Instrukcja dla użytkowników iPad lub iPhone
po ściągnięciu pliku na dysk otwieramy program iTunes idziemy do zakładki "File" i tam klikamy w "Add File to Library" wybieramy ściągnięty plik,
który następnie powinien pojawić się w iTunes Library w podfolderze "Books" . Podłączamy iPad lub iPhone idziemy do "Books" na głównym panelu i włączamy synchronizację - wszystkich książek, lub tylko naszej, ściągniętej. Do czytania potrzebny jest darmowy "apps" "iBooks" do ściągniącia z Apps Store.
W przypadku czytnika KOBO wystarczy po ściągnięciu pliku podłączyć czytnik kablem do komputera i przesunąć ściągnięty plik do ikonki KOBO
Miłej lektury życzy
zespół techniczny "Gońca"
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
- Felietony mniej więcej aktualne w wersji epub (726 Ściągnięć)
- Felietony mniej więcej aktualne w wersji .pdf (2659 Ściągnięć)
Niemcy to moi chlebodawcy. Gdyby nie ten kraj, moja rodzina umarłaby tu z głodu. Moja wielodzietna rodzina. Tak, ja jestem matką pięciorga dzieci. Zostawiam swoją rodzinę, zostawiam męża i dzieci i jadę tam na zarobek.
Opiekuję się ludźmi starszymi. Całe życie się kimś opiekuję. Najpierw moimi dziećmi... jeszcze nie wszystkie są odchowane.
Cieszę się, że mam tę pracę. Co prawda dzieci za mną tęsknią, wszyscy tęsknimy za sobą, licząc moje dni do przyjazdu, ale jest za co zapłacić za mieszkanie, opłaty i starcza na jedzenie. Na więcej już nie starcza, a przydałoby się okna wymienić. Wszyscy mają okna wymienione, tylko my nie. W dodatku pomalowałam je kiedyś na różne kolory. Na leciutkie pastelowe kolory. Na pomarańczowo – okno w kuchni, dalej na zielonkawo, następne na niebieskawo. Przed sześciu laty wyglądało to pięknie, aż się dziwiłam, że ludzie nie wiedzą, jakie piękne farby są teraz w sklepach. Teraz jednak przydałoby się okna wymienić, bo w syna pokoju przecieka.
No dobra, może kiedyś mnie na to będzie stać. Na razie nic nie kupujemy do mieszkania, ubrania czasem kupujemy w szmateksie – sklepie z noszonymi ubraniami, ale jak jest najniższa cena. Zawsze coś tam się wybierze komuś z rodziny.
Więc cieszę się, że mam na życie, że moja rodzina nie przymiera głodem i że mnie na ten szmateks stać. A dzięki komu to? Dzięki sąsiedniemu narodowi. Dzięki Niemcom.
My sobie nawzajem pomagamy. Ja pomagam staruszkom niemieckim, oni mi. Jest to symbioza.
Państwo niemieckie płaci swoim staruszkom pieniądze za opiekę, w zależności od stopnia niepełnosprawności. Dopłacają trochę i mają mnie. Na całe 24 godziny.
A ja nie dość, że się nimi opiekuję, to jeszcze dbam o ich myśli, żeby nie były za smutne. Więc malujemy sobie, więc śpiewamy sobie... Jestem gaduła, więc gadamy. O tym, co było, co mogło być. I czasem czuję, że coś zrobiłam dobrego, że tam, w przeszłości coś uporządkowałam. Łatwiej teraz o niej myśleć.
Że zmieniłam nastawienie, bo już starsza pani nie myśli o sobie "ich bin alte Kuh", czyli po niemiecku "ja jestem stara krowa". Ja, Polka, uważam, że krowa to sympatyczne zwierzę, czy młoda, czy stara. Stara krowa tym bardziej jest sympatyczna. Więc uczę starszą panią niemiecką, żeby z sympatią na siebie patrzyła, chociaż jest stara.
I gotuję im zdrowo. I piekę serniki.
Minusem moim jest to, że lubię wprowadzać trochę zmian. Na przykład ostatnie święta wielkanocne spędzałam w Niemczech, bo święta płatne dwukrotnie. Chciałam umyć okna w kuchni, ale na parapecie leżało za dużo rzeczy. Nie mogłam otworzyć okien. Więc pomyślałam, zrobiłam pani starszej jej własną szufladę, na jej własne rzeczy, i to była szuflada łatwa do odnalezienia oraz dobrze oświetlona. Na samej górze i przy oknie. Przeniosłam z tej szuflady rzeczy do innej, a z innej jeszcze gdzie indziej. I wszystko grało. Pani starsza miała luksus – miała swoją własną szufladę i mogła teraz luksusowo wyglądać przez okno, opierając się o czysty i pusty parapet.
Przyzwyczaiłyśmy się do tych niewielkich zmian, a tu dostaję telefon z firmy, że córka tej pani mnie nie chce, bo się szarogęszę. Bo ledwo przyjechałam, a już tyle zmian. Z córką się prawie nie widywałam, młodsza o 47 lat od swojej matki. Porozmawiałam więc z córką. Jej nawet do głowy nie przyszło, że okna umyłam, że rzeczy babci są w szufladzie. Nic nie wyrzucałam. Potem spytałam obie panie, czy zmienić z powrotem, tak jak było. Bo ja na to potrzebuję tylko pięciu sekund. Ależ nie... nie, nie, nie. I już wszystko było dobrze.
Ta moja tendencja do zmian, do ulepszania, nie jest dobra na Niemcy. Oni się przyzwyczajają.
Ale oni, jako naród, mają bardzo dobrze. Przez te lata, po wojnie, dorobili się dużych majątków. Dużych domów, z ogrodami. Wszystko u nich jest takie solidne. Każda rzecz jest droższa od tej, którą mam w domu. Nawet taki otwieracz do puszek.
Ale oni wiedzą, że nie dorobili się tego tylko własną pracą. Niemcy wiedzą, że dużą pomoc uzyskali od USA. W roku 1949 zaroiło się tam od towarów angielskich i amerykańskich w sklepach. I naraz, w ciągu jednego tygodnia do kraju wszedł dobrobyt. I jest do dzisiaj.
Dużo się też zarabiało w amerykańskich firmach.
My tak dobrze nie mieliśmy.
Ale dobrze, że Niemcy są bogaci. Bo co by nasza rodzina zrobiła.
My mamy problemy finansowe od 2009 roku. Wcześniej żyliśmy skromniutko, chowaliśmy nasze dzieci, ale starczało nam na życie, na jedzenie. Jesteśmy oboje inżynierami chemii. Dodatkowo jeszcze mamy i inne umiejętności. Ja zrobiłam studia podyplomowe – matematyka. I fizykę mi uznano, mogłam jej uczyć w szkole, bo na politechnice mieliśmy jej dużo godzin.
Więc my stosunkowo późno potraciliśmy swoje prace. Ja, na skutek wypadku samochodowego. ZUS twierdził, że jestem zdrowa, zdolna do pracy, a ja nie byłam zdolna do dojazdu do pracy. Musiałam dojeżdżać 30 kilometrów, ale przed laskiem, z którego to skarpy fikołkowałam samochodem... Przed tym laskiem zawsze zawracałam. Nie wiedziałam, dlaczego. Strach. Strach przed tym miejscem był we mnie.
Mąż stracił pracę niedawno, stosunkowo niedawno. Zakład rozwiązano.
Więc od 2009 zaczęłam jeździć do Niemiec. Mieszkamy w małym mieście, tu pracy nie ma.
Inne rodziny już wcześniej musiały zarabiać na chleb poza granicami kraju. Wtedy już obiło mi się o uszy, że jacyś wredni rodzice zostawili swoich sześcioro dzieci w domu, a sami sobie pojechali na zarobek do Niemiec czy do Anglii. Nasze państwo chciało im te dzieci zabierać. Jacy niedobrzy rodzice!!! Ale przecież, jak się ma dzieci, to dzieci muszą jeść.
Niemcom już przy trójce dzieci nie opłaca się matce pracować. Takie mają dofinansowania od państwa. Przy szóstce dzieci mieliby dużą pomoc i by nie musieli wyjeżdżać daleko, dzieci zostawiać. Bo to przecież nonsens.
Czyżby światem rządzili ludzie, którzy nie są stworzeni do założenia rodziny? Czyżby Polską tacy ludzie rządzili? Nie, na pewno mają po dwójce dzieci maksimum i wszystkie ustawy tworzą pod taki schemat. Rodzinny. Ale co ja będę filozofować…
Mąż opiekuje się teraz domem, dziećmi. Brakuje mu pracy zawodowej, ale co by było tutaj bez niego? Nie mogłabym spać po nocach w tych Niemczech. Przecież to, co robi w domu, jest bardzo ważne. Gdyby Niemcy jego chcieli do pracy na opiekuna, tobyśmy się wymieniali. Raz ja bym była w domu, raz on. Ale Niemcy do takiej pracy chcą tylko kobiet.
Więc matka musi jechać i cieszy się ta matka, że dzieci biedy nie muszą cierpieć. Patrzę tylko, że nasza rodzina niczego się nie dorobiła. I na chleb nam brakuje. Jak to jest, w porównaniu z tymi Niemcami. Ale nie ma co się nad sobą użalać. Na pewno im dalej na wschód, tym biedniej.
Inne rodziny już wcześniej musiały być rozbite, nawet nie wiedzieliśmy, jak źle jest w Polsce. Państwo nam prawie nic nie pomagało, ale my jeszcze stosunkowo długo mieliśmy pracę.
Ale nie ma co narzekać. Teraz jestem w Polsce, przyjechałam na dwa tygodnie i jest mi dobrze. Córka ma maturę i nawet dobrze napisała poziom rozszerzony z matmy. Może pójdzie śladami starszego brata, na informatykę. Nie jest to miły zawód, a na studiach trzeba nieźle gimnastykować mózg, ale pracę po tym może znajdzie.
Na takie studia nie pójdą dzieci ludzi bogatych, po wielu korepetycjach. Za ciężko.
Tylko że dociera do mnie, że moja praca już nie wystarcza. Musiałabym w ogóle do domu nie przyjeżdżać. Każdy przyjazd do domu to brak zarobku.
Więc od rana mówię już do męża po niemiecku. Uczę go.
Niemcy to nasi chlebodawcy.
Niemcy to nasi dobroczyńcy.
Wanda Ratajewska
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Ludzie rozumni powtarzają: nie ma takiego zła, którego rząd nie zechciałby uczynić obywatelom, gdy zacznie mu brakować pieniędzy. Najlepszym dowodem nadwiślańskie przedsięwzięcie, przebiegle zatytułowane "reforma emerytalna", autorstwa rządowej sitwy.
Ludzie, którym słoń nastąpił na uszy, niekoniecznie czynią krzywdę swoim bliźnim. Tak naprawdę skrzywdzić nas mogą wyłącznie ci, którym diabeł walcem rozjechał sumienia. Taka jest widać parlamentarna większość, pod dyktando tuskopolaków nowelizująca ustawę o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Nowelizująca nie tylko wbrew woli wyrażonej przez znaczący statystycznie odsetek polskich obywateli, ale i w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi oraz przyzwoitości. Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK: "Prezentując swą pogardę dla ludu w iście wschodnim stylu, dopchnięto ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat, nawet nie tyle kolanem, co buciorem".
GUSTOWNY CAŁUN
Swoją drogą, rządowym biurokratom czy parlamentarzystom nie ma się co dziwić. Sami mają na siebie harować? Przy tak lichych uposażeniach, a coraz obfitszych wymaganiach? Przy tych stadach krewnych i rozrastającej się nieprzytomnie trzodzie znajomych, którym przecież też trzeba dać zarobić nieco publicznego grosza? Niechaj więc na pensje nadzorców pracują inni, choćby do śmierci. Potem w majestacie bandyckiego prawa odłożone przez nich pieniądze przywłaszczy się, zmęczone zwłoki zutylizuje – i pozamiatane.
Ustawa, o której mowa, podwyższa wiek emerytalny do 67. roku życia i zrównuje go dla kobiet i mężczyzn. Począwszy od 2013 r. wiek emerytalny obowiązujący obecnie będzie wzrastał o trzy miesiące każdego roku. Tak, by mężczyźni przechodzili na emeryturę w wieku 67 lat w 2020 roku, a kobiety w wieku lat 65 w roku 2040. Ciekawostką jest przy tym gustowna firaneczka (firaneczka w samej rzeczy przypominająca kir, woal czy całun), jaką wprowadzane rozwiązania osłania Platforma Obywatelska. Otóż w terminie do końca przyszłego roku minister pracy ma przedstawić Sejmowi program "wspierania zatrudnienia i aktywizacji zawodowej osób powyżej 60. roku życia" (w tym miejscu warto zauważyć i ten niuans, iż poparcia sejmowej większości nie uzyskała propozycja Prawa i Sprawiedliwości, nakazująca rządowi opracowanie takiego programu jeszcze w tym roku).
ROZWIĄZANIE KWESTII POLSKIEJ
Że rządowi chodzi wyłącznie o pozory, więc o typowe mydlenie oczu, dowodzą katastrofalne efekty podobnego programu, przygotowanego przez platformersów dla osób "50+". Mimo wydatkowania na ów program na przestrzeni dwóch lat około 8 mld zł, zatrudnienie w tej grupie wiekowej wzrosło zaledwie o 2 proc. Bezrobocie wśród Polaków w wieku ponad 55 lat jest rekordowe. W grudniu 2011 roku zarejestrowanych było u nas blisko ćwierć miliona takich osób. Co czwarta pozostawała bez pracy więcej niż dwa lata. W rocznikach 50+ przeciętnie zatrudnionych jest zaledwie 37 proc. osób. Tak więc Polacy, którzy po ukończeniu 50 lat stracą pracę, na świadczenia emerytalne będą musieli poczekać nawet kilkanaście lat.
Najwyraźniej rządowi Donalda Tuska chodzi o jedno, mianowicie o radykalne (ostateczne?) rozwiązanie kwestii polskiej. Bo wiadomo, że przeciętny Polak przeżywa w zdrowiu 86 proc. swego życia, a przeciętna Polka 84 proc. Tym samym niewiele osób urodzonych w Polsce w latach 1950-2000, ma szansę dożyć emerytur. Tym bardziej w chorobie, na szpitalnych łóżkach. Mało tego, proplatformerscy "eksperci" przekonują, że wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat uzasadnione jest wydłużeniem przeciętnego trwania życia kobiet do 80,5 lat, zaś mężczyzn do 71,5 lat. Niestety, nikt z nich nie dodaje, iż prognozowane parametry być może osiągną dzieci urodzone dopiero w... 2010 roku. Z danych GUS wynika wprost, iż mężczyźni urodzeni na początku lat 50. będą żyli 58 lat, a kobiety urodzone w tym czasie 64 lata. Zaś mężczyźni urodzeni na początku lat 90. dożyją przeciętnie 66. roku, a kobiety 75.
EMERYCIE, ŻYJ KRÓTKO
Tak czy inaczej, ludzie płacący składki przez cztery czy pięć dekad, albo nigdy nie będą mogli skorzystać z owoców swojej pracy, albo będą się nimi cieszyć, na szpitalnych łóżkach oczekując na eutanazję. Mamy jak najwcześniej zaczynać pracę zawodową, w jej trakcie bez protestów pozwalać łupić się do gołej skóry, a następnie jak najpóźniej tę harówkę kończyć – zaraz potem masowo kładąc się do trumien. Być może ta świadomość jest okolicznością wzbudzającą największą niechęć zarówno do zmian tak bezwzględnie zadekretowanych przez aktualny rząd, jak i do samego rządu.
"Żeby emerytura była godziwa, no to niestety – mówmy o przykrych rzeczach, ale jest to konieczne – przejście na emeryturę musi być na tyle późne, żeby oczekiwana przeciętna długość życia nie była bardzo długa" – obwieszczają tymczasem rządowe usta językiem rodzimego nadzorcy deficytu budżetowego, przez niektórych nadal nie wiedzieć czemu uważanego za polskiego ministra finansów. Ale dane statystyczne pokazują wyraźnie, iż rządzącym wcale nie chodzi o emerytury wyższe, a jedynie o krótsze. Dla porównania: statystyczny Francuz żyje na emeryturze 15 lat. Szwed lat 13. Holender, Hiszpan i Grek – 12. Austriak, Niemiec, Anglik, Fin oraz Portugalczyk – 10. Tymczasem Polak "cieszy się" emeryturą zaledwie cztery lata. A i tak przez cały ten okres licząc na pomoc finansową rodziny albo pożyczając pieniądze w bankach. Nie po to, by podróżować po świecie, ale by końcówce życia nadać przynajmniej podstawową jakość.
Aby ocenić prawdziwe intencje ludzi "prowadzących" zza kulis Donalda Tuska i ferajnę jego totumfackich, człowiekowi rozumnemu żadne inne dane nie są już do niczego potrzebne. Wystarczy tego również po to, by należycie ocenić zachowanie i wybory tuskopolaków. Pora najwyższa na rozliczenia.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Polsko, pawiem narodów byłaś i papugą a teraz jesteś służebnicą cudzą... napisał kiedyś polski wieszcz, Juliusz Słowacki, w poemacie "Grób Agamemnona". Trudno o lepsze określenie odnoszące się do dzisiejszych czasów, kiedy Polaków starających się o wizy turystyczne w konsulatach amerykańskich traktuje się właśnie jako służebnice cudze.
Kiedyś było inaczej.
Kiedy 44 lata temu starałem się o wizę emigracyjną do USA, będąc azylantem w Szwecji, konsul amerykański w Sztokholmie dzwonił do mnie osobiście z zapytaniem, dlaczego się z wyjazdem ociągam. Pytał się, czy mógłby mi w czymś pomóc.
Jakże czasy się zmieniły. Dzisiaj Polacy, sojusznicy Ameryki, są traktowani obraźliwie, mimo że wysłali swych żołnierzy do Iraku, wojny zasadniczo niepotrzebnej i przegranej, a dzisiaj nadstawiają głowy w odległym Afganistanie dla sprawy, której nawet Amerykanie nie potrafią zrozumieć ani wytłumaczyć.
Nie zawracałbym sobie głowy sprawami wiz amerykańskich, gdyż od blisko czterdziestu lat jestem obywatelem amerykańskim i tu, w USA, żyją moje dzieci i wnuki.
Niestety, wypadki ostatnich tygodni spowodowały, że otarłem się o rzeczywistość osób, którym bez uzasadnionego powodu wizy amerykańskiej odmówiono.
Otóż trzech moich młodych współpracowników, "rzeczywistych", urodzonych Amerykanów, Tim, Ken i Mike, podróżując w ramach delegacji służbowych, poznali i ożenili się z cudzoziemkami.
Ken ożenił się z Białorusinką z Mińska, Mike ożenił się z Japonką, a Tim ożenił się z Polką z Łodzi.
Interesująca jest sprawa Tima.
Tim, podróżując wielokrotnie do Polski, przyczynił się do milionowych zamówień aparatury naukowej zakupionej z naszej firmy przez polskie uniwersytety. Jego żona, naukowiec, biochemik, przyjechała do USA jako legalna imigrantka i jest aktualnie w piątym miesiącu ciąży. Tim jest wartościowym pracownikiem, który w przeszłości podróżował do wielu krajów, włączając w to Polskę, Rosję, Czechy, Arabskie Emiraty, Białoruś i Wietnam. Gdziekolwiek Tim podróżował, sławił amerykańską demokrację i wolności, z jakich każdy obywatel amerykański korzysta. Niestety teraz, kiedy odmówiono wizy czasowej (visitors visa) jego teściowej, która miała się opiekować jego żoną w ostatnim miesiącu ciąży i mającym się urodzić dzieckiem, będzie trudno Timowi sławić, że żyje w kraju, który szanuje jego przekonania do wolności. Powodem odmowy było standardowe biurokratyczne porzekadło, że starsza pani "nie udokumentowała wystarczająco, że wróci do Polski". Nie różni się ten zwrot od komunistycznego sloganu, z jakim odmówiono mnie i tysiącom innych Polaków polskiego paszportu w latach PRL-u z adnotacją:
"Odmawia się z ważnych powodów państwowych". Tim zarabia ponad 100.000 dol. rocznie i 60-letnia teściowa nie myśli o odbieraniu pracy bezrobotnym Amerykanom. Dokumenty o jej stanie finansowym w Polsce i uzasadnienie, że nie będzie żadnym obciążeniem dla podatników w USA, nie stanowiły żadnego zainteresowania dla młodych biurokratów w amerykańskim konsulacie w Warszawie. Nawet listowne poparcie od senatorów z Ohio nie wpłynęło na ich odmowną decyzję.
Tima teściowa nie zamierza emigrować do USA. W Polsce czuje się doskonale, ma mieszkanie, samochód i emeryturę, natomiast w Ameryce, nie znając języka anielskiego, czułaby się obco. Stara kobieta chciała odwiedzić i pomóc córce jedynaczce, która spodziewa się pierwszego dziecka.
Tim jest zdziwiony i zawiedziony tą decyzją konsulatu amerykańskiego w Warszawie, ponieważ teściowa jego kolegi Kena, Białorusinka, dostała bez żadnych kłopotów wizę amerykańską w identycznej sytuacji, właśnie w celu opieki nad ciężarną córką.
Tim, który kiedyś był na Białorusi, zna dramatyczną sytuację w tym kraju i desperację Białorusinów, aby się wyrwać z reżymu Łukaszenki. Niemniej Białorusini mają widocznie specjalne przywileje w porównaniu z NATO-wskimi sojusznikami, Polakami, aczkolwiek nie jest mi wiadomo, aby białoruska armia walczyła ramię przy ramieniu z amerykańskimi żołnierzami w Iraku i Afganistanie. W sumie, odnosi się wrażenie, że przyjaciele Stanów Zjednoczonych są traktowani gorzej od innych przez amerykańskich biurokratów. Szereg obywateli byłych krajów komunistycznych, gorzej finansowo sytuowanych niż Polacy, na przykład Węgrzy, Słowacy, Słoweńcy, Litwini i Łotysze, nie muszą mieć wizy amerykańskiej do krótkich podróży turystycznych.
Odnosi się wrażenie, że urzędnicy konsulatów amerykańskich w Polsce mają odgórne zalecenie odmawiania wiz, aby udokumentować, że wysoki procent odmów uzasadnia utrzymanie statusu wizowego dla Polaków. Fakt, że rząd polski z tym stanem rzeczy się zgadza bez oficjalnego protestu, jest także ubliżający. Nie mam specyficznej rady, jak zmienić tę sytuację, ale przynajmniej w związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, obywatelom amerykańskim polskiego pochodzenia radziłbym brać sprawę wiz dla Polaków jako najważniejszą. Zostawmy sprawę małżeństw gejów innym do walki. W pewnej mierze jest to sprawa honorowa. Wypowiedzi prezydenta Obamy, że sprawy wizowe należą do Kongresu, są mało przekonywające. Natomiast dla rządu polskiego mała rada. Już czas, aby podnieść się z kolan. Lizanie butów satrapów na Kremlu przez władców PRL-u miało kiedyś pewien sens, ale Waszyngton nie jest Kremlem i tutaj się nie nagradza, ale pogardza lizusami. Sprawa wiz dla Polaków jest tego najlepszym przykładem.
dr inż. Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
e-mail:Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Widziane od końca: Za mało Kuklińskich, za dużo "internacjonalistów"
Napisane przez Andrzej KumorPatrząc z dzisiejszej perspektywy, łatwiej dostrzec alternatywną drogę, którą krocząc Polska mogła próbować odbudować dawne znaczenie i odzyskać niepodległość.
Bez zbędnego dramatyzowania każdy przyzna, że dzisiejsza pozycja i znaczenie Polski nie odpowiada potencjałowi kraju. Polaków stać na więcej, kiedyś tworzyli – pomimo licznych wad – całkiem poważne państwo zapewniające podmiotowość polityczną narodowi.
Co zatem można było uczynić w Polsce pod koniec 1989 roku, aby: 1. uzyskać większy stopień suwerenności; 2. lepiej wykorzystać szanse, zapewniając rozwój polskiej przedsiębiorczości i poczesne miejsce polskich korporacji wśród europejskich graczy.
Co można było zrobić inaczej? Co można było ugrać? Bardzo wiele!
Po pierwsze, dlatego, że sytuacja międzynarodowa była korzystna – osłabione, zataczająca się Jelcynem Rosja i Niemcy zajęte trawieniem dopiero co przyłączonego NRD, dawały Polsce chwilę oddechu.
Należało zatem zacząć od podstaw.
Polska była zniewolona, ponieważ Polakom odebrano własność. Należało tę własność przywrócić, wprowadzając zarazem nowoczesny system finansowy i reformując pieniądz poprzez podpięcie do dolara. Główny element reform polegałby na wprowadzeniu zapisów hipotecznych i umożliwieniu brania kredytu pod hipoteki. W ten sposób, bez zewnętrznego kapitału, Polacy uzyskaliby płynny kapitał na inwestycje.
Uwolniony pieniądz posłużyłby do inwestowania w środki produkcji, bo przy odpowiednim ustawieniu kursowym eksport byłby najbardziej opłacalną formą aktywności gospodarczej. Było to łatwo wykonalne, bo wartość polskiego pieniądza była zaniżona, powolna, systematyczna aprecjacja złotego pozwalałaby na stały wzrost poziomu konsumpcji, ale przy wzroście produkcji eksportowej wykorzystującej modernizowany za uwolnione środki potencjał przemysłowy.
Państwo poprzez rozpisanie po-życzki narodowej uzyskałoby środki do rozbudowy infrastruktury. PRL-owska nie była najgorsza – przede wszystkim kraj produkował dużo energii z uwagi na erwupegowską specjalizację w przemyśle ciężkim. Wystarczyło do tego dodawać 1000 km autostrad i nowoczesnych dróg rocznie, co nie było niemożliwe.
Polska miała idealne położenie do rozwijania produkcji eksportowej tak przemysłowej, jak rolnej ze względu na położenie, wykwalifikowaną i wykształconą siłę roboczą, a przede wszystkim wspomniany zaniżony kurs złotego. To właśnie ten kurs sprawiał, że takie polskie zboże na rynkach trzecich byłoby bezkonkurencyjne.
Reformy te były możliwe, ponieważ społeczeństwo po latach komunizmu było emocjonalnie wstrząśnięte, gotowe do poświęceń. Energia społeczna była olbrzymia, nadzieje również. Ważne więc było, aby: a. – odbudować u ludzie poczucie elementarnej sprawiedliwości i potrzebę zadośćuczynienia za krzywdy,
b. – zapewnić stałą, acz niekoniecznie znaczną poprawę losu, chodzi o upowszechnienie poczucia poprawy losu,
c. – wyzwolić energię gospodarczą narodu poprzez zniesienie ograniczeń administracyjnych prowadzenia małych i średnich przedsiębiorstw.
Do tego można było – tak jak Polska uczyniła to w roku 1918 – wykorzystać potencjał wiedzy, stosunków i kapitału diaspory na Zachodzie, głównie amerykańskiej Polonii.
- Tak więc uwalnianie kapitału poprzez założenie hipotek – większość nieruchomości w Polsce była "spłacona"; przekształcenie spółdzielni mieszkaniowych i uwłaszczenie lokatorów umożliwiające zaciąganie kredytów pod mieszkanie – przy szerokich zachętach prowadzenia działalności handlowej, produkcyjnej – dałoby ludziom do rąk realne środki bogacenia się, budowy politycznej siły i prężnego państwa.
Do tego dodać trzeba odtworzenie patriotyzmu i uczuć narodowych, szybką modernizację wojska, policji, służb specjalnych i wywiadu – słowem zakrojoną na wielką skalę budowę instytucji państwowych...
Mrzonki? Kto niby miałby to robić?!
Istniała w PRL-u jedna grupa realnej władzy, która mogła spróbować, ale dała tyłka, bo przedłożyła własną kieszeń nad budowę kraju, za który dzieci i wnuki stawiałyby im pomniki.
Byli to oficerowie peerelowskiego wywiadu, Wojskowej Służby Wewnętrznej – ci sami "czekiści", którzy rozkradli Polskę, mogli również uczynić ją wielką.
Świadczy o tym ewolucja aparatu władzy w Rosji, gdzie początkowo miał miejsce ten sam degeneracyjny proces co w Polsce, jednak grupa państwowców-kagebistów zdołała go zastopować, pozamykać i wypędzić internacjonalistycznych oligarchów działających na szkodę Rosji.
Polscy czekiści, choć przez całe życie chodzący na smyczy sowieckiego centrum, gdyby mieli trochę jaj, mogliby się wyemancypować – zamiast przewerbowania na Zachód, zamiast orgii szabru, kosztem demontażu państwa i okradania rodaków, mogli stworzyć patriotyczną juntę (oczywiście nie nazywając tego w ten sposób), zasłaniając ją pokrywką "demokracji"; mogli nie dopuścić aby kraj został wpisany w rozpiskę obcych wywiadów.
Oni jedni mieli wiedzę i środki.
Reszta nas była jak te dzieci we mgle, bez wystarczającego rozeznania potencjału, szans i zagrożeń.
Można oczywiście pisać całe elaboraty, dlaczego do takiego patriotycznego uniesienia części peerelowskiego establishmentu nie doszło, jedno jest pewne, za mało było w nim Kuklińskich, za dużo "internacjonalistów" przywiezionych czołgami z Moskwy. Ale, jeśli była szansa, to właśnie tam.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
- Felietony epub do pobrania (828 Ściągnięć)
Zachodzę w głowę i nadziwić się nie mogę, dlaczego tak prężna w Kanadzie Rodzina Radia Maryja nie zorganizowała protestów w trakcie wizyty premiera Donalda Tuska?
Słyszę, że RM będzie się domagać europejskiego referendum, a to znów, że ma protestować w Brukseli, tymczasem tutaj, w Kanadzie, taka stracona szansa?! A przecież RM właśnie tutaj to dobrze zorganizowana grupa, która nie raz dawała świadectwo, iż jest w stanie skrzyknąć się na jeden telefon.
Tym razem okazja była wyjątkowa.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Zjawisko zainteresowań panów po 50-tce kobietami młodszymi od siebie, często o zaskakującej różnicy wieku, jest zjawiskiem powszechnym. Bez hipokryzji, panowie, gdy w zasięgu wzroku pojawia się elegancka, żywa, energiczna młodziutka piękność, przygaszone nasze spojrzenia ożywiają się, podrywamy się sprężyście jak w okresie musztry wojskowej, a wypukły brzuszek znika pod naprężoną przeponą. Mimo że mamy kalendarzowy wybór pań, stosownych do naszych latek, młodość, świeżość nas ekscytuje, dodając niesamowitej energii, i wypełnia przygaszoną wiekiem i brakiem nadziei treść życia.
Akceptujemy młodość często bezkompromisowo, spontanicznie, otwierając szeroko ramiona i serce dla tej grupy dziewcząt czy młodych kobiet zafascynowanych nami. Mamy na bieżąco wiele przykładów takich związków, które są szczere, bezwarunkowe, zbudowane na autentycznym uczuciu i wzajemnym oddaniu. Jest taka grupa dziewcząt w naszej populacji, która jest nie tylko zafascynowania związkiem ze starszym panem, ale często jest to jej ukrytym marzeniem. Psychologowie twierdzą, że wynika to z kompleksu braku OJCA w dzieciństwie. Również może być skutkiem niedojrzałych emocjonalnie związków z rówieśnikami, w których ona oczekiwała uczucia, a on tylko wspaniałych ekscytujących doznań seksualnych. Dziewczęta, które w dzieciństwie i młodości nie zaznały miłości ojcowskiej, z różnych powodów, teraz ją odnalazły. Fascynacja starszym panem, spokojnym, dojrzałym, z ogromnym bagażem doświadczeń, wiedzy, gwarantującym stabilizację uczuciową, jest spełnieniem marzeń. Partnerzy nawzajem się odkrywają i każde odkrycie staje się wzrostem wzajemnej fascynacji, miłości, zrozumienia, tolerancji i wyrozumiałości. Dziewczyna otrzymuje ciepło, opiekuńczość i tę miłość głęboką, ojcowską, której jej w dzieciństwie zabrakło. On dla niej jest nauczycielem i szybko ona dzięki niemu uzupełnia braki w wiedzy, wychowaniu i zachowaniu, a on czuje, że nie jest jeszcze stary, że ta młodość wraca.
Piknik
W niedzielę, 13, praktycznie w rocznicę rozpoczęcia bitwy o Monte Cassino, odbył się w parku Paderewskiego piknik, na który przybyło sporo weteranów z pocztami sztandarowymi, była Msza Święta i po niej poszliśmy pod pomnik II Korpusu. Odśpiewaliśmy "Rotę", ale przy okazji nikt nie powiedział, że w tej bitwie brało udział 840 Żydów, 600 prawosławnych Białorusinów, 258 Ukraińców i zapewne niejeden Litwin. Warto o ich udziale pamiętać i przy okazji naszym wrogom przyypominać, że tym mniejszościom nie działo się w Polsce tak źle, bo potem o Wolną Polskę walczyli na wszystkich frontach II wojny światowej. Dalej, mówiąc o walkach o Wolną Polskę, trzeba przypomnieć "żołnierzy wyklętych", którzy w jak bardzo gorszych warunkach ginęli.
Wspaniała książka
Prawicowe wydawnictwo Fronda wypuściło kolejną książkę ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego pt. "Chodzi mi tylko o prawdę". Jest to wywiad-rzeka – a pytania zadaje Tomasz Terlikowski.
Ks. Tadeusz bywał w Toronto, gdzie między innymi zbierał pieniądze na założoną przezeń Fundację im. Brata Alberta zajmującą się dziećmi niepełnosprawnymi. Jest on kapelanem dwóch obrządków chrześcijańskich i proboszczem parafii ormiańskiej. Jest też kapelanem środowisk kresowych i jako Kresowianinowi, trudno mu się pogodzić się z koncepcją godzenia się z Ukraińcami polegającą na wymazywaniu zbrodni UPA. Stał się osobą medialną, gdy wydał książkę pt. "Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej", gdzie ujawnił, że co najmniej 140 księży tej diecezji współpracowało z SB. Dostał mocno po "krzyżu", a prezes wydawnictwa Znak robił, co mógł, by się nie ukazała. Niestety, po niej lustracja w Kościele praktycznie się nie dokonała, bo okazuje się, że nawet szereg biskupów było agentami.
Ks. Tadeusz mówi wiele na temat sytuacji w Kościele i mówi z poczuciem odpowiedzialności i troski, używając takich słów, by jak najmniej kogoś obrażać. Wskazuje, że panują tam nadal stosunki feudalne, a pogarsza sytuację to, że wielu biskupów nigdy nie było proboszczami, więc nie mają doświadczenia z pierwszej linii "walki". Dobrał się do skóry mocnej i wpływowej grupie pederastów, którzy wolą, by ich nazywać gejami i których bardzo mocno Pan Jezus potępiał. Ks. Tadeusz, który z bólem, ale z posłuszeństwem przyjął potraktowanie go przez zwierzchników, wspomina trochę o księdzu Natanku, który za swe działania, głównie w sprawie intronizacji Pana Jezusa jako Króla Polski, naraził się wpływowej grupie masonów w hierarchii, a przecież jak Pan Jezus sobie czegoś życzy, to jak można Mu odmawiać; ba, jeśli za intronizację Go obiecuje uchronić Polskę od kataklizmów, które mają spaść bardzo niedługo na świat.
Od ponad roku co tydzień ukazują się felietony ks. Tadeusza w "Gazecie Polskiej", ale nie we wszystkim jest on zgodny z tym pismem, które prawie by na "ołtarze" wyniosło śp. prezydenta Lecha. Niekoniecznie zgadza się z linią pana Jarosława, który – trzeba przypomnieć – nie do końca popiera TV "Trwam" czy jest taki prawicowy i prokatolicki.
Kończąc, mam nadzieję, że wydawnictwo Fronda wyda podobną książkę rzekę-wywiad z ks. Natankiem, którego pojechałem odwiedzić, ale niestety nie zastałem.
Coś szybkiego i prostego
Na Bloorze wpadłem do restauracji Pizza-Pizza i spróbowałem dawno niepróbowanego dania meksykańskiego – chili. Jest to dość ostra potrawa robiona z brązowej fasoli i mięsa mielonego, gotuje się prosto i można odgrzewać i pałaszować kilka dni. W byle książce kucharskiej dadzą receptę, polecam.
Patrioci
Będąc w Toronto w lutym, wziąłem do Mińska komplet pism tu wychodzących, które chciałem przekazać do Ambasady RP, by zrobili z nich ekspozycję w swej gablocie przed konsulatem. Próbowałem to już zrobić dwa razy, zawsze bez rezultatu, ale tym razem myślałem, że się uda, bo w Petersburgu była ekspozycja blisko 200 pism polonijnych. Niestety, i tym razem też się nie udało, bo to tacy "patrioci", którzy niczego polskiego promować nie zamierzają.
Dwanaście kroków do odbudowy Polski
Sytuacja gospodarcza i polityczna Kraju jest fatalna. Polska z 11. miejsca wśród państwa świata spadła na 40. Nie została zaliczona do 20 głównych krajów, choć są tam Czechy. Jest 20 proc. bezrobotnych i Polacy muszą szukać pracy za granicą.
Jaka partia czy ugrupowanie ma konkretny plan uzdrowienia sytuacji Kraju?
By Polska stała się państwem silnym, dającym dobrobyt obywatelom, trzeba:
1. intronizacji Chrystusa Króla,
2. redukcji biurokracji,
a. urzędu prezydenta, 100 etatów zamiast 1000, w tym szoferzy, sprzątaczki itd.
b. urzędu premiera, 200 etatów zamiast 2000, w tym szoferzy, sprzątaczki itd.,
c. w Sejmie zamiast 450 posłów tylko 300 – 250 wybieranych w jednomandatowych okręgach, a 40 proporcjonalnie do liczby głosów zdobytych przez partie czy koalicje oraz 10 reprezentujących Polaków z zagranicy,
d. w Senacie tylko 70 senatorów,
e. zwolnienia 33 proc. losowo wybranych pracowników ministerstw, urzędów wojewódzkich, sejmików wojewódzkich. Zwolnieni otrzymają cztery odprawy i pożyczki na otwarcie swych firm,
3. renegocjacji umów z UE. Od 2013 równe dopłaty dla polskich rolników z dopłatami dla rolników "starej Unii",
4. radykalnego uproszczenia systemu podatkowego,
5. ostrej i radykalnej analizy działania obcych firm, karania za ukrywanie zysków oraz łamanie polskiego prawa pracy,
6. renacjonalizacji przez wykup poprzednio sprzedanych za psi grosz firm, co zrobiono nawet na Ukrainie,
7. nowej polityki energetycznej, oszczędności energii, niebudowania atomowej elektrowni,
8. wzięcia przykładu z Singapuru, gdzie w 50 lat poziom życia obywateli wzrósł cztery razy,
9. udziału w kosztach i misjach NATO proporcjonalnie do wielkości Polski. Czemu mają ginąć Polacy w Afganistanie, a nie Hiszpanie?
10. obrony Polaków spoza granic Polski i repatriacji rodaków z Kazachstanu,
11. Karty Polaka, dającej prawo wjazdu do Polski – ma być wydawana też w Polsce,
12. ułatwień wizowych dla odwiedzania Polski przez obywateli Białorusi i Rosji.
Oby ten tekst stał się pierwszym krokiem do opracowania wspólnego programu patriotów, by uzdrowić Polskę.
Aleksander graf Pruszyński
Warszawa, 7 maja 2012
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stanisław Michalkiewicz: Quis custodiet custodes?
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczNareszcie nasze państwo znów zdało egzamin. Znów – bo po raz pierwszy uczyniło to po katastrofie w Smoleńsku, kiedy to rosyjski MAK raz na zawsze ustalił, że przyczyną tej katastrofy był słynny błąd pilota, skonfundowanego obecnością w kokpicie narąbanego generała Błasika, a dodatkowo – dobiegającymi z głębi samolotu okrzykami prezydenta Kaczyńskiego: "ląduj dziadu!". Jak pamiętamy – o zdaniu tego egzaminu oznajmił nam nie byle kto, bo sam pan marszałek Bronisław Komorowski, chyba już wtedy wytypowany przez Siły Wyższe na prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju. Nawiasem mówiąc, otrzymałem niedawno list od Czytelnika, który namawia mnie do odstąpienia od używania tego cytatu – bo trzeba nam wiedzieć, że określenie: "nieszczęśliwy kraj" jest cytatem z "Lalki" Bolesława Prusa, w której o naszym kraju nie inaczej wypowiada się Książę. Dotychczas wydawało mi się, że nie ma najmniejszego powodu, by cokolwiek w tym zmieniać – ale teraz, kiedy okazało się, że nasz nieszczęśliwy kraj, a właściwie nie tyle on, co nasze państwo znowu zdało egzamin...? Czy kraj, którego państwo – a przypominam, że obecną formą państwowości polskiej jest III Rzeczpospolita – znowu zdało egzamin, może być nieszczęśliwy? Oto pytanie. Ale znowu – czyż nazywanie naszego nieszczęśliwego kraju krajem szczęśliwym cokolwiek w jego położeniu zmieni? W to nie wierzy nawet ów Czytelnik, który tłumaczy mi tylko, że kiedy zacznę nazywać nasz nieszczęśliwy kraj krajem szczęśliwym, to wielu ludzi będzie myślało, że to prawda, i od razu też poczuje się lepiej. Mówiąc krótko – namawia mnie do przedstawiania innym Czytelnikom rzeczywistości podstawionej. Coś w tym jest – bo tak zwane media głównego nurtu to właśnie robią i pewnie dlatego są tak wysoko cenione przez "młodych, wykształconych, z wielkich miast", którzy np. nie mają nic przeciwko temu, by główną misją państwowej telewizji stała się hodowla Lisów. Skoro jednak rzeczywistość podstawioną prezentują media głównego nurtu – to czy mnie przystoi czynić to samo? Jeszcze za głębokiej komuny pewien profesor twierdził, że komunizm nie może zwyciężyć na całym świecie i przynajmniej jedno państwo musi pozostać normalne, bo w przeciwnym razie nie będzie wiadomo, ile co naprawdę kosztuje. W takim razie już chyba zostanę przy cytowaniu Księcia – bo chociaż państwo nasze znowu zdało egzamin, to przecież kraj nasz wcale nie przestał od tego być nieszczęśliwy.
Nakładem wydawnictwa M ukazała się najnowsza powieść Marcina Wolskiego „Post Polonia”. Jak zwykle jest to świetnie napisana, bardzo, ale to bardzo, satyryczna pozycja. Czasami jednak, między salwami śmiechu, czytelnik milknie gdy z przerażeniem uświadamia sobie że zabawne pomysły Wolskiego mają dużą szansę na realizacje przez polskojęzycznych polityków. Dynamiczna akcja przeplatana jest złośliwym humorem, powieść Wolskiego jest świetnym materiałem na scenariusz filmowy. Jak w wielu innych powieściach tak i w tej Wolski wraca do swojego ulubionego tematu - Polski. Tym razem autor zabiera czytelników na hard corową jazdę bez trzymanki do Polski Anno Domini 2020. Polską dalej rządzą politycy których autor ukrył pod pseudonimami a których ja na użytek czytelników spróbuje rozszyfrować (zapewne jest to z mojej strony nadużycie bo gdzieżby śmiał autor naruszać powagę najwyższych władz Rzeczpospolitej).
W 2020 roku polską dalej rządzi premier Tusk za pomocą prezydenta Komorowskiego i Platformy Obywatelskiej. Dzięki sprawnej propagandzie Polacy pomimo życia w nędzy, głodu i zapaści cywilizacyjnej są całkowicie posłuszni władzy. W nielicznej opozycji znajduje się Palikot który po kolejnej zmianie poglądów został monarchistą (co dziwne w szeregach jego partii Marcin Wolski nie dostrzegł Wielomskiego). Kontestującemu system Radiu Maryja odebrano wszelkie częstotliwości i zablokowano kontakt z internetem.
Unia Europejska pełni fikcyjną władzę na krajami zachodniej Europy zdominowanymi przez muzułmanów. Zbankrutowana Grecja została rozdzielona między Chiny, arabów i USA. Z części Hiszpanii stworzono państwo muzułmańskie. Rosję zdominowały Chiny (Putin zginął w tajemniczej katastrofie lotniczej).
W plejadzie bohaterów powieści, prócz postaci negatywnych takich jak Tusk, Komorowski, Palikot, jest też i barwna galeria postaci pozytywnych. Jedną z bohaterek powieści jest młoda prostytutka Emilia Fajans. Kolejnym Kordian Chamiak syn Salomei (i prawdopodobnie Adama Michnika) funkcjonariusz BOR (który musiał udawać pederastę by zdobyć pracę w służbach). Zamknięty w psychiatryku Jarosław Kaczyński. Prezenter Radia Maryja ksiądz Marek. Poszukiwany przez policje haker Michałko. Wiecznie pijany góral Janosik.
Ksiądz Marek demoralizowany przez diabła i tracący wszelką wiarę ma widzenie Jana Pawła II który nakazuje mu walkę ze złem. Duchowny staje na czele ostatniego szańca Polski katolickiej. Kordian pomaga swojej matce i córce Ziobry w ucieczce przed siepaczami Tuska do Torunia. Do Torunia zmierza też Michałko i Emilia.
Punktem centralnym powieści jest dzień 4 czerwca 2020. Przybyłemu do Polski królowi szwedzkiemu Tusk przekazuje władze. Protesty opozycji zostają brutalnie stłumione. Media przekazują fałszywy obraz powszechnej akceptacji dla wymazania Polski z mapy.
Zaborcza Szwecja narzuca ziemiom polskim postępową tyranie: śluby pederastów, kapłaństwo kobiet, koedukacyjne klasztory, zakaz katechezy w szkołach, zakaz służby ministranckiej, zakaz eksponowania krzyży, sutann, bicia w dzwony, procesji i kapliczek, zakaz zbioru ziół. Szwedzi narzucają ośrodkom katolickim państwowych nadzorców. Zgodnie z zarządzeniami okupanta część kościołów przeznaczana jest na meczety. Do Radia Maryja wysłana zostaje pastorka hermafrodyta córka emigrantów marcowych. Tłumnie przybywający do Torunia polscy katolicy tworzą w siedzibie radia centrale ruchu oporu. By spacyfikować Polskę Szwedzi wysyłają do Polski policję i armie szwedzką, wraz z rodzinami. Szwedzi zajmują domy z których wygnano Polaków. Większość korpusu okupacyjnego składa się z muzułmańskich imigrantów i murzynów.
Pierwszą konfrontacją są zamieszki podczas warszawskiej Love Parade. Podczas których polskie prostytutki rozbijają przemarsz zboczeńców (transwestytów, kanibali, koprofilów, zoofilów i pedofilów). Kiedy władza nie może poradzić sobie z toruńskim protestem do Torunia przybywa naprędce sklecona przez Palikota opozycja (Michał Kamiński, Kazimierz Kutz, Tomasz Lis i nie rozszyfrowany przeze mnie Erwin Rosenholz). Powtarza się historia z Gdańska z 1980. Katolicy nie pomni na przeszłość ekspertów oddają im władze. Pomimo wszystko dzięki hakerowi Michałko rusza telewizja Trwam. Jej przekaz budzi powstanie narodowe. Areną starć staje się siedziba Radia. Akcja rozwija się jak u Sienkiewicza.
Co ważne z powieści na powieść Wolski coraz bardziej radykalizuje swoje oceny i staje się politycznie nie poprawny. Z kart „Post Polski” emanuje głęboki irracjonalny optymizm co do Polski i Polaków. A rubaszność autora nie przeszkadza mu pisaniu o duchowości katolickiej jako o czymś naturalnym, oczywistym i niezbędnym.
Jan Bodakowski
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…