Jestem nadal u tej samej pani starszej niemieckiej, niedaleko Bremy. Opiekuję się nią, mieszkam z nią i w ten sposób zarabiam na utrzymanie rodziny, która jest w Polsce. Pracuję przez siedem dni w tygodniu. W dawnej Polsce chyba służące miały lepiej. Cicho, nie narzekać. Dobrze trafiłam, do dobrych ludzi.
Rano postanowiłyśmy iść z panią na spacer, ale deszcz trochę padał. Ona szybo się ubrała i wychodzi z domu. Otworzyła drzwi, klucz zostawiła w drzwiach. Poszłam szybko pozamykać drzwi środkowe domu, prowadzące do ogrodu. Po drodze się szybko ubieram, bo pani wyszła przed dom, a na pewno pada. Zamknęłam drzwi domu. Ale nie na klucz, przymknęłam po prostu. A one się zamknęły na amen. A my bez klucza. Deszcz wcale mocno nie padał, tylko troszkę.
Przypomniałam sobie, że sąsiadka z drugiej połówki domu ma klucz, a moja pani ma klucz do jej domu. Zadzwoniłam, sąsiadka wyszła, też starsza pani, do zimnej sieni, wiatr jeszcze podwiewał, a ona nieubrana jak trzeba. Ale dała nam te nasze klucze. Od wielu lat leżą w czerwonej torebeczce na szafce. Nigdy nie były używane. Już byłam zadowolona, a tu okazuje się, że ten klucz wcale nie pasuje. Ten drugi, do skrzynki pocztowej, pasuje. Klucz do drzwi dało się włożyć, ale nie dało się przekręcić – w żadną stronę. Jakby nie od tych drzwi.
Ale jeszcze był drugi sąsiad z domu obok, który mógłby pomóc. On często u nas coś naprawia. Zostawiam więc moją panią u jej sąsiadki i pędzę do domu obok. Nie wiem, którędy wejść. Przekraczam zamkniętą niską bramkę, psa żadnego nie słychać ani nie widać, i dzwonię. Dzwonię raz, drugi raz. Cisza. Więc idę od drugiej strony. Tam też dzwonię, cisza. Więc pukam w okno w kuchni i słyszę tylko, jak piesek szczeka gdzieś dalej w domu. Wracam więc do sąsiadki, gdzie czeka moja pani. Ubrana w kurtkę, jak to na spacer. Rozpinam ją trochę, bo w pokoju ciepło. Okazało się, że panie starsze już dzwoniły do tego sąsiada i rzeczywiście go nie ma w domu.
Co tu robić? Do mojej pani starszej i do jej sąsiadki dociera to, że moja dała tamtej wiele lat temu zły klucz. Gdyby był dobry, toby się go dało przekręcić w zamku. Jak mogło się to stać, że dała jej nie ten klucz? Nie możemy zadzwonić do rodziny starszej pani, bo sąsiadka nie ma numeru, a ja nie wzięłam komórki. Na spacer wychodzimy tylko przed dom. Nigdy nie brałam. Brałam, jak gdzieś wyjeżdżałam po zakupy.
Przypomniałam sobie, co mówiła rodzina, że klucze mają też diakoni, czyli służba kościelna pielęgniarska. Dzwonimy tam, są trudności z dojazdem do nas tych pięciu kilometrów, nie ma nikogo wolnego, ale pani obiecała, że się sama pofatyguje. Czekamy długo, długo. Sąsiadka już sobie gotuje na obiad ziemniaki, my czekamy. Chciałam się urwać, pójść do naszych komórek, coś tam porobić, ale panie proszą, żebym jednak została. W końcu przyjeżdża samochód ze służbami pielęgnacyjnymi niemieckimi. Niestety, ich klucz się kręci, ale nie otwiera. Pani twierdzi, że zamek się popsuł.
Idą wszystkie trzy do domu sąsiadki, a ja uparciuch proszę jednak o ten klucz, bo naszym nie dało się kręcić, a tym się da. I kręcę, i wysuwam troszkę, i kręcę, i mocno wpycham, i kręcę. I tak z 20 minut. Naciskam na drzwi, otworzyły się! Cud!
Panie starsze nie mogą uwierzyć. Bardzo, bardzo cieszy się sąsiadka, której na głowie siedziałyśmy. Ona dopiero co ze szpitala wróciła, ma też ponad 90 lat. Takiej starszej pani to nawet trudno rozmowę tak długo prowadzić.
Moja pani, szczęśliwa z zakończenia, obiecała służbom niemieckim zapłacić za przywiezienie klucza. Gotuję szybko spóźniony obiad, ale myślę już nad tą zagadką z kluczem. Trzeba to sprawdzić. Tylko uważać przy sprawdzaniu, żeby się znów nie zamknąć.
Jak się gotowały ziemniaki, moja ryba się dusiła i szpinak się rozmrażał na małym ogniu w garnuszku, wyskoczyłam z kluczami, stworzyłam taką samą sytuację. I już wiem wszystko. Zamek jest dobry. Jak wychodziłam, to klucze zostały w zamku. Więc inne klucze, z drugiej strony drzwi, nie miały już miejsca. Nie można klucza w zamku zostawiać. Tu i tu mamy takie drzwi. Jak klucz tkwi w zamku, to drugim kluczem nie możemy go otworzyć. Ja otworzyłam, bo klucz nie był widocznie przekręcony i trochę wyleciał, i wtedy udało mi się otworzyć. Jak to dobrze być w swoim domu. Ale pani starsza powinna podorabiać klucze. Ja powinnam mieć swój. I jeden powinien być też ukryty gdzieś na zewnątrz budynku. Bo sąsiadka może pójść do szpitala.
Ona prosi mnie, żebym rodzinie nic nie mówiła. Ona nie lubi żadnych zmian ani żadnych uwag. Zastanowię się nad tym. Jak zadzwonię do rodziny, to poproszę ich, żeby nic nie mówili, że dzwoniłam.
Wychodząc z domu na ten spacer, nie miałam czasu się przebrać. Wyglądałam śmiesznie w spódnicy z falbanką na dole, w getrach, odblaskowych ciepłych zielonych skarpetach i przedeptanych srebrnych kapciach. Mieszkamy na wsi, przed nami szeroki chodnik, idziemy trzy domy dalej, wracamy te trzy domy, idziemy dwa domy w drugim kierunku i już wracamy do naszego domu. Tu ludzie nie chodzą, nie spacerują. Jeżdżą samochodami. Kto by się przejmował jakimś samochodem, wyszłam więc z domu ubrana byle jak, po domowemu. Chociaż w reklamach kuchni widzę kobietę na bardzo wysokim obcasie, elegancko ubrana.
Przechodzę do innego tematu – teraz temat: kiełbasa.
Więc pani starsza pytała się, czy będę jechać dzisiaj do miasta. Nie potrzebowałam jechać, więc nie dawałam jej jasnej odpowiedzi, bo gdyby coś potrzebowała, to przecież żaden problem pojechać tam samochodem. Ona chciała, żebym kupiła krew-kiełbasę z jęzorami. Domyśliłam się, że chodzi o kaszankę z ozorami albo coś w tym stylu. Niezbyt mądrze odpowiedziałam jej, że wiem, co to jest, bo to mój mąż jada i mój pies. O tym psie niepotrzebnie wspomniałam.
A ona zadzwoniła do byłej niemieckiej opiekunki i razem pojechały po tę kiełbasę, przy okazji wzięły ciuchy do Czerwonego Krzyża. Niemiecka opiekunka to jakaś jej dalsza sąsiadka, przychodziła do tej pani na dwie godziny dziennie przez wiele lat? Może pani moja się za nią stęskniła. Może mnie nie lubi? Opiekunka, która była przede mną, brała raz w tygodniu wolny dzień i jechała do sąsiedniego dużego miasta. Tam miała znajomą albo znajomego. Więc raz w tygodniu Niemki sobie mogły zarobić. A ja nie pozwalam nikomu dorobić, bo nie wymagam dnia wolnego. Jestem tu non stop. Znajomej ani znajomego w dużym mieście nie mam. Poza tym wyjazdy kosztują. Rodzina mi dwa tygodnie temu zrobiła pół dnia wolnego, zwiedziłam wtedy Bremę i było cudownie. Jednak teraz szybko robi się ciemno, może być ślisko, lepiej siedzieć na miejscu, jeszcze mnie czeka długa droga do domu, do Polski, jeszcze się najeżdżę.
Dzisiaj w czasie obiadu przeczytałam, że Gewalt, przemoc, jest w domu starców. Że opiekunki krzyczą na ludzi starszych z demencją i nawet ciągną ich za włosy, co zostało nagrane przez syna ukrytą kamerą. Że Niemcy mają za mało kadry w domach dla osób starszych, że za duże wymagania się stawia pracownicom, że nie powinno być tak, że musi być matura, aby tam pracować. Że ich trzyletnie szkoły mają czasem wyższy poziom niż zagraniczne uniwersytety. Że będą uchwalać, żeby osoby ponad 16-letnie mogły pracować w opiece nad ludźmi starszymi, jeśli będą kontynuować naukę w opiece. Powiedziałam o tym starszej pani. Niepotrzebnie. Jak ja lubię kłapać zębami. Ona mi powiedziała, że ja wszystko, co polskie, to wychwalam. Tęsknię za Polską, dlatego tak jest. Nie wszystko wychwalam. Ona nie ma racji.
Przyjechały, niepotrzebnie się martwiłam. Pani chciała oddać bieliznę, którą kupiła wcześniej, a która była niedobra. Jeszcze kupiła sobie piżamę i kupiła tę krwawą kiełbasę, czyli ciemny salceson. Ja bym tam nie dojechała. Znam drogę tylko do trzech marketów. W dodatku miasto jest porozkopywane, objazdy. Wszystko OK.
Gdybym nie przedłużyła pobytu, tobym już za trzy dni jechała szczęśliwa do domu. Moja rodzina miałaby na listopad pieniądze, może na część grudnia. Nie wiem, czy by starczyło do końca grudnia. I od 2 stycznia musiałabym jechać znów do Niemiec, szukać miejsca przy starszych ludziach do zarobku. Więc lepiej tutaj dłużej zostać i potem dłużej w domu. Pieniędzy starcza na styk, tylko na opłaty i na jedzenie, na pewno niewykwintne.
W odpowiednim czasie muszę pani starszej wytłumaczyć, jak postępować z naszymi drzwiami. Dzisiaj było za dużo stresu, żeby ją znów pakować w stres. Do rodziny nie zadzwoniłam, o co pani starsza prosiła. W sumie nic takiego się nie stało. Zamku w drzwiach nie trzeba wymieniać. Musiałam tylko poznać te drzwi. Powinien mnie ktoś uprzedzić. Poprzednie opiekunki nie wychodziły z panią starszą na spacer, więc nie było tych problemów.
Ja wychodzę z nią dwa razy dziennie na spacer. Musiałam ją przekonać najpierw do tych spacerów, potłumaczyć, że potrzebuje tlenu, ruchu. Pani starszej przestało się już kręcić w głowie. Ale te drzwi dzisiaj były złośliwe…
W polskiej internetowej prasie przeczytałam o wychowawczyniach przedszkola, które zgubiły kilkoro 4-letnich dzieci. W Niemczech rok temu jakiś pan starszy zainteresował się 3-letnią dziewczynką, która jechała sama w kolejce podmiejskiej. Zostawiła ją wycieczka przedszkolna, panie nie zorientowały się, że im brakuje dziecka. Takie małe dzieci zdążą jeszcze świat zwiedzić. Najlepiej i najbezpieczniej jest im w piaskownicy. Uwielbiałam robić babki z piasku.
Wanda Rat
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!