Narody, grupy etniczne, organizacje rozmaitej proweniencji, ponadnarodowe przedsiębiorstwa i drobne firmy rodzinne – wszędzie tam mamy do czynienia ze splotem najrozmaitszych interesów.
Nikt rozsądny nie zakwestionuje, że każdemu z wymienionych środowisk zależy na zdobyciu i utrzymaniu wpływów, pozwalających owe interesy sprawnie realizować. Często zdarza się tak, że wpływy te dużo łatwiej umacniać za pomocą ustaleń, o których opinia publiczna nie wie, bo pozostają do wyłącznej wiadomości układających się stron.
CZYM JEST LOJALNOŚĆ
I teraz uwaga, będzie pytanie ociekające antysemityzmem: skoro w ostatnim 20-leciu co trzeci szef polskiej dyplomacji miał żydowskie pochodzenie (Stefan Meller, Adam Daniel Rotfeld oraz Bronisław Geremek), jeden szczyci się honorowym obywatelstwem Izraela, zaś aktualny ma żonę Żydówkę*), czy człowiek rozumny nie powinien koniecznie stawiać pytań o ewentualne źródła postaw tych ludzi? O motywy ich decyzji? A już zwłaszcza czy nie powinien o to pytać w sytuacjach konfliktu interesów etny polskiej i żydowskiej?
No i najważniejsze: kto w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej takie pytania w ogóle odważa się stawiać – i dlaczego nie w medialnym mainstreamie? W końcu nie ma to, tamto: lojalność to nie jest coś, co chowa się do kieszeni kiedy się chce, i wyjmuje, gdy uzna się za stosowne.
Dlaczego ja te pytania stawiam? Sprowokowała mnie Agnieszka Holland, komentując słowa prezydenta USA o “polskim obozie śmierci”. Mianowicie reżyserka powiedziała: “Obama jest jednym z lepiej wykształconych prezydentów Stanów Zjednoczonych (...). Zawiedli jego eksperci”.
Otóż przekonywanie, że “jeden z lepiej wykształconych prezydentów” na jednym z najwrażliwszych “odcinków” zatrudnia ignoranta (ignorantów), jest właśnie wyrazem ignorancji. Najpewniej zaś złej woli, bo jaka Holland jest, taka jest, ale aż tak głupia nie jest na pewno. Słowa Obamy ignorancją nie były (Emanuel Rahm, człowiek szefujący administracji Białego Domu, niechybnie zatrudnia właściwych ludzi, nie ma obaw) i znakomicie wpisały się w proces upokarzania Polski i Polaków, zarządzony przez żydowskiego grandziarza (i malwersanta), ówczesnego sekretarza Światowego Kongresu Żydów, Israela Singera. 19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: “Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum” – jeśli Polska nie zadośćuczyni żydowskim roszczeniom, będzie publicznie atakowana i poniżana na forum międzynarodowym”. Według niektórych źródeł, Singer dodał także: “Więcej niż trzy miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie zezwolimy. Będziemy nękać ich tak długo, dopóki Polska się znów nie pokryje lodem”.
OBERWANIE CHMURY
Barack Hussein Obama, przemawiając do kamer w czasie uroczystości wręczania Medali Wolności, dopowiedział światu, co ów miał usłyszeć także z tego poziomu. Nasz (?) Adam Daniel Rotfeld wykorzystał okazję by siedzieć cicho, a wskazując na woskowinę w uszach udał, że słowa Obamy to nie pijarowskie oberwanie chmury, że to tylko kropla z kranu. Na koniec Bronisław Komorowski protestem w formie listu podłożył się Obamie jak... (ale tę metaforę zatrzymam już dla siebie). W efekcie prezydent USA przeczołgał Polskę przez “ubolewanie” – i pozamiatane. Tymczasem słowa o “polskich obozach śmierci” rzucone w przestrzeń publiczną z jednego z najwyższych szczebli na świecie, mkną przez siebie, a ich echo dudni, budząc rozmaite widma (exemplum dziennikarka Debbie Schlussel).
Zgrzeszyłbym mocno, gdybym przy tej okazji temu i owemu nie wytknął innej podłości. Polegającej na skrupulatnym przemilczaniu faktu, iż informowanie Aliantów o masowej eksterminacji Żydów w Polsce okupowanej przez Niemcy, to była drobiazgowo zaplanowana i skutecznie przeprowadzona operacja struktur podziemnego państwa polskiego, a nie kwestia incydentalnych zachowań indywidualnych osób wstrząśniętych obserwowanym dramatem, czyli ludzi pokroju Jana Karskiego.
Zaakcentujmy to jeszcze mocniej: Karski (właściwie: Józef Kozielewski), czyniąc to, co uczynił, wykonywał rozkaz dowództwa Armii Krajowej, realizując plan polskiego rządu (i właśnie tę okoliczność Karski przed śmiercią sam mocno podkreślał, a co przypomniała Polakom dr Barbara Fedyszak-Radziejowska). W tych okolicznościach niedopowiedzenia w rodzaju “bohaterski Polak ratujący Żydów” cuchną równie mocno, co każda inna tak zwana półprawda. Albo jak całe łgarstwo, proszę sobie wybrać.
Tylko kto o tym wszystkim ma przypominać światu? Ani chybi, ci wredni antysemici. Czyli ludzie z uporem maniaka podkreślający, że wmawianie ludziom rozumnym, iż korzenie etniczne nie mają wpływu na poglądy czy wyrażane opinie, to kpina ze zdrowego rozsądku. I że negowanie tego faktu jest świadectwem zatrważającej (a przy tym samozgubnej) naiwności. I jeszcze to, że we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
*) Władysław Bartoszewski dla dziennika “Rzeczpospolita”, 23.02.2011: “Proszę wskazać inny kraj w Europie, w którym w ostatnim 20-leciu trzech szefów dyplomacji, Meller, Rotfeld i Geremek, było żydowskiego pochodzenia, jeden ma honorowe obywatelstwo Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Widziane od końca: Młoda, wykształcona i wymyślona
Napisane przez Andrzej KumorNajczęściej nie zdajemy sobie sprawy z manipulacji, czasem podejrzewamy, że coś jest nie tak, ale do końca nie rozpoznajemy przekłamania, są jednak przypadki, kiedy manipulowanie przybiera brutalną postać.
Tak się składa, że ośrodki wpływu, które rozmiękczają mózgi Polakom czasem idą "na całość".
Piszę to, bo właśnie przeczytałem "dekonstrukcję" niewinnego zgoła i przyjemnego tekstu o pewnej anonimowej młodej kobiecie, zamieszczonego przez "Gazetę Wyborczą" w magazynie "Duży Format" - w założeniu miłego czytadła na weekend. Tekst rozjaśnia tajemnice mrocznego środowiska kibiców - przez dziennikarzy Wyborczej uroczo określanych mianem "kiboli", czyli istot, których człowieczeństwo stoi pod znakiem zapytania.
Materiał (zobacz TUTAJ) opowiada o "kibolach" Odry Opole. Miła oku panienka, zapalona rzekomo "kibicka" Odry występuje incognito, z zabandanowaną buzią... I leci takim tekstem:
"Na meczu Odry Opole stałam na dole trybuny ultrasów. Usłyszałam, nie pierwszy raz zresztą, jak wykrzykują hasło: »Śląsk opolski zawsze polski!«, zupełnie zapominając, że Opole i te ziemie przez 600 lat były niemieckie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że cały sektor tych kolesiów, z którymi chciałabym się kolegować, trzyma ręce wzniesione do góry w geście "Heil Hitler". To było przerażające".
Wynika więc z tego tekstu, ni mniej ni więcej tylko, że "Śląsk opolski zawsze polski" to jest hasło - nacjonalistyczne, a może nawet nazistowskie, skoro sektor przy tym "hajlował" niczym rasowi neohitlerowcy z Reichu? Dobrze ułożony, tolerancyjny czytelnik "Dużego formatu" GW dowiaduje się, że Śląsk opolski był przecież przez 600 lat niemiecki, skoro więc ma już być "jakiś", to raczej niemiecko-polski, a nie wyłącznie "polski"; może powinien być nawet wyłącznie "niemiecki", bo przecież 600 lat to kupa czasu...
Wywiadowana panienka wstydzi się za kolegów, którzy szowinistycznie skandują "tylko polski!". Panienka - wynika z tekstu - wstydzi się słusznie, a sympatia czytającego ma być po jej stronie.
Ale to nie koniec "kibolskich wybryków", które zawstydzają naszą uroczą bohaterkę GW. Młoda kobieta przywołuje drugi incydent, kiedy to wstydziła się za swych kolegów. tym razem pobierając nauki na opolskich studiach. Opowiada: Albo pamiętam taką sytuację. W czasie poprzednich mistrzostw Europy oglądaliśmy w akademiku, w sali telewizyjnej, mecz Polska - Niemcy. Jakieś sto osób. Byli wśród nas studenci z Niemiec na wymianie. Remisowaliśmy prawie do końca, a potem jednak strzelili nam bramkę. Po meczu wszyscy wyszli przed budynek. I te sto osób otoczyło pięciu Niemców i zaczęło śpiewać "Rotę". Że pokażemy im naszą potęgę. Wstydziłam się za nas."
No więc Drogi Czytelniku, naszej młodej wrażliwej Polce wstyd jest, gdy jej dzicy koledzy śpiewają Rotę.
Tu wypadałoby zapytać, gdzie się takie kobiety... rodzą? Czy aby rzeczywiście w Opolu?
Odpowiedzi dostarcza niejaki LooZ (całość TUTAJ) - który od ok. 5/6 lat jest jednym z głównych organizatorów ruchu kibicowskiego na Odrze. LooZ pisze:
- Bez mojej wiedzy i/lub akceptacji nie dzieje się właściwie nic, od opraw począwszy, przez wyjazdy, na wprowadzanych piosenkach skończywszy. Tak więc, na ogół znam 99% aktywnych kibiców z sektora A, co jest o tyle łatwiejsze, że od paru lat pałętamy się wpierw po dołach 1 ligi, żeby potem rozwiązać klub i zacząć od nowa w 4 lidze, więc frekwencja nie powala...
Z dalszej wypowiedzi LooZa wynika z dużym prawdopodobieństwem, że rzeczona panienka przyszła na świat... w głowach redaktorów GW; jest awatarem i w realu nie istnieje. To taka medialna kukła, "literacki" słup służący do nalepienia propagandowych plakatów.
LooZ w wykopie.pl. wyjaśnia: "sam odpowiadam za to, że w okolicach 2005 roku na stadionie przy Oleskiej zaczęto śpiewać "Śląsk Opolski Zawsze Polski!", a potem promowałem to hasło m.in. przez przygotowanie 500 koszulek z tym hasłem na mecze wyjazdowe w Katowicach i Wrocławiu. To po pierwsze, po drugie, w Opolu od końcówki lat 90 nie pojawia się właściwie w ogóle "hajlowanie", ani gesty faszystowskie (wcześniej się zdarzały, przyznaję). W Opolu nie wykonujemy nawet gestu popularnego w innych klubach, który polega na tym że do pieśni przykłada się pięść do serca, a potem unosi się PIĘŚĆ (!) w górę"
i dalej :
- Abstrahując od idiotyzmu "wstydzenia się" za Rotę, opolskie uczelnie wyższe nie współpracują z uczelniami niemieckimi, tylko z portugalskimi, hiszpańskimi i tureckimi. Nie słyszałem o ANI JEDNYM przypadku wymiany studenckiej na linii Opole - uczelnia niemiecka. Pani ta przedstawia się również jako pracownica Empiku, na dziale książki. No cóż, w Opolu mamy dwa Empiki, z dziewczyną przez fakt, że kupujemy dużo książek często tam bywamy, ale za cholerę nie przypominam sobie żadnej sprzedawczyni, która by chociaż trochę przypominała panią na zdjęciu. Co więcej, przez profil Stowarzyszenia kibiców Odry poszukaliśmy kogokolwiek kto by tą Panią znał, no cóż, mimo ponad 1000 fanów na FB, nikt tej pani nigdy nie widział, ani nie kojarzy"...
Propagandyści GW do swojej operacji nie potrzebują już żywego człowieka, wystarczy im matriksowa kukła - przecież i tak wiadomo, co trzeba włożyć jej w usta, aby polski patriotyzm utożsamić z szowinizmem i nacjonalizmem hitlerowskim; aby pokazać młodym "czego muszą się wstydzić...".
Z przesłania "GW" wynika, że to źli "polscy naziści" nie chcą dopuścić do "odtworzenia" niemieckiego charaktery tych pradawnych ziem germańskich.
•••
Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że "GW" to gazeta okupacyjna?! Powinniśmy to łagodnie perswadować wszystkim zaczadzonym jej jadem; wszystkim! - To obowiązek każdego z nas; w rodzinie, wśród znajomych, kolegów; winni to jesteśmy Powstańcom Śląskim, winni to jesteśmy tym wszystkim pokoleniom, które za wolność Ojczyzny przelały krew.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Kilka tygodni temu wybuchł pożar w kościele St Jerome w Brampton, gdzie proboszczem jest ks. Jan Kołodyński. Z budynku policja wywiozła też i zdetonowała bombę rurową. I co? No niewiele.
Jest to kolejna ilustracja asymetryczności praw katolików i grup wyznaniowo-etnicznych. Proszę sobie wyobrazić jaki cyrk medialny towarzyszyłby takiemu podpaleniu synagogi, o podłożenia bomby nawet nie wspominając. Jakie potężne machiny policyjne zostałyby wprawione w ruch, jak postawionoby na nogi cały zespół ds. ścigania zbrodni motywowanych nienawiścią.Tyczasem gdy “biją w katolików”, zapada cisza.
Nawet sami nie krzyczymy.
***
We wtorek w południe włączam "Russian Today" - rosyjski kanał telewizyjny po angielsku, a tam, wielkimi bukwami stoi “z ostatniej chwili”, że policja w Warszawie oddała strzały ostrzegawcze, że trzy osoby ranne w szpitalu... - Patrzę na polskie portale, gazety, radio - nic
Czyżby, jak w peerelu, dziennikarze czekali na uzgodnioną wersję? Czy dlatego ten poślizg? - reakcja była mniej więcej godzinę opóźniona w stosunku do RT.
***
Dzwoni do nas jedna Pani i informuje z oburzeniem o kolejnym antypolskim przeinaczeniu - pytam, czy dzwoniła do programu, gdzie zdarzenie miało miejsce - nie dzwoniła, bo cóż ona jedna znaczy, ale zadzwoniła do konsulatu, żeby interweniowali...
- Ludzie drodzy, jesteście pełnoprawnymi obywatelami tego kraju, gdy macie pretensje, że wasze prawa są źle chronione, lub, że ktoś obraża was ze względu na pochodzenie - krzyczcie w gazetach, radiu, telewizji - tam, gdzie przestępstwo miało miejsce - w ekstremalnych przypadkach dzwońcie na policję, by powiadomić o przestępstwie motywowanym nienawiścią - do nas dzwońcie zaś z informacjami. Reakcja instytucjonalna, Kongresu czy konsulatu znaczy o wiele mniej niż skargi 10 - 100 czy 1000 oburzonych słuchaczy czy widzów. Ten świat tak jest zbudowany i we wszystkich środkach przekazu wiedzą, że jak z jakimś ansem dzwoni 10 osób, to jest 1000 innych, które myślą podobnie, ale nie zdecydowały się na telefon. A zatem zawsze reagujmy, gdy nas obrażają i policzkują, nie dajmy sobie pluć w twarz i nie rozgrzeszajmy się łatwo tym, że oburzeni poplotkujemy na ten temat z sąsiadką.
***
W Polsce właściciele aptek nie mogą odmówić sprzedaży środków antykoncepcyjnych zawyrokował Główny Inspektor Farmaceutyczny.
Jest to proste naruszenie prawa własności. Jak można właściciela sklepu zmuszać do sprzedawania w nim czegokolwiek!? Przecież to jest total! To jest rozbój w majestacie prawa! Na tym polega wolny rynek, że sam uzupełnia braki. Jeśli środki antykoncepcyjne nie są dostępne w jednej aptece to zapewne minimum wysiłku wymaga, by dostać je w drugiej, jeśli ktoś mieszka za siódmą górą, to sobie te wstrzymujące specyfiki kupi w dużym mieście, albo wysyłkowo. Czy naprawdę trzeba kopać w gardło aptekarzom, gwałcić sumienia i naruszać godność ludzi?! Co to za chamskie prymitywy rządzą!?
***
Piłka nożna wyzwala wspaniałe emocje patriotyczne, jednoczy w obliczu przeciwnika, cudownie podnosi na duchu. Jakby to było pięknie, gdyby te dobre uczucia przekładały się na codzienną solidarność Polaków! Jakby to było cudownie, gdybyśmy się mogli poszczycić nie tym, że jakiś wytrenowany osiłek, wkopie skórzany balon między dwa słupki, lecz tym, że na co dzień potrafimy dokopać wrogom i gospodarnie urządzić się we własnym domu. Fajnie jest kibicować polskiej drużynie, fajnie pohukiwać, prężyć muskuły... a następnie podreptać pokornie do pracy w zagranicznym banku czy ubezpieczalni, by kombinować jak brata-rodaka skutecznie walnąć w rogi; fajnie malować się na biało-czerwono, by potem w niemieckiej gazecie odkuwać rodakom mózgi od czarno-żółto-czerwonej sztancy. Fajnie jest wymachiwać Ruskim szabelką i drzeć się w oczy, a potem grzecznie tyrać za grosze w ruskiej stacji benzynowej.
Brawo Panie, Panowie tyle wam zostało z Polski, żeby sobie pomachać biało-czerwonym szalikiem z kupionego od Chińczyków “zestawu kibica”.
***
Gdy człowiek posłucha tych, którzy (teoretycznie) rządzą strach chwyta za gardło. Nie, nie dlatego, że opowiadają jakieś hororry, a dlatego, że są to ludzie całkowicie oderwani od rzeczywistości, jakby się szaleju objedli. Mieliśmy niedawno strzelaninę w Eatons Centre i już radny Adam Vaughan, głośno woła, żeby natychmiast zakazać w Toronto broni palnej oraz amunicji. Oczywiście jeśli tylko p. Vaughan taki zakaz wprowadzi, to każdy jeden somalijski czy jamajski zakapior natychmiast wrzuci swojego uzi do jeziora...
Dlatego postuluję, by zamiast rady, miastem rządziło dwóch konsulów, no może trzech w triumwiracie - byłoby sprawniej, taniej i na pewno rozsądniej. Co najwyżej od czasu do czasu trafiłby się wariat, no ale z jednym można byłoby sobie poradzić...
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
List zza jeziora
Wydane w kraju w trzech kolejnych tomach pamiętniki Edmunda Hery wpisują się się w coraz liczniejsze, potrzebne, ważne świadectwa biograficzne i historyczne o Polakach i Polsce ostatniego wieku. Wypełniają stopniowo żywymi barwami wielką białą plamę niepamięci jakim ten czas pokryła „polityka kulturalna” PRL-u. Wiążą, zerwane w oficjalnej historiografii, nici łączące dziś z wczoraj i przedwczoraj naszego kraju. Mówią skąd przyszliśmy i uświadamiają kim jesteśmy, a zatem jakie umacniają nas tradycje i jakie ciążą na nas zobowiązania na chwilę bieżącą i na jutro. Pamiętnik Edmunda Hery czyni to w sposób skromny i rzeczowy: wierzymy autorowi, wiemy na pewno, że tak było, jak pisze. Zwykłość i rzeczowość narracji, ukazuje autora jako jednostkę typową i przeciętną, a zarazem wyjątkową i wzorcową. Nie był wysokim dowódcą wojskowym, politykiem, czy uczonym, a zarazem bił się o Polskę, gdy bić się trzeba było, pracował niestrudzenie zawodowo, budując Polskę, na każdym zakręcie drogi życiowej dokonywał wyborów moralnych i politycznych, które zawsze wpisywały go w główny nurt polskiego etosu.
Emund Hera (1901-1992) był inżynierem, budowniczym dróg i mostów. Urodzony na Kaukazie w rodzinie polskiej, spędził dzieciństwo w różnych miejscach Rosji, gdzie jego matka pracowała jako nauczycielka; ojciec zmarł w 1903 r. W wieku 16 lat będąc uczniem polskiej szkoły w Moskwie wstąpił ochotniczo do Białej Gwardii. W wieku 18 lat został żołnierzem 1 pułku ułanów 5 Dywizji Wojsk Polskich na Syberii. Dwukrotnie uciekał z niewoli bolszewickiej i ukrywał się miesiącami w tajdze syberyjskiej, wspomagany przez polskich zesłańców. Udało mu się wrócić do wolnej Polski w listopadzie 1921 r. Podjął studia Inżynierii Lądowej na Politechnice Warszawskiej; ukończył je w 1929 r. Wyjeżdżał na praktyki w kraju i za granicą. Pracował następnie na budowach mostów i dróg. Ożenił się z Zofią Żochowską. Jako porucznik w rezerwie odbywał okresowe szkolenia, by wziąć udział w kampanii wrześniowej dowodząc plutonem 4. Pułku strzelców konnych. Ranny, dostał się do niewoli niemieckiej, z której uciekł. Wrócił do Warszawy; w marcu 1940 r. państwu Herom urodziła się córeczka, Janina. W czasie okupacji pracował jako inżynier; był czynny w konspiracji; został mianowany rotmistrzem. Walczył w Powstaniu Warszawskim. Był jeńcem oflagów. Wrócił do kraju w grudniu 1945 r. i zamieszkał z rodziną w Szczecinie, gdzie pracował przy odbudowie mostów. W latach 1951-1956 kierował pracami podziemnymi przy budowie metra w Warszawie. W latach 1959-1965, z ramienia polskich przedsiębiorstw kierował budowami w Egipcie i na Cyprze. Po powrocie do kraju pracował m.i. przy przesunięcu kościoła na Lesznie i Pałacu Lubomirskich na Placu Żelaznej Bramy, przy budowie mostu Łazienkowskiego. W 1970 r. przeszedł na emeryturę, ale nadal był czynny zawodowo. W 1980 r. zaangażował się w ruch Solidarności. Długie, pracowite, dzielne, uczciwe, piękne życie. Opowiedziałem w największym skrócie jego główne etapy i punkty zwrotne. Spójrzmy na kilka zbliżeń.
Zbliżenie pierwsze. Wobec przygniatającej przewagi bolszewików, zdradzona przez aliantów, 5 Dywizja polska pod komendą pułk. Czumy skapitulowała na Syberii w styczniu 1920 r. Bolszewicy nie dotrzymali warunków i wzięli do niewoli większość Polaków. Część jednak rozpierzchła się i starała się dotrzeć do kraju. Należał do nich Hera. Jednakże w czerwcu 1920 r. został aresztowany przez Czeka. Transportowany do więzienia uciekł w tajgę. Napotkał Polaków. Nie mogli go przechowywać w swej chacie. Ale pomogli przetrwać samotnie. Poradzili wykopać ziemiankę w głębi tajgi. Była późna jesień 1920 r.
„Zatrzymaliśmy się nad leśnym parowem, na dnie którego płynął strumień. Malinowski poradził, abym zbudował sobie ziemiankę w skarpie tego parowu. Dał mi kilka wskazówek jak mam sobie tutaj radzić, mówiąc na zakończenie, że ‘potrzeba jest matką wynalazków’ i pożegnał mnie, zostawiając łopatę i siekierę do pracy oraz żywność wraz z kilkoma upolowanymi wiewiórkami do jedzenia. Rozlokowałem się na świeżym powietrzu i zabrałem się do roboty. Na noc rozpalałem wielkie ogniska z płonących sosen (w rozżarzonych dziuplach piekłem wiewiórki), pod których osłoną sypiałem na otwartym powietrzu. Budowę ziemianki rozpocząłem od wykopania w skarpie parowu dołu o głębokość 2 m. i wymiarach 3x3 kroki. Szło mi dość sprawnie. Następnie zabrałem się do wyrębu drzew. Ścinałem wysokopienne sosny, z których przycinałem kloce na ściany ziemianki. Kloce ściągałem do wykopu i układałem z nich ściany. Strop zbudowałem z żerdzi i gałęzi zasypując je ziemią. Wejście było od strony parowu. Otwór ten zasłaniałem klapą z paru desek połączonych razem za pomocą żerdek i łyka. Wewnątrz izby zrobiłem sobie pryczę do spania, a po środku palenisko.”
Precyzyjny opis. Dobra robota. W tej ziemiance przyszły inżynier spędził samotnie całą zimę 1920 na 1921. Dopiero na wiosnę 1921 roku udało mu się wydostać z bolszewii i wrócić do kraju.
Zbliżenie drugie. W lecie 1939 r. inżynier Hera buduje drogę betonową przez puszczę tucholską. 30 sierpnia odczytuje ogłoszenie o mobilizacji. Ma zgłosić się do wojska w Płocku. Natychmiast wsiada w pociąg i jedzie do Warszawy pożegnać się z żoną, która jest w ciąży. Ona chce mu towarzyszyć przez ostatnie godziny, więc biorą taksówkę (bo transport kolejowy jest już zdezorganizowany) i jadą do Płocka. Nazajutrz ona wraca tą taksówką do Warszawy pod nalotami niemieckiemi, a on melduje się w koszarach. Był w kawalerii generała Władysława Andersa. Po licznych pochodach i walkach całe wielkie ugrupowanie znalazło się na Zamojszczyźnie. Nastąpiło kolejne starcie z Niemcami. „W pewnej chwili usłyszałem szum nadlatującego pocisku i łamanych gałęzi, a następnie eksplozję i lekkie uderzenie w udo, tak jakby spadła na moją nogę szyszka z drzewa. Gdy się odwróciłem żeby zobaczyć, co się wydarzyło, ujrzałem dużą dziurę w płaszczu i spodniach oraz duży kawał przeciętego mięśnia z tyłu w udzie.”
Hera nigdy, w całej trzytomowej książce, nie skarży się na ból, zimno, głód. Nie mówi o uczuciach, także gdy pisze o swoich sukcesach, awansach i odznaczeniach, oraz o życiu rodzinnym. Jest rzeczowy. W zwyczajny sposób dzielny. A ta dzielność w warunkach, w których żył, często nabierała cech bohaterstwa. Też bardzo zwykłego.
Zliżenie trzecie, zatem.
Jest 2 października, już po kapitulacji Powstania Warszawskiego, w którym walczył. „Komendant Warszawskiego Okręgu AK awansował i odznaczył żołnierzy biorących udział w walkach powstańczych. W tej liczbie i ja się znalazłem jako odznaczony po raz drugi Krzyżem Walecznych. Po raz trzeci do tego odznaczenia zostałem podany 28 września 1944 przez dowódcę 3. baonu pancernego. Sprawa ta jednak z powodu okoliczności wojennych nie została załatwiona aż do kapitulacji.” I od razu następny akapit: „Uzgodniłem z żoną, że wyjdzie ona z dzieckiem, siostrą i jej synkiem 2 października. Umówiliśmy się, żę podążą one do Zakopanego z zamiarem doczekania u znajomych końca wojny. Liczyliśmy, że tam będzie bezpieczniej. Miałem ich szukać po powrocie z obozu.” Zakopane - bo oboje z żoną byli zapalonymi narciarzami i turystami, znali te okolice. A on sam wyszedł z wojskiem do niewoli. Ponieważ żona z córką zostały w kraju, z końcem wojny powrót nie ulegał dla niego wątpliwości. Po weryfikacjach i przesłuchaniach ubecja dała mu spokój. Podjął pracę w Szczecinie. Sprowadził tam rodzinę. Więc jeszcze jedno zbliżenie.
„Roboty na budowie przebiegały na ogół sprawnie. Konstrukcja mostu po jej wydobyciu na brzeg i naprawie miała być zamontowana na brzegu, a następnie przesunięta na podpory mostu. Zniszczony pod wodą filar miał być odbudowany pod sprężonym powietrzem. Nasuwanie przęseł na podporze pływającej odbywało się na wysokości około dwudziestu metrów nad poziomem wody w rzece. Całość robót wykonaliśmy w ciągu trzech lat i paru miesięcy. Mosty zostały oddane do użytku w październikku 1949 roku.” I tak inżynier Hera pracował przez następne kilkadziesiąt lat.
Książkę opracowała Janina Hera-Asłanowicz, córka autora, historyk, badaczka dziejów najnowszych. Sporządziła bardzo cenne przypisy historyczne i biograficzne, oraz indeks nazwisk. Dołączyła kilkadziesiat fotografii ludzi i dokumentów.
Edmund Hera walczył o Polskę jako żołnierz i konspirator, budował Polskę jako inżynier, uczył Polski sposobem życia, przykładem. Dzięki takim ludziom Polska jest.
Kazimierz Braun - Buffalo
--------------------------------------------------------------
Edmund Hera, "Z biegiem lat, z biegiem wydarzeń". Część I, 1904-1921, Wydwanictwo Verba, Chomontów 1992. Część II, 1922-1939, Oficyna Wydawnicza Politechniki Warszawskiej, Warszawa 2000. Część III, 1939-1956, Wydawnictwo LTW, Łomianki 2011
Joanna Wasilewska: Miasto rozkopane, wszędzie potworne korki. Wydzielona strefa kibica w centrum, ludzie brną w błocie i zadeptują trawniki, omijając płoty.
Z placu Zamkowego do Dworca Centralnego musiałam iść na piechotę, bo się nie dało dojechać. Ul. Świętokrzyska (strefa kibica) kompletnie rozkopana z powodu budowy metra. Wykopy głębokości wielu metrów. Jak tam dotrą w nocy nie daj Boże mało trzeźwi kibice, to się pozabijają, bo to wszystko słabo zabezpieczone. W kioskach w centrum nie można dostać planu miasta. Nie wiem, jak sobie poradzą goście z innych miast i krajów. Plac Zamkowy na Euro zeszpecono, dobudowując na rogu jednej z kamienic dziwaczny występ służący zdaje się jako studio telewizyjne, bo jest stąd efektowny widok na Wisłę i stadion. Według mnie, to wygląda jak zagroda dla owiec. Że jest to straszne brzydactwo, uważają prawie wszyscy warszawiacy, z którymi rozmawiałam, niezależnie od wyznawanych poglądów politycznych. Nie spotkałam się z ani jedną opinią, że to ładny projekt. Wszyscy też zadają pytanie, kto to będzie po mistrzostwach utrzymywał. W środę szaleństwa kibicowego w mieście nie było widać, niektóre samochody z polskimi flagami, ale było ich mniej niż w czasie poprzednich mistrzostw w Mississaudze. Może będzie więcej w dniu rozpoczęcia, chociaż kto może ucieka z miasta na długi weekend.
Właśnie wróciłam z miasta. Chorągiewek więcej, może to dzięki propagandzie piłkarskiego święta, która bombarduje ze wszystkich kanałów TV i billboardów na ulicach. Co ciekawe, hotel Bristol w Warszawie, gdzie mieszka rosyjska ekipa, wygląda na zupelnie niepilnowany, dwóch policjantów się kręciło niedaleko i można było przejść tuż przy wejściu, natomiast w Krakowie hotel, gdzie dopiero przyjadą Brytyjczycy, obstawiony żandarmerią wojskową, która ma na bluzach napisy MP (to zdaje się Military Police) i policją.
PS Wykupilam bilet LOT-u, a leciałam samolotem ukraińskim, z ich malowaniami na kadłubie, obsługa tylko była polska z jednym Ukraińcem, a pilot Litwin. No to jaki sens wspomagać LOT, jako polską firmę?
Żeby się chociaż powiodło na boisku...
Napisane przez Leszek WyrzykowskiPrzed Mistrzostwami Europy w piłce kopanej
Nie ukrywam, że jak większość mężczyzn (przynajmniej w Polsce) miałem niezłego fioła na punkcie piłki nożnej. Sam nieco kopałem, ale przede wszystkim nie odchodziłem od telewizora, kiedy grali NASI! Nie wiem, czy to emigracja, czy inne przyczyny, ale w pewnym momencie pojawił się pewien dystans do tego rodzaju sportu i tak już pozostało.
Rozumiem doskonale tysiące, czy nawet miliony, kibiców, którzy dostają już przedmeczowej gorączki – bowiem mistrzostwa już się zaczynają. To największe święto piłki nożnej w naszym kraju! To niesamowita promocja Polski! To...to... i wszystko inne znika gdzieś w cieniu; żadna sprawa nie jest już ważna: nasi będą kopać piłkę i zapomnijmy, że są inne ważne tematy. Mamy się na ten czas zjednoczyć, pokazać światu nasze piękne oblicze, naszą solidarność narodową itd.
Propaganda była w Polsce zawsze silną bronią i ekipa Donalda Tuska stara się mistrzostwa wykorzystać, aby podnieść procent poparcia dla rządu, otumanić tzw. masy biciem w piłkarski bębenek; mamy się bawić, mamy igrzyska – a chleb? Ktoś może zapytać i natychmiast zostanie skarcony, że psuje święto.
Kiedy ogłaszano, że Polska z Ukrainą dostały glejt na zorganizowanie mistrzostwa - spece od propagandy mało nie popękali od dęcia w tuby; co to miano zbudować, ile autostrad i dróg szybkiego ruchu. W infrastrukturę miały pójść miliardy złotych i to nie tylko w tych miastach, gdzie rozgrywane będą mecze. To cała Polska miała zyskać.
Prawda jest taka, że Polska wyłożyła ogromne pieniądze (ile z tego rozmyło się tu i tam nikt nie wie), ale konfitury zbiera i tak UEFA, jako organizator mistrzostw. Ukraina i Polska dają kasę, budują stadiony itp., ale właściwym SZEFEM jest federacja piłkarska i to ona zgarnia dochody. Ciekawy jestem, czy ktokolwiek po zakończeniu mistrzostw pokusi się o podliczenie wydatków i ogółu strat, jakie są nieuniknione?
Nie jest to czarnowidztwo, ani próba podkopywania autorytetu organizatorów, jakiś czas temu publicysta "Najwyższego Czasu", Marek Łangalis, pokusił się o podliczenie przysłowiowych słupków i okazało się, że miliardy idą w czarną dziurę. Natychniast został postawiony na baczność przez tych, którzy inaczej widzą całe przedsięwzięcie: przecież stadiony pozostaną, autostrady (których nie ma) będą służyć przez pokolenia, a sława Polski poniesie się ku odległym galaktykom...
Kilkanaście dni temu na Stadionie Narodowym w Warszawie oberwały się dwa sufity... Media informowały z udawanym zachwytem, że wykonawca dokona remontu na własny koszt! Za takie wykonanie robót powinien dostać zakaz w ogóle zajmowania się budowlanką, a nie pochwałę, iż pokryje koszty remontu. Paranoja, ale nie jedyna. Oto przed kilkoma dniami przyznano wysokie premie urzędnikom odpowiedzialnym za autostradę A2, której oczywiście nie ukończono, ale najciekawsze jest uzasadnienie premii: za niezwykłe zaangażowanie...
Największym natomiast zaangażowaniem wykazał się minister Nowak polecając druk mapek z objazdami, aby kibice w ogóle dotarli na stadiony, czy w ogóle do miast, w których rozgrywane będą mecze. I czyż nie jest to wyczyn rzeczywiście na skalę rekordu świata? Największa w historii Polski impreza sportowa i ludziom podrzuca się mapki, jak pokonać polskie drogi, objazdy, wykopy.
Ale premier Tusk jest bardzo zadowolony z przygotowań, pewnie tak, jak "Bul" Komorowski, po katastrofie smoleńskiej, powie, że Polska zdała egzamin...
Miało być "piknie", a wychodzi jak zwykle i jak zwykle nikt nie jest odpowiedzialny, ludzie odpowiedzialni za lot prezydenckiego samolotu otrzymali awanse, ci, którzy kompromitują nas w dniu mistrzostw - otrzymują wysokie premie finansowe. Czy o to chodzi, że im jest gorzej, tym lepiej?! W mniejszych, co nie oznacza że nie wartych czytania, gazetach znajdziemy informacje o narastającej w ludziach złości, że coraz częściej mają dość Tuskolandu i część po prostu wyjeżdża, ale przecież nie mogą wyjechać wszyscy i nie jest wykluczone, że coś się może wydarzyć. To znaczy, że ludzie mogą wyjść na ulice, aby pokazać swoje niezadowolenie. Być może władza boi się tego, skoro nawet taki "ałtorytet" jak Wałęsa mówi wprost, że związkowców przed Sejmem należało spałować i byłby spokój. Rozwiązanie siłowe przecież nie raz i nie dwa przećwiczono w Polsce, a jeżeli mamy świadomość kim są rządzący – na pierwszej linii, jak i w cieniu – każdy wariant jest możliwy. Nie wierzę, aby kiedykolwiek Polak ponownie strzelał do Polaka, ale jeżeli moskiewski car tupnie nogą, to jak się będą zachowywać mężykowie stanu nad Wisłą? Chyba nie można na nich liczyć, ostatecznie wrak prezydenckiego samolotu wciąż jest po tamtej stronie granicy, a oni napinają wątłe klateczki i oglądają się za siebie: bojąc się własnego cienia.
Marcin Król, niegdyś członek najwyższych władz partyjnych, powiedział w wywiadzie wyraźnie: jego zdaniem to nie była katastrofa, a zwyczajny zamach, który pokazuje do czego Putin jest zdolny, niech więc Polaczkowie zbytnio nie podskakują, bo i w Warszawie może być bum! Nie byłem tam, nie wiem, ale ostatecznie kto uśmiercił Litwinienkę? Kto podkładał bomby pod bloki mieszkalne oskarżając Bogu ducha winnych Czeczeńców?
Mistrzostwa w piłce kopanej, a niejako na marginesie ile spraw do przemyślenia, tyle tylko, że w czasie imprezy nie ma czasu na poważną dyskusję: ważne, aby nie zabrakło piwka i dobrej zabawy. Ale czy będzie to dobra zabawa?
Na Ukrainie kilka bomb już się rozerwało, akurat nie tam, gdzie się będzie kopać piłkę, ale był to wystarczający sygnał. Posadzono na 7 lat "piękną Julię" i Zachód zatkało, dosłownie, jak tak można byłą premier traktować? I nie mówią o tym, że na jej koncie pojawiło się 60 mln dolarów, że działała na szkodę Ukrainy i dlatego została skazana. Nie, politycy uważają, że są bezkarni i to jest dla nich szokiem, no bo jeżeli ta ukraińska zaraza rozleje się po świecie?
Prezydent Ukrainy organizował spotkanie prezydentów na Krymie: spotkaliby się, dobrze wypili i zakąsili, a może nawet i jakieś futerka na drogę powrotną. Ale nie, Janukowycz jest be ponieważ uwięził piękną Julię!
Nie doszło do spotkania, nakrzyczano na prezydenta Ukrainy i zagrożono nawet bojkotem kopanie piłki po tamtej stronie Bugu. I kto się cieszy? Władca Rosji, bo Zachód sam wpycha Ukrainę w łapy rosyjskiego niedźwiedzia. I to, że doszło do bójki w ukraińskim parlamencie pokazuje nam, jak silne są wpływy rosyjskie i jak silny jest ciąg do Rosji.
Podobnie rzecz ma się z Białorusią, robimy wszystko, aby Łukaszenka miał jedynego opiekuna w Putinie. A Putin się cieszy i odbudowuje dawne imperium, nie poleciał na spotkanie G-8 w USA ponieważ wyżej postawił rozmowy z przywódcami byłych republik.
Ale miało być o piłce kopanej i np. powołaniu do reprezentacji kilku zawodników mających polskie korzenie, a to babcia była Polką, a to rodzice wyjechali, czy też obywatelstwo zostało nadane. Kiedyś był tylko "Czarnecki", czy Olisabebe, a dziś jest to kilku zawodników. Nie jestem zwolennikiem takiej metody, ale robią tak wszyscy, reperezentacja Francji w okresie największych sukcesów nie miała ani jednego "czystego" Francuza! Nawet Niemcy powołują pod broń, to znaczy do reprezentacji, chociażby Polaków i jakoś im to wychodzi na dobre. Zobaczymy jak się sprawdzą tacy zawodnicy w naszej reprezentacji. Nie ma powodu do radości, ale skoro takie są tendencja na świecie i trener uważa, że są najlepsi?
Dlatego słowa Jana Tomaszewskiego, że brzydzi się koszulki z orłem, wstydzi, że kiedyś grał w reprezentacji należy traktować z ogromnym dystansem, powiedziałbym nawet z ogromnym współczuciem. Tak, współczuciem i bardzo dobrze robi PiS (Tomaszewski jest bowiem posłem z ramienia tej partii) starając się go powstrzymać. Jeden idiota Niesiołowski wystarczy, a idiotyzmy wypowiadane przez Tomaszewskiego zasługują na potępienie i to nawet biorąc pod uwagę wolność słowa. Poza tym to samo można powiedzieć innym językiem, wyrazić swoją dezaprobatę, ale nie odcinać się od reprezentacji i drażnić własnych wyborców. Gdybym to ja na niego głosował – publicznie zażądałbym, aby złożył mandat poselski i zebrałbym głosy tych, którzy mają dość tak kretyńskiego gadania.
Ale najśmieszniejsza jest historia z hymnem na mistrzostwa. Konkurs wygrały panie z zespołu ludowego, tekst jest taki jaki jest, jakieś koko spoko Euro: czy jestem oburzony? Ależ skąd, jest demokracja i lud się wypowiedział w tej materii, i lud pokazał, co rzeczwiście lubi... Jest prosto, skocznie, a refren każdy jest w stanie zapamiętać i mocząc wąsy w piwie powtórzyć za "Jarzębiną" spoko, spoko – już tam Lewandowski nastrzela goli, a nasze orły itd.itp.
Cóż, jak zwykle apetyty są coraz większe i nikt nie chce pamiętać, że nasi przeciwnicy w grupie są znacznie wyżej notowani w świecie. I nikt nie chce pamiętać kolejnych kompromitacji na ostatnich mistrzostwach świata i Europy, ale kibic ma to do siebie, że zawsze wierzy w swoją drużynę.
Piszę kibic bowiem w polskich mediach już się straszy... kibolami, że to niby mają prowadzić straszliwe burdy, że trzeba aresztować tych, którzy są przywódcami kiboli. Ale czy to dużo? Ostatecznie flegmatyczni Anglicy na czas igrzysk olimpijskich w londynie wprowadzają na Tamizę lotniskowiec, a w okolicy rozmieszczają nawet rakiety! A pamiętamy z lekcji historii, że w starożytnej Grecji na czas igrzysk ustawały wojny, że było to święto pokoju.
Ogarnia nas coraz większa paranoja, coraz większy strach i jest to zjawisko nakręcające się chyba samo, względnie przez ludzi z tych służb specjalnych, którzy mają niepowtarzalną okazję wydrzeć z kieszeni podatnika miliony dolarów.
Ochrona zimowych igrzysk w Vancouver miała kosztować miliard dolarów. Może dlatego nie był to przypadek, że w Polsce pojawił się izraelski specjalista od tajnych operacji i w wywiadzie stwierdził, iż terroryści mają już Polskę na celowniku, a zbliżające się mistrzostwa, to doskonała okazja do przeprowadzenia ataku i to tym bardziej, że polskie służby zupełnie lekceważą zagrożenie. Aby potwierdzić swą wiarygodność zawsze można posłużyć się jakimś durakiem i dać mu w garść jakąś paczuszkę, którą pięć minut później, w świetle kamer telewizyjnych, odddział specjalny odbiera niedoszłemu zamachowcowi...
Niestety, na sporcie coraz częściej kładzie się cieniem wielka polityka. Pozostaje mieć nadzieję, że mistrzostwa w kopanej przebiegną spokojnie, że nie dojdzie do żadnej prowokacji i nasze orły nucąc koko spoko wyjdą przynajmniej z grupy, co już samo w sobie będzie ogromnym sukcesem.
A ewentualne protesty np. związkowców? Pamiętajmy, że mistrzostwa mistrzostwami, ale ważne sprawy też trzeba realizować. Jeżeli rząd nie bierze pod uwagę milionów głosów domagających się referendum w sprawie emerytur, czyli wydłużenia czasu pracy do 67 lat dla wszystkich, to znaczy, że demokracja nie funkcjonuje, a na dyktat trzeba wręcz odpowiedzieć pokazaniem siły...
I jeszcze jedno: takie mistrzostwa to jednak nie jest święto rajcujące wszystkich, nie wszyscy bowiem są zakochani w piłce nożnej i biorą na miesiąc urlop z pracy, czy "wolne" w domu bowiem mecz za meczem, a pan i władca nie będzie sobie zawracał d..., to znaczy głowy śmieciami w koszu, czy innymi przyziemnymi obowiązkami. Kochanie, nasi grają! I trzeba to jakoś zrozumieć, i jakoś przeżyć, i grosza na przysłowiową "zgrzewkę" nie żałować...
O narastającej gorączce może świadczyć i to, - że jak się ostatnio dowiedziałem - z samego Windsor wybiera się do Polski grupa około 40 osób, aby doświadczyć na własnej skórze jak taka impreza przebiega. Jak to się tutaj mówi? Jedyna w życiu okazja. I przyznam, że jestem dla nich pełen uznania, nie można bowiem być lekko ciepłym, albo się kocha, albo nienawidzi, prawda?
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Myślę, że wyjdzie prawdzie na dobre. Gdzieś już słyszałam takie powiedzenia wcześniej w świecie. Takie przejęzyczenia. Odnośnie niemieckich obozów zagłady, które Niemcy tworzyli na terenach polskich, jako okupanci i najeźdźcy. To nie były polskie obozy zagłady. Powinny się te przejęzyczenia, te pomyłki skończyć . Trzeba o to walczyć. Bo są ze szkodą dla ludzi kiedyś zabijanych, unicestwianych. Masowo, całymi rodzinami, narodami. Teraz, po tej pomyłce, świat powinien usłyszeć dokładniej, czyje to były obozy i na jakiej ziemi.
To mi przypomina lekcje, które prowadziłam, jako nauczycielka. Zauważyłam, że gdy się pomylę i potem sprostuję, to uczniowie świetnie pamiętają tę partię materiału. No bo nie codziennie pani się przecież myli. Więc nawet powtarzali to w rodzinie. Mamie, tacie. Poszerzali więc zasięg wiedzy, przekazywanej przeze mnie. Cały dzień o tym mówiono, jak to pani się pomyliła. Więc potem, czasami, specjalnie się myliłam i przyznawałam do tego, albo specjalnie udawałam, że nie wiem, jak powinno być. Wtedy nawet najgorszy uczeń czuł, że wystarczy trochę pomyśleć, żeby być lepszym od pani. A to już było coś. To była satysfakcja.
Ci lepsi uczniowie wiedzieli o co chodzi, że ja ich tylko podpuszczam, żeby lekcja była ciekawsza, żeby poczuli się mądrzejsi, żeby zobaczyli, że warto myśleć . I żeby lepiej zapamiętali. A to było najważniejsze. Pamiętali wtedy nawet ci, którzy nie mieli dobrej pamięci, ani koncentracji na lekcji.
I teraz też tak się stanie. Bo jeśli wytłumaczymy światu pomyłkę tak wielkiego człowieka, to świat to lepiej zapamięta i zrozumie. Więc świat musi zapamiętać, a przede wszystkim USA, że niemieckie obozy śmierci były w Polsce, bo Niemcy były naszym najeźdźcą. My możemy dodawać faszystowskie Niemcy i hitlerowskie Niemcy, albo naziści lub hitlerowcy, ale byli to po prostu Niemcy.
Ucieczka od słowa "Niemcy", powoduje takie pomyłki. I Niemcy się nie wypierają i Niemcy o tym wiedzą, że bardzo nas, Polaków i innych skrzywdzili.
Piszę o obecnych Niemcach, jako o poszczególnych zwykłych ludziach. Wiem, jak oni myślą, gdyż pracuję w Niemczech jako opiekunka ludzi starszych. Do rozmów o wojnie prędzej czy później dochodzi między mną, a staruszkami niemieckimi. Oni mają poczucie winy. Ale czują potrzebę mówienia o tym. Tyle złego narobili na tym świecie. Okropne rzeczy wyprawiali z Żydami, z ludźmi niepełnosprawnymi, ze swoimi antypolitycznymi.
Więc prezydencie Obamo, mam nadzieję, że pana błąd, bardzo istotny dla Polaków błąd, zostanie poprawiony i że cały świat się dowie, że w czasie drugiej wojny światowej Niemcy mordowali Polaków, Żydów i inne narody. Nawet swoich, w niemieckich obozach zagłady, które były i na terenach polskich. Były to obozy masowego mordu tych ludzi . Niemcy zagazowywali tych ludzi, prowadząc ich niby do łaźni. Potem palono ich ciała. Tak, na terenie obozu były piece i wysoki komin.
Świat się o tym dowiedział już w czasie wojny, w roku 1942. To zasługa pana Karskiego. I niech zasługą pana Karskiego będzie to, że świat się o tym dowie jeszcze i teraz, po wielu latach. Dobitniej, bo poprzez błąd.
Prawda jest najważniejsza. Dla tych, którzy wtedy zginęli, którzy zostali zgładzeni. A najbardziej mi szkoda dzieci i ich matek. Jak można było... Niemcy, byliście potworami! Dwa lata temu, gdy opiekowałam się 72-letnią starszą panią niedaleko Monachium - ona sama mi zaproponowała, że zawiezie mnie do Dachau. Ten obóz zagłady był na terenie Niemiec. Siedziała dwie godziny cierpliwie w samochodzie, podczas gdy ja chodziłam po kamieniach, bo kamieniami wyłożono obszar tego niemieckiego obozu zagłady. Widziałam piece do spalania ludzi . Ludzi! I rzeczkę, która łukiem płynęła i na pewno jej drugi brzeg był marzeniem więzionych w tym obozie. Z drugiej strony był wysoki mur i druty kolczaste. Jakie mieli marzenia, jakie myśli. Oni się bali, wciąż się bali. Na pewno nie rozumieli, dlaczego zabijają ich inni ludzie. Dlaczego zabijane są ich dzieci, całe rodziny. Dlaczego bezlitośnie nie pozwalają żyć na tej ziemi, jakby mordercy czuli się bogami. Oni też na pewno mieli nadzieję, nadzieję na przeżycie.
Niektórzy się doczekali...okaleczeni śmiercią swoich.Tylko, dlaczego świat nie zareagował szybciej na taką krzywdę. Może dlatego, że prawda była za potworna.
Wróciłam po chrzęszczących kamieniach do mojej niemieckiej starszej pani. Długo czekała na mnie. To była jej pokuta. Ona czuła się winna. Za swoich, co byli okrutni. Ta niemiecka staruszka. Czuła się w obowiązku pokazać prawdę... niemiecka starsza pani, swojej polskiej opiekunce.
***
Szklanka gorącej herbaty nabrała dla mnie wartości, gdy kiedyś byłam na spływie kajakowym. Było to na Mazurach, wtenczas całkowicie deszczowych. Zgubiliśmy się tam, bez jedzenia, mieliśmy mokre śpiwory. Kilka dni płynęliśmy prawie bez przerwy. Od rana do wieczora. Goniliśmy nasz spływ, który, jak się potem okazało, był za nami. A nie przed nami.
A jaka to była rzeka? Czarna Hańcza. Pozwalane pnie. Przedziurawił nam się kajak. Klapkiem zatykałam otwór, ale i tak siedziało się w wodzie. Wyjść na brzeg nie było gdzie. Gęstwina.
Ciemno już było, kiedy zauważyliśmy przerzedzenie, dobiliśmy kajakiem do brzegu. Przeciągnęliśmy po trawie nasz dobytek. Mieliśmy pulpety w sosie pomidorowym, ale nie było otwieracza. Za pomocą noża udało nam się dostać do puszki. Jedzenie wydziubywalismy widelcem. Ciężko szło. Chyba się nie najedliśmy. Skakałam naokoło rozpalonego ogniska, żeby przygasić ogień, który chciał iść dalej.
Oj, niebezpieczne to było.
Potem znów kilka dni płynięcia. Brak jedzenia. Dobrze, że kajak załataliśmy na jakimś postoju. Deszcz padał i padał, całymi dniami. Wszystko mieliśmy mokre. I na sobie i w plecakach.
Ciemnawo już było, gdy zauważyliśmy leśniczówkę. Było to dla nas wybawienie. Od rana nie widzieliśmy po drodze żadnego domu. Jednak nie mogli nas przyjąć. Mieli gości z Warszawy. Odchodząc, zobaczyłam szklankę z herbatą. Stała na stole. Patrzyłam na nią, jak zahipnotyzowana. Miałam na sobie mokre rzeczy, spałam w nocy na ziemi w mokrym śpiworze. Albo na mokrym sianie w stodole, gdzie w dodatku kapało na nos. Więc ta szklanka gorącej herbaty nie pozwoliła mi wyjść i nie zawracać ludziom głowy. Całkowicie mnie załamała. Zostałam na schodach i sie rozpłakałam.
A potem, to już pamiętam, jak przez mgłę. Pani z córką zapakowały mnie do ciepłej łazienki. Zdjęły mokre ciuchy, ubrały w wielką niebieska sukienkę. Potem przychodzili wczasowicze mnie oglądać. Dochodziłam do siebie w kuchni, przy piecu. Nalali mi kielich wina. Nie wiedzieli, że nie jedliśmy od dwóch dni. Przenocowali nas, ci dobrzy ludzie. Nawet pan mnie na rękach przeniósł do stodoły, bo deszcz padał.
Rano – pyszna jajecznica na skwarkach. Taka ciepła. I dobra. Pamiętam ją do dzisiaj. Oni nas wtedy uratowali. Pomogli . Ale ta szklanka z herbatą, która stała tak elegancko… Taki luksus!
Wanda Ratajewska - Polska
"Sprawiedliwość"
W Warszawie 31 maja odbyło się wielkie spotkanie rodaków pokrzywdzonych przez różne organa władzy, które zorganizował Ruch Społeczny Niepokonani.
W ich deklaracji jest napisane: zmierzamy dbać o to, aby był przestrzegany i umacniany szacunek do konstytucyjnych praw obywatela, zwalczając wszelkiego rodzaju wynaturzenia zakorzenione w strukturach władzy, które przypominają niekiedy postać zdemoralizowanego "państwa w państwie". "Niepokonani", czytamy dalej, to ludzie pokrzywdzeni przez organy państwa, które w sposób bezpodstawny doprowadziły do upadku ich firm. Niektórych z nich bez zebrania materiału dowodowego oskarżono o przestępstwa, a innych w sposób bezkrytyczny osądzały. Najgorsze, że "praworządna" prokuratura przy zgodzie sądów przetrzymuje tymczasowo moc ludzi. Rekordzista siedzi "tymczasowo" 9 lat.
Posypały się skargi do sądu UE i zanosi się na grube odszkodowania. Co zadziwiające, połowę skarg do Strasburga to skargi z Polski, a Polska to tylko 8% ludności UE.
Nikt z występujących nie proponował jednak, by prezydent Komorowski nakazał zwolnić wszystkich przetrzymywanych ponad dwa lata. Okazuje się, że w Polsce jest moc, ba cała fala skandalicznych działań władz, prokuratorów, sędziów itd. Aresztuje się w świetle jupiterów ludzi i potem osadza w więzieniu, by w bardzo wielu przypadkach nie móc im dowieść niczego złego.
Tak było z twórcą firmy Optimus i co gorsza okazało się, że ktoś usłużny chciał pomóc mu wydostać się z kłopotów za drobną sumkę. Pan Kluska wydostał się sam, a co najgorsze nikt kto brał udział w jego aresztowaniu i przetrzymywaniu nie został ukarany. Sędziowie i prokuratorzy są bezkarni. Nie ma na nich bata. Prokuratorzy fałszują dokumenty i a sędziowie fałszują protokoły rozpraw. Ktoś na sali mówił, że jest złe prawo, tak ale ktoś inny powiedział, że złe prawo to może 5% zła, a 95% zła to sami sędziowie i prokuratorzy. Jest wiele w tym złego, bo Polska odziedziczyła "służbę sprawiedliwości" z komuny, ale przecież 20 lat to dość czasu, by pozbyć się złych nawyków.
Niestety, nie przeprowadzono lustracji sędziów, a jak powiedziano na spotkaniu, ręka rękę myje. Ktoś mówił, że naprawić Rzeczpospolitą mogą wolne media, ale ile tych mediów było na sali kongresowej... W piątek sprawdziłem, ani w "Gazecie Polskiej" ani w "Naszym Dzienniku" nie było o spotkaniu słowa - było tylko w "Rzeczpospolitej".
Tu wiele dobrego trzeba powiedzieć o TV POLSAT pana Solarza i najciekawsze ma być wydana książka opisujące różne perypetie obywateli, zbiór artykułów z tygodnika NIE. Mówiąc szczerze, najlepszy artykuł o mnie też ukazał się na łamach tego pisma, ale szukając go miałem wrażenie, że maczam ręce w gównie. Przepraszam, ale takie miałem wrażenie.
Ilu Polaków zostało pozbawionych firm, uczciwie zarobionych pieniędzy, ilu popełniło samobójstwo, ile rozpadło się rodzin tego nikt nie zliczy. Gorzej, że wielu widzi konkretne przypadki, ale nikt nie powiedział, ile w sumie ucierpiał na tych draństwach cały Naród. Ponadto przetrzymywanie kilkanaście tysięcy ludzi do "sprawy" kosztuje, trzeba ich mimo wszystko karmić, czy ktoś oszacował te koszty?
Ponadto jak zbankrutowała w wyniku "działań" organów RP jakaś firma to stracili pracę ludzie itd. Chyba sędziowie i prokuratorzy by nie szafowali tak "hojnie" aresztem tymczasowym, gdyby sami posiedzieli z tydzień, dwa i może warto im takie wczasy "zafundować". Rozmawiałem po tym spotkaniu ze znajomym i twierdził, że trzeba przywrócić funkcję "sędziego śledczego" czym by się odebrało prokuratorom część ich władzy i nie mieliby okazji wsadzania kogoś "tymczasowo".
Na imprezie pani z Zakopanego dała mi plik materiałów o tamtejszej sprawiedliwości. Okazało się że w 1973 roku "przejęto" na potrzeby służby zdrowia willę Diane i co gorzej nawet nie dano przewidywanych w tym czasie rekompensat. Po 1990 roku właścicielka poszła do Sądu Administracyjnego i mimo, że sprawa była w toku starosta tatrzański willę sprzedał.
Był tam też panel, doskonale wystąpił były wicepremier, mecenas Giertych, który wskazywał, że nie ma bata nad sędziami i prokuratorami, a jako adwokat to wie, co mówi.
Ba choć go nie lubię osobiście to śmiem twierdzić, że zna temat i byłby dobrym ministrem sprawiedliwości Wśród zebranych rozdawano tekst - ulotkę referendum Obywatelskiej 3-maja- 4 czerwca gdzie były żądania zadania 10 pytań. Było tam pytanie, czy jesteś za tym, by połowa sejmu była wybierana w jednomandatowych okręgach.
Nie. Najpierw trzeba sejm odchudzić do 300 posłów i 40 z nich, a nie połowa powinna być wybierana w jednomandatowych okręgach. Inaczej jest tak, jak we Francji, gdzie Front Narodowy zdobywa 20% głosów, a nie ma jednego posła. Podobnie było raz w Kanadzie, bodaj w 1992 r. gdzie Partia Konserwatywna zdobyła tyleż głosów i miała 2 posłów.
Przy okazji wyszły kuriozalne rzeczy. Okazuje się, że Orderem Polonia Restituta został odznaczony człowiek skazany wyrokiem prawomocnym, pozbawiony praw obywatelskich i honorowych, a w Katowicach nadal sprawuje swą funkcję prokurator skazany prawomocnym wyrokiem na 4 lata więzienia. Ile podobnych kwiatków jest jeszcze, nikt nie wie.
Na czele organizacji Pokrzywdzonych stoi 12 osób, ale najgorsze, że na sali było raptem 6 posłów opozycji z panem Palikotem oraz dwóch byłych posłów Pan Roman Giertych i czołowy lewak pan Piotr Ikonowicz, były szef PPS. Było zarezerwowane miejsce dla marszałków sejmu i senatu, ministra sprawiedliwości i finansów, Rzecznika Praw Obywatelskich itd. Oni olali imprezę i na nich też nie ma bata.
Jeszcze jeden dowód "sprawiedliwości" w PRL-bis. Sąd rozpatrzył w przyspieszonym tempie bez udziału adwokata sprawę oskarżonego kibica Legii Piotra Staruchowicza i wsadził go na miesiąc.
Potem prokurator nie był łaskaw wskazać, gdzie on jest i adwokat szukał go po różnych aresztach koło Warszawy.
Parada "nierówności"
Pod osłoną kilkuset policjantów przeszła w sobotę w Warszawie od placu Konstytucji do Starego Miasta manifestacja lesbijek i pederastów. Co ciekawe, mało kto przyglądał się tym krzykliwym przebierańcom, których pochód miał z 250 metrów długości wliczając w to kilka ciężarówek z trybunami, w tym jedną SLD i jedną Palikota. W sumie nie było tam 2000 ludzi,czyli w porównaniu do manifestacji narodowych czy w obronie TV TRWAM to peanuts.
Niestety wielkie koszty zabezpieczenia tych ludzi poniosła policja, kto je pokryje, oczywiście obywatele nie organizatorzy tego happeningu.
Było lepiej
Ostatnio piszą, że będą ułatwienia w ruchu granicznym między enklawą kaliningradzką a sąsiedzkimi miastami w Polsce. Niektórym to się nie podoba, ale im więcej ruchu tym bardziej rozwijają się sąsiednie rejony. Niestety od 1990 r. jest nie lepiej a coraz gorzej. Kiedyś na Stadionie Dziesięciolecia można było spotkać ludzi aż z Syberii. Oczywiście każdy zostawiał tu sporo zielonych. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba do roku 2000 jeździło się na Białoruś i do Rosji na niewiele znaczące vouchery sprzedawane po 10 zl. Poza tym były pieczątki AB, które potrafił sobie każdy załatwić przedstawiając pismo jakiejkolwiek firmy z pieczątką, że dana osoba jedzie służbowo do Rosji czy Białorusi.
Teraz wizy drogie, a ile czasu trzeba spędzić w kolejkach.
Marsz w Warszawie
Kardynał Nycz zorganizował wielki happening w stolicy. Moc ludzi przeszło Marszem dla Życia i Rodziny od Placu Teatralnego do budowanego Sanktuarium Opatrzności Bożej w Wilanowie, gdzie po mszy był festiwal dla starszych i młodzieży. Moje dzieci zupełnie dobrze się tam bawiły.
Przed Euro
Gdzie można są malunki, reklamujące Euro. W przejściu pod radem Marszałkowskiej i Jerozolimskich są malunki, które z różnych miejsc wyglądają inaczej, sponsor Coca Cola. Jest wielki malunek na budynku na rogu Jana Pawła II i Jerozolimskich, są malunki w metro i w wielu miejscach Warszawy.
Poza tym są naklejki na autobusach itd. Ponoć podobnie jest w innych miastach gdzie zawita Euro.
Ile te naklejki kosztowały i ile ich zdjęcie będzie kosztowało.
Dalej jest pewne zdenerwowanie bo kibice z Rosji mogą się pojawić w koszulkach z sierpem i młotem i ten i ów zapowiada walki między nimi a rodakami. Czy jednak spełni się przepowiednia Matki Bożej, że będzie w Polsce rewolucja?
Votum separatum.
W poniedziałkowym "Naszym Dzienniku" jest długi wywiad Andrzeja Gwiazdy poświęcony rocznicy obalenia rządu Jana Olszewskiego. Zapewne był to dobry rząd, może najlepszy, ale Andrzej, do którego zwolenników należę też nie jest bez winy.
W czasie trwania Zjazdu "Solidarności" w Olimpii w 1990 r. pojechaliśmy z Jankiem Rulewskim namówić go by nań przyszedł, a Janek Rulewski gotowy był mu oddać swój głos i wiele na tym zjeździe by poszło inaczej bo wielu ludzi było jego zwolennikami. Niestety Andrzej na zjazd nie poszedł.
Dalej po wyborach prezydenckich Lech Wałęsa zadzwonił do niego i jak mi sam Andrzej opowiadał proponował mu drugie miejsce w kraju czyli premierostwo. Znów okazje przepuścił a mówienie, że by Lech go wykorzystał i że Lechowi nie wolno było wierzyć to wymówki. Gdyby wpadł w konkretny konflikt z Lechem to mógł sprawę wygrać w mediach.
Niestety Andrzej się wycofał z gry i teraz boleję że jest na manowcach, a jak Lech mówił to najinteligentniejszy człowiek jakiego znał.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk
Polakom powoli opadają klapki z oczu. Coraz więcej osób dostrzega, "pi-ar" obecnej grupy rządzącej i widzi fasadowość rzekomo "wolnej, demokratycznej i niepodległej".
Mogły te klapki opaść wcześniej, mogły już 20 lat temu, kiedy to agentura postanowiła obalić nieśmiało podnoszący głowę rząd Jana Olszewskiego, aby przypilnować do końca interesów.
Niestety od dawna uwarunkowano Polaków do wiary w autorytety; takie swoiste "kulty małych jednostek". W czasach PRL-u autorytety kreowało politbiuro - oficjalnie i podszeptem.
Na wielkich bojowników sprawy polskiej wysuwano różnych agentów, umoczonych po pachy pachołków, prowadzonych na pasku esbeckich speców. Była więc "opozycja" na pokaz dla zagranicy i ta na rynek wewnętrzny. Ci pierwsi mimo "licznych utrudnień" jednak ostatecznie dostawali paszport do Paryża, ci drudzy pisali w więzieniach książki, które następnie były "przemycane" do wydawców na Zachodzie i czytane w Wolnej Europie (kto choć raz był w więzieniu wie, że pisanie czegokolwiek bez zgody jest niemożliwe). I myśmy owym autorytetom wierzyli. Może dlatego, że chcieliśmy.
Tymczasem, jeśli ktoś nie miał koncesji na opozycyjność no to była kicha - bywał zazwyczaj zmiatany - dobrze, jeśli tylko z życia publicznego; gorzej, jeśli pod ziemię.
Staszewski, Wajda, Konwicki, ludzie, którym odpowiednie instytucje dorabiały aureolę nad czółkiem, mimo peerelu jakoś funkcjonowali, i bynajmniej nie musieli w Bieszczadach szuflować węgla drzewnego. A tam lądowali ci, wyrzuceni z wilczym biletem, których żaden zakład nie chciał mieć na etacie robotnika niewykwalifkowanego.
Tak więc cała kultura produkowana w PRL-u; cała kultura finansowana przez państwo musiała mieć co najmniej przyzwalające mrugnięcie okiem od panów komunistów. Władza raz mrugała częściej raz rzadziej, raz odkręcała, raz przykręcała kurki, ale gdyby się uparła, to dany "autorytet" mogła totalnie utrącić pozbawiając środków do życia.
Tak robiła w przypadku ludzi prawdziwie niezależnych, tych, którzy w obronie wolności wewnętrznej decydowali się pokazać władzy środkowy palec. Był to heroizm. Polegający również na całkowitym wykasowaniu ze sfery publicznej - nikt o takich protestach nie wiedział, nikt nie krzyczał.
I tak do lat 80. komuniści wychowali sobie "autorytety" i "opozycję"- które zawieźli autobusami do Magdalenki, by potem usiąść przy okrągłym stole.
Ten układ, został lekko zachwiany przez rząd Olszewskiego. Dlatego w mig obalono gabinet.
Komunistyczna sitwa uwłaszczona na peerelu chciała, by wykreowane autorytety uratowały wianek dziewictwa i zachowały wpływy.
To właśnie one, wykreowane przez lokalne ośrodki propagandowe i tym razem ochoczo wspierane z zachodniej zagranicy miały Polaków przeczołgać "jedyną możliwą" drogą planu Balcerowicza i prywatyzacyjnego szabru. Ludzi, którzy usiłowali się temu przeciwstawiać, ba nawet takich, którzy usiłowali stać z boku odsądzano od czci i wiary zazwyczaj oskarżając o agenturę.
Złodzieje krzyczeli łapać złodzieja - agenci zarzucali agenturalność prawym Polakom, i była to skuteczna broń. Zamiast otworzyć archiwa - jak chciał rząd Olszewskiego - rozpoczęto pojedynki na teczki.
Dramatyczne posiedzenia sejmowe z 1992 roku obnażyły te machinacje, ludzie mogli przejrzeć oszustwo, mogli wyjść na ulicę, elity niepodległościowe mogły starać się przejąć resorty siłowe.
Niestety, wszyscy mieli skutecznie zawrócone w głowie. Ociemniałe i zdeformowane mentalnie latami komunizmu polskie społeczeństwo nie potrafiło rozeznać sytuacji, a ci którzą ją rozpoznawali bali się. Efekt jest taki, że ów magdalenkowy układ rządzi do dzisiaj, przeniósł się przez dwie dekady, zreprodukował i rozkwitł. Dzisiaj jest to coraz cieśniejszy gorset.
Mimo tąpnięć, w rodzaju katastrofy smoleńskiej, naród znów nie zdołał wybudzić się na tyle, by stać się suwerenem i sięgnąć po władzę. Znowu ktoś się przestraszył, ktoś dał sobie zepsuć szyk. Władza przetestowała walką opór społeczny i stwierdziła, że może sobie na wiele pozwolić.
Dlatego polskie kobiety będą tyrać7 lat dłużej do emerytury; dlatego polskie rodziny będą tracić domy i mieszkania duszone podatkiem katastralnym, te same mieszkania, jakie otrzymały w ramach jedynej powszechnie przeprowadzonej prywatyzacji. Będą szły z torbami, gdy byle urzędas oszacuje im lokal na jakąś bajońską kwotę. Ci, których nie będzie stać na podatek, będą mieli stosowną kwotę dopisaną na hipotece - tak, by za moment utracić nieruchomość za długi.
To wszystko na oczach społeczeństwa, okadzanego jeszcze kilkanaście lat temu wolnością i demokracją - społeczeństwa, któremu złodzieje wmówili wielkość, przy okazji wymieniając zamki w drzwiach.
20 lat temu w czasie "Nocnej Zmiany" jeszcze się trochę nas bali, trzymali tetetki po sejfach, dzisiaj wiedzą, że mogą iść na bezczelnego, że nie zastąpią na drzewach liści. Za późno. Koniec.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Oooo, więc jednak znalazł się kij na naszych panów gangsterów? Wydawało się, że zależy im tylko na forsie, żeby codziennie mogli wytarzać się w złocie, no i oczywiście – na władzy – żeby móc codziennie wyobracać nie tylko panienki, ale również – naszych Umiłowanych Przywódców - a tu okazuje się, że zależy im również na prestiżu! Od razu widać, że to zakompleksieni półintgeligenci – bo czyż w przeciwnym razie martwiliby się, co pomyślą sobie o nich angielscy, czy ruscy kibice?
Tymczasem widać, że się martwią – bo czyż w przeciwnym razie nie nakazaliby Narodowemu Centrum Sportu rozliczyć się z podwykonawcami Stadionu Narodowego? Ale względy prestiżowe to jedno – a pragnienie uniknięcia kompromitacji to drugie – i pewnie nawet ważniejsze. Już tam podwykonawcy dokładnie wiedzą, kto ile przy budowie Stadionu Narodowego ukradł i gdzie schował szmal – więc gdyby Narodowe Centrum Sportu, nadzorowane przez panią Muchę – w swoim czasie faworytę posła Palikota z Lublina – nie uregulowało z nimi rachunków, to ani chybi wypłynęłyby na świat Boży śmierdzące dmuchy, z którymi nie poradziłby sobie ani zdolny do wszystkiergo pan prokurator generalny, ani nawet – pobożny minister Jarosław Gowin. Dobrze, że podwykonawcy Stadionu Narodowego dostaną szmalec, a co z podwykonawcami autostrad, nad którymi niedawno unosił się duch premiera Tuska w towarzystwie ducha ministra Nowaka? Rząd jeszcze nie wie – znaczy – panowie gangsterzy jeszcze nie zakomunikowali ministru Nowaku, jak ma być i jakie uzasadnienie ma przekazać niezależnym mediom.
Nikt nie jest bowiem bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara – i pewnie dlatego CBŚ wypytuje przesłuchiwanych przez siebie nieszczęśników, czy przypadkiem nie znają mojego nazwiska. Po co Centralnemu Biuru Śledczemu moje nazwisko – przecież jakby chcieli zorientować się, jak się je pisze, to mogliby spytać mnie samego – tymczasem nie – wypytują o to osoby postronne.
Inna rzecz, że to skadinąd zrozumiałe; skoro podczas publicznych spotkań mówię, iż jako społeczeństwo stoimy wobec rozpaczliwej alternatywy: albo pozabijać członków bezpieczniackich watah, albo ich przekonać do likwidacji kapitalizmu kompradorskiego, jaki generał Kiszczak ustanowił w porozumieniu w autorytetami moralnymi, jakich według spisów zaprosił był do Magalenki – i zastąpieniu go kapitalizmem zwyczajnym - to kto wie - może jakiś ważny kompradorczyk nakazał swoim tajniakom różne takie sprawdzenia – bo wiadomo, że w demokratycznym państwie prawnym wszystko zaczyna się i kończy na bezpiece. To znaczy nie kończy, uchowaj Boże, to byłoby absolutnie niezgodne ze standardami demokratycznymi. Wszystko musi skończyć się w niezawisłym sądzie, który – jeśli dostanie rozkaz, żeby delikwenta skazać (si paret Numerius Negidius Aulo Agerio centum dare, te iudex centum condemna, si non paret, absolvito), a jak dostanie rozkaz, żeby go uniewinnić, to go uniewinni, żeby tam nie wiem co.
Właśnie okazało się, że poseł Niesiołowski wytoczył proces o obrazę wydawnictwu Spes wydającemu "Nasz Dziennik" za felieton "Z głębi Gór Skalistych" napisany przeze mnie jeszcze w roku 2008. Czy to młyny sprawiedliwości mielą tak powoli, czy też posłu Stefanu Niesiołowskiemu dopiero teraz ktoś zasugerował zsynchronizowanie dochodzenia obrazy majestatu z przepytywankami CBŚ – tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale jak tam było, tak tam było, wszystko – jak powiadają gitowcy –" gra i koliduje". A tak się akurat składa, że znowu jestem w głębi Gór Skalistych i mogę zaświadczyć, iż majestat posła Niesiołowskiego zupełnie nie robi wrażenia na tutejszych niedźwiedziach grizli, ani nawet – co również mnie samego zaskoczyło – na jeleniach wapiti. Mniejsza o grizlich – ale na jeleniach postać posła Niesiołowskiego powinna jednak robić wrażenie.
Jednak na tym świecie pełnym złości niczego dzisiaj nie można już być pewnym i chyba dlatego pan poseł Stefan Niesiołowski sprawia wrażenie człowieka o zszarpanych nerwach. Skądinąd słusznie – bo jak już premier Tusk dostanie od Naszej Złotej Pani Anieli trafikę w Unii Europejskiej – na co wskazuje nagroda imienia Wartegau - a najbliżsi współpracownicy z Trójmiasta schronią sie za immunitety – kto wie, czy nieubłagany palec nie wskaże na posła Niesiołowskiego, jako głównego winowajcę błędów i wypaczeń?
Biednemu zawsze wiatr w oczy – co przewidział już Janusz Szpotański w dedykowanym Stefanowi Niesiołowskiemu wierszu "Pan Karol i Kostuś", w którym ujawnia między innymi takie oto rewelacje: "Pan Karol ma żonę uroczą i mądrą, plus seraj rozkosznych kochanic, a Kostuś z pysktą żonaty jest flądrą i romans ma z tkaczką z Pabianic". Jeśli nawet, to niech mu będzie na zdrowie; nie zazdroszczę mu tych uścisków, a zresztą – dość tej prywaty. Odtąd będzie tylko de publicis.
Otóż molestowanego przez ministra Sikorskiego i prezydenta Komorowskiego amerykańskiego prezydenta Obamę własną wezbraną piersią zasłoniła Deborah Schlussel, nieubłaganym palcem wskazując na Polaków, jako aktywnych wspólników "nazistów". Od razu widać, że żydowski program szlamowania naszego nieszczęśliwego kraju wchodzi w fazę decydującą – bo przecież wiadomo, że na wojnę w Iranem forsa się przyda.
Nie miejmy jednak pretensji do amerykańskich Żydówek – bo pani Schlussel przecież tylko powtarza to, co w liście do uczestników uroczystości w Jedwabnem napisał prezydent Bronisław Komorowski – że "naród Polski" musi przyzwyczaić się do myśli, iż był również sprawcą. Oczywiście sprawcą zbrodni II wojny światowej. Akurat w piątek i sobotę będę o tym rozmawiał z przedstawicielami Polonii z Vancouver i Victorii – i chociaż nie będziemy w stanie podjąć żadnych decyzji, to przecież wydaje się, iż w tej sytuacji można by rozważyć kwestię postawienia pana prezydenta Komorowskiego przed Trybunałem Stanu za sprzeniewierzenie się konstytucyjnej rocie przysiegi prezydenckiej – że mianowicie będzie niezłomnie strzegł "godności narodu".
Oczywiście to tylko rewolucyjna teoria – bo rewolucyjna praktyka pójdzie zapewne całkiem innym torem – na co wskazuje załagodzenie podwykonawców Stadionu Narodowego i zainteresowanie CBŚ moim nazwiskiem oraz proces, jaki z inicjatywy posła Niesiołowskiego będzie toczył się przed niezawisłym sądem.
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…