Teksty
Publicystyka. Felietony i artykuły.
Niezwykła historia nastoletniego poganina
Napisane przez Leszek Wyrzykowski(do przemyślenia w czasie świąt)
W latach 1981–1989 Matka Słowa (tak przedstawiła się Matka Boża wizjonerkom) objawiła się w Kibeho: niewielkim miasteczku położonym w Rwandzie. Objawienia w Kibeho zostały przez Kościół katolicki uznane za autentyczne w roku 2001. O tym niezwykłym wydarzeniu było bardzo głośno, a co ważne, miejscowy biskup był jednym z pierwszych, którzy uwierzyli w autentyczność objawień. Powołanie specjalnej komisji diecezjalnej, w skład której wchodzili nie tylko księża, teologowie, ale także świeccy specjaliści – w tym psychiatra, upewniło biskupa, że nie są to histerie przeżywane przez nastoletnie dziewczyny.
Dodajmy, że członkowie komisji prowadzili nie tylko obserwacje, ale także naukowe badania; może nawet nie do końca naukowe, bowiem jak wspomina dr Muremyangango Bonaventure, pewnego dnia schwycił wizjonera za gardło i zwyczajnie zaczął dusić... i kto wie, jak by się to skończyło, gdyby jeden z księży nie oderwał go siłą od wizjonera. Nie mógł bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście ma do czynienia z nadprzyrodzonym zjawiskiem, czy udawaniem?
Mówiąc o autentyczności objawień w Kibeho, musimy podkreślić, że wszystko to, co widzący mówili i przekazywali, było zgodne z nauką Kościoła.
To wszystko spowodowało, że już w roku 2001 ks. bp Augustin Misago ogłosił decyzję Kościoła o autentyczności maryjnych objawień w Kibeho. Są to pierwsze objawienia maryjne na kontynencie afrykańskim. Oczywiście można na ten temat znaleźć sporo informacji np. w sieci, ale polecam książkę pt. "Our Lady of Kibeho. Mary Speaks to the World from the Heart of Africa", której autorką jest Immaculee Ilibagiza.
Niemniej jednak, niejako na marginesie tej niezwykłej historii, miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, niezwykle wzruszające i wręcz zmuszające do głębokiej zadumy, refleksji – jednym słowem, do prawdziwego rachunku sumienia...
Matka Boża objawiła się uczennicom szkoły średniej w Kibeho 28 listopada 1981 (dzień pierwszego objawienia), kilka miesięcy później Jezus objawił się 15-letniemu chłopcu o imieniu Segatashya. Jest to historia niezwykła nie tylko przez to, że doszło do objawienia, ale ze względu na osobę: był to chłopak, który w życiu nie spędził godziny w szkole, a więc absolutny analfabeta. Biblii nie miał w ręku, ponieważ był poganinem, który o chrześcijaństwie nie miał przysłowiowego zielonego pojęcia.
Jego rodzina – piątka dzieciaków, przy czym Senagatashya był najstarszy – należała do najbiedniejszych z biednych: jednoizbowa lepianka, kilka kóz, krowa, niewielkie poletko, na którym uprawiano fasolę. Nocą nie tylko rodzina spała w "domu", ale także krowa. Głód nie był czymś nadzwyczajnym w życiu wizjonera. Jak wspominał ojciec I. Ilibagizy, mimo 15 lat wyglądał na 10, co mogło świadczyć tylko o jednym, że w swoim krótkim życiu jadał co najwyżej jeden, skromny posiłek dziennie... I właśnie do niego przyszedł Jezus.
2 lipca 1982 r. Segatashya poszedł w pole zrywać fasolę, ale strąki wydały mu się dziwnie piękne, nadzwyczaj dojrzałe... zerwał kilka i poszedł na sąsiednie pole, aby zapytać sąsiada, czy i on widzi to samo? Sąsiad powiedział, że strąki jak strąki, fasola jak fasola. "Pewnie za długo przebywałem na słońcu" – pomyślał chłopak, popił wody ze strumyka i usiadł w cieniu (taką wersję wydarzeń przedstawiła jego siostra, której nastolatek opowiadał o tym wszystkim, czego doświadczał). Wtedy usłyszał głos, który był jak "muzyka rozbrzmiewająca w jego sercu". Głos dobiegał z góry, padło pytanie, czy jeżeli przekaże ci wiadomość, poniesiesz ją w świat, do ludzi? Segatashya wiedział, że nie może odmówić, że jest gotów zrobić wszystko, o co zostanie poproszony.
Powiedział tak, jestem gotowy, ale kim jesteś? Ujrzał Jezusa, otrzymał też pierwsze polecenie, sprawdzające go. Jezus powiedział mu, pójdziesz do tych, którzy pracują naprzeciwko domu pana Huberta, powiesz im: "Jezus Chrystus posłał mnie dzisiaj powiedzieć wam, i wszystkim ludziom, odnówcie swe serca. Dzień się zbliża, kiedy ludzkość zacznie doświadczać trudności. Dlatego nie możecie teraz powiedzieć, że nie ostrzegłem was".
Trudno sobie wyobrazić tę scenę: nagi (ubranie stracił, biegnąc ogłosić słowa Jezusa) mikrus przemawia do dorosłych mężczyzn, upominając ich, aby się nawrócili, opamiętali, bo kara coraz bliżej... Jedni chcieli go w tym momencie obić kijami, inni zapytali, a kto cię przysyła? Odpowiedział, że Jezus Chrystus! Bluźnierca! Pijany, opił się bananowym piwem... Nie został pobity przez obcych, ale własny ojciec nie żałował mu razów. Ojciec, podobnie jak syn, był poganinem i słowa o Jezusie, o pokucie nie docierały do niego, uważał, że chłopak uderzył się w głowę... Nawet go związał, aby nie wychodził do ludzi.
Wszystko na próżno. Następnego dnia wokół ich lepianki zaczęli się gromadzić ludzie, chcieli chłopaka zobaczyć, chcieli z nim rozmawiać; chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o przesłaniu, które zaczął głosić. Trudno to sobie wyobrazić, ale już następnego dnia Segatashya, rozmawiając z ludźmi, cytował Nowy Testament, odsyłał ich do konkretnych wersów, konkretnych ewangelistów. Przechodził błyskawiczne studia teologiczne...
Spróbujmy sobie to wyobrazić: nastoletni poganin, który nie ma najmniejszego pojęcia o Jezusie, Biblii, chrześcijaństwie – zaczyna przemawiać do ludzi z pewnością kogoś, kto zjadł zęby na studiowaniu Pisma Świętego. Oczywiście, że nikt nie jest w stanie tego wytłumaczyć. W tym przypadku zawodzi "mędrca szkiełko i oko", pozostaje tylko wiara i pokorne przyjęcie do wiadomości, że nastolatek rzeczywiście otrzymał niezwykłą łaskę bezpośredniego kontaktu z Jezusem i Jego Matką. Pierwsze objawienia miał Segatashya w pobliżu rodzinnej lepianki, później – na polecenie Jezusa – dołączył do wizjonerek w Kibeho.
Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że po pierwszych objawieniach wewnątrz szkoły, aby dotrzeć do tysięcy pielgrzymów, zbudowano specjalne podwyższenie, na którym wizjonerzy (widzący?) mieli objawienia; wśród nich Segatashya.
Apel do ludzi, aby się nawracali, czynili pokutę, szczerze się modlili – bo są tacy, którzy tylko udają – aby kochali Boga i bliźnich, były to najważniejsze punkty przesłania, które za pośrednictwem chłopaka skierowane zostało do wszystkich ludzi. Jezus, podobnie jak Maryja, ostrzegał, że dzień kary się zbliża, że jest nieuchronny, jeżeli się ludzie nie opamiętają, nie poprawią.
W czasie jednego z objawień Segatashya widział rzeki pełne krwi, tysiące zakatowanych maczetami ofiar; podobną wizję miała Maria-Claire, jedna z wizjonerek. Dwanaście lat później, w 1994 r., Rwanda spłynęła krwią, kiedy bojówki Hutu wymordowały około miliona Tutsi! Czy była to wojna domowa? Raczej przerażające okrucieństwem etniczne czystki.
Wspomniana przeze mnie I. Ilibagiza ocalała dzięki temu, że pastor ukrył grupę kobiet w łazience. Dr James Orbinski, autor książki "An Imperfect Offerring. Humanitarian Action in the Twenty-First Century" (w ramach organizacji Lekarze Bez Granic przebywał m.in. w Rwandzie), przytacza historię kilkuletniej dziewczynki, którą matka, widząc nadciągających morderców, ukryła w latrynie. Dziecko przeżyło, ale cała rodzina została zarąbana maczetami!
Wspomniałem, że lokalny biskup powołał specjalną komisję , która przez kilka lat towarzyszyła wizjonerom, zapisywała wyniki badań prowadzonych w trakcie objawień; notowano wszystko, co mówili wizjonerzy, i to, co mówiła Matka Boża (później, po skończonym objawieniu). Przeprowadzano wywiady z wizjonerkami i Segatashyą. Dzięki temu ocalała część materiałów, które gromadził dr Bonaventure (w czasie trzech miesięcy ludobójstwa schronił się w Burundi). Ale większość dokumentacji zaginęła w trakcie krwawej jatki, jaką zgotowano milionowi ludzi. Może dlatego uznano tylko trzy osoby, chciaż wizjonerów było więcej.
Na podstawie tego, co zostało uratowane, można dotrzeć do części materiałów dotyczących chłopaka, jego objawień i poczynań, które podejmował na polecenie Jezusa. Niezwykle ważne są zapisy rozmów, które prowadził z Jezusem Segatashya. Chłopak pytał swego boskiego rozmówcę o różne sprawy, podejmował różne tematy, zapytał np., dlaczego mnie wybrałeś i pozwoliłeś, abym przed ludźmi stanął nagi, dlaczego dopuściłeś do ośmieszenia mnie? Jezus mu powiedział, że też, przed ukrzyżowaniem, został rozebrany na oczach tłumu i ośmieszony. A dlaczego wybrał właśnie jego? Aby pokazać całemu światu, na jego przykładzie, że kocha wszystkich ludzi i za wszystkich umarł na krzyżu; dlatego objawił się najbiedniejszemu z biednych, poganinowi. Jezus bowiem nikogo nie odrzuca, nikogo nie potępia, troszczy się o każdego i to bez względu na to, czy wierzy. Umarł za wszystkich!
Ponieważ na grudzień 2012 r. Majowie mieli zapowiedzieć koniec świata (koniec ich kalendarza, a swoją drogą ciekawe, jak tysiące lat temu prymitywna cywilizacja była w stanie opracować taki kalendarz?!), warto zwrócić uwagę na objawienia, w czasie których Segatashya pytał Jezusa o ten właśnie tragiczny finał naszego bytowania na ziemi. Jezus powtórzył to, co jest zapisane w Nowym Testamencie, powiedział, że nie zna dnia... tylko Bóg Ojciec to wie i nikt inny. Dodał też, że gdyby nawet wiedział, kiedy to nastąpi, to i tak zachowałby to w tajemnicy. Ludzie – tłumaczył – mają się nawracać nie ze względu na strach, ale z dobrej woli, kierowani miłością do Boga i drugiego człowieka. Niebo jest dla tych, których serca wypełnione są miłością do Boga.
Mnie osobiście zastanowiło inne stwierdzenie z objawienia, Jezus miał powiedzieć, że koniec przyjdzie nie dlatego, że ludzie są źli, ale dlatego, że Bóg, stwarzając świat, wiedział jednocześnie, że pewnego dnia przyjdzie koniec: "koniec świata nastąpi z ludźmi lub bez nich". Chodzi zatem nie tylko o koniec rodzaju ludzkiego, ale Ziemi jako takiej? Jest dużo opisów końca świata, przerażających wizji, które mogą zmrozić krew w żyłach, ale czy skłoni to ludzi do bycia lepszymi? Nadejdą dni, kiedy pojawią się fałszywi prorocy czyniący cuda i powołujący się na imię Jezusa, ale prowadzący do zguby. Segatashya zapytał więc, jak ich poznać? Odpowiedź była prosta: oni będą wymagać hołdów, czci, a kiedy ja powrócę, czyniąc cuda, nie będzie rozgłosu. Pamiętamy z Ewangelii, że Jezus nie zabiegał o rozgłos. I tak będzie, kiedy powróci. Nie chcę przytaczać innych przykładów, ostatecznie wiemy o co chodzi, jakie jest żądanie Bożego Syna: pokuta, dobre uczynki, miłość do Boga, do bliźniego, szczera modlitwa.
Na polecenie Jezusa Segatashya udał się do Burundi, ale został odesłany przez biskupa. Nie dokonał niczego, ale był posłuszny. Udał się następnie do Zairu, gdzie spędził 2,5 roku, dzieląc się z tysiącami ludzi tym, co Jezus mu powiedział. W Zairze otrzymał dar języków, dzięki czemu mógł dotrzeć do znacznie szerszego grona słuchaczy. Po objawieniach publicznych (2 lipca 1982 – 2 lipca 1983) miał Segatashya jeszcze prywatne, zwłaszcza w czasie pobytu w Zairze, ale po skończonej misji prowadził zwyczajne życie, które dobiegło tragicznego końca w roku 1994. Podobnie jak Marie-Claire, jedna z widzących w Kibeho, został zamordowany.
Ale powrócę jeszcze do czasu, w którym miał objawienia, np. w marcu 1983 r., na prośbę Jezusa, podjął 15-dniowy ścisły post. O tym, że mimo objawień pozostał dzieckiem, świadczy jego prośba skierowana do Jezusa: prosił o... łyżeczkę cukru w herbacie! Dodał za to trzy dni postu. Ktoś się uśmiechnie, ktoś wzruszy ramionami, ale nie śpieszmy się z takimi ocenami. W trakcie postu został poddany mistycznym doświadczeniom, np. koronę cierniową miał mu nałożyć sam Jezus. Wspominał później o straszliwym bólu, kiedy ciernie wbijały mu się głęboko w skórę. Otrzymał też wizję nieba i, zeznając przed komisją, powiedział, że od tego momentu jego jedynym życzeniem jest znaleźć się w niebie; obraz nieba ma zawsze przed oczami i uczyni wszystko, zgodzi się na wszystko, aby się tam dostać.
Nie wiem, jakie jest stanowisko Kościoła w sprawie objawień Segatashya (ostatecznie Kościół uznał objawienia w Kibeho, ale wymienia się tylko trzy wizjonerki), być może nigdy nie zostaną (odpukać) oficjalnie uznane, niemniej jednak warto, zwłaszcza teraz, w okresie świątecznym, wygospodarować sobie czas na małe podsumowanie minionego roku; można cofnąć się jeszcze dalej, dlaczego nie? Warto zastanowić się nad tym, co miało miejsce w Kibeho 30 lat temu.
Warto zastanowić się nad tym, co dzieje się wokół nas: co widzimy, co słyszymy. Jak postępujemy my, jak postępują nasi bliźni (bez względu na kolor skóry, bez względu na religię, status społeczny). Czy jest w nas miłość do Boga, do bliźniego?
Ks. Krzysztof Poświata, michalita pracujący na Białorusi, a prowadzący rekolekcje m.in. w parafii Świętej Trójcy w Windsor, zapytał: czy jesteś gotowy modlić się za swojego wroga? U św. Pawła czytamy:"Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość".
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Rozmowa z przyjacielem zaradzi samotności. Kpina bądź wzruszenie ramion skutecznie rozprawią się z głupotą. Książka, muzyka czy film rozwieją mgłę nudy. Bo nuda to rzecz upiorna.
Co prawda niejaki Nietzsche wyraził przekonanie, że nawet bogowie na próżno walczą z nudą, niemniej Friedrich Wilhelm był prawdopodobnie syfilitykiem. Ewentualnie cierpiał na psychozę maniakalno-depresyjną z waskularną demencją. Żaden autorytet. "Bóg umarł" i podobne dyrdymały. Błazenada.
Tak więc rada znajdzie się niemal na wszystko, na nudę również. Wszelako z jednym prawdopodobnie wyjątkiem – mianowicie na limity oplatające nadwiślański system opieki zdrowotnej rady nie ma. Psiocząc na owe limity, wielu pacjentów zapewne wołałoby do nieba o pomstę. Tymczasem wielu milczy. Czemu? Czyżby z powodów owych limitów dotarli już na miejsce?
Tymczasem miłościwie nam panujący premier, zajęty rządzeniem tak bardzo, że najwyraźniej na cokolwiek innego czasu mu już nie wystarcza, ocenia sytuację jako "dość typową pod koniec każdego roku".
Epatowanie obietnicami
O katastrofalnym stanie polskiego systemu ochrony zdrowia pisałem ledwie przed tygodniem i zgadzam się, że tego rodzaju utyskiwania przypominają skakanie po leżącym, ewentualnie kopanie umierającego. Ale tym, którzy płacą, wolno narzekać i wolno wymagać. Tym bardziej, gdy docierające do opinii publicznej zapowiedzi kolejnej reformy, tym razem polegającej na elektronicznym potwierdzaniu uprawnień osób ubezpieczonych, mrożą krew w żyłach, jeżą włosy na głowach, a w niektórych kieszeniach nawet otwierają scyzoryki. W okolicznościach, w jakich uzyskanie specjalistycznej pomocy lekarskiej często graniczy z cudem, gdy lekarz przestał być symbolem zawodu społecznego zaufania, a erozja tego zaufania narosła do poważnego deficytu, epatowanie narodu kolejnymi obietnicami "poprawienia sytuacji" sprawia, iż – jak to ujmował publicysta Maciej Rybiński – znów będą powody, aby "ześmiać się ze śmiechu".
Proszę nie strzelać do posłańca, bo stawiam brytyjskie funty przeciw zgniłym pomidorom: po pierwszym stycznia wielu chorym tym bardziej nie będzie w Polsce do śmiechu, zostaną bowiem całkowicie pozbawieni opieki lekarskiej. Z drugiej zaś strony, Bartosz Arłukowicz znowu poświęci wiele minut swego cennego ministerialnego czasu, by brylując w mediach, przekonywać, że "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało".
Nic się nie stało, ale może coś w końcu drgnie. Przed nami bowiem prawdziwa lawina bankructw, a co za tym idzie – masowych zwolnień, skutkujących alarmującym wzrostem bezrobocia. Oznacza to, że w szybszym niż dotąd tempie krach gospodarczy zaczyna przekładać się na sytuację coraz większej grupy polskich rodzin, zlęknionych i patrzących w przyszłość z prawdziwym przerażeniem. W szerszej perspektywie: gwałtownie maleją wpływy podatkowe do kasy państwowej, konieczność nowelizacji przyszłorocznego budżetu stałą się oczywistością natychmiast po jego uchwaleniu (większością ledwie dwunastu głosów), a powyższe przyznaje nawet najsłynniejszy w świecie specjalista od finansów, to jest Vincent "bez peselu" Rostowski.
Wybory Polaków
Dopowiedzmy, czego Rostowski głośno nie mówi. Mianowicie jeśli chodzi o poziom PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca, zajmujemy 23. miejsce w Unii Europejskiej, zaś same odsetki od zadłużenia, które Polska oddaje wierzycielom, to ponad 42 miliardy złotych rocznie. 42 miliardy samych odsetek, dwie trzecie tego, co w przyszłym roku zaplanowano dla publicznego systemu ochrony zdrowia.
Państwo nie tyle Polakom rdzewieje, co de facto gnije, podczas gdy cały wysiłek chronionych medialnie "elit" wciąż nakierowany jest na przekonywanie ludzi, że jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, a kto mówi inaczej, tego należy zaliczyć do wrednych faszystów, wkładających nienawistnie kij w tryby światłych reform. Wszystko to przekłada się na wybory Polaków. Wszak od maja 2004 roku, czyli od momentu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, z kraju wyjechało według różnych szacunków od półtora do ponad dwóch milionów ludzi. Dziś socjologowie utrzymują, że kolejnych sześć milionów młodych Polaków także chciałoby wyjechać za granicę, by tam podjąć pracę. Witold Gadowski mówi o tym tak: "Jaruzelski i jego pomagierzy, już w połowie lat osiemdziesiątych, zrozumieli, że wywalanie zrewoltowanych rodaków na emigrację jest swoistym wentylem bezpieczeństwa systemu i ochoczo zgadzali się na wydawanie paszportów w jedną stronę. Tym sposobem ponad milion solidarnościowo usposobionych Polaków bezpowrotnie wyjechało na obczyznę. Dziś paszporty posiadamy już w tylnych kieszeniach spodni, jednak to co oferuje młodym ludziom pan Rostowski na spółkę z niezbyt rozgarniętą w rachunkach (vide autostrady i stadiony) rządową kompanią, jako żywo przywodzi na myśl jaruzelszczyński wentyl bezpieczeństwa".
Sanktuaria tożsamości
Ale może w tym miejscu zostawmy na chwilę zapłakany i apatyczny dzień dzisiejszy – po to, by wyjrzeć przez okna wiodące do radosnego jutra. Proszę bardzo, jak tu pięknie: drzewa zrzuciły złotą opończę liści, poranki siwieją szronem i mgłą, srebrzyste wieczory tuli do siebie mroźny księżyc, gwiazdy podszczypują się przyjacielsko, zaś wiatr uśmiecha przyjaźnie, niecierpliwie wyglądając pierwszej gwiazdki. Płatki śniegu przekomarzają się, tuląc do rozgrzanych szyb, a świat mruży oczy w oczekiwaniu. Oto czas, w którym jednoczy nas duch chrześcijaństwa. Czas, w którym dojrzewają ziarna nieskończoności.
Niech zatem blask betlejemskiej nocy wypełni nas nadzieją, a płochy trzask pękającego opłatka pozwoli zrozumieć i wybaczyć. Niech nigdy nie zabraknie nam chleba i człowieka, z którym tym chlebem będziemy mogli się dzielić. Niechaj w tych dniach w nas i wokół nas zagości życzliwość płynąca ze źródła Betlejemskiej Nocy. Niech rodzący się Chrystus pokaże nam, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy, kim tak naprawdę jesteśmy, czego pragniemy, za czym tęsknimy, w co wierzymy oraz jaką właściwie prawdę o sobie i świecie ukrywamy w sanktuariach tożsamości indywidualnej, narodowej i cywilizacyjnej.
Czytelnikom Gońca i Redakcji życzę najcieplejszych słów, najszczerszych życzeń i najlepszych smaków. A poza tym choinek wspinających się do samego nieba, tęczowych bombek, blasku świec oraz pogody ducha, optymizmu i nieustannej superaty uśmiechów w nadchodzącym roku. Oby okazał się lepszy od minionego.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Łapię się na tym, że za dużo pamiętam, a bez pamiętania każdemu jest łatwiej...
A co pamiętam? Kiedy 10 lat temu ktoś pytał, dlaczego to rząd pozwala na eksport kanadyjskich (w zasadzie amerykańskich) miejsc pracy do Azji, odpowiedź polityków była zawsze taka sama; że w czasach globalizacji musimy się z tym pogodzić; że miejsca pracy niewymagające wysokiej wydajności, wykształcenia i zaawansowanych technologii, będą "emigrować". Nie ma jednak powodu do obaw – uspokajano – ponieważ naszym zadaniem jest nowoczesność w domu i zagrodzie – dlatego też nasz system imigracyjny musi przyciągać najtęższe umysły. Niektórzy nawet altruistycznie narzekali, że Kanada drenuje talenty z państw mniej rozwiniętych i to jest nie fair. Pamiętam rozmowę z pewną panią polityk z Oshawa-Whitby – gdzie nomen omen wciąż jeszcze produkuje się jakieś auta – która na pytanie, co rząd Ontario zamierza zrobić, by zatrzymać miejsca pracy w sektorze produkcyjnym, nie kryła, że ten sektor w "dzisiejszych czasach" jest passe i odpowiedzią na wyzwania współczesności są uniwersytety i imigracja osób utalentowanych – to ma nam zapewnić wysoki standard życia i w ogóle powszechną szczęśliwość, kiedy to przechadzać się będziemy w laboratoryjnych kitlach eleganckimi alejami słonecznych miast, wożąc pupy elektrycznymi samochodami.
Już wtedy wiadomo było, że jest to jak najbardziej bezczelne (bezmyślne?) żenienie kitu, bo każdy inżynier powie, iż wysoko zaawansowana technologia najlepiej powstaje na wyciągnięcie ręki, blisko produkcji, a nie "sobie a muzom". Tak czy owak, mieliśmy właśnie dożywać tych pięknych czasów, kiedy nagle okazało się, że nasz system imigracyjny jest niedostosowany do bieżącej sytuacji, bo w Kanadzie nie ma komu robić. Gdzie? Ano przy wydobyciu! W kopalniach! Tak pod ziemią, jak w odkrywce. To są te największe braki. Kanada zawsze była, jest i będzie krajem surowcowym. Nagle okazuje się, że nie powinniśmy sprowadzać żadnych tam talentów lecz robotników wykwalifikowanych, a nawet radzimy talentom już posprowadzanym, by się nieco przekwalifikowały "w dół". Tu mi się przypomniało, że w globalnym świecie przewidzianym przez genialnego Aldousa Huxleya, robota w kopalniach należy do najniższych kast – bodajże wykonują ją delta – u których specjalnie nie pozwala się na wykształcenie całego mózgu.
Jak słusznie wskazują związki zawodowe – ci sprowadzani robotnicy, doraźni czy mniej doraźni, zazwyczaj zarabiają mniej niż ich kanadyjscy koledzy. Na tym polega zresztą urok ich ściągania. Czyli globalizacja w przypadku państw Zachodu zaczyna wyglądać tak, że najpierw wyeksportowaliśmy dobrze płatne miejsca pracy w zaawansowanej technologicznie produkcji – jak przemysł samochodowy, a następnie sprowadzamy robotników do brudnej roboty w kopalniach, do czego rozpuszczeni względnym dobrobytem państwa socjalnego Kanadyjczycy się nie garną. Tym samym standard życia zwykłych pracowników raczej będzie się obniżał niż podnosił. To samo zresztą dotyczy miejsc pracy dla osób bardziej wykształconych, które spokojnie mogą być zajmowane przez sprawnych naukowo Chińczyków czy Hindusów. Proszę zapytać ludzi, którzy w Kanadzie pracowali w zakładach układów scalonych i innych takich. Przeminęło z wiatrem!
Gdzie tutaj jest ten high tech? Bo mi się wydaje, że idzie raczej w tej metodzie o globalne wyrównanie poziomu życia i zarobków poszczególnych warstw społecznych – w naszym przypadku owo równanie do wspólnego mianownika oznacza równanie w dół.
•••
Ponoć świat miał się skończyć 21 grudnia, ale skoro Państwo czytają ten tekst to najwyraźniej Pan Bóg uznał, że to jeszcze nie pora. Co ciekawe, spotkałem ludzi autentycznie zaniepokojonych ową "przepowiednią" Majów. Jest to o tyle dziwne, że większość jest chrześcijanami. Jeśli więc nie wierzymy w to, co Pan Bóg nam dał szczęśliwie w naszej wspaniałej polskiej katolickiej kulturze, to przynajmniej rozeznajmy się na tyle, by nie być podatnym na jakieś njuejdżowe bzdurne półprawdy i ekscytacje. Słowem, jeśli odchodzimy od wiary katolickiej, to zastanówmy się głęboko, w imię czego to robimy, żeby czasem nie okazało się, że w imię własnej ignorancji i głupoty.
Wracając zaś do końca świata, to przepraszam bardzo, a co to za news?! Przecież cała nasza zachodnioeuropejska kultura mówi, że ten świat się skończy. Kiedy? Nie wiadomo, dlatego trzeba być gotowym. Nikt z nas tutaj na stałe nie zostaje, nie ma więc co się zadomawiać, bo nasze życie, niezależnie od tego co tam powypisywano w takich czy innych kalendarzach, i tak dobiegnie końca – zresztą proszę popatrzeć po sobie – jeśli ktoś obserwuje, jak z dnia na dzień robi się młodszy, to gratuluję. I znów, gdybyśmy się tak bardzo nie pogubili i nie byli takimi cywilizacyjnymi analfabetami, tobyśmy wiedzieli, że chrześcijanin powinien się cieszyć na koniec takiego świata – bo to wróży nadejście naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Pozostaje więc sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego bardziej wierzymy w kalendarz Majów, niż w Pismo Święte – bo odpowiedź na to pytanie naprawdę dużo wyjaśnia!
Wesołych Świąt!
Andrzej Kumor
Mississauga
Podobnież co ósma osoba w USA pracowała u McDonald'sa. Ciekawy jestem, czy są oni lepszymi pracownikami niż ci, co nie pracowali tam? W każdym razie rząd Rumunii zatrudnia ich chętnie, a Wera Kowaliowa, była minister ekonomii Gruzji, bardzo sobie chwaliła trening, jaki tam otrzymała.
Moda na turystykę
Wreszcie ruszył ktoś głową, że można zarabiać sporo na przyjeździe gości i między innymi porządkuje się znów twierdzę Brześć. Na ale jak zwykle u nas, wszystko oparte jest na półprawdzie. Tak, twierdza była nie broniona przez sowieckich żołnierzy, co była oblegana. Natomiast trzy dni broniła się tam załoga polska i zrobienie o tym ekspozycji by zainteresowało Polaków. Niestety, nie tylko w ten sposób ukrywa się historię. Nie wiem tylko, czy turyści z Polski przy okazji pobytu będą pytać się o upamiętnienie wspólnej sowieckiej i niemieckiej defilady, której fotografie są do obejrzenia w licznych albumach.
Wspaniała książka
Redakcja wychodzącego w Brześciu nad Bugiem kwartalnika "Echa Polesia" wydała bardzo ciekawą książkę pt. "Szlakiem nieposłusznych" pióra mieszkającego w USA Leonarda Kosikiewicza, opisującą dolę rodaków pod jarzmem niemieckim i sowieckim oraz działanie niewojskowej organizacji Związek Obrońców Wolności, która zawiązała się po 1945 r. i działała w Brześciu i kilkunastu innych miastach Białorusi.
Autor, który trafił do łagrów, wspomina, że odwilż w ZSRS zaczęła się nie z dobrej woli Chruszczowa, ale w wyniku kłopotów ekonomicznych, bo praca łagierników była w sumie mało wydajna i kosztowna. Dalej było najpierw kilka buntów łagierników już w1953 r., ale później w 1956 r. było ich wiele więcej i one doprowadziły do praktycznego ich rozwiązania.
Czy można dogonić
Co tu dużo mówić, Korea Południowa zadziwia świat. Produkty firm takich jak Samsung czy Hyundai biją się na rynkach świata na równi z produktami z USA czy Europy Zachodniej, a przecież w 1953 roku, gdy zakończyła się tam wojna, było w sumie 50 inżynierów.
Smutna rocznica
90 lat temu malarz Eligiusz Niewiadomski w Zachęcie w Warszawie zastrzelił pierwszego prezydenta Odrodzonej Polski, światowej sławy konstruktora elektrowni wodnych pochodzącego ze Żmudzi Gabriela Narutowicza, który większość swego twórczego życia spędził w Szwajcarii i dorobił się znacznej fortuny.
W czasie I wojny światowej działał wspólnie z Henrykiem Sienkiewiczem i Ignacym Paderewskim w Komitecie Pomocy Polskim Ofiarom Wojny i był po Paderewskim głównym sponsorem tego Komitetu.
W 1919 r. powrócił do Polski, był ministrem robót publicznych i ministrem spraw zagranicznych. Wyboru miało dokonać zgromadzenie narodowe i po kolejnych głosowaniach odpadali kandydaci, którzy otrzymali najmniej głosów. Wreszcie w finale zostali On i również zasłużony dla Polski ordynat hr. Maurycy Zamoyski. Ten podobnie wiele łożył na Polski Komitet Narodowy w Paryżu i był w przyjaźni z wodzem endecji Romanem Dmowskim.
O zwycięstwie Gabriela Narutowicza zdecydowały głosy mniejszości narodowych i ludowców, dla których patriota, ale "magnat", był mało strawny.
Po wyborze prasa endecka rozpoczęła niesamowitą nagonkę na Niego. Głosiła, że to nie polski prezydent, że jest masonem i niewierzącym, ta prasa zresztą od czci i wiary też odsądzała Marszałka Piłsudskiego.
Zarzucano Mu między innymi, że współpracował z Niemcami, a przecież to samo i nawet dłużej robił ukochany przez endecję gen. Haller. Jadącego na zaprzysiężenie do Sejmu młodzi endecy obrzucali śnieżkami i próbowali uniemożliwić dojazd do Sejmu, tak że musiała interweniować polska kawaleria. Ludzie, którzy żyli wówczas, mówili, że zrobiono taką nagonka na Narutowicza, że MUSIAŁ się znaleźć "ktoś", kto do niego strzeli.
Opowiadano mi, że Ignacy Paderewski wysłał do przedstawiciela endecji w Zurychu telegram kategorycznie żądający, by spotkał się z przedstawicielem piłsudczyków i ustalił wspólny program.
Chcąc, nie chcąc, człowiek ten to zrobił, po kilku godzinach dyskusji z przedstawicielem piłsudczyków wysłał do Paderewskiego telegram, gdzie napisał:
uzgodniliśmy nasze stanowiska jesteśmy z nimi w zgodzie, my i oni chcą wolnej i Niepodległej Polski.
Nie dodał, że w innych sprawach mieli nadal odrębne stanowiska.
Kończąc te słowa, zapytam, czemu NIKT nie zamówił Mszy św. za tego wielkiego patriotę? Oczywiście to zrobię sam na... Białorusi. Dodać trzeba, że podobna nagonka na PiS prowadzona przez "Gazetę Wyborczą" i inne wielkie media miała też swój podobny epilog w Łodzi, gdzie zabito pracownika Klubu PiS.
W niedzielę lewica chciała zrobić demonstrację pod Zachętą, która miała być skierowana przeciw "narodowcom" i "faszystom". Okazał się niewypał – mimo nagłośnień przyszło na nią może 300 osób.
Z Krakowa
Znów byłem w dawnej stolicy, Trochę śniegu, zimniej i mniej turystów niż kilka tygodni temu, ale zawsze coś dla nich i samych Krakusów jest.
Na Rynku Głównym dekoracje bożonarodzeniowe i przedświąteczny kiermasz, trochę wyrobów rzemieślniczych, trochę świecidełek na choinkę. Trochę kiosków ze smakowitymi pieczywami, wędlinami oraz kilka wielkich beczek, z których sprzedawali "galicyjski grzaniec", czyli grzane wino z dodatkiem różnych przypraw, jak goździki, majeranek, miód itd.
Całkiem smaczny trunek. Była też scena przy jednym z wyjść z Sukiennic, na której występowały różne zespoły ludowe i dziecięce.
Podobny kiermasz i estrada była przed dworcem kolejowym i też sporo odwiedzających.
Potem odwiedziłem ulice Szeroką, gdzie jest sporo postżydowskich kamienic, żydowskich restauracji oraz cmentarz żydowski.
Tam też mieści się mały hotel w domu, gdzie urodziła się sławna Helena Rubinstein, która stworzyła wielką firmę kosmetyczną, a na dodatek była bardzo propolska i hojnie łożyła na polskie cele.
Dzięki niej odbywały się wielkie polskie bale Polonais Ball w Nowym Jorku. Na nich często bywałem i pamiętam nie tylko jej córkę, ale drugiego wybitnego propolskiego Żyda, pianistę, łodzianina Artura Rubinstei-na, który pięknie na dwa lata przed śmiercią poloneza tam wodził.
W domu Heleny Rubinstein jest dziś sympatyczny hotel i restauracja, ale właśnie tam powinien stanąć jej pomnik. Bardziej niż powinno powstać w Warszawie Muzeum Żydów Polskich...
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
Nie mamy na ziemi żadnego odniesienia do potworności egzekucji w Newtown w stanie Connecticut. Morderca przekroczył ludzki wymiar instynktu. Bo to co nam przekazał Stwórca w instynkcie, to ochrona dzieci nawet kosztem ryzyka utraty własnego życia. To uczucie szczególnej opiekuńczości i macierzyństwa posiadają mężczyźni i kobiety. Można polemizować, która płeć bardziej w te uczucia jest zaopatrzona, znamy wiele przypadków, że tak ojciec potrafi samodzielnie wychować dzieci z miłością, jak i matka to wykona skutecznie. Dzieci są skarbem cywilizacji i gwarantem jej dalszego rozwoju i życia. Dlatego zabójstwa dzieci nawet w przypadku działań wojennych zawsze wzbudzają odrazę i wstręt do agresorów. Zdarzało się w historii, że nawet dzikie drapieżne zwierzęta, gdy znalazły zagubione czy porzucone dziecko, otoczyły go opieką i po swojemu "wychowały".
Policja prowadzi śledztwo, szukając nadal motywów działania młodego mordercy. Nam pozostają pytania. Bo jaki zawód wykonywała matka, młoda przecież kobieta, posiadając w domu arsenał broni? Ta kobieta świetnie się tą bronią posługiwała i nauczyła obchodzić się nią swojego syna. Czy była pracownicą policji? CIA ? FBI? Czy jej związek z bronią palną miał inne podłoże? Czy prowadząc syna Adama na strzelnicę, chciała go oderwać od innych pokus? Czy traktowała strzelanie sportowo? Obronnie czy ofensywnie? Już na początku komunikatu zastanowiło mnie, że w strzelaninie nie było rannych. Wszyscy byli trafiani przez profesjonalistę. Ginęli na miejscu. Morderca strzelał celnie i bezwzględnie! To nie były podobne wydarzenia jak w Columbii, gdzie zamachowcy siali pociskami i było wielu rannych. Ten gnojek zabijał precyzyjnie. W dziennikach wyliczają wszystkie przypadki zamachów z użyciem broni palnej. Od Kalifornii przez Las Vegas, New Jersey, do obecnego Newtown. Rozbujano publiczną dyskusję o prawie do posiadania broni w USA. O zasadności tego prawa. Bo właśnie obecnej władzy neokomunistycznej w USA o to chodzi; o rozbrojenie społeczeństwa, które uzbrojone, stanowi poważne zagrożenie dla nowego systemu i dla władz globalnego rządu, którego stolica i administracja ma być w USA. Systemu rządów, który żeby się utrzymać i znaleźć uzasadnienie swoich działań, sięga często do demonicznej perfidii. Zabija, szantażuje, morduje (patrz Polska), kłamie, manipuluje, oszukuje.
Pamiętamy dziwne zawalenie się wieżowców 9/11 nieadekwatne do wyzwolonej energii uderzeń dwóch samolotów. Kilka lat wcześniej w garażach tych budynków eksplodowało 500 kg najpotężniejszego konwencjonalnego materiału wybuchowego w furgonetce. Oberwało się piętro garażu, utworzył się ogromny lej, a budynki stały nadal. Powstaje pytanie, komu zniszczenie World Trade Centre służyło? Podobnie, stymulowane zamachy w Rosji czy w Smoleńsku. Zawsze powinniśmy szukać odpowiedzi na pytanie, kto na tym skorzystał... W czasie wojny w Wietnamie żołnierze pierwszej linii otrzymywali przez zastrzyki stymulanty. Niwelowały hamulce moralne, uczucia wyższe i wzmagały brawurę. Czyż mając tak rozbudowane służby specjalne (około 18 agencji rządowych), trudno jest przygotować delikwenta, uprzednio go wyszukując? Podać środki stymulujące?
Fantazja?
Być może, ale nie jest niemożliwa.Gdy ktoś morduje dzieci, to na pewno ma wyłączony w mózgu element oceny sytuacji i uczucia wyższe. Podejrzewam, że ma również wyłączony instynkt samozachowawczy, gdyż zwykle po wydarzeniach popełnia samobójstwo.
Zamachy w Londynie – 36 ofiar,w spokojnej Norwegii – 82 ofiary, w Szwecji – 32 ofiary, można długo wyliczać. Powstają pytania: co lub kto stymuluje mózgi tych ludzi do tych skrajnych prymitywnych działań.
Nasze dzieci stwardniały uczuciowo. Rodziców traktują jak producentów paszy, którą żarłocznie konsumują, oraz dostawców "kasy" na gadżety i inne zabawki. Przez systemy edukacji są rozpasane, nieobowiązkowe, żyją w swoim wirtualnym świecie, nieakceptując świata dorosłych. Ich mózg atakowany jest ustawiczną agresją na ekranach kin, telewizorni, wreszcie w grach komputerowych. Ich słuch bombardowany pulsem elektronicznych bębnów, wrzasków, anarchicznych tekstów wyrzucanych ochrypłymi głosami mantr o niszczeniu świata, religii, o wyzwoleniu z obowiązujących kanonów porządku, wreszcie w najlepiej lubianym konspiracyjnym rapie o zabijaniu.
"Zabijemy nasze matki niech wąchają od spodu kwiatki" – to są słowa polskiego zespołu "metalowego". A na ekranach komputerów cała masa gier, przy których nasza latorośl, ścierając kapiący z emocji pot, zabija z broni i różnych gadżetów potwory lub "wrogów". Po każdym celnym strzale sylwetka żołnierza bryzga krwią i ofiara przewraca się na grunt. Patrzymy się na nasze dziecko, a ono ładuje następne magazynki wirtualnej broni i strzela do wychodzących zza węgła przeciwników. Czy jest już na etapie, że może strzelać do innych już niewirtualnie?
Dziecko przez lata skutecznie ma wyłączane uczucia wyższe, miłość, koleżeństwo, braterstwo, miłość do świata,otoczenia, aż w końcu zaczyna go nienawidzić. Proces postępuje powoli, z premedytacją i skutecznie. Psychiatrzy, psycholodzy biją na alarm. Ignoruje się ostrzeżenia, bo jest ten stan rzeczy na rękę każdej władzy. Ogłupionej młodzieży, niedokształconej, pozbawionej umiejętności pisania i czytania, nawet liczenia, system potrzebuje do machiny wojennej. Wystarczy wrzucić kilka przekonywających haseł, skusić przygodą, "kasą" i do armii zgłaszają się tysiące ochotników! Sprawdźcie, rodzice, swoją szkolną latorośl, czy wykona proste podliczenie bez użycia kalkulatora lub komputera... Rodzice? Zabiegani, opłacający rachunki, pracujący w dwóch firmach, nieraz na dwa etaty, nie są w stanie poświęcać czasu dzieciom. Młodzież najwyraźniej podzielona na ambitnych "nerdów" i olewających świat bumelantów, którym się należy to, na co mają ochotę. Podzielona na tych, którzy biorą udział z rodzicami w uroczystościach religijnych, i na tych, co strzelają bez wyrzutów sumienia w tłum niewinnych przechodniów, będąc na "haju".
Problem psychiczny Adama Lanzy to problem współczesnej cywilizacji śmierci. Ta cywilizacja przestała się rozwijać w kierunku pokojowego współistnienia. Ta cywilizacja wyzwala demony. I one zaczynają dominować nad światem. A dinozaury pomału odchodzą, nic już nie mogąc przekazać i nauczyć.
Andrzej Załęski, Toronto 19.12.2012
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…