Nasz kochany premier Kanady lubi od czasu do czasu powiedzieć coś szczerze – tak od siebie, z głębi serca, a nie jakieś tam przygotowane przez zawodowych „pisarzy” formułki. Zresztą wydaje się, że nowomowa niedługo osiągnie poziom przewidywalności do tej pory kojarzony jedynie z propagandową „liturgią” komunistów, których język skostniał do tego stopnia, że niewiele nowego dało się w nim powiedzieć.
Nasz premier jest „fajny”, bo wychowany w złotych pieluchach, w naturalny sposób uważa, że mu się należy odrobinę więcej; że jest człowiekiem równiejszym. Być może tak jest, jednak rzeczywistość naszego matriksu nadal jest konstruowana na założeniu, że jesteśmy równi – przynajmniej wobec prawa. Wielka szkoda, że przesiadywanie na kolanach Nixona, Castro czy trzymanie za spódnicę Królowej nie przełożyły się u Justina Trudeau na polityczną kindersztubę – jednak wiedza i ogłada jeszcze nie przekazują się u ludzi poprzez samo fizyczne zbliżenie.
Lubię młodego Trudeau, bo chwilami jest autentyczny jak dziecko w piaskownicy; ot, zdenerwuje się, i w Izbie Gmin chwyci jakiegoś ramola za barchatki, albo też naiwnie wyrazi zdumienie, że przyjmowanie zaproszenia na wakacje od miliarderów nie przystoi szefowi rządu demokratycznego państwa. Piszę o tym, bo nasz ukochany przez różne telewizyjne infobejbs szef rządu bez żadnej żenady opowiedział właśnie, jak to jego tato – stary Pierre Trudeau – wykorzystując wpływy polityczne i znajomości, załatwił dziecku (nieżyjącemu już bratu Justina) wykasowanie zarzutów o posiadanie narkotyków. Młody Trudeau w wykorzystaniu osobistych znajomości dla obejścia prawa nie zauważył niczego niestosownego. Po prostu, „głupie” prawo jest dla zwykłych ziutków, a nie takich fajnych ludzi jak premier Trudeau i jego komanda.
Oczywiście wszyscy wiemy, że tak jest, ale wersja „dla prasy”, będąca podstawą systemu uwiarygodniania władzy elit, nadal głosi, że wszyscy jesteśmy równi – przynajmniej wobec prawa. Jak więc widać na przykładzie – system „demokratyczny” tak samo korumpuje elity jak znany nam z młodości zamordyzm socjalistyczny. Prawo lorda Actona sformułowane ponad sto lat temu, że każda władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie, pozostaje prawdziwe, bez względu na szerokość geograficzną i kolor sztandarów.
Wszystko to każe, niestety, przypuszczać, że młody premier Trudeau jest – eufemistycznie rzecz ujmując – bardzo podatny na wpływy otaczających go kierowników. Jeśli ktoś był zawsze najładniejszy, to zdolny jest wyjść ze skóry, aby go nadal chwalili ci, których mu wdrukowano jako autorytety.
Obawiam się, że podobny stosunek może mieć nowy prezydent Francji wobec otoczenia pani nauczycielki, która jego edukację wzięła we własne ręce już gdy miał 15 lat, wzmacniając behawioralnie silnymi bodźcami seksualnymi do tego stopnia, że zaprowadziła go nie tylko do urzędu stanu cywilnego, ale nawet do podnóżka najwyższego urzędu publicznego w państwie. Pan Macron, podobnie jak nasz Trudeau, mówi rzeczy tak gładko i poprawnie, że aż trudno je przekładać na obce języki.
Ponieważ Justin Trudeau wie, że aby być chwalonym, musi być w awangardzie postępu, wie też, że musi bardziej dbać o socjalistyczną moralność niż jakieś tam zasady wymyślone przez kostycznych Brytyjczyków. Wyraża to m.in. w popieraniu „prawa kobiet do zdrowia reprodukcyjnego”, czytaj do aborcji, a ludzi starych do „godnej śmierci” – czytaj zabijania ciężko chorych. To poparcie dla eliminowania ludzi niechcianych lub zbędnych, a drogich w utrzymaniu, jakoś tak dobrze się składa z postulatami „kontroli populacji” zgłaszanymi przez zatroskanych o przeludnienie globalistów. Tych samych co to z poważnymi minami potrafią debatować nad katastrofalnymi dla pogłowia pingwinów skutkami metanowego pierdzenia krów hodowlanych. W tych kontekstach przystrzyganie ludzkiego stada jest rzeczą niezbędną „dla zachowania równowagi naszej planety”. Wszystkie te modne nauki wchodzą jak gwóźdź w masło w głowy ludzi, którzy nie mieli cierpliwości przedzierać się przez podręczniki chemii, fizyki czy matematyki, od których woleli kursy dramatu.
Wolność można stracić za jednym zamachem – to zwykle rodzi opór – można ją sobie też dać odebrać kawałek po kawałku. Totalitaryzm wprowadzany systematycznie na przestrzeni kilku pokoleń jest projektem dość łatwym do wykonania. Tu, w Kanadzie, jesteśmy tego niemymi świadkami. Oto kolejny kroczek:
Właśnie pozbawiono dostępu do programów dofinansowania pracy wakacyjnej młodzieży organizacje non-profit o profilu pro-life. Ot, drobna rzecz, rząd federalny oferuje programy dofinansowania pracy młodych ludzi, mogą z tego korzystać właściciele małych firm i organizacji pożytku publicznego. Mogą, ale nie ci, którym nie podoba się linia polityczna naszej partii. No bo kto to widział, by wspomagać wrogów ludu?
Jakże ważna jest to lekcja. I pomyśleć, że my, ludzie z komunizmu, – wszystko to mamy już przerobione…
Andrzej Kumor
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!