NIE UMARŁEŚ – ŻYJESZ W SERCACH NASZYCH!
Napisane przez Grzegorz Waśniewski12 maja 2016 r. przypada 81. rocznica śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego. Jest to również 80. rocznica złożenia serca Marszałka w Wilnie, na czym się głównie skupię. Jest to rocznica jednego z najważniejszych wydarzeń w życiu społeczno-politycznym II Rzeczypospolitej – śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego. W związku ze zgonem Komendanta I Brygady Legionów Polskich, Naczelnika odrodzonego państwa i twórcy Wojska Polskiego, została ogłoszona przez prezydenta RP Ignacego Mościckiego powszechna 6-dniowa żałoba narodowa. Społeczeństwo w kraju i zagranicą wyrażało swój ból przez wysyłanie kondolencji i organizowanie uroczystości żałobnych.
Prasa w kraju i za granicą obszernie opisywała przebieg uroczystości żałobnych.
W nocy z 12 na 13 maja zabalsamowano ciało zmarłego. Ubrano Marszałka w błękitny mundur marszałkowski przepasany Wielką Wstęgą Orderu Virtuti Militari. W jego rękach umieszczono wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej, z którym się nigdy nie rozstawał. Serce Marszałka złożono w szklanym słoju, opatrzonym pieczęcią Prezydenta Ignacego Mościckiego. Serce według testamentu Marszałka złożone będzie w Wilnie na Rossie w grobowcu Matki w otoczeniu żołnierzy poległych w marszu do niepodległości. Zadecydowano, że w przeciągu roku zostanie zrealizowana ostatnia wola Marszałka.
„Mimo rezolucji
Komisji Europejskiej
bociany po pewnym wahaniu
przyleciały do Polski.”
Będą potrzebne!
Przedrozbiorowy sejm I Rzeczpospolitej nazwano niemym. W milczeniu zgodzili się posłowie (shame) na podporządkowanie Ojczyzny obcym. Jednak za tym nie głosowali. Imiona tych przekupionych czy wystraszonych niemot pokrył pył historii. Ale Polacy zapamiętali nazwiska niektórych wielmożów, polityków tego okresu.
Oni w zamian za zagwarantowanie im posiadanych specjalnych przywilejów (w co naiwnie uwierzyli!), niewprowadzanie w życie zasad demokratycznej na owe czasy, drugiej na świecie, Konstytucji 3 maja - bezwstydnie i bez honoru rodaków zdradzili. Warto dodać, że ówczesna magnateria nie całkiem była polskiego chowu. To głównie rody litewsko-ruskiej (ukraińskiej) proweniencji, którym demokracja szlachecka pomogła, w wieloetnicznym państwie, dorobić się fortun na dzikich kresowych polach - których nawet „okiem sokolim nie zmierzysz”. Znaleźli się też jednak wśród nich patrioci. Książę Czartoryski podzielił wtedy współobywateli na tych, którzy cenili Ojczyznę wolną i niepodległą, i tych, którzy dla własnej prywaty, pod fałszywymi pretekstami dążyli do upodlającego obcego panowania. Tfu! Wkrótce patrioci, symboliczni kosynierzy, spróbowali się tej podłości przeciwstawić. Prosty lud lepiej się sprawdził, bo polski.
7 maja 2016 w naszym miasteczku hałaśliwie, z daleka słychać bębny. To rocznica wstąpienia Polski do Unii, mówi mąż mój. On jest bardziej na czasie, gdyż jest w Polsce cały czas. Poza tym ogląda wiadomości w telewizji, do czasu gdy jakiś temat go nie znudzi, gdy długość jego nadawania jest przesadzona.
Potem sprawdzę, czy dokładnie 7 maja roku 2005 Polska stała się unijna. Unia – zastanówmy się nad tym słowem. Unia to taka sztama, ale przeciwko komu? 1 maja 2004 Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, ale wniosek o członkostwo w Unii Polska złożyła w kwietniu 1994 roku. 10 lat więc…
Dzisiaj we Lwowie w Spółce Dziennikarzy Ukrainy odbyła się konferencja pt. „Korupcja i brak działań ze strony rady miasta Lwowa na przykładzie Domu Parafialnego kościoła św. Antoniego”.
Bardzo nas ucieszył fakt, że na konferencję przybyła delegacja z rady miasta z panem adwokatem na czele, która przedstawiała interesy rady m. Lwowa w sądzie, gdy parafia wystąpiła o swoje prawa. Co więcej, delegacja rządowa podparła swój punkt widzenia rodzicami, na czele z dyrektorką muzycznej szkoły, która obecnie zajmuje Dom Parafialny. Cóż, wrzeszczące wielodzietne matki są dobre, gdy brakuje argumentów.
Cokolwiek zechcą postanowić, czegokolwiek nie zdecydują się ogłosić, przyszłość zachodniej części Starego Kontynentu wydaje się przesądzona. Najdalej w perspektywie roku. Może dwóch lat.
Co więcej, na pewno nie będzie to świetlana przyszłość pełna muzyki wesołej, pląsów radosnych czy zachwytów nad nowoczesnymi konstrukcjami szklanych domów. Prędzej słyszeć będziemy tłukące się szkło, a telewizory pokażą nam rozprute wybuchami autobusy oraz krew. To ostatnie z bliska, i w pełnym rozbarwieniu.
Spakowany i objuczony swymi książkami zjawiłem się na lotnisku w Warszawie. Przy rejestracji na lot do Chicago miłe panie stwierdziły, że mój kanadyjski paszport stracił 2 lutego ważność, więc do Chicago, a potem do Toronto teraz nie przybywam.
Nauka moralna, drodzy czytelnicy, sprawdzajcie co najmniej na miesiąc przed odlotem ważność paszportu.
Kiedy z łaski Wojskowych Służb Informacyjnych, których, jak wiadomo, „nie ma”, zewnętrzne znamiona władzy w naszym nieszczęśliwym kraju zostały powierzone Platformie Obywatelskiej i wypróbowanemu na wszelkie okoliczności i potrzeby Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, a na fasadzie rządu postawiono Donalda Tuska, pewnego razu byłem świadkiem demonstracji policjantów przed Kancelarią Premiera.
Z całej Polski najechało się mnóstwo policjantów w mundurach i po cywilnemu. Stali zwartym tłumem na Alejach Ujazdowskich i krzyczeli: „Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!”. Sytuacja była dziwnie osobliwa, bo na całym świecie, gdy policjant widzi złodzieja, to natychmiast rusza za nim w pogoń, łapie go i oddaje w ręce sprawiedliwości. Tymczasem tutaj żaden nawet nie drgnął; wszyscy stali jak zamurowani i tylko krzyczeli. Najwidoczniej skądś musieli wiedzieć, że tych złodziei nie wolno im łapać, zatem tylko krzykiem sygnalizowali ich obecność.
Nagranie ze spotkania z Tadeuszem Płużańskim
http://www.goniec24.com/teksty?start=1344#sigProId73fb7664fc
Można śmiało powiedzieć, że tyle jest Polski, ile polskiej własności. Wszystkim nam, Polakom, marzy się silne, dobrze rządzone państwo, problem w tym, że w świecie rządzą interesy materialne. Bez polskiego kapitału, polskich przedsiębiorców, polskich korporacji, możemy sobie jedynie opowiadać bajki przy grillu i wspominać okresy dawnej chwały.
Pierwsza Rzeczpospolita była Polską panów, polską właścicieli ziemskich - do tej kategorii zaliczało się prawie 10 proc. ludności zamieszkującej polski obszar geograficzny.
Druga Rzeczpospolita była suwerenna także gospodarczo, bo wielkim wysiłkiem podnoszono polski przemysł, powstawały polskie marki.
Trzecia Rzeczpospolita została zrujnowana przez utratę polskiej własności państwowej - jedynej, jaka po komunizmie się ostała, a którą oddano w obce ręce.
Resztki zaś trafiły do rąk kompradorów - drugiego albo trzeciego pokolenia gauleiterów komunistycznej Polski przysłanych przez Stalina na czołgach.
Za sprawą naszej historii często mamy tendencję do myślenia o sprawach polskich górnolotnie, bez zawracania sobie głowy pieniędzmi i interesem gospodarczym. Tymczasem pieniądz kupuje ludzi, idee i stanowiska. W Polsce ceny są niskie, wystarczy mieć browar, by wstrząsnąć sceną antysystemową, wystarczy mieć miliard dolarów, aby ministrów traktować jak chłopców na posyłki. Takie jest życie, taki poziom polskiej polityki. Polskie korporacje odbudowują się powoli, polskie marki z trudem przebijają się na globalną orbitę. A na tym przede wszystkim powinien skupić się patriotyczny wysiłek. Dzisiaj sny o potędze, wspomnienie dawnej świetności bywają wykorzystywane do patriotycznego wzbudzania Polaków w cudzym interesie. Na terenie polskim działają siły globalne, obecni są poważni gracze. Niewiele jesteśmy w stanie im przeciwstawić. Gdyby przyszło co do czego, Niemcy są w stanie zamknąć gospodarczo pół Polski, a banksterzy przemielić złotego na szaro, robotnik najemny pracuje tam, gdzie mu więcej płacą - w Irlandii, Holandii czy RFN. Aby Polska była Polską, nie wystarczy pięknie śpiewać ze łzami w oczach, trzeba nie bać się wciskać między największych, trzeba ich podgryzać, wypierać, wykorzystywać jednych przeciwko drugim. Przede wszystkim zaś nie wiązać własnych nadziei z żadnym z nich. Łaska Pańska na pstrym koniu jeździ - zwłaszcza ta geopolityczna. Żyjemy w czasach globalnej przebudowy i podważania jednobiegunowego świata wymyślonego przez Amerykanów po upadku Sowietów; żyjemy w czasach wykładniczego wzrostu potęgi Państwa Środka. W tej grze nie ma sentymentów i nie ma przyjaciół, całe państwa traktowane są jak pionki, miliony ludzi padają pod bombami podgrzewanych z zewnątrz konfliktów. Jeśli Polska nie będzie silna, zostanie tak potraktowana, użyta i porzucona. Popatrzmy na Bliski Wschód, popatrzmy na Europę Zachodnią. Nie jesteśmy wyjątkowi. Amerykańskie plany wojenne, mimo „tradycyjnej przyjaźni z Polakami” i wielomilionowej diaspory polskiej w USA, zakładały nuklearne spustynienie PRL podczas atomowej wojny z Sowietami w Europie. Dzisiaj w grach wojennych, jakie ćwiczy się w Waszyngtonie, tereny Polski i Białorusi również uważane są za obszar starcia z Rosją. Taki mamy klimat, taka jest geografia. Oto jeden z ćwiczonych scenariuszy: po jednej stronie Polska, Łotwa, Estonia, Litwa i Ukraina, wspierane przez USA, po drugiej Rosja i Białoruś. Czas trwania - 3 tygodnie. Straty polskie - 100 tys. Konflikt kończy deeskalacyjne rosyjskie uderzenie jądrowe na warszawskie mosty, po którym strony siadają do rozmów pokojowych. Dobry scenariusz? Nie dla Polski. Jesteśmy więc tylko pionkiem, dlatego na wszelkie sposoby, tajne, jawne, legalne i te mniej, musimy zdobywać siłę militarną i gospodarczą. Tylko po to, aby stawać się „droższym” pionkiem, podnosić cenę zagrywek odbywanych naszym kosztem.
Krzepnie nowa polska elita trzydziestolatków. Młodzi Polacy widzą mechanizmy świata, w którym przyszło im żyć, wyrywają się z zaczadzonego kręgu poprzednich pokoleń wychowanych w izolacji demoludów. Polska odzyskuje swą dynamikę, zaczyna pewniej stąpać po europejskich salonach, zaczyna uczyć innych Europejczyków znaczenia słowa „nie”. Mimo to struktury władzy i instytucje państwa są nadal wątłe, nadal niewiele można. A gra idzie o to, by porządek przyszłego świata, jaki wykluwa się na naszych oczach, nie powstał kosztem Polaków; byśmy potrafili obronić swoje miejsce i swój sposób życia.
Stawka jest olbrzymia, bo trą się płyty tektoniczne geopolityki, jeden z miniuskoków przebiega przez wschód Europy. Stany Zjednoczone chcą zagwarantować sobie poparcie Rosji w starciu z Chinami. W tym celu mogą nawet prowadzić z Rosjanami proxy-wojnę, jak to zrobili w Syrii. Ostatecznie bowiem - co otwartym tekstem stwierdził prezydent Obama: zmieniają się reguły gry, i Stany Zjednoczone, a nie Chiny, powinny je pisać.
Nie oczekujmy, że polskie wysiłki odwracające desuwerenizację będą miały dobrą prasę. Wystrzegajmy się pochwał obcych. Jeśli chwalą, to znaczy, że czegoś chcą albo właśnie coś od nas uzyskali. Polski duch, sposób życia, wiara, dziedzictwo - polskość muszą wreszcie uzyskać pewny fundament, twardy grunt siły pieniądza i wojska, byśmy mogli po polsku kształtować tę część świata.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Barbara Sharatt jest emerytowanym profesorem Centre of Russian and East European Studies na Uniwersytecie Torontońskim, ukończyła Uniwersytet Warszawski, studiowała na London University, McMaster University, doktorat uzyskała na UofT. Autorka wielu artykułów na temat Michała Bułhakowa, przetłumaczyła na angielski korespondencję Władysława Reymonta, reprezentowała Kanadę na dwóch konferencjach UNESCO, w Rzymie i w Mińsku, wyróżniona wieloma nagrodami, działa w Kongresie Polonii Kanadyjskiej.
Październik rok 1944. Ewakuacja ludności Warszawy po upadku powstania. Ci, co przeżyli, idą pieszo do Pruszkowa, kilkanaście kilometrów pod Warszawę.
Mam cztery lata, więc nie idę, ale jadę wózkiem pchanym przez Ojca. Patrzę na trupy leżące w rynsztoku; nie robią na mnie żadnego wrażenia. Jestem zrozpaczona, bo mój ukochany misio został na drugim piętrze w naszym mieszkaniu. Nikt po niego nie poszedł na górę - pewnie się bali. A teraz mogą go zbombardować albo spalić. Przeczucia mnie nie zawodzą - dom spalono, już po powstaniu.
W Pruszkowie nocujemy na cemencie w olbrzymiej fabrycznej hali. Wokół nas tysiące ludzi. Rano sąd ostateczny: selekcja ludności. Młodzi pojadą do obozów pracy w głąb Niemiec, starcy, chorzy i dzieci pewnie do Oświęcimia. Pamiętam kordon gestapowców, psy wilczury i rozpaczliwy płacz mojej ukochanej niani, Zosi, która jest przekonana, że nas nigdy więcej nie zobaczy. My też wszyscy płaczemy, kiedy pakują nas do bydlęcych wagonów bez dachów.
Dzięki Bogu za ten brak dachów, bobyśmy się podusili. A tak widzę rozgwieżdżone niebo po raz pierwszy od lat. Przez całą okupację nocowaliśmy w piwnicy - co noc był alarm. Kiedy wyła syrena, wszyscy zbiegaliśmy po schodach w dół. Sąsiad z następnego domu - jedyny - ocalał - o ironio! - na schodach. Bomba zburzyła kamienicę i gruz zasypał całą jego rodzinę i resztę mieszkańców. Pamiętam, jak następnego ranka poszliśmy oglądać gruzy pozostałe z trzypiętrowego domu. Na gruzach leżał materac z wychodzącym włosiem. Myślałam wtedy, że to ludzkie włosy.
Przez dwa miesiące powstania niebo było cały czas czerwone. W nocy reflektory przesuwały się po nim, szukając samolotów alianckich, które zrzucały żywność dla głodującej Warszawy. Na nasze podwórko, gdzie powstańcy zapalili ognisko - sygnał dla samolotów - też raz zrzucono żywność. Młody chłopak przyniósł tabliczkę czekolady dla mnie - wielki rarytas, bo żywiliśmy się, czym popadło. Przez cały czas powstania byłam głodna: prosiłam Mamę o „tłuszczyk”. Było tylko zjełczałe masło w słoiku i pamiętam ten zapach do tej pory. Raz przywędrowała do naszej piwnicy nieznana grupa ludzi z małą dziewczynką. Siedząc na kupie bagaży, obie z wielkim apetytem opróżniałyśmy miseczkę pęcaku. Kto ten pęcak ugotował, nie mam pojęcia. Nie wiem też, co to byli za ludzie i skąd się u nas zjawili.
Wodę odcięto i ludzie z wiadrami chodzili po nią, czasem bardzo daleko. Zawszę się martwiłam o Matkę, kiedy szła po wodę, bo Niemcy, zobaczywszy kolejkę, dawali serię z karabinu maszynowego i zabijali czekających. „Myliśmy ręce” perfumami. Kiedy dostałam dyzenterii, Ojciec przeleciał pod barykadę do znajomych mieszkających po drugiej stronie ulicy. Byli to przed wojną ludzie bardzo zamożni i mieli zapasy, w tym wino. Butelka starego wytrawnego czerwonego wina, z której Ojciec sączył mi do ust po kilka kropel, uratowała mi życie.
Ale to wszystko nie było najgorsze. Najtragiczniejszą noc przeżyłam, czekając na Matkę, która nie wróciła. Poszły obie z moją Nianią budować barykadę na ulicy Mokotowskiej. Niemcy otoczyli powstańców. Zosia, młodsza i sprawniejsza, uciekła z obławy; Mamę z resztą kobiet „odmaszerowano” na Szucha, gdzie mieściła się centrala Gestapo. Wszystkich mężczyzn i chłopców rozstrzelano na miejscu. Kobiet użyto następnego dnia do osłony czołgów niemieckich szturmujących barykady. Niemcy skonfiskowali szaliki, chustki i kapelusze - założyli je sobie na hełmy. Mama miała szczęście, że szła przed trzecim czołgiem. Kiedy konwój się zatrzymał, udało jej się uciec do przejścia (tunelu) pod ulicą, całego zasypanego trupami. Wróciła do domu w dzień Przemienienia Pańskiego. Kolejny cud. Przeżyliśmy wszyscy powstanie. Co nas dalej czekało?
Kiedy pociąg bydlęcy, którym nas wieziono w nieznane, nagle się gdzieś zatrzymał, stał się kolejny cud. Jak z rogu Almatei zaczęły spadać na nas bochenki chleba, pomidory, ogórki i jabłka. To ludność okoliczna, wiedząc, że wiozą wygłodzonych warszawiaków, pragnęła nas nakarmić. Mama ostrożnie dała mi kawałek chleba. Ludzie, którzy rzucili się na jarzyny i owoce, ciężko to odpokutowali. Były wypadki śmiertelne. Nie pamiętam, jak długo jechaliśmy tym pociągiem. Następną stacją była Charsznica. Ktoś otworzył drzwi, wysypaliśmy się na peron.
I tu miał miejsce kolejny cud. Na stacji stały już furmanki i bryczki. Ich właściciele - okoliczni chłopi - zabrali nas do swoich domów - każdy wziął jedną rodzinę z Warszawy „na przeżywienie”. W warunkach okupacji niemieckiej był to akt bohaterski, bo zakładał utrzymanie dwóch rodzin z jednego dochodu. Sami mieli w domu po kilkoro dzieci, które ustąpiły łóżek nowo przybyłym. Jedzeniem się dzielono, a nie było go za wiele, bo Niemcy rekwirowali cukier i mięso. Na wiosnę roku 1945 zabrali naszemu gospodarzowi konie. Płakał. Kochał te konie.
Zawieziono nas do pięknej podkrakowskiej wsi Falniów, leżącej na lekko falujących pagórkach. Wieś była dostatnia, bo ziemia była urodzajna, gliniasta po deszczu. Zamieszkaliśmy najpierw u państwa Rosołów, ale że było im ciasno (dom nie był duży), przenieśliśmy się po kilku tygodniach do domu państwa Strzelców, dużo większego. Strzelcowie mieli troje dzieci: Wiesię, Edka i Janisię, z którymi się bawiłam. Nasz gospodarz cieszył się, że dzieci nauczą się mówić językiem literackim, ale tu się zawiódł, bo już po miesiącu ja mówiłam dialektem i przekomarzałam się z Janisią, mówiąc „a ino, a ino”, co zapamiętałam do dziś.
Pobyt w Falniowie był dla mnie rajem: dzieci i zwierzęta. Obora pełna krów, koni i świń. Pan Strzelec sadzał mnie na kasztanowego konia, którego nazwałam „Strzałka”. Gospodyni brała mnie pod jedną pachę, a Janisię pod drugą i niosła nas przez błoto do obory, za którą przepadałam. Karmiłyśmy kury i kaczki. Był też wielki indyk z sinym podgardlem, którego się bałam. W stodole młócili zboże, pachniało sianem. Wspinaliśmy się na piętro i tarzali w sianie.
Co rano dostawaliśmy żur z kartoflami na śniadanie. Potem z dziećmi wyprowadzaliśmy krowy na pastwisko, trzymając je za łańcuch. Mnie przyznano Łaciatą, najłagodniejszą z krów, bo byłam najmniejsza i nie miałam doświadczenia.
Wodę ciągnęło się wiadrami z głębokiej studni. Pochylałam się nad cembrowiną i krzyczałam do studni, która odpowiadała echem. W zimie błoto zamarzało i chodziło się po grudzie, stawiając nogi w koleiny. W moje piąte urodziny zrobiłam sobie spacer po wsi, chodząc od chaty do chaty, bo wszyscy nas znali, i mówiąc z dumą, że już mam pięć lat. Dostałam piękne prezenty: czapeczkę z króliczym futerkiem i kawałek pysznej kiełbasy. Nigdy nie zapomnę zapachu wędzarni mięs i wędzarni tytoniu, domów, do których lubiłam chodzić. Nie zapomnę też zapachu i smaku delicji, którą nas, dzieci, raczyła pani Strzelcowa - krówek domowej roboty ze śmietanki i prażonego cukru.
Rodzice moi nie wiedzieli, jak się odwdzięczyć naszym gospodarzom. Ojciec zrobił skórzane torebki dla Mamy i dla pani Strzelcowej. Był architektem i inżynierem budowlanym z zawodu, więc wybudował jednemu z gospodarzy willę. Cała wieś chciała nas zatrzymać - Ojciec miał budować im domy. Ja marzyłam o pozostaniu w Falniowie, najpiękniejszym miejscu na świecie, ale los chciał inaczej.
Najpierw przyszły do nas moja Niania Zosia i Ciocia Natalia. Zosi udało się wyrwać z obozu pod granicą holenderską, bo ciężko zachorowała i pozwolono jej na wyjazd do rodziny w Sosnowcu, który wtedy należał do Rzeszy (Reich) Niemieckiej. Po odkarmieniu i odkurowaniu się, postanowiły obie przekraść się przez „zieloną granicę”, co groziło Oświęcimiem, i dotrzeć do nas. Dotarły, ale z przygodami, bo Niemcy je zatrzymali na przesłuchanie i gdyby nie udane kłamstwo Zosi i dobra wola Niemca ślązaka, który chciał w to kłamstwo wierzyć, wylądowałyby w obozie.
Zosia została z nami, Ciocia Natalia wróciła do rodziny, znowu jadąc nielegalnie na czyjąś inną przepustkę, którą jej dali współpasażerowie, nieznani jej ludzie. U Strzelców zrobiło się ciaśniej, ale weselej, bo Zosia przepadała za dziećmi i organizowała nam świetne zabawy.
Na wiosnę przyszli Rosjanie. Paśliśmy krowy na łące, kiedy zobaczyłam radzieckie czołgi i czołgistę, który wyszedł z czołgu, zrobił sobie papierosa z gazety wypchanej machorką i zapalił go. Patrzyłam zauroczona, bo nigdy czegoś takiego nie widziałam. W Warszawie często przyglądałam się Ojcu nabijającemu tytoniem cienkie rurki papierowe.
Sztab radziecki zatrzymał się w domu państwa Strzelców i Ojciec odbywał długie rozmowy z majorem po rosyjsku, bo w młodości studiował w rosyjskim gimnazjum. Gospodyni chciała zrobić Rosjanom obiad, ale podziękowali i odmówili, prosząc, żeby im usmażyła ich własne sadło, które przywieźli. Smród tego sadła rozszedł się po całym domu - było nieświeże, pewnie wędrowało z nimi przez wiele dni.
Wszyscy mieszkańcy wsi pochowali po strychach i piwnicach młode dziewczęta, wiedząc, że z armią nie warto ryzykować. U nas stał sztab, więc Zosia i Karolcia, pomoc domowa Strzelców, obie młode kobiety, były bezpieczne. Żadnych incydentów w Falniowie nie było.
Rodzice zdecydowali się wracać do Warszawy, miasta, w którym się urodzili. Mnie zostawili u Cioci Natalii, którą bardzo pokochałam, w Sosnowcu, bo nie wiedzieli, co zastaną w Warszawie. Zastali gruzy i mury domu na Żoliborzu, który Ojciec wybudował przed wojną. Dom dostał 16 pocisków, ale stał.
W lecie przyjechali po mnie do Sosnowca i pamiętam, jak jechaliśmy pociągiem, stojąc w korytarzu, bo pociąg był przepełniony.
Później zaczęło się odbudowywanie Warszawy. Ojciec od razu znalazł pracę przy odbudowie Związku Nauczycielstwa Polskiego na Powiślu. Później zaczął remontować dom na Żoliborzu, co zajęło Mu większą część życia, bo remontował sam, a zarobki miał małe.
Z Falniowem nie traciliśmy kontaktu. Państwo Rosołowie zaprosili nas na ślub córki Wandzi i oczywiście pojechaliśmy. Niosłam welon Wandzi. Wesele było wspaniałe, uczestniczyła cała wieś. Korespondencja - wymiana kart świątecznych, trwała bez przerwy.
A kilka lat później pojechaliśmy, niezapowiedziani, na Wielkanoc do Strzelców. ścigały się bryczki po drodze do kościoła, mieliśmy dyngus. śnieg leżał płatami na ziemi, ale było słonecznie i tak ciepło, że zdjęłam pończochy. Wiesia, kochana dziewczyna, uprała mi skarpetki.
Kiedy Edek poszedł na studia, zamieszkał u mojej Cioci Natalii w Sosnowcu, która się cieszyła, że może go podkarmiać, za czym przepadała. Wiesia wyszła za mąż za wykładowcę Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i straciłam z Nią kontakt. Edek odwiedził nas w Warszawie, oprowadzałam go po mieście. Potem się ożenił i zamieszkał w Katowicach. Co się stało z Janisią, nie wiem.
W ramach akcji „tępienia kułaków” zniszczono Strzelców, bo mieli za dużo ziemi. Słyszałam, że przenieśli się do Zakopanego, chyba z Janisią.
Pisałam do gminy Zakopane, pytając o Strzelców. Bezskutecznie. W spisie ludności figurowała Janina Strzelec, ale data urodzin się nie zgadzała. Adresu mi nie podali. Sprawdzałam książkę telefoniczną w Katowicach, szukając Edka - nie znalazłam. Może się wyniósł z Katowic? Ciekawam, czy dzieci Strzelców wracały do Falniowa z wizytą, żeby odwiedzić sąsiadów i znajomych. Może ktoś w Falniowie ma z nimi kontakt?
I jeszcze jedno wspomnienie: jadąc do Krakowa z mężem Kanadyjczykiem, spojrzałam przez okno - teren zaczął falować. Powiedziałam: „To tak jak nasza cudowna wieś Falniów”. Mignęła mi nazwa stacji „Charsznica”. Przeczucie mnie nie zawiodło.
Barbara Sharratt
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…