Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Po operacji Dalsza walka bohatera książki "Życie po skoku"
Napisane przez Mariusz RokickiWitajcie!
Nie wiem, od czego zacząć. Przed zabiegiem byłem pełen obaw. Czy się uda, czy sobie poradzę, czy będę na tyle silny psychicznie, żeby oddychać bez rurki. Pytań do siebie, i nie tylko, było całe mnóstwo. Ciepłe i pełne wiary słowa mojej kochanej i przyjaciół były bezcenne, za co dziękuję.
W dzień zabiegu byłem spokojny, a już pięć godzin później obudziły mnie te słowa: Skarbie, nie masz już rurki, pan profesor Cię od niej uwolnił!
Jej twarz była mokra od łez, które płynęły z radości. Na dowód podniosła moją dłoń i przyłożyła powyżej piersi, gdzie miałem rurkę…
Nie było jej, naprawdę jej tam nie było. W tamtym momencie chciałem rzucić się w jej ramiona, ale nie mogłem się poruszyć. Zrobiłem coś innego, może piękniejszego, czego nie zapomni żadne z nas…
Kolejne przebudzenie nie było tak miłe, obok nie było słodkiej buzi, która wlewała we mnie tyle spokoju. Zapłakałem, ale przypomniało mi się, co mówiła: Masz być dzielny, silny, nie wolno Ci się poddawać nigdy, rozumiesz!
Zebrałem się w sobie natychmiast i uspokoiłem myśli. Było to trudne, ale dawałem radę. Jedno tylko doprowadzało mnie do szału i nerwów. Miałem przyszytą brodę do klatki piersiowej i nie mogłem poruszać głową. Nie było łatwo, ale mam już to za sobą…
We wtorek, dzień po zabiegu, pan profesor chciał zrobić próbę, czy poradzę sobie z oddychaniem bez rurki. Byłem przerażony! Zapomniałem jednak o najważniejszym, że byłem w rękach geniuszy chirurgii, a w dodatku obok stał anestezjolog, szef OIOM-u. Co mogło mi się stać? A nic!
Ha! Ale weź i przekonaj do tego psychikę! Jak? Hmm, powiesz: spoko, to już cała doba po zabiegu, raz – dwa dokonają ekstubacji i szafa gra.
Tylko że tak się nie da! Potrzebne były anestezjologiczne metody i właściwe podejście.
Jeden zastrzyk… Chwilę później (przyznam, że nawet nie wiem kiedy) i byłem bez rurki intubacyjnej, otworzyłem oczy i brakowało mi powietrza. Oddychałem, ale z wielkim trudem. Każda chwila była coraz trudniejsza, nie dawałem rady. Nie zapomnę żadnego łyku powietrza ani jego smaku, smaku życia, o który tak trudno było walczyć.
Tak, w obliczu takiej "traumy" toczy się zażarta walka o choćby jeszcze kilka chwil życia. Kiedy świadomość odczytuje złe sygnały, że być może za moment to koniec, wtedy oddałby każdy człowiek wszystko, co ma, by przeżyć. Nawet taki, którego nudzi życie i szuka mroku.
To niemożliwe do opisania, jak trudno rozstać się z życiem. Wydaje się, że to za wcześnie, że nie jest się gotowym. Takich chwil przeżyłem wiele i kiedy znajduję się w podobnych, już nawet nie śmiem prosić o jeszcze. Mówię zazwyczaj w myślach, żebym tylko był dzielny, Boże. W innym razie co ja bym Mu odpowiedział, gdyby zapytał: dlaczego tak bardzo nie chciałeś tu do mnie przyjść? No cóż, stałbym przed Nim ze spuszczoną głową, nie wiedząc, cóż rzec. Ale zostawię ten temat, bo nie o tym chcę tu pisać.
Kolejny zastrzyk i obudziłem się ponownie zaintubowany. Ech, być przytomnym z tą rurką w buzi… nic przyjemnego. Ale nie było innego wyjścia, na tym etapie było to konieczne.
Czas leczenia na intensywnej terapii umilały mi odwiedziny przyjaciół, Marty, Agatki, Bartka, Kasi, mojej siostry, rodziny i mojego kwiatuszka. To dzięki nim przetrwałem te najtrudniejsze chwile na OIOM-ie. Marta była u mnie co dzień, dziękuję Ci.
W sobotę doszło do kolejnej próby samodzielnego oddychania, niestety bez powodzenia…
Dzięki Bogu nie byłem wtedy sam i pociecha w ciepłych ramionach oszczędziła mi psychicznego terroru nieznośnych myśli. Jednakże bałem się, że nic z tego nie będzie, że życie bez rurki pozostanie tylko mrzonką. Ale nadszedł poniedziałek i niemożliwe okazało się możliwe. Lekarze podjęli kolejną próbę i zrobili to tak profesjonalnie, że po przebudzeniu się z narkozy swobodnie oddychałem bez rurki intubacyjnej. Na początku pomyślałem: hm, oddycham bez niej, nie duszę się, co jest, umarłem?
Z upływem minut coś było nie tak, byłem za bardzo żywy jak na umarlaka. W końcu dotarło do mojego oszołomionego umysłu, że oddycham sam, naprawdę sam, i to bez wysiłku! Jakaż była moja radość z tego powodu! A to nie wszystko, podszedł do mnie lekarz i zapytał, jak mi się oddycha? Zdjąłem z buzi maskę z tlenem i… no właśnie, usłyszałem swój głos. O rany, co to ja wtedy przeżyłem, ech, zachowam większość dla siebie.
Niemniej byłem zmieszany, wystraszony i szczęśliwy, wszystko na raz. W tym ważnym momencie w drzwiach zobaczyłem mamę, tatę, siostrę z bratem i jego żonę Asię. Ogromna była moja radość na ich widok. Zwłaszcza mamy – gdyby zobaczyła mnie dwie godziny wcześniej, cierpiałaby, myśląc, że te wszystkie rurki w buzi, nosie to dlatego, że pewno umieram. A tak wszyscy zobaczyli mnie gadającego i uśmiechniętego. To dodało mi dużo sił i samozaparcia, że zrobię, co się da, by poradzić sobie bez tej rury!
W tamtym momencie, gdy odzyskałem głos, brakowało mi wielu osób, by moja radość była pełna. Chciałem, by wszyscy usłyszeli mój głos, chciałem się nim dzielić, rozdawać nawet zupełnie obcym ludziom…
Ta noc na OIOM-ie była tylko moja. Nie mogłem mówić głośno nawet sam do siebie, by nie zakłócać spokoju innym ciężko chorym. Wystarczał mi sam szept, był cudowny, mruczałem, dokąd wystarczyło mi sił. Pielęgniarki patrzyły na mnie dziwnie, ale miałem dość milczenia i nie przestawałem szeptać. Wszystko mnie zachwycało w tym nieczystym mamrotaniu. Łzy mieszały się z bólu i radości, ale wtedy koktajl z nich naprawdę smakował.
Przed oczami miałem moich wspaniałych bliskich i przyjaciół, którzy byli przy mnie w najgorszych momentach, dodając otuchy i wiary. Patrzyłem na zamknięte drzwi, które otwierały się dla nich między godziną 16 a 18. Kiedy tylko dostrzegałem w nich znajomą buzię, płakałem ze szczęścia. Miśku, Marto, Agatko, Bartku, Kasiu, moja kochana siostro i Kasiu, przyjaciółko, dziękuję raz jeszcze, że byliście tam przy mnie.
Dzień po odzyskaniu głosu zostałem przeniesiony na zwykły oddział chirurgii. Jak ja się bałem, Boże. Bałem się złej opieki, niezrozumienia ze strony personelu…
Ale, jak się szybko przekonałem, niepotrzebnie. Już pierwszej nocy pielęgniarki zajęły się mną profesjonalnie, a przy tym ciepło i troskliwie, tak jakby znały moje myśli. Wszelkie obawy pryskały z każdym kolejnym dniem. Nikt na mnie nie krzyczał, nie podnosił głosu. Nie musiałem o nic prosić po kilka razy, nie bałem się włączać dzwonka, że ktoś wejdzie i warknie – czego chcesz!? Albo: no i kto tak dzwoni w koło…
Tu było inaczej. Zawsze miło i wesoło, kiedy wchodziła pani pielęgniarka. A to sprzyjało leczeniu i nie pozwalało ulegać natrętnej i zgubnej psychice. Żeby tak było w każdym szpitalu, to z pewnością każdy pacjent zdrowiałby szybciej. Jestem bardzo wdzięczny tym wszystkim paniom pielęgniarkom i paniom, które pomagały im mnie przekręcać, robiły kawę, kanapki i dużo, dużo innych rzeczy. No i nie zapominam o panu Bogdanie, którego polubiłem, jak zresztą wszystkich. Dziękuję też superpaczce rehabilitantów, którzy dużo mi pomogli i zawsze poprawiali nastrój. Czułem się dzięki Wam wszystkim dużo silniejszy.
Kiedy jechałem 12 lipca do Warszawy, byłem przekonany, że do połowy sierpnia będzie już po wszystkim. Planowałem w domu dużą imprezę urodzinową. Ale plany się nie udały. Byłem zasmucony, ale z drugiej strony, co tam urodziny, odzyskałem głos!
Nie mówić normalnie przez 14 lat, nagle to odzyskać i jeszcze marudzić, bo straciło się imprezę? To byłoby idiotyczne. Ale skoro ja nie mogłem być w domu w tym dniu, impreza przyjechała do mnie. To było przeżycie! Był tort, świeczki, czapeczki…
Marta i moi przyjaciele, Czarek z żoną Kasią i dziećmi – Sarą i Anią, sprawili mi tyle radości. Było 100 lat! Płakać mi się chciało ze szczęścia, ale cudem utrzymywałem łzy. Ich nadprodukcja wypłynęła ze mnie nocą. Brakowało mi tamtegodnia bliskich, mojego aniołka, ale nie mogli być wtedy ze mną. Dostałem wtedy tyle smsów i telefonów. Tak bardzo wszystkim dziękuję.
Muszę jeszcze napisać o czymś ważnym i miłym. Odwiedził mnie kolega z Krakowa – Maciek, z drugim kolegą, niewidomym, i to było dla mnie przeżycie. Ile ten chłopak miał w sobie optymizmu i radości, ile uśmiechu zostawił po sobie w tej szpitalnej sali, aż trudno opisać. Maćku, koniecznie mnie odwiedźcie w Radomiu! Dostałem od Was tyle energii, dziękuję.
W tym szpitalu zaznałem wielu chwil radości i mimo tych koniecznych, bolesnych medycznych przejść cieszę się, że tam to wszystko, no prawie wszystko, się wydarzyło. Bo jedno wstrząsnęło moją mocno okiełznaną psychiką. W zaszyte pole operacyjne wdało się zakażenie. Potworne dreszcze i wysoka gorączka przez wiele dni nie odpuszczały. Trzeba było otwierać zainfekowaną ranę. Była okropna i duża. Mój lekarz przyszedł na OIOM po operacji i powiedział: Mariusz, nie nastawiaj się na szybkie wyjście.
Nie wiedziałem, czemu tak mówi, ale dziś już to wiem. Takie rany goją się miesiącami. Moja cierpliwość wielokrotnie była na krawędzi. Leczenie to mozolny etap, w którego to koniec można zwątpić nie raz. Gdyby nie przemiłe pielęgniarki, przyjaciele i mój Misiek, to chybabym zwątpił po miesiącu w to, że ta rana się wygoi. Dziś mija czwarty miesiąc, a ona wciąż jest otwarta. Choć czasem jest mi trudno, to wierzę w szczęśliwy koniec.
Pragnę podziękować Panu Profesorowi Orłowskiemu, że podjął się tak trudnej operacji. Z całym zespołem lekarskim uratował mi życie. Po wszystkim dowiedziałem się, że moja tchawica była zniszczona i zwapniona przez metalową rurkę, której nie powinienem używać. Ale nie miałem o tym pojęcia. Gdybym nie trafił do tego Instytutu właśnie w lipcu, to dwa miesiące później nie byłoby już dla mnie ratunku. Zwapniona tchawica po prostu by się rozpadła. Trafiłem tam w ostatnim momencie. Do całkowitego wyzdrowienia po operacji trzeba jeszcze czasu, ale dziękuję lekarzom za to, co zrobili.
Dziękuję wszystkim, którzy byli wtedy przy mnie, i tym, którzy byli daleko, ale wspierali mnie z całych sił.
Pozdrawiam serdecznie,
Mariusz
Drodzy Czytelnicy,
jak wiecie przeszedłem długą drogę, by to życie było trochę łatwiejsze. Dalej jestem na tej drodze, codziennie próbuję obierać właściwe kierunki. Pruję i zwalniam, bo leczenie jeszcze trwa. Rana, w którą wdało się zakażenie, goi się bardzo długo. Ale ile by to nie trwało, to trzeba tylko być cierpliwym, a będzie dobrze. Czeka mnie jeszcze wizyta w Warszawie, ale nie wiem dokładnie, kiedy.
Dlatego już teraz chciałbym Wam życzyć wesołych świąt, niech maleńki Jezus utuli Was w miłości i zdrowiu. Kolędujcie Małemu!
Wesołych świąt!
Życzy Mariusz www.mariuszrokicki.pl
Wolność jest przywilejem człowieka, ale jest również zadaniem stojącym przed człowiekiem. Zło przychodzi samo, wolności należy bronić przed złymi ludźmi. To zaś nieodmiennie oznacza czyn – ten zaś bezwzględnie sprzeciwia się rezygnacji.
Wszystko powinno mieć jakieś granice, tak ludzka podłość, jak człowiecza podatność na manipulację. Niestety, współczesne media jedno i drugie wzmacniają w stopniu wręcz niesłychanym. W efekcie ludziom uwikłanym w "postęp" oraz "nowoczesność" etyka nie daje już miar. To prawdziwy dramat, na całe szczęście nawet tak ułomna wersja demokracji, z jaką współcześnie mamy do czynienia między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, polega na tym, że – powtarzając za Abrahamem Lincolnem – można oszukiwać wielu ludzi jakiś czas, a niektórych ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać nieustannie wszystkich.
Stan ducha
Innymi słowy, można przed przyzwoitością uciekać, ale nie sposób przed nią umknąć. Czy to w wymiarze indywidualnym, czy w obszarze wspólnoty, aksjologia zawsze bardzo skutecznie upomni się o swoje. Nosił wilk razy kilka, wcześniej czy później poniosą i wilka, da się rzec.
Wszelako póki nie poniosą, ten i ów trwa przy oszustwie niczym mucha w słoiku z klejem. Weźmy zdanie: "Kaczyński toruje dziś w Polsce drogę putinizmowi, czyli systemowi, w którym można bezkarnie zamykać w kryminale swoich oponentów politycznych" – jak to rzekł był niedawno Adam Michnik. Prawda, że w sumie nie potrzeba niczego więcej, by właściwie odczytać stan ducha środowisk mieniących się elitami III RP? Ci ludzie wpadają w panikę. Cali zbudowani są ze strachu. Nic innego jak tylko ów strach, strach przed odpowiedzialnością, powoduje, że coraz częściej w kącikach ich ust dostrzec można pianę. Na razie tylko warczą, ale doprawdy niewiele trzeba, by zaczęli kąsać.
Tym bardziej warto powtórzyć: Polską, po śmierci Lecha Kaczyńskiego państwem bez zalet, rządzą dziś ludzie bez właściwości. "Człowieki", nieustannie mylący elementarną przyzwoitość z obłudą. Hipokryci, kłamstwo obwołujący prawdą, a prawdę uznający za nienormalność. Tacy ludzie nie potrafią rzeczowo myśleć o przyszłości, zatem powtarzają bezsensownie: "jedynym ratunkiem dla gospodarki jest prywatyzacja, ponieważ prywatyzacja jest jedynym ratunkiem dla gospodarki". Albo: "Integracja z Unią Europejską jest dla Polski jedynym rozwiązaniem, ponieważ jedynym rozwiązaniem dla Polski jest integracja z Unią Europejską".
I tak dalej, i tak dalej.
Deficyt odpowiedzialności
Prawda jest taka, że państwo polskie spychane jest w otchłań niebytu, a wielu Polakom kolanami dociska się tchawice. Nie inaczej i nie oszukujmy samych siebie: kraj niebotycznie zadłużony, taki, w którym infrastruktura gospodarcza powoli przestaje istnieć, w którym ludzie umierają, bo system ochrony zdrowia rozlatuje się niczym szałas pod naporem tornada, taki kraj nie ma przed sobą jakichś specjalnie obiecujących perspektyw.
Chyba że chodzi o perspektywę walki z "zagrożoną demokracją". W każdym razie narracja nachalnie wpychana do głów ludzi zbudowanych z telewizorów pokazuje, że w tym obszarze sytuacja przechodzi w graniczną. Dłoń sięga w zanadrze, napinają się mięśnie, lada dzień odbezpieczony granat pofrunie w tłum. Rzeczywistość została wyraźnie nazwana, precyzyjnie określono zapotrzebowanie na terrorystów przepełnionych nacjonalizmem, ksenofobią oraz antysemityzmem, krytyka rządzących zamieniła się w niedopuszczalną "mowę nienawiści". Potrzeba czasu mało-wiele, by za efekty starannie przygotowanej prowokacji rząd obwinił tych, których obwinić zechce.
Nie warto się zakładać, wydarzenia minionych paru tygodni przekonują do moich racji: przed utonięciem w szambie nienawiści rząd nieustannie czapkujący kłamstwu "okrągłego stołu" i kompradorskiemu układowi w gospodarce, uratować może jedynie krew na ulicach. Zatem na ulicach wkrótce pojawi się krew, i będzie rozgrywana wedle oczywistego scenariusza. Odliczanie trwa.
Operacja prostak
W tak zwanym międzyczasie doczekaliśmy również lekcji historii z prezydentem. Inaczej rzecz ujmując: zupełnie nieoczekiwanie "operacja prostak" nabrała rozpędu, wkraczając w fazę ogłupiania elektoratu także na poziomie gimnazjalnym. Tak czy owak program "Nowoczesny patriotyzm" wygląda na dalece zaawansowany.
Podsumowując "dyskusję" podczas "lekcji historii", wpatrzonym weń gimnazjalistom prezydent rzekł: "Dla mnie patriotyzm to postawa miłości wobec ojczyzny takiej, jaką ona jest". Horrendum. Między innymi stąd bierze się moje przekonanie, że pan Komorowski to jednakowoż manipulator bądź ignorant. To przecież oczywiste: akceptacja zastanego nigdy nie była, nie jest i nie może być wyznacznikiem jakiejkolwiek wartości. Kocha się wizję, wzór, ideał, marzenie – a nie stan. Precyzując, można powiedzieć, że patriotyzm to wieczna tęsknota za wielkością ojczyzny, miłość do ojczyzny takiej, jaką ona mogłaby być, a nie takiej, jaką jest – bo "dziś" ojczyzny zawsze jawi się dalece niedoskonale.
W powyższym kontekście "nowoczesny patriotyzm" to kolejne pierzaste miano. Ochłap rodem ze śmietnika zjełczałych idei – tych samych co "sprawiedliwość społeczna" czy "milicja obywatelska". Swoisty szklany paciorek, wciskany zdezorientowanym tubylcom z sugestią, że refleksyjna muzyka znaczy tyle samo co refleksja. Ale człowiek rozsądny nie pozwala wciskać sobie szklanych paciorków.
•••
Raz jeszcze: wolność jest przywilejem człowieka, ale jest również zadaniem stojącym przed człowiekiem. Zaś zadanie nieodmiennie oznacza czyn – ten zaś bezwzględnie sprzeciwia się rezygnacji. Bo nie zwalczane zło najpierw bezczelnieje, potem nadyma się i krzepnie, na koniec zaś skacze do gardeł ludziom, którzy z powodu głupoty wdrukowywanej im przez media oraz za przyczyną nabytego deficytu odpowiedzialności, na swoje nieszczęście i zgubę postanowili zło ignorować.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Gdy w czasach rewolucji francuskiej władze postanowiły walczyć z bezrobociem, zlecając przesypywanie piasku z jednej kupy na drugą, wydawało się, że osiągnięty został szczyt głupoty i marnotrawstwa. Niestety, tego rodzaju szczyty są powtarzane i w dzisiejszych czasach – radni Toronto uchwalili przepisy zabraniające pakowania towarów w torby plastykowe. Od samego początku wiadomo było, że jest to bubel prawny. Nic więc dziwnego, że przepis zniesiono, zanim zdążył wejść w życie. Wszystko to przy akompaniamencie nadętych debat, wielkich słów i wałkowania całymi dniami prostego tematu, który nie należy do jurysdykcji municypalnej. Bo przepraszam bardzo, ale to nie władze miejskie są od naprawiania świata. Koszt idiotyzmu – można określić na kilka milionów dolarów – choćby sądząc po zmarnowanym czasie pracy licznego grona osób.
Takich przykładów jest multum na każdym kroku; na każdym kroku ludzie, którzy przyzwyczaili się do lekkiej pracy, szastają na lewo i prawo pieniędzmi podatników i nikt nie jest w stanie przerwać tej paranoi. Nikt też nie ponosi konsekwencji za takie działanie; nikomu głupiej premii nie odbiorą... A gdyby próbowano, wrzask podniósłby się do nieba.
W Mississaudze w centrum po raz kolejny zwężają Burnhamthorpe – przelotową arterię wschód-zachód. Ma być bardziej po europejsku, bardziej zagęszczona zabudową, koniec z krążownikami szos i używaniem samochodu, bo tak sobie jeden z drugim wymyślił. Mamy przemieszczać się per pedes lub na rowerku. Zwłaszcza zimą, zwłaszcza gdy trzeba dziecko z przedszkola odebrać czy zrobić zakupy.
"Oni" wiedzą lepiej, co dla nas jest dobre. A my siedzimy cichutko, bo większość mieszkańców Mississaugi to nowi imigranci, którym nie w głowie takie sprawy.
•••
Żydzi się nie patyczkują, gdy Palestyńczycy uzyskali w ONZ-ecie podniesienie statusu państwowego, co daje im m.in. możliwość zasiadania w różnych organizacjach oenzetowskich i skarżenie w nich Izraela za gwałcenie rezolucji praw międzynarodowych. Żydzi uderzyli Autonomię po kieszeni, wstrzymując wypłatę podatków pobieranych od Palestyńczyków i im przekazywanych, a tym samym uniemożliwiając wypłatę pensji. Ponadto postanowili – jawnie gwałcąc prawo międzynarodowe – wybudować kilka tysięcy domów we wschodniej Jerozolimie.
Nie ma "przeproś", jest polityka faktów dokonanych. Wiadomo, kto jest Goliatem, a kto pozostaje Dawidem. Dlatego jedyną palestyńską bronią pozostaje demografia.
To powiedziawszy, smutno się robi, patrząc na polski przyrost naturalny, który od kilku ładnych lat pozostaje "w dolnych strefach stanów niskich". Nie ma Polski bez Polaków. Matkom Polkom nie chce się wysilać do tego stopnia, że w Opolskiem premier Tusk promuje dzietność przy użyciu specjalnej strefy demograficznej. Szczerze powiedziawszy, niezły kretynizm.
Bo przecież państwo prosto mogłoby zachęcać ludzi do rodzenia, inwestując w urlopy macierzyńskie i inne prorodzinne rzeczy. Jest to o wiele tańsze i zdrowsze niż "otwieranie się na imigrację". I jest to najlepsza inwestycja państwowa, jaką można sobie wyobrazić – bezpośredni zastrzyk w przyszłego podatnika. A każdy podatnik jest zyskiem netto dla skarbu państwa.
•••
"My Two Worlds. A Memoir of an Aristocratic Polish Childhood, War and Emmigration to Canada" – tak zatytułowane są wydane w języku angielskim wspomnienia mieszkającego dzisiaj w Oakville Piotra hr. Mielżyńskiego, człowieka 90-letniego, o wielkich zasługach.
Książka to wgląd w losy polskiej arystokracji. Akurat w przypadku rodziny Mielżyńskich jest to rozdział, który świadczy o wielkiej gospodarności i trosce o kraj. Wspomnienia Piotra Mielżyńskiego powinien przeczytać każdy, kto chce liznąć obyczajów i kultury wyższych sfer ziemiańskich przedwojennej Polski, ale też poznać tragiczne losy wojenne i powojenne tej warstwy.
Stąd tytuł "Moje dwa światy", bo ludzie ci doświadczyli radykalnej huśtawki – od szczytów społecznego powodzenia i dobrobytu po nędzę i wykluczenie społeczne. Znajdziemy też w książce barwny opis tragedii wojennej i przesuwającego się frontu wschodniego.
Czego takie życie uczy? Mądrości! Szacunku dla innych, pokory, umiejętności pracy z każdym człowiekiem, stawiania sobie wysokich wymagań!
Historia warstw wyższych przedwojennej Polski została przez komunistów zakłamana lub przemilczana, świadczyły o niej jedynie spotykane tu i tam szczątki majątków. Szczęśliwie mamy wydaną w języku angielskim wspaniałą książkę, którą czyta się jednym tchem – wspaniały prezent pod choinkę.
Andrzej Kumor
Mississauga
Ost Front: Czwarta doba w Gruzji
Napisane przez Aleksander graf PruszyńskiNa śniadaniu spotkałem interesującego Kanadyjczyka z Toronto. Pisze doktorat z finansów i wiele razy był w tutejszym Ministerstwie Skarbu. Okazuje się, że za prezydentury Miszy wiele zrobiono, by ułatwić życie przedsiębiorcom. Zmniejszyli z 50 do 8 liczba podatków i już na niskim poziomie urzędniczym nie ma korupcji. Problemy jednak są na wyższym poziomie, gdy się chce wygrać z urzędem podatkowym w sądzie. Tam jest niewiele szans, by to zrobić. Gdy mu powiedziałem, że na Białorusi są tylko cztery podatki i trzy akcyzy powiedział, że tak powinno być.
Później byłem na targu staroci. Czego tam nie było... Ordery i odznaki Armii Czerwonej, porcelana, platery, nawet komplet do herbat warszawskiego Norblina z XIX wieku za 1000 dolarów. Sporo starych miedzianych naczyń, w tym nawet całe urządzenia do pędzenia samogonu. Różne pozłacane i srebrne świecidełka dla pań, kilimy. Trochę kryształów i tutejsze typowe suweniry, jak ikony, kielichy z rogów czy kindżały, a wreszcie obrazy, znacznie ciekawsze niż te, które można oglądać na rynku suwenirów w Mińsku.
Ale było siedem razy tyle sprzedających co kupujących, wśród których spotkałem ludzi z Północnej Osetii, która jest częścią Rosji. Od dwóch lat ludzie z rosyjskimi paszportami mogą jeździć bez wiz do Gruzji, ale Gruzini muszą nadal mieć wizę, jadąc do Rosji. Spotkałem ich znów przy stoisku z obrazami, gdzie pan bez ceregieli wyjął spory zwitek studolarówek i kupił dwa obrazy. Okazało się, że jadą do Messcheta, odległej o 20 km pierwszej stolicy Gruzji, gdzie urzędował ich chrześcijański król już w IV wieku, i wprosiłem się na tą wycieczkę.
Po drodze dowiedziałem się, że jego ojciec dostał się do niewoli niemieckiej, był w różnych obozach, a na koniec w Holandii. Po wyzwoleniu wrócił do ZSRS i jeszcze osiem lat był w łagrze wcale nie lepszym niż niemieckie. Jechaliśmy jego drogą japońską terenówką doliną rzeki Mittari. Po obu stronach drogi były góry porosłe trawą i krzakami, a koło drogi widać nowe wysokie domy. Gdy wyjechaliśmy z miasta, była niska zabudowa.
Starożytna stolica Gruzji była w znacznym stopniu odbudowana, a może nawet pobudowana, bo rozebrano stare domy wokół monasteru i podobne do siebie nowe. Wszystko na koszt UNESCO, które, jak wiadomo, nic na Białorusi nie finansowało.
Weszliśmy do wielkiego kościoła bez ławek i klęczników, gdzie kapłan udzielał ślubu i było koło młodych z osiem osób. Przeciwieństwie do ślubów katolickich, kapłan długo się modlił, zaś młodzi tylko dwa razy powiedzieli tak i z kapłanem obeszli z trzy razy centralny drewniany mebel, na którym była rozłożona księga, z której kapłan czytał modlitwę, i wypili wspólnie wino z kubeczka, jaki im podał kapłan. Okazuje się, że ten monaster jest modnym miejscem brania ślubów. W ciągu niecałych dwóch godzin widzieliśmy z siedem par, a wychodząc na parking, aż trzy przedłużone amerykańskie limuzyny, którymi przyjechali młodzi i ich goście. Potem dowiedziałem się, czemu dwie pierwsze pary były tylko z garścią gości. Byli tutejsi, a na huczne wesele jechali do odległych miejsc, gdzie żyją rodzice i krewni. Panny młode były w uroczych białych ślubnych sukniach, kosztujących z 300 dolarów, zaś panowie w byle jakich czarnych ubraniach prócz jednego, który występował w tradycyjnym męskim stroju Gruzina.
Wieczorem byłem na kolacji u tutejszego Polaka, z którym mnie spiknęła pani Maria spotkana w Tbilisi na lotnisku. Okazało się, że jesteśmy tego samego herbu Rawicz, który przyszedł do Polski z Czech. Podano podobne do polskich pierogi i zapijaliśmy je doskonałym tutejszym winem oraz wódką robioną z pozostałego po wytłoczeniu z winogron soku. Przy okazji dowiedziałem się, że aby z winogron dostać słodkie wino, trzeba wstrzymać się z ich zerwaniem i wyciskaniem nawet do... grudnia.
Tam poznałem panią profesor Tamarę Kilendadze z tutejszego międzynarodowego prywatnego uniwersytetu. Okazało się, że oboje jesteśmy sceptykami co do zalet Unii Europejskiej. Niestety, takich jak ona jest mało, bo "wszyscy", podobnie jak lata temu w Polsce, nie bardzo znają szczegóły działania Unii, ale są zaślepieni jej zaletami. Pani Tamara, widząc we mnie bratnią duszę, zaprosiła mnie do swego uniwersytetu, bym miał dla studentów wykład o Polsce i Białorusi.
Niedziela
Po śniadaniu bez kłopotu taksówką dotarłem do kościoła katolickiego. Przed nim sporo brązowawych ludzi, ksiądz i zakonnice hinduskie oraz jedna Polka. Kościół pobudowany w XIX w. przez Polaków już nie jest tak polski i tylko raz w miesiącu są polskie msze, choć proboszcz jest Polakiem i nawet uczy dzieci po polsku. Kiedyś nawet w Tbilisi była ulica polska i jest jeszcze polski cmentarz i boleję, że go nie odwiedziłem.
W niedziele są msze: rosyjska, gruzińska i po południu łacińska. Po mszy spotkałem ciekawego rodaka, pana Kamińskiego, którego dziad z Kiejdan na Litwie został zesłany do Gruzji. W Tbilisi pracował na kolei, która zresztą została zbudowana przez Polaków i na wyższych stanowiskach, podobnie jak na Kolei Transsyberyjskiej byli sami Polacy.
Jego dziad ożenił się potem z siostrą innego Polaka, która przyjechała odwiedzić brata. W 1920 roku z dziećmi chcieli przez Baku dostać się do Polski, ale to okazało się niemożliwe i wrócili do Tbilisi, gdzie już zostali. Mój rozmówca skończył miejscową politechnikę i pracował jako metrolog. Mimo że nie było polskiej szkoły, nauczył się sam dobrze po polsku, a w Polsce był tylko raz, odwożąc na wakacje grupę tutejszych dzieci kilka lat temu. Teraz zbiera materiały historyczne o tutejszych Polakach, ale ma kłopoty z ich wydaniem. Choć jest dobrze wykształcony, nie miał pojęcia o tym, że w 1919 r. kapitan Kozłowski złamał szyfr Armii Czerwonej, co pomogło Polakom pobić Sowietów w 1920 r., oraz nie wiedział, że była Enigma, czyli złamanie przez Polaków, a potem Francuzów i Anglików szyfru niemieckiego, a informacje uzyskane przekazywano też Sowietom. To też walnie przyczyniło się do zwycięstwa aliantów nad Hitlerem.
Ostatnia doba
W niedzielę wieczorem wpadłem do mej ulubionej kafejki Encore i zaprosiłem menedżerkę, która właśnie kończyła służbę, na kawę. Okazało się, że była dawniej dziennikarką w TV, ale jej stacja splajtowała i chcąc, nie chcąc została kelnerką, a po dwóch latach menedżerką w tej kafejce. Zarabia niecałe 400 zielonych i zasadniczo nie widzi żadnej przyszłości w tej pracy. Więc zasugerowałem jej, że jeśli uda mi się kogoś namówić w Polsce na wejście na tutejszy rynek z bursztynami, to mogłaby mieć przy tym pracę. Ale nie miała wielkiego pojęcia, co to jest bursztyn, więc zrobiłem jej wykład na ten temat i szans sprzedawania go. Potem zaproponowałem, by zwróciła się do starszej pani siedzącej przy drugim stoliku i zapytała ją, czy wie, co to bursztyn i czy by sobie coś z bursztynu kupiła. Dziewczyna to zrobiła. Panie rozgadały się, a potem dosiedliśmy się do nich i okazało się, że jej towarzysz jest wydawcą tutejszego tygodnika. Zaproponował mi, że następnego dnia zrobią z mną wywiad.
W poniedziałek po południu pani profesor zawiozła mnie do Międzynarodowego Uniwersytetu, który ma studentów zarówno z Azerbejdżanu, jak i Gruzji. Mówiłem po angielsku do ponad dwudziestu młodych. Powiedziałem wiele o Białorusi i sporo o Polsce, a szczególnie o wadach UE. O tym, że polscy rolnicy dostają po latach nadal dopłaty niższe niż ich konkurenci w zachodniej Europie.
Później przyjechała dziennikarka z tygodnika "Tbilisi" i zrobiła z mną wywiad, gdzie sporo znów mówiłem o wadach UE. Mam nadzieję, że koś poważniejszy to przeczyta i zastanowi się, w co się oni pchają, a robią dokładnie to, co Polska, mówiąc, że muszą gwałtem wstąpić do UE.
Z rodakami z mego hoteliku pojechaliśmy na lotnisko autobusem miejskim za jednego lari, a nie za 20 dolców. Niestety, trzeba było biwakować do 5 rano. Jedyna pociecha, że spotkałem tu rodaków, w tym tych, co przyjechali tym samym rejsem co ja. Byli w górach. Dużo zwiedzili, spotkali moc serdecznych ludzi, są gotowi przyjechać jeszcze raz i szczęśliwi czekali na odlot. Potem spotkałem grupę polskich "nafciarzy", którzy wiercą tu za ropą. Ponoć ma być na głębokości 2500 metrów, czyli dość płytko. Oni mieszkali na prowincji, po wsiach. Dwa tygodnie pracują, potem dwa tygodnie urlopu. Spotkali się z wielką biedą, emerytury są poniżej 100 dolarów, a mieszkania w blokach kosztują niewiele mniej, więc ludzie się z nich wyprowadzają do pustostanów, których jest sporo.
Miło było tam być, choć z wielkimi tego kraju się nie widziałem, ale sporo się dowiedziałem i może wiosną tam jeszcze wpadnę, jeśli dokopię LOT-owi i wydębię bilet za moje mile.
Aleksander graf Pruszyński
Warszawa/Mińsk
Tragedia narodowa w drodze do Katynia: 1940–2010 – ????
Napisane przez Emanuel CzyzoMam przed sobą "Niedzielę" z datą 4 listopada 2012, a w niej rozmowę z p. Antonim Krauzem, reżyserem filmowym, o filmie i o Fundacji o tej samej nazwie – "Smoleńsk 2010".
Fundacja została powołana głównie w tym celu, aby zebrać fundusze na realizację tego filmu, jej adres: Fundacja "Smoleńsk 2010", ul. Batuty 7c m. 1004, 02-743 Warszawa. W Radzie Fundacji zasiadają m.in. Andrzej Chodakowski, Bronisław Wildstein i Marek Nowakowski.
Robocza nazwa tego filmu – "Smoleńsk 2010" – zapewne jeszcze ulegnie zmianie. Przypomnę tylko, że od samego początku tej tragedii propagandziści forsowali termin – Smoleńsk, pod Smoleńskiem itp., byle tylko nie wiązać tej tragedii ze zbrodniami katyńskimi 1940 r. I z tym, że celem tego tragicznego lotu nie był przecież Smoleńsk, tylko Katyń – obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskich.
Po przeczytaniu tego tekstu zacząłem się zastanawiać, jaki powinien być tytuł tego filmu. Jestem trochę bezczelny, bo nikt, chyba nawet jeszcze sam reżyser, nie wie, co to będzie za film, więc trudno już mówić o jego tytule. Mój "zapał" do tych rozważań wziął się stąd, że bardzo mi się nie spodobała robocza nazwa "Smoleńsk 2010".
Smoleńsk, 10 kwietnia 2010 rok – to są, jak by powiedział matematyk, jakieś punkty osobliwe w przestrzeni wydarzeń ostatnich kilku lat. I mam nadzieję, że ten film będzie o tej całej koszmarnej, tragicznej przestrzeni, a nie tylko o jej punktach osobliwych.
Być może tytuł tego filmu mógłby brzmieć "Zbrodnia narodowa…". Ale myślę, że tragedia jest lepszym określeniem, bo bardziej ogólnym. Bo przecież nie tylko zginęło 96 osób, ale jeszcze przed 10 kwietnia i po 10 kwietnia 2010 miało miejsce wyniszczanie Polski i Polaków w niezwykle szerokim zakresie, i niestety niezwykle skuteczne, i trwa do dziś.
Zacząłbym od tzw. transformacji ustrojowej. Dla mnie cały ten proces to nie transformacja, lecz deformacja, i to nie tylko ustrojowa. Jest to deformacja wielowektorowa, jak by powiedział matematyk, bo dotyczy właściwie każdej dziedziny naszego życia. (Na marginesie tylko dodam, że w dzisiejszych czasach demokracja ma również za zadanie deformację czyli zniekształcanie państw i narodów.)
Gdzie są dzisiaj polskie stocznie, polskie huty? To deformacja gospodarcza. Gdzie są dzisiaj polskie banki? To deformacja finansowa. Gdzie są dzisiaj polskie szkoły i wyższe uczelnie oraz jaki jest poziom dzisiaj polskiej edukacji i nauki? Ta deformacja obejmuje szerzej całą polską kulturę. Gdzie są polscy dziennikarze? Ktoś zaproponował niedawno, aby na tzw. dziennikarzy głównego ścieku używać terminu nocnikarze. Gdzie są polscy parlamentarzyści? Przecież taka postać jak p. Niesiołowski to czołowy deformator polskiego parlamentu i zarazem "okazały" owoc tej deformacji.
I tak można by wymieniać dziedzinę po dziedzinie, i nigdzie nie można mówić o postępie, o poprawie, a raczej wszędzie o deformacji.
A co powiedzieć o tych wszystkich, których określamy jeszcze, też fałszywym terminem, dlatego ujmuję go w cudzysłów, jako "demokratycznie wybrana władza"? Już nie mówię o tym, żeby można było ich nazywać patriotami, nawet Polakami, ale przecież tam nawet ciężko odnaleźć jakieś fragmenty człowieczeństwa. Weźmy tylko pod uwagę ostatnie debaty w sprawie aborcji czy in vitro. A stosunek tych ludzi do tragedii narodowej z 10 kwietnia 2010 roku?
Przed chwilą przeczytałem w Internecie, że na powtórnym pogrzebie śp. ostatniego prezydenta Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, p. Ryszarda Kaczorowskiego, zabrakło czołowych reprezentantów "demokratycznie wybranych władz". Zabrakło im i odwagi, i kultury. Ale to, moim zdaniem, dobrze, że ich tam nie było. Bo tam, gdzie są patrioci, gdzie spotykają się Polacy, tam już dla nich miejsca nie ma. A gdzie się podziała prawda, sprawiedliwość itd. itd.? Przecież dzisiaj nawet gdyby ktoś naprawdę popełnił samobójstwo, bez cudzysłowu, bez "pomocy osób trzecich", to nawet sam tow. Urban czy p. Tusk w to nie uwierzy.
Taką to mamy przestrzeń życia w Polsce. Taką to mamy powszechną deformację państwa i narodu. A przecież nie wspomniałem jeszcze o Kościele katolickim w Polsce.
Toż to jest po prostu tragedia tego narodu, która się przecież jeszcze nie zakończyła. Która ciągle trwa. Raz, dlatego, że te tzw. "demokratycznie wybrane władze" mają jeszcze wiele do zdeformowania. A po drugie, dlatego, że tzw. naród polski razem z Kościołem katolickim im na to zezwala. Nie potrafi powiedzieć, jak to jeszcze dobrze pamiętamy – non possumus – ani kroku dalej, złoczyńcy, zdrajcy i złodzieje.
I dlatego całość tych wydarzeń, moim skromnym zdaniem, lepiej oddaje określenie – tragedia narodowa. Mam nadzieję, że film też będzie mówił nie tylko o zamordowaniu 96 osób.
A może jeszcze lepszym tytułem jest po prostu "Tragedia narodowa w drodze do Katynia: 1940–2010 – ????", bez żadnego Smoleńska. Ta droga w tytule też jest długa i szeroka, i symboliczna. I mam nadzieję, że niebawem się… urwie.
Kiedy? Bóg jeden wie.
Emanuel Czyżo
Toronto
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…