Co zrobi kibic piłkarski, gdy Polacy wygrają Euro 2012? Prawdopodobnie wstanie od komputera i położy się spać. Sądząc po przebiegu i rezultatach meczów z Łotwą i Słowacją, takie wydarzenie możliwe jest wyłącznie w przestrzeni wirtualnej.
Plusy wirtualnego świata dostrzec łatwo, skoro teraźniejszy świat schodzi nam na psy (psy przepraszam za ten przejaw gatunkowego szowinizmu). Nie to, że schodzi tu i tam, o nie. On schodzi jakoś tak, można powiedzieć, kompleksowo. Bywa, że w grzmocie fajerwerków, z przytupem i przyświstem. Słyszałem, że nawet smoki utyskują na jakość współczesnych dziewic, twierdząc, że trafiają się rzadziej niż lód na równiku, a te, które się mimo wszystko trafiają, jakością przypominają jesiotra drugiej świeżości z bufetu w moskiewskim teatrze Varietes.
WEDLE INSTRUKCJI
Wszelako dziewice i smoki zostawmy swoim losom. Niechybnie kierownik wspomnianego bufetu, niejaki Andriej Fokicz Soków, dumny byłby z ostatnich pomysłów platformerskich specjalistów od pijaru. Igorowi Ostachowiczowi uścisnąłby pewnie dłoń z radością oraz czystym sumieniem. Chwaląc go zwłaszcza za żenujący (której świeżości, dziewiątej?) pomysł wizyt gospodarskich, mających powstrzymać spadające na łeb na szyję sondażowe zaufanie do tuskopolaków.
To jest już naprawdę ostra licytacja. Ludzie rozumni zdają sobie sprawę z faktu, iż człowiek jest tym, kogo widzą w nim inni, zaś inni widzą tego, kogo pokaże im telewizja, ale to zdecydowanie za mało, by premier fruwający nad nieprzejezdnymi autostradami i rozdający uśmiechy w pociągach sennie kolebiących się po wiecznie remontowanych torach, stał się przez to choć odrobinę mniej żenujący niż oblicze wspomnianego wyżej Andrieja Fokicza w dniu wizyty u Wolanda.
Pytanie: czemu Donald Tusk sprawdzał przejezdność autostrad z pokładu helikoptera? Odpowiedź: ponieważ po piasku i między maszynami budowlanymi rządowym samochodem jeździć się nie da.
Na szczęście dla Platformy Obywatelskiej, mainstreamowe media dzielnie trzymają pion. Pewnie nie mogłyby aż tak pryncypialnie stać na straży zadekretowanego porządku (przy okazji: to już 24. rok biegnie od czasu, gdy przy "okrągłym stole" przerobiono nas na kwadratowo), nie mogłyby, powtarzam, gdyby ktoś stale nie przekazywał redakcjom instrukcji, co widzom, słuchaczom oraz czytelnikom wmawiać i jakimi metodami. Jak dawno temu ktoś słusznie zauważył: "Wszystko, co oglądamy w telewizji i o czym czytamy w gazetach, zdaje się prawdziwe z wyjątkiem tych spraw, które akurat znamy z pierwszej ręki" – i coś jest na rzeczy.
ROZKAZ: RADUJMY SIĘ
Przed laty Mark Twain przestrzegał: "Dziennikarze piszą nieskrępowaną prawdę, ale ją potem trochę modyfikują przed wydrukowaniem". Powiedziane ironicznie, acz prosto z mostu. Współcześnie, Cezary Rozwadowski także ujmuje tę kwestię bez ogródek, orzekając, iż: "zwykła komunikacja społeczna nagminnie zastępowana jest manipulacją". Owszem, to widać i słychać, wyraźnie niczym zdanie konkluzji zaczerpnięte z łamów "Le Figaro": "Wśród czynników determinujących dzisiejsze życie intelektualne, pierwsze miejsce przypada straszliwej machinie telewizji, całkowicie likwidującej odstęp między myśleniem a propagandą".
Swoją drogą wydawać by się mogło, że media powinny rzeczywistość tłumaczyć, a nie tworzyć. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z kreowaniem rzeczywistości. I jest to świat, za którego kreacją stoi salon. Ludzie w sumie skompromitowani, jednak w dalszym ciągu, dzięki telewizji, dzierżący rząd dusz. Ludzie, którzy – przykładem niejaki Jan Osiecki – nigdy nie mogą skompromitować się tak, by nie móc skompromitować się jeszcze bardziej. Ludzie tuskoidalni, usiłujący za każdą cenę skierować uwagę Polaków na igrzyska, a odwrócić od niepokojących, burzowych chmur, coraz szybciej zasnuwających horyzont. Te zabiegi poseł Zbigniew Kuźmiuk tłumaczy tak: "Trzeba publiczność stale czymś zajmować, bo inaczej zdenerwowana może chcieć protestować. A do tego dopuścić nie można, bo przez najbliższe dwa miesiące, wszyscy Polacy mają się tylko cieszyć".
No cóż. Ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Pekinie w roku 2008 miała wprawić świat w ekstazę – i w ekstazę świat wprawiła. Bez specjalnego ryzyka popełnienia błędu można orzec, iż Euro 2012 organizowane nad Wisłą i Dnieprem również wywoła spore wrażenie. Było nie było, same przygotowania do Euro takie wrażenie wywołują. Ostatecznie w tej części Europy po 1989 roku nie widzieliśmy jeszcze podobnej szopki.
***
Tymczasem, jak nas przekonują Ci-Którzy-Wiedzą-Wszystko, kłopoty były, minęły i nad Wisłą impreza pt. Euro dopięta jest na ostatni guzik (pewnie ostatni z tych nieukradzionych przy okazji informatyzacji policji?). Innymi słowy, wszystko gra i buczy. Majstersztyk po prostu.
Jasne, drobne potknięcia mają prawo się zdarzyć. Choćby ministrowi Jackowi Cichockiemu. Który, przejechawszy z przejścia granicznego Kudowa do Wrocławia, zaapelował, by czescy kibice pragnący obejrzeć mecz swojej reprezentacji, wybierali raczej podróż pociągiem.
...Tak, tak, ewidentnie majstersztyk. A kto powie że nie, to go w mordę.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!