polsce i Polakach? Śmiem wątpić, ponieważ żydowski antypolonizm podlany jest sosem ich własnego żydowskiego nacjonalizmu, ergo syjonizmu, w którym poczucie bycia prześladowanym w diasporze odgrywa rolę proizraelskiego lepiszcza.
Dla każdego uważnego obserwatora jest oczywiste, że Polska jest jednym z mniej antyżydowsko nastawionych krajów Europy. Wystarczy tylko przełamać barierę nieufności w jakimkolwiek brytyjskim pubie czy francuskiej winiarni (o bierstubie nie wspominając), by dowiedzieć się, co tamtejsi autochtoni rzeczywiście sądzą o narodzie wybranym.
Z drugiej strony, co nas obchodzi, co Żydzi o nas myślą? Czy to my mamy ich przekonywać do wdzięczności za różne prożydowskie polskie gesty?! To jest ich sprawa.
My powinniśmy przede wszystkim zabiegać o siłę i interes Polski i ten interes definiować. Również wobec interesu żydowskiego, zwłaszcza zaś żydowskich roszczeń wobec Polski, które dzisiaj mają już placet państwa Izrael, a nasza słabiutka warszawska Polska nawet się do tego faktu oficjalnie nie odniosła.
Za polskie pieniądze powstaje w Warszawie muzeum Żydów polskich (miało być za żydowskie), podczas gdy brakuje środków na inicjatywy odbudowujące polską tożsamość, jak choćby muzeum Kresów.
Słowem, jeśli Żydzi w swej głupocie sądzą, że Polacy są narodem antysemitów, no to hak im w smak. Ich problem i jest wielkim błędem nadskakiwać im, aby łaskawie to przekonanie zmienili.
Róbmy swoje, budujmy polską siłę, definiujmy polski interes narodowy, bo raz może on iść z żydowskim pod rękę, a innym razem być na kolizyjnym kursie. Żydzi kiedyś na terenach polskich gremialnie mieszkali, te czasy minęły, sytuacja jest inna, paradoksalnie, kiedyś syjoniści wzorowali się na legionach, przygotowując się do walki o Izrael, my dzisiaj powinniśmy się wzorować na syjonistach, budując naszą narodową siłę i uruchamiając polską diasporę dla polskiego interesu narodowego.
Nienawiść, także ta skierowana w całe narody, zaciemnia obraz i uniemożliwia racjonalne formułowanie własnego interesu i strategii.
Żaden człowiek i żaden polityk we własnym dobrze pojętym interesie nie powinien się nienawiścią w myśleniu kierować. Słowem, antysemityzm jako taki jest głupotą, natomiast jest rzeczą najzupełniej normalną, by w porę i dokładnie odsłaniać żydowskie interesy, tak by ich antypolskiej części móc się przeciwstawić. Tą antypolską częścią jest między innymi podjęta próba wyłudzenia od Polski olbrzymich kwot.
Rzecz bez precedensu w prawie, bo zakładająca etniczną własność majątku. – Chodzi o to, że Żydzi uważają majątek po innych Żydach, którzy zmarli bez spadkobierców, jako należny organizacjom żydowskim – i to głównie takim, które działają poza granicami państwa polskiego.
Jest to rzecz, którą Polska powinna bezwzględnie odrzucić i domagać się od Izraela jasnego stanowiska w tym zakresie. Niestety, z wiadomych nam wszystkim powodów tak się nie dzieje. A przecież czym innym jest domaganie się reprywatyzacji bezprawnie odebranej własności, a czym innym żądanie od jakiegoś państwa czegoś na kształt reparacji wojennych.
To tylko jedno z zagadnień, gdzie interesy polskie z żydowskimi są sprzeczne. Innym jest kwestia wojny na Bliskim Wschodzie. Iran nigdy nie zagrażał polskim interesom, przeciwnie – znów biorąc przykład z historycznego podejścia, z którego Żydzi słyną, powinniśmy Persom dziękować jako naród, za przyjęcie naszych zabiedzonych rodaków, którzy wraz z armią Andersa ewakuowali się z ZSRS.
Jeszcze inna kwestia, to oczywista rozbieżność między izraelską a polską polityką historyczną w odniesieniu do wydarzeń II wojny światowej. Tu jako Polska powinniśmy mówić donośnym głosem o okupacji, jaką przyniosła nam Armia Czerwona.
Uczmy się od Żydów; uczmy się skutecznego nacjonalizmu i nie wymagajmy, by nas lubili. Nie muszą. Wystarczy, by szanowali nasze interesy. I w tym już nasza rola.
Andrzej Kumor
Mississauga
Sobota, trzeci dzień listopada, godzina ósma wieczorem (z minutami), włączam w aucie radio, z detroickiej "stacji narodów" nadawana jest Godzina Radia Maryja: dziesiątek różańca i zapowiedź, że za chwilę usłyszymy słowa pożegnania, które wygłosił ks. bp Antoni Dydycz, ordynariusz drohiczyński, w czasie uroczystości pogrzebowych w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie.
Ksiądz biskup zaczyna mówić: Panie Prezydencie... żegna ostatniego Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Ryszarda Kaczorowskiego. Ekscelencja przypomina drogę życiową ostatniego prezydenta na uchodźstwie, nieludzką ziemię, Monte Cassino, działalność w harcerstwie poza granicami kraju; przypomina tak ważkie hasła Bóg, Honor, Ojczyzna; cytuje fragmenty poezji...
O mamo, otrzyj oczy,
Z uśmiechem do mnie mów –
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew – to za nasz Lwów!...
Ja biłem się tak samo
Jak starsi – mamo, chwal!...
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!...
I w pewnym momencie, wsłuchany w słowa księdza biskupa Dydycza, czuję, po policzkach pełzną mi łzy... i że jest ich coraz więcej... że muszę zdjąć okulary...
Nie, nie jestem mazgajem, kimś kto się łatwo wzrusza; stary ze mnie, doświadczony przez życie chłop z warmińskiej wsi, ale przychodzi taki czas, że i skała kruszeje...
Słowa wypowiadane w warszawskiej świątyni, oddalonej ode mnie o tysiące kilometrów, w czasie pogrzebu śp. Prezydenta Kaczorowskiego, porażają może nie tyle siłą głoszącego, co świadomością okoliczności, w jakich doszło do śmierci Prezydenta i tego wszystkiego, czego od kwietnia 2010 r. doświadczamy jako naród.
Ktoś mało wrażliwy powie, a mało to pogrzebów, wciąż ktoś odchodzi na tamten brzeg i może jest nawet szczęśliwszy niż my tutaj. Być może tak jest, ostatecznie każdy z nas zmierza w tym samym kierunku, ale bywają chwile w życiu każdego człowieka, w życiu narodu, że stajemy bezsilni, bezradni; zaciskamy pięści, wznosimy oczy do nieba, bezgłośnie wołając: dlaczego? Co się z nami stało, co się stało z Polakami, narodem, który przez lata był natchnieniem dla innych; narodem, który potrafił upominać się o swoje, ale także "za waszą i naszą" się bił; narodem, który wiedziony sercem, a nie zimnym wyrachowaniem szedł na barykady.
Co się z nami stało?
Chyba każdy pamięta wzruszający opis pogrzebu Pułkownika Wołodyjowskiego i słowa ks. Kamińskiego: "Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! Nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz! szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?
Wezbrały rycerskie piersi i płacz powszechny zerwał się w kościele, i zrywał się jeszcze kilkakrotnie, gdy ksiądz cnotę, miłość ojczyzny i męstwo zmarłego wysławiał, a i kaznodzieję porwały własne słowa. Twarz mu pobladła; czoło okryło się potem, głos drżał. Uniósł go żal nad zmarłym rycerzem, żal nad Kamieńcem, żal nad zgnębioną rękoma wyznawców księżyca Rzecząpospolitą..."
Słuchając biskupa, miałem przed oczami tę scenę, chociaż kaznodzieja mówił o innej tragedii, tej, która 10 kwietnia 2010 r. rozegrała się w okolicach Smoleńska. Tragedię, którą po dziś dzień osłania mgła tajemnicy, zasłona kłamstwa i niedomówień, brutalnych oskarżeń i wokół której "trup ściele się gęsto". Wobec której stoimy bezsilni, porażeni tym, co się stało i tym, co rodziny ofiar wciąż muszą przeżywać od nowa. Tak jak rodzina Kaczorowskich, Walentynowiczów...
Mówię ogólnie my, Polacy, bo o bólu rodzin trudno nawet coś rozsądnego powiedzieć i nikomu nie życzę przeżycia takiej tragedii, nawet tym, którzy stoją z boku i szydzą, może nawet radośnie zacierają ręce, budując krzyż z puszek po piwie "Lech", drwiąc "zimny Lech"...
Przecież Pana Prezydenta Kaczorowskiego, przynajmniej oficjalnie, pochowano w Świątyni Opatrzności Bożej w roku 2010, a więc dwa i pół roku temu, a teraz dowiadujemy się, że został pochowany, ale nie w swoim grobie, że trzeba było grób otworzyć, ciało poddać naukowym badaniom... w Moskwie nikt nie troszczył się o identyfikację ciał ( a mamy badania DNA, które nie pozostawiają wątpliwości) i obawiam się, że wobec kilku już przypadków zamiany ciał, większość rodzin pozostaje w niepewności, czy aby stają nad grobem najbliższej osoby, czy kogoś innego...
Jakich słów trzeba użyć, aby opisać to, co zrobiono w Moskwie z ciałami 96 Polaków? Skandal? Barbarzyństwo? Celowo wymierzony nam policzek...
Pal licho Rosjan, nigdy nie przejmowali się innymi, a cóż dopiero Polakami, ale nasze, polskie tzw. elity polityczne? Zakłamana pani Kopacz, która dzisiaj jest jedną z najważniejszych osób w państwie; pan "Bul"-Komorowski, który stał się prezydentem, zanim legalnie mógł to uczynić; nieszczęsny Tusk... Nikt nie uderzył się w pierś, nikt nie powiedział – mówiąc trywialnie – daliśmy ciała. Zapewniono natomiast Polaków, że Polska zdała egzamin... Jaki i z czego, palancie jeden z drugim; no chyba, że z tchórzostwa, zaprzaństwa i włazidupstwa. Mało tego, szef BOR-u, a więc jednostki odpowiadającej za bezpieczeństwo najważniejszych osób w kraju, otrzymał awans na wyższy stopień generalski! Za co, pytam, za co?!
Do dymisji nikt się nie podał, ale skoro zdaliśmy egzamin, to czego się czepiam, prawda? No i Rosjanie ładnie nam wszystko wytłumaczyli, w iście czekistowskim stylu, że tylko ruki po szwam i małczyj durak!
No i nasi mężykowie stanu dali nam w twarz z drugiej strony, aby przypadkiem komuś nie przyszło do głowy, że oficjalną wersję tragedii można podważyć.
Ale oprócz bezsilności, na szczęście są w Polsce ludzie odważni i prawi, są także działania, aby wyjaśnić, dlaczego doszło do tragedii. Co prawda media (merdia) głównego nurtu idą z ekipą Tuska noga w nogę, łapa w łapę, ale dowiadujemy się coraz więcej; nie wszystkie media wyciszono, bo to nie tylko Radio Maryja, ale np. "Rzeczpospolita", "Gazeta Polska" itd., mówią nam coraz więcej. O obecności trotylu w szczątkach samolotu doniosła "Rzepa" i jak się to skończy, nie wiemy, gazetę oskarżono o nieprawdę, ale w tym samym czasie zebrało się na konferencji stu uczonych, którzy jednomyślnie stwierdzili, że przyczyną katastrofy był ładunek wybuchowy! To nie była grupa meneli spod budki z piwem, ale solidni fachowcy i... konferencję przemilczano tam, gdzie ekipie Tuska nawet bez wazeliny. Po prostu nie było czegoś takiego, a w TV "Trwam" wypowiada się profesor, uczestnik spotkania, i mówi to samo. Teraz każdy rozumie dlaczego obecni władcy Polski robią wszystko, aby "rydzykowe" media zlikwidować: nie będzie Rydzyk pluł nam w twarz! Chociaż na nic innego nie zasługują ci, którzy wiodą naród na manowce; byle do jutra, byle do wyborów – co załapiemy to nasze, a później choćby popioły...
Wmawiają nam ci, którzy zawsze stoją po właściwej stronie barykady, bez względu na to, czy rządzi Jaruzel, czy Tusk, że trzeba być oszołomem, aby podważać oficjalne wyniki śledztwa, przecież każdy "wykształcony i z miasta" wie, że Tu-154 rozbił się z winy Kaczyńskiego, że opity gen. Błasik wywierał naciski na pilotów, że piloci nie znali rosyjskiego i poniosła ich głupota... Wszystko tylko nie zamach, nawet tego słowa lepiej nie wymawiać w "towarzystwie", ale czy współcześnie, w dobie terroryzmu, lekką ręką można odrzucać nawet najbardziej szaloną poszlakę? Czy ktoś sobie wyobrażał September 11?
A fachowcy mówią, że szczątki samolotu pokazują, że rozerwała je siła odśrodkowa, że nie są to typowe wgniecenia. Antoni Macierewicz mówi wprost: mamy dowody na obecność trotylu w szczątkach. I ile teorii natychmiast się pojawia, które w sposób "naukowy" tłumaczą nam obecność trotylu.
To tak, jak pojawiły się wyniki badań popularności partii, kiedy okazało się, że PiS wyprzedza PO, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiły się w polskiej prasie artykuły pokazujące, że jeżeli Kaczyński wygra wybory, zacznie zjadać dzieci... I wszystko wróciło do normy: ruki po szwam!
Trzeba się zgodzić z opinią red. Michalkiewicza, że polscy mężykowie stanu zostali wystrugani z banana i skaczą jak małpy z gałęzi na gałąź w zależności od poleceń płynących ze strony służb, które – oficjalnie – dawno już nie istnieją.
Co się z nami stało? Niby w niedzielę jesteśmy na mszy, niby wzruszamy się patriotycznie, ale nawet w codziennych rozmowach powtarzamy kalki, które sączą nam współczesne media obrzydzające Kościół, szydzące z naszej historii, podważające sens moralnego życia itd. itp. A kiedy przychodzi do wyborów na kogo oddajemy głos? No, na kogo? Co się z nami stało, jako wielkim i dumnym narodem, skoro pozwalamy na to wszystko, co nas otacza? Skoro pozwalamy rządzić sobą ludziom bez polotu, aferzystom, czy wręcz sprzedawczykom, którzy nie realizują narodowego interesu.
Są, niestety, siły ciemności, które nas spychają w coraz większe zagubienie, ogłupienie i, jak na razie, w tym ciemnym tunelu trudno jest dostrzec jasny punkcik.
Jego ekscelencja bp Dydycz mówił Panie Prezydencie, przepraszamy, że zawiedliśmy, ale gdzie w tym momencie byli polscy przywódcy? Na powtórnym, właściwym, pogrzebie Prezydenta Kaczorowskiego nie pojawiła się ani jedna z najważniejszych osób w państwie! To też o czymś świadczy, a takie słowa Komorowskiego, że przecież w 2010 r. był na pogrzebie – nie świadczą najlepiej o tym człowieku.
Można powiedzieć, że tym osobom zabrakło odwagi, aby stanąć twarzą w twarz z rodziną Prezydenta Kaczorowskiego, aby uderzyć się w pierś. Tylko w republikach bananowych, sezonowych kraikach możliwa jest taka koszmarna kompromitacja ciągnąca się od kwietnia 2010 r.
Przypomnę, że Tusk ponownie został wybrany przez naród już po tragedii smoleńskiej, a więc znaczna część Polaków dalej mu ufa. To chyba nie są tylko członkowie PO, ich rodziny i ci, którzy "kręcą lody" dzięki rządom PO. Ostatecznie i Ruch Palikota, dzięki kartkom wyborczym, stał się trzecią siłą polityczną w kraju. Przerażające? Oczywiście.
Nawet pisać w miarę spokojnie nie jest łatwo, nie chodzi tylko o Smoleńsk i kłamstwa otaczające tragedię, gra toczy się o większą stawkę. Chodzi o to, co zrobiono z Polską i milionami jej mieszkańców, co zrobiono z narodem po 1989 r. A może trzeba zacząć od roku 1939? Kiedy wybuchła pierwsza "Solidarność" i liczyła, ponoć, 10 mln członków, należało zrealizować hasło, że zamiast liści zawisną komuniści... Tak się nie stało. Zresztą kto to miał zrobić, "Bolek" i ludzie jemu podobni?
Hinduski historyk, Peter Raina, zajmujący się dziejami Polski (i którego polska żona donosiła na niego do SB), słusznie pisze, iż w trakcie obrad okrągłego stołu środowiska patriotyczne nie były reprezentowane i że winę za to ponosi także Kościół, który podżyrował ten szacher-macher. Mieliśmy w roku 1980 swoje przysłowiowe 5 minut, jak u Wyspiańskiego "miałeś chamie złoty róg".
Sobota, trzeci dzień listopada 2012 r., siedzę w aucie i ocieram kułakiem oczy, przypominam zawołanie Jana Pawła II "nie bójcie się prawdy", ale i znacznie wcześniejsze: niech zstąpi duch twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!
Leszek Wyrzykowski
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…