Krzysztof Ligęza
Widnokręgi
"Jesteśmy ugotowani. Tusk grilluje majątek narodowy. Ten człowiek po prostu nie nadaje się do rządu. Nie do polskiego rządu. Może do innego tak, ale do polskiego z pewnością nie."
Tyle opinia posła, profesora Mariusza Orion-Jędryska, byłego głównego geologa kraju, wypowiedziana w kontekście działań rządu Donalda Tuska, związanych z badaniem i przyszłą eksploatacją zasobów gazu łupkowego w Polsce. Można z tą opinią polemizować (Jędrysek sugeruje, że Polska już straciła kontrolę nad złożami), ale nie można udawać, że nic się nie dzieje, że rośniemy w siłę, a ludziom żyje się dostatniej, że pływamy w ciepłych, bezpiecznych wodach europejskiej polityki, zaś stado rekinów dobierających się do naszych kończyn to tylko omamy, produkowane w chorych umysłach przeróżnych oszołomów i paranoików.
Trudno o sukces
Dobierają się, co więcej, tych stad jest co najmniej kilka. Kilka gangów, rozkradających Rzeczpospolitą, na dodatek coraz częściej wzajemnie żrących się między sobą. Notabene, to ostatnie daje się prosto wytłumaczyć, mianowicie między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca majątku wspólnotowego coraz mniej, więc i coraz mniej zostaje złodziejom do rozkradzenia. A bandyckie potrzeby nie maleją, bo to i rodziny rozrastają się, i koszty utrzymania rosną, i za przywileje płacić trzeba wciąż więcej i więcej. Można powiedzieć, że o ile jeszcze przed paroma laty wystarczało "zwykłe" kręcenie lodów, dziś trudno o złodziejski sukces bez fabryki produkującej lody na skalę masową. Paweł Kukiz w wywiadzie dla "Super Expressu" scharakteryzował rząd Donalda Tuska dwoma słowami: "cenzura i propaganda", ostrzegając, że: "z taką »elitą« daleko nie zajedziemy". Moim zdaniem, zajechaliśmy tak daleko, że powrót do normalności zajmie nam dekadę. I oby nie więcej.
Owszem, osłona medialna, pozwalająca ferajnie tuskoidów doić państwo, trzyma się wcale nieźle, ekipa premiera nadal liczyć może na pobłażliwość, ale te wszystkie podpórki mają skończoną wytrzymałość. Zwłaszcza w obliczu nadciągającego tsunami gospodarczego i załamania finansów publicznych. Masowe bankructwa już się zaczęły, jesienią oraz na przełomie roku ten proces będzie dynamicznie narastał i warto sobie uświadomić, że w 2013 roku Polskę czekają wstrząsy nieporównywalne z niczym, co przeżyliśmy od czasów powojennych.
Czarna dziura
Tym razem mrok skrada się do nas z zachodu. Właśnie Madryt zwrócił się o pomoc unijną w wysokości 300 miliardów euro. Co z tego, skoro Hiszpania zadłużona jest bardziej niż wszystkie pięć państw, którym Unia do tej pory przyznała pomoc finansową, i Berlina nie stać na ratowanie Madrytu (niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble już powiedział Hiszpanom "nie"), tym bardziej że lada miesiąc do klubu żebrzących o pomoc zechcą przystąpić Włochy, z doprawdy niewyobrażalnym długiem publicznym w wysokości dwóch bilionów euro.
Tymczasem jeśli Niemcom nie uda się euro ocalić (a bez uruchomienia maszyn drukujących "kesz", czyli bez wysokiego poziomu inflacji, której Berlin boi się jak ognia, nie uda się to na pewno), naszym zachodnim sąsiadom nie zostanie nic innego, jak powrót do marki. To z kolei oznacza gospodarczą katastrofę, choćby w postaci załamania eksportu, dającego Niemcom podobno aż 50 procent PKB. Zaś gospodarcza katastrofa europejskiego filaru gospodarczego musi skutkować rozpadem samej Unii.
Wniosek: trudno wyobrazić sobie dobre wyjście z wnętrza czarnej dziury, która zassała "projekt euro", wciągając za sobą nieubłaganie wszystkie inne, europejskie w wymiarze projekty. Prawdę powiedziawszy, z tej dziury w ogóle jakiegokolwiek wyjścia wyobrazić sobie nie można. Wyjąwszy oczywiście wojenną zawieruchę – owszem, tym sposobem narody Europy pozwolą okiełznać się i zmusić do wieloletnich wyrzeczeń.
Pod młotek
Wszelako wróćmy na nasze podwórko i zamiast zajmować się czarną dziurą zjadającą tak zwaną paneuropejskość, spójrzmy, co słychać w nadwiślańskim bagienku. Ano, bagno jak to bagno, bulgoce i wciąga. Generalnie wszystkich, przy czym niektórych prędzej niż pozostałych. Niedawno rząd, z wielkim samozaparciem wiodący nas ku bulgoczącej bagiennej szczęśliwości, przyjął program prywatyzacji na lata 2012–2013. Wedle tych zamierzeń, pod młotek trafić ma prawie trzysta firm, zasilając budżet kwotą co najmniej piętnastu miliardów złotych.
Sprzedawanie dóbr "na dołku", w sytuacji uwiądu gospodarczej koniunktury, w niczym nie przypomina działania racjonalnego, ale jak to mówią: nie ma takiej głupoty, której nie uczyni rząd, któremu zabraknie pieniędzy. Zajrzyjmy przeto rządowi przez ramię i odnotujmy sektory, bez własności których – zdaniem tego rządu – Polska świetnie sobie poradzi: energetyka (Energa, Enea, PGE, Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, Zespół Elektrowni Niedzica), finanse (BGŻ oraz kolejne pakiety akcji PZU i PKP BP), chemia (Zakłady Azotowe Puławy, Tarnów, Zakłady Chemiczne Police), przemysł wydobywczy (Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy, Kompania Węglowa), zakłady przemysłu obronnego oraz uzdrowiska. Hulaj dusza i sprzedawaj, sprzedawaj, sprzedawaj... i do diabła z kryzysem.
* * *
A propos uzdrowisk. Ktoś wyliczył, że z trzynastu szykowanych do sprzedaży, sześć z nich wyceniono na łączną kwotę 120 milionów złotych. Za co w okolicach Warszawy da się zbudować 500 metrów (słownie: pół kilometra) drogi ekspresowej.
Pięknie jest, naprawdę. Nie dziwota, że ludzie rozsądni pytają: co jeszcze musi się stać, co i komu Platforma Obywatelska musi jeszcze oddać, by Polacy postanowili ratować własne państwo i odebrać Platformie władzę?
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Wybuczeli Donalda Tuska, wygwizdali Gronkiewicz-Waltz, niewiele brakowało, by opluli Władysława Bartoszewskiego. Gwałtu, rety, co się dzieje!
Dranie i szuje! Podłe kreatury! Żulia! Faszyści! Ale dostało się nędznikom, oj, dostało. Temu i owemu dostało się zasłużenie. Albowiem nie należy buczeć nad grobami. Gwizdać też nie wolno. Nie wolno również szydzić z przedstawicieli narodu zaplątanych mentalnie w tuskoidalność. Z tych zresztą szydzić nie wolno w żadnych okolicznościach. Muss nicht, można powiedzieć. Zapreszczieno.
Wszelako zostawmy ironię, albowiem ironia to nadto gorzka. W zamian przyznajmy, co przyznać bezwzględnie należy: jedno, co nad grobami wypada, to wypada zachowywać się przyzwoicie. Nad każdym grobem i w każdych okolicznościach. W tym kontekście zachowanie gwiżdżących i buczących przyzwoite nie było. Przeciwnie, było wredną i wstrętną egzemplifikacją braku przyzwoitości. Podobnie jak ohydnym przejawem braku przyzwoitości i obłudy jest składanie Powstańcom wieńców przez ludzi, którzy na co dzień opluwają idee przez Powstańców wyznawane.
W imię wartości
Albowiem ów medal, zszargany błotem nieprzyzwoitości przez "faszystów", warto odwrócić na drugą stronę. Po to, by nie rozstając się z rozsądkiem, zauważyć przytomnie, że gdyby Powstańcy mogli z grobów powstać, gdyby została Im dana możliwość rozglądnięcia się wzdłuż, wszerz i w poprzek współczesnej Rzeczypospolitej, a to w celu dokonania właściwej oceny stanu kraju, za który oddali życie, gdyby zajrzeli Oni w głąb "demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej", wreszcie gdyby zechcieli zweryfikować intencje i efekty działań podejmowanych przez współczesnych włodarzy Polski, a także stosunek tychże władz do polskiej historii – wówczas bez najmniejszych wątpliwości nie skończyłoby się na gwizdach i buczeniu.
Albowiem Powstańcy poświęcili życie za pewien zespół wartości oraz za oparty na tych wartościach kształt i formułę Polski, a nie za interesy ludzi co prawda nazywających się Polakami, lecz działających dziś w Polsce na rzecz "Unii Europejskiej", czyli na rzecz interesów Berlina oraz Rosji. Powstańcy walczyli i ginęli między innymi dla wartości takich jak suwerenność i niepodległość, czyli tych, których ze świecą szukać w postawach nadwiślańskiego establishmentu. Z oczywistych względów wartości tych nie ma także w rozstrzygnięciach, podejmowanych wbrew naszym interesom i wbrew polskiej racji stanu. Co ujęte innymi słowami oznacza, że dwie Polski w Polsce to fakt niezaprzeczalny.
Dwa narody
W kapitalnym "Eseju o duszy polskiej" Ryszard Legutko podkreślał, że jednym z fundamentalnych problemów współczesnej Polski jest kłopot z tożsamością narodową Polaków. W wywiadzie dla dziennika "Rzeczpospolita" Jarosław Marek Rymkiewicz zauważył, że: "Istnieją tuż obok siebie dwie Polski, a jeśli istnieją dwie Polski, to muszą też istnieć dwa narody Polaków. (...) Jeden to naród patriotów, drugi – naród kolaborantów". Po czym dodawał: "To co nas podzieliło – to się już nie sklei". Stanisław Michalkiewicz powiada tak: "Nie ma już jednego narodu polskiego. O jednym narodzie można bowiem mówić tylko wtedy, gdy ma wspólny ideał. Ale jaki wspólny ideał może mieć spadkobierca tradycji niepodległościowej z PPR-owcami czy ubekami, którzy w naszym nieszczęśliwym kraju nie tylko dochowali się licznego potomstwa, ale »szczują swe szczenięta« przeciwko wszystkiemu, co polskie? (...) Naród polski jest dzisiaj już tylko częścią polskiego społeczeństwa, być może nawet – jego mniejszością, coraz bardziej zdominowaną przez moskiewskie psiaki i wychowanych przez michnikowszczyznę europejsów". Zaś Antoni Kępiński, żyjący w ubiegłym wieku psychiatra i filozof, tłumaczył, że nawet u zwierząt, gdy "zmiesza się z sobą osobniki należące do różnych stadeł", wówczas w całej grupie szerzy się chaos oraz zaczynają dominować "sposoby zachowania się o charakterze wyraźnie lękowym i agresywnym".
Ocalić godność
Nawet u zwierząt, proszę, proszę. Czyli nie powinniśmy dziwić się, obserwując reakcje obronne, gdy dana społeczność, wbrew biologii, niejako wbrew elementarnym regułom sztuki przetrwania i wbrew swojej woli, skonfrontowana zostaje z "osobnikami należącymi do innego stadła". Co dopiero, gdy osobniki te zawłaszczają nie tylko świętą dla Polski i Polaków przestrzeń nad grobami Powstańców, ale kradną nam historię, zarazem w proch obracając perspektywy.
Natomiast co do generała Ścibor-Rylskiego i jego bolejącego serca, to – z całym dla generała szacunkiem – swego czasu Marek Edelman (ta postać w żadnej z moich bajek nie była bohaterem pozytywnym) odrzucił zaproszenie władz, nie biorąc udziału w obchodach czterdziestej rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, przy tej okazji rzekłszy: "40 lat temu walczyliśmy nie tylko o życie – walczyliśmy o życie w godności i wolności. Obchodzenie naszej rocznicy tutaj, gdzie nad całym życiem społecznym ciąży dziś poniżenie i zniewolenie, gdzie doszczętnie zafałszowano słowa i gesty, jest sprzeniewierzeniem się naszej walce, jest udziałem w czymś całkowicie jej przeciwnym, jest aktem cynizmu i pogardy. Nie będę w tym uczestniczył – nie zaakceptuję uczestnictwa innych, skądkolwiek by przybywali i czymkolwiek by się chcieli legitymować".
Oto postawa człowieka, ocalająca w człowieku człowieczeństwo.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Najważniejsze, to być gotowym
Pierwsze dni sierpnia stwarzają znakomitą okazję, by przypomnieć pewną oczywistość. Tę mianowicie, że niepodległość to krew, pot, ból i łzy. To nieprzemijająca gotowość do złożenia na ołtarzu miłości ojczyzny całopalnej kontrybucji. Ofiary z samego siebie.
Wielkie słowa, wiem. Wszelako uzasadnione historycznie na każdy możliwy sposób. Kto sądzi inaczej, przekonując, że w tym zakresie Europa zmieniła się nie do poznania, dla przykładu twierdząc, że "wszyscy ludzie będą braćmi", bądź powtarzając inne, równie błyskotliwe slogany czerpane z otchłani kulturowego marksizmu – ten ma przed sobą bardzo długą i bardzo stromą drogę ku rozumności. Taki ktoś raczej nie pojmie, co to znaczy "społeczeństwo sponiewierane". Nie trafią doń powtarzające się przejawy wrogiego nastawienia do narodu tak zwanych elit, których postępowanie coraz częściej przypomina działania ludzi z wyrżniętymi sumieniami. Ani fakty mówiące o mnożeniu upokorzeń. A jeśli nawet zaobserwuje fakty świadczące o tym, że robactwo się mnoży, że rodzą się prawa robactwa oraz wzrastają piewcy, którzy te prawa wysławiają – to tym gorzej dla faktów.
Tłumowisko
Doprawdy nie trzeba szczególnej przenikliwości, by dostrzec pośród nas całe tłumowisko jednostek obarczonych poważnym deficytem rozumności. Ludzi niemal ze szczętem oczadziałych, i to bynajmniej nie z racji miejsca urodzenia, statusu materialnego czy społecznego, lecz głupich, bo do kresu tyłomózgowia zaplątanych w ogólnie dekretowaną, powszechnie obowiązującą oraz jedynie słuszną narrację, dzień po dniu i godzina po godzinie sączoną z telewizyjnych okienek.
Z drugiej strony, socjologia powiada tak: chociaż właściwa walka zawsze rozgrywa się między kilkoma procentami populacji zwolenników takiej czy innej idei (pozostali czasami na zawsze pozostają obojętni wobec jakichkolwiek idei), to, generalnie rzecz ujmując, nie ma ludzi skazanych na głupotę. Są tylko zmuszeni okolicznościami do absorbowania głupoty oraz tacy, którzy sami sobie narzucają przymus przebywania w kręgu dezinformacji. Dezinformacji, to znaczy informacyjnych łgarstw, które z definicji nie wskazują człowiekowi prawdy o świecie, a tylko narzucają obraz rzeczywistości kreowany zgodnie z intencją Antonio Gramsciego, i współcześnie realizowany przez jego ideowych następców.
Oczywiście narzędziem informacji są dziś w pierwszym rzędzie media. One, tak samo jak nóż, kroją chleb, albo zabijają. Poprawnie informują, albo mataczą – otumaniając. Co niektórych zmusza do deklaracji w rodzaju tej, wyrażonej niedawno przez satyryka Janusza Rewińskiego: "pozostanie chyba tylko wynosić się z Ubekistanu, gdzie oficerowie służb układają nam program telewizyjny i kształtują nasze gusta, nie mówiąc o rządzeniu krajem i wyprzedawaniem, czego się da".
Wygląda na to, że Rewiński prawidłowo ocenia sytuację oraz jej potencjalne konsekwencje. Rozumie też więcej, zatem więcej mówi: "Ludzie zawsze kiedyś dochodzą do granicy, za którą nie mogą już funkcjonować".
Przekraczając granice
O, to, to. I to jest właśnie powód, dla którego jesienią tego roku na ulicach polskich miast ujrzymy mrowie Polaków. Zjednoczą ich krzyż, orzeł w koronie, biało-czerwony sztandar oraz przekonanie, że nie wolno rezygnować z podmiotowości i milczeć, podczas gdy państwo kurczy się i zwija, wyjąc z bólu. Że dość przyzwolenia na rwanie organicznych więzi łączących wspólnotę. Że o pomstę do nieba wołają przedsięwzięcia naszych wrogów, naruszające hierarchię wartości dotąd konstytuujących naród. Że nie ma przed sobą przyszłości kraj, w którym "chorych i starych się nie leczy, a młodych wypycha na emigrację. (...) A ci, którzy zostaną, głównie starsi, niech pracują aż do śmierci" – jak stan Rzeczypospolitej oraz postępowanie rządu Donalda Tuska ocenia bez owijania w bawełnę ojciec Tadeusz Rydzyk.
Polacy świadomi sytuacji, w jakiej znalazła się ich ojczyzna, zaprotestują, albowiem dociera do nich, że rządzenie krajem oddali ludziom, którzy urodzili się w Polsce, mówią po polsku, a nawet przekonują, że po polsku myślą, choć nic z tego nie czyni ich Polakami. Że źle wyrzekać się buntu przeciwko łotrom. Że gdy gnębiona jest podmiotowość 40-milionowego narodu, a naród ów nie zbuntuje się, to oznacza, że niegodny jest żyć wolnym i czekają go straszliwe konsekwencje. Że Polski nie da się naprawić przy pomocy zapomnienia, czym naprawdę jest przyzwoitość, godność i sprawiedliwość. Że dość spychania państwa w niebyt i dociskania tchawic niepokornym za pomocą prawa stanowionego ze złą wola. I że współczesna Rzeczpospolita nie może przypominać musującej pastylki wrzuconej do szklanki z ciepłą wodą.
* * *
Król pruski Fryderyk Wielki orzekł kiedyś, że Polak zamiast serca ma wiecheć słomy. Niestety, niemal wszystko co po 10 kwietnia 2010 dzieje się w Polsce, z Polską i z Polakami, z tamtego pogardliwego przekonania zdaje się czynić zasadną obserwację. Z drugiej strony, musimy pamiętać, że ukryte w przeszłości rozczarowania należy palić, a nie balsamować. Że teraźniejszość winniśmy lokować w kategoriach szansy, pozwalającej nam kształtować przyszłość wolną od rozczarowań. I że najważniejsze, to być gotowym. Już czas.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
"Jak jest powód, trzeba lać po pyskach" – wykłada młodemu księdzu doświadczony proboszcz w filmie Jana Jakuba Kolskiego zatytułowanym "Cudowne miejsce". "Jeśli masz powód, masz również prawo" – dopowiada popularna sentencja.
I tyle teoria. Na kawałku Europy między Berlinem a Moskwą, konkretnie między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, i pomiędzy Odrą a Bugiem, tak zwana praktyka dziejowa kształtuje się niestety w ten oto sposób, iż współczesne pokolenie Polaków jest prawdopodobnie pierwszym, które w swej znakomitej większości zdecydowało się zrezygnować ze wspólnotowej podmiotowości i siedzieć cicho, podczas gdy ich państwo z bólu aż skowyczy. Idzie to mniej więcej tak, że domorośli ekonomiści przekonują, że od statusu gospodarczego Polski ważniejsza jest ciepła woda w kranach, zaś domorośli poeci głoszą, że orzeł potrafi się ześwinić, ale żadna świnia ku słońcu nie pofrunie. Co gorsza, w licznych kręgach na tych właśnie mądrościach ludowych kwestia odzyskania podmiotowości przez naród, a siły przez państwo, trwale utyka.
O tworzeniu przyszłości
Ludzie poważni podchodzą do tematu tak, jak na to zasługuje, to znaczy poważnie, i mówią tak: "Upodlenie daje poczucie bezpieczeństwa, więc dominująca część Polaków upadla się z lubością. Dlatego społeczeństwo jako czynnik zmian NIE istnieje. Oczywiście piszę o postawach dominujących. Fakt, że 2 czy 20 tys. ludzi weźmie udział w jakimś marszu czy demonstracji, nie ma żadnego wpływu na masowe zachowania milionów. Te miliony, gdyby od nich zażądano, natychmiast wydałyby Putinowi wszystkich pisowców i wichrzycieli, gdyby obiecano im w zamian spokój. A jeszcze w TVN i Wybiórczej pochwalono by ich za patriotyzm i europejskość" (Józef Darski).
Co w związku z powyższym czeka nas w najbliższej przyszłości? Poza kataklizmem gospodarczym nadciągającym wielkimi krokami? Peter Drucker, zmarły przed paroma laty pionier teorii zarządzania, twierdził, iż najlepszą metodą przewidywania przyszłości jest jej tworzenie. Z tak wyrażonym poglądem trudno polemizować, zatem idąc wskazanym tropem, zapytajmy, jaką właściwie przyszłość tworzą swoimi zaniechaniami Polacy? Jakie perspektywy, inne niż nędzne, ma przed sobą kraj, w którym osiemdziesiąt procent populacji większość dochodów wydaje na jedzenie i lekarstwa, zaś tutejszy spec od finansów łata budżet przy pomocy kreatywnej księgowości? Nie oszukujmy się, Polska nie istnieje dziś jako państwo niepodległe, w znaczeniu takiego, które samo określa własne interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej.
Trudne pytania
Skąd bierze się w nas tak zdumiewająca obojętność dla spraw najistotniejszych z perspektywy wspólnoty? Co z naszą odpowiedzialnością za wspólnotę? Czemu wzruszamy ramionami tam, gdzie potrzebny jest krzyk protestu, płacz czy choćby wytknięcie palcem? Dlaczego objawy patologii powszednieją we wszystkich obszarach naszej egzystencji, a my zaczynamy utożsamiać je z normą? Z jakiego powodu, kunktatorsko owładnięci codziennością, odwracamy oczy od niegodziwości, zaciskając dłonie na telewizyjnych pilotach? Innymi słowy: czemu przywykamy do szaleństwa, przyzwalając na degradację idei spajających wspólnotę jednostek, na ramionach których dzisiaj stoimy?
"Człowiek odpowiada nie tylko za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w innych budzi" – rzekł kiedyś kardynał Stefan Wyszyński, definiując kwestię odpowiedzialności. Ale współcześnie odpowiedzialność to także wizja celu, do którego powinna zmierzać wspólnota, i jej oczekiwanego kształtu. To lista aktualnych zagrożeń i spis metod skutecznego radzenia sobie z nimi. To właściwe definiowanie wartości wspólnych oraz troska o ich należyte przechowywanie i wzmacnianie. Albowiem sedno egzystencji wspólnotowej zawsze powstaje i trwa dookoła sztandaru. Czyli wokół jakiejś idei, spajającej daną wspólnotę. Tako rzecze współczesna socjologia. Całkiem niegłupio.
* * *
Zacząłem od złotych myśli rodem z poziomu społeczności lokalnej, skończyć wypada na poziomie elit z rejonów górnej półki. Oto jedna z łacińskich paremii głosi: "beate vivere est honeste vivere" – żyć szczęśliwie, to znaczy żyć uczciwie. Zaś żyjący na przełomie drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie rzymski prawnik Ulpian Domicjusz sugerował: "honeste vivere, alterum non leadere, suum cuique tribuere". Co znaczy: żyć uczciwie, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać. Kwintesencja solidnego, wspólnotowego fundamentu.
Niestety, nie każdy prawdy te rozumie, i nie wszyscy chcą je zrozumieć. Można nawet powiedzieć, że niektórzy nie chcą ich zrozumieć bardziej niż inni. Ot, łby żeliwne.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Współczesnej nauki nie powołali do życia gwiazdorzy oświecenia, tylko mnisi ukryci za klasztornymi murami Średniowiecza.
Podobnie etyka cywilizacji zachodnioeuropejskiej oraz oparte na niej kodyfikacje prawne nie biorą się z dwutlenku węgla wydychanego przez luminarzy kulturowego marksizmu, lecz wyrastają wprost z chrześcijaństwa. I nie są to prawdy w jakikolwiek sposób limitowane czy dostępne wyłącznie jednostkom wtajemniczonym. Wielu próbuje, ale nikt przed nikim ukryć ich nie jest w stanie. By takie prawdy z czeluści zapomnienia wydobyć, wystarczy lekko pochylić się nad ogólnie dostępnymi źródłami.
Z drugiej strony, są to prawdy nad wyraz kłopotliwe dla współczesnych animatorów jedynie słusznej rzeczywistości. Stąd stale przysłania się je medialnym szumem. Można powiedzieć, że media utrzymują bezrefleksyjnych odbiorców z daleka od zdroju wiedzy, zręcznie szatkując im mózgi na ciapanko z rozgotowanej brukselki (z pierwszorzędnym efektem!), a czynią to po to, ponieważ im człowiek głupszy, tym mniej rozumie z otaczającego go świata, a im mniej rozumie, tym łatwiej takiego ogłupiać i w ogłupieniu utrzymywać.
Pięć lat rządów
Co gorsza, media mainstreamowe stały się sługusami władzy. Dlatego medialna maszynka uciesznie pobrzękuje, nieustannie wypluwając z siebie pseudowydarzenia, a przy tym skrupulatnie i w złej woli pomijając fakty istotne.
Na przykład ten, że między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, w porównaniu z rokiem 2011, średnia wartość płaconych przez obywateli podatków wzrosła o 10 procent. Albo pomijając okoliczności związane z dynamicznym rozwojem handlu koncesjami gazowymi (przyznane zezwolenia nie zawsze nakazują posiadaczom prowadzenie prac badawczych i wydobywczych, a zarazem nie zabraniają odsprzedaży koncesji. Proszę sobie przeliczyć poziom potencjalnych zysków, gdy koncesja kosztuje pół miliona polskich złotych, a można ją odsprzedać innemu podmiotowi za kilkanaście milionów dolarów). Albo inny przykład medialnego pominięcia: działalność polskich filii zagranicznych banków, ponoć na potęgę transferujących gotówkę do zachodnioeuropejskich central. I jeszcze jeden, tym razem z obszaru kultury narodowej: upadek instytucji z prawie dwustuletnią tradycją, to znaczy Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (najstarsza polska oficyna wydawnicza działała nieprzerwanie od 1817 roku. Jak ktoś celnie skonstatował: Ossolineum "przetrwało Królestwo Kongresowe, Powstanie Listopadowe, Wiosnę Ludów, Powstanie Styczniowe, dwie wojny światowe, »wyzwolenie« przez Sowietów, 45 lat komunizmu w PRL, ale pięciu lat rządów swołoczy już nie dało rady przetrwać").
Potrzeba wolności
W efekcie setek i tysięcy podobnych zafałszowań, naród, i tak uwsteczniony intelektualnie, uwstecznia się do imentu, zaś nasi nadzorcy zacierają dłonie, licząc wyrywany głupcom "kesz". Nawiązując do sztandarowej obecnie kwestii "ekologicznej energetyki", Robert Gwiazdowski pisze: "Gdyby biedni mogli wybrać, czy płacić więcej, żeby się żarówka w domu paliła, czy mniej, woleliby płacić mniej. Ale na etapie walki o sprawiedliwość lud jest niewyrobiony (...) więc nie można pozwolić ludowi decydować. Dla dobra ludu oczywiście. Dlatego (...) lud będzie musiał zapłacić więcej za prąd, żeby inwestorom się opłacało inwestować w produkcję droższej energii niż tańszej".
Józef Darski ujmuje to samo poprzez następujące uogólnienie: "Społeczeństwo postkomunistyczne jest zdominowane przez pragnienie bezpieczeństwa i wynikające stąd tchórzostwo, czyli niezdolne do działania. Nie odczuwa potrzeby ani wolności, ani godności, gdyż nie wie co to w ogóle oznacza. Chce jedynie niewoli, która nie wymaga żadnego ryzyka i odwagi, oraz pragnie kłamstwa, które pozwala mu odrzucać rzeczywistość i zachować poczucie bezpieczeństwa".
Chronić wspólnotę
Wszystko są to sprawy dostatecznie znane i stąd bierze się wzmożenie obserwowane u nadzorców polskich umysłów, determinujące wrogie działania inicjowane co rusz przeciw nam. Stąd trud, byśmy przestali rozumieć, na czym polega jeden z fundamentalnych mechanizmów tworzenia i podtrzymywania więzi we wspólnocie, mianowicie umiejętność odróżniania "swoich" od "obcych".
Bo nasi wrogowie, polityczni czy kulturowi, ów mechanizm opanowali do perfekcji. Znają bezwzględną wartość wspólnotowego etnocentryzmu, czyli lokowania swojej grupy ponad innymi grupami, oraz uznawania obowiązujących w jej wnętrzu reguł za nadrzędne kryterium, niezbędne dla właściwej oceny świata i stosowne uzasadnienie grupowych racji. Doskonale pojmują, jaki potencjał ochronny drzemie we wspólnotowej ksenofobii. Wiedzą, że tylko ona może ochronić wspólnotę przed rozmyciem jej macierzystego kontekstu – w kontekstach cudzych i nieprzyjaznych.
My też powinniśmy te prawdy przyswoić. Im prędzej, tym lepiej – i dla naszej wspólnoty bezpieczniej.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj: www.myslozbrodnik.blogspot.com
Żeby spróbować chlew zamienić w cokolwiek, od usunięcia świń trzeba zacząć co najmniej. Ponieważ po 1989 roku nie zrobiliśmy tego, co konieczne, dzisiaj otrzymujemy to, co oczywiste. Aksjologia zawsze upomina się o swoje.
Jak przekonują ludzie rozumni: żaden człowiek nie powstrzyma lawiny, ale jego krzyk może uratować innych. Krzyczmy przeto, wszelako zachowując należną dystynkcję. Czyli uwzględniajmy kontekst (przy czym filolodzy wyjaśniają, że "kontekst" to nie jest tekst o koniach – i proszę wybaczyć mi ten żart, nie mogłem się powstrzymać. Obiecuję, że dalej będzie już śmiertelnie poważnie).
Otóż gdy zabieramy głos w dyskusji opisującej jakiekolwiek wydarzenie zdeterminowane kulturowo (inne wydarzenia nie istnieją), wolno nam posługiwać się aparatem pojęciowym przynależnym jedynie do danego kontekstu. Mimo to z zaskoczeniem i przykrością czasami konstatujemy, iż zbliżony zasób leksykalny to za mało, by cieszyć się wymianą myśli z interlokutorem. Bo nawet jeśli słowa wydają się wspólne, to znaczenia desygnatów określanych przez dane słowa, wspólne już być przestały.
DEKONSTRUKCJONIZM
Przykładowo, weźmy rozumienie terminów "woda", "śnieg" albo "słońce" w kontekstach kulturowych Aborygenów czy Inuitów. Prawda, że trudno o jednolite i zgodne uwspólnienie znaczeń? Co ciekawe, nawet chwilowe konteksty: frazeologiczne, zdaniowe czy sytuacyjne, potrafią radykalnie zamienić znaczenia słów. Wszak "morze" to nie to samo co "morze piasku". Wniosek: odmienna interpretacja znaczeń, unieważniając sensowną wymianę myśli, potrafi zniweczyć porozumienie oraz zrodzić konflikt.
Co więcej, znaczenia słów to także bagaż emocjonalny, jaki dane słowa ze sobą niosą. Kontekst norm i wartości. Generalnie: historia i kultura, które zrodziły i ukształtowały ten czy inny język. Dlatego jeśli ktoś zaczyna gmerać przy znaczeniach, trzeba bardzo uważnie patrzeć na ręce i samemu szkodnikowi, i temu, kto wypłaca szkodnikowi żołd. Albowiem dekonstrukcjonizm znaczeniowy to podstawowe narzędzie marksistów kulturowych, pragnących zredefiniować niewzruszone do niedawna kategorie semantyczne, przydzielając im diametralnie odmienne treści – wszystko po to, by zafałszować, następnie zakwestionować ich znaczenie, a w końcu pozbawić sensu, wprowadzając znaczenie pożądane przez marksistów.
PERCEPCJA ZAKŁAMANA
Waldemar Łysiak na łamach "Satynowego magika" streszcza poglądy Antonio Gramsciego, jednego z głównych XX-wiecznych ideologów lewicowych, głoszących program zmiany rzeczywistości nie przez politykę, lecz przez kulturę, będącą w ich założeniu głównym narzędziem przebudowy społecznej. Powiada Łysiak: "komunizm nigdy nie wygra zbrojnie ani ekonomicznie, czyli siłą militarną bądź finansową, lecz może wygrać mentalnie, opanowując całą ludzką kulturę i posługując się nią do przemodelowania sposobu myślenia całych społeczeństw".
Innymi słowy, sedno tkwi w znaczeniach. Weźmy znaczenie pojęcia takiego jak przyzwoitość. Oto w swoim własnym kraju po 1989 roku nie posprzątaliśmy, w efekcie przyzwoitość wydaje się wielu z nas zbyt trudna do udźwignięcia, bądź też nazbyt, jak na współczesność, trywialna. Tymczasem Polski nie da się naprawić przy pomocy zapomnienia, czym naprawdę jest przyzwoitość, godność i sprawiedliwość. Niczego trwałego nie można zbudować na bagnie czy wysypisku śmieci, ponieważ struktur normalnego państwa nie sposób wznieść w miejscu, gdzie górę bierze deficyt w obszarze wartości. Niesprawiedliwość, której nie wytknięto i nie naprawiono, wcześniej czy później mści się, fałszując nie tylko prawdę czy konieczność historyczną, ale i zakłamując człowieczą percepcję rzeczywistości. Nieodwracalnie psuje charakter ludzi poddanych tego rodzaju eksperymentom. Stąd zaniechania w obszarze aksjologii nigdy nie uchodzą bezkarnie.
Z JAKICH DOMÓW?
To jedno, bo jest i drugie, które pozwolę sobie zredukować do myśli wyrażonej przez Krzysztofa Kłopotowskiego, który rzekł nadzwyczaj celnie: "Gwałt krasnoarmiejski na polskiej duszy pozostawił pokolenia bękartów". Tak jest i inaczej niestety już nie będzie, boć rzeka czasu płynie tylko w jednym kierunku. W tych okolicznościach należy jednakowoż non stop przypominać, że kpiną ze zdrowego rozsądku jest wdrukowywane nam przekonanie, iż korzenie kulturowe i etniczne pozostają bez wpływu na wychowanie, poglądy i wyrażane opinie, czyli na człowieczą jaźń oraz tożsamość. Bo mają, bezsprzecznie. Natomiast ignorowanie tego faktu, czy wręcz jego negowanie, jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Andrzej Zybertowicz pisze o tym tak: "Nie jest bez znaczenia, jaka część (...) obecnych elit wywierających wpływ na bieg spraw polskich wyrastała w domach, gdzie wpajano lojalność wobec rewolucyjnej, autorytarnej ideologii internacjonalistycznej. A jaka część w domach, w których pielęgnowano polską tradycję narodową i etos inteligenckiej służby publicznej. W jakich formowano postawy wyższościowe, lewackie postawy lekceważenia wobec motłochu, ciemnogrodu (dziś: moheru), a w jakich rodzinach postawy współczucia i wsparcia słabszych. W jakich domach pielęgnowano poczucie wspólnoty losu, a w jakich pogardę wobec tych słabszych i głupszych, którzy nie rozumieją tego, jak wspaniały świat my – elita – chcemy im stworzyć. Z jakich domów wywodzili i wywodzą się politycy przynoszący demokrację dla mas, a z jakich politycy pragnący demokrację budować razem z masami".
W tej kwestii nie mam dziś nic więcej do dodania.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
To, co zaczyna się kryzysem w obszarze finansów, o ile pożaru na czas nie stłumić, zwykle eksploduje ognistym huraganem w każdym innym obszarze człowieczej egzystencji – w wymiarze państw przekształcając w przesilenie polityczne i społeczne. Albowiem gospodarcza bezkarność nie istnieje, na żadnym poziomie. Wie o tym każdy, kto zarabia i wydaje pieniądze.
Proszę przy tym zauważyć, że "pieniądze" w rozumieniu Berlina oraz "pieniądze" w rozumieniu Aten, Lizbony czy Madrytu to wciąż jeszcze te same pieniądze (w dalszym ciągu waluta euro), ale bynajmniej nie są to pieniądze takie same. Coraz więcej europejskich nacji pojmuje również, do jakich efektów praktycznych prowadzi Stary Kontynent przekonanie Angeli Merkel, że naturalną konsekwencją gospodarczej dominacji powinno być odgrywanie przez Niemcy na Starym Kontynencie roli mocarstwa politycznego. Ostatni unijny szczyt wykazał także poziom determinacji Niemców i Francuzów, pragnących uratować własne banki, konfrontowane z bankructwem Grecji, Hiszpanii czy Cypru – oraz nadchodzącym wielkimi krokami bankructwem Włoch. Bo nie tylko w unijnych kuluarach coraz głośniej mówi się i o tym, że recesja nad Tybrem poczyna sobie coraz śmielej.
ZBIORNIK ZE ŚCIEKAMI
Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, ostrzega: "Szybko zbliżamy się w strefie euro i UE do hasła – ratuj się kto może". I dodaje, że ekstremalnie trudna sytuacja banków zachodnioeuropejskich musi przełożyć się na stan ich nadwiślańskich córek. Dla przykładu – banku Pekao S.A., od 1999 roku należącego do włoskiej grupy finansowej UniCredit, prowadzącej działalność w blisko dziesięciu tysiącach oddziałów, w ponad dwudziestu europejskich krajach.
Zapowiedź narzucenia bankom "w trybie pilnym" europejskiego nadzoru bankowego nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Tego rodzaju ruchy przypominają dolewanie szamponu do zbiornika w celu wytworzenia piany przykrywającej cuchnące ścieki. Strefa euro jest już nie do uratowania, a ogień na loncie frunie ku beczce z prochem.
No dobrze. A co powyższe oznacza dla Polski? Dlaczego premier Tusk awarię w Fukushimie opisuje eufemizmem chwilowej przerwy w dostawie prądu? Czemu minister finansów zachowuje się jak człowiek zamknięty na wybiegu dla lwów, a mimo to tryskający optymizmem, bo ktoś obiecał mu podrzucić plasterek szynki, podczas gdy pora karmienia stada minęła przed tygodniem?
Robią dobre miny do złej gry, można powiedzieć, choć polska gospodarka upadnie szybciej niż ferajna medialnych klakierów Donalda Tuska zwykle otwiera usta, niż Tomasz Lis zgina kolana przed mądrością "Słońca Peru", niż Janina Paradowska marszczy czoło w obliczu finansowej subtelności Jacka Rostowskiego. Czeka nas fala bankructw. W budownictwie już trwają, w sektorze drogowym również rozkwitają coraz obficiej. Załamanie eksportu czai się za rogiem, a przyniesie ze sobą początek masowego drenażu kapitału z nadwiślańskich banków. Co z kolei w bliskiej perspektywie oznacza ostateczne załamanie rodzimych finansów publicznych i zamianę spowolnienia gospodarczego na długotrwałą recesję.
NIEMCY PONAD WSZYSTKO?
Skoro Niemcy nie chcą płacić hiszpańskich czy włoskich rachunków, tym bardziej nie zechcą zapłacić polskich. W każdym razie nie zapłacą ich za frajer. Prawdę powiedziawszy, trzymają asa w rękawie, mianowicie ewentualną rewizję ustaleń z Poczdamu. O co z czasem będzie coraz łatwiej, ponieważ Polska właściwie nie istnieje już jako państwo niepodległe w znaczeniu takiego, które samo określa interesy i potrafi skutecznie o nie zabiegać na arenie międzynarodowej. Na marginesie: kto z Polaków wie, że zadłużenie poznańskiego samorządu sięga 72 procent rocznych dochodów tego miasta, a samorządów Gdańska i Wrocławia prawie 65 procent dochodu?
Samorządy zadłużały się na potęgę, by wykorzystać unijne "programy pomocowe". Niestety, budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020 wypączkuje w takim kształcie, w jakim zażądają tego Niemcy, Polska w tej grze o kasę niewiele będzie miała do powiedzenia. A nawet gdyby chciała mówić, nikt nie będzie nas słuchał, chyba że przez zręcznie udawaną grzeczność. Wzorem dla Europy, a zatem i dla europejskiej do bólu dziąseł Polski, muszą stać się Niemcy. Na spotkaniu z tamtejszymi przedsiębiorcami Angela Merkel wyartykułowała to dawno temu i było to powiedziane bez ogródek: "Naszym zadaniem jest doprowadzić do tego, by Europa kierowała się na silnych". Pozostali chcąc nie chcąc będą musieli dostosować swoje zasady do standardów obowiązujących nad Szprewą i Hawelą.
Powtórzymy, bo warto i należy: człowieka rozumnego zniewala głupota i naiwność europoidów. Najpierw przekonali samych siebie, że wspólna waluta uchroni Europę przed kryzysami finansowymi. Teraz karmią się iluzją świetlanej przyszłości, która jakoby nastąpi natychmiast po konkretyzacji unii politycznej pod berłem Berlina, czyli po zamianie dżumy na cholerę. Ergo, propagandowa fikcja rozrasta się niczym nowotwór, coraz szybciej przekształcając w najczarniejszy koszmar pod tytułem: "Niemcy, Niemcy ponad wszystko".
I to jest właśnie ten powód, dla którego Wielka Brytania zapowiada renegocjację warunków brytyjskiego członkostwa w UE.
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Narody, grupy etniczne, organizacje rozmaitej proweniencji, ponadnarodowe przedsiębiorstwa i drobne firmy rodzinne – wszędzie tam mamy do czynienia ze splotem najrozmaitszych interesów.
Nikt rozsądny nie zakwestionuje, że każdemu z wymienionych środowisk zależy na zdobyciu i utrzymaniu wpływów, pozwalających owe interesy sprawnie realizować. Często zdarza się tak, że wpływy te dużo łatwiej umacniać za pomocą ustaleń, o których opinia publiczna nie wie, bo pozostają do wyłącznej wiadomości układających się stron.
CZYM JEST LOJALNOŚĆ
I teraz uwaga, będzie pytanie ociekające antysemityzmem: skoro w ostatnim 20-leciu co trzeci szef polskiej dyplomacji miał żydowskie pochodzenie (Stefan Meller, Adam Daniel Rotfeld oraz Bronisław Geremek), jeden szczyci się honorowym obywatelstwem Izraela, zaś aktualny ma żonę Żydówkę*), czy człowiek rozumny nie powinien koniecznie stawiać pytań o ewentualne źródła postaw tych ludzi? O motywy ich decyzji? A już zwłaszcza czy nie powinien o to pytać w sytuacjach konfliktu interesów etny polskiej i żydowskiej?
No i najważniejsze: kto w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej takie pytania w ogóle odważa się stawiać – i dlaczego nie w medialnym mainstreamie? W końcu nie ma to, tamto: lojalność to nie jest coś, co chowa się do kieszeni kiedy się chce, i wyjmuje, gdy uzna się za stosowne.
Dlaczego ja te pytania stawiam? Sprowokowała mnie Agnieszka Holland, komentując słowa prezydenta USA o “polskim obozie śmierci”. Mianowicie reżyserka powiedziała: “Obama jest jednym z lepiej wykształconych prezydentów Stanów Zjednoczonych (...). Zawiedli jego eksperci”.
Otóż przekonywanie, że “jeden z lepiej wykształconych prezydentów” na jednym z najwrażliwszych “odcinków” zatrudnia ignoranta (ignorantów), jest właśnie wyrazem ignorancji. Najpewniej zaś złej woli, bo jaka Holland jest, taka jest, ale aż tak głupia nie jest na pewno. Słowa Obamy ignorancją nie były (Emanuel Rahm, człowiek szefujący administracji Białego Domu, niechybnie zatrudnia właściwych ludzi, nie ma obaw) i znakomicie wpisały się w proces upokarzania Polski i Polaków, zarządzony przez żydowskiego grandziarza (i malwersanta), ówczesnego sekretarza Światowego Kongresu Żydów, Israela Singera. 19 kwietnia 1996 roku Agencja Reutersa donosiła z Buenos Aires: “Israel Singer, General Secretary of the World Jewish Congress stated that: If Poland does not satisfy Jewish claims it will be publicly attacked and humiliated in the international forum” – jeśli Polska nie zadośćuczyni żydowskim roszczeniom, będzie publicznie atakowana i poniżana na forum międzynarodowym”. Według niektórych źródeł, Singer dodał także: “Więcej niż trzy miliony Żydów zginęło w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami polskich Żydów. Nigdy na to nie zezwolimy. Będziemy nękać ich tak długo, dopóki Polska się znów nie pokryje lodem”.
OBERWANIE CHMURY
Barack Hussein Obama, przemawiając do kamer w czasie uroczystości wręczania Medali Wolności, dopowiedział światu, co ów miał usłyszeć także z tego poziomu. Nasz (?) Adam Daniel Rotfeld wykorzystał okazję by siedzieć cicho, a wskazując na woskowinę w uszach udał, że słowa Obamy to nie pijarowskie oberwanie chmury, że to tylko kropla z kranu. Na koniec Bronisław Komorowski protestem w formie listu podłożył się Obamie jak... (ale tę metaforę zatrzymam już dla siebie). W efekcie prezydent USA przeczołgał Polskę przez “ubolewanie” – i pozamiatane. Tymczasem słowa o “polskich obozach śmierci” rzucone w przestrzeń publiczną z jednego z najwyższych szczebli na świecie, mkną przez siebie, a ich echo dudni, budząc rozmaite widma (exemplum dziennikarka Debbie Schlussel).
Zgrzeszyłbym mocno, gdybym przy tej okazji temu i owemu nie wytknął innej podłości. Polegającej na skrupulatnym przemilczaniu faktu, iż informowanie Aliantów o masowej eksterminacji Żydów w Polsce okupowanej przez Niemcy, to była drobiazgowo zaplanowana i skutecznie przeprowadzona operacja struktur podziemnego państwa polskiego, a nie kwestia incydentalnych zachowań indywidualnych osób wstrząśniętych obserwowanym dramatem, czyli ludzi pokroju Jana Karskiego.
Zaakcentujmy to jeszcze mocniej: Karski (właściwie: Józef Kozielewski), czyniąc to, co uczynił, wykonywał rozkaz dowództwa Armii Krajowej, realizując plan polskiego rządu (i właśnie tę okoliczność Karski przed śmiercią sam mocno podkreślał, a co przypomniała Polakom dr Barbara Fedyszak-Radziejowska). W tych okolicznościach niedopowiedzenia w rodzaju “bohaterski Polak ratujący Żydów” cuchną równie mocno, co każda inna tak zwana półprawda. Albo jak całe łgarstwo, proszę sobie wybrać.
Tylko kto o tym wszystkim ma przypominać światu? Ani chybi, ci wredni antysemici. Czyli ludzie z uporem maniaka podkreślający, że wmawianie ludziom rozumnym, iż korzenie etniczne nie mają wpływu na poglądy czy wyrażane opinie, to kpina ze zdrowego rozsądku. I że negowanie tego faktu jest świadectwem zatrważającej (a przy tym samozgubnej) naiwności. I jeszcze to, że we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
*) Władysław Bartoszewski dla dziennika “Rzeczpospolita”, 23.02.2011: “Proszę wskazać inny kraj w Europie, w którym w ostatnim 20-leciu trzech szefów dyplomacji, Meller, Rotfeld i Geremek, było żydowskiego pochodzenia, jeden ma honorowe obywatelstwo Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Euro 2012 nie obędzie się bez kompromitacji. Bez jakiejś gigantycznej, powiedzmy zapobiegawczo: awarii. Powiedzmy kolokwialnie: obsuwy. Powiedzmy oględnie: bez losowego zdarzenia. Nie przy tej ekipie psujów.
Przekonanie powyższe trąci czarnowidztwem i być może z tego powodu nie jest jakoś specjalnie rozpowszechnione w narodzie otumanionym oparami propagandowego kleju tonami lejącego się z nadwiślańskich telewizorów, acz z drugiej strony nie jest też całkowicie incydentalne. Coraz więcej osób deklaruje bowiem, że opuści Warszawę, Poznań, Wrocław czy Gdańsk w dniach rozgrywek, licząc na schronienie w... powiedzmy żartobliwie, okolicznych lasach.
NAJGORSZY W EUROPIE
Trudno się tym ludziom dziwić. Gdyby buńczuczne zapewnienia, jakoby "oddelegowane na odcinek Euro 2012" służby wszelakie, to jest policjanci, strażacy, strażnicy graniczni czy funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, były należycie przygotowane do zabezpieczania turnieju, gdyby te zapewnienia, powtarzam, szanowny pan minister od spraw wewnętrznych wsadził sobie w buty, wówczas wyglądałby na wyższego – i z tychże zapewnień byłaby to jedyna korzyść. Twierdzę tak z pełną odpowiedzialnością, i z całym szacunkiem dla Jacka Cichockiego.
Swoją drogą, gdyby pan minister usiłował powiedzieć to samo na temat "dobrego przygotowania do Euro 2012 systemu ochrony zdrowia", słowa niechybnie rozerwałyby mu krtań. Tak, tak, w tej ekipie oszustów to się dotąd nie zdarzyło, ale są chyba łgarstwa zabijające kłamcę na miejscu? Wszak "zwykły" wypadek komunikacyjny, o ile poszkodowanych zostaje kilkadziesiąt osób, zdolny jest sparaliżować ze szczętem "system ochrony zdrowia" każdego polskiego miasta. Ów system (jeden z najgorszych w Europie, tak przynajmniej utrzymują instytucje niezależne od polskiego rządu) charakteryzuje się zwłaszcza brakiem dostępu do nowoczesnych leków, wysoką umieralnością na raka oraz długim czasem oczekiwania na diagnostykę czy szpitalny zabieg. Wiem, co mówię. Mówię też, że w tych okolicznościach impreza masowa na taką skalę niejednego może po prostu zabić.
MALOWANIE TRAWY
Sprawa jest bardzo poważna. Zwłaszcza gdy pamiętać o źle strzeżonych lotniskach (po ostatniej kontroli NIK okazało się, iż skala wykrytych nieprawidłowości może mieć wpływ na pogorszenie stanu bezpieczeństwa ruchu lotniczego w polskiej przestrzeni powietrznej). Ale lotniska to nie wszystkie zagrożenia. Dodajmy do tego setki kilometrów dziurawych autostrad, wymagających remontów jeszcze przed oddaniem ich do użytku. Dodajmy malowanie trawy na boiskach i rozbabrane dworce kolejowe. Dodajmy pociągi, kolebiące się sennie po przestarzałych torach i mijające semafory nakazujące maszynistom jednocześnie "jedź" i "stój". Wreszcie dodajmy jednorazowe prawdopodobnie stadiony, prawdopodobnie kosztowniejszymi niż wieloletnia eksploracja przestrzeni pozaziemskiej.
Kiedy już dodamy jedno do drugiego, przyjrzyjmy się także kosztom. A precyzyjniej, choćby obcinaniu wydatków na realizację podstawowych potrzeb społecznych (jak ktoś policzył, za 750 milionów złotych, które wydano na budowę poznańskiego stadionu, można byłoby ufundować Poznaniakom sześć tysięcy miejsc w żłobkach – i opłacać te miejsca przez dziesięć kolejnych lat). Kwestię przedszkoli, szkół, nawet sporej liczby posterunków policji, ten rząd już rozwiązał, można powiedzieć ostatecznie, likwidując znaczącą lokalnie część wymienionych placówek. Najwyraźniej niewiele oszczędności to przyniosło, bo samorządy zmuszono do gwałtownego podniesienia podatków i opłat, na przykład tych za przejazdy środkami komunikacji publicznej.
I tak dalej, i tak dalej.
PO TEJ STRONIE KAPELUSZA
Podsumowując, mamy do czynienia z resztkami państwa, w którym kasta urzędnicza panoszy się, jak panoszyła zawsze, a ono samo na każdym poziomie chamieje nam tak, jak chamiało. Posuwając się coraz dalej w procesie zawłaszczania swoim obywatelom ostatnich obszarów tak zwanej "wolności". Natomiast całość systemu ochraniają mainstreamowe media, dopinając go poprzez prezentowanie starannie wybranych bądź też należycie spreparowanych fragmentów rzeczywistości. I tym sposobem to upiorne bajzelowisko nadal jako tako funkcjonuje.
Maciej Rybiński: "Propaganda to jest trudna, godna podziwu sztuka. Coś jak wyciąganie królika z kapelusza, pod warunkiem wszakże, że się tam tego królika uprzednio nie włożyło. Słowem, propaganda to nie jest wyciąganie z cylindra realnego, żywego królika, który może chrupać marchewkę i rozmnażać się jak królik, a na końcu można go obedrzeć ze skóry na czapkę, upiec w maderze i zjeść, tylko samej idei królika, pozoru królika, fantomu sterczących uszu i pompona z tyłu".
Nic dodać, nic ująć. Zaś po tej stronie kapelusza, władze, powtórzmy: pod osłoną zblatowanych mediów, wrzucają publiczne pieniądze w studnię bez dna. Dosłownie topią pieniądze w błocie. Wydając krocie na imprezę, która najpewniej okaże się katastrofą.
I tylko pompon rosnący nad głową premiera Tuska niczym swoista aureola _ rebours, przestaje śmieszyć, zamieniając powoli w g... No, ale nie przesadzajmy z dosłownością.
***
Powiadają, że entuzjazm społeczny przed Euro 2012 jest podobno u nas tak duży, że aż grozi wybuchem. Przeto rząd Donalda Tuska przygotowuje plan awaryjny: różowe okulary i różową watę cukrową dla wszystkich. Za darmo. Okulary "made in Moskwa" przywiozą ze sobą rosyjscy kibice wraz z czerwonymi flagami, obryzganymi sierpem i młotem. Cukier zapewnią Niemcy. Nasze cukrownie sprzedaliśmy im już przed paroma laty.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Co zrobi kibic piłkarski, gdy Polacy wygrają Euro 2012? Prawdopodobnie wstanie od komputera i położy się spać. Sądząc po przebiegu i rezultatach meczów z Łotwą i Słowacją, takie wydarzenie możliwe jest wyłącznie w przestrzeni wirtualnej.
Plusy wirtualnego świata dostrzec łatwo, skoro teraźniejszy świat schodzi nam na psy (psy przepraszam za ten przejaw gatunkowego szowinizmu). Nie to, że schodzi tu i tam, o nie. On schodzi jakoś tak, można powiedzieć, kompleksowo. Bywa, że w grzmocie fajerwerków, z przytupem i przyświstem. Słyszałem, że nawet smoki utyskują na jakość współczesnych dziewic, twierdząc, że trafiają się rzadziej niż lód na równiku, a te, które się mimo wszystko trafiają, jakością przypominają jesiotra drugiej świeżości z bufetu w moskiewskim teatrze Varietes.
WEDLE INSTRUKCJI
Wszelako dziewice i smoki zostawmy swoim losom. Niechybnie kierownik wspomnianego bufetu, niejaki Andriej Fokicz Soków, dumny byłby z ostatnich pomysłów platformerskich specjalistów od pijaru. Igorowi Ostachowiczowi uścisnąłby pewnie dłoń z radością oraz czystym sumieniem. Chwaląc go zwłaszcza za żenujący (której świeżości, dziewiątej?) pomysł wizyt gospodarskich, mających powstrzymać spadające na łeb na szyję sondażowe zaufanie do tuskopolaków.
To jest już naprawdę ostra licytacja. Ludzie rozumni zdają sobie sprawę z faktu, iż człowiek jest tym, kogo widzą w nim inni, zaś inni widzą tego, kogo pokaże im telewizja, ale to zdecydowanie za mało, by premier fruwający nad nieprzejezdnymi autostradami i rozdający uśmiechy w pociągach sennie kolebiących się po wiecznie remontowanych torach, stał się przez to choć odrobinę mniej żenujący niż oblicze wspomnianego wyżej Andrieja Fokicza w dniu wizyty u Wolanda.
Pytanie: czemu Donald Tusk sprawdzał przejezdność autostrad z pokładu helikoptera? Odpowiedź: ponieważ po piasku i między maszynami budowlanymi rządowym samochodem jeździć się nie da.
Na szczęście dla Platformy Obywatelskiej, mainstreamowe media dzielnie trzymają pion. Pewnie nie mogłyby aż tak pryncypialnie stać na straży zadekretowanego porządku (przy okazji: to już 24. rok biegnie od czasu, gdy przy "okrągłym stole" przerobiono nas na kwadratowo), nie mogłyby, powtarzam, gdyby ktoś stale nie przekazywał redakcjom instrukcji, co widzom, słuchaczom oraz czytelnikom wmawiać i jakimi metodami. Jak dawno temu ktoś słusznie zauważył: "Wszystko, co oglądamy w telewizji i o czym czytamy w gazetach, zdaje się prawdziwe z wyjątkiem tych spraw, które akurat znamy z pierwszej ręki" – i coś jest na rzeczy.
ROZKAZ: RADUJMY SIĘ
Przed laty Mark Twain przestrzegał: "Dziennikarze piszą nieskrępowaną prawdę, ale ją potem trochę modyfikują przed wydrukowaniem". Powiedziane ironicznie, acz prosto z mostu. Współcześnie, Cezary Rozwadowski także ujmuje tę kwestię bez ogródek, orzekając, iż: "zwykła komunikacja społeczna nagminnie zastępowana jest manipulacją". Owszem, to widać i słychać, wyraźnie niczym zdanie konkluzji zaczerpnięte z łamów "Le Figaro": "Wśród czynników determinujących dzisiejsze życie intelektualne, pierwsze miejsce przypada straszliwej machinie telewizji, całkowicie likwidującej odstęp między myśleniem a propagandą".
Swoją drogą wydawać by się mogło, że media powinny rzeczywistość tłumaczyć, a nie tworzyć. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z kreowaniem rzeczywistości. I jest to świat, za którego kreacją stoi salon. Ludzie w sumie skompromitowani, jednak w dalszym ciągu, dzięki telewizji, dzierżący rząd dusz. Ludzie, którzy – przykładem niejaki Jan Osiecki – nigdy nie mogą skompromitować się tak, by nie móc skompromitować się jeszcze bardziej. Ludzie tuskoidalni, usiłujący za każdą cenę skierować uwagę Polaków na igrzyska, a odwrócić od niepokojących, burzowych chmur, coraz szybciej zasnuwających horyzont. Te zabiegi poseł Zbigniew Kuźmiuk tłumaczy tak: "Trzeba publiczność stale czymś zajmować, bo inaczej zdenerwowana może chcieć protestować. A do tego dopuścić nie można, bo przez najbliższe dwa miesiące, wszyscy Polacy mają się tylko cieszyć".
No cóż. Ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie w roku 2008 miała wprawić świat w ekstazę – i w ekstazę świat wprawiła. Bez specjalnego ryzyka popełnienia błędu można orzec, iż Euro 2012 organizowane nad Wisłą i Dnieprem również wywoła spore wrażenie. Było nie było, same przygotowania do Euro takie wrażenie wywołują. Ostatecznie w tej części Europy po 1989 roku nie widzieliśmy jeszcze podobnej szopki.
***
Tymczasem, jak nas przekonują Ci-Którzy-Wiedzą-Wszystko, kłopoty były, minęły i nad Wisłą impreza pt. Euro dopięta jest na ostatni guzik (pewnie ostatni z tych nieukradzionych przy okazji informatyzacji policji?). Innymi słowy, wszystko gra i buczy. Majstersztyk po prostu.
Jasne, drobne potknięcia mają prawo się zdarzyć. Choćby ministrowi Jackowi Cichockiemu. Który, przejechawszy z przejścia granicznego Kudowa do Wrocławia, zaapelował, by czescy kibice pragnący obejrzeć mecz swojej reprezentacji, wybierali raczej podróż pociągiem.
...Tak, tak, ewidentnie majstersztyk. A kto powie że nie, to go w mordę.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…