Wynik referendum ogłoszonego między innymi w sprawie zmiany ordynacji wyborczej na jednomandatową jest bardzo znaczący.
Co pokazuje?
To, że Polacy są dojrzałym społeczeństwem "postdemokratycznym" i wszelkie próby odwoływania się do instytucji demokratycznych to mrzonka. Owszem, instytucje te nadal pełnią rolę legitymującą aktualny układ rządzenia, ale są w całości przez ten układ sterowane.
Wszystko zależy od mediów i pieniędzy włożonych w kampanię, która w ładnych, jaskrawych kolorach ukaże przeciętnemu Polakowi, co jest nowoczesne, europejskie i w ogóle cool. Jeśli przy pomocy dobrze opłacanych małp medialnych zmontujemy kilkutygodniowy show propagandowy, w którym za naszym projektem jedna po drugiej opowiadać się będą wymóżdżone i powypychane silikonem celebrytki tudzież otoczeni oparami mądrości telewizyjni showmani, wówczas mamy nadzieję, że u znacznej większości naszego targetu wywołamy pożądaną reakcję i ludzie polecą w podskokach do urn.
Polak przestał myśleć i dbać o przyszłość własną i dzieci. Co więcej, oczekuje, że tę przyszłość ktoś mu jakoś zorganizuje i akurat co do tego nie ma wątpliwości. Polska to bogaty region geograficzny i chętnych do organizowania "przyszłości" jest kilka poważnych ośrodków.
Owszem, pytania referendalne były kuriozalne, ale gdyby "mniej wartościowy naród tubylczy", że użyję michalkiewizmu, był politycznie rozgarnięty i kumaty, to hurmem poparłby zmianę. Frekwencja stworzyłaby pewien problem prawny. Jak to ładnie wyłuszczył przed referendum Max Kolonko, poparty JOW-ami system prezydencki to jedyna metoda sensownego rządzenia suwerennymi państwami, więc byłby to krok w dobrą stronę.
Nie chodzi przecież o to, by w Sejmie była mozaika wszelkiej polskiej rozmaitości, lecz by powstał stabilny polski układ polityczny zdolny do skutecznego rządzenia. JOW-y to nie panaceum na polskie bagno, lecz początek drogi, kamień, na którym można oprzeć nogę. I nie trzeba być jakoś nadzwyczaj rozwiniętym, by to zobaczyć. Rachunek jest prosty, a przykłady same sypią się z rękawa.
Problem w tym, że polska menażeria polityczna nie jest zainteresowana takim rozwiązaniem, ponieważ jest jej dobrze, tak jak jest, zaś resztówka uświadomionych Polaków nie ma żadnego znaczenia. Można ją bardzo tanio spacyfikować, pozbawić możliwości działania i środków.
Zresztą kombinacje operacyjne, jakie przetestowano przy okazji projektu Kukiz, pokazują, jak dziecinnie prosto można całą sceną "antysystemową" manipulować.
Przed wyborami prezydenckimi napompowano medialnie Pawła Kukiza, przez co uzyskał ponad 20 proc. głosów (znam ludzi, którzy po fakcie nie potrafili sensownie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zagłosowali na tego człowieka), następnie również przy pomocy różnych zagrań medialnych i manipulacji, rzucono Kukizem o glebę, jednocześnie pozbawiając gruntu wszystkich antysystemowców, którzy mieli nadzieję, że tym napompowanym przez system balonem "Kukiz" wlecą do Sejmu. Szczątkowe zainteresowanie referendum pokazało, że tak na dobrą sprawę można z Polakami zrobić, co się chce.
Paweł Kukiz zaś na gwałt musi dzisiaj szukać jakiegoś "antysystemowego" programu, skoro główny punkt dotychczasowego spalił na panewce.
Dzięki tym wszystkim kombinacjom efekt jest taki, że głosy antysystemowe – o ile nie zostaną całkiem zmarnowane – pójdą na partie systemu – w większości PiS. – No bo przecież – panie kochany – na kogo tu głosować, skoro oni wszyscy tacy niepoważni...
I pewnie o to chodzi, bo z lotu jaskółek wywróżyć można, że pokaźna część układu gra na PiS – pora wymienić chłopaków, pora na świeży oddech w Warszawie. Tak sądzi m.in. Jadwiga Staniszkis, uznając, że wiele wskazuje na bezpieczniackie znużenie PO. Staniszkis uważa, że służby pokazują aferami, jak wiele informacji mają i mogą użyć, a nagrania wypłynęły, ponieważ "są przerażone poziomem obecnej władzy".
Może tak jest. Problem w tym jakie służby i czy na pewno polskie, a nie te zagranicznie umocowane.
Tak czy owak, gdyby Polacy chcieli Polski dla siebie, muszą przyznać się przed sobą do głupoty i wodzenia za nos, a to bardzo trudne. Tym bardziej, że już kilkakrotnie przemielono im głowy.
Pozostaje więc metoda partyzancka małych kroków, pozostaje wciskać się wszędzie tam, gdzie coś dla Polski można ugrać i stworzyć, licząc na to, że w nadchodzącym starciu globalnych hegemonów nie będziemy kolejny raz mieli do odegrania roli collateral damage i ewentualne starcia odbywać się będą na cudzych łąkach.
Być może sprzyjać temu będzie zainteresowanie Żydów naszym terenem, być może szabesgoje coś tam przy nich ugrają. Kto wie. Być może wobec coraz większej islamizacji Niemiec, opierająca się zalewowi "imigrantów" Polska, wciąż będzie ich szalupą ratunkową...
Przegrane referendum, które dawało Polakom malutką szansę, pokazało, że jako naród polityczny przestaliśmy istnieć, a resztówkę naszych elit można spacyfikować kilkoma celnymi puknięciami.
No taki mamy dopust Boży.
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!