farolwebad1

A+ A A-
piątek, 01 kwiecień 2016 14:57

Światełka w tunelu

Napisane przez

michalkiewicz    Ruskie przysłowie głosi, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga ani bez winy wobec cara. Wprawdzie teraz sojusze są odwrócone o 180 stopni, więc w naszym nieszczęśliwym kraju nikt nie musi już przejmować się ruskimi przysłowiami, ale jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo, więc strzeżonego Pan Bóg strzeże.

    A tak się akurat złożyło, że tego samego dnia, kiedy przed niezawisłym sądem ruszył proces byłego szefa Kancelarii Premiera Donalda Tuska, byłego ambasadora RP w Hiszpanii, czyli Tomasza Arabskiego, którego prywatni oskarżyciele oskarżyli o zaniedbania przy organizowaniu podróży prezydenta Lecha Kaczyńskiego w asyście państwowej delegacji do Katynia, z inicjatywy prezesa Jarosława Kaczyńskiego odbyło się spotkanie Umiłowanych Przywódców ze wszystkich partii – również pozaparlamentarnych. Oficjalnym celem tego spotkania było wypracowanie kompromisu nie tylko w sprawie Trybunału Konstytucyjnego i we wszystkich innych sprawach.

czwartek, 24 marzec 2016 08:03

Zawalczył

Napisał

Czym wyjaśnić fenomen popularności Roba Forda? To proste! Był jednym z nas, przełamywał coraz powszechniejsze w dzisiejszej demokracji poczucie pozostawienia normalnych na pastwę. Próbował zrobić coś w naszym imieniu – milczącej większości, która nie ma czasu chodzić na wiece, zebrania, a niekiedy nawet na wybory, bo zajmuje się zarabianiem na chleb, wożeniem dzieci na hokej, tysiącem innych codziennych spraw; nas wszystkich, którzy nie mają siły przedzierać się przez kłamstwa gazet i telewizji; tych wszystkich, którzy nie mają synekur, tłustych emerytur i na co dzień zachodzą w głowę, dlaczego zostaje im coraz mniej pieniędzy w portfelu.

Rob Ford po prostu wiedział, że oprócz różnych grup interesów, lóż i mafii, w mieście żyją również zwykli ludzie. Usiłował im poprawić los. Tylko trochę, na miarę prerogatyw, które posiadał, a które później nawet zostały mu odebrane. Przeciwko miał całą lokalną elitę, tych wszystkich, którzy żyją z wyrwanego nam pieniądza. Dlatego tak bardzo się zakotłowało, gdy udało mu się sprywatyzować wywóz śmieci, gdy obniżył podatki.

Toronto, jak każde duże miasto, oblepione jest mafijnymi układami, miliony robi się na styku prywatno-państwowym, tam gdzie rozdają miliardowe kontrakty, tam orki rozdrapują środki na "odnowę infrastruktury czy ożywienie gospodarcze.

Tam wszystko musi być drogie i poprzedzone litanią "konsultacji" i "opracowań", gdzie 16 stron musi kosztować 60 tys. dolarów. My wiemy z PRL-u, że "miś" ma być drogi.

Tam trzeba wiedzieć, jakich pośredników wynająć, aby dostać się do miodu, jak to zrobić, by najtańszy kontrakt był najdroższy – jak skutecznie wyciągać dodatkowo miliony.

Oprócz tego w wodach pływają większe i mniejsze rekiny, a potem całe stada płotek, żyjących z różnych rozdawnictw, różnych programów na kontrolowanie emocji w parkach, promocję rozrodczości słowików, kontroli ścieżek wałęsających się kotów i długości trawnika przed domem; słowem, cała banda, cały kosmos wielkomiejskiej klasy próżniaczej.

Niedawno podczas debaty nad Uberem w mieście jedna pani, która wygodnie żyje dzięki trzem licencjom taksówkowym przynoszącym jej grubo ponad sto tysięcy rocznie, ze zgrozą zawołała, "jakże to tak puścić wszystko na żywioł i wolną konkurencję, przecież my mamy kapitalizm!". Taki dokładnie jest nasz "kapitalizm".

Rob Ford to widział, bo przez długi czas żył z pracy rąk własnych i wiedział, że zwykli ludzie nie mogą brać dolarów z powietrza. Wziął na poważnie deklaracje składane w polityce i zaczął porządkować miasto.

Przecenił swe siły, nawet gdy gwiazda jego popularności zaczęła wybudzać coraz większe rzesze "Ford nation", miał przeciwko sobie beton środków masowego przekazu, beton starego układu, beton mafii i beton miejskiej lewiczki karmionej podatkową strugą.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, tam zawsze chodzi o pieniądze. Blok pieniądza natychmiast zaczął Forda utrącać, wypuszczono na niego całe watahy posokowców szperających w papierach, rozpytujących sąsiadów, a czy czasem krzywo się nie uśmiechnął na śmieciarza, może ma kochankę, może bije żonę albo sąsiadowi 20 lat temu strącił czapkę z głowy…

Rob Ford na dodatek sam sobie nie pomagał. Był dzieckiem swego pokolenia – czasem wypił – choć nigdy publicznie nie widziano go pijanego, czasem pozwolił sobie na tyradę, od której politycznie poprawnym ciotkom mdlał rozum.

Zapędzono go do rogu i osaczono. Są w tym mieście ludzie, u których zamawia się takie usługi. Dla nich to małe piwo; gdyby był Rob nawet święty, wiedzieliby jak go "zdekonstruować" i tak opluć, by do wyborów nie mógł się wytrzeć. Podłość ludzką kupuje się na tym świecie za dolary. Upadek Roba Forda był przybijający nie tylko dla niego samego, pokazywał bowiem skalę naszej bezsilności. Obnażył układ, który coraz bardziej będzie motał nasze dzieci i wnuki. Bo władzy raz uzyskanej nie oddaje się nigdy.

Wyborcza karuzela może zmieniać kolory rady miasta, legislatury czy parlamentu, nie może jednak zachwiać prawdziwym systemem czerpania korzyści. Ma go po prostu kryć.

Rob Ford poszedł przedwczoraj za Zmartwychwstałym.

Wielki szacunek, że przynajmniej próbował coś zmienić. Tak, jak umiał. Niedoskonale, ale zawalczył o nas.

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.

Andrzej Kumor


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany czwartek, 24 marzec 2016 17:03
środa, 23 marzec 2016 23:56

Lubię oglądać stare kroniki

Napisał

kumor    Lubię oglądać stare kroniki – młodych, roześmianych lub strasznie czymś zajętych ludzi, których dawno już nie ma na tym świecie.

    Bez śmierci życie miałoby inny smak. Śmierć jest nieuchronna, musi się wydarzyć, i dlatego ciekawość życia każe nie poddawać się do końca.

    Życie nie jest dlatego wspaniałe, że posiadamy, działamy, przemieszczamy się, odnosimy sukcesy; ono zaciekawia samym tym, że jest. Jak to ktoś kiedyś ładnie ujął, że  jest coś, a nie nic; że czujemy, myślimy, że spoglądamy na innych i na nas, że sami czujemy spojrzenie innych.

    Tymczasem próbujemy świat oswoić, zakrzykując go i odsuwając.

Staramy się nie pytać. Przecież mamy tyle innych kłębiących się spraw.

    W związku z debatą o eutanazji  kilka razy padło  sformułowanie "prawo do śmierci". Doszliśmy do takiego zidiocenia, że słowa kręcą się w kółko. Co to za "prawo", skoro i tak wszyscy jak jeden mąż jesteśmy śmiertelni?! Do tej pory mówiono o "prawie do życia", czyli o tym, że jednak każdy z nas, kiedy już zaistniał w tej rzeczywistości – pojawił się, ma prawo żyć i nie powinno się go stąd wypychać. Dzisiaj usiłują nas przyzwyczaić, że jednak nie wszyscy i nie zawsze. Coś się zmienia...

    Kierujący nami pseudokapłani nowej ery chcą decydować, kogo tu wpuszczać, na jakich warunkach i kiedy nas stąd odprawiać. Swoje uzurpacje ubierają w całą wizję powszechnej szczęśliwości, a kto nie z nimi, ten przeciwko nim – tu nie ma "przeproś".

    Zresztą nie oni pierwsi, hitlerowcy mieli podobną, choć bardziej brutalną metodę ulepszania świata poprzez kontrolę "wejścia" i "wyjścia". W końcu, jak twierdził Hitler, narodowy socjalizm to biologia w działaniu. Podobnie jak wówczas Niemcy, my reagujemy na nową ideologię milczącym poparciem lub biernością, przynajmniej dopóki w kranie ciepła woda.

    Lubię oglądać stare kroniki, patrzeć na fryzury, stroje, groźne i słodkie miny. Turniej szachowy w wiosce w Harzu, w 1944 roku, godziny szczytu w Berlinie w sierpniu tego samego roku. Miałoby się ochotę krzyknąć, że zaraz nie będzie waszego miasta. Zaraz nie będzie wszystkich waszych problemów.

    A co będzie?

    No właśnie odpowiedź na pytanie, co będzie, niesie ze sobą również odpowiedź na pytanie, co jest naprawdę. Skoro wszystkie nasze "ważne" sprawy tak szybko więdną w obliczu wypadków.

    Przyjście na ten świat to nie jest nasz projekt. Nie wiemy, skąd się wzięliśmy. Dlaczego nasza świadomość zaistniała akurat teraz?

    Nie wiemy nawet, co to jest czas; nie wiemy, czym jest przestrzeń, ba, nawet nie jesteśmy w stanie pomierzyć tego, co nam się pojawia; gdy mierzymy jedno, to ucieka drugie, a jak drugie, to ucieka pierwsze. Jak tłumaczy Haisenberg, taka jest po prostu natura i nic z tym panie nie zrobisz... Owszem, udaje się  od czasu do czasu coś podpatrzyć i sklecić, ale zazwyczaj wychodzi "jak gołąb na parapet". Chcemy się stawiać w roli Pana Boga, mieszać w kuchni mitochondrii, lepić hybrydy, zmieniać kolor planety... Mamy ambicje!

    Od czasu do czasu zdarza się nam być "królami życia" – każdemu po kilku głębszych, tym wybranym, gdy wdrapią się na wyższe partie  piramidy, gdzie szatan za małe przysługi rozpościera pod stopami "wszystkie królestwa świata".

    Wydaje się nam wówczas, że jesteśmy w stanie wymyślić siebie od nowa i skonstruować lepszy świat z klocków wiedzy; że mamy w rękach filozoficzny kamień i już za chwilę posłuszne golemy zaniosą nas na rękach w piękne doliny wiecznego szczęścia.

    Pół biedy, jeśli nasza wola mocy kończy się kacem, gorzej, gdy nasze domki z kart rozpadają się w powszechnej orgii krwawego szaleństwa. Zaliczyliśmy ich już kilka, mimo to nie uczymy się z głupoty ojców, powtarzamy wszystko od nowa.

    Do tej pory żaden człowiek nie stworzył czegoś z niczego, a po nocach marzą nam się nowe światy, "bez wojny, śmierci, chorób", i bez Boga. Zwłaszcza bez Boga. Na co nam Jego przykazania, skoro wymyślamy nowy porządek? Aby doczesny raj wyłonił się zza zakrętu, konieczne jest tylko trochę rzeczy poprzestawiać, trochę przetrzebić stado, wyciąć niedostosowanych i niepożądanych, zdemoralizować opornych, konieczna jest aborcja i eutanazja. Musimy mieć kontrolę. Tylko wtedy będzie można eliminować pomyłki. Dzisiaj nasze oświecone prace mogą u słabszych powodować rozterki, coś tam ludziom się odzywa, jakieś serce zapika. Wiemy, jak to zgłuszyć. Można ludzi zawirować. Kiedy się ockną i tak nic już nie będą w stanie uczynić, a świat będzie należał do nas. Und Morgen die Ganze Welt....

    Gonimy więc za mirażami doczesności, bo nie chcemy spojrzeć dalej.
A niestety bez tego spojrzenia nie da się zrozumieć ani nas samych, ani naszej cywilizacji Zachodu rozmontowywanej właśnie przez nowych barbarzyńców. Bez  pojęcia życia wiecznego i obietnicy zmartwychwstania, przestajemy rozumieć ludzi, a instytucje, które zbudowali, przestają mieć sens. Jedynie wówczas, gdy Zmartwychwstanie przepełni nasze życie, możemy zrozumieć, czym jest czas, przestrzeń i wszystko dookoła, jedynie wówczas możemy oceniać, co jest ważne, a co nieważne nawet wówczas, gdy sytuacja przypomina Warszawę latem 39 roku. Obietnica Zmartwychwstania stwarza nas na nowo, to On, nowy Adam, pokazuje nam, jak przekroczyć śmierć, i podaje rękę, wskazując, gdzie postawić nogę. Wszystko inne to majaki powstające z chorych ambicji tych, którzy z niczego nie potrafią stworzyć nawet jednego atomu.

    Wesołych Świąt Wielkiej Nocy!

Andrzej Kumor

środa, 23 marzec 2016 23:49

Odszedł wizjoner Toronto

Napisane przez

NiemczykJanusz    We wtorek, 22 marca, zmarł w szpitalu Mount Sinai w Toronto były burmistrz miasta Rob Ford. Właśnie wychodziłem z pracy, kiedy w umieszczonym przy drzwiach telewizorze zobaczyłem wiadomość, że nie żyje. Przystanąłem. Głośno sam do siebie powiedziałem: "Szkoda, szkoda!". Powiedziałem też głośno: "Bardzo go lubiłem…". Stojąca obok obca kobieta stwierdziła, że też go bardzo lubiła.

    Jeszcze nie tak dawno w ramach Rady Mediów Etnicznych mieliśmy spotkanie z Robem Fordem, na którym mówił z pasją o jego planach rozbudowy metra w Toronto. Krytykował pomysł budowy tak zwanej lekkiej kolejki, czyli szybkiego tramwaju. Jego zdaniem, takie pomysły  są dobre dla miast   na południu Stanów Zjednoczonych, ale nie dla miasta leżącego na północy, w którym panują przez pół roku niskie temperatury. Rob Ford mówił o narastającym kryzysie komunikacyjnym w śródmieściu Toronto.

ostoja    Z coraz większym zdziwieniem obserwuję to, co się dzieje w Polsce. Przegrani i wykopani z pozycji rządowych i licznych kierowniczych stanowisk w gospodarce, już od miesięcy nie mogą się pogodzić ze swoją klęską. Bo to była dla nich klęska tym boleśniejsza, że przez sitwę rządzącą krajem tak nieoczekiwana.

    Uderzeniem obuchem w głowę było odwołanie zadufanego w sobie strażnika żyrandola. Wtedy dopiero rozległy się krzyki ostrzegawcze, że łajba platfusów może zatonąć. Pani b. premier nabrała nadzwyczajnego animuszu nagłej energii i zaczęła miotać się od ściany do ściany, i w miarę jak szacowane procenty i słupki poparcia malały, coraz bardziej histerycznie. A przecież liczne afery i polityczne błędy były tak sprawnie zamiatane pod dywan, bagatelizowane i przykrywane straszeniem PiS-em.

środa, 23 marzec 2016 23:27

Będę w Polsce podczas świąt wielkanocnych

Napisane przez

Ratajewska    Jestem w Polsce i będę w Polsce  podczas świąt wielkanocnych.

    Zimno mi się zrobiło na wardze, i to w trzech miejscach. To pozostałość po grypie, która właściwie mnie ominęła, bo było to tylko przeziębienie. Długo nic mnie nie brało, nie miałam nawet kataru. Jechałam jednak autobusem do Niemiec i wtedy musiałam się w nim zarazić, bo cały autobus kaszlał i kichał... i przede mną, i za mną... i tak coś czułam, że mnie zarażą. Jednak na postojach dużo ludzi wychodziło palić papierosy, więc można powiedzieć, że palacze są słabsi odpornościowo. Pamiętam, ja też kiedyś paliłam, zamiast jedzenia był papieros. Suszył, więc piło się dużo. Miałam za to figurę idealną na plażę.

środa, 23 marzec 2016 23:23

USA, wybory kapitana na "Titanicu"

Napisane przez

NiemczykJanusz    W Stanach Zjednoczonych co cztery lata odbywają się wybory na prezydenta tego kraju.

    Dwie partie wystawiają swoich kandydatów, którzy w procesie debat i wyborów stanowych wykruszają się stopniowo, by na końcu pojawił się jeden kandydat demokratów i jeden republikanów.

    Wyjątek stanowi sytuacja kiedy w jednej z tych partii sprawująca urząd prezydenta osoba  stara się o powtórny wybór. Wówczas tego procesu nominacyjnego nie ma.

    Na początku aktualnego procesu wyborczego do prawyborów w Partii Republikańskiej stanęło kilkunastu kandydatów. W chwili, kiedy piszę ten tekst zostało ich trzech: Donald Trump, Edward Kosich i Ted Cruz. Z punktu widzenia standardów demokracji wybory (proces nominacyjny) w Partii Republikańskiej były dobre – do debat stanęło kilkunastu kandydatów.

    Do wyborów w Partii Demokratycznej dopuszczono trzech kandydatów: Hillary Clinton, Bernie Sandersa i Martina O'Malleya.

    Martin O'Malley wycofał się bardzo szybko z kandydowania, jak przypuszczam za namową zarządu partii. Wydaje mi się, że w Partii Demokratycznej założono, iż dopuszczenie do debat kilkunastu kandydatów mogłoby spowodować składanie obietnic, których spełnienie nie byłoby wygodne dla samej partii. Zniechęcono wobec tego ewentualnych innych kontrkandydatów Hillary Clinton. Żeby jednak stało się zadość demokracji, dopuszczono, jako kontrkandydata senatora Bernie Sandersa. Ten ostatni swoimi bardzo lewicowymi postulatami, jak zwiększenie opodatkowania najbogatszych Amerykanów, zwiększenie opodatkowania wielkich korporacji amerykańskich, ma za zadanie przyciągnąć najbiedniejszą część elektoratu, w tym  pochodzącą ze społeczności afroamerykańskiej.

 

Skomplikowana sytuacja polityczna i ekonomiczna USA

    Nigdy jeszcze w historii USA, kraj ten nie był tak zadłużony jak obecnie. Jest on w tej chwili zadłużony na nieprawdopodobną liczbę około 19 trylionów dolarów. W ciągu ostatnich 8 lat sprawowania urzędu prezydenta Baracka Obamy USA podwoiły swój dług publiczny.

    Jak powiedział to w jednym ze swoich artykułów Conrad Black, USA podwoiły w ciągu ostatnich 8 lat dług w stosunku do tego, jaki zrobiły od czasu, kiedy USA powstały, czyli od 1776 roku.

    Podzielam pogląd ludzi, którzy uważają, że USA właściwie nie mają żadnego długu, bo tego, który mają, i tak nie są w stanie spłacić.

    Na pogarszającą się sytuację ekonomiczną USA składa się również to, że USA tracą rynki zbytu ze względu na zaangażowanie się w wojny na Bliskim Wschodzie. Biznesmeni z USA są źle widziani w krajach muzułmańskich lub o dużej liczbie ludności wyznającej islam. Kraje europejskie, przede wszystkim Niemcy, oraz Chiny wypierają z wielu rynków produkcję amerykańską. Jest to proces ukryty, a widoczny wówczas, kiedy, na przykład, po paru latach od wojny w Iraku porówna się deficyt handlu zagranicznego USA z nadwyżką wymiany handlowej Niemiec.

    Na zatrzymanie procesu utraty rynków zbytu Amerykanie zdają się nie mieć dzisiaj jakiegoś pomysłu, jakiegoś lekarstwa.

    Innym jeszcze problemem USA są rozbudzone oczekiwania polepszenia bytu najniższych warstw społeczeństwa, a szczególnie Afroamerykanów. Wiele osób i wielu komentatorów politycznych traktowało Baracka Obamę lekko i z przymrużeniem oka.

 

Socjalna rewolucja prezydenta Obamy w USA

    Obama okazał się  jednak politykiem sprytnym i patriotycznie nastawionym wobec grupy społecznej, z której się wywodzi. Według mojej opinii, w zamian za to, że kontynuował agresywną politykę na Bliskim Wschodzie, że wspierał  Izrael, pozwolono mu na wprowadzenie ubezpieczenia zdrowotnego, którego zdobycie jest dzisiaj w zasięgu niemalże każdego mieszkańca USA. W tej chwili pokrywa ono 90 proc. mieszkańców USA. Jednak to pełne ubezpieczenie zdrowotne, jak to się potocznie w USA nazywa Obama Care, jest źródłem przyrostu  wydatków budżetowych i przyrostu zadłużenia.

    Prócz wprowadzenia Obama Care Obama spowodował  również, by bardziej przestrzegana była równość rasowa przy zatrudnianiu pracowników.

    Czarni mieszkańcy w większej liczbie dopuszczeni zostali do stanowisk pracy, których, gdyby utrzymać normalny proces rekrutacji, wielu z nich by nie otrzymało.

    Z jednej strony więc, USA są bardzo zadłużone i jest tylko kwestią czasu, kiedy załamana zostanie potęga dolara amerykańskiego i kiedy inwestorzy zagraniczni od dolara się odwrócą, co z kolei pogorszy jeszcze sytuację gospodarczą USA. Z drugiej zaś strony, zostały rozbudzone oczekiwania na utrzymania tej niskopłatnej opieki zdrowotnej, czy też wręcz dalszego polepszania statusu społecznego biedniejszej części społeczeństwa USA. Te ostatnie postawy oczekiwania na pomoc ze strony państwa widać szczególnie w zachowaniu  Afroamerykanów.

 

Obietnice i polityka wyborcza demokratów i republikanów

    Wydaje się, że zarządy obu partii wybrały więc strategię, by w prawyborach nie mówić o sytuacji ekonomicznej USA, bo wszelkie uwagi mogłyby  skojarzyć się z tym, że część pogarszającej się sytuacji ekonomicznej spowodowana jest polityką zagraniczną USA i zaangażowaniem w wojny na Bliskim Wschodzie.

    Z kolei to skojarzenie mogłoby doprowadzić amerykańskiego wyborcę do spostrzeżenia, że wybory na prezydenta USA uzależnione są od wpływu lobby żydowskiego.

    Wobec tego zarządy obu partii wymyśliły niejako tematy zastępcze i wróciły do sprawy imigracji,  w tym do sprawy nielegalnych imigrantów. Kwestia ta jest wykorzystywana od dzesiątków lat przy okazji niemalże każdych wyborów prezydenckich. Wydaje się, że jest  to taka sprawa, która jest popularna wówczas, kiedy niewygodnie jest mówić o pogarszającej się gospodarce  czy o polityce zagranicznej USA.

    Drugą sprawą, którą zarządy obu partii chciałyby zainteresować wyborców, jest terroryzm.  

    W jakimś stopniu oba te zabiegi mówienia o imigracji i terroryzmie się udały, bo około 20 proc. potencjalnych wyborców wskazywało w sondażach, że są to dla nich sprawy priorytetowe.

    W czasie debat nominacyjnych poszczególni kandydaci prześcigali się w zaaranżowanym przez zarządy obu partii konkursie talent show na wygłaszanie płomiennych przemówień w kontekście obu zadań, czyli mówienia o terroryzmie i imigracji z Meksyku.

 

Zadłużenie USA, recesja, czyli niekontrolowane siły natury

    Jak się wydaje, zadaniowanie kandydatów na prezydenta, by nie wchodzili na temat zadłużenia USA, to chęć przesunięcia za wszelką cenę rozpoczęcia ewentualnej recesji na po listopadzie tego roku, czyli na czas po wyborach prezydenckich. Oczywiście że przy niedyskutowaniu tego tematu większość wyborców nie dostrzeże wiszącego nad tym krajem kryzysu i niebezpieczeństwa dalszego obniżenia poziomu życia. Po wyborach zaś zwycięski prezydent powie wyborcom, że,  no cóż, przyszedł kryzys i niczym niekontrolowana siła natury spowodował że trzeba zacisnąć pasa.

 

Donald Trump

    Jedyną osobą, która z tego grona kandydatów na kandydata na prezydenta USA się wyłamała i mówiła według własnego scenariusza, był Donald Trump. On jeden przypominał w swoich wypowiedziach o zadłużeniu Stanów Zjednoczonych w wysokości 19 trylionów dolarów, on jeden powiedział, że trzeba inaczej popatrzyć na wojny w Iraku, Afganistanie i Libii; on jeden stanowczo powiedział o konieczności zawieszenia Obama Care i konieczności stworzenia innego systemu ubezpieczeń zdrowotnych; on jeden z całą mocą pytał, co mają USA z  wojen na Bliskim Wschodzie?

    Donald Trump także w swoich wystąpieniach mówił o złożoności konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Donald Trump zapewniał podczas debat, że uda mu się wynegocjować umowę pokojową między Izraelem a Palestyną.

    Właściwie też tylko on przypomniał Amerykanom o systemie lobbowania i przekupywania polityków w Waszyngtonie i jego korupcyjnych skutkach.

    Donald Trump, nieoczekiwanie dla zarządu Partii Republikańskiej, prowadzi w kampanii nominacyjnej. Nawet gdyby dzisiaj Edward Kosich przerzucił swoje głosy na Teda Cruza, to i tak temu ostatniemu brakowałoby około 100 elektoralnych głosów do prowadzącego w prawyborach Donalda Trumpa.

    Jak się wydaje, właśnie to, że Donald Trump w przeciwieństwie do jego kontrkandydatów w Partii Republikańskiej nie boi się mówić, wygrywa w procesie nominacyjnym. Przy wszystkich swoich niedostatkach i tak jest bardziej autentyczny niż zawodowi politycy, senatorzy i kongresmani z Partii Republikańskiej. Zaskoczony tym obrotem sprawy zarząd partii próbuje wyeliminować  Trumpa z kandydowania, ale mu się to nie udaje. Żaden z kontrkandydatów nie umie dotrzymać Trumpowi  kroku.  

 

Kto wygra wybory na prezydenta USA?

    Jak wykazują sondaże,  nawet gdy Donald Trump dostanie już nominację, to i tak  przegra  z Hillary Clinton. Ta ostatnia ma bowiem  poparcie lobby żydowskiego i dużych korporacji. Ma ponadto za sobą głosy  społeczności afroamerykańskiej.

    Jak się wydaje, również większość wyborców hiszpańskojęzycznych również będzie głosowało na Hillary Clinton. Donald Trump i Partia Republikańska są praktycznie na straconej pozycji.

 

Więc o co ta walka?

    Właśnie. Wygląda na to, że sednem zagadnienia jest to, by nie mówić o sprawach ekonomicznych i sprawach powiększającego się niespłacalnego długu USA, by nie mówić o zaangażowaniu USA w wojnę na Bliskim Wschodzie, by nie mówić o skorumpowaniu senatorów i kongresmanów amerykańskich.

    Są to tematy tabu.

    A jak bardzo trzeba będzie zacisnąć pasa? Ekonomista Peter Schiff uważa, że w najbliższej recesji dolar amerykański utraci 70 proc. swojej siły nabywczej.

    Stąd też Hillary Clinton, przewidując załamanie gospodarcze i gwałtowny spadek poziomu życia w USA oraz ewentualne protesty i gwałtowne rozruchy, na zakończenie swoich wystąpień ciągle mówi o tym, że jako prezydent, ograniczy prawo do posiadania broni przez obywateli USA.

    Wybory nominacyjne w obu partiach tak naprawdę przypominają wybory na kapitana "Titanica", po tym jak uderzył  w górę lodową. Statek powoli tonie, orkiestra gra, ale wybory mają się dobrze, bo pasażerom wydaje się, że kapitan doprowadzi statek do portu.

    Nigdy dotychczas w swej historii USA nie były w tak złej sytuacji ekonomicznej i politycznej!

    Jedna grupa społeczeństwa amerykańskiego oczekuje jeszcze większych przywilejów, jeszcze większej poprawy życia, inna grupa oczekuje dalszego zaangażowania USA w konflikty na Bliskim Wschodzie i niewielka grupa społeczeństwa amerykańskiego zdaje się pojmować własne położenie, a jeszcze mniejsza grupa, ta którą reprezentuje Donald Trump, ma ochotę  o tym mówić.

 

Rodzi się inne centrum światowej polityki, stąd niebezpieczeństwo

    Żydzi muszą zdawać sobie  sprawę, że po nadchodzącej recesji USA poważnie stracą na sile. To miejsce zajmie ktoś inny, być może Niemcy, być może Chiny. Wzrośnie też rola Rosji i Indii. Wzrośnie rola bogatego w ropę Iranu i Arabii Saudyjskiej. Najbliższe kilkanaście miesięcy to dla Izraela ostatni moment, kiedy może wzniecić jakiś  konflikt z Iranem, dopóki jeszcze oficjalnie w świecie międzynarodowej polityki nie kontestuje się potęgi gospodarczej i militarnej USA.

    Jest więc gdzieś chęć, by wywołać na Bliskim Wschodzie nowy konflikt zbrojny. Było to widać na kongresie AIPAC (American Israel Public Affairs Committee), który miał miejsce 21 marca, kiedy każdy z czterech kandydatów na stanowisko prezydenta starał się przebić w agresji wobec Iranu swojego konkurenta (w tym kongresie AIPAC nie uczestniczył będący Żydem Bernie Sanders).

    Naprawdę nie ma znaczenia, kto zostanie nominowany w Partii Republikańskiej, bo i tak wygląda na to, że Hillary Clinton wygra wybory na prezydenta, ale i to ostatnie też nie ma znaczenia, bowiem tonący "Titanic" traci prędkość i pogrąża się coraz głębiej.

    Szanse na to, że dopłynie do spokojnego portu, zanim zatonie, są małe.

    Donald Trump zresztą powiedział o tym zagrożeniu Amerykanom.

    Nawet jeśli zarząd Partii Republikańskiej boi się kandydatury Donalda Trumpa i jego długiego języka, to w to, co on mówi, wierzy może, góra, 20 proc. społeczeństwa amerykańskiego. Cała olbrzymia reszta nawet jeśli czuje, że coś może nie jest tak z ich krajem, z zadłużeniem USA, to i tak nie umie sobie tego przetłumaczyć na konkretne polityczne i ekonomiczne skutki. Znakomita większość wyborców pochodzących z Partii Demokratycznej zdaje się marzyć i wierzyć w obietnice uratowania kraju poprzez opodatkowanie najbogatszych ludzi w USA.  Nie zdają sobie sprawy, że dodatkowe opodatkowanie się najbogatszych pasażerów "Titanica" już niewiele zmieni – statek i tak zatonie.

    Żadna z trzech grup społecznych w USA, a więc ci, którzy chcą kontynuacji zaangażowania USA w konflikty na Bliskim Wschodzie, grupa najbiedniejszej – tych którzy chcą dalszych przywilejów i poprawy swojego bytu, oraz grupa finansistów i bankierów, nie chcą ograniczenia drukowania pieniędzy.

    Donald Trump jest osamotniony w swoim przypominaniu o poważnej sytuacji. Woła na puszczy. Nikt nie chce rezygnować ze swoich pragnień i marzeń i nikt nie chce się rzucać do łatania dziur w "Titanicu".

Janusz  Niemczyk

środa, 23 marzec 2016 23:19

Pamiętniki zza grobu

Napisane przez

    W obliczu zagłady Półwyspu Europejskiego, najbardziej zastanawiające jest milczenie Chin. Gdzie są w ogóle Chiny? Czy oni tam w Pekinie nie widzą, że to wszystko przeciw nim jest konstruowane?

    Że twór, który powstanie w perspektywie długoterminowej – w wyniku kontrolowanej transformacji – może być całkowicie zwasalizowany wobec Ameryki (Po prawdzie kondycja ontologiczna Europy poprawnie jest recenzowana w Pekinie i Moskwie jako klasyczny twór typu VASSAL STATEHOOD). Że ta sterowana destabilizacja nakręcana przez Pentagon zagraża najważniejszym interesom chińskim, że Waszyngton po prostu dekonstruuje im najnormalniej w świecie końcówkę pasa transfuzyjnego zwanego Nowym Jedwabnym Szlakiem, że niedługo to oni nie będą mieli dokąd poprowadzić tej swojej strategicznej tętnicy, bo po co prowadzić to wszystko do czarnej dziury, do doliny rozpaczy, regionu zdestabilizowanego, ogarniętego chaosem? Nie sądzę, by w Pekinie nie pojmowali tych oczywistości, że ta tranzycja nie tyle jest wymierzona w Rosję, która jest jak najbardziej zainteresowana stabilną Europą i normalnym dealowaniem z nią, ile prymarnym, pośrednim celem tej akcji jest przecież Królestwo Środka.

    Chłopcy z Pentagonu po prostu stosują starą wojskową technikę spalonej ziemi. Podpalają obszar, bogatą ziemię, tak ważną dla ich wroga strategicznego, aby nie mógł on korzystać z jej dobrodziejstw, technologii, zasobów. Moim zdaniem, Moskwa i Pekin będą musiały się odwinąć i bronić Europy, jeśli marzą o utrzymaniu się na kursie, dzięki któremu zagrażają pozycji USA na świecie. Zatem, można by się zastanowić, czy początek tranzycji europejskiej nie doprowadzi do zwarcia mocarstw i do pełnowymiarowej wojny światowej. Zachodni Pacyfik i tak zapłonie, ale jeśli Pekin z Moskwą uznają, że Ameryka gra za ostro w naszym regionie, to użyją swojej dywersji, aby z tego regionu ratować tyle, ile się da. A to zawsze grozi po prostu wojną omnium contra omnes.

    Kerry. Kerry  jest właśnie w Moskwie (22-25 marca). Przyjechał aż na trzy dni (sic!!!!!). Co prawda wokół spotkania grana jest akcja dezinformacyjna. Amerykanie podają, że Kerry jest w Moskwie od 22 marca, zaś Rosjanie, że od 23 marca. Patrzmy uważnie, z czym wyjedzie. Tam dwie Wysokie Umawiające się Strony najważniejsze rzeczy postanowią: Wielki Bliski Wschód i nasz region ukryte pod hasłami Syria i Kraina U, jako zawoalowane temaciki rozmów. Ktoś to wam mówi w ogóle o tym, chwalą się tym? Nagłaśniają, że amerykański Ribbentrop jest właśnie w Moskwie? Najgorsze jest to, że dla Bolanda, Polin, nie ma to w ogóle żadnego znaczenia pozytywnego, czy Ribbentrop z Mołotowem się dogadają, czy nie, każda opcja jest dla nas tragiczna, każda....

    Pekin patrzy na Moskwę z trwogą, bo pojmuje, że Moskwa może natychmiast odwrócić się od Chin, tak jak zrobiła to po 11 września, łamiąc wielki sojusz ledwo co zawarty z Królestwem Środka na kilka miesięcy przed "zamachem" w lipcu 2001, a czego Pekin jej nigdy nie zapomniał. Stąd i dla Ameryki, i dla Rosji potrzebne byłyby tak bardzo spektakularne zamachy w Europie. Po prostu świetna legenda dla współpracy strategicznej... poza wieloma innymi zyskami...

     Z kolei w kontekście inspirowanej przez Waszyngton i Tel Awiw brutalnej europejskiej akcji wywrotowej, której desygnatami są tzw. zamachy terrorystyczne, zachodnioeuropejscy Żydzi martwią się o siebie i swoje dzieci na zachodzie Europy (http://www.timesofisrael.com/i-have-kids-here-who-will-defend-them-asks-israeli-in-brussels/), zastanawiając się, gdzie można znaleźć safe haven?

    Polin, Kraina U, Białoruś, Litwa? – Rzeczpospolita Przyjaciół! Już widzę oczyma duszy swej, jak pan Juda, Poroszenko, pani Grybauskaite witają wczesnym latem tego roku umęczonych, zagrożonych nachodźców żydowskich, uciekających po wielkiej akcji pt. Wielka Tranzycja Europejska z Europy Zachodniej, wspieranych potężną narracją lokalną i zagraniczną, że nie możemy, my – katole i faszyści, i nacjonaliści, stawiać oporu i burzyć się, ponieważ to jest nasze obligum, nasz obowiązek, poniekąd dług spłacany w ten sposób wobec tych, wobec których byliśmy bardzo często bestialscy, zwyrodniali, wrogo nastawieni, to spłata naszych przewin wobec niewinnych Żydów, spłata długu morderców, oprawców Żydów wobec swoich ofiar ( i takie tam parszywe dyrdymały szczekać będą i nasi najwięksi patrioci u władzy, i Kościół w Polsce, razem z durniem Franciszkiem, masońskim pionkiem i po prostu kretynem, nie mówiąc o tradycyjnym obozie zdrady i zaprzaństwa, łotrach, bandytach i złodziejach).


    Litany of doom

    Natomiast tuż przed szeptami pomiędzy Ribbentropem a Kerrym, nasz drogi towarzysz Steinmeier, szef pruskiego MSZ, przybył 23 marca do Moskwy i ściskał się z Mołotowem-Ławrowem. Uśmiechy, zapewnienia, radość, że jednak Moskwa nie zostawi Berlina i, oj, chyba, jednak deal strategiczny USA-Rosja zostanie zawarty przy nienaruszaniu rdzenia systemu berlińsko-moskiewskiego, z Prusami jako podwykonawcą woli Ameryki w regionie, z usłużną rolą nachodźców żydowskich, którzy przybędą – korzystając z owoców akcji: sieć wielu aktów terroru z użyciem broni chemicznej tudzież "brudnych bomb", tj. wyżej nadmienionej Wielkiej Transgresji Europejskiej – na tereny DAWNEJ I RP, aby doglądać tu interesów amerykańskich, ale i równoważyć je z interesami rosyjskimi i niemieckimi w regionie, bo przeca o to będzie chodziło. JAKIEŻ TO LOGICZNE I KLAROWNE. Każdy bandyta z tej trójki musi w środku Europy mieć swojego notariusza doglądającego ich interesów w tych państwach pozornie własnych, a do tej roli świetnie się nadają "starsi i mądrzejsi"...

    Tak na naszych oczach, jasno i czytelnie klaruje się nowy układ i nowy porządek. Przyznam, z ogromną, ogromną ciekawością przyglądać się będę wizycie Ribbentropa-Kerry'ego u Mołotowa-Ławrowa, to najważniejsza wizyta. Najważniejsza dla nas. Wielkie rzeczy dzieją się na naszych oczach, a większe i groźniejsze jeszcze przed nami...

    To zapowiedź echa przeraźliwej trąby sądu ostatecznego. Wszyscy patrzą dziś na Moskwę. Wszyscy. Tam, w stolicy TRZECIEGO RZYMU, w Wielki Tydzień wypełni się nasz los. W całości. W Wielki Piątek ogłoszą nam nasze przeznaczenie... Ileż symboliki w tym wszystkim. Nawet o to dbają. W tym kontekście, jakże żałośnie nijako i pusto wyglądają te rzeczy, którymi żyją nadwiślańscy autochtoni napędzani przez lokalne wszawe media jakimiś mirażami, kwestiami drugorzędnymi przez tę polityczną bandę, która razem z nami zsunie się do zsypu.

     Siedzę teraz tuż u brzegu Wisły, po praskiej stronie, w chaszczach, widzę całą panoramę lewobrzeżnej Warszawy, dokładnie naprzeciwko padał Czerniaków w 1944, widzę wylot Wilanowskiej, tam gdzie Niemcy wybili niemal do nogi bataliony "Zośka" i "Parasol" i czytam biografię Sulejmana Wspaniałego oraz legendarny, legendarny z roku 1939 artykuł Józefa Goebbelsa napisany tuż przed wybuchem wojny, kiedy to Polska nie pojęła, o co biega w prawdziwym rozdaniu, i wystawiła się z poduszczenia angielskich lordów na zagładę, w której tkwimy do dziś, pt. "Quo vadis Polonia?". Jakże aktualny, trafny i prawdziwy tekst.    

     Napisany w dniu wygłoszenia przez naszego ministra spraw zagranicznych w sejmie swojego durnego i fatalnego, pustego i głupkowatego przemówienia (nawiasem mówiąc, bardzo kiepski speech, bardzo kiepski speech podsumowywał bardzo kiepską politykę Warszawy, wśród oklasków posłów i Polaków zgromadzonych przy radioodbiornikach wchodziliśmy – w wyniku prowadzenia – podobnie jak dziś – bezalternatywnej polityki – z własnej głupoty wprost do mielącego młyna). Cóż za konsekwencja i ciągłość. 1939–2016.

    "Quo vadis Polonia?" Ja nie potrzebuję już odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedź bowiem znam. Rzucam kamieniami w nurt Wisły i wiem, że tkwię w okrutnym czarodziejskim pałacu, z którego nie mogę się wyrwać. Jestem zakładnikiem. I wiem, że – tak jak tylu przede mną – pójdę z bronią w ręku walczyć o Polskę, bez żadnej już wtedy goryczy i żalu, bez żadnego filozofowania (mięso armatnie nie filozofuje), bo kiedy już to nadejdzie, to nie będzie już miejsca i czasu na roztrząsanie i gadanie, pamiętać bowiem wtedy będę słowa Hitlera, że "Armaty zawsze mówią właściwym językiem". W sumie będę bić się dla moich dzieci... I dla Tej, Której jestem to winien.

    Szef bezpieki amerykańskiej: James Clapper 9 lutego br. przed senacką komisją, wymieniając zagrożenia czyhające na Zachód w najbliższym czasie, nazwał tę listę "Litany of doom," wydaje mi się to niesłychanie trafnym określeniem tego, co nas czeka niedługo.

    Najbardziej mnie przejmuje to, że nas nie będzie. Tranzycja czekająca nas bowiem zmieni oblicze Europy w podobny sposób do tej w 1914. Upadną królestwa i trony, wielu się nie podniesie i wielu zniknie. Europa finalnie w 2016 dokona swego uprzedmiotowienia i wypełni definitywnie wszystkie warunki aktu desuwerenizacji. I najgorsze, że na czele spisu pt. "Must do" jest nasz kraj. Słaby, bezbronny, bez czujności, z durniami i infamisami u władzy...

    Kiedy wczoraj szedłem z córką ulicą Francuską na Saskiej Kępie, to patrzyłem w twarze mijających mnie nie ludzi, ile w twarze trupów. Łapałem się na tym, że zastanawiałem się, który z nich przeżyje tę transgresję, a który – nie. Tak. Wczoraj na Francuskiej chodziłem w słońcu wśród martwych, nieżywych, którzy funkcjonują de facto na oparach istnienia, na resztkach danego im czasu... Zaglądałem im w oczy, samemu nie mając nadziei na przetrwanie. To moje pisanie po prawdzie, to "Pamiętniki zza grobu". Litany of doom...

    A potem, kiedy przebijaliśmy się z Lenką na Powiśle Poniatowszczakiem, to nuciliśmy "Reis glorios". Unosząc się nad Wisłą, nie mówiliśmy nic do siebie, świat nie miał w sobie nic z piękna ani nie był zaczarowany, byliśmy jak drzewa, które wypuściły ledwo co młode zawiązki listków, jasnozielonych, a które nie zdają sobie sprawy, że to nie wiosna, ale Królowa Śniegu nadchodzi, aby zamienić nasze serca w bryły lodu. I nie będzie żadnej Gerdy, która przybędzie, aby ratować nasze dusze.

"My dear companion, whether you wake or sleep,
Rouse yourself up; it's time to vigil-keep;
For in the orient - I know it well -
I see the star that makes the day come on -
And soon will come the dawn.

My dear companion, singing I call your name:
Sleep no more, for I've heard the bird exclaim
That goes in quest of day throughout the wood;
And I fear that the jealous one will make you pawn,
For soon will come the dawn.

My dear companion, open the window wide -
Look at the stars waning in the sky!
See if I bring a true picture to your eyes;
If you don't rush; all hope will soon be gone,
For soon will come the dawn.

My dear companion, since you parted from me,
I haven't slept, haven't left my knees;
No, I have prayed to God, Saint Mary's Son,
To let your loyal comanionship go on;
For soon will come the dawn."

Powiśle, Wielka Środa, 23 marca 2016
    Tekst jest częścią przygotowywanej właśnie do druku książki.

środa, 23 marzec 2016 23:15

Kukieły brukselskie i krakowskie

Napisane przez

michalkiewicz    Niedawny zamach w Brukseli odbił się szerokim echem w całej Europie, w tym również – w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym – z uwagi na toczącą się II wojnę o inwestyturę – natychmiast przełożył się na tak zwane potępieńcze swary. Ale incipiam. W związku z brukselskim zamachem warto zwrócić uwagę na kilka spraw.

    Z doniesień medialnych wynika nie tylko, że sprawcy co najmniej od roku mieszkali w Belgii, ale również – co całej sprawie nadaje szczególnej pikanterii i skłania do refleksji nad objawami degeneracji współczesnych państw policyjnych – byli doskonale policji znani. Byli znani – i nie doznali ze strony policji żadnych przeszkód w przygotowaniu i przeprowadzeniu zamachów, w których zginęło co najmniej 34 obywateli, a ponad 200 odniosło rany? Wytłumaczyć ten fenomen można tylko na dwa sposoby.

TyminskiS    Kiedy nasze czółno zjeżdżało z rzeki Ayambis, ujrzeliśmy następną złotodajną Cangasa, która przywitała nas piękną kolorową tęczą. Byliśmy na terytorium Indian Huambisa, znanych ze zwyczaju zmniejszania czaszek zabitych wrogów. Mój przewodnik Roger ostrzegł mnie, abym nie kasłał przy ludziach, bo bez wahania zabiją mnie z obawy przed grypą. Po drodze mijaliśmy puste wioski wymarłe z powodu tej choroby. Odizolowani od reszty świata, nie mieli immunologicznej odporności.

    Po pewnym czasie spotkaliśmy stojącą w rzece grupę Indian, która korzystając z wartkiego przepływu wody, w pustym pniu starego drzewa wypłukiwała z piasku zebranego na jego dnie grudki złota. Zanurzeni w wodzie po pas, nakładali piasek na pień. Na jego dnie zostawało cięższe złoto, delikatnie wybierane przez kobiety i dzieci. Jak się okazało, każda indiańska rodzina miała około 4 kilogramów tego kruszcu.

    Dwie godziny później spotkaliśmy inną grupę Indian, która wyławiała ryby przy ujściu bocznej rzeczki zastawionej patykami. Gdzieś kilometr dalej wlali do niej sok z liany curare. Jego mała ilość powoduje śnięcie ryb. Koncentracja jest jednak zbyt mała, aby była trująca dla ludzi.

    Okazało się, że byłem pierwszym "białym" człowiekiem, który dotarł do tej okolicy. Dla tutejszej ludności stanowiło to swego rodzaju sensację. Stale chodziły za mną ich dzieci i krzyczały "oczy kota, oczy kota", ponieważ nigdy przedtem nie spotkały kogoś, kto miał niebieskie oczy.

    Po pewnym czasie rzeka Cangasa zwęziła się między skałami i trzeba było zostawić czółna, aby dalej iść wzdłuż brzegów. Miałem wielkie szczęście, że w ostatnim momencie zobaczyłem na ziemi małego węża naka-naka. Ma on śmiertelny jad w zębach i żądło w ogonie. Trucizna zawarta w jego jadzie w ciągu trzech dni koaguluje krew i człowiek w ogromnych boleściach rozpada się od wewnątrz. Uderzyłem go kolbą karabinu i uciekł. Mógł być to koniec mojej drogi.

    Późnym popołudniem dotarliśmy do domowiska, gdzie Wambisa miał 4 żony i wiele dzieci. Za nocleg na podłodze ustawionego na wysokich palach szałasu zapłaciłem dwa naboje do dubeltówki. Z okazji naszej wizyty pan domu złapał w rzece białego krokodyla. Jego ogon starczył na kolację dla nas i dla całej jego rodziny. Mięso było smaczne, podobne do homara. Po powrocie do Iquitos kazałem kucharzom w mojej restauracji "Maloka" przygotować danie z ogona krokodyla. Stało się ono popularne wśród turystów.

    W nocy, po kolacji, cztery żony pana domu ustawiły się przede mną w kolejce z miskami masato. Jest to napój alkoholowy z korzenia kassawy przeżuty w ustach i rozrobiony z wodą. W tropiku z powodu bakterii w ślinie szybko następuje fermentacja. Kobiety cały czas podawały swoje miski. Każda miała inny smak. Poratował mnie mój przewodnik Roger, który poradził, aby kolejną miskę wypić do dna i oddać odwróconą dnem do góry. To rzeczywiście zatrzymało kolejkę masato, i to w odpowiednim momencie, bo więcej pić nie mogłem. Wszyscy byli na lekkim rauszu, dlatego rozmowa z panem domu się ożywiła. Chodziło o handel wymienny na złoto. Najbliższy punkt skupu złota był oddalony o dwa tygodnie drogi i Huambisa bał się, że w czasie takiej wycieczki, kiedy jego żony zostaną same, sąsiedzi narobią mu dzieci.


    Wyjąłem z plecaka jubilerską wagę z ciężarkami i zaczęła się długa ceremonia handlu grudkowym złotem. Kruszec był dokładnie ważony i opłacany gotówką. Zaraz potem rozłożyłem towary do sprzedaży: naboje do dubeltówki, baterie do latarek, podkoszulki i kąpielówki dla dzieci etc. Szczególnie wartościowe były naboje, ponieważ każdy strzał do leśnej krowy oznaczał 40 kg dobrego mięsa. Targowanie o ceny trwało dosyć długo, ale odbywało się to w przyjaznej atmosferze. Gospodarz był wdzięczny, że mógł w swoim domu kupić rzeczy, które były wartościowe dla niego i jego rodziny. Nasz bagaż się znacznie zmniejszył, a ja miałem pół kilograma grudkowego złota.

    W nocy trzeba było dobrze owijać nogi kocem, aby uniknąć ukąszenia przez nietoperza, bo można było zarazić się wścieklizną.

    Kiedy obudziłem się wczesnym rankiem i zakładałem spodnie, które suszyły się na ścianie po brodzeniu w rzece, poczułem ukąszenie w kolano i szybko je zrzuciłem. Na podłogę wypadł duży czarny skorpion. Spojrzałem na mego przewodnika, a jego twarz wyrażała z tego powodu zmartwienie. Zapytałem go, co będzie? Odpowiedział, że nie będę mógł iść korytem rzeki. W kieszeni koszuli zawsze miałem podręczny zestaw na ukąszenie przez żmiję, który zawierał linkę do zatrzymania obiegu limfy w kończynie, skalpel i fiolkę jodyny do dezynfekcji. Kiedy myślałem o cięciu ciała w miejscu ukąszenia w celu wyssania jadu, nagle runąłem na podłogę. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Byłem z tego powodu wściekły, ponieważ moje nogi sparaliżował strach. Ogarnął mnie szok. Nie mogłem panować nad swoim ciałem. Mimo wszystko podniosłem się i weszliśmy w rzeki, aby wracać do Iquitos. Dzięki temu, że szybko zrzuciłem spodnie, ukąszenie skorpiona okazało się powierzchowne. Szczęśliwie dotarliśmy do miejsca, gdzie zostawiliśmy nasze czółna. Kiedy opuszczaliśmy rzekę Cangasa, mimo bezchmurnego nieba spadły na nas duże krople ciepłego deszczu. Miałem wrażenie, że ta rzeka, która nas witała tęczą, teraz płakała, że ją opuszczamy.

    W połowie drogi przez góry (chcieliśmy ominąć wodospady rzeki Ayambis) wyczerpały się nam zapasy żywności. Byłem tak głodny i zmęczony marszem przez góry, że w końcu usiadłem na ziemi i nawet nie mogłem podnieść głowy. Było mi wszystko jedno, czy będę żył, czy umrę. Myślałem: Boże, czy to już czas, aby opuścić ten świat? Po pewnym czasie pod moją twarzą pokazała się ręka przewodnika, a na niej duży wijący się robak, podobny do polskiego pędraka. Patrzyłem na tego robaka całkowicie zobojętniały. Przewodnik paznokciem rozciął brzuch robala, wycisnął z niego brązowy płyn i wsadził mi go do ust. Wyssałem tłuszcz, który smakował jak masło bez soli, i wyplułem twardą skórę. Jeden taki robal dawał mi energię na dwie godziny marszu. Dodatkowo przewodnik żywił mnie dużymi mrówkami curvince, które wykopywał z ich tuneli w ziemi. Kiedy nareszcie dotarliśmy do pierwszego domowiska, gospodarz miał ugotowaną zupę. Był to najbardziej smakowity posiłek w moim życiu, między innymi dlatego, że zawierał sól. Od marszu przez górską dżunglę bolało mnie całe ciało, ale byłem szczęśliwy, że żyję.

    Po powrocie do Iquitos okazało się, że uważano mnie za zaginionego, ponieważ wróciłem dwa tygodnie później, niż planowałem. Moja żona opłakiwała mnie jak wdowa. Ale podróż do Cangasa była jedną z najlepszych w moim życiu. W mojej ulubionej "Cafe Express" w Iquitos czasem pojawiał się "Ładny kogut", mający kontakty z Indianami Huambisa, którzy pytali się o mnie i byli ciekawi, czy do nich wrócę. Mile ich wspominam i dobrze im życzę.

Stan Tymiński
Acton, Canada,  22 marca 2106
www.rzeczpospolita.com

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.