Takie pytanie zadał premierowi Tuskowi nieodpowiedzialny człowiek, nierozumiejący, że polski mężyk stanu powołany został do znacznie ważniejszych zadań niż odpowiadanie na tak głupie pytania. On, Donald Tusk, wypełnia swym życiem dziejową misję, a tu jakiś wiejski cham (którego nie było w programie) zamiast strzelać obcasami na jego widok i stać z szeroko otwartą gębą – jak przystało prostakowi na widok taaaakiej persony – wali prosto z mostu: jak żyć?
W jakich okolicznościach doszło do tego incydentu? Otóż premier nawiedzał tereny dotknięte klęską żywiołową, na ekranach telewizorów zatroskana mina bardzo dobrze się sprzedaje, zwłaszcza kiedy za plecami ruiny, zgliszcza czy bezmiar wód... Wtedy mężyk stanu pokazuje marsa na czole, drapie się za uchem i w głębi duszy myśli "cholera, co ja mam im powiedzieć? Czy ja, nawet jako premier, jestem w stanie zatrzymać wiatr, albo zebrane fale, którym akurat w czasie mojej kadencji zachciało się opuścić koryto rzeki. I jeszcze ten bezczelny typ!".
Pamiętamy też tzw. gospodarskie wizyty Gierka Edwarda, ten to dopiero miał gamoniowaty wyraz twarzy, kiedy mu pokazywano krowie zady, świńskie ryje i jakieś zagony w szczerym polu: którą to potęgą świata byliśmy w uprawie ziemniaka, a zwłaszcza buraka cukrowego? I żeby było śmieszniej, są jeszcze tacy nad Wisłą, którzy są przekonani, że to właśnie Edward Wspaniały zastał Polskę drewnianą, a zostawił mu... to znaczy zadłużoną na pokolenia. Jeżeli się nie mylę, dopiero w tym roku Polska spłaciła ostatnią ratę gierkowego zadłużenia. Są jednak ludzie mówiący, że za Gierka było jak za Sasa, ale ja osobiście nie pamiętam, abym w latach jego panowania mógł sobie pozwolić na popuszczenie pasa; raczej dziubałem kolejną dziurkę w pasie...
Można sobie kpić z Tuska, jak najbardziej, ale czy on jeden? Czy nasi kanadyjscy premierzy są inni? Wystarczy pójść do pierwszego z brzegu sklepu, porównać obecne ceny z tymi, które obowiązywały rok, trzy lata temu; pomyśleć przez chwilę, jak nasze dochody poszły w dół, ile osób poszukuje pracy i... tak, możemy zapytać: panie premierze, jak żyć?
Co prawda ontaryjski geniusz powiedział, że ma dość, zabiera zabawki i niech się inni teraz martwią, on, najzwyczajniej w świecie, ma już dość. I tyle!
Zapewne któregoś pięknego dnia dowiemy się, dlaczego zabrał wiaderko i szpadelek i odszedł na "z góry upatrzoną pozycję". Trzeba przyznać, że w okresie jego rządów gospodarka Ontario, jak fortepian Chopina, sięgnęła bruku! Przed nim chyba tylko Bob Rae (dziś tymczasowy lider liberałów, a przed laty lider NDP i premier Ontario) równie dokładnie rozłożył gospodarkę prowincji.
Mamy jednak premiera nad premierami, czyli szefa rządu federalnego, i jemu możemy postawić pytanie: jak żyć, kochany, jak żyć?
W propagandzie wszystko prezentuje się "piknie", sukcesy odnosimy na ziemi, na wodzie, w powietrzu i na lodzie, kamery notują w blasku reflektorów osiągnięcia na miarę Canadarm, ale najwięcej w tym wszystkim pospolitego bicia piany, odwracania kota ogonem, odciągania naszej uwagi od tego, co jest naprawdę ważne dla nas i naszych rodzin.
Mamy kukurydzę i na weekend zgrzewkę (albo i częściej), aby przed plazmą czas upływał beztrosko; nie jest źle, patrzcie, miliony Kanadyjczyków wygrzewają plecy w Meksyku, w Big 3 robotnicy zarabiają 34 dol. na godzinę, nasi piloci pomogli obalić znienawidzonego Kadafiego, a w Afganistanie nasi dzielni chłopcy prawie wprowadzili dobrobyt i demokrację... Sukcesy!!! Tak, dla tych, którzy dorwali się do źródeł ropy, dla tych którzy w Libii "buchnęli" 150 miliardów i, tak mówią na mieście, nikt nie wie kto, w jaki sposób, kiedy...
Niestety, oprócz tej mało mądrej propagandy sukcesu, którą uprawia Tusk, jak i premier Kanady, dokoła nas coraz mniej powodów do radości, do optymizmu. Za Gierka ogłupiano nas hasłem, "aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej", co skończyło się kartkami... Tutaj coraz liczniejsza jest grupa osób korzystająca z dobroci, a może naiwności, nadopiekuńczego państwa. Zwróćmy uwagę, że w Kanadzie jest coraz mniej ludzi płacących podatki, a coraz więcej tych, którym się pomaga. Kiedy mówię o płaceniu podatków, mam na myśli ludzi, którzy rzeczywiście mają przyzwoite zarobki i którym można skubnąć kilka setek tygodniowo. Inaczej jest opodatkowany robotnik w Big 3, a inaczej taki gość, jak ja, który w podrygach "wyciąga" nawet 11 dol. na godzinę, a zazwyczaj musi się zadowolić stawką minimalną.
Nie trzeba być specjalistą od budowy rakiet, aby rozumieć, że korzystniejsze jest strzyżenie ludzi dobrze zarabiających niż tych, którzy pracują za 10,25 – tyle wynosi stawka minimalna.
W roku 2000 w Windsor tylko Ford zatrudniał 6 tys. osób, a przecież istniała w owym czasie także montownia skrzyń biegów GM, a Chrysler budował duże vany w zakładzie, po którym nie ma śladu. Obecnie nie ma montowni, Chrysler ma tylko jeden zakład, a u Forda pracuje może jedna piąta tego, co było 12 lat temu.
Rząd w każdy czwartek, w postaci podatków, ściągał ciężkie miliony, setki milionów dolarów. Przy okazji korzystało miasto: są pieniądze? Się je wydaje...
Dzisiaj mamy w Windsor dziesiątki opuszczonych hal fabrycznych, w których kiedyś szła produkcja pełną parą: trzy zmiany, siedem dni w tygodniu.
Dzisiaj Windsor to lider pod względem bezrobocia. Stało się tak zaledwie w ciągu kilku ostatnich lat: panie premierze, gdzie są te wszystkie dobrze płatne roboty?
Szacuje się, że 300, a może nawet i 500 tysięcy robót "odeszło w siną dal" – Chiny, Meksyk, Indie, Wietnam itd. W zamian mamy głodowe stawki i zadowolonych z siebie polityków, pieprzących o globalizacji.
Zagaduje mnie w "Dollaramie", czyli sklepie z najtańszymi, najlichszymi artykułami, bacia: jak sobie dawaliśmy radę w czasach, kiedy nie było takich sklepów? Dzisiaj w "Dollaramie" zaopatruje się znaczny odsetek Kanadyjczyków.
Rozmawiam ze znajomym, psioczymy na czasy, narzekamy, w pewnym momencie słyszę: jeżeli masz stawkę minimum, ale żona coś jeszcze dorobi, można jakoś koniec z końcem związać, ale jeżeli oboje pracują za minimum – lepiej wszystko zostawić i iść na welfare... Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że właściwie ma rację, pomoc socjalna jest niewiele niższa od płacy minimalnej, a jeżeli dodamy ekstra money na dzieci, na zimowe ubrania, dopłaty do mieszkania, to może się summa summarum okazać, że trzeba być głupim, aby tyrać za 10,25...
Nie, nie popieram takiej postawy, jestem zwolennikiem utrzymywania się z pracy własnych rąk, ale ludzie kalkulują, kombinują, składają słupki i postępują tak, jak im się wydaje, że dla nich jest najlepiej. Egoizm, oczywiście, ale czy ci, którzy nami rządzą – nie są jeszcze większymi egoistami, realizując swoje cele naszym kosztem?
Spójrzmy na ten problem nieco szerzej, nasze dobrze płatne prace są teraz w Chinach, Meksyku, czy nawet w USA. Rok temu Amerykanie przenieśli fabrykę z London do Indiany, razem z nowoczesnymi technologiami i wbrew pierwotnym obietnicom, że kupują zakład i pozostanie on w Ontario. Mało tego, nawet rząd coś im sypnął! Zarobki były porównywalne z Big 3 i z dnia na dzień kilkaset osób wylądowało na ulicy! W London jeszcze trwały protesty, a tam już prowadzono rekrutację... Na pewno niższe stawki, inne opodatkowanie i, przede wszystkim, znacznie wyższe dochody kompanii, ale i miejscowi zadowoleni, ponieważ część z nich znalazła pracę. Kilka kilometrów od London, na przedpolach St. Thomas, Ford zamknął montownię aut policyjnych, 1,5 ludzi straciło pracę.
Tylko tracimy, panie premierze, połóż się pan, jak Reytan, w progu i powiedz: dość, dla was kapitaliści to zabawa, lecz ludziom chodzi o życie... (to z bajki Krasickiego).
W samym Windsor (nieco mniej niż 200 tys. mieszkańców) są tysiące bezrobotnych. Znalezienie pracy nawet za stawkę minimalną nie jest łatwe. Tym niemniej nie dziwię się tym, którzy mają konkretny fach w garści, że nie chcą iść "na prasy" za jedenaście dolarów. Kiedy bieda naprawdę przyciśnie, pójdą na welfare? W jednym z windsorskich zakładów właściciel poinformował pracowników, w piątek, że od poniedziałku obcina stawki o 30 proc., z 13,40 na 10,80; komu się nie podoba, niech w poniedziałek nie przychodzi do pracy. Krótko. No i co, było trochę szumu, prężenia muskułów i ludzie pogodzili się z losem. A pracują tam nawet po 16 godzin, papier do pupci przynoszą własny... XIX wiek, ludzie pochylili grzbiety, ostatecznie wciąż mają pracę, prawda?
Po trzech dniach pracy przy obsłudze tej samej prasy, naprawdę wykończona, kobieta prosi majstra o zmianę, chociaż na jeden dzień. Ten patrzy jej prosto w oczy, uśmiecha i mówi: przecież możesz iść do domu... Zaszkliły jej się oczy, zacisnęła usta i bez słowa poszła do pracy. I my poszliśmy bez słowa, dobrze wiedząc, że jutro panienka z agencji może nam powiedzieć, że nas już tam nie chcą. Byłem, widziałem, pochylałem grzbiet, chociaż czasem korciło dać takiemu w zęby, oj korciło. Albo inna sytuacja: szefo podpowiada kobietom, aby się szybciej poruszały, a nie skarżyły, że zimno...
Jest coraz trudniej, i to nie tylko w Kanadzie (o czym warto pamiętać), w Grecji i Hiszpanii część zatrudnionych nie widziała wypłaty od miesięcy! Nasz południowy sąsiad zmierza w kierunku komuny coraz szybciej, przecież kryzys nie skończy się na tym, że ludzie stracą domy, lewakom marzy się wywrócenie USA do góry nogami. Na razie odbiera się ludziom domy, wolność i nadzieję, że coś się zmieni.
Dawne, dobre czasy, które przecież pamiętamy, nie wrócą: to se ne vrati!
Postępujące zubożenie społeczeństwa daje się zauważyć na każdym kroku. Jeszcze nie tak dawno wyłożony ze śmieciami złom nie był zabierany przez prywatne osoby, dzisiaj to rzecz normalna. To, że ktoś prosi o grosiaka, to też chleb powszedni.
Gdzie są nasi przedstawiciele? Jak w komunie my, my wyborcy i podatnicy zarazem, pijemy szampana ich ustami. Pan Harper poleciał do Indii, opala się, zwiedza, a niechby nam powiedział, ile miejsc pracy poleci na koniec świata? Klasa średnia, która jest gwarantem normalnego rozwoju kraju, zanika z dnia na dzień, chyba nawet szybciej się topi niż lodowce... Chciałbym usłyszeć polityka, który na forum parlamentu wstaje i mówi: k... czas najwyższy zatrzymać miejsca pracy w Kanadzie, Polsce. Komu służą politycy, ludzie przez nas wybrani, przecież nie nam! Ich punkt widzenia zmienia się za każdym razem, kiedy zmienią punkt siedzenia?
Wykończą nas bez mydła! Może trzeba rower przerobić na rikszę? Jeszcze kilka lat jestem w stanie popedałować, może do 67 lat dociągnę, a jeżeli nie, to problem sam się rozwiąże i jaka ulga dla systemu emerytalnego.
Jesteśmy świadkami, a jednocześnie odczuwamy na własnej skórze, jak społeczeństwo dzieli się na dwie grupy: na tych, którzy mają kasę i mieć jej będą coraz więcej, oraz na tych, którzy w półniewolniczych warunkach będą się cieszyć, że mają na miskę cienkiej zupy. To nie jest jakiś czarny scenariusz, pisany na kolanie horror. Zwyczajnie zaczyna brakować pieniędzy, ale skąd je brać, skoro jedyne miejsca pracy, jakie powstają, to usługi, fast foody etc., a nie wypracowany konkretny towar, który można sprzedać innym. Niemądrzy, albo do cna cyniczni, propagandyści każą nam się cieszyć z nowych miejsc pracy – głównie part time – często i ci, którzy pracują 40 godz., zatrudnieni są oficjalnie w niepełnym wymiarze godzin, aby tylko nie wypłacać świadczeń socjalnych. Bandytyzm to delikatne określenie na takie praktyki.
To, że nam podnieśli wiek emerytalny do 67 lat, to dopiero początek, no bo kto zabroni naszym przedstawicielom podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej? Kiedy pod koniec XIX w. Bismarck wprowadzał socjale w Niemczech, trzeba było ukończyć 70 lat. Na początku XX w. Nowa Fundlandia wprowadziła granicę 75 lat! Nie udawajmy zdziwienia, kiedy i nam znów podniosą.
Bo to jest pytanie nie tylko o to, jak żyć, ale i skąd brać! Ile minister finansów może ściągnąć z takich jak ja, ile zapłacę haraczu od swoich 10,25? I nasza grupa rozrasta się jak drożdże, a osób wyciągających rękę po pomoc też jest coraz więcej. Z pustego i Salomon nie naleje, ale dlaczego nasze rządy są takie i taką prowadzą politykę, że w skarbie pustki? Dawno temu zasiadający na tronie polskim Sas każdego ranka miał pytać swego skarbmistrza: Bruehl, mamy pieniądze?
Panie premierze, mamy pieniądze?
Może więc znajomy ma rację? Machnąć ręką na wszystko, niech inni się za mnie martwią. Na przykład w Windsor mamy 11 tys. rodzin o niskich dochodach, zgodnie z nowym programem pomocy i oszczędności energii, mogą dostać izolację na poddasze, żarówki, a nawet nową lodówkę. I ja im to wszystko ze swoich 10,25 funduję!
Na socjal rząd kasę zawsze znajdzie, ostatecznie wybory są co cztery lata i "fajnie" się rządzi. Ale cały naród na welfare...?
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!