Krzysztof Ligęza
Widnokręgi
Pułkownik William Kilgore uwielbiał zapach napalmu o poranku. Jeśli ktoś mieniący się Polakiem uwielbia cudzą ślinę na własnych policzkach, koniecznie powinien obejrzeć najnowszy film twórcy "Psów".
Zacznijmy wszelako od przypomnienia, że każdy film jest filmem edukacyjnym, zależy tylko, czego uczy. Z tej perspektywy "Pokłosie" uczy Polaków pogardy do precyzyjnie określonej grupy etnicznej. Zarazem Pasikowski, prowadząc chwacko swój filmowy buldożer, rozjeżdża gąsienicami na miazgę tysiące polskich drzewek w Yad Vashem. Bez nadmiernego ryzyka popełnienia błędu można pokusić się również o następujące przybliżenie: oto reżyser gwałci dziesiątą muzę i głos mu nie drży, gdy publicznie przechwala się swym barbarzyństwem.
Sami zapłacą
Nie mam również najmniejszych wątpliwości, że Pasikowski nie czytał pracy historyka Andrzeja Nowaka zatytułowanej "Westerplatte czy Jedwabne". Nowak wykazał w niej, do jakiej dewastacji i do jakich braków w obszarze narodowej tożsamości prowadzi przemilczanie czynów chwalebnych, przy jednoczesnym ustawicznym akcentowaniu momentów narodowej hańby.
"Pokłosie" to propagandowa agitka, wręcz encyklopedyczny przejaw antypolonizmu, film upichcony przez ludzi z zaburzoną tożsamością. Przez figury o zatrutych sumieniach, owładniętych niepowstrzymanym tropizmem do komercji ergo szkatułki z pieniędzmi, a przy okazji do kariery bardzo poprawnej politycznie. To taki Tomasz Gross przeniesiony na duży ekran. Pornografia etniczna przebrana za kryminał. Albo inaczej: najnowsze osiągnięcie dekretowanej Polakom pedagogiki wstydu, kolejna z rzędu próba założenia polskości kagańca.
Ciekawe, że Rafał Wojaczek skomentował produkcję Pasikowskiego już przed wieloma laty, pisząc: "Knut w nasze głowy, sto pałek umyślnych / by nie powiedział kto, że sobie myśli".
Twórcy filmu wykładają widzom łopatologicznie: to prawda, że każda nacja ma swoich oprychów, ale tylko bandyci znad Wisły mają ów fascynujący reżysersko rys etniczny. Dlatego o mordercach żydowskich (niemieckich, rosyjskich etc.) filmów robić nie będziemy i nie będziemy ich Polakom pokazywać. Polakom pokażemy film o polskich mordercach. Niech tożsamość narodowa zgnije im do cna... Przy czym creme de la creme tej mefistofelicznej perfidii polega na tym, że za dezawuowanie oraz upokarzanie siebie i swojej nacji Polacy sami zapłacą.
Antypolski paszkwil
Anonimowa internautka: "Byłam na filmie Pasikowskiego. Wyszłam z kina z przekonaniem, że wyzuty z inwencji twórczej Pasikowski zwietrzył jedyną dostępną mu w takim stanie rzeczy szansę na zrobienie filmu. Tą szansą jest antypolski paszkwil sprzedawany jako rzekome rozliczenie Polaków z ich trudną przeszłością. Bowiem z polskich wyrobów tylko antypolski paszkwil może być towarem eksportowym, który da się dzisiaj sprzedać za granicę, szczególnie do Niemiec i do Rosji. Takie coś oni zawsze kupią i jeszcze jest szansa, że może się odwdzięczą jakoś? Należy teraz oczekiwać, że świetnie zorientowany w historii Pasikowski i nie gorzej od niego wyedukowani w tej dziedzinie aktorzy pójdą za ciosem i wyprodukują następne eksportowe hity o tym, jak Polacy napadli na radiostację w Gliwicach i co z tego wynikło, jak kilkanaście dni później napadli na ZSRS i co z tego wynikło, wreszcie jak pijana banda Polaków wsiadła do samolotu i zniszczyła ten drogocenny sprzęt w Smoleńsku, zabijając się przy okazji".
Bardzo dobrze ujęte sedno, cała prawda o filmie i jego twórcy. Lech Stępniewski powiedział kiedyś to samo odrobinę inaczej: "Dziś nie wolno już utrzymywać, że wszyscy Żydzi są odpowiedzialni za śmierć Chrystusa, ale jest rzeczą jak najbardziej właściwą czynić odpowiedzialnymi wszystkich Polaków za śmierć każdego polskiego Żyda".
Tylko świnie siedzą w kinie
Osobiście sądzę, że w obliczu jadu sączącego się z "Pokłosia" oraz w obliczu innych, podobnych w tonie czy intencji karaluszych wykwitów pedagogiki wstydu, człowiek rozsądny może chronić przyzwoitość odwołując się do dwóch postaw. Pierwsza wiąże się z refleksją natury historycznej, druga gloryfikuje zaniechanie i ostracyzm.
Otóż gdyby w latach 30. i 40. ubiegłego wieku Niemcy czy Francuzi byli równie antysemiccy co Polacy, wojnę przeżyłaby zapewne większość europejskich Żydów. Z jakich powodów tak wielu Żydów nie chce o tym pamiętać? I po drugie: tylko świnie siedzą w kinie.
To, że "Pokłosie" obraża i szczuje, że jest swoistym głazem umacniającym traumę fundowaną Polakom po to, by między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca u zarania zniweczyć restytucję polskości, że film nie opowiada historii, aby historię wyjaśniać, leczby lansować prymitywne antypolskie schematy i antykatolickie stereotypy – to wszystko to jedna rzecz. Ale jednym z istotnych pięter odbioru tego "dzieła" jest również promocja antysemityzmu. Antysemityzm zaś jest rzeczą upiorną, podobnie jak każdy przejaw rasizmu. Dlatego prowokowanie do antysemityzmu także jest zbrodnią. Władysław Pasikowski, który "Pokłosie" wyreżyserował na podstawie własnego scenariusza, powinien o tym wiedzieć.
Cóż począć. Najwyraźniej wielgaśnemu polskiemu reżyseru wielkość tak bardzo uderzyła do głowy, że teraz nie tyle z kinem moralnego niepokoju mu się barować, co raczej z kozami na łące szczaw siorbać. I dość już o tym.
Krzysztof Ligęza
Świat pełen jest ludzi, których przekonania bywają znacznie mniej irytujące niż podłość ich charakterów.
Zresztą powyższe daje się znieść bez specjalnego uszczerbku dla własnego zdrowia psychicznego, wszakże pod warunkiem zachowania, w kontaktach z ludźmi nikczemnej reputacji, daleko posuniętej ostrożności. Co z różnych względów nie zawsze jest możliwe, zaś niemożliwe staje się tym bardziej, gdy persona o nadto wyrafinowanym poziomie intelektualnym, przez co w dzisiejszych czasach należy rozumieć jednostki odpowiednio nowoczesne i należycie postępowe, gdy taka persona, powtarzam, zechce błysnąć inteligencją – dla świata i ludzi nie ma wówczas ratunku.
Wziął i bryknął
Niedawno postanowił zabłysnąć sam Wojciech Sadurski. Człowiek, któremu Stanisław Michalkiewicz przypiął kiedyś łatkę "swoistej ozdoby rodzaju ludzkiego". No ja dziękuję bardzo za taką ozdobę, nawet swoistą. Możecie sobie państwo wyobrazić rodzaj ludzki z butonierką uwalaną fekaliami?
Wszelako Sadurski nie wypadł sroce spod ogona. Zaiste jest on człowiekiem odpowiednio nowoczesnym i należycie postępowym. Zdroworozsądkowo zastrzegłbym nawet: postępowym oraz nowoczesnym aż do przesady. Prawnik, profesor Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego z Florencji, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Mało tego, bo jest także Sadurski publicystą. Niedawno szanowny pan profesor-publicysta wziął i bryknął sobie figlarnie: "To Tusk nie dopilnował, by każdy kawałeczek zwłok po masakrze, jaką był wypadek tupolewa, znalazł się we właściwej trumnie? No rzeczywiście, musi zrezygnować".
Tusk nie dopilnował? No skąd, panie profesorze! Putin nie dopilnował. Obama nie dopilnował. Sadurski nie dopilnował. Przytyprztycki nie dopilnował. Każdy, byle tylko nie Tusk. Wiadomo: chociaż ogólnie rzecz ujmując, Donald Tusk jako premier odpowiedzialny jest za wszystko, to w szczególności nie odpowiada za nic. Wychodzi na to, że zdaniem profesora Sadurskiego, najlepiej byłoby, gdyby o właściwe trumny zadbały same Ofiary.
Gdyby nie dramatyczne okoliczności, można byłoby odwołać się do porzekadła: takich mamy profesorów, jakich nam wychowała III RP, ufajdana w aksjologiczne błoto moralnych niejednoznaczności. Takich profesorów i takich polityków. To wszystko nieodrodne dzieci III RP, można powiedzieć. Czy dlatego tyle w tych ludziach nagromadziło się nieprzyzwoitości? Bo ludzie z aspiracjami do elit, ludzie rządzący dziś Polską, przyzwoici w istocie nie są, i to nie są w bardzo wielu kontekstach.
Grupa przestępcza
Na przykład w kontekście Katastrofy Smoleńskiej przyzwoitości brakuje im wręcz na poziomie elementarnym. Po pierwsze dlatego, że w śledztwie mającym wyjaśnić przyczyny i okoliczności śmierci głowy państwa, zamiast pozycji wymagającego partnera, milcząco przyjęli rolę petenta wyzutego z podmiotowości (o serwilizmie biorącym się z innych źródeł niż niedojrzałość polityczna, strach nawet myśleć). A po drugie, ponieważ rezygnując z międzynarodowej pomocy, zaakceptowali fakt, by los polskiej delegacji wyjaśniali potomkowie oprawców z Katyńskiego Lasu. Czyli figury ludzkie równie wiarygodne, co tamci zwyrodnialcy. Bronisław Wildstein: "rząd polski świadomie dokonał ograniczenia naszej państwowej suwerenności, oddając badanie nagłej śmierci polskich najwyższych dostojników w ręce ościennego mocarstwa, które dąży do – co najmniej – ograniczenia polskiej niezależności w sferze polityki międzynarodowej".
Mało tego, boć Rosja – dla której, przypomnę, upadek Związku Sowieckiego to największy dramat w historii nowożytnej – to już nie tyle państwo, co raczej mafia przebrana w szaty państwa. Znawca rosyjskiej myśli politycznej, profesor Włodzimierz Marciniak, nazywa rzeczy po imieniu: "Rosja to grupa przestępcza, która próbuje przekonać świat zewnętrzny, że jest państwem".
Z odrobinę innej perspektywy ten sam problem naświetla Jan Filip Staniłko z Instytutu Sobieskiego: "rosyjskie elity polityczne i finansowe w 70 proc. składają się z dawnych lub obecnych pracowników KGB i GRU". Dalej Staniłko mówi wprost: "działania Lecha Kaczyńskiego uderzały praktycznie we wszystkie istotne punkty rosyjskiej strategii odbudowy wpływów po rozpadzie ZSRS". Sapienti sat, albo mądrej głowie dość dwie słowie.
• • •
Ludzie rozumni powiadają, że współczesna Rzeczpospolita przypomina musującą pastylkę wrzuconą do szklanki z ciepłą wodą (Gabriel Maciejewski). Nie ma wątpliwości, że z tak wyrażonym poglądem można ewentualnie polemizować wyłącznie z pozycji człowieka obrażonego na współczesność i plecami odwróconego do rzeczywistości. Przeto ową szklankę goryczy uwarzoną nam przez nieprzyjaciół należy wypić do dna, po czym przestać negocjować z diabłem na temat jakiegokolwiek rozwiązania czegokolwiek. Albowiem coś trwalszego niż byle pastylka uda się nam zbudować dopiero wtedy, gdy idee i treści czerpać zaczniemy ze źródła polskości. Zanurzywszy się bez reszty tam, gdzie bije serce naszej tożsamości.
Do tego jednak niezbędna nam wiedza, kto nas oszukuje i na czym polega oszustwo. Tymczasem sądząc po tłumach na najnowszym filmie Pasikowskiego, do tej wiedzy niektórym jeszcze bardzo, bardzo daleko.
Krzysztof Ligęza
Podstawą funkcjonowania każdej ludzkiej wspólnoty jest elementarny ład moralny. Nie wolno go zakłamywać ani relatywizować, gdyż na poziomie fundamentu wyłącznie jednoznaczności pozwalają na oddzielanie mądrości od głupoty, a przyzwoitości od zaprzaństwa.
Normy muszą być jednoznaczne i trwałe niczym skała, skoro to na nich opiera się każdy porządek, także porządek wspólnotowego prawa. A co dzieje się z naszą wspólnotą? Wielu Polaków w dalszym ciągu nie rozumie, co to w ogóle jest wspólnotowy ład moralny i do czego służy hołubiony przez wspólnotę system wartości. Nie mówiąc o tym, że ni w ząb nie pojmują, wedle jakiego systemu wartości kierują się na co dzień, a według jakiego kierować się powinni i czemu wychwytywanie tych różnic jest z ich perspektywy tak istotne.
Skutek? Dziennik "Rzeczpospolita" opublikował kiedyś rysunek Andrzeja Krauzego. Widać na nim raczkującego berbecia oraz bezbrzeżne osłupienie malujące się na twarzy jego ojca, gdy dziecko pyta: "Tatusiu, a jak Pan Bóg zwróci nam wolną Polskę, to znowu się zgodzimy, żeby Jaruzelski był prezydentem?". Finezyjna konkluzja, znakomicie podsumowująca dzisiejszy stan świadomości sporej grupy Polaków oraz mocne przekonanie niedouków, odwołujących się do tezy: "przecież od 1989 roku mamy wolną Polskę!". Andrzej Nowak, historyk i publicysta, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, ujmuje to samo słowami wwiercającymi się w jaźń jak sztylety: "Jeśli gen. Jaruzelski jest patriotą, to może należy się wstydzić patriotyzmu? Jeśli gen. Kiszczak jest człowiekiem honoru, to może lepiej nie mieć honoru?".
Tak jest, tak było i inaczej nigdy nie będzie: miary umożliwiające nam odczytywanie systemu wartości oraz rozumienie pojęć podstawowych, takich jak przyzwoitość czy honor, to rzecz bezcenna. Bez miar, bez punktów odniesienia, jesteśmy tylko chorągiewkami, bezrefleksyjnie wskazującymi stronę, w którą dmie wiatr sprowadzony nad nasze głowy, choć nie przez nas bynajmniej wywołany.
Procesy nieprawdziwe
Nie sposób normalnie żyć, nie podejmując racjonalnych decyzji. Czy można je podejmować, gdy jest się nieustannie oszukiwanym i wprowadzanym w błąd? Prezydent Lech Kaczyński na jednym z seminariów w Lucieniu opisał ów problem następująco: "Elementarny mechanizm demokratyczny nie może funkcjonować przynajmniej w miarę sprawnie, jeżeli rozeznanie potoczne – bo to z punktu widzenia mechanizmu demokratycznego jest najistotniejsze – tak bardzo odbiega od rzeczywistości".
Jak to wygląda w praktyce? W praktyce ludzie tuskoidalni za pośrednictwem tuskoidalnych mediów, sporej grupie Polaków (tej grupie ludzi zbudowanych z telewizorów) narzucają określone myśli, pożądane zachowania, a wreszcie zadziwiające czyny, rzeźbiąc w ludzkich umysłach obrazy odpowiadające poczynionym z góry założeniom. Socjotechnika to naprawdę nie jest dziś jakaś czarna magia, na całej tej nieszczęsnej planecie dostępna dwóm czy trzem szamanom. W efekcie kształtowanie ludzkich poglądów i postaw staje się coraz łatwiejsze, zgodnie z szokującą diagnozą Alvina Tofflera, mówiącą o tym, iż: "Techniki okłamywania rozwijają się szybciej niż techniki weryfikacji. Ludzie wierzą w różne rzeczy – w fakty albo procesy – które przestały być prawdziwe". Najgorsze zaś, że tak wielu poddawanych praniu mózgów najwyraźniej nie dostrzega, jak bardzo pochłania ich cuchnące szambo politycznego oraz moralnego relatywizmu.
Sfałszowane wartości
Ludzie przyzwoici obserwują oczywisty efekt: dramatycznie zakłamaną tożsamość narodową oraz zanik myślenia o Polsce jako wspólnocie pokoleń na przestrzeni dziejów – wspólnocie pokoleń minionych, obecnych i przyszłych.
Przyczyny tego stanu rzeczy to rzecz na inną okazję, lecz podstawowe fakty warto przypominać po wielekroć. Choćby te, że w wyniku II wojny światowej, w wyniku niemieckiego oraz sowieckiego ludobójstwa, śmierć poniosło ponad pięć milionów polskich obywateli. Że Polska utraciła połowę swojego historycznego terytorium, a Polaków zmuszono, by inkorporowali nowe, dotąd cudze przestrzenie. Że zwłaszcza po 1944 roku dokonywano na Polakach fizycznej oraz intelektualnej dekapitacji. Że nas mordowano, zaszczuwano czy zmuszano do emigracji. Wreszcie, że komunistyczna indoktrynacja non stop fałszowała wartości, które mogłyby na nowo konstytuować naród.
Niewykluczone, że suma wszystkich tych dramatów owocuje traumą, w wyniku której tak trudna jest dziś restytucja polskości w Polakach. Historyk Andrzej Nowak w swojej pracy "Westerplatte czy Jedwabne" wykazał wszak, do jakiego deficytu w obszarze narodowej tożsamości prowadzi przemilczanie czynów chwalebnych, przy jednoczesnym ustawicznym akcentowaniu momentów narodowej hańby. To uwaga bardzo na czasie w kontekście premiery najnowszego filmu Władysława Pasikowskiego.
• • •
Nie sposób prawidłowo odczytywać przeszłości i nie można budować satysfakcjonującej przyszłości, nie rozumiejąc, że wyłącznie moralne jednoznaczności pozwalają nam zachować przytomność umysłu w czasach, w których ludzie gnają za postępem i nowoczesnością tak szybko, że aż wiatr wysusza im mózgi. Niektórym naprawdę nic nie zostaje, żadna kropla wstydu.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Jak już kiedyś wspominałem, doprowadzenie kostuchy pod wskazany adres to żadna filozofia. Podobnie żadna to sztuka – zabić. Natomiast poziom mistrzowski osiąga się, obudowując konkretną śmierć potiomkinowską fasadą profesjonalnie przeprowadzonej katastrofy lotniczej. Czy też profesjonalnie popełnionego samobójstwa.
Ktoś żywi jeszcze jakieś wątpliwości, że coś mocno cuchnie? Być może ktoś taki rzeczywiście tu i ówdzie jeszcze się kręci, wszelako ludzie rozsądni dawno przestali się oszukiwać. Cuchnie, nawet jeśli niekoniecznie trotylem. Cuchnie tym bardziej, że nie ma znaczenia, kto zasiada w parlamencie, kto kieruje rządem, kim jest prokurator generalny czy komendant główny policji. Nie ma znaczenia, ponieważ w Polsce pod rządami tuskoidów z Platformy Obywatelskiej to nie parlament i nie rząd, lecz persony składające się na "grupę trzymającą władzę" ustalają reguły gry. Nie przejmując ani "państwem prawa", ani demokracją, ani w ogóle niczym.
Jakże przewidująco w kontekście ostatnich wydarzeń brzmi wyznanie śp. Janusza Kurtyki, poczynione w obecności dziennikarki Anny Pietraszek na cztery dni przed tragicznym lotem do Smoleńska: "Demontaż państwa już się skończył, teraz zaczną znikać ludzie".
Się posprząta
Dlaczego musiał "zniknąć" członek załogi jaka-40, którym 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska lecieli dziennikarze, a który twierdził (i nigdy nie zmienił zdania), że kontroler wieży smoleńskiego lotniska pozwolił załodze rządowego tupolewa zejść na wysokość 50 metrów? Depresja? Kłopoty rodzinne? Hazard? Choroba pradziadka? Nie ma obaw, coś się wybierze, coś się dopasuje. Najważniejszy i tak jest metabolizm. Jak to ujął jeden z blogerów: "należałoby pobrać ze zwłok próbki płynów ustrojowych i tkanek natychmiast po śmierci, i natychmiast badać je metodami spektroskopii masowej. Ale komu by się w Polsce chciało w tym celu specjalnie przychodzić do pracy w weekend".
Ot, kolejny zwariowany wyznawca spiskowej teorii dziejów. Przecież w Polsce nie zdarzają się morderstwa polityczne, gdzieżby. Są tylko wypadki drogowe, zawały serc, udary mózgów, a przede wszystkim są samobójstwa. I są ekipy sprzątające bałagan, jaki po tych wydarzeniach chwilowo powstaje. Wszystko oficjalnie, wszystko zgodnie z procedurami, wszystko lege artis. Się nabałaganiło, się posprząta. Porządek w państwie być musi, więc odpowiednie służby czyszczą, ino furczy.
"Nie mam zamiaru oskarżać Platformy Obywatelskiej o jakieś drugorzędne przestępstwa. Ja oskarżam o to, że współdziała z mafią, która niszczy państwo polskie" – wypalił kiedyś Antoni Macierewicz, człowiek, któremu przestępcza banda przez ostatnie ćwierć wieku usiłuje przykleić łatkę oszołoma. Zaiste, to, co rzekł, rzekł bezceremonialnie. Lecz czy ktokolwiek z grona ludzi przyzwoitych może dziś żywić jakiekolwiek wątpliwości, jak bardzo uzasadnione były to słowa?
Ludzie zniewolenia
"Czarny obraz polskiego państwa przeraża na każdym kroku" – powiada Jerzy Jachowicz. I zaraz dodaje: "Tendencyjne, posłuszne władzy sądownictwo, nieudolna i usłużna wobec polityków prokuratura, amatorska i skorumpowana policja, nieprzychylna szaremu obywatelowi administracja państwowa – oto w telegraficznym skrócie charakterystyka kilku najważniejszych dla funkcjonowania państwa obszarów".
Ale to co najwyżej czcze eufemizmy. W polskich władzach, na każdym ich poziomie: czy to we władzy ustawodawczej, wykonawczej czy sądowniczej, wszędzie tam roi się od ludzi skompromitowanych, a przy tym równie wiarygodnych, co szanowny pan prokurator wojskowy, pułkownik Mikołaj Przybył. Z tym koniecznym dopowiedzeniem, że on "tylko" odegrał rolę przydatnego w danym momencie idioty, przestrzeliwszy sobie policzek, a aktualnie rządzący Polską uparli się przestrzeliwać nam rozsądek, narażając naród na prawdziwą gehennę.
A jednak nadal rządzą. Prawdę powiedziawszy niewiele mówi to o nich, sporo mówiąc o ludziach z deficytem właściwości i charakteru, czyli tych, którzy rządy swoich nadzorców legitymizują własną gnuśnością.
Swoją drogą, tym bardziej należy takim ludziom przypominać, że kiedy w jakimś kraju władzę nazbyt długo sprawują osobnicy przebiegli i uważający się za mądrych, to takie państwo niechybnie skazane jest na zagładę. Zagładę pewną tym bardziej, gdy większość obywateli danego państwa, starannie tresowana grepsem dzień po dniu sączącym się z telewizorów, wbrew faktom pozwala sobie wmawiać przekonanie o świetlanej przyszłości oraz przyzwoitości rządzących. Jak to ujmował Jan Paweł II: największe zagrożenie dla wolności człowieka powstaje wówczas, kiedy się go zniewala, mówiąc jednocześnie, że czyni się go wolnym.
* * *
Każdy naród ma takie elity, na jakie zasługuje poprzez świadome zaniechania w obszarze wartości. Oto prawdziwe źródło narodowej degeneracji i to stąd bierze się zobojętnienie członków tego czy innego narodu w sytuacjach dla danego narodu krytycznych. Jak to ujmuje Roger Scruton: "Ilekroć zezwalasz, by przestępstwo nie zostało właściwie ukarane, stajesz po stronie zła".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Postęp, nowoczesność, awangarda. Wolność, równość, wszyscy ludzie będą braćmi. I tak dalej, i tak dalej. Czyż można dziwić się, że w tych okolicznościach realia Nowego Wspaniałego Świata wylewają się na nas niczym nieczystości z węża szambiarki, na dodatek pod ciśnieniem?
Fizyki oszukać nie sposób, więc wstąpiwszy na równię pochyłą, można się już tylko staczać. Jeden przykład – Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi opracowało nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, a to w zakresie przepisów regulujących zasady uboju. Z projektu wynika, że osoba uśmiercająca zwierzę na potrzeby konsumpcji domowej (powiedzmy: aby hodowaną przy kurniku świnię przerobić na golonkę czy schab), będzie musiała przejść, zakończony egzaminem, specjalistyczny kurs, zapoznając się między innymi ze sposobami krępowania i ogłuszania zwierząt.
Wszystko pięknie, młodsi bracia i te rzeczy, wszelako przy okazji warto, a nawet koniecznie należy podkreślić, że z mordowaniem najmłodszych egzemplarzy naszego własnego gatunku nie ma problemów natury, powiedzmy: biurokratycznej. Prawdę powiedziawszy, nie ma z tym żadnych problemów, wystarczy łyknąć pigułkę.
Komu lody, komu
Jak to dziwnie plecie się na tej nadwiślańskiej ziemi: pigułki wywołujące poronienie dostać u nas łatwo, natomiast o lekarstwa ratujące życie niejednokrotnie walczyć trzeba w sądach. Bywa, szpitale odmawiają pacjentom terapii, i weź człowieku coś z tym zrób, gdy sędziowie w Polsce rozgrzani politycznie, acz nierychliwi społecznie, sprawy sądowe ciągną się miesiącami, a choroba robi swoje i czekać nie chce.
Receptą miała być tak zwana komercjalizacja szpitali. Pierwszą osobą otwarcie informującą o tym Polaków (choć nie z własnej inicjatywy) była posłanka Platformy Obywatelskiej Beata Sawicka (wyrok w pierwszej instancji: trzy lata pozbawienia wolności). Nim z oczu tej kobiety trysnęły fontanny łez, wachlarzem skutecznie udawanej boleści głusząc fakty, Sawicka mówiła tak: "Tyle mam układów teraz wypracowanych i to wszystko w łeb weźmie, bo nie problem byłby, gdybyśmy my wzięli władzę. Tylko problem jest, jak oni jeszcze raz wezmą władzę i na swoich ludzi powymieniają na kolejne władze". O kręceniu lodów dwa proste zdania, nawet jeśli wypowiedziane bez przesadnej troski o język ojczysty.
Tymczasem raport Najwyższej Izby Kontroli na temat komercjalizacji szpitali nie pozostawia złudzeń: "Komercjalizacja większości skontrolowanych szpitali nie przynosi zamierzonego efektu. Kolejki pacjentów nie zmniejszają się, całkowite zadłużenie służby zdrowia nie maleje, a część z poddanych przekształceniom szpitali wpada w kolejne długi".
Z powyższym korespondują wyniki badań pt. "Barometr zdrowia", w których szósty raz z rzędu sprawdzano poziom zadowolenia obywateli z jakości służby zdrowia w dziewięciu państwach Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Niestety, i tutaj szydło wychodzi z worka, mocno w paluchy kłując. Oto blisko co piąty Polak musi darować sobie realizację recept, a co dziesiąty z powodu kłopotów finansowych rezygnuje z wizyt u specjalistów czy w ogóle z leczenia (w 2009 r. 13 proc., w roku 2011 aż 41 proc.).
Głupsi niż kałuże
To wszystko przez tę ponadprzeciętną mądrość naszych specjalistów od systemu ochrony zdrowia, nie może być inaczej. A przecież im bardziej człowiek samemu sobie wydaje się sobie mądrzejszy, tym bardziej innym ludziom rzuca się w oczy jego głupota. Najwyraźniej niektórzy najmądrzejsi z mądrych stają się wtedy głupsi niż kałuże.
Weźmy takiego Jana Hartmana, profesora nauk humanistycznych, wykładowcę akademickiego, członka reaktywowanej w Polsce w roku 2007 organizacji B'nai B'rith ("Synowie Przymierza"). Tak, tego osobnika zafascynowanego tolerancją, który przy okazji dyskusji wokół zapłodnienia in vitro otwartym tekstem przyznał, że nie chodzi wcale o "ciężką dolę niepłodnych matek", tylko o to, by "złamać wpływ Kościoła".
Niedawno Hartman wydalił z siebie takie oto słowa: "Chuligani i chamy mają się dobrze na naszych ulicach, w autobusach i szkołach. Społeczeństwo – nawet mocno zbudowani młodzi mężczyźni – milczy. Większość z obawy przed pobiciem udaje, że nie widzi agresji. Jesteśmy sterroryzowani przez łobuzerię (...)".
Prawda, jaki pan profesor Hartman spostrzegawczy? Dłonie same składają się do oklasków. Niestety, tę przemowę kończą deklaracje nader dyrektywne w tonie: "powinniśmy wypracować inne, skuteczne sposoby nauczania w szkole zasad". Jakich mianowicie zasad panie Hartman, przepraszam bardzo?
I teraz proszę wybaczyć mi werbalną dosłowność: to są ocipieńcy. Tak nazywam głupców, którzy jedną ręką nawołują do motywowania nauczycieli, by wpajali młodzieży zasady oraz uczyli odwagi, by tych zasad bronić, a drugą zdzierają ze ścian krzyże i dezawuują odwiecznego depozytariusza zasad, o których mówią.
Krzysztof Ligęza
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Brudny nos Pinokia
Przed tygodniem wspominałem w tym miejscu, śladem branżowego pisma "The Lancet", że w polskich szpitalach nawet dziesięć osób na sto umiera w wyniku planowych operacji chirurgicznych, co więcej, że ta upiorna statystyka nie dotyczy nagłych wypadków czy skomplikowanych zabiegów.
Wspomniałem też, że nasze Ministerstwo Zdrowia stanowczo oprotestowało wyniki badań. Dziś muszę koniecznie dodać, że ze strony naszych specjalistów od zdrowia niczego innego jak stanowczego protestu nie należało oczekiwać. Nie należało tym bardziej, gdy dysponuje się wiedzą o traktowaniu pacjentów na szpitalnych oddziałach zwanych nie wiedzieć czemu "ratunkowymi".
Dni ubezpieczonego
Mianowicie tak oto są oni traktowani, że, półprzytomni z bólu, leżąc we własnych odchodach, z połamanymi kośćmi miednicy, czekają dwie godziny na konsultację ortopedyczną. Dwie godziny! Powyższe zdarzyło się na "oddziale ratunkowym" szpitala o najwyższym stopniu referencji, w mieście z aspiracjami do stolicy województwa. Pacjent, o którym piszę, zmarł po paru dniach, na skutek pourazowych i pooperacyjnych powikłań.
Banda konowałów i urzędasów, nie żadnych lekarzy. A idźcie wy z waszym guru do diabła, tam wasze miejsce. Albo do ZUS-u idźcie i z "Dni ubezpieczonego" nigdy nie wracajcie.
"Dni ubezpieczonego", boki zrywać. "Chcemy naszym klientom przekazać wiedzę o zasadach podlegania ubezpieczeniom społecznym oraz o prawach i obowiązkach, jakie z tego tytułu wynikają" – wykrztusza z siebie szacowna instytucja zwana niekiedy zasadnie acz bardzo kąśliwie Zakładem Utraty Składek. "Wyjaśnimy, co dzieje się ze składkami, gdzie są ewidencjonowane i na jakie cele przeznaczone" – dodaje ZUS ustami jednego z dyrektorów. To niechybnie tytułem żartu, który brzmi niczym śmieszny dowcip w czasie ceremonii pogrzebowej.
Niemniej teraz wiemy już, jak bardzo nam Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest potrzebny. Sama instytucja jest potrzebna, a przede wszystkim – jasna rzecz! – bardzo potrzebni są zatrudnieni w tejże instytucji urzędnicy. Swoją drogą, gdyby zatrudnić ich jeszcze więcej, dopiero by się nam poprawiło, ho, ho! Najpewniej przez tę ich urzędniczą wiedzę, którą tak bardzo pragną się z nami dzielić.
A kto nie zechce w zdroju wiedzy z ZUS-u dobrowolnie i z głową zanurzyć się – tego na oddział ratunkowy. Tam jeden z drugim absztyfikant i malkontent poleżą sobie godzinkę czy dwie, następnie po nieszczęśnikach posprząta się – i załatwione. Podobnie jak w ZUS-ie, na polskich oddziałach ratunkowych również wiedzy dostatek. Można powiedzieć: wylewa się z basenów.
Największa przegrana
Na temat stanu nadwiślańskiego systemu ochrony zdrowia w sejmowym przemówieniu Donalda Tuska nie padło ani słowo. I nawet nie z tego powodu wspomniane expose rozszarpano na strzępy. Od siebie dodam tyle, że miłościwie nam panujący premier przegrał siebie i swoją rolę w historii w ciągu paru godzin, jednego dnia, mianowicie 10 kwietnia 2010 roku. Owszem, człowiek rozumny dostrzegał w tym człowieku predyspozycje do zachowań podłych i nikczemnych, ale dopiero realia polityczne po 10 kwietnia przerosły go ostatecznie, ostatecznie definiując, a zarazem definitywnie przekreślając. Kto wie, czy fakt, że Donald T. dotąd nie potrafi zachować się jak mężczyzna i nie odchodzi z życia publicznego, to nie jest jego największa przegrana.
Po 10 kwietnia Donalda T. nie warto słuchać. Nie warto, albowiem czyniąc to, infekujemy umysły, wkraczając do aksjologicznego rynsztoka. To oczywiste: kiedy wpuścimy do mieszkania kłamstwo, nieprzyzwoitość i podłość, nie ma to, tamto – parkiet zachlapany, a na smród sposobu nie ma. Nie pomogą płyny, mleczka, proszki, żele, pasty, tabletki, granulki, udrażniacze, neutralizatory zapachów, wybielacze, szampony, zmywacze, balsamy, odświeżacze i co tam jeszcze Matka Chemia rekomenduje rozsądnej gospodyni. Na aksjologiczny brud kapiący z nosa Pinokia nie ma skutecznego, a zarazem szybko działającego środka. Owszem, podobno Boguś Prztyprztycki poradził sobie, używając sporej dawki napalmu, ale ani Prztyprztyckiego, ani jego żony nikt już potem nie widział.
Krzysztof Ligęza
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Życie to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. W tym boju bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Po której stronie stoisz?
Jeszcze do niedawna każdy, byle tylko nie Jarosław Kaczyński, aż tu nagle proszę: nieważne kto, byle nie Donald Tusk. Jak to się dziwnie plecie na tym świecie, że dnia ani godziny żaden tak zwany elektorat nie zna. Że o tytularnych premierach czy zwykłych członkach elektoratu nie wspomnę.
Bo to przez sondaż, czyli właśnie przez głos elektoratu, ta zmiana. Zmiana przez jednych wypatrywana, a dla innych w żadnej części nie do zaakceptowania. 39 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, 33 proc. dla Platformy Obywatelskiej, a potem długo, długo nic. Takie wyniki niejednego wprawiły w osłupienie.
Mało skromnie wyznam, że mnie konfuzja ominęła. Ja uparcie powtarzam swoje: istnieje kilka skutecznych narzędzi, umożliwiających tresurę tak zwanego elektoratu do zadowalającego władców marionetek poziomu "trzoda u wrót masarni". Jednym z tych narzędzi są sondaże zwane "badaniami opinii". De facto służą one do odczytywania oraz kontrolowania trendów. Przy czym wyłącznie to drugie dotyczy przestrzeni publicznej, bo tylko to rzuca się dziennikarskim hienom na żer.
Innymi słowy, nie ma czym aż tak się podniecać i trzeba wiedzieć, że czas prawdziwych przetasowań na scenie zwanej powszechnie acz niesłusznie sceną polityczną, dopiero przed nami.
Protest pryncypialny
Jako się rzekło, przed nami zmiany na scenie zwanej polityczną, zatem przed nami również wielce frapująca sondażowa przyszłość. Natomiast zupełnie za nami wyniki innych badań, opublikowanych niedawno w tygodniku "The Lancet". Mianowicie w kwietniu 2011 roku prześledzono los prawie 50.000 pacjentów "chirurgicznych" w ponad pięciuset szpitalach w 28 państwach Starego Kontynentu. Pod lupę brano wyłącznie przebieg leczenia i szpitalnej rekonwalescencji po rutynowych, planowych operacjach. Żadnych mocno skomplikowanych zabiegów kardiologicznych czy neurologicznych. Szacowano zaś, jaki procent pacjentów nigdy ze szpitali nie wyszło – ponieważ zmarli albo bezpośrednio w wyniku tychże standardowych operacji, albo w wyniku pooperacyjnych powikłań. I cóż się okazało?
Okazało się, że o ile w Niemczech umiera (przypomnę: po wykonaniu operacji o rutynowym charakterze) dwadzieścia pięć osób na każdy tysiąc pacjentów poddanych zabiegom (w Norwegii, Szwecji, Finlandii, Szwajcarii i Holandii nieco mniej, we Włoszech, Irlandii, Rumunii więcej, w Chorwacji nawet trzykrotnie więcej), to w Polsce z życiem rozstaje się co najmniej dziesięć procent szpitalnych pacjentów (co oznacza, iż statystycznie rzecz ujmując, na sto planowych zabiegów mamy w Polsce minimum dziesięć wypadków śmiertelnych – bezpośrednio "na stole", bądź w wyniku powikłań).
Po ujawnieniu tych szokujących danych, w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej zawrzało. Szczęściem Ministerstwo Zdrowia pryncypialnie przeciwko liczbom zaprotestowało, natychmiast dezawuując dokonania najwyżej cenionego i najdłużej wydawanego na świecie medycznego czasopisma branżowego. Ot, "The Lancet" nieodpowiedzialnie opublikował fałszywe dane, może metodologię zakłamał czy coś w tym rodzaju, normalnie nie ma o czym gadać. I dyskusja umarła jak ci nieszczęśni pacjenci, o których w badaniach wspominano.
Między prawdą a kłamstwem
Wbrew pozorom, powyższe refleksje nie dotyczą ani sondaży, ani dramatycznej sytuacji w polskim systemie ochrony zdrowia. Wszystko, co napisałem, wszystko co do ostatniej literki, należy tłumaczyć w kontekście tego jednego pytania ze wstępu: "po której stronie stoisz?".
Bo życie naprawdę jest areną, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Bo w tym boju bezstronność naprawdę jest iluzją, zaś deklaracja neutralności niekwestionowanym oszustwem. Bo człowiek przyzwoity naprawdę musi wiedzieć, którą stronę wybiera, i w imię czego pragnie przy niej trwać bez względu na okoliczności. Wreszcie, bo rację ma ksiądz Stanisław Małkowski, oświadczając, iż: "Złudzeniem jest mniemać, iż między prawdą i kłamstwem, dobrem i złem, życiem i śmiercią istnieje jakaś miła przestrzeń neutralna, w której możliwa jest samorealizacja, bez piekła i bez nieba, bez szatana i bez Boga, poza dobrem i złem, na wzór zwierząt".
Zatem: po której stronie stoisz?
Pytam i będę to pytanie powtarzał nieustająco, wciąż i wciąż na nowo, i raz za razem. Albowiem dla rzeczywistych władców naszego świata, dla ludzi skrytych za medialną mgłą i kaleczących świat do krwi, nie ma nic bardziej złowrogiego, niż uczciwy człowiek.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"
"Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.
Jak chciał Cyprian Kamil Norwid: cisza to zbieranie głosów. Ci, którzy sami są głosami, ale którzy nie potrafią trwać w ciszy, gdy ich państwo skowyczy z bólu, 29 września spotkali się w Warszawie.
Zbigniew Kuźmiuk w niedzielę, 30 września: "Jeżeli więc tysiące ludzi z własnej nieprzymuszonej woli przez wiele godzin najpierw jadą do Warszawy, aby publicznie zaprezentować takie postawy, a później przez wiele godzin będą do swoich miejsc zamieszkania wracać, to oznacza ich ogromną determinację, aby naprawiać Polskę. Te tysiące ludzi wczoraj na ulicach Warszawy, świadczą o tym, że Polska się obudziła".
Być może rzeczywiście Polska się obudziła, a być może dopiero się budzi. Tak czy owak, manifestacja, zdaniem warszawskiej policji: "największa od lat", zgromadziła według różnych szacunków od 120.000 do 200.000 uczestników. Nie było większej od paru dekad, nie licząc papieskich pielgrzymek. Dziesiątki, dziesiątki tysięcy ludzi, prawdziwa ludzka rzeka płynąca ulicami Warszawy, ocean przystrojony biało-czerwonymi flagami. Rzeczywiście, serce rosło. Rodziny z małymi dziećmi, grupki młodzieży, babcie i dziadkowie z wnukami, reprezentanci Kościoła w koloratkach, przedstawiciele partii opozycyjnych, tłum związkowców, nie zabrakło nawet inwalidów na wózkach. Ja jednakowoż odegram teraz rolę nadzwyczajnie ponurego malkontenta, by rzec: mało nas do pieczenia chleba.
* * *
Demonstracja demonstracją, tłumy tłumami, lecz Telewizja Trwam nie dostanie koncesji na multipleks, bo to jest być albo nie być obecnego układu. Rząd głosem premiera Tuska bierze odpowiedzialność za wszystko, ale odpowiadać nie chce i nie zamierza za nic. Macie pracować do śmierci, bo przeputaliśmy wasze emerytury. Nie przeprosimy za Smoleńsk, bo tańczycie na trumnach. I tak dalej, i tak dalej.
Kilka dni przed manifestacją najsłynniejszy polski redemptorysta, ojciec Tadeusz Rydzyk, zauważył: "Jesteśmy poddawani obróbce propagandowej, której trzeba umieć i chcieć się przeciwstawić. Niech ci, którzy występują przeciwko nam, nas zobaczą. Niech widzą, że jesteśmy, ilu nas jest, że nas nie uśpili". Potem na placu Trzech Krzyży przeżywaliśmy Mszę Świętą. Potem ruszył imponujących rozmiarów marsz. Rzecz w tym, iż tę celebrę (i mszę, i marsz) Jan Krzysztof Kelus skomentował dawno temu słowami słusznymi, choć zupełnie pozbawionymi kontekstu chrześcijańskiego: "modlitwa modlitwą, a tu trzeba brzytwą. Albo jeszcze gorzej, sprężynowym nożem".
* * *
Mało nas do pieczenia chleba, powtórzę. A przecież rząd Donalda Tuska można przewrócić od ręki. To równie proste, co pstryknięcie palcami. Niczym zdmuchnięcie świeczki. By ten rząd upadł w połowie tygodnia, wystarczy w poniedziałkowe południe wyprowadzić na ulice Warszawy dwa miliony ludzi, żądających natychmiastowej dymisji gabinetu. Niechby zgromadzili się na placu Trzech Krzyży, na Nowym Świecie i na Krakowskim Przedmieściu. Niech prowadzi ich krzyż niesiony przez księdza Stanisława Małkowskiego, a modlitwie przewodniczy kościelny hierarcha o autorytecie drohiczyńskiego biskupa Antoniego Dydycza. Niechby wszyscy ci ludzie zostali w centrum Warszawy, modląc się, do wtorku. I do środy.
Do wieczora trzeciego dnia tygodnia ten rząd byłby martwy. Albowiem nie ma takiej władzy, która wytrzymałaby wyrażone w ten sposób żądanie, dodatkowo legitymizowane mocą Kościoła. Tak jak nie istnieją siły policyjne, zdolne powstrzymać dwa miliony zdesperowanych ludzi przed wymierzeniem sprawiedliwości złodziejom, oszustom i łgarzom poprzebieranym w "obywatelski mandat wyborczy".
Krótko mówiąc, idzie o to, Szanowni Państwo, by Warszawę odwiedziła rzesza rzeczywiście przebudzonych, a nie tylko większa niż zwykle liczba przekonanych.
* * *
Główny Urząd Statystyczny podał niedawno, że około trzech milionów Polaków żyje w prawdziwej nędzy. Że lawinowo rośnie liczba osób zagrożonych ubóstwem. Zagrożonych, czyli takich, którym nie wystarcza pieniędzy na zaspokojenie choćby elementarnych potrzeb. Ludzie ci muszą wciąż wybierać między czynszem, opałem, gazem, elektrycznością, środkami czystości, ubraniem, lekarstwami czy żywnością. Podobno są w Polsce gminy, w których co druga rodzina puka do drzwi ośrodków pomocy społecznej, a podwyżki wielu zmuszają do oszczędności w stopniu często oznaczającym głód – zwłaszcza tam, gdzie choć jedna z osób dorosłych straci pracę. Na nędzę szczególnie narażone są dzieci, a nawet stałe zatrudnienie niekoniecznie zapewnia polskim rodzinom dochody powyżej pułapu zagrożenia biedą.
I tak dalej, i tak dalej. Tym trzem milionom Polaków na nic informacje o średniej płacy przekraczającej kilka tysięcy złotych, tak samo jak na nic im rozbawienie widywane na twarzy ministra Rostowskiego z ukontentowaniem deliberującego nad budżetem. Czy pierzaste, puste obietnice Donalda Tuska. Tym ludziom, podobnie jak całej Polsce, potrzebny jest Jarosław Kaczyński. A mówiąc słowami ojca Tadeusza Rydzyka: "Informacja, formacja, organizacja i akcja".
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Pamięć znieważona
Rodziny poległych w Katastrofie Smoleńskiej nie mają i nie mogą mieć pewności, czy groby, które odwiedzają, przy których gromadzą się i modlą, rzeczywiście są grobami ich najbliższych.
Poza nielicznymi wyjątkami, na dobrą sprawę nie wiemy, czyje ciała spoczywają w dziesiątkach trumien, pieczołowicie zalutowanych w Rosji. Stało się tak w wyniku wołających o pomstę do nieba, serwilistycznych decyzji oraz skandalicznych zaniechań, autorstwa polskiego rządu. Rządu, którym piąty rok kieruje Donald Tusk.
Z jakim efektem kieruje? Ano: "Gdyby ambasadorowi jakiegokolwiek zachodniego państwa samochód na smoleńskiej ulicy przejechał pieska, zrobiłoby ono więcej dla wyjaśnienia sprawy niż zrobiła III RP dla wyjaśnienia śmierci dwóch prezydentów, szefów najważniejszych instytucji, generałów, posłów i wielu wybitnie zasłużonych obywateli" – jak to niedawno celnie podsumował Rafał Ziemkiewicz, niejako uzupełniając opinię Włodzimierza Cimoszewicza sprzed dwóch lat, gdy ten orzekł, że prokuratura "zachowuje się tak, jakby chodziło o włamanie do garażu na Grochowie".
Konkretna twarz
Ale prócz rażących błędów w przewodzeniu rządowi, jest także coś więcej. Oto mentalna barbaria, która niczym zabójcze tsunami zalała Polskę po 10 kwietnia 2012 roku, zyskała w wymiarze personalnym konkretny fundament i konkretną twarz (przy czym należy rozumieć, że nie jest to li tylko wymiar symboliczny). Jest to właśnie twarz Donalda Tuska. Dlatego też, tym bardziej w tych dramatycznych okolicznościach, warto nieustannie powtarzać i innych do powtarzania zachęcać: w każdym normalnym kraju ujawnienie tak wstrząsających faktów niechybnie doprowadziłoby do przesilenia, w wyniku którego rząd winny zaniedbań zostałby zmieciony ze sceny, zdmuchnięty niczym świeczka i odesłany w niebyt, albowiem w państwie troszczącym się o zachowanie podstawowych standardów przyzwoitości każdy przejaw braku wiarygodności u osób publicznych natychmiast takie figury zabija. W każdym razie zabija je w wymiarze politycznym.
Czemu między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca sytuacja wygląda inaczej? Ponieważ tutaj o trwaniu lub nie podobnych postaci decydują ludzie ukryci za kulisami. Za kulisami, czyli w krainie, do której nie dociera telewizyjna kamera i w której nie ma miejsca dla wartości pt. "wiarygodność". W świecie za kulisami liczy się gra w starannie zdefiniowanym obszarze, gra starannie zdefiniowanych interesów, przy czym zarówno obszar, jak i interesy zdefiniowano jeszcze w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego stulecia.
Kilka pytań
I w kontekście kulis kilka, można powiedzieć wiecznych, pytań. Mianowicie skąd wzięły się "elity" dzisiejszej Rzeczypospolitej? Kto i w jaki sposób kształtował kręgosłup moralny Lecha Wałęsy? Kto wychowywał Andrzeja Wajdę? Bronisława Komorowskiego? Donalda Tuska? Leszka Balcerowicza, Seweryna Blumsztajna, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Rotfelda, Aleksandra Smolara – oraz ich totumfackich i współpracowników? Jakie znaczenie miało to dla późniejszych życiowych wyborów tych ludzi? A jakie znaczenie ma dla wyborów dokonywanych dziś przez persony namaszczane na autorytety przez telewizję? Jak na poczucie moralności współczesnego Polaka wpływa okoliczność, że nawet w wymiarze politycznym establishment nie ponosi odpowiedzialności za czyny, jakich dopuszcza się, będąc u władzy czy tylko przyklejając się do władzy fartucha? I tak dalej, i tak dalej.
Kto chce, widzi: miliony obywateli poza krajem, nic nie znacząca pozycja w światowych statystykach, nijaka skuteczność we współczesnych realiach politycznych. Do tego zadłużenie pętające skutecznie przedsiębiorczość dwóch, może trzech przyszłych pokoleń. Do tego rząd akceptujący niegodną pozycję między kręcącymi się żarnami strategicznego partnerstwa, nieustannie czapkujący interesom Moskwy i Berlina. Nad tym wszystkim telewizja, walcująca opinię publiczną pod wizję paneuropejskiej szczęśliwości, zaś tytułem dopełnienia, emerytalne uposażenia katów wyższe niż wzgardliwe zapomogi, łaskawie wypłacane ofiarom.
* * *
Bez najmniejszych wątpliwości: całe zło, wszystek brud, z którym musimy dziś borykać się w każdym obszarze życia, to są bezpośrednie choć odłożone w czasie skutki bagna aksjologicznego, w które wepchnięto Polskę ostatecznie na przełomie lat 1989/1992. Z dobrym przybliżeniem da się powiedzieć, że polskie "elity" zapomniały o przyzwoitości, więc przyzwoitość Polaków opuściła, a tym samym nie mogło być mowy o zajęciu należnej nam pozycji w historii. Dlatego dziś inni wskazują nam miejsca, w których nas niewolą.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Aby skutecznie opierać się manipulacjom, człowiek powinien wiedzieć, skąd przychodzi, na czyich ramionach stoi oraz dokąd zmierza. Innymi słowy, musi znać swoją tożsamość i wartość, musi rozumieć, kim naprawdę jest. Dopiero ta wiedza zamienia się w pancerz, osłaniający jednostkę przed skutkami działań ludzi podłych i nikczemnych.
W zbiorze esejów Michaiła Gellera i Aleksandra Niekricza, dotyczącym historii Związku Sowieckiego, a zatytułowanym "Utopia u władzy", czytamy: "Pamięć czyni z człowieka człowieka. Pozbawiony pamięci, przekształca się w amorficzną masę, z której nadzorcy przeszłości mogą formować, co im się żywnie podoba". Z tym przekonaniem polemizować nie sposób. Tymczasem mijają dni i tygodnie, a my ciągle konfrontowani jesteśmy z faktami dowodzącymi, że na oczach Polaków ich państwo rozsypuje się w proch. Że między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, w każdej praktycznie sferze naszego życia wszystko gnije, rozpada się i niszczeje, podczas gdy figury tuskoidalne wpychają nieszczęśliwy kraj w otchłań niebytu, ludziom niepokornym kolanami dociskając tchawice. Jak to bardzo przystępnie ujął w minioną niedzielę w kazaniu skierowanym do uczestników Pielgrzymki Ludzi Pracy ordynariusz drohiczyński, biskup Antoni Dydycz: "Gdzie się dotkniemy, to zaraz smród. I sądownictwo, i prokuratura, i oświata, i służba zdrowia, administracja".
Świat moralnych urojeń
Co prawda, to prawda. Jak to wpływa na poczucie własnej wartości Polaków, ludziom rozumnym wyjaśniać nie trzeba. Nie trzeba też specjalnie sokolego wzroku, by dostrzec, że naród coraz szybciej rozpada się nam na ludzi tworzących tłum ogłupiany na masową skalę i ulegający manipulacji równie łatwo co kilkuletnie dzieci. Tłum niczym przedszkolaki z grupy młodszej pierzchający we wszystkie strony pod byle pretekstem. Nic nie straciły na aktualności słowa Romana Dmowskiego, który przed stu laty w "Myślach nowoczesnego Polaka" pisał: "Niedołęstwo nazwał [naród polski – przyp. KL] szlachetnością, tchórzliwość – rozwagą, służbę u wrogów – działalnością obywatelską, zaprzaństwo – prawdziwym patriotyzmem. Wszelkie niemal pojęcia polityczne wywrócił, zaczął żyć w świecie moralnych urojeń, a przystosowując się do tego bytu, zaczął nawet tępić w sobie wszelkie zdrowe skłonności, wszelkie przejawy instynktu samozachowawczego".
Odnosząc powyższe do teraźniejszości, sytuacja wygląda w ten sposób, że tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu tracimy przyrodzoną każdej poważnej wspólnocie zdolność tworzenia koherentnej wizji własnych dziejów. Wizji obejmującej przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość. Wyzuwani z jednolitego słownika pojęć i emocji kształtujących aksjologiczną podstawę funkcjonowania narodu, spora grupa Polaków pozwala okaleczać się mentalnie. Wdeptywać w cudze grzechy. Niewolić z powodu utraty poczucia własnej wartości. W tym kontekście nie dziwią słowa biskupa Dydycza: "Nie można patrzeć beztrosko na to, co się dzieje".
Oni się boją
Zaiste Polska dawno nie słyszała tak mocnych słów z ust pasterza Kościoła, słów mocą autorytetu potwierdzających katastrofalny stan państwa: "Sejm jawnie nie wypełnia swojej podstawowej misji. Nie kontroluje rządu. Powinien być rozwiązany. Nie pełni swojej zasadniczej funkcji. (...) Może nas napawać bólem, że nawet na cmentarzach, nawet w świątyniach, społeczeństwo nie wytrzymuje i kiedy dostrzega tych, którzy mają wiele twarzy i różne słowa na różne okoliczności, zaczyna protestować".
W istocie, jak tu nie protestować, skoro władza lekceważy wolę społeczeństwa, tym samym odcinając się od rzeczywistości, w jakiej to społeczeństwo na co dzień egzystuje. Jeden z obrazów opisujących dramatyczną upiorność tej sytuacji nakreślił ostatnio Sylwester Latkowski: "Jak ktoś zarobi na lewo dwa czy trzy tysiące złotych i nie zapłaci podatku, oszukując w ten sposób urząd skarbowy, to od razu ma na karku urzędników. A jak ktoś jeździ najnowszym mercedesem klasy S, mieszka w luksusach, szasta pieniędzmi na lewo i prawo, a na ręce ma zegarek za sto tysięcy, to urząd skarbowy nie może się do tej osoby dobrać, a kontrole w takim przypadku przebiegają nieudolnie. Dlaczego? Rozmawiałem z urzędnikami skarbowymi: oni się po prostu boją".
Fakt. Nieprzyzwoitych urzędników skorumpowano (o co najwyraźniej coraz łatwiej i pieniądze wcale niekoniecznie są do tego potrzebne), przyzwoici boją się, to więcej niż pewne – wszelako strach nie może przecież oznaczać rezygnacji z walki w obronie podstawowych wartości konstytuujących wspólnotę. W przeciwnym razie nie ma mowy o żadnej wspólnocie.
* * *
Powyższe, jak każde inne, równie podobne, musi rodzić frustrację i zniechęcenie. Przy czym spora część owych frustracji i zniechęceń bierze się z braku zrozumienia dla faktu, iż we współczesności brutalnie anektowanej przez hordy kulturowych marksistów nie sposób uniknąć sytuacji konfliktowych, od człowieka przyzwoitego wymagających nieustannych wyborów i rozstrzygnięć – a jak tu cokolwiek rozstrzygać, gdy okrada się nas z miar, tym samym pozbawiając punktów odniesienia, zaś medialna sitwa z wielkim powodzeniem przerabia ludzkie mózgi na galaretkę z giczy cielęcej?
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…