Żadne ludzkie słowa nigdy nie zaszkodzą nikczemności tak bardzo, jak bardzo szkodzą nikczemności powszednie, proste czyny ludzi przyzwoitych.
Właśnie tak działa świat. Z drugiej strony, to żaden powód, byśmy słowa lekceważyli. Jakiekolwiek. Tym bardziej te zapisane. "Verba volant, scripta manent" – jak mawiali starożytni Rzymianie, co tłumaczy się, że powiedziane ulatuje, zaś zapisane pozostaje, a co starożytni Ligęzowie sparafrazowali do postaci: "Co ogień strawi, dziupla Kiszczaka wypluje" oraz "Rękopisy płoną, cyrografy osłaniają generałów". Czy jakoś podobnie. Tylko proszę mnie nie pytać, skąd starożytni Ligęzowie... i tak dalej. Widać skądś.
Wg słów posła Michała Dworczyka, "tworzymy naród polityczny", a wg miejscowych polityków, "budynki są własnością społeczności lokalnej". Dokładniej, dom parafialny ojców franciszkanów jest własnością społeczności lokalnej miasta Lwowa i oczywiście zamiast należeć do prawowitych właścicieli, musi tam funkcjonować szkoła muzyczna.
To w jakim świecie my żyjemy? Gdzie jakakolwiek sprawiedliwość i poszanowanie cudzej własności? Gdzie wszystkie wartości wpajane ludziom przez rodziców od dzieciństwa? No, przynajmniej większości. We Lwowie można podpalać banki rosyjskie, nie myśląc o cudzej własności i ludziach tam pracujących czy znajdujących się w pobliżu, bo to wszystko znajduje się w centrum miasta Lwowa, a tam – na chwilę przypomnę otumanionym nienawiścią do wszystkiego osobom – mieszkają ludzie. Ludzie tam posiadają mieszkania i jakieś w nich rzeczy osobiste. Nie wspominając już o zdrowiu człowieka. W Żółkwi można tej samej nocy spróbować spalić zamek króla Jana III Sobieskiego, bo też obcy – czyt. polski. To co do cholery się dzieje?
Warszawa żyje od kilku dni sprawą dorwania się IPN-u do archiwum Kiszczaka, gdzie najważniejszą zdobyczą jest teczka pracy… Wałęsy, czyli "Bolka". Okazało się, że IPN nie "wpadł" wcześniej na pomysł przeszukania mieszkania generała. Generałowa chciała za akta tylko złotych 80 000 i nie pomyślała, że nasz noblista dałby za nie dziesięć razy tyle.
W piątek zapowiedziano pokazanie w poniedziałek dziennikarzom teczek Wałęsy o 12. Już o jedenastej było tam moc ludzi, a o 11.20 zostałem zapisany jako 42. Zapewne było przed lokalem IPN "na zadu…" na Służewcu z 80 osób, w tym co najmniej 10 ekip TV.
Wdowa po gen. Kiszczaku przekazała do IPN teczki zawierające akta agenta pod pseudonimem BOLEK, co znowu podzieliło Polaków na tych, którzy potępiają wszelkie donosicielstwo, i tych, którzy je tolerują. Jest to ewidentnie spór dwóch kultur: rzymskiej i chazarskiej. Ta pierwsza jest oparta na moralnej etyce, a druga pozwala na dowolne interpretacje zależnie od oczekiwanych korzyści.
O ile jedna grupa stara się usprawiedliwić współpracę z SB, to jednak większość prawych Polaków uważa to za poważną skazę charakteru. Kiedy oceniamy ludzi pod koniec ich życia lub po ich śmierci, to nie jest ważne, ile ktoś miał pieniędzy, tylko jaki miał charakter, który oczywiście rzutuje na czyny, ale można przebaczyć błędy młodości, jeśli w późniejszych latach ktoś okazał się dobrym człowiekiem. W przypadku Lecha Wałęsy z pewnością tak nie jest.
Wszyscy chyba wiedzą, że na słowach wyżej wymienionego nie można polegać, ponieważ często on mówi co innego rano i co innego wieczorem. Jego opinie są bardzo chwiejne i zmienne, zależnie od strachu. Jego młodość daje powody, aby się bał własnego cienia za niecne czyny z przeszłości.
W swoim życiu obserwowałem wielu ludzi, ale najbardziej podły charakter ma Lech Wałęsa. Musiałem studiować jego osobowość, jako jego kontrkandydat w obu turach wyborów prezydenckich w 1990 roku. Dostałem wtedy wiele listów z Włocławka i Gdańska, z terenów, gdzie ludzie go znali.
W jednym z nich jego były kolega napisał, że w swojej młodości Lech Wałęsa ze swoim bratem prowadzili bandę podwórkową zwaną "Szczury", grasującą na cmentarzu we Włocławku. Tam kradli kwiaty z grobów na sprzedaż i rabowali zegarki i kolczyki. Wspomniał on o morderstwie na tym cmentarzu, gdzie po zabiciu człowieka Wałęsa powiedział: "Co jest, był, żył, a teraz go nie ma. Bóg dał, Bóg zabrał przy naszej pomocy. My jesteśmy". Być może nie jest to prawdą, ponieważ historycy nigdy o tym nie wspomnieli w swoich książkach. Jednak jeśli tak było, to pewnie był to główny powód ucieczki Lecha Wałęsy z Włocławka do Gdańska.
Dostałem też listy z Gdańska, że Lech Wałęsa po drugim dziecku katował swoją żonę Danutę i miał z tego powodu sprawy w kolegium. Dziś o tym nikt nie pamięta, choć były to dowody przemocy i okrucieństwa w stosunku do słabszej płci. Pewnie ze strachu, że miałem takie informacje, TVP fałszywie oskarżyła mnie o bicie żony i głodzenie dzieci.
Pracownik Stoczni Gdańskiej, który znał Wałęsę, przysłał mi list, abym publicznie w telewizji "na żywo" zapytał Wałęsę, kim był "Bolek". W tym samym czasie anonimowo wręczono mi kopertę z kopiami kilku ręcznie pisanych donosów Lecha Wałęsy do SB na kolegów z pracy włącznie z pokwitowaniami za otrzymane pieniądze. Grafolog w Kanadzie bez informacji na temat osoby opisał autora tych tekstów jako kłamliwego, mściwego i pyszałkowatego człowieka – jak ulał był to Lech Wałęsa. Każdy może to potwierdzić z innym grafologiem.
W mojej kampanii wyborczej uważałem za niemoralne dyskusje na temat tych brudów, bo najważniejsza była dla mnie reforma gospodarcza Polski. Poza tym kandydat na prezydenta nie jest prokuratorem i nie ma możliwości prowadzenia postępowania dowodowego ze względu na brak kompetencji. Z tego powodu nie otworzyłem "czarnej teczki" w II turze wyborów, gdzie miałem kopie donosów Lecha Wałęsy na kolegów ze stoczni oraz pokwitowania za otrzymane od SB pieniądze. Wystarczyło, że dałem o tym sygnał wyborcom.
Wałęsa po stanie wojennym brutalnie zdradził pierwszą Solidarność i z pomocą doradców z grupy KOR zarejestrował nową Solidarność II, którą on i SB mieli całkowicie pod swoją kontrolą. Wyrzucił wtedy wielu prawych Polaków, takich jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Andrzej Kołodziej. Kiedy w 90 roku rozmawiałem z tym ostatnim na temat Wałęsy, wzburzony kilkakrotnie powtórzył słowo "oszust".
Jego podszyta strachem lojalność była tylko w stosunku do możnych tego świata, a nie do Polaków, którymi gardził, bo łatwo nimi manipulował. Bał się więc zarówno Ameryki, jak i Rosji oraz "układu" "okrągłego stołu", ponieważ były od niego silniejsze. Z pewnością wiedział, że nie miał wystarczającej liczby głosów wyborczych, aby zostać prezydentem RP, i obawiał się, że w każdej chwili może to być ujawnione. Strach stał się głównym bodźcem jego prezydentury. Był widoczny w wielu wystąpieniach publicznych, takich jak nocne obalanie rządu Jana Olszewskiego, czy też odbiór wręczanej mu teczki na temat zbrodni katyńskiej na polecenie prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. Niepokoiła go własna przeszłość.
Głupota Lecha Wałęsy często była ewidentna w telewizji – im bardziej go ludzie znali, tym lepiej widzieli jego podły i chwiejny charakter. Dlatego dostał tylko 1 proc. głosów w kolejnych wyborach prezydenckich w 2000 roku.
Niestety, ten groteskowy potworek przez fałszerstwo wyborcze został prezydentem RP w bardzo ważnym czasie – na samym początku ustrojowej reformy. Zamiast być prezydentem typu "ojciec narodu", był służebnikiem obcych interesów i ochroniarzem szkodliwych "reform" Leszka Balcerowicza. Wałęsa nawet sugerował, że po Tadeuszu Mazowieckim premierem powinien zostać Bronisław Geremek, ale w końcu mianował Krzysztofa Bieleckiego, szatana złodziejskiej prywatyzacji. Tym samym przypieczętował wiele afer oraz rozbiór bankowości i przemysłu w Polsce. Ekonomista Janusz Szewczak podliczył koszt prezydentury Wałęsy na 75 miliardów złotych.
Część Polaków uważa, że dla dobra międzynarodowej opinii o Polsce powinniśmy milczeć na temat podłego charakteru Lecha Wałęsy i zapomnieć o jego przestępstwach i szkodach, które powstały na skutek jego działalności. Nie tylko jest to sprzeczne z etyką większości naszych rodaków ale także z prawem, ponieważ za wiele swoich czynów Wałęsa powinien stanąć przed sądem. Za głupotę oraz ignorancję niestety Kodeks prawny nie przewiduje kary, ale nie uchroni go to od negatywnego zapisu w historii Polski. Nie można budować kraju na fundamentach kłamstw z przeszłości.
Obecnie Lech Wałęsa z powodu akt Kiszczaka wije się ze strachu jak piskorz i błaga o pomoc ludzi, którym w przeszłości służył. A jednak prawda zawsze jest silniejsza od kłamstwa i jak oliwa na wierzch wypływa. Charakter Wałęsy jest jego największym wrogiem, ponieważ został udokumentowany jego życiorysem i ze względu na podeszły wiek jest w niewielkim stopniu podatny na transformację. W związku z tym przejdzie on do historii jako podszyty strachem kłamliwy menel, wielokrotnie zdradzający interesy Polaków. Ten podły człowiek został prezydentem, aby służyć ludziom, którzy posiadali jego teczki.
Naturę człowieka poznaje się po jego wrogach. Jako że zawsze stoję po stronie prawdy i naszej Racji Stanu, mam ich wielu. Nigdy jednak nie uważałem Lecha Wałęsy za przeciwnika, ponieważ jest on dla mnie ofiarą losu. Jego torturą było wykonywanie obowiązków wysoko powyżej poziomu jego kompetencji. Jak można uważać za wroga człowieka, który się publicznie chwali, że nigdy nie przeczytał żadnej książki. Nawet tej, którą napisała jego żona. Takim adwersarzem nie można się chwalić, można się tylko z tego powodu wstydzić.
W Ameryce do tej pory istnieje mit kariery pucybuta, który został milionerem. Ale do tego potrzebny jest charakter i zdolności, których Lech Wałęsa nie posiada. Cztery dekady temu było geopolityczne zapotrzebowanie na człowieka, który będzie symbolem przemian w Polsce, i możni tego świata zgodnie postawili na niego. Teraz z pewnością są zażenowani.
Ruina mitu Lecha Wałęsy obciąży życiorysy takich "działaczy" Solidarności, jak Adam Michnik, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Jarosław Kaczyński i wielu innych, którzy przez lata byli jego bliskimi współpracownikami i musieli wiedzieć o jego przeszłości. Stanie się on skazą biografii Jana Pawła II i królowej Anglii Elżbiety, którzy go przyjmowali jako człowieka nieskazitelnego charakteru, bohatera przemian ustrojowych w Polsce.
W czasie wyborów prezydenckich w 1990 roku Lech Wałęsa podle oskarżał mnie o współpracę z SB i KGB bez podania żadnych na to dowodów. Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Obecnie mamy dowody na współpracę "Bolka" z SB, ale winnego nie ma. A więc Lech to nie Bolek?
Proszę pamiętać, że PRL to było państwo policyjne i to Kiszczak był zwierzchnikiem Wałęsy, a nie odwrotnie, całego okrągłego mebla i wszystkich wybranych do udziału w tej hucpie... włącznie z grubą kreską... i kochajmy się na wieki. Ciekawi mnie, czy w swoich aktach gen. Kiszczak zostawił informację, że Lech Wałęsa nie miał wystarczającej liczby głosów wyborczych, aby stać się prezydentem RP. Wiem, jak "służby" dosypały mu głosów do urn wyborczych.
Obecnie temat "Bolek" jest odgrzewanym kotletem, ponieważ największym zagrożeniem dla Polaków, jak twierdzi publicysta Stanisław Michalkiewicz, jest ekspozytura stronnictwa amerykańsko-żydowskiego, do której należy partia PiS. "Bolek" to stara historia i temat zastępczy, wypadek przy budowie demokracji. Nie płacze się nad rozlanym mlekiem. Teraz trzeba walczyć o przyszłość, bo czas to pieniądz!
Stan Tymiński
Acton, Kanada, 23 lutego 2015
www.rzeczpospolita.com
Pozagrobowy festiwal generała Kiszczaka
Napisane przez Stanisław Michalkiewicz"W tropieniu przestępstw gospodarczych tak poniósł go szlachetny zapał, że się dopiero opamiętał, jak się za własną rękę złapał." pisał poeta w sławnym poemacie o "Towarzyszu Szmaciaku".
Wprawie w tej sprawie nie chodziło o żadne przestępstwa gospodarcze, a tylko o inwigilowanie dziennikarzy przez ABW, która miała "w zainteresowaniu" co najmniej 48 dziennikarzy – ale każdy powód dobry, gdy chodzi o powołanie komisji śledczej. A taką właśnie komisję chciałaby powołać Platforma Obywatelska w osobie swego przewodniczącego Grzegorza Schetyny – żeby tę sprawę "wyjaśnić". Najwyraźniej cierpi na zaniki pamięci, niczym ów pacjent, co to tracił pamięć. – Panie doktorze, tracę pamięć. – Od kiedy? – A co od kiedy?
Podobna przypadłość musiała dotknąć również byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsę, który w dodatku zdradza objawy gonitwy myśli. W związku z ujawnieniem przez IPN teczki personalnej i teczki pracy agenta "Bolka", w głowie byłego prezydenta "koncepcje" lęgną się niczym króliki. Jeszcze Salon nie zdąży oswoić się z jedną "koncepcją", a tu już lęgnie się kolejna i następna... Nie tylko się lęgną, ale od razu po wylęgu podawane są przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju do wiadomości zdumionego świata. Najpierw swoim zwyczajem wyparł się wszystkiego, ale chwilę później przypomniał sobie, że owszem, to i owo podpisał, a nawet napisał – jednak uczynił to zdjęty litością, na prośbę tajemniczego nieznajomego, którego tożsamości na razie ujawnić nie może. Potem – że nigdy nie dał się złamać, bo obalił komunizm i odniósł zwycięstwo, a zwycięzcy się nie sądzi – ale cóż z tego, kiedy następnego dnia świat dowiedział się, że owszem, kontaktował się, ale nie z SB, tylko z "kontrwywiadem" – i tak dalej, i tak dalej.
Czyż w tej sytuacji można dziwić się pani red. Karolinie Korwin-Piotrowskiej, która, nie mogąc za tą gonitwą myśli nadążyć, publicznie wezwała Lecha Wałęsę, żeby przynajmniej nic już nie mówił? Najwyraźniej pan Mieczysław Wachowski, który wraz z małżonką pana generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, których już, jak wiadomo, "nie ma", towarzyszył byłemu prezydentowi naszego nieszczęśliwego kraju w jego podróży do Ameryki, już nie ma na niego takiego wpływu, jak kiedyś. Jaka jest tego przyczyna – trudno zgadnąć, ale nie można wykluczyć, że Lech Wałęsa po prostu uwierzył w legendę spreparowaną na użytek naszego mniej wartościowego narodu tubylczego – że obalił komunizm i w ogóle. Niestety – nie tylko generał Kiszczak dokonał zemsty zza grobu, za pośrednictwem małżonki przekazując Instytutowi Pamięci Narodowej cymelia zgromadzone w domowym archiwum, ale zemstę tę kontynuuje dzisiaj pani Maria Kiszczakowa. Właśnie w rozmowie z "Super Expressem" oświadczyła, że komunizm obalił nie kto inny, tylko jej mąż, generał Czesław Kiszczak! W rezultacie Lech Wałęsa będzie musiał walczyć na jeszcze jednym, całkiem nowym odcinku frontu. Na szczęście nie będzie walczył sam, bo filut "na utrzymaniu żony", postawiony przez RAZWIEDUPR na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji, postanowił udzielić mu bratniej pomocy i od soboty cały KOD będzie w obronie Lecha Wałęsy kicał we wszystkich większych miastach naszego nieszczęśliwego kraju.
Ta forma obrony wydaje się stosunkowo najbardziej bezpieczna, bo kicać można niezależnie od tego, co jeszcze gonitwa myśli zrodzi w głowie byłego prezydenta.
Co to da – to całkiem inna sprawa, bo akurat państwowa telewizja wyemitowała film przypominający rozmowy w ścisłym gronie w Magdalence, podczas których wywiad wojskowy układał się ze "stroną społeczną", wyłonioną w procesie selekcji kadrowej w strukturach podziemnych, o której wspominał Jacek Kuroń w rozmowach z pułkownikiem Janem Lesiakiem.
Jak wiadomo, celem tej selekcji było – po pierwsze – wyeliminowanie "ekstremy", to znaczy – osób i środowisk nawiązujących do niepodległościowych tradycji II RP i tradycji Armii Krajowej. "Ekstrema" bowiem była przez "lewicę laicką", to znaczy – dawnych stalinowców, w rodzaju Jacka Kuronia czy Bronisława Geremka, uważana za konkurenta, i to niebezpiecznego.
Po drugie – "lewica laicka"chciała wymiksować "ekstremę", bo według jej stanowczego przekonania, w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu, których politycznym nosicielem jest właśnie "ekstrema".
Wreszcie – po trzecie – wywiad wojskowy, będący w drugiej połowie lat 80. hegemonem tubylczej politycznej sceny, miał wprawdzie pretensje do "lewicy laickiej", że się zbisurmaniła, ale wiedział, że jednak serca mają jak się należy, tzn. po lewej stronie, podczas gdy "ekstrema" nie ma serca ani po lewej, ani po prawej stronie – więc potrzebna ona, niczym psu piąta noga. W rezultacie zarówno jeden systemowy nurt przygotowań do transformacji ustrojowej – bo już po spotkaniu Michała Gorbaczowa z prezydentem Ronaldem Reaganem w Reykjaviku w roku 1986 było wiadomo, iż istotnym elementem ustanawianego właśnie nowego porządku politycznego w Europie będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, a dla nikogo nie było tajemnicą, że w takiej sytuacji ustrój, jakiego świat nie widział, nie przetrwa tego eksperymentu – więc jeden systemowy nurt w postaci uwłaszczenia nomenklatury, jak i drugi systemowy nurt w postaci selekcji kadrowej w podziemiu, udały się w stu procentach. O ile pierwsza Solidarność powstawała od dołu do góry, to druga – już od góry do dołu. Wszystko było pod kontrolą, z przewodniczącym Lechem Wałęsą na czele.
Nikt dokładnie nie wie, co zawierają kolejne "pakiety" archiwum generała Kiszczaka; na razie obok papierów "Bolka" wypłynęły przymilne listy różnych osobistości do generała Kiszczaka, ale to może być wierzchołek góry lodowej – bo nie ma żadnego powodu, dla którego generał Kiszczak, co to – jak twierdzi wdowa – "obalił komunizm", miał szczególnie wyróżniać jakieś jedno środowisko polityczne kosztem innych, więc archiwalne rewelacje mogą uderzać ponad aktualnymi podziałami. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że zdominowany przez "lewicę laicką" Salon zagrożony postępującą destrukcją "legend" i kompromitacją "legendarnych" postaci, wespół z RAZWIEDUPR-em będzie chciał przyspieszyć zewnętrzną interwencję w celu wysadzenia w powietrze obecnego rządu – i że to przyspieszenie będzie przyjęte ze skrywaną ulgą przez wiele środowisk też mających powody do obaw w związku z domowymi archiwami nie tylko generała Kiszczaka, ale i innych PRL-owskich dygnitarzy.
W tej atmosferze sto dni rządu pani premier Beaty Szydło przeszło prawie niezauważone – jeśli nie liczyć rutynowych ujadań opozycji o "złamanych obietnicach" wyborczych. Ale bo też poza postępującą kuracją przeczyszczającą w różnych strukturach państwa, działania rządu zmierzają do etatyzacji gospodarki, zaś ogłoszony przez wicepremiera Morawieckiego 25-letni program wprost zmierza do uczynienia z państwa głównego organizatora i uczestnika życia gospodarczego. Osłaniane jest to bardzo patriotyczną retoryką, jak na przykład – "ochroną polskiej ziemi" – za którą jednak kryje się postępujące ograniczanie zakresu uprawnień właścicielskich. Widać wyraźnie, że ideałem prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest sanacja – z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Stanisław Michalkiewicz
Nie od dzisiaj wiadomo, że ludzie, którzy na co dzień kochają zamordyzm, lubią śpiewać o wolności. Doskonale stan ten oddaje sowiecki szlagier radia Moskwa: Sziroka strana maja rodnaja. / Mnogo w niej liesow, poliej i riek. / Ja drugoj takoj strany nie znaju / Gdie tak wolno dyszyt czełowiek…
Ach, pięknie Sowieci śpiewali.
Tymczasem jeśli tak dalej pójdzie, to my również będziemy mieli okazję zaznać wolnościowego "dyszenia". Gdzie? Tutaj, w stronie radnoj… Dzierżymordzie ma to do siebie, że najłatwiej zaprowadza się je pod sztandarami wolności i liberalizmu. Tendencję zaś widać gołym okiem.
Na razie są to tylko dzwoneczki alarmowe; na razie wśród naszych "liesow, poliej i riek" nie słychać warkotu pił i stuku młotów "ochotników budujących nową linię kolejową", jak miało to na przykład miejsce w szczęśliwej Albanii pod rządami Enwera Hodży. Na razie. Za to już możemy się poszczycić budową zrębów systemu, który może je kiedyś zapełni. Systemu "ośrodków deradykalizacyjnych", "dyrektoriatów ds. walki z rasizmem" i tym podobnych.
Samo nazewnictwo jest znamienne, z jednej strony, kojarząc się z XX-wieczną literaturą political fiction, a z drugiej, ze schyłkowym okresem rewolucyjnego terroru. Jak podaje Wikipedia, dyrektoriat – organ rządowej egzekutywy rewolucji francuskiej i innych "egzekutyw" w czasach rewolucyjnego tumultu i zamieszania.
Na razie wydaje nam się, że to nie do pomyślenia. Ale w tym pięknym kraju licznych rzek i jezior, jeszcze 20 lat temu nie do pomyślenia było mnóstwo rzeczy, które dzisiaj przyjmujemy za naturalne i oczywiste.
Cóż więc stoi na przeszkodzie, by "deradykalizować", czy też leczyć z rasizmu pięknem kanadyjskiej przyrody w odległych zakątkach? Pomysł sam się narzuca, tym bardziej że izolacja pozbawi element zradykalizowany czy to na tle rasistowskim, czy homofobicznym zgubnego wpływu na otoczenie i zahamuje rozprzestrzenianie się takich postaw. Gdyby więc ktoś kiedyś pytał, to proszę pamiętać, że pierwszy poddałem ten sprawdzony pomysł socjalnej przebudowy i przeczyszczenia.
Do tego etapu jeszcze nie doszliśmy, choć na drodze do "świetlanej przyszłości wolnych ludzi" mamy już wiele za sobą.
W przyszłość kroczymy wielkimi krokami, o czym może świadczyć i to, że nasza miłościwie panująca partia – a jakże, liberalna, ergo wolnościowa – postanowiła, w głosowaniu nad nową ustawą zezwalającą na wspomagane samobójstwo, czytaj dobijanie, w kanadyjskich szpitalach wprowadzić dyscyplinę, żeby tam żaden mięczak nie wyłamywał się z szeregu, zasłaniając sumieniem (to chyba jakiś zabobon). Nasz seksowny szef oznajmił, że jest to "sprawa wolności zagwarantowanych przez konstytucję", a więc nie ma przeproś. Jak mus, to mus, równym krokiem pójdziemy w awangardzie świata: "Dawnej niewoli już się kończy czas! Chorągiew wznieś! Szeregi mocno zwarte!".
Zresztą posłowie liberalni wiedzą, co to jest wolność sumienia, ponieważ zanim Partia Liberalna zgłosiła ich kandydatury, od każdego odebrała proaborcyjną deklarację. Aborcja, eutanazja… wsio ryba.
Od jakiegoś czasu równie rewolucyjnie zaczyna wyglądać sytuacja tzw. wolności prasy. Co prawda jacyś tam wolterianie twierdzili kiedyś, że bez swobody głoszenia opinii nie ma mowy o wolności, ale to było dawno, a więc może było, a może się już zbyło. Nasi obecni "wolnomyśliciele" idą prekursorskim tropem kolegi prokuratora z rady rejsu (patrz film "Rejs"), cytuję: "Każdy może, prawda, krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu... Mmmm... Tak nie... Nie podoba się. Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie. Tych naszych prawda punktów, które stworzymy".
Wtedy, w latach 70., wzbudzało to wesołość nawet wśród uciskanego żelazną kurtyną ludu miast i wsi.
Dzisiaj, w Kanadzie, śmiech zastyga na ustach, bo oto pewien aparatczik rządu albertańskiej bojowniczki o sprawiedliwość społeczną, premier Racheli Notley z NDP, postanowił umieścić w rozpisce rubrykę "tych klientów nie obsługujemy" i wywalił z konferencji prasowych dziennikarzy prawicowego portalu The Rebel kanadyjskiego Żyda Ezry Lewanta. Dlaczego? No bo się głupio naśmiewali... "Krytyka może być, ale tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było…".
Szczęśliwie, na razie jeszcze było to o jeden most za daleko i podniósł się klangor. Na razie, bo już w przyszłym pokoleniu sześciopłciowe społeczeństwo kanadyjskie, jak młode pelikany będzie łykać takie szmoncesy.
Kierownicy systemu wiedzą, że najbardziej skuteczna zmiana polega na małych krokach. Polityka małych kroków w ciągu pół wieku odmieniła nie do poznania ludzi i kraj. Można jednak odnieść wrażenie, że ostatnio proces zaczął jakby przyspieszać. Czyżby czasu było niewiele?
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Dziadek niemiecki rozmawia przez telefon, zadzwonił do niego jego syn. A właśnie dzisiaj, gdy wychodził ze swojego pokoju, już wykąpany i ubrany w nowe rzeczy, wysoki i chudy... Zatrzymał się chwilę przed jednym ze zdjęć, wypatrzył tam swojego syna. Powiedział mi – To jest mój syn. – A to jest moja żona, a to jest córka. Ona też wyrosła na piękną osobę. Dziadka żona miała polskie nazwisko, była piękną kobietą. Wszędzie w domu są jej zdjęcia.
Rodzina tu trudna, skłócona. Dziadek wspierał finansowo jedno swoje dziecko, a pozostałe dzieci się od niego odwróciły. Telefon syna to wielkie wydarzenie.
Muszę przerwać pisanie. Zeszłam, aby się spytać, w czym pomóc, co zrobić. Wydawało mi się, że już długo, za długo, siedzę w moim pokoju... tak bez roboty, a ja jestem przecież tu do pomocy.
Polski prezydent, polskim głosem, wypowiada słowa, które z polskich ust europejscy politycy winni byli słyszeć od zawsze. Wypowiada je publicznie i wprost. Po angielsku.
To wiele, bardzo wiele, gdy w głosie prezydenta Rzeczypospolitej słyszymy ton nienotowany w przestrzeni publicznej na tym poziomie przedstawicielskim bodaj od owego tragicznego kwietnia 2010 roku. Niemieccy politycy, przyzwyczajeni ze strony polskiej do więcej niż uległości werbalnej, rzec można: zbaranieli. Kto nie zarejestrował miny przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza w czasie dyskusji panelowej w Monachium, niech żałuje. Wytykać Berlinowi interesy z Moskwą? Imputować błędy polityczne władzom Niemiec? Zarzucać im brak solidarności z państwami Unii, a w tym kontekście piętnować postępowanie Kremla? Horrendum!
Tworzymy naród polityczny – powiedział przewodniczący Komisji Sejmowej do spraw Współpracy z Polonią i Polakami za granicą.
10 lutego odbyło się posiedzenie komisji parlamentarnej w sprawie Karty Polaka. W ciągu dwóch godzin były różne głosy, przewijały się różne poglądy, spory i ostre sytuacje. Najwięcej zaś czasu z tych dwóch godzin poświęcono Karcie Polaka na Ukrainie. Ani Białoruś, ani Litwa, chociaż byli przedstawiciele stamtąd, nie wzbudzają takich kontrowersji jak temat Karty Polaka na Ukrainie.
"Związek Sowiecki odebrał Polakom na Kresach II RP obywatelstwo polskie" – ta decyzja nie powinna mieć wpływu na prawo polskie.
Jeśli ktoś poszukuje dowodów na istnienie życia pozagrobowego, to właśnie taki dowód uzyskał w postaci zemsty zza grobu w wykonaniu generała Czesława Kiszczaka. Skoro generał Kiszczak mści się zza grobu, to czyż to nie jest dowód na istnienie życia pozagrobowego?
A na kim się mści? A na tych wszystkich, którzy małodusznie dopuścili do ciągania go po niezawisłych sądach, a nawet – do jego skazania, chociaż nie tylko przy okrągłym stole, ale przede wszystkim – w Magdalence, gdzie już rozmawiało się o konkretach i bez ogródek, inaczej się umawiano. Generał Kiszczak ze swej strony umowy dotrzymał, podczas gdy rozmaite "Trutnie" – już niekoniecznie, chociaż w momentach trwogi uciekały się pod jego skrzydła, niespokojnie upewniając się: generale Kiszczak, czy jest pan człowiekiem honoru? Ale incipiam.
Po śmierci generała Kiszczaka, który taktownie zmarł 5 listopada ubiegłego roku, wdowa, pani Maria Kiszczakowa, zwróciła się do Instytutu Pamięci Narodowej z propozycją przekazania rękopisu, sławiącego czyny tajnego współpracownika o pseudonimie "Bolek", a sporządzonego w roku 1974, kiedy według rozmaitych legend, były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa już szykował się do obalania komunizmu. Pani Maria Kiszczakowa prosiła o spotkanie z prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, panem Łukaszem Kamińskim, który jednak przez dwa tygodnie nie mógł przyjąć jej na rozmowę z powodu braku czasu. Jak można się domyślić, prezes IPN ma tyle ważnych zajęć, że wśród ich nawału nie może wygospodarować nawet pół godziny na rozmowę z wdową po autorze naszej sławnej transformacji ustrojowej. Może liczył na to, że sama się rozmyśli, albo ktoś jej wyperswaduje, by przestała go molestować, dzięki czemu dotrwa do końca upływającej w czerwcu br. kadencji bez konieczności podejmowania dramatycznych decyzji, które mogą wstrząsnąć nie tylko Salonem, ale przede wszystkim – tak zwanymi "legendami", z najważniejszą legendą na czele – mitem założycielskim III RP, czyli "okrągłym stole", gdzie "Polak" dogadał się z "Polakiem", obalony został komunizm, czego najlepszym dowodem był wybór przywódcy tych obalonych komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego, na prezydenta "wolnej Polski". Niestety, pani Kiszczakowa molestowania nie przerwała, więc w tej sytuacji panu prezesowi Kamińskiemu nie pozostało nic innego, jak dopuścić do przejęcia dokumentów "zabezpieczonych" w willi państwa Kiszczaków w sześciu pokaźnych "pakietach". Co tam się znajduje – tego ma się rozumieć jeszcze nie wiemy, ponieważ prokuratorzy IPN prowadzą "czynności", a z własnego doświadczenia wiem, że skoro już "czynności" się rozpoczną, to mogą trwać baaardzo długo. Na przykład "czynność" w postaci kontaktu niezależnej prokuratury i zdolnej do wszystkiego policji ojczystej z administratorem holenderskiego serwera, na którym nieznany sprawca umieścił dyffamującą mnie fałszywkę, trwa już trzeci rok, chociaż mi zajęło to zaledwie minutę. No ale powaga urzędu wymaga celebry, zwłaszcza gdyby nieznany sprawca był konfidentem wykonującym zadanie zlecone. Wtedy mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią, właśnie w postaci celebrowania "czynności". Ale niezależnie od tego, czy "czynności" zostaną kiedykolwiek doprowadzone do jakiegoś finału, czy nie, to według wszelkiego prawdopodobieństwa generał Kiszczak nie gromadził w swoim domowym archiwum jakiejś bezwartościowej makulatury, tylko rzeczy najbardziej wartościowe, o potencjale zdolnym do wywołania w naszym nieszczęśliwym kraju nie tylko trzęsienia ziemi, ale i destrukcji legend oraz hierarchii autorytetów moralnych. Czy na przykład są tam jakieś materiały rzucające światło na morderstwo księdza Popiełuszki i rolę, jaką poszczególne osobistości odegrały w toruńskim procesie? Takie i podobne pytania musi stawiać dzisiaj sobie wiele legendarnych postaci i w związku z tym TVN i "Gazeta Wyborcza" ograniczają się do relacji, unikając formułowania opinii. Krótko mówiąc – nie wiemy, co myślimy, naturalnie z wyjątkiem pana europosła Jarosława Wałęsy, który postanowił w nic nie wierzyć, ale – powiedzmy sobie szczerze – co właściwie ma zrobić? Ciekawe, jak ta sytuacja zostanie wykorzystana przez naszych sąsiadów, zarówno sojuszników, jak i sojusznika naszych sojuszników – bo chyba i jedni, i drudzy będą próbowali taką okazję jakoś wykorzystać? Czy groźba wytarzania w smole i pierzu legendarnych postaci może być uznana za rodzaj zagrażającego demokracji "terroryzmu", który uzasadniłby uruchomienie wobec naszego nieszczęśliwego kraju procedur przewidzianych w klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego?
Tak oto na naszych oczach sprawdza się spiżowa teza klasyka demokracji Józefa Stalina, który twierdził, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu. Postęp socjalizmu dokonuje się za sprawą rządu, który właśnie przeforsował ustawę "Rodzina 500 plus", przewidującą subwencjonowanie dzieci z budżetu państwa, ale okazało się, że to był dopiero początek, bo właśnie wicepremier i minister rozwoju, pan Mateusz Morawiecki, przedstawił wieloletnią strategię rozwoju kraju, której koszty oszacowane zostały na bilion, czyli tysiąc miliardów złotych. W tej strategii, obejmującej między innymi reindustrializację, głównym organizatorem życia gospodarczego ma być państwo, co jest prawdopodobnie świadomym nawiązywaniem do ideałów sanacji, która według wszelkiego prawdopodobieństwa stanowi wzór do naśladowania zarówno dla pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego i większości działaczy Prawa i Sprawiedliwości. W jaki sposób ten plan wieloletni ma zostać zrealizowany bez odblokowania narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego, z jednej strony, przez wadliwy model ekonomiczny państwa, ustanowiony przez generała Kiszczaka i grono osób zaufanych w roku 1989, a który nazywam kapitalizmem kompradorskim, i z drugiej – przez postępującą biurokratyzację kraju, doprawdy trudno zgadnąć. Zresztą może tego wieloletniego planu nikt nie traktuje serio, bo demokracja, niczym łaska pańska, na pstrym koniu jeździ, zwłaszcza gdy RAZWIEDUPR już nie zadaje sobie trudu zachowywania jakichś pozorów i jawnie zmierza do sprowokowania zewnętrznej interwencji, dzięki której mógłby wysadzić aktualny rząd w powietrze i zainstalować w charakterze demokratycznej wydmuszki jakichś swoich figurantów w rodzaju Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej czy jeszcze innej, wymyślonej na poczekaniu formacji. Liczy nie tylko na pomoc Niemiec i lobby żydowskiego, ale ostatnio próbuje również w Ameryce. Oto tamtejsza jaczejka Komitetu Obrony Demokracji wystąpiła do sekretarza stanu Johna Kerry'ego, by zaangażował Stany Zjednoczone po stronie demokracji w Polsce, to znaczy – po stronie RAZWIEDUPR-a, a ta petycja zbiegła się w czasie z wystąpieniem w identycznym tonie trójki senatorów, z których dwóch reprezentuje lobby żydowskie, a trzeci to John McCain. Kiedy przypomnimy sobie, że w lipcu ubiegłego roku pod listem do sekretarza Kerry'ego, by wzmógł naciski na Polskę w sprawie zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym, podpisało się aż 47 kongresmanów, to od razu widać, na czym Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi bardziej zależy, a na czym jednak trochę mniej.
Stanisław Michalkiewicz
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…