farolwebad1

A+ A A-
Teksty

Teksty

Publicystyka. Felietony i artykuły.

piątek, 11 styczeń 2013 15:04

Premia za niedorozwój

Napisane przez

ligezaMożna gderać do upadłego, że świat to nie jest pokój dziecinny czy piaskownica. Ale ani świata, ani tym bardziej ludzi nie zmienia samo gderanie, to po pierwsze.
Po drugie zaś, na tle europejskiego kryzysu Polska i tak wypada znakomicie. Oto dowód: kto głodny, nad Wisłą może sobie wyszperać ten czy inny rarytas ze śmietnika, zlokalizowanego przy tym czy innym supermarkecie. W paru innych krajach Starego Kontynentu, nie mówiąc o tym, że śmietniki przy supermarketach zamyka się na kłódki, by nikt postronny nie miał do nich dostępu, to jeszcze przeterminowany towar po wyrzuceniu posypuje się wapnem. Z czego płynie przecież dość oczywisty wniosek, że dobrze jest w Polsce, a kto powie, że nie, tego w mordę.

 

Postać świata
Ostatnio niczym bumerang wraca do mnie pytanie sprzed lat, mianowicie czemu należy zaprzątać sobie głowę (i innym czas zabierać) sprawami, które możemy zmienić w symbolicznym zakresie, bądź takimi, na które nie mamy żadnego wpływu. Wszelako mimo upływu czasu, nie znajduję innej odpowiedzi niż ta: należy, ponieważ nasze człowieczeństwo warte jest co najwyżej tyle, ile warte są problemy, które decydujemy się roztrząsać, nie godząc się z zastanym. Albo inaczej: człowiek tak długo pozostaje człowiekiem, dopóki potrafi odróżnić to, co ludzkie, od tego, co tylko z pozoru ludzkim się wydaje, albo co inni za ludzkie każą mu uważać. Jeśli przestaniemy to weryfikować, wówczas przestaniemy także przejmować się "sprawami, na które nie mamy żadnego wpływu", nieodwołalnie zmieniając się w marionetki, sterowane z drugiej strony szklanego ekranu. Spoza kulis teatru świata.
Owszem, w chwili narodzin otrzymujemy rzeczywistość w darze, ale to nie oznacza, że powinna ona stwarzać nas bez reszty. Albowiem postać świata i jego obraz, podobnie jak porządkujące świat idee, wszystko to kształtują ludzie. Tak więc rzeczywistość może nas co najwyżej dopełniać. Zaś w pierwszym rzędzie – inspirować.
O, właśnie. Ludzie. W ubiegłym tygodniu zmarła "wielka polska dziennikarka". Mówią, że umiała rozmawiać z każdym, zwłaszcza ze zbrodniarzami. Z tymi ostatnimi rozmawiała podobno jak mało kto, a jej rozmowy, opublikowane w wielotysięcznych nakładach i tłumaczone na kilkanaście języków, pomagają nam "lepiej rozumieć świat". Cóż można do powyższego dodać? Media non stop napychają ludzi oszustwem, wpychając im do głów kłamstwa jak w gęsie przełyki wpycha się mieloną kukurydzę, ale takich łgarstw dawno nie słyszałem. Łgarstw głoszonych w dobrej wierze, z jaśniejącymi oczyma, różowymi policzkami oraz dobrotliwym uśmiechem na wargach.

 

W charakterze deseru
Powiadają owi mędrcy, że prawdziwy dziennikarz rozmawia ze wszystkimi, albowiem opisuje rzeczywistość taką, jaką ona jest, w tym również prezentując ciemne strony świata i ludzi. Otóż tego rodzaju wyjaśnieniom nie należy dawać wiary. Tego rodzaju wyjaśnienia należy odrzucać ze wstrętem. Albowiem to nie są wyjaśnienia, to są brednie zakłamujące rzeczywistość i kaleczące prawdę śmiertelnie.
Po pierwsze, żaden opis "ciemnych stron świata" nie jest możliwy bez apriorycznego dokonania oceny rozmówcy, do którego przychodzimy, oraz jego czynów, które wszak znamy. A po drugie, natychmiast po dokonaniu takiej oceny, rozmowa ze zbrodniarzem z perspektywy poznawczej staje się bezwartościowa. Innymi słowy, nie zrozumiemy ani świata, ani ludzi, dowiadując się, jak rzeczywistość postrzegają zbrodniarze. Zbrodniarzy należy tępić, zaś zwyrodniałe perspektywy piętnować i eliminować, a nie rozpowszechniać.
O, właśnie. Perspektywy. Wtłaczana do głów gawiedzi narracja pichcona w okolicach Czerskiej i Wiertniczej, skutkuje między innymi przekonaniem mocno zakorzenionym w głowach Polaków zbudowanych z telewizji, że fani Jarosława Kaczyńskiego skupieni pod sztandarami Prawa i Sprawiedliwości mają w zwyczaju pożerać swoich przeciwników żywcem.
Ponieważ jest to zarzut szczególnie paskudny i wyjątkowo nienawistny, dla zachowania elementarnej równowagi warto byłoby przypominać, że swoich przeciwników fani Platformy Obywatelskiej przed pożarciem pieką na wolnym ogniu. Można powiedzieć: oko za oko, ząb za ząb i kuksaniec w charakterze deseru, czyli każdemu, co mu się faktycznie należy. Plus premia za niedorozwój.

 

***


Przed nami złowróżbny czas, w którym aż do dnia eksplozji prawdziwe problemy Polski i Polaków maskowane będą czczą gadaniną politykierów oraz wojującą palikocizną, próbującą skierować naszą uwagę na manowce. Jeszcze przez jakiś czas nie znajdziemy na to rady. To nader gorzkie przypomnienie, jak na pierwszy miesiąc nowego roku, wiem. Dlatego przypominam.

Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl

Ostatnio zmieniany piątek, 11 styczeń 2013 15:07
piątek, 11 styczeń 2013 14:53

Razem ruszymy tę bryłę

Napisał

kumorAZaczął się nowy rok, a zatem z krainy refleksji i perspektyw długiej fali wchodzimy w bardziej przyziemne tematy.

Od jakiegoś czasu organizują się nam w Kanadzie Indianie, co sprawia, że problem, od dawna zamiatany pod dywan i zasypywany miliardami dolarów, wschodzi na firmamencie codziennych doniesień agencyjnych.
Idle No More to mieszanina różnych bajek, z jednej strony ludzie, którzy usiłują zwrócić uwagę na tragiczne położenie rezerwatowych Indian, z drugiej różnego rodzaju macherzy na Indianach i rozdawanych im pieniądzach wijący sobie ciepłe gniazdka zawodowe – chmary adwokatów, nieuczciwa starszyzna usiłująca kradzież i defraudację przykryć wrzaskiem, że za mało. Jest tam też indiańska i biała młodzież zanęcona adrenaliną "przeżywania" i atrakcją "czynu". Są też dziwaczni ekolodzy, co to "w obronie matki ziemi".
Kanada ma problem Indian – jest to oczywiste, i problem narasta z roku na rok z bardzo prozaicznej przyczyny – przyrostu naturalnego. O ile reszta naszego kanadyjskiego społeczeństwa dzieci miewa raczej od święta, to u Indian co rok to prorok, na dodatek trudno rozeznać się w powinowactwie, bo degrengolada socjalna jest straszna; ludzie mają dzieci z pięciu związków. Clintonowa twierdzi w swej książce "It takes a village to raise a child", niestety w naszym indiańskim przypadku jedna wioska to za mało, zwłaszcza że jej mieszkańcy w większości wypadków są już wszyscy zdemoralizowani.


Czym? W skrócie – jałmużną otrzymywaną od białych; każdemu coś tam skapnie, nawet gdy większość rozkradną. Gdyby przeznaczone na Indian pieniądze były wykorzystywane sumiennie i "po niemiecku", rezerwaty byłyby jak cukierek. Niestety, kradzieże tak widoczne na przykładzie rezerwatu "poszczącej" obecnie protestacyjnie pani wódz z Attawapiskat, gdzie setki milionów dolarów wydano od roku 2005 bez żadnej kontroli i podkładek, są powszechne.


Niestety, ruch Idle No More, choć wiele różnych bolączek zostało do niego przyklejonych, wygląda jak zakombinowana ad hoc zasłona dymna przed zakusami obecnego rządu, który przeforsował ustawę, aby jednak jakoś rezerwaty rozliczać.
Nie zmienia to oczywiście smutnego faktu, że na razie nikt nie ma pomysłu, co zrobić z tym najszybciej przyrastającym segmentem kanadyjskiego społeczeństwa – w jaki sposób przygarnąć Indian do "mainstreamu", zrobić z nich dobrych uczniów, pracowników, studentów, biznesmenów...
Żerująca na obecnej sytuacji wataha hien za wszelką cenę broni status quo i woła, żeby sypać jeszcze więcej pieniędzy – worek nie ma dna, więc nie ma co się łudzić, że to coś pomoże, ale więcej złodziei się wypasie.
Ciekawe jest porównanie sytuacji Indian z polityczną emancypacją amerykańskich Murzynów, która przynieść miała wyzwolenie, a przyniosła degrengoladę i problemy społeczne. Czy można było to zrobić mądrzej? Pewnie tak, tylko nie pod sztandarami lewactwa.


•••


Powiem szczerze, bardzo lubię rozmawiać z młodymi kobietami. Dlaczego? No bo to one wychowują dzieci.
Gdy matki są głupie, dzieciom jest trudniej. Oczywiście nie chodzi mi tu o matki z doktoratami, tylko o kobiety mądre życiowo – takie które nie będą dziecku – a zwłaszcza synom – dawać złych przykładów.
I bardzo ważne jest, by robiły to, gdy są młode – no bo wiadomo, na starość wszyscy jednak trochę mądrzejemy; tylko że wtedy zaczynamy już bawić wnuki...


Gdy człowiek patrzy na emerytów pomstujących na młodzież – buzię zazwyczaj zamyka im jedno pytanie – a gdzie są Pana, Pani dzieci? Podzielają Pana poglądy? – Zachowały wiarę? – Co im Pan/Pani przekazał/przekazała? Popatrzmy na siebie, popatrzmy, co zaniedbaliśmy.
Niestety, w dzisiejszym świecie na piedestał wyniesiono "użycie", intensywność doświadczeń; młode matki często pytają, co ja mam z życia?! Zamiast wspinać się w Nepalu, podmywam pupy, zamiast w sobotę wibrować na skrzydłach metamfetaminy, czytam bajkę na dobranoc.
Kultura masowa nie uczy już, co ważne, a co truchło przelotne, a jeśli uczy, to nie nachalnie i trzeba wiele wysiłku, by do tej nauki dotrzeć.
Dlatego młoda kobieto, Ty wspaniała istoto, uświadom sobie, że twoja siła nie polega na zgrabnych łydkach i kształtnym biuście wywołującym samcze pomruki. To jest miło mieć, ale to dzisiaj jest, a jutro nie ma. Natomiast twoja prawdziwa siła leży w tym, że będziesz w decydujący sposób wpływać na życie dwojga, trojga, a może pięciorga nowych ludzi na tej planecie – Twoich dzieci. Żydzi mówią, co człowiek to kosmos; a więc to ty będziesz współkreować te kosmosy. Dlatego musisz być silna i mieć dobrze w głowie.
A podróż, w jaką cię zabierze wychowywanie własnych dzieci, jest daleko bardziej atrakcyjna od najbardziej egzotycznych eskapad. Zobaczysz to na końcu.


Dzieci są najważniejsze, dlatego tak wielu siłom na nich zależy. W Witches of Eastwick – diabeł Nicholson mówi, mlaskając, women, you are wonderful; you are making babies... I to jest wielki cud.


•••


Zapewne orientują się Państwo, że prócz wielu przyjaciół pismo nasze wielu osobom, a czasem nawet i stowarzyszeniom osób staje kością w gardle. Ostatnio czuć nasilenie ataków; może to za sprawą popularności naszej strony internetowej, a może po prostu przyszła koperta ze zleceniem – nie wiem, ale mam do Państwa prośbę, propagujcie nas, gdzie tylko można i jak można!
Polecajcie naszych autorów, rozsyłajcie teksty w Internecie, szerzcie myśl i słowo. To, że Wy wiecie, jaka jest prawda, to mało, musicie być tej prawdy ambasadorami.
Zatem do dzieła – wspólnie ruszymy z posad bryłę lepioną przez różne cioty rewolucji. To się da zrobić!


Andrzej Kumor
Mississauga

piątek, 11 styczeń 2013 14:32

Z Ost Frontu: Podróże cieszą

Napisane przez

pruszynskiWracając z Warszawy, w pociągu spotkałem sympatyczną parę z Moskwy. Byli trzy tygodnie w Europie, w tym Polsce. Ona prawniczka, pracuje w Dumie i zarabia ponad tysiąc zielonych, on w biurze tłumaczeń, gdzie wyciąga do pięciu tysięcy. Mieszkają w jednopokojowym mieszkaniu na przedmieściu, 50 minut metrem od pracy, które kosztuje ich 1000 buksów.
Być może pojadę do nich na prawosławny Nowy Rok, który jest tam hucznie obchodzony, który przypada w nadchodzącą niedzielę.

Prezent noworoczny
Powróciłem do śnieżnego i zimniejszego od Warszawy Mińska, by się dowiedzieć, że od pierwszego stycznia podrożała na Białorusi komunikacja miejska o 15 proc., opłaty komunalne o 40 proc., wódka, papierosy, benzyna, mleko i sporo innych rzeczy, ale nie nastąpiła dewaluacja naszego rubla.
7 stycznia przypadało prawosławne Boże Narodzenie. Wielu wiernych przybyło na pasterkę w nocy z niedzieli na poniedziałek. Prezydent ze swym małym synem odwiedzili jedną z cerkwi, gdzie zapalili świeczki i powitał ich metropolita Filaret, oraz wysłuchał śpiewów młodzieżowego chóru. W samo Boże Narodzenie było w wielu miastach mrowie ludzi i otwarte bazary oraz tu i tam kąpali się ludzie w przeręblach lub tylko w siedmiostopniowym mrozie oblewali zimną wodą.

W śródmieściu ponownie otwarto lodowisko i sporo ludzi jeździło na łyżwach.

Kiedy wojna?
Od ponad roku w takich pismach, jak "Nasz Dziennik" czy "Niedziela", ukazują się stale ogłoszenia Kasy im. Stefczyka, która działa podobnie lub może dokładnie na wzór kanadyjskich unii kredytowych. Oczywiście jest to nie po myśli rządzącej PO, bo wsparcie niemainstreamowych mediów jest dla nich groźne, więc lada chwila pójdzie na nią atak.

Nowy sport
Na Kasprowym w restauracji był malunek przedstawiający jazdę na nartach, gdy narciarz ciągnięty jest przez konia. Prawdę powiedziawszy, nigdy tego w rzeczywistości nie widziałem, a teraz rosyjska TV pokazała w programie dla dzieci nową podobną rozrywkę, jazdę narciarza ciągniętego przez psy.

Noc i podwieczorek z Niną Andrycz
U mej siostry wśród mrowia książek, jakie ona zakupiła w Warszawie, znalazłem wspomnienia dziś 96-letniej wielkiej aktorki, wieloletniej żony "długodystansowego pływaka", wieloletniego premiera PRL, czyli Józefa Cyrankiewicza. Mówiono dawniej dowcipnie, że jeśli nawet gen. Anders wjedzie do Warszawy na białym koniu i zostanie prezydentem, to Cyrankiewicz będzie jego premierem.
Książkę tej wielkiej aktorki czytałem pół nocy i dobrą część następnego wieczora, więc tej recenzji dałem taki tytuł.
Pani Nina jest Kresowiaczką. Urodziła się w Brześciu nad Bugiem, a podczas rewolucji wyjechała na kilka tygodni do Kijowa i mieszkała tam lat 10. Nie ewakuowała się, jak to zrobiło wielu Polaków w 1920 r., i biwakowała tam do 1927 r., więc poznała rozkosze bolszewii oraz teatr i operę, co spowodowało, że podjęła decyzję zostania aktorką. Ba, tam zaczęła pisać wiersze i różne wspomnienia. Wreszcie odnalazł ją ojciec i wróciła do Polski. Skończyła Państwową Szkołę Teatralną w Warszawie w 1934, a pierwsze występy miała w Wilnie. Ale już w sezonie 1935 zaangażowała się do Teatru Polskiego, z którym związana była 60 lat. Krok po kroku stawała się gwiazdą polskiej sceny, ba, nawet amerykański impresario zapowiedział jej, że jeśli nauczy się angielskiego, to ściągnie ją do USA.


Wojna przerwała jej karierę, podczas której pracowała jako kelnerka i przechowywała Żydówkę Zulę Dywicką, za co jak setki tysięcy Polaków nie dostała dotąd medalu z Yad Vashem, które skąpo Polakom za ratowanie Żydów przyznaje ta mało uczciwa instytucja. Po wojnie znów grała w Teatrze Polskim i zaczęła dostawać kwiaty od nieznajomego J.C. W końcu została zaproszona do mieszkania urzędującego premiera na kolację, który od razu powiedział jej, że chce się z nią żenić. 21 lipca 1947 r., w pałacu Rady Ministrów, dziś pałacu prezydenta, na Krakowskim Przedmieściu, zawarli związek, który trwał 16 lat. Świadkiem ślubu był dyrektor teatru Adolf Szyfman oraz szef PPR imć Gomułka, który zapytał panią Ninę, ile godzin pracuje, i gdy dowiedział się, że łącznie z próbami i występami 12, to się ucieszył, bo jak powiedział, małżonek pracuje do 16 godzin. Przed ślubem pani Andrycz zapowiedziała mężowi, że nie urodzi mu dzieci. Obietnicę, mimo jego perswazji, spełniła, robiąc co najmniej dwie skrobanki, choć ówcześnie były one przestępstwem karanym więzieniem.


Ze smutkiem stwierdzam, że mało znalazłem w tych wspomnieniach najciekawszych dla mnie spraw, czyli tego co się działo w "kuchni władzy", a przecież co najmniej okruchy tego, co się tam działo, musiały do niej docierać. Wspomina to, że fuzja PPS z PPR była wielkim ciosem dla męża, który po niej zaczął pić. Prócz Gomułki występuje w jej wspomnieniach tylko jedna postać wczesnej komuny, wielkorządca PRL-u Żyd Jakub Berman, którego zięć imć Śpiewak jest teraz dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie i za pieniądze polskiego podatnika szkaluje Polaków, między innymi robiąc promocje paszkwilantowi Grossowi. Berman, kat polskiej kultury, między innymi usunął Artura Szyfmana z posady dyrektora Teatru Polskiego, który przed wojną był jego własnością.
Niestety, okazuje się, że pani Nina niebacznie obiecała swemu dawnemu mężowi, że o tych czasach nie będzie pisać. Teraz pytanie, jak jej wytłumaczyć, by nie dotrzymała tej obietnicy.


Pani Nina była pracoholiczką i zapewne to też przyczyniło się do rozkładu małżeństwa. Po latach nagle znalazła notes męża i tam nazwiska jego kochanek. Nastąpiła ostra scena. Mąż zaczął ją przepraszać, ale małżeństwo nie trwało długo. Dowiedziała się wreszcie od kolegów, że stale spotyka się z pewną dzieciatą lekarką, i kiedyś wracając do domu, dowiedziała się od swej wiernej gosposi, że mąż przeniósł się z domu numer 8 w alei Róż do domu nr 7, a potem już nie osobiście, ale przez kogoś poprosił o rozwód, który bez orzeczenia winy dostali.
Ciekawe są przeżycia uczuciowe pani Niny przed i po małżeństwie z premierem oraz spotkanie z diabłem, który ją nieraz nawiedzał. Obecnie jest ona bardzo krytyczna w stosunku do tego, co pokazują teatry nie tylko Polski. Stwierdza, że za komuny panowała nieznośna nowomowa trawa i propaganda ustroju, dziś w nowokapitalizmie panuje mowa trawa i propaganda zakupów.
Jej kariera aktorki wielu zasłoniła jej zdobycze literackie i teraz spróbuję przeczytać jej trzy powieści, a po przeczytaniu postaram się ją jeszcze raz na obiad zaprosić. Może uda mi się jej wytłumaczyć, że powinna kuchnię PRL nam przedstawić, bo kto jak kto, ona najbliżej jej stała.
Dalej zapytam, co należy zrobić, jeśli Pan Bóg mi zezwoli stanąć na czele Białorusi, by jej teatr był taki, jaki ona chciałaby, by był.

Aleksander graf Pruszyński

piątek, 11 styczeń 2013 13:34

Nie ma szczęścia bez eutanazji

Napisane przez

michalkiewiczJakby mało było dymisji generała Krzysztofa Bondaryka, który osierocił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jakby nie dość było dymisji Adama Maruszczaka, zdjętego ze stanowiska szefa Centralnego Biura Śledczego, to znowu dał znać o sobie seryjny samobójca. Wydawało się, że już nie da o sobie znać zwłaszcza po ogłoszeniu przez niezależną prokuraturę "ostatecznego" wyjaśnienia śmierci Andrzeja Leppera. 

Prokuratura oświadczyła, że Andrzej Lepper powiesił się, bo miał... 150 tys. złotych długu! Nie śmiał się z tego pewnie tylko ten, co miał zajady, a może śmiali się przez łzy nawet i tacy, bo prawie jednocześnie wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że w owej łazience, w której przygnębiony długiem w wysokości 150 tys. złotych Andrzej Lepper "bez udziału osób trzecich" rozstawał się z życiem, znajdują się ślady stóp jakichś niezidentyfikowanych osób drugich.


Najwyraźniej bezpieczniackie watahy podsrywają jedna drugą, dzięki czemu co jeden człowiek pragnie zakryć, to drugi zaraz odkryje i – jak mówi poeta – "każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje" – dzięki czemu i my możemy dowiedzieć się o naszym nieszczęśliwym kraju trochę więcej, niż okupująca Polskę soldateska chciałaby nam przekazać do wiadomości za pośrednictwem poprzebieranych za dziennikarzy funkcjonariuszy niezależnych mediów pracujących w służbie ciszy.
Tymczasem seryjny samobójca znów dał o sobie znać, i to nie w sobotę, tylko niemal w środku tygodnia. W swoim mieszkaniu w Garwolinie powiesił się był – oczywiście bez udziału osób trzecich – pan Marek Jerzy Adamczyk, prokurator Prokuratury Generalnej.
Na razie nie można o tym nic powiedzieć, poza może drobiazgiem, że z dokumentów IPN wynika, iż pan Marek Jerzy Adamczyk 4 marca 1988 roku został zarejestrowany pod numerem GC 00393/54 przez Wojskową Służbę Wewnętrzną jako oficer rezerwy kontrwywiadu WSW z przydziału mobilizacyjnego, a następnie zarejestrowany w sekcji "C" WZO WUSW w Siedlcach.


Nie musi to oczywiście niczego konkretnego oznaczać, poza tym, że WSW przekształcona została w Wojskowe Służby Informacyjne, których jak wiadomo, "nie ma", dzięki czemu mikrocefale święcie wierzą, że nasza młoda demokracja, to pełny spontan i odlot i skwapliwie potępiają teorie spiskowe, według których soldateska okupuje nasz nieszczęśliwy kraj, za pomocą rozbudowanej agentury kontrolując nie tylko kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym, paliwowym i energetycznym na czele, ale i scenę polityczną, media oraz przemysł rozrywkowy. Okoliczność, że pan Adamczyk, któremu objawił się zbiorowy samobójca, trafił aż do Prokuratury Generalnej w charakterze prokuratora, może być uznana za poszlakę wskazującą, że ta teoria spiskowa ma jednak ręce i nogi. Jak zresztą w inny sposób wyjaśnić ponowne ujawnienie się zbiorowego samobójcy?


Zbiegło się ono w dodatku z salomonowym wyrokiem wydanym przez sędziego Igora Tuleyę w sprawie "doktora G." – kardiologa ze szpitala MSW przy ul. Wołoskiej w Warszawie. "Doktor G." upolowany został przez CBA jeszcze za poprzedniego kierownictwa i oskarżony o wszelkie możliwe do popełnienia czyny, wśród których korupcja walczyła o palmę pierwszeństwa z tzw. mobingiem.


Słowem – jak oskarżać, to oskarżać. Kiedy jednak w roku 2007 zmienił się rząd, "doktor G." zaczął w wielu środowiskach uchodzić za męczennika straszliwego reżymu Kaczyńskich, pierwszą ofiarę IV Rzeczypospolitej, która wyspecjalizowała się w preparowaniu fałszywych dowodów na ludzi niewinnych. To znaczy – za ofiarę drugą, bo pierwszą ofiarą IV Rzeczypospolitej już pewnie pozostanie pani Barbara Blida, która po przybyciu do niej ekipy ABW, co to miała ją aresztować, zastrzeliła się w przekonaniu, że wszystko wykryte. Więc chociaż CBA za czasów Kaczyńskiego dopuszczało się sprośnych błędów Niebu obrzydłych, to skoro już powstało, to i zostało – oczywiście po gruntownej wymianie kadr z niesłusznych na słuszne.
Te słuszne kadry rozpoczęły walkę z powyrzucanymi kadrami niesłusznymi, zgodnie ze wskazówką Klucznika Gerwazego: "gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego". Kiedy w efekcie walki buldogów pod dywanem stanowiska utracili szefowie ABW i CBŚ, nie mogło zabraknąć jakiegoś akcentu w sprawie CBA. A tak się złożyło, iż właśnie przed niezawisłym sądem dobiegł końca proces "doktora G.". Spreparowane dowody w sprawie korupcji musiały okazać się mocne, bo sędzia Igor Tuleya, który na dobry porządek w "tych okolicznościach przyrody" powinien "doktora G." uniewinnić, a nawet jakoś wynagrodzić mu zelżywości i zniewagi, jednak trochę go skazał, a uniewinnił też tylko trochę, zauważając przy okazji, że prokuratura stosowała "metody stalinowskie". Na to zawrzały oburzeniem dwa ugrupowania parlamentarne; PiS oraz Solidarna Polska, domagając się pociągnięcia sędziego Tulei do odpowiedzialności za wygłaszanie deklaracji politycznych. Aliści Krajowa Rada Sądownictwa stanęła murem za sędzią, który skierował do niezależnej prokuratury zawiadomienie o owych "stalinowskich metodach". Chodziło głównie o nocne przesłuchania, które – jak zauważył prokurator w stanie spoczynku pan Święczkowski – bywały "skuteczniejsze" od dziennych. Jeśli wzajemne wyduszanie się tajniaków jeszcze trochę potrwa, to wymiar sprawiedliwości szalenie się wzbogaci – również o interesujące doktryny i orzecznictwo – a już towarzyszą temu mimowolne efekty komiczne w postaci ostentacyjnego oburzenia na "stalinowskie metody" przywódcy SLD Leszka Millera. Wystąpił on jednocześnie z inicjatywą ustanowienia rozpoczynającego się właśnie roku "rokiem Edwarda Gierka", za rządów którego od czerwca 1976 roku upowszechniła się w milicyjnych komisariatach metoda "ścieżek zdrowia". Rekord efektów komicznych pobiła jednak "Gazeta Wyborcza", informując swoich mikrocefali, że "Polacy są szczęśliwi", i nawet wyjaśniając – dlaczego. Okazuje się, że nie posiadamy się ze szczęścia, bo w społeczeństwie rośnie poparcie dla eutanazji. Dlaczego żydowskiej gazecie dla Polaków tak bardzo zależy na wmówieniu tubylcom, że nie ma prawdziwego szczęścia bez eutanazji? Pewnej wskazówki może dostarczyć okoliczność, że w związku z nieustającym przyrastaniem długu publicznego, w roku bieżącym koszty obsługi tego długu mogą sięgnąć nawet 50 miliardów. Nie da się ukryć, że leczenie starców-wampirów, z których nasi okupanci nie mają już przecież żadnej korzyści, a tylko same straty – tym większe, że wyleczonym trzeba będzie przez Bóg wie ile lat wypłacać emeryturę! – że to leczenie pozostaje w całkowitej i nieusuwalnej sprzeczności zarówno z celami okupacji ("Szmaciak chce władzy nie dla śmichu lecz dla bogactwa, dla przepychu! Chce mieć tytuły, forsę, włości i w nosie przyszłość na ludzkości!"), jak i z nadziejami lichwiarskiej międzynarodówki na profity z 35 milionów tubylczych niewolników polskich.


W tej sytuacji eutanazja objawia się jako jedyne wyjście i zapewne dlatego "Jurek Owsiak" przetestował właśnie reakcję opinii publicznej na propozycję jej legalizacji, a przodująca w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym pani red. Katarzyna Wiśniewska z najweselszego w całej "Gazecie Wyborczej" działu religijnego, sztorcuje Episkopat za unikanie udziału w dyskusji nad legalizacją eutanazji. Najwyraźniej Cadykowi chodzi nie tylko o samą eutanazję, ale również i o to, by odbywała się "po Bożemu".


Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

piątek, 11 styczeń 2013 13:30

Rosja - największa grabież XX wieku

Napisane przez

tyminskiNiektórzy ekonomiści oceniają, że w czasie zmiany ustroju, skutkiem gospodarczej terapii szokowej, nasz naród stracił co najmniej 85 miliardów dolarów. Jest to dwa razy więcej niż zagraniczny dług Polski w 1989 roku. Skutkiem tego jest rosnące bezrobocie, śmieciowe umowy o pracę i masowa ucieczka kapitału oraz młodych ludzi z Polski.
Na samym początku wyborów prezydenckich w 1990 roku, spotkałem się w kawiarni hotelu Marriott w Warszawie z sekretarzem politycznym ambasady Stanów Zjednoczonych Danielem Friedem. Na jego własna prośbę. Był to Amerykanin etnicznie żydowski. Kiedy usiedliśmy na kawę przy stoliku, zapytałem, czy sprawdził moje referencje w Kanadzie. Odpowiedział, że sprawdził też moje referencje w Peru i zapytał, co chciałbym zrobić jako prezydent RP. Powiedziałem mu o dwóch najważniejszych rzeczach – "chcę tę samą konstytucję jaką ma USA i wolny dostęp do rynków międzynarodowych". Po moich słowach zapadło milczenie i wyczułem, że moja odpowiedź nie była po jego myśli. Nie wiedziałem wtedy, jakie miał on niecne plany wobec Polski. Kilka lat później D. Fried został ambasadorem USA w Polsce, a jeszcze potem podsekretarzem stanu przy Condoleezzie Rice, odpowiedzialnym za politykę amerykańskiego imperium w całej Europie Środkowowschodniej i Rosji.
Reforma ustrojowa zwana "planem Balcerowicza" w rzeczywistości była planem rządu USA i urodzonego na Węgrzech żydowskiego spekulanta finansowego (Georgy Schwartz), znanego jako George Soros. G. Soros, przy pomocy ekonomisty Stanisława Gomułki, przekonał prezydenta PRL generała Wojciecha Jaruzelskiego do swego planu gospodarczego. Przekonał W. Jaruzelskiego, że jego plan, który wymagał "terapii szokowej" i szybkiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, był najbardziej optymalnym planem reformy gospodarczej Polski. Był to jedyny plan akceptowany przez ambasadora USA, Bank Światowy oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pod taką presją zatwardziały komunista generał Wojciech Jaruzelski się ugiął. I oddał Polskę w brudne ręce bezwzględnych kapitalistów. A Polska miała być dla Rosji przykładem wzbogacenia się komunistycznej nomenklatury.


G. Soros zatrudnił sobie do pomocy ekonomicznego "cudaka" – młodego profesora ekonomii z Uniwersytetu Harvarda w USA, Jeffreya Sachsa. J. Sachs wyróżnił się wcześniej prywatyzacją w Boliwii, która wbrew opinii lansowanej przez media zakończyła się fiaskiem i po serii zamieszek społecznych, spowodowała przejęcie władzy przez lewicowego prezydenta Evo Moralesa.
J. Sachs, etnicznie białoruski Żyd, jeszcze przed 1990 rokiem przyjechał do Polski kilkadziesiąt razy, aby rozeznać się w sytuacji, ocenić stan polskiej gospodarki i przygotować ją do prywatyzacji. Dopuszczenie reprezentanta G. Sorosa, który za złodziejskie spekulanctwo był z wielu krajów wyrzucany, do takich tajnych informacji rządowych, to tak jakby wpuścić lisa do kurnika. Po tych wizytach J. Sachs dobrze wiedział, które części gospodarki są najbardziej rentowne. Był on dopuszczony do niejawnych informacji na temat gospodarczego stanu państwa, a w dzisiejszych czasach taka wewnętrzna, niejawna informacja pozwala zarobić olbrzymie pieniądze. Dlatego wszelki handel wewnętrzny taką uprzywilejowaną i niejawną informacją jest w krajach rozwiniętych ostro karany przez prawo. Taki konflikt interesów nie jest bowiem tolerowany. A gdzie J. Sachs, tam i G. Soros ze swoim spekulacyjnym kapitałem finansowym.
Dowiedziałem się o działaniach J. Sachsa już na początku prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 roku i byłem tym porażony. Zderzyłem się z nim ostro w programie "na żywo" Nightline transmitowanym z Polski, przy oglądalności ponad 10 milionów Amerykanów. Podważyłem wtedy jego metody uzdrowienia gospodarki Polski. Zareagował na to nader krzykliwie i nawet powtórzył kłamstwo za "Gazetą Wyborczą", że bywałem w Libii i z tego powodu nie można było mnie traktować na serio.


Dlatego, kiedy pod koniec pierwszej tury wyborów prezydenckich udało mi się otrzymać tajne dyrektywy rządu Tadeusza Mazowieckiego, mające na celu sprywatyzowanie za bezcen pierwszych czterech przedsiębiorstw państwowych, na czele z ówczesną hutą "Warszawa", użyłem tego do ostrego ataku na niego i jego rząd. Publicznie nazwałem premiera T. Mazowieckiego zdrajcą narodu.
Myślałem wtedy, że przez moją ostrą i nieustanną krytykę tzw. planu Balcerowicza i obalenie rządu T. Mazowieckiego, w którym Leszek Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów, L. Balcerowicz także odejdzie w niebyt z jego perfidnym planem grabieży majątku narodowego Polski. Przecież to głównie dzięki skutkom jego okrutnej reformy wprowadzone w styczniu 1990 roku, udało się obalić rząd premiera T. Mazowieckiego w wyniku jego przegranej w I turze wyborów prezydenckich. Niestety stało się inaczej. Byłem ogromnie zdumiony, kiedy zaraz po wyborach Lech Wałęsa zapowiedział, że L. Balcerowicz i jego plan muszą zostać. Jak to niedawno ujawnił bliski współpracownik L. Wałęsy, było to wynikiem żądań ambasady USA. L. Wałęsa szybko powołał nowy rząd premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, znowu z L. Balcerowiczem jako ministrem finansów. A premierem polskiego rządu został człowiek, który powiedział publicznie, że pierwszy milion trzeba ukraść. J.K. Bielecki błyskawicznie i po cichu rozprzedał za bezcen 1256 przedsiębiorstw państwowych, z których wiele było na wysokim poziomie rentowności i miało bogate inwentarze surowcowe.


Do dzisiaj nie wiemy, w czyje ręce te przedsiębiorstwa były oddane.
Nie byłem nawet zaskoczony, kiedy się dowiedziałem dwa lata później, w 1992 roku, że ten "cudowny" ekonomista J. Sachs wraz ze swoimi kolegami z Uniwersytetu Harvarda, jako faktyczni najemnicy George'a Sorosa, zmontowali amerykańsko-żydowski zespół doradczy dla prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. A B. Jelcyn ich kolejny plan "terapii szokowej", wprowadził w życie dekretami prezydenckimi. I wbrew protestom rosyjskiego parlamentu. Dodam, że opór rosyjskiej Rady Najwyższej wobec "terapii szokowej" skończył się w 1993 roku jej rozwiązaniem przez B. Jelcyna. Doszło do krwawej rozprawy wojska z protestującymi deputowanymi, w której zginęło oficjalnie 156 osób, a nieoficjalnie 700 do 800. Po raz pierwszy w historii i Rosji, i Europy, parlament ostrzeliwały czołgi.


Tym razem J. Sachs był bardzo ostrożny. Sam pozostał w cieniu jako profesor Uniwersytetu Harvarda. A do brudnej roboty ekonomicznej w Rosji znalazł "słupa" – młodego amerykańskiego ekonomistę Jonathana Haya, który nauczył się języka rosyjskiego w instytucie lingwistycznym w Petersburgu. Młody J. Hay szybko został osobistym doradcą premiera Rosji Jegora Gajdara i ministra prywatyzacji Anatolija Czubajsa. Dzięki tajnym informacjom na temat prywatyzacji dziewczyna J. Haya, Beth Herbert, założyła pierwszy w Rosji licencjonowany fundusz akcji giełdowych. Kilka lat później oboje wzięli ślub, a ich fundusz Pallada Assets sprzedali z dużym zyskiem. Plan znany jako "500 dni" był taki sam jak w Polsce – najpierw terapia szokowa dla Rosjan, dla ich całkowitej dezorientacji, a potem pośpieszna prywatyzacja w celu maksymalnej grabieży majątku narodowego. Ten plan miał finansowe wsparcie amerykańskiej agencji rządowej USAID na sumę ponad 350 milionów dolarów. Cieszył się ten plan także najwyższą rekomendacją Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wiceprezydent USA Al Gore osobiście nadzorował, aby ten plan był wykonany w całości.


Kiedy Rosjanie obudzili się kilka lat później i pozbyli się G. Sorosa i ludzi J. Sachsa, z ich kraju wyciekło już ponad 500 miliardów dolarów gotówki, która została "wyprana" głównie w bankach Nowego Yorku. Całkowicie został zniszczony rynek finansowy i Rosja przestała spłacać zagraniczne pożyczki, ponieważ nagle stała się bankrutem. 66% majątku narodowego znalazło się w rękach sześciu rosyjskich oligarchów, z których pięciu jest pochodzenia żydowskiego. Ponad 15 milionów Rosjan z powodu nagłej biedy i chorób straciło życie.
Można powiedzieć, że spustoszenia były porównywalne do zrzucenia kilkunastu bomb atomowych na Rosję. Spekulant G. Soros w jednym ze swoich wywiadów prasowych powiedział, że byłe Imperium Sowieckie stało się Imperium Sorosa. Wykupił on po cichu za bezcen perły rosyjskiej gospodarki. Kraj, który przeżył krwawą rewolucję bolszewicką i kosztem ogromnych ofiar ludzkich faktycznie wygrał z Hitlerem II wojnę światową, został zdradziecko uderzony nożem w plecy i wił się w konwulsjach. Do czasu kiedy Władimir Putin został premierem Rosji i zatrzymał krwotok nielegalnie wywożonych pieniędzy.


Wielu komentatorów tej niewyobrażalnej afery uważa, że cała akcja bezprzykładnego zubożenia Rosji była zaplanowana, aby raz na zawsze zniszczyć jej potęgę wojskową. Nie bardzo zresztą to się udało, ponieważ zaraz potem ceny ropy i gazu poszły nagle do góry i Rosja tym sposobem zbilansowała swój budżet i uniknęła pułapki zadłużenia zagranicznego, która byłaby wymuszona pożyczkami z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska natomiast gazu i ropy nie miała.


Cały mechanizm tej potwornej grabieży majątku narodowego Rosji szczegółowo opisała amerykańska dziennikarka Anne Williamson w swojej książce "Plaga – jak Ameryka zdradziła Rosję". Tej książki nigdy nie chciał wydrukować żaden wydawca w USA, a sama A. Williamson od roku 2009 tajemniczo zniknęła z publicznego pola widzenia. Jej arcyciekawa książka, a czyta się ją jak najlepszy kryminał, zawiera ostrą krytykę niemoralnej polityki zagranicznej USA. Udało mi się dostać jej rozdziały poświęcone szczegółom tej manipulacji. Moi znajomi Rosjanie mówią dzisiaj, że wtedy wierzyli w piękne słowa o reformach i dali się oszukać szalbierczym spekulantom. Ale w końcu Rosjanie skorzystali z okazji, gdyż koledzy J. Sachsa z Harvardu na boku kręcili sobie lody z pieniędzy amerykańskiego rządu, czyli amerykańskich podatników. Między innymi inwestowali oni rządowe pieniądze USA w rosyjskie firmy, które pomagali potem prywatyzować z zyskiem dla siebie rzędu 500 proc. Rosjanie to nagłośnili i na podstawie dowodów licznych przestępstw finansowych grupa "cudownych" ekonomistów z Harvardu została zlikwidowana. Cała afera znalazła się w amerykańskim sądzie, ale za tę grabież stulecia nikt nie poszedł do więzienia. Prestiżowy Uniwersytet Harvarda zgodził się wypłacić ponad 26,5 miliona dolarów kary. Ale kariery zawodowe "cudownych" ekonomistów miały się lepiej niż kiedykolwiek. Bill i Hilary Clintonowie ukręcili całej sprawie łeb i nie dopuścili do senackich przesłuchań, jak to proponowali niektórzy republikańscy senatorowie. Tylko Larry Summers, prezydent Uniwersytetu Harvarda, a politycznie zaciekły promotor Izraela, został zmuszony do dymisji.


A więc Polacy nie są jedynym umęczonym narodem, który został bezlitośnie ograbiony. Ci sami ludzie i w taki sam sposób, a stosując te same metody, ograbili wielką Rosję, podobnie jak i Polskę i wiele innych krajów. Chiny, Malezja czy też sąsiednia Białoruś w ogóle nie wpuściły ludzi Sorosa. I tym samym miały o wiele więcej kapitału na swój rozwój i na potrzeby społeczne swoich obywateli. Propaganda demokracji i neoliberalizmu okazała się być tylko przygotowaniem kraju do terapii szokowej i grabieży. I wpędzeniem kraju w zależność od zagranicznych pożyczek bankowych.
Tzw. plan Balcerowicza w Polsce i tzw. plan Czubajsa w Rosji niezmiernie wzbogaciły Sorosa i małą grupę oligarchów oraz komunistycznej nomenklatury przez brutalne pogwałcenie dwóch podstawowych warunków do rozwoju: poszanowania własności, tak prywatnej, jak państwowej, oraz tępienia wszelkiego rodzaju grabieży. Przed zmianą ustroju gospodarki Polski i Rosji były samowystarczalne – brakowało tylko bananów i kawy. Można było wybrać inne plany. Takie na przykład, jakie wybrały Brazylia czy Chiny, które mogą być dzisiaj dumne ze swoich gospodarczych osiągnięć.


Morał jest taki, że nigdy nie można ufać zagranicznym doradcom. Polsce i Rosji w czasie zmiany ustroju doradzali ludzie, którzy nigdy nie zbudowali żadnego zakładu pracy, tylko potrafili je niszczyć. W odpowiedzi na pytanie, jak się w przyszłości uchronić przed taką grabieżą, powiem tylko, że do obrony i rozwoju kraju potrzebny jest rząd patriotów, a nie zdrajców i matołów. Tylko państwo narodowe może uchronić swoich obywateli od zewnętrznych manipulacji i zapewnić wzrost gospodarki kraju, a co tym idzie, zwiększyć liczbę miejsc pracy i stale tworzyć lepsze możliwości rozwoju dla swoich obywateli. Aby nasza Ojczyzna była matką, a nie okrutną macochą. Dodam jeszcze, że lepszy domek ciasny, ale własny. Amen.


Stanisław Tymiński
4 stycznia 2013, Acton, Kanada
www.rzeczpospolita.com

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.