Buldożery tolerancji
Często przypominam – to akurat sobie i innym należałoby przypominać jak najczęściej – że Grecja podarowała światu mądrość, a Rzym prawo oraz chrześcijaństwo. Równie często warto pytać, co przyszłym pokoleniom wnosi w wianie Unia Europejska, konkretnie jej warstwy przywódcze, coraz powszechniej etykietowane słusznie jako "dzieci Gramsciego".
Pytać o to należy i odpowiadać na pytanie warto: rządzące Europą "dzieci Gramsciego" ofiarowują nam tak zwany postęp oraz tak zwaną nowoczesność. Cóż to oznacza bez ideologicznych sreberek? Ano, pryzmę etycznego gnoju, z której szubrawcy pozbawieni sumień wpierw czerpią do woli, następnie to, czego zaczerpnęli, owijają w celofan tolerancji, by w finale wciskać każdemu, najczęściej w charakterze delikatesowych frykasów. Do tego na siłę.
Prawda tymczasem wygląda dużo gorzej niż nadwiślański system ubezpieczeń emerytalnych: świat podbija pseudointelektualny bełkot "troski o wszechstronny wymiar człowieczeństwa" w imię "niczym nie ograniczonego prawa do samorealizacji" oraz "indywidualnego kreowania wartości", a pod tym nowoczesnym płaszczykiem toczy się odwieczna walka dobra ze złem i ledwie garstce odważnych wyrywa się okrzyk o królu, który od wielu dekad paraduje nagi.
Cóż. Jak zauważył brytyjski historyk i publicysta Timothy Garton Ash: "Paranoja ma to do siebie, że nie dostrzega się prawdziwego obrazu rzeczywistości". Do tego obrazu bez żadnego ryzyka popełnienia błędu można dodać jeszcze jedną cechę, mianowicie tę, że od paranoi trudno uwolnić się samemu.
NA NIC WIĘCEJ
O, to, to, i jeszcze więcej, mianowicie od paranoi uwolnić się tym trudniej, gdy przestaje się rozumieć, którędy przebiegają granice imponderabiliów, a w którym miejscu zaczyna się piekło nikczemności. Niestety świętokradztwo, podłość i miernota stały się dziś tak nagminne, że w sposób naturalny umykają powszechnej uwagi.
Łby żeliwne
"Jak jest powód, trzeba lać po pyskach" – wykłada młodemu księdzu doświadczony proboszcz w filmie Jana Jakuba Kolskiego zatytułowanym "Cudowne miejsce". "Jeśli masz powód, masz również prawo" – dopowiada popularna sentencja.
I tyle teoria. Na kawałku Europy między Berlinem a Moskwą, konkretnie między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, i pomiędzy Odrą a Bugiem, tak zwana praktyka dziejowa kształtuje się niestety w ten oto sposób, iż współczesne pokolenie Polaków jest prawdopodobnie pierwszym, które w swej znakomitej większości zdecydowało się zrezygnować ze wspólnotowej podmiotowości i siedzieć cicho, podczas gdy ich państwo z bólu aż skowyczy. Idzie to mniej więcej tak, że domorośli ekonomiści przekonują, że od statusu gospodarczego Polski ważniejsza jest ciepła woda w kranach, zaś domorośli poeci głoszą, że orzeł potrafi się ześwinić, ale żadna świnia ku słońcu nie pofrunie. Co gorsza, w licznych kręgach na tych właśnie mądrościach ludowych kwestia odzyskania podmiotowości przez naród, a siły przez państwo, trwale utyka.
O tworzeniu przyszłości
Ludzie poważni podchodzą do tematu tak, jak na to zasługuje, to znaczy poważnie, i mówią tak: "Upodlenie daje poczucie bezpieczeństwa, więc dominująca część Polaków upadla się z lubością. Dlatego społeczeństwo jako czynnik zmian NIE istnieje. Oczywiście piszę o postawach dominujących. Fakt, że 2 czy 20 tys. ludzi weźmie udział w jakimś marszu czy demonstracji, nie ma żadnego wpływu na masowe zachowania milionów. Te miliony, gdyby od nich zażądano, natychmiast wydałyby Putinowi wszystkich pisowców i wichrzycieli, gdyby obiecano im w zamian spokój. A jeszcze w TVN i Wybiórczej pochwalono by ich za patriotyzm i europejskość" (Józef Darski).
Co w związku z powyższym czeka nas w najbliższej przyszłości? Poza kataklizmem gospodarczym nadciągającym wielkimi krokami? Peter Drucker, zmarły przed paroma laty pionier teorii zarządzania, twierdził, iż najlepszą metodą przewidywania przyszłości jest jej tworzenie. Z tak wyrażonym poglądem trudno polemizować, zatem idąc wskazanym tropem, zapytajmy, jaką właściwie przyszłość tworzą swoimi zaniechaniami Polacy? Jakie perspektywy, inne niż nędzne, ma przed sobą kraj, w którym osiemdziesiąt procent populacji większość dochodów wydaje na jedzenie i lekarstwa, zaś tutejszy spec od finansów łata budżet przy pomocy kreatywnej księgowości? Nie oszukujmy się, Polska nie istnieje dziś jako państwo niepodległe, w znaczeniu takiego, które samo określa własne interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej.
Trudne pytania
Skąd bierze się w nas tak zdumiewająca obojętność dla spraw najistotniejszych z perspektywy wspólnoty? Co z naszą odpowiedzialnością za wspólnotę? Czemu wzruszamy ramionami tam, gdzie potrzebny jest krzyk protestu, płacz czy choćby wytknięcie palcem? Dlaczego objawy patologii powszednieją we wszystkich obszarach naszej egzystencji, a my zaczynamy utożsamiać je z normą? Z jakiego powodu, kunktatorsko owładnięci codziennością, odwracamy oczy od niegodziwości, zaciskając dłonie na telewizyjnych pilotach? Innymi słowy: czemu przywykamy do szaleństwa, przyzwalając na degradację idei spajających wspólnotę jednostek, na ramionach których dzisiaj stoimy?
"Człowiek odpowiada nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi" – rzekł kiedyś kardynał Stefan Wyszyński, definiując kwestię odpowiedzialności. Ale współcześnie odpowiedzialność to także wizja celu, do którego powinna zmierzać wspólnota, i jej oczekiwanego kształtu. To lista aktualnych zagrożeń i spis metod skutecznego radzenia sobie z nimi. To właściwe definiowanie wartości wspólnych oraz troska o ich należyte przechowywanie i wzmacnianie. Albowiem sedno egzystencji wspólnotowej zawsze powstaje i trwa dookoła sztandaru. Czyli wokół jakiejś idei, spajającej daną wspólnotę. Tako rzecze współczesna socjologia. Całkiem niegłupio.
* * *
Zacząłem od złotych myśli rodem z poziomu społeczności lokalnej, skończyć wypada na poziomie elit z rejonów górnej półki. Oto jedna z łacińskich paremii głosi: "beate vivere est honeste vivere" – żyć szczęśliwie, to znaczy żyć uczciwie. Zaś żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie rzymski prawnik Ulpian Domicjusz sugerował: "honeste vivere, alterum non leadere, suum cuique tribuere". Co znaczy: żyć uczciwie, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać. Kwintesencja solidnego, wspólnotowego fundamentu.
Niestety, nie każdy prawdy te rozumie, i nie wszyscy chcą je zrozumieć. Można nawet powiedzieć, że niektórzy nie chcą ich zrozumieć bardziej niż inni. Ot, łby żeliwne.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Uzasadnienie racji grupowych
Współczesnej nauki nie powołali do życia gwiazdorzy oświecenia, tylko mnisi ukryci za klasztornymi murami Średniowiecza.
Podobnie etyka cywilizacji zachodnioeuropejskiej oraz oparte na niej kodyfikacje prawne nie biorą się z dwutlenku węgla wydychanego przez luminarzy kulturowego marksizmu, lecz wyrastają wprost z chrześcijaństwa. I nie są to prawdy w jakikolwiek sposób limitowane czy dostępne wyłącznie jednostkom wtajemniczonym. Wielu próbuje, ale nikt przed nikim ukryć ich nie jest w stanie. By takie prawdy z czeluści zapomnienia wydobyć, wystarczy lekko pochylić się nad ogólnie dostępnymi źródłami.
Z drugiej strony, są to prawdy nad wyraz kłopotliwe dla współczesnych animatorów jedynie słusznej rzeczywistości. Stąd stale przysłania się je medialnym szumem. Można powiedzieć, że media utrzymują bezrefleksyjnych odbiorców z daleka od zdroju wiedzy, zręcznie szatkując im mózgi na ciapanko z rozgotowanej brukselki (z pierwszorzędnym efektem!), a czynią to po to, ponieważ im człowiek głupszy, tym mniej rozumie z otaczającego go świata, a im mniej rozumie, tym łatwiej takiego ogłupiać i w ogłupieniu utrzymywać.
Pięć lat rządów
Co gorsza, media mainstreamowe stały się sługusami władzy. Dlatego medialna maszynka uciesznie pobrzękuje, nieustannie wypluwając z siebie pseudowydarzenia, a przy tym skrupulatnie i w złej woli pomijając fakty istotne.
Na przykład ten, że między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, w porównaniu z rokiem 2011, średnia wartość płaconych przez obywateli podatków wzrosła o 10 procent. Albo pomijając okoliczności związane z dynamicznym rozwojem handlu koncesjami gazowymi (przyznane zezwolenia nie zawsze nakazują posiadaczom prowadzenie prac badawczych i wydobywczych, a zarazem nie zabraniają odsprzedaży koncesji. Proszę sobie przeliczyć poziom potencjalnych zysków, gdy koncesja kosztuje pół miliona polskich złotych, a można ją odsprzedać innemu podmiotowi za kilkanaście milionów dolarów). Albo inny przykład medialnego pominięcia: działalność polskich filii zagranicznych banków, ponoć na potęgę transferujących gotówkę do zachodnioeuropejskich central. I jeszcze jeden, tym razem z obszaru kultury narodowej: upadek instytucji z prawie dwustuletnią tradycją, to znaczy Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (najstarsza polska oficyna wydawnicza działała nieprzerwanie od 1817 roku. Jak ktoś celnie skonstatował: Ossolineum "przetrwało Królestwo Kongresowe, Powstanie Listopadowe, Wiosnę Ludów, Powstanie Styczniowe, dwie wojny światowe, »wyzwolenie« przez Sowietów, 45 lat komunizmu w PRL, ale pięciu lat rządów swołoczy już nie dało rady przetrwać").
Potrzeba wolności
W efekcie setek i tysięcy podobnych zafałszowań, naród, i tak uwsteczniony intelektualnie, uwstecznia się do imentu, zaś nasi nadzorcy zacierają dłonie, licząc wyrywany głupcom "kesz". Nawiązując do sztandarowej obecnie kwestii "ekologicznej energetyki", Robert Gwiazdowski pisze: "Gdyby biedni mogli wybrać, czy płacić więcej, żeby się żarówka w domu paliła, czy mniej, woleliby płacić mniej. Ale na etapie walki o sprawiedliwość lud jest niewyrobiony (...) więc nie można pozwolić ludowi decydować. Dla dobra ludu oczywiście. Dlatego (...) lud będzie musiał zapłacić więcej za prąd, żeby inwestorom się opłacało inwestować w produkcję droższej energii niż tańszej".
Józef Darski ujmuje to samo poprzez następujące uogólnienie: "Społeczeństwo postkomunistyczne jest zdominowane przez pragnienie bezpieczeństwa i wynikające stąd tchórzostwo, czyli niezdolne do działania. Nie odczuwa potrzeby ani wolności, ani godności, gdyż nie wie co to w ogóle oznacza. Chce jedynie niewoli, która nie wymaga żadnego ryzyka i odwagi, oraz pragnie kłamstwa, które pozwala mu odrzucać rzeczywistość i zachować poczucie bezpieczeństwa".
Chronić wspólnotę
Wszystko są to sprawy dostatecznie znane i stąd bierze się wzmożenie obserwowane u nadzorców polskich umysłów, determinujące wrogie działania inicjowane co rusz przeciw nam. Stąd trud, byśmy przestali rozumieć, na czym polega jeden z fundamentalnych mechanizmów tworzenia i podtrzymywania więzi we wspólnocie, mianowicie umiejętność odróżniania "swoich" od "obcych".
Bo nasi wrogowie, polityczni czy kulturowi, ów mechanizm opanowali do perfekcji. Znają bezwzględną wartość wspólnotowego etnocentryzmu, czyli lokowania swojej grupy ponad innymi grupami, oraz uznawania obowiązujących w jej wnętrzu reguł za nadrzędne kryterium, niezbędne dla właściwej oceny świata i stosowne uzasadnienie grupowych racji. Doskonale pojmują, jaki potencjał ochronny drzemie we wspólnotowej ksenofobii. Wiedzą, że tylko ona może ochronić wspólnotę przed rozmyciem jej macierzystego kontekstu – w kontekstach cudzych i nieprzyjaznych.
My też powinniśmy te prawdy przyswoić. Im prędzej, tym lepiej – i dla naszej wspólnoty bezpieczniej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj: www.myslozbrodnik.blogspot.com
Kwestia znaczeń
Żeby spróbować chlew zamienić w cokolwiek, od usunięcia świń trzeba zacząć co najmniej. Ponieważ po 1989 roku nie zrobiliśmy tego, co konieczne, dzisiaj otrzymujemy to, co oczywiste. Aksjologia zawsze upomina się o swoje.
Jak przekonują ludzie rozumni: żaden człowiek nie powstrzyma lawiny, ale jego krzyk może uratować innych. Krzyczmy przeto, wszelako zachowując należną dystynkcję. Czyli uwzględniajmy kontekst (przy czym filolodzy wyjaśniają, że "kontekst" to nie jest tekst o koniach – i proszę wybaczyć mi ten żart, nie mogłem się powstrzymać. Obiecuję, że dalej będzie już śmiertelnie poważnie).
Otóż gdy zabieramy głos w dyskusji opisującej jakiekolwiek wydarzenie zdeterminowane kulturowo (inne wydarzenia nie istnieją), wolno nam posługiwać się aparatem pojęciowym przynależnym jedynie do danego kontekstu. Mimo to z zaskoczeniem i przykrością czasami konstatujemy, iż zbliżony zasób leksykalny to za mało, by cieszyć się wymianą myśli z interlokutorem. Bo nawet jeśli słowa wydają się wspólne, to znaczenia desygnatów określanych przez dane słowa, wspólne już być przestały.
DEKONSTRUKCJONIZM
Przykładowo, weźmy rozumienie terminów "woda", "śnieg" albo "słońce" w kontekstach kulturowych Aborygenów czy Inuitów. Prawda, że trudno o jednolite i zgodne uwspólnienie znaczeń? Co ciekawe, nawet chwilowe konteksty: frazeologiczne, zdaniowe czy sytuacyjne, potrafią radykalnie zamienić znaczenia słów. Wszak "morze" to nie to samo co "morze piasku". Wniosek: odmienna interpretacja znaczeń, unieważniając sensowną wymianę myśli, potrafi zniweczyć porozumienie oraz zrodzić konflikt.
Co więcej, znaczenia słów to także bagaż emocjonalny, jaki dane słowa ze sobą niosą. Kontekst norm i wartości. Generalnie: historia i kultura, które zrodziły i ukształtowały ten czy inny język. Dlatego jeśli ktoś zaczyna gmerać przy znaczeniach, trzeba bardzo uważnie patrzeć na ręce i samemu szkodnikowi, i temu, kto wypłaca szkodnikowi żołd. Albowiem dekonstrukcjonizm znaczeniowy to podstawowe narzędzie marksistów kulturowych, pragnących zredefiniować niewzruszone do niedawna kategorie semantyczne, przydzielając im diametralnie odmienne treści – wszystko po to, by zafałszować, następnie zakwestionować ich znaczenie, a w końcu pozbawić sensu, wprowadzając znaczenie pożądane przez marksistów.
PERCEPCJA ZAKŁAMANA
Waldemar Łysiak na łamach "Satynowego magika" streszcza poglądy Antonio Gramsciego, jednego z głównych XX-wiecznych ideologów lewicowych, głoszących program zmiany rzeczywistości nie przez politykę, lecz przez kulturę, będącą w ich założeniu głównym narzędziem przebudowy społecznej. Powiada Łysiak: "komunizm nigdy nie wygra zbrojnie ani ekonomicznie, czyli siłą militarną bądź finansową, lecz może wygrać mentalnie, opanowując całą ludzką kulturę i posługując się nią do przemodelowania sposobu myślenia całych społeczeństw".
Innymi słowy, sedno tkwi w znaczeniach. Weźmy znaczenie pojęcia takiego jak przyzwoitość. Oto w swoim własnym kraju po 1989 roku nie posprzątaliśmy, w efekcie przyzwoitość wydaje się wielu z nas zbyt trudna do udźwignięcia, bądź też nazbyt, jak na współczesność, trywialna. Tymczasem Polski nie da się naprawić przy pomocy zapomnienia, czym naprawdę jest przyzwoitość, godność i sprawiedliwość. Niczego trwałego nie można zbudować na bagnie czy wysypisku śmieci, ponieważ struktur normalnego państwa nie sposób wznieść w miejscu, gdzie górę bierze deficyt w obszarze wartości. Niesprawiedliwość, której nie wytknięto i nie naprawiono, wcześniej czy później mści się, fałszując nie tylko prawdę czy konieczność historyczną, ale i zakłamując człowieczą percepcję rzeczywistości. Nieodwracalnie psuje charakter ludzi poddanych tego rodzaju eksperymentom. Stąd zaniechania w obszarze aksjologii nigdy nie uchodzą bezkarnie.
Z JAKICH DOMÓW?
To jedno, bo jest i drugie, które pozwolę sobie zredukować do myśli wyrażonej przez Krzysztofa Kłopotowskiego, który rzekł nadzwyczaj celnie: "Gwałt krasnoarmiejski na polskiej duszy pozostawił pokolenia bękartów". Tak jest i inaczej niestety już nie będzie, boć rzeka czasu płynie tylko w jednym kierunku. W tych okolicznościach należy jednakowoż non stop przypominać, że kpiną ze zdrowego rozsądku jest wdrukowywane nam przekonanie, iż korzenie kulturowe i etniczne pozostają bez wpływu na wychowanie, poglądy i wyrażane opinie, czyli na człowieczą jaźń oraz tożsamość. Bo mają, bezsprzecznie. Natomiast ignorowanie tego faktu, czy wręcz jego negowanie, jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Andrzej Zybertowicz pisze o tym tak: "Nie jest bez znaczenia, jaka część (...) obecnych elit wywierających wpływ na bieg spraw polskich wyrastała w domach, gdzie wpajano lojalność wobec rewolucyjnej, autorytarnej ideologii internacjonalistycznej. A jaka część w domach, w których pielęgnowano polską tradycję narodową i etos inteligenckiej służby publicznej. W jakich formowano postawy wyższościowe, lewackie postawy lekceważenia wobec motłochu, ciemnogrodu (dziś: moheru), a w jakich rodzinach postawy współczucia i wsparcia słabszych. W jakich domach pielęgnowano poczucie wspólnoty losu, a w jakich pogardę wobec tych słabszych i głupszych, którzy nie rozumieją tego, jak wspaniały świat my – elita – chcemy im stworzyć. Z jakich domów wywodzili i wywodzą się politycy przynoszący demokrację dla mas, a z jakich politycy pragnący demokrację budować razem z masami".
W tej kwestii nie mam dziś nic więcej do dodania.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
POPIOŁY, ZGLISZCZA, GRUZ
To, co zaczyna się kryzysem w obszarze finansów, o ile pożaru na czas nie stłumić, zwykle eksploduje ognistym huraganem w każdym innym obszarze człowieczej egzystencji – w wymiarze państw przekształcając w przesilenie polityczne i społeczne. Albowiem gospodarcza bezkarność nie istnieje, na żadnym poziomie. Wie o tym każdy, kto zarabia i wydaje pieniądze.
Proszę przy tym zauważyć, że "pieniądze" w rozumieniu Berlina oraz "pieniądze" w rozumieniu Aten, Lizbony czy Madrytu to wciąż jeszcze te same pieniądze (w dalszym ciągu waluta euro), ale bynajmniej nie są to pieniądze takie same. Coraz więcej europejskich nacji pojmuje również, do jakich efektów praktycznych prowadzi Stary Kontynent przekonanie Angeli Merkel, że naturalną konsekwencją gospodarczej dominacji powinno być odgrywanie przez Niemcy na Starym Kontynencie roli mocarstwa politycznego. Ostatni unijny szczyt wykazał także poziom determinacji Niemców i Francuzów, pragnących uratować własne banki, konfrontowane z bankructwem Grecji, Hiszpanii czy Cypru – oraz nadchodzącym wielkimi krokami bankructwem Włoch. Bo nie tylko w unijnych kuluarach coraz głośniej mówi się i o tym, że recesja nad Tybrem poczyna sobie coraz śmielej.
ZBIORNIK ZE ŚCIEKAMI
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, ostrzega: "Szybko zbliżamy się w strefie euro i UE do hasła – ratuj się kto może". I dodaje, że ekstremalnie trudna sytuacja banków zachodnioeuropejskich musi przełożyć się na stan ich nadwiślańskich córek. Dla przykładu – banku Pekao S.A., od 1999 roku należącego do włoskiej grupy finansowej UniCredit, prowadzącej działalność w blisko dziesięciu tysiącach oddziałów, w ponad dwudziestu europejskich krajach.
Zapowiedź narzucenia bankom "w trybie pilnym" europejskiego nadzoru bankowego nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Tego rodzaju ruchy przypominają dolewanie szamponu do zbiornika w celu wytworzenia piany przykrywającej cuchnące ścieki. Strefa euro jest już nie do uratowania, a ogień na loncie frunie ku beczce z prochem.
No dobrze. A co powyższe oznacza dla Polski? Dlaczego premier Tusk awarię w Fukushimie opisuje eufemizmem chwilowej przerwy w dostawie prądu? Czemu minister finansów zachowuje się jak człowiek zamknięty na wybiegu dla lwów, a mimo to tryskający optymizmem, bo ktoś obiecał mu podrzucić plasterek szynki, podczas gdy pora karmienia stada minęła przed tygodniem?
Robią dobre miny do złej gry, można powiedzieć, choć polska gospodarka upadnie szybciej niż ferajna medialnych klakierów Donalda Tuska zwykle otwiera usta, niż Tomasz Lis zgina kolana przed mądrością "Słońca Peru", niż Janina Paradowska marszczy czoło w obliczu finansowej subtelności Jacka Rostowskiego. Czeka nas fala bankructw. W budownictwie już trwają, w sektorze drogowym również rozkwitają coraz obficiej. Załamanie eksportu czai się za rogiem, a przyniesie ze sobą początek masowego drenażu kapitału z nadwiślańskich banków. Co z kolei w bliskiej perspektywie oznacza ostateczne załamanie rodzimych finansów publicznych i zamianę spowolnienia gospodarczego na długotrwałą recesję.
NIEMCY PONAD WSZYSTKO?
Skoro Niemcy nie chcą płacić hiszpańskich czy włoskich rachunków, tym bardziej nie zechcą zapłacić polskich. W każdym razie nie zapłacą ich za frajer. Prawdę powiedziawszy, trzymają asa w rękawie, mianowicie ewentualną rewizję ustaleń z Poczdamu. O co z czasem będzie coraz łatwiej, ponieważ Polska właściwie nie istnieje już jako państwo niepodległe w znaczeniu takiego, które samo określa interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej. Na marginesie: kto z Polaków wie, że zadłużenie poznańskiego samorządu sięga 72 procent rocznych dochodów tego miasta, a samorządów Gdańska i Wrocławia prawie 65 procent dochodu?
Samorządy zadłużały się na potęgę, by wykorzystać unijne "programy pomocowe". Niestety, budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020 wypączkuje w takim kształcie, w jakim zażądają tego Niemcy, Polska w tej grze o kasę niewiele będzie miała do powiedzenia. A nawet gdyby chciała mówić, nikt nie będzie nas słuchał, chyba że przez zręcznie udawaną grzeczność. Wzorem dla Europy, a zatem i dla europejskiej do bólu dziąseł Polski, muszą stać się Niemcy. Na spotkaniu z tamtejszymi przedsiębiorcami Angela Merkel wyartykułowała to dawno temu i było to powiedziane bez ogródek: "Naszym zadaniem jest doprowadzić do tego, by Europa kierowała się na silnych". Pozostali chcąc nie chcąc będą musieli dostosować swoje zasady do standardów obowiązujących nad Szprewą i Hawelą.
Powtórzymy, bo warto i należy: człowieka rozumnego zniewala głupota i naiwność europoidów. Najpierw przekonali samych siebie, że wspólna waluta uchroni Europę przed kryzysami finansowymi. Teraz karmią się iluzją świetlanej przyszłości, która jakoby nastąpi natychmiast po konkretyzacji unii politycznej pod berłem Berlina, czyli po zamianie dżumy na cholerę. Ergo, propagandowa fikcja rozrasta się niczym nowotwór, coraz szybciej przekształcając w najczarniejszy koszmar pod tytułem: "Niemcy, Niemcy ponad wszystko".
I to jest właśnie ten powód, dla którego Wielka Brytania zapowiada renegocjację warunków brytyjskiego członkostwa w UE.
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Krzysztof Ligęza Wina umyślna
Im starszy jestem, niemniej jednak we mnie optymizmu i tym ciemniejsze wydają mi się otchłanie naszych czasów. Przestaję rozumieć świat tak samo jak ludzi owładniętych pustką wyjałowioną z wartości większych od nich samych.
Pewnie dlatego ostatnio zadziwia mnie niemal wszystko. Zupełnie odwrotnie, niż przed, powiedzmy: ćwierćwieczem. Zadziwiony nie na żarty, miałem wnikliwiej rozważyć, jakie powody wprawiają mnie w tak liczne konfuzje, gdy w sukurs przyszedł mi Fiodor Dostojewski, w opowiadaniu "Bobok" wykładając: "nie dziwić się niczemu jest znacznie głupiej niż dziwić się wszystkiemu. No i, poza tym, niczemu się nie dziwić – to prawie to samo, co niczego nie szanować. Zresztą głupi człowiek w ogóle nie potrafi niczego szanować".
Jak dalej przekonuje ekspert od specyfiki ludzkich dusz: "Najmądrzejszy według mnie jest ten, kto choć raz na miesiąc sam siebie nazwie durniem – umiejętność dziś niespotykana. Dawniej dureń przynajmniej raz w roku miał się za durnia, a teraz z tym ani rusz. Tak to wszystko dziś pomieszali, że durnia od mądrego już nie odróżnisz. Naumyślnie tak zrobili".
PIJANA KREWETKA
Spokoju nie odnalazłem, przeciwnie, niemniej jednak zgadzam się z autorem "Zbrodni i kary": w dzisiejszych czasach odróżnić mądrego od durnia coraz trudniej, ktoś tym steruje i niewątpliwie czuć w tym wszystkim piekielny odór siarki.
Ów smród produkują w pierwszym rzędzie media. Te tradycyjne i te "nowoczesne". Kiedy któregoś dnia Korea Północna ostrzelała Koreę Południową, portal onet.pl zaprosił internautów do wymiany myśli w ten oto, ponadprzeciętnie wyrafinowany sposób: "Czy koreański konflikt może przeobrazić się w spór międzynarodowy? Podyskutuj na czacie". Obśmiałem się wtedy jak pijana w sztok krewetka. Dziś usłyszałem w radiu, że "Niemcy są rdzeniem kryzysu". Naród słucha podobnych bzdur, mało tego, aktywnie uczestniczy w nonsensownych projektach (tu przykładem dyskusje internetowe) – no i nie może nie zidiocieć. Niesfornych przygarnia pod swoje skrzydła sracja TVN24, usiłując przemielić opornych na idiotów siłą (niektórym dziennikarzom tej sracji do rzetelności dalej niż dokądkolwiek), przy gazetowo-wyborczym wsparciu. Ktoś pamięta wyznanie byłego reportera tej gazety, mianowicie Wojciecha Jagielskiego? W wywiadzie dla "Polityki" podsumował on dziennikarstwo III RP słowami: "Sprzedawaliśmy głupotę na masową skalę i teraz mamy odbiorców wychowanych na tej głupocie". Albo weźmy tę informację rodem z Polskiego Radia: "w Polsce jest 547 grup przestępczych". No ludzie, dajcież spokój! Albo w Polsce BYŁO tyle i tyle grup przestępczych, albo polski wymiar sprawiedliwości potrafi bandyckie szajki wykrywać oraz ewidencjonować (pochwalić, pochwalić), lecz z sobie tylko znanych powodów likwidować ich nie chce.
I tak dalej, i tak dalej.
OCZY DIABŁA
Niewykluczone, że ów ostatni problem jest problemem typowo środowiskowym. Mam na myśli środowisko nadwiślańskich śledczych, którzy najwyraźniej borykają się z niedostatkiem czasu. Nie dziwota, skoro do obfitego zbioru zarządzeń autorstwa prokuratora generalnego, doszło kolejne, równie pryncypialne w tonie, przypominające podwładnym o konieczności walki z wszelkimi przejawami nacjonalizmu – ze szczególnym uwzględnieniem antysemityzmu, homofobii oraz dyskryminacji, w tym zwłaszcza dyskryminacji wobec mniejszości seksualnych. Wszak każdy jest równy wobec prawa i nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym ani gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny – jasna rzecz za wyjątkiem katolików oraz Telewizji Trwam.
O, to, to, nie inaczej. A skoro nie inaczej, nasi prokuratorzy powinni, poza sprawami karnymi, angażować się również – o czym stanowczo przypomina im pryncypał generalny – w procesy cywilne, o ile tylko powezmą wiadomość, iż do nieuzasadnionej dyskryminacji doszło. Wiadomo: "przestępstwa nienawiści" są jak cuchnące krosty na gładkich pośladkach unijnej szczęśliwości i należy wypalać je żywym ogniem, rany zasypując solą.
Notabene, z tym powiadamianiem organów prokuratorskich najmniejszych strapień nie będzie. Tu i ówdzie prokuratorów może zabraknąć, lecz delatorów nie zabrakło nigdy i nigdzie. Polscy wolontariusze niegdysiejszego Europejskiego Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii (dziś: Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej) oraz Robert Biedroń ze spółką, już zadbają o to, by prokuratorzy odpowiednią wiedzę posiedli, bez obaw. Jednakowoż mam w takim razie dla pań i panów niezależnych prokuratorów pewne przypomnienie. Otóż jest takie porzekadło: "Nie kłaniaj się oczom diabła, nawet jeśli przejdziesz na drugą stronę grzechu".
***
Przed nami jeszcze jeden mecz i koniec z igrzyskami. Mimo to wszyscy, którzy do rządowego ssaka zdołali podłączyć się umiejętnie przy okazji przygotowań do Euro 2012, swoje zarabiać będą w dalszym ciągu. Tym razem na remontach. Przynajmniej przez jakiś czas. Gdy podrożeje benzyna i odsetki od kredytów, ludzie ci odejdą w siną dal, nam zostawiając pasywa, ujemne salda, a w efekcie darowując gniew oraz marzenie o zemście na ich politycznych mocodawcach. To w sumie naturalna i zdrowa kolej rzeczy. Doczekamy. Albowiem, jak to mówią: "źle wyrzekać się buntu przeciwko łotrom".
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Plecami do prawdy
Doprowadzenie kostuchy pod wskazany adres to żadna filozofia. Podobnie żadna to sztuka – zabić. Poziom mistrzowski osiąga się, obudowując konkretną śmierć potiomkinowską fasadą profesjonalnie popełnionego samobójstwa.
W Polsce nie zdarzają się morderstwa polityczne, gdzieżby! Są tylko wypadki drogowe, zawały serc, udary mózgów i samobójstwa. I są ekipy sprzątające bałagan, jaki się po tych wydarzeniach tworzy. Zaiste, sprzątających mamy niezłych. Chciałoby się rzec: towar eksportowy. Nieważne, kto zasiada w parlamencie, kto kieruje rządem, kim jest prokurator generalny czy apelacyjny, szef policji i kto nadzoruje więziennictwo. Kogo to obchodzi? Czyszczą, ino furczy. Porządek musi być, a ze służbami porządkowymi nikt nie wygrał, choć wielu próbowało. Służbom wszystko wolno.
Mieczysław Cieślar, Marek Dulinicz, Michał Falzmann, Marek Karp, Krzysztof Knyż, Andrzej Lepper, Grzegorz Michniewicz, Walerian Pańko, Sławomir Petelicki, Wiesław Podgórski, Dariusz Ratajczak, Dariusz Szpineta, Henryk Szumski, Leszek Tobiasz, Eugeniusz Wróbel, Stefan Zielonka, Róża Żarska – to tylko kilkanaście nazwisk. Kilkanaście tajemniczych zgonów z ewidentnym podtekstem politycznym. Kilkanaście śmierci uzasadniających przekonanie, że Polska wpadła w łapy zorganizowanych grup przestępczych, których bossowie tylko czasami i od niechcenia starają się jeszcze przekonywać Polaków, że ci żyją w normalnym kraju. Ale to nieprawda. Nieprawda, ponieważ polska państwowość na dobrą sprawę nie istnieje, zawłaszczona przez bandytów – choć większość Polaków do tej prawdy ciągle ustawia się plecami.
NIE PARLAMENT
Prawnicy zmagający się z doświadczeniem (a przy tym zainfekowani chorobą zawodową: cynizmem) twierdzą, że praworządność mieszka na frontonach sądów i w gruncie rzeczy już tylko tam możemy ją spotkać. Z wagą w jednej dłoni, mieczem w drugiej i z opaską na oczach. Ów trzeci atrybut przydano jej nie wiedzieć czemu. Ślepe to powinno być raczej prawo. Bogini wystarczyłaby przyzwoitość.
Tymczasem między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca od powojnia po dziś dzień praworządności nie tylko zasłania się, ale i wykłuwa oczy, zaś "autorytety prawnicze", czyli ludzie z tytułami profesorów prawa, bardziej przypominający szarlatanów niż prawników, robią z prawem to, czego żądają od nich ich tajemniczy mocodawcy. Nie pamiętając, dlaczego prawo musi być uczciwe i komu powinno służyć.
Co najmniej od czasów afery Rywina wiemy, że w Polsce to nie parlament i nie rząd, lecz persony składające się na "grupę trzymającą władzę" ustalają reguły gry, nie przejmując ani "państwem prawa", ani demokracją, ani w ogóle niczym. Komisja śledcza ds. Orlenu ujawniła te patologie w stopniu bardziej niż dostatecznym, pokazując złowróżbną rolę postpeerelowskich służb specjalnych oraz mafijne powiązania politycznego establishmentu: od "prezia" poczynając, przez komendanta głównego policji, na "zwykłym" pośle czy senatorze kończąc. Niedługo potem ludzie rozumni dostali do rąk raport Antoniego Macierewicza, negliżujący praktyki środowisk powiązanych z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.
I TAK DALEJ
I co, czy od tamtej pory cokolwiek uległo zmianie? Owszem, na gorsze. Za rządów Platformy Obywatelskiej mieliśmy do czynienia z większą liczbą tajemniczych śmierci niż przez wszystkie pozostałe lata III RP.
Wcześniej prezes Głównego Urzędu Ceł Ireneusz Sekuła dwukrotnie strzelił sobie w brzuch, a gdy to nie wystarczyło, musiał nacisnąć spust po raz trzeci. Marek Karp, szef Ośrodka Studiów Wschodnich, co prawda wyszedł cało ze zdumiewającego wypadku drogowego, lecz zmarł kilka tygodni później, akurat gdy miał opuścić szpital. Ministra sportu Jacka Dębskiego zastrzelono niedługo po wywiadzie, jakiego udzielił, a który zatytułowano: "Zanim mnie załatwią". Inspektor Najwyższej Izby Kontroli, badający aferę FOZZ Michał Falzmann, umarł na serce, choć nigdy na serce nie chorował. Jego szef, prezes NIK Walerian Pańko, zginął w tajemniczym wypadku samochodowym. Wkrótce potem z życiem pożegnał się szofer Pańki, a także dwóch policjantów, którzy znaleźli się na miejscu wypadku... I tak dalej, i tak dalej.
Dla ekip usuwających zagrożenie, zlecenie to zlecenie i nie ma znaczenia, czy ginie człowiek niewinny, czy bandyta. Ani to, czy dany cel współpracuje z wymiarem sprawiedliwości, czy nie. Na przykład Sławomir Kościuk, zamieszany w porwanie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika, złożył obszerne wyjaśnienia, lecz inny z oprychów, Robert Pazik, milczał jak głaz. Śmierć dopadła obu.
***
"Nie mam zamiaru oskarżać Platformy Obywatelskiej o jakieś drugorzędne przestępstwa. Ja oskarżam o to, że współdziała z mafią, która niszczy państwo polskie" – wypalił kiedyś Antoni Macierewicz, człowiek, któremu przestępcza banda przez ostatnie ćwierć wieku usiłuje przykleić łatkę oszołoma. Zaiste, to, co rzekł, rzekł bezceremonialnie. Lecz czy ktokolwiek z grona ludzi przyzwoitych może dziś żywić jakiekolwiek wątpliwości, jak bardzo uzasadnione były to słowa?
No i nie zapominajmy o gorzkim wyznaniu Janusza Kurtyki, poczynionym w obecności dziennikarki Anny Pietraszek ledwie cztery dni przed tragicznym lotem do Smoleńska: "Demontaż państwa już się skończył, teraz zaczną znikać ludzie".
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Widnokręgi: Demony antysemityzmu
Narody, grupy etniczne, organizacje rozmaitej proweniencji, ponadnarodowe przedsiębiorstwa i drobne firmy rodzinne – wszędzie tam mamy do czynienia ze splotem najrozmaitszych interesów.
Nikt rozsądny nie zakwestionuje, że każdemu z wymienionych środowisk zależy na zdobyciu i utrzymaniu wpływów, pozwalających owe interesy sprawnie realizować. Często zdarza się tak, że wpływy te dużo łatwiej umacniać za pomocą ustaleń, o których opinia publiczna nie wie, bo pozostają do wyłącznej wiadomości układających się stron.
CZYM JEST LOJALNOŚĆ
I teraz uwaga, będzie pytanie ociekające antysemityzmem: skoro w ostatnim 20-leciu co trzeci szef polskiej dyplomacji miał żydowskie pochodzenie (Stefan Meller, Adam Daniel Rotfeld oraz Bronisław Geremek), jeden szczyci się honorowym obywatelstwem Izraela, zaś aktualny ma żonę Żydówkę*), czy człowiek rozumny nie powinien koniecznie stawiać pytań o ewentualne źródła postaw tych ludzi? O motywy ich decyzji? A już zwłaszcza czy nie powinien o to pytać w sytuacjach konfliktu interesów etny polskiej i żydowskiej?
No i najważniejsze: kto w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej takie pytania w ogóle odważa się stawiać – i dlaczego nie w medialnym mainstreamie? W końcu nie ma to, tamto: lojalność to nie jest coś, co chowa się do kieszeni kiedy się chce, i wyjmuje, gdy uzna się za stosowne.
Dlaczego ja te pytania stawiam? Sprowokowała mnie Agnieszka Holland, komentując słowa prezydenta USA o “polskim obozie śmierci”. Mianowicie reżyserka powiedziała: “Obama jest jednym z lepiej wykształconych prezydentów Stanów Zjednoczonych (...). Zawiedli jego eksperci”.
Otóż przekonywanie, że “jeden z lepiej wykształconych prezydentów” na jednym z najwrażliwszych “odcinków” zatrudnia ignoranta (ignorantów), jest właśnie wyrazem ignorancji. Najpewniej zaś złej woli, bo jaka Holland jest, taka jest, ale aż tak głupia nie jest na pewno. Słowa Obamy ignorancją nie były (Emanuel Rahm, człowiek szefujący administracji Białego Domu, niechybnie zatrudnia właściwych ludzi, nie ma obaw) i znakomicie wpisały się w proces upokarzania Polski i Polaków, zarządzony przez żydowskiego grandziarza (i malwersanta), ówczesnego sekretarza Światowego Kongresu Żydów, Israela Singera. 19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: “Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum” – jeśli Polska nie zadośćuczyni żydowskim roszczeniom, będzie publicznie atakowana i poniżana na forum międzynarodowym”. Według niektórych źródeł, Singer dodał także: “Więcej niż trzy miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie zezwolimy. Będziemy nękać ich tak długo, dopóki Polska się znów nie pokryje lodem”.
OBERWANIE CHMURY
Barack Hussein Obama, przemawiając do kamer w czasie uroczystości wręczania Medali Wolności, dopowiedział światu, co ów miał usłyszeć także z tego poziomu. Nasz (?) Adam Daniel Rotfeld wykorzystał okazję by siedzieć cicho, a wskazując na woskowinę w uszach udał, że słowa Obamy to nie pijarowskie oberwanie chmury, że to tylko kropla z kranu. Na koniec Bronisław Komorowski protestem w formie listu podłożył się Obamie jak... (ale tę metaforę zatrzymam już dla siebie). W efekcie prezydent USA przeczołgał Polskę przez “ubolewanie” – i pozamiatane. Tymczasem słowa o “polskich obozach śmierci” rzucone w przestrzeń publiczną z jednego z najwyższych szczebli na świecie, mkną przez siebie, a ich echo dudni, budząc rozmaite widma (exemplum dziennikarka Debbie Schlussel).
Zgrzeszyłbym mocno, gdybym przy tej okazji temu i owemu nie wytknął innej podłości. Polegającej na skrupulatnym przemilczaniu faktu, iż informowanie Aliantów o masowej eksterminacji Żydów w Polsce okupowanej przez Niemcy, to była drobiazgowo zaplanowana i skutecznie przeprowadzona operacja struktur podziemnego państwa polskiego, a nie kwestia incydentalnych zachowań indywidualnych osób wstrząśniętych obserwowanym dramatem, czyli ludzi pokroju Jana Karskiego.
Zaakcentujmy to jeszcze mocniej: Karski (właściwie: Józef Kozielewski), czyniąc to, co uczynił, wykonywał rozkaz dowództwa Armii Krajowej, realizując plan polskiego rządu (i właśnie tę okoliczność Karski przed śmiercią sam mocno podkreślał, a co przypomniała Polakom dr Barbara Fedyszak-Radziejowska). W tych okolicznościach niedopowiedzenia w rodzaju “bohaterski Polak ratujący Żydów” cuchną równie mocno, co każda inna tak zwana półprawda. Albo jak całe łgarstwo, proszę sobie wybrać.
Tylko kto o tym wszystkim ma przypominać światu? Ani chybi, ci wredni antysemici. Czyli ludzie z uporem maniaka podkreślający, że wmawianie ludziom rozumnym, iż korzenie etniczne nie mają wpływu na poglądy czy wyrażane opinie, to kpina ze zdrowego rozsądku. I że negowanie tego faktu jest świadectwem zatrważającej (a przy tym samozgubnej) naiwności. I jeszcze to, że we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
*) Władysław Bartoszewski dla dziennika “Rzeczpospolita”, 23.02.2011: “Proszę wskazać inny kraj w Europie, w którym w ostatnim 20-leciu trzech szefów dyplomacji, Meller, Rotfeld i Geremek, było żydowskiego pochodzenia, jeden ma honorowe obywatelstwo Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Donald i jego pompon
Euro 2012 nie obędzie się bez kompromitacji. Bez jakiejś gigantycznej, powiedzmy zapobiegawczo: awarii. Powiedzmy kolokwialnie: obsuwy. Powiedzmy oględnie: bez losowego zdarzenia. Nie przy tej ekipie psujów.
Przekonanie powyższe trąci czarnowidztwem i być może z tego powodu nie jest jakoś specjalnie rozpowszechnione w narodzie otumanionym oparami propagandowego kleju tonami lejącego się z nadwiślańskich telewizorów, acz z drugiej strony nie jest też całkowicie incydentalne. Coraz więcej osób deklaruje bowiem, że opuści Warszawę, Poznań, Wrocław czy Gdańsk w dniach rozgrywek, licząc na schronienie w... powiedzmy żartobliwie, okolicznych lasach.
NAJGORSZY W EUROPIE
Trudno się tym ludziom dziwić. Gdyby buńczuczne zapewnienia, jakoby "oddelegowane na odcinek Euro 2012" służby wszelakie, to jest policjanci, strażacy, strażnicy graniczni czy funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, były należycie przygotowane do zabezpieczania turnieju, gdyby te zapewnienia, powtarzam, szanowny pan minister od spraw wewnętrznych wsadził sobie w buty, wówczas wyglądałby na wyższego – i z tychże zapewnień byłaby to jedyna korzyść. Twierdzę tak z pełną odpowiedzialnością, i z całym szacunkiem dla Jacka Cichockiego.
Swoją drogą, gdyby pan minister usiłował powiedzieć to samo na temat "dobrego przygotowania do Euro 2012 systemu ochrony zdrowia", słowa niechybnie rozerwałyby mu krtań. Tak, tak, w tej ekipie oszustów to się dotąd nie zdarzyło, ale są chyba łgarstwa zabijające kłamcę na miejscu? Wszak "zwykły" wypadek komunikacyjny, o ile poszkodowanych zostaje kilkadziesiąt osób, zdolny jest sparaliżować ze szczętem "system ochrony zdrowia" każdego polskiego miasta. Ów system (jeden z najgorszych w Europie, tak przynajmniej utrzymują instytucje niezależne od polskiego rządu) charakteryzuje się zwłaszcza brakiem dostępu do nowoczesnych leków, wysoką umieralnością na raka oraz długim czasem oczekiwania na diagnostykę czy szpitalny zabieg. Wiem, co mówię. Mówię też, że w tych okolicznościach impreza masowa na taką skalę niejednego może po prostu zabić.
MALOWANIE TRAWY
Sprawa jest bardzo poważna. Zwłaszcza gdy pamiętać o źle strzeżonych lotniskach (po ostatniej kontroli NIK okazało się, iż skala wykrytych nieprawidłowości może mieć wpływ na pogorszenie stanu bezpieczeństwa ruchu lotniczego w polskiej przestrzeni powietrznej). Ale lotniska to nie wszystkie zagrożenia. Dodajmy do tego setki kilometrów dziurawych autostrad, wymagających remontów jeszcze przed oddaniem ich do użytku. Dodajmy malowanie trawy na boiskach i rozbabrane dworce kolejowe. Dodajmy pociągi, kolebiące się sennie po przestarzałych torach i mijające semafory nakazujące maszynistom jednocześnie "jedź" i "stój". Wreszcie dodajmy jednorazowe prawdopodobnie stadiony, prawdopodobnie kosztowniejszymi niż wieloletnia eksploracja przestrzeni pozaziemskiej.
Kiedy już dodamy jedno do drugiego, przyjrzyjmy się także kosztom. A precyzyjniej, choćby obcinaniu wydatków na realizację podstawowych potrzeb społecznych (jak ktoś policzył, za 750 milionów złotych, które wydano na budowę poznańskiego stadionu, można byłoby ufundować Poznaniakom sześć tysięcy miejsc w żłobkach – i opłacać te miejsca przez dziesięć kolejnych lat). Kwestię przedszkoli, szkół, nawet sporej liczby posterunków policji, ten rząd już rozwiązał, można powiedzieć ostatecznie, likwidując znaczącą lokalnie część wymienionych placówek. Najwyraźniej niewiele oszczędności to przyniosło, bo samorządy zmuszono do gwałtownego podniesienia podatków i opłat, na przykład tych za przejazdy środkami komunikacji publicznej.
I tak dalej, i tak dalej.
PO TEJ STRONIE KAPELUSZA
Podsumowując, mamy do czynienia z resztkami państwa, w którym kasta urzędnicza panoszy się, jak panoszyła zawsze, a ono samo na każdym poziomie chamieje nam tak, jak chamiało. Posuwając się coraz dalej w procesie zawłaszczania swoim obywatelom ostatnich obszarów tak zwanej "wolności". Natomiast całość systemu ochraniają mainstreamowe media, dopinając go poprzez prezentowanie starannie wybranych bądź też należycie spreparowanych fragmentów rzeczywistości. I tym sposobem to upiorne bajzelowisko nadal jako tako funkcjonuje.
Maciej Rybiński: "Propaganda to jest trudna, godna podziwu sztuka. Coś jak wyciąganie królika z kapelusza, pod warunkiem wszakże, że się tam tego królika uprzednio nie włożyło. Słowem, propaganda to nie jest wyciąganie z cylindra realnego, żywego królika, który może chrupać marchewkę i rozmnażać się jak królik, a na końcu można go obedrzeć ze skóry na czapkę, upiec w maderze i zjeść, tylko samej idei królika, pozoru królika, fantomu sterczących uszu i pompona z tyłu".
Nic dodać, nic ująć. Zaś po tej stronie kapelusza, władze, powtórzmy: pod osłoną zblatowanych mediów, wrzucają publiczne pieniądze w studnię bez dna. Dosłownie topią pieniądze w błocie. Wydając krocie na imprezę, która najpewniej okaże się katastrofą.
I tylko pompon rosnący nad głową premiera Tuska niczym swoista aureola _ rebours, przestaje śmieszyć, zamieniając powoli w g... No, ale nie przesadzajmy z dosłownością.
***
Powiadają, że entuzjazm społeczny przed Euro 2012 jest podobno u nas tak duży, że aż grozi wybuchem. Przeto rząd Donalda Tuska przygotowuje plan awaryjny: różowe okulary i różową watę cukrową dla wszystkich. Za darmo. Okulary "made in Moskwa" przywiozą ze sobą rosyjscy kibice wraz z czerwonymi flagami, obryzganymi sierpem i młotem. Cukier zapewnią Niemcy. Nasze cukrownie sprzedaliśmy im już przed paroma laty.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Widnokręgi: Świat wykreowany
Co zrobi kibic piłkarski, gdy Polacy wygrają Euro 2012? Prawdopodobnie wstanie od komputera i położy się spać. Sądząc po przebiegu i rezultatach meczów z Łotwą i Słowacją, takie wydarzenie możliwe jest wyłącznie w przestrzeni wirtualnej.
Plusy wirtualnego świata dostrzec łatwo, skoro teraźniejszy świat schodzi nam na psy (psy przepraszam za ten przejaw gatunkowego szowinizmu). Nie to, że schodzi tu i tam, o nie. On schodzi jakoś tak, można powiedzieć, kompleksowo. Bywa, że w grzmocie fajerwerków, z przytupem i przyświstem. Słyszałem, że nawet smoki utyskują na jakość współczesnych dziewic, twierdząc, że trafiają się rzadziej niż lód na równiku, a te, które się mimo wszystko trafiają, jakością przypominają jesiotra drugiej świeżości z bufetu w moskiewskim teatrze Varietes.
WEDLE INSTRUKCJI
Wszelako dziewice i smoki zostawmy swoim losom. Niechybnie kierownik wspomnianego bufetu, niejaki Andriej Fokicz Soków, dumny byłby z ostatnich pomysłów platformerskich specjalistów od pijaru. Igorowi Ostachowiczowi uścisnąłby pewnie dłoń z radością oraz czystym sumieniem. Chwaląc go zwłaszcza za żenujący (której świeżości, dziewiątej?) pomysł wizyt gospodarskich, mających powstrzymać spadające na łeb na szyję sondażowe zaufanie do tuskopolaków.
To jest już naprawdę ostra licytacja. Ludzie rozumni zdają sobie sprawę z faktu, iż człowiek jest tym, kogo widzą w nim inni, zaś inni widzą tego, kogo pokaże im telewizja, ale to zdecydowanie za mało, by premier fruwający nad nieprzejezdnymi autostradami i rozdający uśmiechy w pociągach sennie kolebiących się po wiecznie remontowanych torach, stał się przez to choć odrobinę mniej żenujący niż oblicze wspomnianego wyżej Andrieja Fokicza w dniu wizyty u Wolanda.
Pytanie: czemu Donald Tusk sprawdzał przejezdność autostrad z pokładu helikoptera? Odpowiedź: ponieważ po piasku i między maszynami budowlanymi rządowym samochodem jeździć się nie da.
Na szczęście dla Platformy Obywatelskiej, mainstreamowe media dzielnie trzymają pion. Pewnie nie mogłyby aż tak pryncypialnie stać na straży zadekretowanego porządku (przy okazji: to już 24. rok biegnie od czasu, gdy przy "okrągłym stole" przerobiono nas na kwadratowo), nie mogłyby, powtarzam, gdyby ktoś stale nie przekazywał redakcjom instrukcji, co widzom, słuchaczom oraz czytelnikom wmawiać i jakimi metodami. Jak dawno temu ktoś słusznie zauważył: "Wszystko, co oglądamy w telewizji i o czym czytamy w gazetach, zdaje się prawdziwe z wyjątkiem tych spraw, które akurat znamy z pierwszej ręki" – i coś jest na rzeczy.
ROZKAZ: RADUJMY SIĘ
Przed laty Mark Twain przestrzegał: "Dziennikarze piszą nieskrępowaną prawdę, ale ją potem trochę modyfikują przed wydrukowaniem". Powiedziane ironicznie, acz prosto z mostu. Współcześnie, Cezary Rozwadowski także ujmuje tę kwestię bez ogródek, orzekając, iż: "zwykła komunikacja społeczna nagminnie zastępowana jest manipulacją". Owszem, to widać i słychać, wyraźnie niczym zdanie konkluzji zaczerpnięte z łamów "Le Figaro": "Wśród czynników determinujących dzisiejsze życie intelektualne, pierwsze miejsce przypada straszliwej machinie telewizji, całkowicie likwidującej odstęp między myśleniem a propagandą".
Swoją drogą wydawać by się mogło, że media powinny rzeczywistość tłumaczyć, a nie tworzyć. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z kreowaniem rzeczywistości. I jest to świat, za którego kreacją stoi salon. Ludzie w sumie skompromitowani, jednak w dalszym ciągu, dzięki telewizji, dzierżący rząd dusz. Ludzie, którzy – przykładem niejaki Jan Osiecki – nigdy nie mogą skompromitować się tak, by nie móc skompromitować się jeszcze bardziej. Ludzie tuskoidalni, usiłujący za każdą cenę skierować uwagę Polaków na igrzyska, a odwrócić od niepokojących, burzowych chmur, coraz szybciej zasnuwających horyzont. Te zabiegi poseł Zbigniew Kuźmiuk tłumaczy tak: "Trzeba publiczność stale czymś zajmować, bo inaczej zdenerwowana może chcieć protestować. A do tego dopuścić nie można, bo przez najbliższe dwa miesiące, wszyscy Polacy mają się tylko cieszyć".
No cóż. Ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie w roku 2008 miała wprawić świat w ekstazę – i w ekstazę świat wprawiła. Bez specjalnego ryzyka popełnienia błędu można orzec, iż Euro 2012 organizowane nad Wisłą i Dnieprem również wywoła spore wrażenie. Było nie było, same przygotowania do Euro takie wrażenie wywołują. Ostatecznie w tej części Europy po 1989 roku nie widzieliśmy jeszcze podobnej szopki.
***
Tymczasem, jak nas przekonują Ci-Którzy-Wiedzą-Wszystko, kłopoty były, minęły i nad Wisłą impreza pt. Euro dopięta jest na ostatni guzik (pewnie ostatni z tych nieukradzionych przy okazji informatyzacji policji?). Innymi słowy, wszystko gra i buczy. Majstersztyk po prostu.
Jasne, drobne potknięcia mają prawo się zdarzyć. Choćby ministrowi Jackowi Cichockiemu. Który, przejechawszy z przejścia granicznego Kudowa do Wrocławia, zaapelował, by czescy kibice pragnący obejrzeć mecz swojej reprezentacji, wybierali raczej podróż pociągiem.
...Tak, tak, ewidentnie majstersztyk. A kto powie że nie, to go w mordę.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…