Krzysztof Ligęza
Widnokręgi
We fragmencie przestrzeni publicznej zawłaszczonej przez marksistów kulturowych, treść przekazu dawno przestała się liczyć. Owszem, tę treść nadal dobiera się bardzo starannie, ale już nie ze względu na wartość przekazu, tylko pod kątem oczekiwanej reakcji odbiorcy.
Raz jeszcze: treść przekazu dobiera się w kontekście pożądanej reakcji odbiorcy. Przy czym interesujące wydaje się spostrzeżenie, że z perspektywy współczesnego, jakże postępowego i jakże nowoczesnego rozumienia funkcji mediów, jest to metoda odpowiednia, a działanie w rzeczy samej racjonalne. Albowiem i metoda, i działanie służą bez reszty propagandzie, czyli temu, co najsłynniejszy w dziejach PRL-u prezes Radiokomitetu nazywał "codziennym wbijaniem miliona gwoździ w milion desek". Może z tą drobną różnicą, że w latach 70. ubiegłego wieku Maciej Szczepański realizował uchwałę Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wedle której telewizja miała stać się podstawowym medium "umacniającym zaufanie społeczeństwa do partii i władzy ludowej", natomiast dzisiaj chodzi o kształtowanie, umacnianie oraz podtrzymywanie zaufania do konfraterni tuskoidalnej.
Starożytni filozofowie utrzymywali, że rzeczywistość należy poznawać za pośrednictwem zjawisk i rzeczy, a nie ludzi, ponieważ w odróżnieniu od ludzi, rzeczy ani zjawiska nie kłamią.
Zachwycony tą oczywistością świat trzymał się owej zasady do połowy ubiegłego wieku, aż piewcy marksizmu kulturowego zaczęli przerabiać ludzkie mózgi na kisiel, a cywilizację białego człowieka na pulpę – zjawiska i rzeczy definiując odwrotnie, niż wskazywały przypisane im wcześniej znaczenia. Do jakich negatywnych następstw w wymiarze wspólnoty może prowadzić takie semantyczne zamieszanie? Poniżej jeden jakże gorzko aktualny przykład z naszego własnego podwórka.
Skoro Donald Tusk i ferajna jego fachowców tak pieczołowicie troszczy się o dobro wspólnoty, skąd nieodparte wrażenie, że tę ich troskę na trzy mile czuć szachrajstwem? Że owszem, chodzi o dobro, ale jest to wyłącznie dobro owej szulerskiej ferajny?
Mylę się? Wyolbrzymiam? Przesadzam kasandrycznie? W takim razie spójrzmy, z czym na co dzień przychodzi nam się borykać, z czym właściwie mamy do czynienia. Oto na pierwszym planie widzimy przymuszanie do ogólnonarodowej ekscytacji procesem Katarzyny W., czyli konieczność wpatrywania się w kamienną maskę na twarzy "matki małej Madzi". O ile się nie mylę, w każdej stacji telewizyjnej bez wyjątku i bez wyboru.
Z unijnego szczytu Donald Tusk wrócił radośnie uśmiechnięty. Z tak radosną radością radosnego premiera w żadnym razie nie należy polemizować. Taką radość należałoby czym prędzej izolować, a następnie bardzo intensywnie leczyć.
Ale rozbierzmy rzecz z zachowaniem należnej dystynkcji. Na początek pewne uogólnienie. Otóż świat i ludzi można poznawać, rozumieć oraz relacjonować innym, na rozmaite sposoby, bo z rozmaitymi intencjami. Prawdziwe wyzwanie dla ludzi przyzwoitych zawiera się w tym, by poznawać, rozumieć oraz opowiadać o świecie i ludziach – uczciwie. W sposób prawy. Z tej perspektywy kluczem jest umiejętność odróżniania dobra od zła – bez tego nasze relacje zawsze będą nic niewarte.
Niektórzy mawiają, że "pamięć jest ważna". Nie wolno im wierzyć. Pamięć nie jest ważna. Pamięć jest najważniejsza. Bez pamięci człowiek nie istnieje. To pamięć tworzy nasze "ja", skutecznie chroniąc naszą tożsamość.
Tak jest. Wszak ani tożsamość nie jest wodą, ani człowiek gąbką, którą można wycisnąć i w innej cieczy zanurzyć. Musimy zatem pamiętać, dokąd dotarła Polska, spychana w otchłań przez szajkę łgarzy, złodziei i bandytów. Nie kryjmy również, że w tym miejscu znalazła się w wyniku naszych wieloletnich zaniedbań i zaniechań. Obserwujmy uważnie pozostałości Rzeczypospolitej – swoiste śmietnikowisko, na którym ludzie tuskoidalni, buńczucznie zwący siebie politykami, produkują tabuny zdegenerowanych moralnie urzędasów, wespół w zespół zawłaszczając współobywatelom ostatnie obszary wolności.
Jest wesoło. Jest śmiesznie. Coraz weselej i coraz śmieszniej można powiedzieć. Tak wesoło i tak śmiesznie, że niektórym aż łkanie w gardłach zamiera. Jedni z tej radości zapłakują się na śmierć, inni uważają, że uważny obserwator nadwiślańskiej codzienności na śmierć może się raczej ześmiać.
Na przykład obserwując kolejkę ambulansów, szturmujących odrzwia szpitalnych oddziałów (zwanych nie wiedzieć czemu ratunkowymi) podług zasady "czyj pacjent pierwszy, na tego bęc i ten może przeżyje". Na przykład czytając refleksje wieloletniego dziennikarza "Gazety Wyborczej", przekonującego nie do końca ogłupioną część tuskoidalnej gawiedzi (części ogłupionej ze szczętem przekonywać nie musi), że państwo "nie powinno zmuszać obywateli do określonych zachowań". Na przykład obserwując sytuację w powiatowych urzędach pracy, gdzie kolejki bezrobotnych coraz częściej przywodzą na myśl czasy pustych półek sklepowych z butelką octu w charakterze przerywnika, w okresie tuż przed Bożym Narodzeniem i kolejną dostawą "wołowiny z kością". Na przykład dowiadując się, że Radosław Sikorski nie musi przepraszać Jana Kobylańskiego za nazwanie go antysemitą.
Rasizm etniczny
Pewnie, że nie musi. Albowiem językiem miłości usta Sikorskiego mówiły. A kto uważa inaczej, niech uważa lepiej. Nadto obie sędziny (Bożena Chłopecka z Sądu Okręgowego w Warszawie oraz Barbara Trębska z warszawskiego Sądu Apelacyjnego) to kobiety można powiedzieć przewidująco inteligentne – wszak to oczywiste, że wyrazem ohydnego antysemityzmu jest na przykład utrzymywanie, że w Polsce powinni rządzić Polacy, podobnie jak obraźliwie dla niektórych "osób publicznych" może zabrzmieć zarzut, że z racji swego pochodzenia podejmują działania niezgodne z interesem Polski. Jeśli zaś cała reszta napomnienia zawartego w przekazie obu Wysokich Sędzin nie pojmuje, sama sobie winna i sama siebie zasłużenie wystawia na bęcki. Zanim jeszcze przytuli ich krata.
Wszelako poza słuszną ironią, niejako przy okazji, choć w kontekście wspomnianego rozstrzygnięcia, warto zauważyć, że tendencje do penalizowania wypowiedzi uznawanych dekretywnie za antysemickie, to coś znacznie więcej niż kaganiec zakładany swobodzie ocen. Moim zdaniem, to po prostu akceptacja hegemonii etnicznego rasizmu w przestrzeni publicznej. Niby czemu nie wolno oceniać negatywnie niewłaściwych postaw, wyborów czy zachowań przedstawicieli nacji żydowskiej w sytuacji konfliktu interesów z nacją polską? Skoro w ostatnim 20-leciu co trzeci szef polskiej dyplomacji miał żydowskie pochodzenie (Stefan Meller, Adam Daniel Rotfeld oraz Bronisław Geremek), jeden szczyci się honorowym obywatelstwem Izraela, zaś aktualny ma żonę Żydówkę, to czy nie powinniśmy koniecznie zadawać pytań o źródła postaw tych ludzi? Ich motywacje? A już zwłaszcza czy nie powinniśmy pytać o to w sytuacjach konfliktu interesów etny polskiej i żydowskiej?
Kod wrażliwości
Rzeczpospolita, rdzewiejąca przez przeszło dwie dekady, teraz rozsypuje się nam w proch. Wielu przekonuje, że już się nam rozsypała. Gdzie nie spojrzeć, czegokolwiek nie dotknąć, tam dramat bądź tragikomedia. Co jeszcze gorsze, owej samobójczej autodegradacji większość Polaków zdaje się nie dostrzegać. Ludzie na potęgę dziczeją, rząd Donalda Tuska za wszelką cenę stara się wygrać z przyzwoitością, ta aż skręca się w paroksyzmie bólu – niestety niewielu decyduje się przyzwoitości bronić. Wiadomo, wiadomo: imponderabiliami nie da się napełnić brzucha, na etat trudno się załapać, a kredytu nie przyznają niepokornym. W tych okolicznościach niedaleko do procesu eliminacji wszystkiego, co przeszkadza żyć. Wartości? Do diabła z nimi.
Skutek? Fatalny uwiąd w wymiarze etycznych fundamentów definiujących wspólnotę, albowiem żeby dostrzec cokolwiek niestosownego, należy mieć w głowie wspólnotową matrycę moralną, umożliwiającą porównanie tego jak postępujemy z tym, jak postępować powinniśmy. Profesor Andrzej Zybertowicz mówi o tym tak: "Żyjemy w świecie, gdzie z pokolenia na pokolenie nie są już przekazywane podstawowe standardy moralne, nie jest przekazywany pewien kod wrażliwości na drugiego człowieka".
Tylko otchłań
Cóż pozostaje nam czynić dla polepszenia nastroju? Dla polepszenia nastroju można oczywiście utonąć w telewizyjnych serialach. Tych u nas dostatek, podobnie jak serwisów informacyjnych. Przy czym – choć jedno i drugie daje się oglądać z rozmaitym natężeniem uwagi – gdy jakimś przedziwnym zrządzeniem losu wiadomościom, którymi między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca karmiony jest tłum zbudowany z telewizorów, zaczniemy przyglądać się uważniej niż dotąd, korzystając ze swoistego antymanipulacyjnego filtra, jakim jest zdrowy rozsądek, wówczas szydło prędko wychodzi z worka, by jednego z drugim ukłuć w mózgi nadto boleśnie. Albowiem wówczas okazuje się, iż wiadomości najczęściej w ogóle oglądać się nie da. A nie da się, ponieważ media dawno przestały mówić nam o świecie i ludziach to, co o świecie i ludziach wiedzieć powinniśmy. Zamiast tego pokazują nam tylko to, co nasi medialni nadzorcy chcą nam pokazać.
Jakoś mnie to nie dziwi. Nic nie straciły na aktualności słowa Mirosława Orzechowskiego sprzed paru lat: "destabilizacja Polski jest celem tych, którym nie udało się dotąd wyeliminować ze sceny ruchu narodowego i wszystkiego, co z sobą niesie. Mają w rękach media, gospodarkę i polityczne wpływy. Chcą jeszcze samej Polski, aby rzucić Ją na kolana i na powrozie zaprowadzić do stajni Augiasza, gdzie nie ma już ani prawdy, ani moralności, ani polskości. Jest tylko otchłań, która pożera wszelką wartość".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Wiedza o rzeczywistości to zaledwie początek. Niepozorny przyczółek. Punkt widokowy, z którego można dostrzec właściwą drogę. Ludzie przyzwoici w tym miejscu wybierają wyzwanie: zmianę zastanego na pożądane.
Przy okazji wygłaszania pryncypialnej krytyki "polowania na sędziego Tuleyę", wielce zatroskany prezydent Komorowski raczył pochylić się nad deficytem poszanowania sędziów i sądów, zauważając w tym obszarze Rzeczypospolitej wyraźny niedostatek. Bynajmniej nie w sobie, o nie, a tylko wśród swoich rodaków. O sobie na pewno nie myślał. Zresztą w tym momencie mniejsza z tym, kto i w kogo rzuca kamieniem, i czy aby na pewno do takiej postawy pan prezydent dysponuje wystarczającą legitymizacją. Ważne, iż przy tej samej okazji głowa państwa nie odważyła się wspomnieć, że na szacunek wypada sobie najpierw zasłużyć. Pewnie nie było tego na kartce z przemową.
Ale korzystając z nadarzającej się okazji, proponuję odrobinę inną perspektywę. Otóż nie mam wątpliwości, iż gdyby ktoś usiłował zadać dziś pytanie, czy w wolnej Polsce udało się zbudować kompetentny, bezstronny, sumienny i rzetelny wymiar sprawiedliwości, czy wznieśliśmy struktury systemowe, do których obywatele mieliby zaufanie, niechybnie byłyby to pytania z gatunku mało rozsądnych. Te właściwe powinny brzmieć: czemu przez ponad dwie dekady to się Polakom nie udało i dlaczego gorzkie spostrzeżenie Waldemara Łysiaka sprzed wielu lat ("W Polsce istnieje prawo, ale nie istnieje sprawiedliwość") nic nie straciło na aktualności, przeciwnie, czemu z każdym rokiem nabiera mocy?
Nie ma to, tamto: nadwiślański aparat sprawiedliwości jest ślepy jak trzewiki Moniki Olejnik, głuchy jak tipsy Doroty Rabczewskiej i zepsuty niczym charakter policjanta drogówki. Na dodatek często sprawia wrażenie kokoty, umęczonej po całonocnej szychcie. Nie ma dostatecznie twardych "cojones", by skoczyć do gardeł swoim ciemiężycielom – tym, którzy gwałcili go przez długie dziesięciolecia, począwszy od 1944 roku. Czy zniewolili polską praworządność ze szczętem – oto jest pytanie.
Pytanie ważne, może nawet najważniejsze, skoro w kraju położonym między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca o sprawiedliwości rozstrzygają de facto znajomości, pieniądze oraz władza, zaś maluczkich odsyła się po sprawiedliwość do bogini Temidy. Co często oznacza, że odsyła się ich do diabła.
Zjeść naiwnych
Do diabła usiłuje się również odesłać ludzi pytających o rodzinne koneksje dzisiejszych decydentów, a to z kolei przy okazji przekazania opinii publicznej informacji o przeszłym statusie zawodowym matki pewnego sędziego.
"Owady łajnolubne" – strzyknął komentarzem jak śliną Tomasz Lis, dając tym samym świadectwo przemożnego szacunku dla przeciwnika politycznego. Lis napisał tak o ludziach, którzy wyrazili zainteresowanie biografiami person, we współczesnej Polsce zasiadających na świecznikach. Racji w bełkocie Lisa tyle, że rzeczywiście to, co tkwi w życiorysach wielu świecznikowych bytów, to bardzo często łajno.
Dlatego powiadam: ludzie podobni Lisowi, odstręczając od własnych i cudzych życiorysów, oszukują nas. Nie pozwólmy zgnieść w sobie przyzwoitości. Dziecko nie dziedziczy przewin swoich przodków, natomiast wartości, którym hołdują czy hołdowali ich rodzice, nie pozostają bez wpływu na sposób, w jaki dzieci te postrzegają i rozumieją świat. I dlatego kpiną ze zdrowego rozsądku jest rozpowszechnianie poglądu, głoszącego, jakoby korzenie rodzinne, kulturowe czy etniczne pozostawały bez wpływu na wychowanie, wynikające z wychowania przekonania, wynikające z przekonań wybory oraz wynikające z wyborów opinie i osądy, za pomocą których własne wybory racjonalizujemy.
Krócej: nikt nie bierze się znikąd. A nasze korzenie mają na nas wpływ – bezsprzecznie. Zakłamywanie tej oczywistości bierze się ze złej woli, i to jest jedna rzecz, natomiast ignorowanie owego faktu – i proszę to sobie naprawdę bardzo starannie przemyśleć – jest świadectwem zatrważającej i samozgubnej naiwności. A we współczesnym świecie naiwnych się zjada.
Medialna berbelucha
Zatem strzeżmy się naiwności i abstrahując od matki tego czy innego sędziego, zapytajmy: kim byli rodzice ludzi, którzy dysponują dziś największymi wpływami w biznesie, mediach, polityce? Z zaułków jakich mrocznych aksjologii się wywodzą? Jak brzmiały kryteria ich moralności politycznej? Jakim wartościom służyli i w związku z tym jakie wartości mogli przekazać swoim potomkom? I tak dalej, i tak dalej.
Rozumiem powyższe wątpliwości i znam dla nich uzasadnienie. Wiem, że dzień dzisiejszy oraz przyszłość Polski warte są dokładnie tyle, ile warte są zasady moralne, kształtujące sumienia ludzi, którzy w Polsce odpowiadają za polskość. Tym bardziej drażni mnie ślepota przeciętnego Polaka. Zaś przeciętny Polak nie dostrzega tych oczywistości, ponieważ prawdy tej nikt nie pokazuje mu w telewizorze, nie wygłasza w radiu, nie publikuje w gazecie. Przeciętnemu Polakowi spacyfikowano część mózgu odpowiedzialną za krytyczną analizę i wnioskowanie. Jak tego dokonano? Przemilczając pewne informacje na śmierć oraz troszcząc o obudowywanie tych, których zamilczeć nie sposób, odpowiednim kontekstem. W efekcie przeżarty medialną berbeluchą rodak obserwuje, co dzieje się dookoła niego, lecz nie potrafi wzbudzić w sobie refleksji, co może oznaczać fakt, że dzieje się akurat to, co się dzieje. Albo dlaczego pokazują mu to, co pokazują, a nie cokolwiek innego. "Fatalna fikcja, rozpanoszona u nas, przeżera już nie tylko obyczaje, ale psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, co widzieć chcemy, a nie to, co jest zgodne z rzeczywistością" (Józef Mackiewicz).
Demokracja skaleczona
Zaglądajmy w życiorysy ludziom ze świeczników. Zaglądajmy tym bardziej, im bardziej ten i ów od zaglądania w życiorysy nas odstręcza. Oni wiedzą, czemu to robią i co chcą przed nami ukryć. Zaręczam: wszystkim ludziom przyzwoitym ta wiedza również się przyda. To dla niektórych bardzo niewygodne, lecz w sumie wcale nietrudne (co więcej właściwe i zawsze na miejscu): wydać właściwą opinię o ludziach, którzy swoją dzisiejszą pozycję zawdzięczają rodzicom aktywnym w aparacie represji PRL.
Z perspektywy interesów wspólnoty, postawa antenatów zawsze jest czynnikiem znaczącym, zwłaszcza wtedy gdy determinuje pozycję potomków. Albowiem niezmiernie istotne jest (i powinna to być wiedza dostępna opinii publicznej bezwzględnie), w jaki sposób dzieci wczorajszych decydentów zbudowały swoje dzisiejsze pozycje zawodowe i społeczne: w opozycji do postaw rodziców czy zgodnie z nimi bądź nawet dzięki nim. Ci, którzy tę pozycję wznoszą dzięki określonym wyborom dokonanym przez rodziców, wyborom jednoznacznie złym, zasługują co najmniej na ostracyzm. Tacy ludzie sami to wiedzą i dlatego tak bardzo boją się naszej oceny.
A między nami w samej istocie nie brak nikczemników. Ludzi uwikłanych w przeszłość w takim stopniu, że trudno im ją przekreślić, w takim razie musieliby bowiem przekreślić samych siebie. Nie dziwota, że temu i owemu zależy, by wszystkie przejawy nepotyzmu nomenklaturowego, kulturowego czy etnicznego, ukryć w czarnej dziurze naszej niewiedzy. Komu i dlaczego?
* * *
I na koniec w powyższym kontekście przypomnienie bodaj najważniejsze: wspólnotowe wybory dokonywane w oparciu o niedobór wiedzy zawsze są jałowe, niejako z definicji kalecząc demokrację śmiertelnie. Jak to ujął Lech Kaczyński na jednym z seminariów w Lucieniu: "Elementarny mechanizm demokratyczny nie może funkcjonować przynajmniej w miarę sprawnie, jeżeli rozeznanie potoczne – bo to z punktu widzenia mechanizmu demokratycznego jest najistotniejsze – tak bardzo odbiega od rzeczywistości".
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Ludzi można przekonać do wszystkiego. Zaszczepić im szlachetną wzniosłość albo podłą nikczemność. Można zbudować z nimi świat, i można przy ich współudziale świat spopielić. Wystarczy odpowiednio dobrać emocje, a następnie szczelnie wypełnić nimi ludzkie głowy.
Tę trudną sztukę manipulacji Jerzy Owsiak opanował perfekcyjnie. W efekcie prywatna fundacja wyręcza państwo w jego obowiązkach, a klakierzy z deficytem rozumności na czołach aż cmokają z zachwytu.
Przez dwa ostatnie dziesięciolecia sprytnie nakręcani Polacy ofiarowali fundacji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i jej dyrygentowi Jerzemu Owsiakowi majątek wart około pół miliarda złotych. Nie żadnym szpitalom i nie żadnym "chorym" czy "umierającym dzieciom", i nie "ciężarnym chorym na cukrzycę", i nie "seniorom", lecz właśnie wymienionej wyżej z imienia i nazwiska fundacji. Z samych odsetek od tej ludzkiej dobroci, wzmożeni moralnie owsiakowi filantropi wykroili – komu, komu, bo idę do domu? – samym sobie wykroili, wielomilionowy majątek. Co więcej, wcale tego nie ukrywają, a fakty wręcz wylewają się ze sprawozdań finansowych. Najciekawsze zaś (i zarazem najgroźniejsze dla wspólnotowej kondycji moralnej) – że nie ma w tym złamanego prawa, a i o złamanych sumieniach nie ma co gadać.
Natomiast tych, którym powyższe niespecjalnie się podoba i którzy właśnie z tych powodów cały ów owsiakowy proceder ważą się krytykować, kwestionując intencje organizatorów, szykanuje się, niekiedy grożąc "przyłożeniem z baśki".
A dziad śliwki rwie
Jak powszechnie wiadomo – a co bardzo starannie od lat kultywuje w narodzie "Gazeta Wybiórcza" do spółki z Tusk Vision Network oraz całą resztą kulturowych marksistów zapatrzonych w polityczną poprawność – jak powszechnie wiadomo, powtarzam, Polacy pasjami kochają tradycje, zwłaszcza te złe. Zatem jak co roku w okolicach połowy stycznia, również w minioną niedzielę, owsiaczątka płci obojga, do bólu szyszynek rozwibrowane telewizyjnymi migawkami, ponownie chwacko-dziarsko i nie zważając na mróz zbierały pieniądze "dla potrzebujących". W tym samym czasie ich dziad Owsiak swoim dziadowskim zwyczajem śliwki rwał, ino huczało w telewizyjnym sadzie.
Swoją drogą w tym miejscu bardzo pana Jerzego przepraszam, bo przecież żaden z niego dziad. Przeciwnie. Było nie było, nieruchomości pozostające w dyspozycji WOŚP warte są już grube miliony. Jak by nie patrzeć i jak by nie liczyć, miliony uciułane świąteczną krwawicą tysięcy przemarzniętych owsiaczątek, z samych tylko odsetek od darowizn, z którymi to odsetkami fundacja robi, co chce.
Nic nie zmyślam. Jerzy Owsiak: "odsetki możemy wydać na to, na co chcemy. Jak to się komuś nie podoba, to może nie wrzucać następnym razem". Zaiste, pięknie ujęte. Nie ma co. Można powiedzieć: ujęte klasycznie po owsiakowemu, czyli właśnie "z baśki".
Dlaczego w moim przekonaniu tak zwany Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to przedsięwzięcie zasługujące na krytykę, więcej, na anatemę? Najkrócej: dlatego, że WOŚP zniekształca pojęcia filantropii i jałmużny, zakłamuje ideę wspólnotowej solidarności, generuje łże-ofiarność oraz łże-miłosierdzie, kaleczy urzędnicze sumienia, wreszcie dewastuje śmiertelnie charaktery ludzi prawych, aczkolwiek nieświadomych skali oszustwa, w jakie się angażują i jakie swoją postawą niechcący wspierają.
Wisienki na torcie
Wszystko co napisałem powyżej, są to sprawy znane i weryfikowalne (oczywiście znane i weryfikowalne poza medialnym mainstreamem). Dlatego w tym miejscu pozwolę sobie dorzucić jedynie kilka dodatkowych wątpliwości, powiedzmy w charakterze wisienek na mocno zakalcowatym torcie WOŚP.
Wątpliwość pierwsza: jak mają się koszty przygotowania infrastruktury "wielkiego finału", ale koszty łączne, z kwotami fundowanymi przez państwo czy samorządy terytorialne oraz tymi wysupłanymi przez sponsorów – do ilości środków zebranych podczas samej imprezy? Czyli na ile finansowo efektywna jest sama impreza?
Wątpliwość druga: kto jest właścicielem przekazanego szpitalom sprzętu, skoro mówi się o użyczeniu, a nie darowiźnie, oraz jakie konsekwencje prawne i finansowe te okoliczności za sobą pociągają?
Wątpliwość trzecia: jakie wydatki dodatkowe generuje eksploatacja sprzętu przekazanego placówkom medycznym, czy WOŚP w tych wydatkach w jakikolwiek sposób partycypuje, a jeśli tak, to czemu w sprawozdaniach finansowych nie ma o tym ani słowa?
Podsumowując: czy skórka pt. "Wielki Finał" warta jest wyprawki i czy przed sięgnięciem do portfela nie należałoby zacząć od odpowiedzi na zaproponowane pytania?
Dysonans poznawczy
Wiem, nie lubimy pytań, preferujemy odpowiedzi potwierdzające zaszczepioną nam wcześniej wizję człowieka oraz sposób postrzegania świata, narzucany cięgiem przez wszechobecne i wszechwładne media. Gdy atakują nas informacje antynomiczne do ugruntowanych poglądów, zwykle wpadamy w poznawczy dysonans, więc rozbieżności wywołujące dyskomfort staramy się jak najszybciej usunąć. Racjonalizując dziwactwa, do których czujemy się przymuszani, budujemy sztuczne usprawiedliwienia. Jest to naturalny mechanizm obronny, rzecz w tym, że metoda zaprzeczenia, dość wygodna i nader skuteczna, solidnie zakłamuje rzeczywistość. A wtedy zwykle bardzo długo trwa i bardzo wiele kosztuje proces odzyskiwania dla przyzwoitości ludzi tak mocno zagubionych moralnie.
I na koniec: jeśli w powyższej konkluzji ktoś nie dostrzeże związku z tematem niniejszego felietonu, jeśli po ludzku z żywymi woli naprzód kroczyć, by z nimi kręcić lody (lody owsiakiady), to nic nie będę mógł na to poradzić. Byłoby mi jednak bardzo przykro z tego powodu, bo wówczas poczułbym się, jakbym obserwował zdezorientowany mentalnie tłum, nagradzający owacyjnie członków Chóru Aleksandrowa za wykonanie "Czerwonych maków na Monte Cassino". Bo proszę sobie wyobrazić, to także jest we współczesnej Polsce możliwe.
W sumie we współczesnej Polsce możliwe jest niemal wszystko. W tym choćby to, że na działalność partii politycznych wydajemy kilka razy więcej publicznych milionów (na dofinansowanie LOT-u nawet kilkanaście razy), niż te z mroźnym przytupem i medialnym zadęciem zbierane w czasie finału WOŚP. Z czego płynie wniosek, iż na elementarną spostrzegawczość oraz elementarną przyzwoitość coraz mniej zostaje Polakom miejsca. Czerwone serduszka zaklejają im oczy i bez reszty wypełniają mózgi.
•••
Chcesz ratować chore dzieci? Ratuj. Chcesz wspierać seniorów? Wspieraj. WOŚP nie jest do tego potrzebna. "Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą" – powiada Ewangelista. Nie graj zatem w orkiestrze Owsiaka, nie śpiewaj w jego chórze, nie wznoś owsiakowego imperium. Metody tego człowieka oraz jego biznesy odeślij na Księżyc – a nawet jeszcze trochę dalej. Jeśli naprawdę chcesz być sobą, jeśli naprawdę pragniesz pomagać innym, graj solo.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Można gderać do upadłego, że świat to nie jest pokój dziecinny czy piaskownica. Ale ani świata, ani tym bardziej ludzi nie zmienia samo gderanie, to po pierwsze.
Po drugie zaś, na tle europejskiego kryzysu Polska i tak wypada znakomicie. Oto dowód: kto głodny, nad Wisłą może sobie wyszperać ten czy inny rarytas ze śmietnika, zlokalizowanego przy tym czy innym supermarkecie. W paru innych krajach Starego Kontynentu, nie mówiąc o tym, że śmietniki przy supermarketach zamyka się na kłódki, by nikt postronny nie miał do nich dostępu, to jeszcze przeterminowany towar po wyrzuceniu posypuje się wapnem. Z czego płynie przecież dość oczywisty wniosek, że dobrze jest w Polsce, a kto powie, że nie, tego w mordę.
Postać świata
Ostatnio niczym bumerang wraca do mnie pytanie sprzed lat, mianowicie czemu należy zaprzątać sobie głowę (i innym czas zabierać) sprawami, które możemy zmienić w symbolicznym zakresie, bądź takimi, na które nie mamy żadnego wpływu. Wszelako mimo upływu czasu, nie znajduję innej odpowiedzi niż ta: należy, ponieważ nasze człowieczeństwo warte jest co najwyżej tyle, ile warte są problemy, które decydujemy się roztrząsać, nie godząc się z zastanym. Albo inaczej: człowiek tak długo pozostaje człowiekiem, dopóki potrafi odróżnić to, co ludzkie, od tego, co tylko z pozoru ludzkim się wydaje, albo co inni za ludzkie każą mu uważać. Jeśli przestaniemy to weryfikować, wówczas przestaniemy także przejmować się "sprawami, na które nie mamy żadnego wpływu", nieodwołalnie zmieniając się w marionetki, sterowane z drugiej strony szklanego ekranu. Spoza kulis teatru świata.
Owszem, w chwili narodzin otrzymujemy rzeczywistość w darze, ale to nie oznacza, że powinna ona stwarzać nas bez reszty. Albowiem postać świata i jego obraz, podobnie jak porządkujące świat idee, wszystko to kształtują ludzie. Tak więc rzeczywistość może nas co najwyżej dopełniać. Zaś w pierwszym rzędzie – inspirować.
O, właśnie. Ludzie. W ubiegłym tygodniu zmarła "wielka polska dziennikarka". Mówią, że umiała rozmawiać z każdym, zwłaszcza ze zbrodniarzami. Z tymi ostatnimi rozmawiała podobno jak mało kto, a jej rozmowy, opublikowane w wielotysięcznych nakładach i tłumaczone na kilkanaście języków, pomagają nam "lepiej rozumieć świat". Cóż można do powyższego dodać? Media non stop napychają ludzi oszustwem, wpychając im do głów kłamstwa jak w gęsie przełyki wpycha się mieloną kukurydzę, ale takich łgarstw dawno nie słyszałem. Łgarstw głoszonych w dobrej wierze, z jaśniejącymi oczyma, różowymi policzkami oraz dobrotliwym uśmiechem na wargach.
W charakterze deseru
Powiadają owi mędrcy, że prawdziwy dziennikarz rozmawia ze wszystkimi, albowiem opisuje rzeczywistość taką, jaką ona jest, w tym również prezentując ciemne strony świata i ludzi. Otóż tego rodzaju wyjaśnieniom nie należy dawać wiary. Tego rodzaju wyjaśnienia należy odrzucać ze wstrętem. Albowiem to nie są wyjaśnienia, to są brednie zakłamujące rzeczywistość i kaleczące prawdę śmiertelnie.
Po pierwsze, żaden opis "ciemnych stron świata" nie jest możliwy bez apriorycznego dokonania oceny rozmówcy, do którego przychodzimy, oraz jego czynów, które wszak znamy. A po drugie, natychmiast po dokonaniu takiej oceny, rozmowa ze zbrodniarzem z perspektywy poznawczej staje się bezwartościowa. Innymi słowy, nie zrozumiemy ani świata, ani ludzi, dowiadując się, jak rzeczywistość postrzegają zbrodniarze. Zbrodniarzy należy tępić, zaś zwyrodniałe perspektywy piętnować i eliminować, a nie rozpowszechniać.
O, właśnie. Perspektywy. Wtłaczana do głów gawiedzi narracja pichcona w okolicach Czerskiej i Wiertniczej, skutkuje między innymi przekonaniem mocno zakorzenionym w głowach Polaków zbudowanych z telewizji, że fani Jarosława Kaczyńskiego skupieni pod sztandarami Prawa i Sprawiedliwości mają w zwyczaju pożerać swoich przeciwników żywcem.
Ponieważ jest to zarzut szczególnie paskudny i wyjątkowo nienawistny, dla zachowania elementarnej równowagi warto byłoby przypominać, że swoich przeciwników fani Platformy Obywatelskiej przed pożarciem pieką na wolnym ogniu. Można powiedzieć: oko za oko, ząb za ząb i kuksaniec w charakterze deseru, czyli każdemu, co mu się faktycznie należy. Plus premia za niedorozwój.
***
Przed nami złowróżbny czas, w którym aż do dnia eksplozji prawdziwe problemy Polski i Polaków maskowane będą czczą gadaniną politykierów oraz wojującą palikocizną, próbującą skierować naszą uwagę na manowce. Jeszcze przez jakiś czas nie znajdziemy na to rady. To nader gorzkie przypomnienie, jak na pierwszy miesiąc nowego roku, wiem. Dlatego przypominam.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Człowiek coraz częściej odzywa się nie wtedy, gdy ma coś do powiedzenia, lecz wówczas, gdy współczesna technika pozwala mu powiedzieć cokolwiek. Za to wtedy już usta gadule się nie zamykają.
Odrobinę uogólniając, można zaryzykować stwierdzenie, że prawdziwy dramat ludzi, których słuszne racje nigdy nie zostaną wysłuchane, zawiera się w gadulstwie tych, którzy wciąż do nas mówią i mówią, choć w zasadzie nigdy niczego ważnego nam do powiedzenia nie mają. Stąd też jedną z fundamentalnych powinności ludzi przyzwoitych jest przynajmniej starać się ów szkodliwy łańcuch przerywać, a tam gdzie tylko to możliwe, dopuszczać do głosu ludzi prawych, mądrych i odpowiedzialnych.
W CO WIERZYSZ?
Weźmy Andrzeja Gwiazdę, który w rozmowie z Wojciechem Sumlińskim powiada tak: "Pod wieloma względami jesteśmy w sytuacji gorszej niż pod zaborami. Wówczas zaborca był jawny, dziś działa podstępnie, niszczy podstawy najważniejszych wartości, na których opiera się naród: poczucie wspólnoty, tożsamości". Refleksja jak znalazł na początek roku.
A oto refleksja druga: chrześcijaństwo daje ludzkości nadzieję, zaś marksizm kulturowy spycha ludzkość w czeluście barbarii. Zaś wszystko to, ponieważ człowiek staje się tym, w co wierzy – a wierzy zwykle w jakąś ideę. "Myśli i idee, to mnie interesuje!" – tak widzi kontekst Meryl Streep, odtwarzająca postać Margaret Thatcher w filmie Phyllida Lloyda "Żelazna Dama". Po czym wyjaśnia: "Uważaj na myśli, bo stają się słowami. Uważaj na słowa, bo stają się działaniem. Uważaj na działania, bo stają się zwyczajami. Uważaj na zwyczaje, bo stanowią o charakterze. I uważaj na charakter, bo staje się twoim przeznaczeniem. Stajemy się tym, co myślimy".
W powyższym kontekście warto i należy przypominać, że życie jest przestrzenią, w której dokonujemy wyborów moralnych, a w naszym kręgu kulturowym wyłącznie przyzwoitość wyrastająca z moralności chrześcijańskiej (w Polsce: z katolicyzmu) pozwala określić relacje między tym, jak postępujemy, a tym, jak postępować powinniśmy. I że taka miara to rzecz bezcenna, ponieważ bez poczucia miary, czyli bez moralnych punktów odniesienia, człowiek ślepnie moralnie i takie również – ślepe moralnie – stają się wówczas ludzkie wybory i czyny.
CELOFAN PIJARU
Powtórzmy: wolność jest przywilejem człowieka, ale jest również zadaniem stojącym przed człowiekiem. To nieodmiennie oznacza czyn, a ten bezwzględnie sprzeciwia się rezygnacji czy obojętności. Bo niezwalczane zło najpierw bezczelnieje, potem nadyma się i krzepnie, by na koniec skoczyć do gardeł ludziom, którzy z powodu głupoty wdrukowywanej im przez media oraz za przyczyną nabytego deficytu odpowiedzialności, postanowili zło ignorować.
Historyk Feliks Koneczny zauważył, że zło byłoby niczym i rozsypałoby się w proch, gdyby nie ludzie dobrej woli, którzy popierają zło, święcie wierząc, że popierają dobro. Z powyższego wynika, że jeśli dogadujesz się z diabłem, wcześniej czy później przegrywasz. W każdym obszarze i niezależnie od zaoferowanych warunków. Albowiem diabeł nie negocjuje. On tylko wmawia swoim ofiarom, że te sprytnie negocjują z nim. Jak by to ująć: ludzka pycha to rzecz straszna.
Oczywiście Rzeczpospolitą można naprawić i należy naprawić ją czym prędzej. Wszelako będzie to możliwe nie wcześniej niż po uprzednim uzdrowieniu postaw moralnych ludzi, uważających się za Polaków. To w sumie oczywiste i proste jak sztylet: jeśli nie restytuujemy przyzwoitości w Polakach, ogarniająca naród demoralizacja będzie się pogłębiać, zaś kryzys etyczny, w jakim tkwimy po uszy Urbana, w końcu pochłonie i Polskę, i Polskość. W takich okolicznościach każda próba naprawy, i w każdym obszarze egzystencji Polaków, będzie tylko kolejnym złodziejstwem publicznych pieniędzy. Skokiem na kasę, nieco staranniej niż przy budowie autostrad czy "Inwestycji Polskich" owiniętym w pustosłowie. W szeleszczący celofan pijaru.
***
I jeszcze na koniec tegorocznego początku, czyli o wiedzy, która wpierw upokarza nas, potem oczyszcza, wreszcie wyzwala: otóż pierwszym i zarazem najtrudniejszym krokiem wiodącym ku wyjściu z Labiryntu jest uzyskanie świadomości naszego uwikłania w Labirynt. To w sumie naprawdę bardzo proste: wszak oszusta możemy zidentyfikować i pokonać dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, że jesteśmy oszukiwani.
Podsumowując, Panie i Panowie: z Nowym Rokiem nowym krokiem. I niech nikt nie odejdzie skrzywdzony.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…