"Jesteśmy ugotowani. Tusk grilluje majątek narodowy. Ten człowiek po prostu nie nadaje się do rządu. Nie do polskiego rządu. Może do innego tak, ale do polskiego z pewnością nie."
Tyle opinia posła, profesora Mariusza Orion-Jędryska, byłego głównego geologa kraju, wypowiedziana w kontekście działań rządu Donalda Tuska, związanych z badaniem i przyszłą eksploatacją zasobów gazu łupkowego w Polsce. Można z tą opinią polemizować (Jędrysek sugeruje, że Polska już straciła kontrolę nad złożami), ale nie można udawać, że nic się nie dzieje, że rośniemy w siłę, a ludziom żyje się dostatniej, że pływamy w ciepłych, bezpiecznych wodach europejskiej polityki, zaś stado rekinów dobierających się do naszych kończyn to tylko omamy, produkowane w chorych umysłach przeróżnych oszołomów i paranoików.
Trudno o sukces
Dobierają się, co więcej, tych stad jest co najmniej kilka. Kilka gangów, rozkradających Rzeczpospolitą, na dodatek coraz częściej wzajemnie żrących się między sobą. Notabene, to ostatnie daje się prosto wytłumaczyć, mianowicie między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca majątku wspólnotowego coraz mniej, więc i coraz mniej zostaje złodziejom do rozkradzenia. A bandyckie potrzeby nie maleją, bo to i rodziny rozrastają się, i koszty utrzymania rosną, i za przywileje płacić trzeba wciąż więcej i więcej. Można powiedzieć, że o ile jeszcze przed paroma laty wystarczało "zwykłe" kręcenie lodów, dziś trudno o złodziejski sukces bez fabryki produkującej lody na skalę masową. Paweł Kukiz w wywiadzie dla "Super Expressu" scharakteryzował rząd Donalda Tuska dwoma słowami: "cenzura i propaganda", ostrzegając, że: "z taką »elitą« daleko nie zajedziemy". Moim zdaniem, zajechaliśmy tak daleko, że powrót do normalności zajmie nam dekadę. I oby nie więcej.
Owszem, osłona medialna, pozwalająca ferajnie tuskoidów doić państwo, trzyma się wcale nieźle, ekipa premiera nadal liczyć może na pobłażliwość, ale te wszystkie podpórki mają skończoną wytrzymałość. Zwłaszcza w obliczu nadciągającego tsunami gospodarczego i załamania finansów publicznych. Masowe bankructwa już się zaczęły, jesienią oraz na przełomie roku ten proces będzie dynamicznie narastał i warto sobie uświadomić, że w 2013 roku Polskę czekają wstrząsy nieporównywalne z niczym, co przeżyliśmy od czasów powojennych.
Czarna dziura
Tym razem mrok skrada się do nas z zachodu. Właśnie Madryt zwrócił się o pomoc unijną w wysokości 300 miliardów euro. Co z tego, skoro Hiszpania zadłużona jest bardziej niż wszystkie pięć państw, którym Unia do tej pory przyznała pomoc finansową, i Berlina nie stać na ratowanie Madrytu (niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble już powiedział Hiszpanom "nie"), tym bardziej że lada miesiąc do klubu żebrzących o pomoc zechcą przystąpić Włochy, z doprawdy niewyobrażalnym długiem publicznym w wysokości dwóch bilionów euro.
Tymczasem jeśli Niemcom nie uda się euro ocalić (a bez uruchomienia maszyn drukujących "kesz", czyli bez wysokiego poziomu inflacji, której Berlin boi się jak ognia, nie uda się to na pewno), naszym zachodnim sąsiadom nie zostanie nic innego, jak powrót do marki. To z kolei oznacza gospodarczą katastrofę, choćby w postaci załamania eksportu, dającego Niemcom podobno aż 50 procent PKB. Zaś gospodarcza katastrofa europejskiego filaru gospodarczego musi skutkować rozpadem samej Unii.
Wniosek: trudno wyobrazić sobie dobre wyjście z wnętrza czarnej dziury, która zassała "projekt euro", wciągając za sobą nieubłaganie wszystkie inne, europejskie w wymiarze projekty. Prawdę powiedziawszy, z tej dziury w ogóle jakiegokolwiek wyjścia wyobrazić sobie nie można. Wyjąwszy oczywiście wojenną zawieruchę – owszem, tym sposobem narody Europy pozwolą okiełznać się i zmusić do wieloletnich wyrzeczeń.
Pod młotek
Wszelako wróćmy na nasze podwórko i zamiast zajmować się czarną dziurą zjadającą tak zwaną paneuropejskość, spójrzmy, co słychać w nadwiślańskim bagienku. Ano, bagno jak to bagno, bulgoce i wciąga. Generalnie wszystkich, przy czym niektórych prędzej niż pozostałych. Niedawno rząd, z wielkim samozaparciem wiodący nas ku bulgoczącej bagiennej szczęśliwości, przyjął program prywatyzacji na lata 2012–2013. Wedle tych zamierzeń, pod młotek trafić ma prawie trzysta firm, zasilając budżet kwotą co najmniej piętnastu miliardów złotych.
Sprzedawanie dóbr "na dołku", w sytuacji uwiądu gospodarczej koniunktury, w niczym nie przypomina działania racjonalnego, ale jak to mówią: nie ma takiej głupoty, której nie uczyni rząd, któremu zabraknie pieniędzy. Zajrzyjmy przeto rządowi przez ramię i odnotujmy sektory, bez własności których – zdaniem tego rządu – Polska świetnie sobie poradzi: energetyka (Energa, Enea, PGE, Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, Zespół Elektrowni Niedzica), finanse (BGŻ oraz kolejne pakiety akcji PZU i PKP BP), chemia (Zakłady Azotowe Puławy, Tarnów, Zakłady Chemiczne Police), przemysł wydobywczy (Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy, Kompania Węglowa), zakłady przemysłu obronnego oraz uzdrowiska. Hulaj dusza i sprzedawaj, sprzedawaj, sprzedawaj... i do diabła z kryzysem.
* * *
A propos uzdrowisk. Ktoś wyliczył, że z trzynastu szykowanych do sprzedaży, sześć z nich wyceniono na łączną kwotę 120 milionów złotych. Za co w okolicach Warszawy da się zbudować 500 metrów (słownie: pół kilometra) drogi ekspresowej.
Pięknie jest, naprawdę. Nie dziwota, że ludzie rozsądni pytają: co jeszcze musi się stać, co i komu Platforma Obywatelska musi jeszcze oddać, by Polacy postanowili ratować własne państwo i odebrać Platformie władzę?
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!