Dzięki minionym wyborom federalnym mogliśmy zobaczyć na przykładzie, jak działa demokracja – czerwona, liberalna fala zalała kraj od wschodu do zachodu, wynosząc do władzy seksownego – tak piszą – 43-letniego Justina Trudeau.
"Naród ma zawsze rację" – zażartował sobie z szerokim uśmiechem ustępujący premier Stephen Harper, uznając klęskę ugrupowania.
Dzisiaj demokracja to jest wypadkowa nastrojów. Liczy się gra na emocjach, bo z rozumu niewiele już ludziom pozostało – m.in. za sprawą nowoczesnej edukacji. I to nie tylko w Kanadzie. Jak mówił mi prof. Ryba, dawniej uczyliśmy się historii, poznając daty, osoby, wydarzenia, potem zrezygnowano z dat, ograniczono się do procesów, dzisiaj uczy się przez skojarzenia, nauczyciel wyciąga obrazek – powiedzmy Tadeusza Kościuszki, a dzieci mają poprawnie go skojarzyć. Szczerze mówiąc, jest to metoda prosta jak zasada działania cepa i skuteczna, poczynając już od szympansów...
Tak więc dzisiaj demokracja to po prostu "operowanie światłem i dźwiękiem". Dlaczego konserwatyści przegrali, no bo się przejedli, nie odświeżyli wizerunku, przestali kojarzyć się z sukcesem, zmurszeli, spatynowali się, obrośli pretensjami. W takiej sytuacji człowiek może się napinać jakimiś programami, propozycjami w polityce zagranicznej czy wewnętrznej, ale kogo to interesuje? Ludzie i tak na tym się nie znają. Dla nich takie pojęcia, jak deficyt czy budżet, to abstrakcje odległe od tego, co mają na stole. Jak się natomiast powie, że się zalegalizuje marihuanę – to dla naszego licealisty jest konkretna sprawa.
Polityka jest grą toczoną przez kilka ośrodków, m.in. te szarpiące kasę w państwowym łańcuchu pokarmowym. No i nasz sexy Justin Trudeau okazał się człowiekiem pomocnym i na czasie, o wiele bardziej kukiełkowym od odchodzącego premiera Harpera.
Dlaczego? Przede wszystkim za sprawą wyjątkowego pochodzenia i braku doświadczenia.
Mimo nazwiska, Justin, minglujący się od dzieciństwa na samym szczycie światowej piramidy, nie odebrał porządnego wykształcenia. Tata, pochodzący ze starych pieniędzy, mimo że był niezłym politycznym gangsterem, znał klasykę, mówił po łacinie, orientował się jak stary lis w tropach naszej zachodnioeuropejskiej kultury, które świadomie rozwalał. Syn, mimo zapału do boksu i umiejętności instruktażu w skokach na gumie, jest niestety typowym produktem epoki lat 70. wychowanym w dzieciokwiatowym środowisku, bez stresu i dyscypliny.
Syn ma też i ten feler, że od najmłodszych lat był podziwiany i lubi się podobać. Justin Trudeau jest uroczy, kocha ludzi, lubi się pokazywać i ma naturalną populistyczną zdolność oczarowywania, dobrze działa na nastroje, problem jedynie w tym, co ma w głowie. Bo tam ma raczej pstro, co widać było po kilku wywiadach i wypowiedziach na nieco poważniejsze tematy niż powszechny dostęp do marihuany czy "prawa transseksualistów".
Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Moja teoria jest taka, że Justin będzie rządzony z tylnego siedzenia przez stare rodziny. Bo w rzeczywistej władzy nie liczy się poziom "wrażenia" i "nastrojów", lecz twarde efekty. Wycofanie kanadyjskich CF-18 z bombardowania ISIS – jak najbardziej – podejmiemy taką decyzję, po czym samoloty z załogami zostaną wydzierżawione kolegom z południa. – To tylko domniemanie, ale tak mniej więcej się to załatwia.
Tak się robi w twardej polityce. Na razie, premier elekt oprócz pozytywów w rodzaju zrobienia sweet-foci na stacji metra (jak każdy rasowy milioner jeździ subwayem do roboty) – zasłynął kilkoma zapowiedziami jawnie godzącymi w kanadyjskie interesy gospodarcze.
Po pierwsze, wycofuje się z budowy rury z Alberty do amerykańskich rafinerii nad Zatoką Meksykańską – co jest posunięciem po myśli kilku poważnych interesów zagranicznych; po drugie, zapowiada radykalną walkę za zmianami klimatu, co oznacza dodatkowe opodatkowanie i tak już ledwie zipiącej gospodarki surowcowej Kanady; po trzecie – i tu najbardziej cieszą się japy silnych grup krajowych – zapowiada całą gamę inwestycji infrastrukturalnych, po to by nas jeszcze bardziej zapożyczyć, a dutki dać w te same lepkie rączki, co to zawsze widać na styku państwowo-prywatnym. Na tym styku robi się bowiem prawdziwie wielkie interesy.
Będziemy musieli wszyscy zjeść tę żabę, ponieważ naród, który "ma zawsze rację", tak właśnie sobie zażartował. Sam z siebie.
•••
Czasem się dziwię, czy ja jestem prorok jakiś czy co... 26 września napisałem w tekście "Gry i gierki", że "tak wielka fala uchodźców poddanych procesowi obróbki imigracyjnej pozwala na lepszą penetrację wywiadów, a być może skaperowanie, po przeszkoleniu, jakiejś blisko-wschodniej armijki do walk »o wyzwolenie«, czytaj: o cele Zachodu czy Izraela".
Tymczasem kilka dni temu Waldemar Pawlak wystąpił w Polsce z takim właśnie projektem, stwierdzając, że dzisiejsi przybysze do Europy powinni zostać wyposażeni w broń, by mogli wrócić do swoich krajów i przy wsparciu europejskich armii uwolnić je od terrorystów. Pawlak zastrzega, w wypowiedzi dla "Faktu", że "oczywiście powinno to dotyczyć jedynie mężczyzn, a nie kobiet i dzieci". Na razie wypowiedź wzbudziła pukanie w czoła i pytania o to, "co bierze były premier", tymczasem być może Pawlakowi, jak kiedyś Lepperowi o Klewkach, coś się tam wypsło...
Świat całkiem darmo dostarcza świetnej rozrywki.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!