Najważniejsze, to być gotowym
Pierwsze dni sierpnia stwarzają znakomitą okazję, by przypomnieć pewną oczywistość. Tę mianowicie, że niepodległość to krew, pot, ból i łzy. To nieprzemijająca gotowość do złożenia na ołtarzu miłości ojczyzny całopalnej kontrybucji. Ofiary z samego siebie.
Wielkie słowa, wiem. Wszelako uzasadnione historycznie na każdy możliwy sposób. Kto sądzi inaczej, przekonując, że w tym zakresie Europa zmieniła się nie do poznania, dla przykładu twierdząc, że "wszyscy ludzie będą braćmi", bądź powtarzając inne, równie błyskotliwe slogany czerpane z otchłani kulturowego marksizmu – ten ma przed sobą bardzo długą i bardzo stromą drogę ku rozumności. Taki ktoś raczej nie pojmie, co to znaczy "społeczeństwo sponiewierane". Nie trafią doń powtarzające się przejawy wrogiego nastawienia do narodu tak zwanych elit, których postępowanie coraz częściej przypomina działania ludzi z wyrżniętymi sumieniami. Ani fakty mówiące o mnożeniu upokorzeń. A jeśli nawet zaobserwuje fakty świadczące o tym, że robactwo się mnoży, że rodzą się prawa robactwa oraz wzrastają piewcy, którzy te prawa wysławiają – to tym gorzej dla faktów.
Tłumowisko
Doprawdy nie trzeba szczególnej przenikliwości, by dostrzec pośród nas całe tłumowisko jednostek obarczonych poważnym deficytem rozumności. Ludzi niemal ze szczętem oczadziałych, i to bynajmniej nie z racji miejsca urodzenia, statusu materialnego czy społecznego, lecz głupich, bo do kresu tyłomózgowia zaplątanych w ogólnie dekretowaną, powszechnie obowiązującą oraz jedynie słuszną narrację, dzień po dniu i godzina po godzinie sączoną z telewizyjnych okienek.
Z drugiej strony, socjologia powiada tak: chociaż właściwa walka zawsze rozgrywa się między kilkoma procentami populacji zwolenników takiej czy innej idei (pozostali czasami na zawsze pozostają obojętni wobec jakichkolwiek idei), to, generalnie rzecz ujmując, nie ma ludzi skazanych na głupotę. Są tylko zmuszeni okolicznościami do absorbowania głupoty oraz tacy, którzy sami sobie narzucają przymus przebywania w kręgu dezinformacji. Dezinformacji, to znaczy informacyjnych łgarstw, które z definicji nie wskazują człowiekowi prawdy o świecie, a tylko narzucają obraz rzeczywistości kreowany zgodnie z intencją Antonio Gramsciego, i współcześnie realizowany przez jego ideowych następców.
Oczywiście narzędziem informacji są dziś w pierwszym rzędzie media. One, tak samo jak nóż, kroją chleb, albo zabijają. Poprawnie informują, albo mataczą – otumaniając. Co niektórych zmusza do deklaracji w rodzaju tej, wyrażonej niedawno przez satyryka Janusza Rewińskiego: "pozostanie chyba tylko wynosić się z Ubekistanu, gdzie oficerowie służb układają nam program telewizyjny i kształtują nasze gusta, nie mówiąc o rządzeniu krajem i wyprzedawaniem, czego się da".
Wygląda na to, że Rewiński prawidłowo ocenia sytuację oraz jej potencjalne konsekwencje. Rozumie też więcej, zatem więcej mówi: "Ludzie zawsze kiedyś dochodzą do granicy, za którą nie mogą już funkcjonować".
Przekraczając granice
O, to, to. I to jest właśnie powód, dla którego jesienią tego roku na ulicach polskich miast ujrzymy mrowie Polaków. Zjednoczą ich krzyż, orzeł w koronie, biało-czerwony sztandar oraz przekonanie, że nie wolno rezygnować z podmiotowości i milczeć, podczas gdy państwo kurczy się i zwija, wyjąc z bólu. Że dość przyzwolenia na rwanie organicznych więzi łączących wspólnotę. Że o pomstę do nieba wołają przedsięwzięcia naszych wrogów, naruszające hierarchię wartości dotąd konstytuujących naród. Że nie ma przed sobą przyszłości kraj, w którym "chorych i starych się nie leczy, a młodych wypycha na emigrację. (...) A ci, którzy zostaną, głównie starsi, niech pracują aż do śmierci" – jak stan Rzeczypospolitej oraz postępowanie rządu Donalda Tuska ocenia bez owijania w bawełnę ojciec Tadeusz Rydzyk.
Polacy świadomi sytuacji, w jakiej znalazła się ich ojczyzna, zaprotestują, albowiem dociera do nich, że rządzenie krajem oddali ludziom, którzy urodzili się w Polsce, mówią po polsku, a nawet przekonują, że po polsku myślą, choć nic z tego nie czyni ich Polakami. Że źle wyrzekać się buntu przeciwko łotrom. Że gdy gnębiona jest podmiotowość 40-milionowego narodu, a naród ów nie zbuntuje się, to oznacza, że niegodny jest żyć wolnym i czekają go straszliwe konsekwencje. Że Polski nie da się naprawić przy pomocy zapomnienia, czym naprawdę jest przyzwoitość, godność i sprawiedliwość. Że dość spychania państwa w niebyt i dociskania tchawic niepokornym za pomocą prawa stanowionego ze złą wola. I że współczesna Rzeczpospolita nie może przypominać musującej pastylki wrzuconej do szklanki z ciepłą wodą.
* * *
Król pruski Fryderyk Wielki orzekł kiedyś, że Polak zamiast serca ma wiecheć słomy. Niestety, niemal wszystko co po 10 kwietnia 2010 dzieje się w Polsce, z Polską i z Polakami, z tamtego pogardliwego przekonania zdaje się czynić zasadną obserwację. Z drugiej strony, musimy pamiętać, że ukryte w przeszłości rozczarowania należy palić, a nie balsamować. Że teraźniejszość winniśmy lokować w kategoriach szansy, pozwalającej nam kształtować przyszłość wolną od rozczarowań. I że najważniejsze, to być gotowym. Już czas.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!