Skoro wolność słowa znika z uniwersytetów, to znaczy, że totalitaryzm puka do drzwi. Tak po prostu i bez przesady. Człowiek od zarania wieków ma pokusę, by z poglądami, z którymi się nie zgadza, dyskutować maczugą.
Na początku bicie pałą po głowie sprowadza się do mieszania oponentów z błotem i odsądzania od czci i wiary.
Szyje im się różne wory – w zależności od obowiązującej mody – antysemitów, szowinistów, Żydów, marksistów, zacofanych, moherów – pomysłowości nie brakuje – wrzuca się do nich i topi w morzu plwocin.
To jest etap przejściowy, bo jeśli topieni tak ludzie nie nikną nam z oczu, jakoś wypływają i nadal się odszczekują, pojawia się konieczność Endlösung; ostatecznego rozwiązania – w końcu ktoś krzyczy „do pieca heretyków”! Jest to etap fizycznej likwidacji oraz reedukacji przy pomocy morzenia głodem i pracy od świtu do nocy. Przerabialiśmy to w kilku wersjach całkiem niedawno. A tacy specjaliści, jak Pol Pot i Ieng Sary, wyuczyli się tego nawet na francuskich uniwersytetach. Terror to nie jest wymysł jakichś prymitywnych brutali, lecz z reguły ludzi oczytanych, którym po odrzuceniu Pana Boga wydaje się, że wszystkie rozumy posiedli i muszą zaplanować świat na nowo – zwykle są to więc niedokształceni intelektualiści o morderczych inklinacjach. Kambodża to tylko jedna z licznych piaskownic, które przekopywali łopatką.
Proszę się zresztą samemu zastanowić, czy kiedyś nie mieliśmy ochoty udusić bliskiej osoby, kiedy wygadywała nam jakieś głupoty, a co gorsza miała przy tym rację? A czy od czasu do czasu nie mamy ochoty zdzielić jakiegoś idioty dla otrzeźwienia, gdy plecie trzy po trzy? No właśnie! Tendencja do uciszania wbudowana jest w grzeszną naturę człowieka, w jego tendencję do posprzątania i uporządkowania świata według prostych schematów. Każdego łatwo napompować pychą. Aby to dostrzec, wystarczy zrobić kilka eksperymentów na okolicznych ludziach.
Dzisiaj tłumaczy się nam, że mamy superdemokrację, a praw człowieka, które nam gwarantuje, trudno wprost zliczyć; w ogóle jesteśmy świadkami cudowności, jakich ludzkość nie znała. Jednocześnie coraz bardziej czuć w powietrzu ten diabelski czad – część ludzi uważa, że posiadła wszystkie rozumy i wie, jak jest i co będzie. Po prostu sądzą, że już w garści mają kamień filozoficzny i zaraz wszystko ozłocą, muszą tylko jeszcze usunąć ostatnie przeszkody:
– wytępić szkodników, którzy nie rozumieją, a być może nie potrafią zrozumieć;
– tych wszystkich, do których „prawda” nie dociera; którzy żyjąc w „zabobonach”, nie kumają logiki postępu, malkontentów, którzy nie wierzą w „fakty” globalnego ocieplenia, tępaków, którzy krzywdzą lesbijki, transseksualistów, i kogo tam jeszcze polityczna poprawność urodzi, wychwalając zalety rodziny i tradycyjnego małżeństwa;
– tych wszystkich, którzy nie rozumieją historycznej konieczności postępu i naszej odpowiedzialności za Gaję-planetę, że populację trzeba przystrzygać, a ludzi zaganiać do łatwych w zarządzaniu zagród metropolii;
– tych wszystkich, którzy odrzucają piramidę nowego porządku wieków i usiłują starszym i mądrzejszym z wyższych pięter robić wymówki, czy też buntować niższe piętra;
– tych, którzy w imię wyssanych z palca idei bronią życia nienarodzonych czy schorowanych starców, a przecież trzeba zrobić miejsce następnym i dać ziemi oddychać.
To tak w skrócie. Oczywiście można cytować dalej.
Jesteśmy dzisiaj na etapie, kiedy kierownicy tolerują jeszcze odszczepieńców – troglodytów starej cywilizacji – działają raczej przez wychowanie, usiłując odbić od sztancy pokolenia nowych plastusiów, tresując od przedszkola nowymi programami edukacyjnymi, na etapie kiedy administracyjny walec nęka tylko heretyków odrzucających jedynie słuszną „wiedzę”...
Ale to etap przejściowy, bo przecież „w miarę postępów w budowie socjalizmu walka klasowa zaostrza się”. W miarę jak struktury nowego porządku zaczną pożerać stare instytucje, ludzie ostatkiem sił będą wierzgać. Stąd i konieczność ostatecznego rozwiązania. Jaskółki zaczynają już krążyć wokół nas. Na razie dzięki totalnej inwigilacji jesteśmy jak na talerzu. Niedługo wszystkie odruchy oporu skojarzone zostaną z wrażą propagandą ośrodków dywersji ideologicznej. Już dzisiaj mówi się, że to socimperialiści radzieccy (pardon, co ja mówię), straszny Putin, prowadzi z nami wojnę przy pomocy „nieuczciwej propagandy”, czadzi ludziom w głowach i namawia do buntu przeciwko młodej republice rad... Co ja piszę... Zupełnie mi się poprzestawiało...
Nawet w państwie takim jak Polska, która przecież nie jest lokomotywą w eszelonie postępu, ani nawet nie została podpięta tuż za lokomotywą, nowy komsomolski narybek uniwersytecki blokuje wystąpienia opowiadającej się za życiem kobiety urodzonej w rezultacie gwałtu – a zatem pociąg ku nowemu mknie w ekspresowym tempie. Nic tak przecież nie uprzyjemnia uniwersyteckiego życia, niż dobra debata na argumenty, kiedy to widać, jak myśl się rodzi i wygina. Niestety, studenci mejnstrimowych polskich uniwersytetów są już tylko poubieranymi w długie skórzane płaszcze intelektualnymi rzeźnikami czerezwyczajki, biednymi ślepymi dzieciakami, które własny rozum wypróżniły na ołtarzu systemu.
Wygląda więc na to, że po kościołach zaczynają pustoszeć uniwersytety. Czymżeż są uczelnie, kiedy myśli w nich nie ma?
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!