Stany Zjednoczone zgodnie z własnymi wewnętrznymi przepisami ujawniły dokumenty tajne o zbrodni katyńskiej. Wynika z nich jasno i niezbicie, że prezydent USA wkrótce po zajęciu terenów wokółsmoleńskich przez Niemców dysponował wiarygodnymi informacjami o tym, że sprawcami zbrodni są Sowieci.
Dwóch amerykańskich jeńców wojennych zabranych jako świadkowie przez Niemców na miejsce ekshumowanych mogił zbiorowych, stwierdziło z dużą pewnością, że groby pochodzą z czasów sowieckich. Informacje o tym przekazali w sposób wiarygodny tajnymi kanałami dla władz amerykańskich.
Tymczasem Waszyngton zawsze tłumaczył, że nie mógł ustalić wiarygodności podawanych przez Niemców informacji na temat Katynia, tym bardziej że Berlin celowo je eksponował, aby wbić klin między sojuszników zachodnich a ZSRS. Można więc było podejrzewać, że informacje te były preparowane na użytek wojny propagandowej...
Dzisiaj więc wiemy, że USA od samego początku wiedziały kto był sprawcą zbrodni katyńskiej, a mimo to zwodziły Polaków i ignorowały apele premiera Sikorskiego w tej sprawie. Obecni na miejscu prowadzonej przez Niemców ekshumacji amerykańscy oficerowie ocenili po zaawansowanym stanie rozkładu zwłok oraz zachowanych w dobrym stanie butach i mundurach, że Polacy zostali zgładzeni dużo wcześniej, niż rozpoczęła się operacja Barbarossa i niedługo po ich uwięzieniu – o tym świadczył dobry stan oryginalnego umundurowania.
No więc czarno na białym jest napisane, że największy mocarz zachodni od dawna zdawał sobie sprawę, jaka jest prawda, ale postanowił się do tego nie przyznawać.
Co w tym dziwnego? No nic. Tak się robi politykę – zwłaszcza w czas wojny.
Niestety, we władzach na wychodźstwie było wystarczająco dużo proangielskich pożytecznych idiotów, by zgłuszyć sumienia polskich polityków i wojskowych. Katyń pokazywał jak na dłoni sowieckie zamiary wobec powojennej Polski – przygotowywał grunt pod PRL.
W polityce "nie ma przeproś", liczy się gra interesów i po latach taplania się w bezowocnym politycznym moralizowaniu Polacy powinni dojrzeć do geopolitycznego myślenia. Ujawnione przez USA dokumenty potwierdzające, że o Katyniu postanowiono głośno nie mówić, powinny nas do tego ostatecznie przekonać.
– Dlaczego USA nie ruszyły sprawy Katynia? Żeby nie zrażać Stalina, a za cenę dostaw sprzętu i zgody na zajęcie wschodu Europy tanim kosztem wygrać wojnę (w II wojnie światowej na froncie europejskim zginęło 100 tys., amerykańskich żołnierzy, czyli połowa tego, ilu Polaków rozstało się z tym światem w Powstaniu Warszawskim). I druga rzecz, by ewentualnie zachęcić "wuja Józka" do otwarcia japońskiego frontu.
W tych rachunkach Katyń to była betka; w tych warunkach trzeba było jedynie Polakom pozamykać gęby i zatuszować sprawę. Sojuszników się zdradza, jeśli pozwolą nam na to lub gdy przeważą "inne ważne względy". Tak było zawsze na świecie i niestety nas, Polaków, ogrywano nadzwyczaj często. Jeśli nie przez naiwność, to przez co?
Z drugiej strony, święci też nie jesteśmy – co choćby w oczy zakomunikował atamanowi Petlurze Józef Piłsudski – też potrafimy cudzym kosztem łamać własne obietnice, też potrafiliśmy w swej historii powiedzieć "sorry Winnetou". Pora, by dostrzegały to dzisiejsze polskie "dziewice". W polityce nie zawsze mówi się całą prawdę, nawet jeśli się ją zna.
Nikt za nas polskich spraw nie załatwi, nikt nam niczego w prezencie nie ofiaruje, wszystko musimy wywalczyć sami, wbrew interesom obcym. Jeśli tego nie zrobimy, pozostanie nam służba u silniejszych. Nikt jeszcze nie wymyślił lepszej machiny do obrony interesów narodowych niż silne, stabilne, dobrze zarządzane państwo i jego instytucje.
Takie państwo trzeba w Polsce zbudować i do tego trzeba wziąć władzę. W przeciwnym razie "sorry Winnetou" będziemy słyszeli co pokolenie.
Stosunek mocarstw zachodnich do Katynia w czasie II wojny światowej jest w pełni zrozumiały i wynika z realizacji interesów tych państw. Polacy zostali zdradzeni w Teheranie, a mimo to przelewali krew do końca wojny; do końca nie mogli uwierzyć, że można załatwić na cacy państwo dysponujące czwartą pod względem potencjału armią aliancką.
Polaku, czytaj archiwa – zobacz, jak to się robi – naucz się poruszać na polu minowym siatek cudzych interesów. Nie bądź jak Winnetou!
Na koniec pozwolę sobie w całości przypomnieć stary dowcip – w Związku Radzieckim pani pyta na lekcji "Kto odgadnie, kto jest największym dobroczyńcą ludzkości...". Zgłasza się Wania, odpowiada: "Lenin" i dostaje piątkę. Siadając, mamrocze pod nosem "Sorry Winnetou, ale biznes is biznes". I tą starą zasadą kieruje się każda imperialna dyplomacja.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Przedpola wojny
Po kapitalnym remoncie mieszkania bałagan uprzątnąć nielekko. Jeszcze trudniej uczynić to w głowie człowieka zapatrzonego bezprzytomnie w poczynania rządu Donalda Tuska. W tym wymiarze nawet próba dyskusji o porządkach natychmiast wzbudza instynktowny, żywiołowy sprzeciw.
I to jest w sumie podstawowa przyczyna, z powodu której nie wróżę sukcesu inicjatywie Jarosława Kaczyńskiego, proponującego tuzom naszego życia ekonomicznego poważną dyskusję o stanie polskiej gospodarki i programie jej naprawy. Część utytułowanych głów odmówi udziału w debacie ze strachu przed utratą grantów i gniewem trzymających kasę tuskoidów, a opinie pozostałych skutecznie zdyskredytuje tuskoidalna wataha medialna. Jedyna korzyść, to tych kolejnych kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy osób, które przy okazji przejrzą w końcu na oczy, dostrzegając różnice między pierzastymi słowami miłościwie nam panującego premiera a praktyką urzędniczą, której na co dzień hołduje jego gabinet.
Kraj Nadwiślański?
A propos różnicy: "Podstawowa różnica między państwem rządzonym przez Kaczyńskiego i państwem rządzonym przez Tuska jest taka, że podczas rządów Kaczyńskiego media dowiadywały się o aferach od służb śledczych, a dziś służby państwowe dowiadują się o aferach od mediów" – zażartował niedawno europoseł Janusz Wojciechowski, ale to był bardzo gorzki dowcip. Gorzki, gdy odczytywać go w kontekście rozgardiaszu panującego w "państwowych służbach" (Beata Jaczewska, w rządzie Donalda Tuska podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, publicznie o Polsce: "nadwiślański kraj", a o polskich małych i średnich przedsiębiorstwach: "kochamy małych i średnich, ale muszą się powyżerać"), ale równie gorzki w dowolnie innym kontekście.
Na przykład w kontekście rodzimego przemysłu zbrojeniowego, gdzie dokument dotyczący kondycji oraz strategii rozwojowej holdingu zbrojeniowego Bumar, a więc przedsiębiorstwa o fundamentalnym znaczeniu dla programów modernizacyjnych polskiej armii, opracowuje niemiecka firma, którą najwyraźniej dopuszczono do tajemnic państwowych. Czy w kontekście systemu ochrony zdrowia, w którym na przestrzeni trzech pierwszych miesięcy 2012 roku ilość wydanych leków refundowanych, w porównaniu do pierwszego kwartału roku poprzedniego, zmniejszyła się o prawie 32 miliony opakowań (z ponad 120 do niewiele ponad 88 milionów). Co nie oznacza bynajmniej, że Polacy przestali chorować, a tylko, że państwo zmusza swoich obywateli do zakupu leków znacznie droższych, więc trudniej dostępnych. Według szacunkowych obliczeń, tym sposobem, sięgając do kieszeni ludzi chorych, NFZ może "oszczędzić" w skali roku ponad dwa miliardy złotych.
Ale zostawmy na moment polski rozgardiasz, albowiem tak samo jak Ziemia wkracza w kolejną fazę maksymalnej aktywności Słońca, podobnie w okres zwiększonej aktywności zanurzają się łby polityków, rozgrywających swoje gierki na arenie znacznie obszerniejszej niż kontynent zwany powszechnie i chyba całkiem zasadnie Starym.
Bliskowschodnia zawierucha
Oto zrywając stosunki dyplomatyczne z Iranem, szef kanadyjskiego MSZ określa władze w Teheranie jako "największą dziś groźbę dla bezpieczeństwa świata", co rzecz jasna natychmiast wywołuje niebywały aplauz w sferach dyplomatycznych Izraela. "Kanada po raz kolejny udowodniła, że moralność jest ważniejsza od pragmatyzmu" – powiedział prezydent Szymon Peres, przy okazji tytułując Kanadę "wzorem moralności". Na takie dictum ziemski glob zamarł w bezruchu, zaś blisko-wschodnia ropa na kilka długich sekund stężała w odwiertach. Niestety, Peres nie wyjaśnił, o jaką konkretnie moralność idzie. Ponieważ jednak nie omieszkał dodać, iż: "Kombinacja hegemonistycznych dążeń, politycznego szaleństwa i broni nuklearnej zagraża całemu światu, który musi się temu przeciwstawić" – niechybnie szło mu o moralność bardziej koszerną niż, dajmy na to, perska.
Tak czy owak, tego rodzaju wypowiedź w ustach byłego członka Hagany, człowieka ongiś odpowiedzialnego za zakup broni dla tej terrorystycznej organizacji, a pół wieku później laureata Pokojowej Nagrody Nobla, musi robić wrażenie. W każdym razie na mnie robi, zaś powinno robić na wszystkich ludziach rozumnych, świadczy bowiem o tym, że przygotowania do implantacji "arabskiej wiosny" na grunt irański są już dalece zaawansowane. Tak dalece, iż znaczenie rozstrzygające traci nawet ta okoliczność, iż przed atakiem na Iran należałoby – oczywiście spoglądając na świat z perspektywy Izraela – uporać się z problemem "syryjskiego hegemona", z którym złowróżbny Iran podpisał kiedyś układ o współpracy wojskowej i którego układu zamierza póki co dotrzymać. Przy okazji nie godząc się z "międzynarodowym" poleceniem zamknięcia programu atomowego, stwarzającego, a jakże, zagrożenie "dla społeczności całego świata". Zagrożenie podobne zapewne do tego, które swego czasu "społeczności całego świata" stwarzał Irak.
Nie dziwota, że poddany naciskom Iran wspiera dziś sojuszniczy reżim syryjski, posyłając mu na odsiecz komandosów elitarnej Gwardii Rewolucyjnej i zaopatrując w broń i amunicję siły wierne prezydentowi el-Asadowi.
* * *
Tymczasem wbijane Polakom do głów jedynie słuszne interpretacje polityczne i gospodarcze, czy to dotyczące Polski, Europy czy świata, nadal dominują w przestrzeni publicznej. Tym bardziej warto zauważyć, że chociaż przedpola wojny wyglądają jeszcze spokojnie, tu i tam okopy już wgryzają się w ziemię. Nadchodzą złe czasy. Jak zawsze wtedy, gdy idee stają się ważniejsze od ludzi, ludzka głupota znowu przestaje zważać na granice, a człowiekowi przyzwoitemu niemal na każdym kroku przychodzi mierzyć się z łajdactwem.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Miał być wielki piknik, była wielka klapa. Pogoda pokrzyżowała nam plany i piknik "Gońca" odbył się w wersji "mikro" – czyli przyjechało kilkudziesięciu naszych najbardziej zagorzałych sympatyków – za co bardzo dziękujemy. Przy okazji miło było porozmawiać o Polsce i nie tylko, poplotkować i napić się piwa czy zjeść obiad przygotowany przez panie z Korpusu Pomocniczego Placówki 114 Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej.
Przyjechało kilku sympatyków z polskiego klubu motocyklowego – ale w większości samochodami, przybył p. Wojtek Machnikowski z rodziną – nasz pierwszy reklamodawca, który dał nam reklamę firmy Allmax, zanim "Goniec" się "urodził". Jak zwykle był Stanisław Tymiński z rodziną – człowiek, który o mały włos nie został prezydentem Polski, odwiedził nas opiekun duchowy Rodziny Radia Maryja w Kanadzie o. Jacek Cydzik, był oczywiście komendant Placówki 1124 SWAP Krzysztof Tomczak i wielu innych zacnych ludzi.
Tak miało być, że tym razem bez tańców, bez warkotu motorów, ale wciąż w tym samym pięknym miejscu, w pięknych nastrojach.
Zatem klapa klapą, a jak dożyjemy, to zapraszamy wszystkich za rok.
Wszystkich zaś, którzy liczyli na dobrą zabawę, przepraszam – tym razem nie zdecydowaliśmy się na rozpraszanie chmur deszczowych rakietami z jodkiem srebra.
Przypomniało mi się jeszcze jedno – kiedy wjeżdżałem do parku, w strugach deszczu zobaczyłem biały autokar, który właśnie ruszył do wyjazdu. Okazało się, że była to grupa leśników z Polski, którzy z powodu strajku Lufthansy utkwili na lotnisku i linie zafundowały im autokar, aby sobie gdzieś pojechali pozwiedzać – ktoś słyszał o pikniku w parku Paderewskiego i oto pojawili się w ulewie.
•••
Minęła kolejna rocznica zamachów 9-11 w Nowym Jorku. Powstrzymam się od jakiejkolwiek analizy, bo po co się powtarzać, polecę tylko Państwu z serca obejrzeć w YouTube filmiki z zawalenia się pod wpływem rzekomo pożaru budynku WTC-7. Proszę popatrzeć i samemu wyciągać wnioski; proszę czytać i nie bać się myśleć na wielką skalę. Ci, którzy dokonali na WTC-7 zawalenia na taką skalę, myślą globalnie – dlatego nie ma ucieczki.
•••
A z całą pewnością w walce o wolność z kulturową bolszewią jesteśmy zbyt bierni. Zachowujemy się tak, jakby zupełnie nam nie zależało na przyszłości naszych dzieci, jakbyśmy oddawali szczęście przyszłych pokoleń bez walki.
Tutaj, w naszym rodzinnym Ontario, urasta na naszych oczach nowy totalitaryzm, a my niczym mieszkańcy Republiki Weimarskiej w obliczu nadchodzącego hitleryzmu – zamykamy okiennice. To, że jest to krótkowzroczna głupota, nie ulega wątpliwości.
O co chodzi?
Tym razem o władzę nad umysłami naszych dzieci. Dzieci w szkołach publicznych (katolickich też) uczą się nie tylko o tym, że homoseksualizm jest OK, ale np. że OK jest satanizm (wicca), i mają prezentację wszystkich akcesoriów tej "wiary".
Każdy rodzic o zdrowych zmysłach z wiadomych powodów powinien na coś takiego dziecka nie puszczać. Tymczasem jednak nasi kulturowi bolszewicy wpadli na pomysł, że nauczyciel jest "współrodzicem" i również sprawuje nad dzieckiem władzę wychowawczą.
Dlatego rodzice nie mają prawa nie posyłać dzieci na ideologiczną indoktrynację pod egidą tolerancji i poszanowania godności.
Normalny porządek "rodzicielski" jest następujący: Rodzice odpowiedzialni za wychowanie dzieci zatrudniają guwernantkę i nauczyciela, aby młodego podszkolić i przygotować do życia. Czynią to według własnego rozeznania w trosce o najlepiej pojęty interes dziecka (któż lepiej zatroszczy się o własne dzieci niż rodzice?!).
Bolszewicki porządek rodzicielski jest taki, że odpowiedzialność za wychowanie dziecka wspólnie ponoszą rodzice i państwo. Odpowiedzialność rodziców polega na łożeniu na wychowanie, natomiast szkoła, realizując wytyczne polityki państwowej, urabia umysł dziecka wedle aktualnie obowiązujących wzorców – niekiedy zależnych od koniunktury politycznej i tego, jaka akurat formacja polityczna jest u władzy.
Czują Państwo bluesa? Zabierają wam dzieci i każdą jeszcze za to płacić!
– A wy co?
– Ruki po szwam?
– Tak bez walki?
– Nie kochacie swoich dzieci?
– Nie chcecie, aby wyrosły na porządnych ludzi?
Z tym trzeba walczyć, bo to jest początek chowania janczarów.
– I tu gwoli wspólnej lekcji historii przypomnę za wikipedią: W 1329 roku sułtan Orhan wydał edykt o zorganizowaniu elitarnych oddziałów piechoty. Postanowił wtedy, że co piąty chłopiec chrześcijański pochwycony do niewoli w czasie wypraw wojennych, a także wzięty przymusowo z ziem podbitych przez Turków, był oddawany na wychowanie muzułmanom, którzy mieli obowiązek ukształtować w nim takie cechy, jak fanatyzm religijny, ślepe posłuszeństwo i przywiązanie do Turcji. Przymusowo przechodzili również na islam. Byli oni hartowani fizycznie i uczeni sztuki wojennej.
Czy chcą Państwo mieć obcych janczarów w domu?
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Jak w wielu miastach Polski każdy 10. dzień miesiąca jest dniem pamięci o ofiarach tragedii katyńskiej. W Krakowie jest zawsze msza w Katedrze, a potem u stóp Wawelu spotykają się rodacy na manifestacji organizowanej przez tamtejszy oddział "Gazety Polskiej" przy tzw. Krzyżu Katyńskim. Było na niej z 400 osób, moc flag i przemówienie posłanki PiS, która niestety niewiele nowego powiedziała.
Na zakończenie odśpiewaliśmy Rotę ze słowami "Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie..." i rozeszliśmy się.
Kraków nadal wakacyjny i ciepło jak w sierpniu. Moc restauracji pełnych przybyszów i sklepy przy ulicach prowadzących do rynku nadal otwarte, choć już w niektórych pokazują się kreacje jesienne.
Oczywiście zatrzęsienie restauracji, szczególnie wiele ogródków, gdzie rodacy, a częściej goście spożywają lokalne przysmaki. Po ulicach nawet dość późno jeżdżą powozy, często powożone przez atrakcyjne dziewoje w czarnych kapeluszach, oraz meleksy, czyli elektryczne wózki obwożące turystów po Krakowie, często też do Wieliczki, a nawet do słynnej fabryki Schindlera, gdzie uchowało się moc Żydów.
W ogóle Kraków nie żyje z Nowej Huty i tamtejszej stalowni wykupionej za psi pieniądz przez Hindusa z Mital Steel, a właśnie z turystów, tylko ich w listopadzie, grudniu i do kwietnia mało.
W poprzednią sobotę był bal Kawalerów Maltańskich, czyli związku rycerskiego, który kiedyś, w XI w., zajmował się ochroną grobu Pańskiego w Jerozolimie, potem miał we władaniu wyspę Maltę, a teraz ma sporo szpitali. A przynależność do tego zakonu jest nobilitująca, ba, istnieje kilka fałszywych związków Kawalerów Maltańskich.
Właściwy związek, który odrodził się już 25 lat temu w Polsce, organizował w Krakowie wielki doroczny bal. Wstęp nie drobiazg, bo 700 zł polskich od głowy, więc moc maltańczyków nań nie poszło, a tylko uszlachetniali go różni dorobkiewicze i tak wsparli wiele dobrych i pożytecznych dzieł maltańczyków.
We wtorek pod lokalem ministra sprawiedliwości i zarazem krakowskiego posła pana Gowina odbyła się manifestacja zorganizowana przez przedstawicieli "Gazety Polskiej", na którą przybyło z 70 osób.
Okazuje się z ulotek rozdawanych podczas niej, że pan Gowin, będąc posłem, nie zabierał tam głosu ani też nie uczestniczył w pracach jakiejś komisji.
Wystąpienie kilku mówców było przerywane odtwarzaniem z magnetofonu piosenek Janka Pietrzaka.
Równocześnie prasa poinformowała, że bohater Amber Gold już siedzi w wersalskich warunkach w Gdańsku, a obrony syna premiera Tuska podjął się znakomity adwokat, a mierny polityk, pan Roman Giertych.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawy
Ach, wreszcie jakaś przyjemna wiadomość wśród ponurych wieści o kryzysie i w ogóle! Jakże bowiem nie odczuwać przyjemności na wieść, że oto nasz nieszczęśliwy kraj upodabnia się do Niemiec? Nie chodzi przy tym o jakieś podobieństwa indywidualne, którym stoją na przeszkodzie nieubłagane okoliczności obiektywne, przedstawione w okolicznościowym wierszyku, że "gdyby nie te: der, die das – to by byli Niemcy z nas" – ale w podobieństwie, że tak powiem – obiektywnym.
Któż nie zauważy podobieństwa naszego nieszczęśliwego kraju i Niemiec, a nawet Prus? Jak pamiętamy, za czasów Fryderyka Wielkiego pewien młynarz wdał się w spór z królewskim urzędnikiem i z okrzykiem: "są jeszcze sędziowie w Berlinie!" odwołał się do niezawisłego sądu. Dzisiaj każdy, a zwłaszcza każdy dygnitarz, może zawołać, że "są jeszcze sędziowie w Gdańsku!".
Oto bowiem gryzipiór z "Gazety Polskiej Codziennie" podszył się pod pracownika Kancelarii Premiera i w tym charakterze naciągnął na tak zwaną "prowokację dziennikarską" samego prezesa gdańskiego sądu, który w podskokach miał uzgadniać najdogodniejszy termin rozpatrzenia przez niezawisły sąd zażalenia na postanowienie o tymczasowym aresztowaniu "Marcina P.", któremu niezależna prokuratura postawiła aż sześć, czy może nawet siedem szalenie pryncypialnych zarzutów w związku z firmą Amber Gold. Pan poseł Marek Biernacki z PO twierdzi, że to "kompromituje" prezesa sądu.
Cóż można na to powiedzieć? Można na to zacytować anegdotkę opowiadaną przez Antoniego Słonimskiego, jak to pewien uczeń pytany przez rodziców, co pani mówiła w szkole, odpowiedział, że twierdziła, iż Fenicjanie robili szkło z piasku. – "To nie jej wina – tłumaczył rodzicom – ona tak musi, bo inaczej wywaliliby ją z roboty". Więc wprawdzie doskonale rozumiemy, że pan poseł Biernacki też tak musi, bo inaczej wywaliliby go z Pla... Ach, co za głupstwa wygaduję – oczywiście że z Platformy by go za to nie wywalili, bo myślałby prawidłowo, a jeśli miałby z tego powodu jakieś nieprzyjemności, to dlatego, że jeśli już się myśli, a zwłaszcza – gdy myśli się prawidłowo, to za żadne skarby nie wolno tego głośno mówić. Głośno to trzeba mówić to, co jest do mówienia zatwierdzone, na przykład – że sądy są niezawisłe, że "wszyscy ludzie będą braćmi" i temu podobne dyrdymały – podczas gdy tak naprawdę każdy przecież wie, że sędzia, czy nie sędzia – wzorem ewangelicznego setnika wprawdzie "ma pod sobą żołnierzy", ale jednocześnie też "jest człowiekiem pod władzą postawionym", a skoro tak, to nie może się jej sprzeciwiać, bo w przeciwnym razie zostanie zdmuchnięty jak gromnica i żadna "niezawisłość" mu nie pomoże.
Zatem nie ma najmniejszego powodu, by potępiać prezesa gdańskiego sądu za to, że na telefon z Kancelarii Premiera zareagował prawidłowo. Jak ktoś stamtąd dzwoni do niezawisłego sądu, to znaczy, że wie, iż mu wolno, a skoro tak, to próżno wierzgać przeciwko ościeniowi. Jeśli można mu zrobić delikatne demarche, to najwyżej dlatego, że nie sprawdził, czy telefonujący rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje. Łatwo powiedzieć – ale jak to właściwie na poczekaniu sprawdzić, kiedy każde wahanie w głosie rozmówca może zinterpretować jako próbę przeciwstawienia się władzy? Tak naprawdę należałoby prezesowi udzielić pochwały przed frontem pododdziału i awansować – bo kogoż nagradzać w tych czasach pełnych nielojalności i zepsucia, jeśli nie urzędników, którzy udowodnili, iż można na nich polegać? Tedy jeśli iustitia w naszym nieszczęśliwym kraju nie zostanie zaszlachtowana na ołtarzu fałszywie pojętej praworządności, to jestem pewien, że pana prezesa czeka jeszcze świetlana przyszłość.
Wróćmy jednak do naszego nieszczęśliwego kraju, co to upodabnia się do Niemiec. Któż nie pamięta słynnej historii szewca Voigta, który w 1906 roku kupiwszy u handlarza starzyzną kompletny mundur kapitana pruskiej armii, objął komendę nad niewielkim oddziałem wojska, następnie na jego czele pomaszerował do ratusza w Koepenick pod Berlinem, aresztował burmistrza i zażądał wydania miejskiej kasy, a kiedy mu ją wydano, postawił żołnierzom po bratwurszcie z piwem i oddalił się w nieznanym kierunku? Jak odnotowuje Egon Erwin Kish, nawet ślepy Metody, śpiewający na praskich podwórzach, ułożył na tę okoliczność piosenkę, że "cesarz depeszuje, szewc komenderuje, a cała Rzesza maszeruje".
A cóż dopiero dzisiaj, w epoce telefonów! Jak zwykle literatura wyprzedza życie – o czym świadczy fragment poematu "Towarzysz Szmaciak": "Słuchawkę podejmuje Stefa i mówi szeptem: »To od Szefa!« Szmaciak poprawia szybko krawat, na baczność przed słuchawką stawa, bierze ją w rękę, drży mu ręka, poci się, krztusi, wreszcie stęka: »Tak, Szmaciak, słucham?« – wzdycha z ulgą, bo w odpowiedzi słychać bulgot, a potem cisza... lecz po ciszy nieubłagane »Łączę!« słyszy. Szmaciak się do słuchawki kłania: tak zawsze był takiego zdania... zaraz wykona... osobiście...(...) Przeprasza, kaja się szalenie... Tak, niewątpliwie przeoczenie... ukarze winnych... sam to wyśle... co? Ma nie karać?... oczywiście, właśnie tak sądził... nie rozumie... więc jednak karać?... coś tu szumi... co?... jemu w głowie?... nie! na linii... tak!... tak!... poniosą karę winni!". Nawet jeśli w szczegółach mogło wyglądać to nieco inaczej, to przecież widać jak na dłoni, że Janusz Szpotański wszystko przewidział, z niezawisłymi sądami, no i oczywiście – z epilogiem, w którym czytamy: "Wszystko się jednak dobrze kończy, bo kończy się triumfem zła! Niech żyje Szmaciak! Hurra! Hurra!! A przed autorem – chapeaux bas!".
Bo rzeczywiście – wszystko kończy się triumfem zła – o czym świadczy również decyzja Rady Ministrów, iż nasz nieszczęśliwy kraj podpisze konwencję Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Okazuje się, że pobożny minister Gowin, rzekomo stojący na czele potężnej frakcji konserwatywnej w PO, tak naprawdę nie ma nic do gadania. Wreszcie – wcale nie wiadomo, czy jakaś konserwatywna frakcja w ogóle istnieje – no bo pomyślmy sami; skąd mieliby się wziąć jacyś konserwatyści wśród karierowiczów?
Zatem tylko patrzeć, jak powstanie nowa tajna służba, która przez 24 godziny na dobę będzie pilnowała kobiet – czy aby nie doznają przemocy – no i prowadziła "szkolenia chłopców i mężczyzn". Nietrudno się domyślić, że konwencja została wymyślona przez sodomitów, bo kiedy tylko wejdzie w życie, sama myśl o bliskich spotkaniach III stopnia z kobietą będzie każdego normalnego mężczyznę przyprawiała o dreszcz zgrozy. W tej sytuacji temperament młodych chłopców znajdzie jedyne bezpieczne ujście w kontaktach homoseksualnych – bo konwencji o zwalczaniu przemocy wobec mężczyzn jak nie było, tak nie ma.
Ale oczywiście na tym nie koniec, bo wspomniana konwencja, to tylko etap na drodze dekadenckiego ześlizgu Europy. W następnym etapie nasz stary kontynent zdominują muzułmanie, którzy – ale lepiej oddajmy ponownie głos Januszowi Szpotańskiemu, którego zza grobu jak zwykle wspierają proroctwa: "Ali nie znosił zaś tych bab. Wnet by ją ubrał w gellabiję, spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w haremie pod czujną eunucha strażą". Mimo wszystko trzeba myśleć pozytywnie – bo iluż czujnych strażników będzie wtedy potrzebował nasz nieszczęśliwy kraj? I wszyscy pod telefonem – bo jakżeby inaczej?
Stanisław Michalkiewicz
Warszawa
Przyjechałam tutaj na miesiąc, w okolice Hamburga. Opiekuję się panem chorym na Parkinsona. Mieszka z nim jego żona. Oboje są stosunkowo młodzi, są w wieku ponad 70 lat. Na początku było bardzo miło albo możliwe, że ja patrzyłam przez różowe okulary, jak to się mówi.
Dziadek, czyli ta chora osoba, nie sprawia kłopotów. Jest to miły człowiek, były profesor doktor, któremu należy się opieka. Tydzień temu zaskoczył mnie bardzo. Jego żona udała się na zakupy, a ja zostałam z nim sama. Nie dał się namówić na spacer naokoło jeziorka, wiec wzięłam się za obiad, zaglądając do niego trochę. Pani wzięła wózek na zakupy na kółkach i powiedziała mi, jak to lubi sobie sama spacerować. Jest to możliwe, gdy ja opiekuję się jej mężem. Więc gotuję ten obiad z tego, co jest do dyspozycji w lodówce. Jakąś zupę udało mi się zmajstrować. Dodałam do niej ryżu i ugotowałam po jajku, żeby czymś zastąpić mięso, którego nie było i nie ma od dawna. Dziadek przecież chłopisko, musi coś pożywnego jeść.
Dziadek naraz wpada do kuchni, rzuca pytanie, czy z nim jadę .. czy idę… było tam słówko – mit, a oznacza ono po niemiecku – z. Drzwi od domu otwarte, przyjechała taksówka. Dziadek chodzi dużymi krokami i szybko, szuka czegoś. Coś wcześniej słyszałam, że dziadek potrafi po taksi zadzwonić, ale żona nic nie mówiła, że to realne i jak mam się zachować w tej sytuacji. Ponieważ jestem jego opiekunką, więc uznałam, że muszę z nim jechać. Tak samo jak wcześniej – na ryby.
Nie byłam ubrana odpowiednio do wyjścia, miałam spódnicę nie za długą i legginsy czarne. Nie było czasu założyć spodni. Obawiałam się, że dziadek mnie zostawi i poleci. Chwyciłam moją komórkę, która zalana została ostatnio wodą do popicia lekarstw. Jest niepewna, budzik w niej przestał działać.
Proponowałam taksówkarzowi, żeby wziął pieniądze od dziadka za postojowe i żeby go nigdzie nie wiózł. Myślałam o tym, jak jego żona przeżyje stratę tylu pieniędzy. Ona liczy każdego centa. Ale wszystko już dziadek wcześniej obgadał przez telefon z taksówkarzem. Podobno już go wiózł wcześniej, i to nie raz.
Dziadek się jeszcze kilkakrotnie wraca. Okazało się, że wziął kserokopiarkę, która się zepsuła. Chce ją zawieźć do sąsiedniego miasteczka. Pomagam mu, jak mogę. Szukamy czegoś. No, mamy jakiś przewód. Ale on jeszcze czegoś szuka.
Pojechaliśmy wreszcie do odpowiedniego punktu naprawy. Tam kierowca nas chciał zostawić, ale wyprosiłam go, żeby poczekał. Maszyna zostawiona. Dziadek nie rozumiał, że mu nie naprawią w tym samym dniu, bo to sobota. Dopiero jak mu zamknięto drzwi przed nosem, bo zamykano zakład, to dał się namówić na wejście do taksówki. Już myślałam, że wracamy, a cała przygoda zakończona. A tu dziadek chce jechać do jakiegoś wielkiego marketu budowlanego. Po co? Nie wiemy. Kierowca za każdym razem bierze pieniądze za przebyty odcinek drogi, ale za postojowe przed marketem obiecał nie wziąć. Biegam z dziadkiem po wielkich powierzchniach sklepu i nie wiem, czego on szuka. A szukał robaków na ryby. Doszedł taksówkarz i on to wyjaśnił. Jedziemy więc do następnego miasta, po te robaki. Były, ciężko było się do nich dostać. Dziadek mówi niewyraźnie. Nawet Niemcy go nie rozumieją. Tak, nie tylko ja.
Taksówkarz znów pomógł, dziadek kupił aż trzy pudełka robaków. Drogie były i droga była ogólnie ta wycieczka. Dziadek pożalił się taksówkarzowi, że miał swój samochód – audi, ale rodzina namówiła go, żeby już nie jeździł, a żona obiecała, że zawiezie go zawsze i wszędzie. Gdzie tylko będzie chciał. A tymczasem ona żałuje każdego euro i proponuje mu jazdę kolejką, co dla niego jest za ciężkie. On czasami traci równowagę.
I wtedy zaczęło mieć to wszystko ręce i nogi. Cała ta wycieczka nabrała sensu, przynajmniej z dziadka strony. Wróciliśmy do domu, pani nie była bardzo zaskoczona. Prawie nie rozmawiałyśmy już na ten temat. Słyszałam tylko, że robiła mu wyrzuty płaczliwym tonem.
Ostatnio mam z nią na pieńku. Dzisiaj rano odniosłam jej radio, które mi dała na początku. Skarżyła się, że bardzo za nim tęskni. Budzika niestety nie mogę jeszcze oddać, a pani twierdzi, że dziadek za nim tęskni. Za kilka dni wyjadę. We wszystkich domach, w których byłam w Niemczech, zawsze miałam telewizor lub chociaż radio. Tutaj oni mają to w swoich pokojach, ja nie. Szkoda, bo uczę się niemieckiego poprzez słuchanie. Za to może dzięki temu piszę. Wzięłam się za pisanie.
Pani zrobiła się ostatnio wybuchowa i nerwowa. Pretensje do dziadka i do mnie też ma, niestety. A to jajka niepotrzebnie chcę ugotować na niedzielne śniadanie, a to nowy dżem chcę otworzyć, a to pranie włączam, żeby uprać tylko i wyłącznie moje rzeczy. Szkoda prądu, szkoda wody. A to znów poukładałam talerze w kuchni i inne Glass. Niemcy na kieliszki, szklanki, wszystko ogólnie ze szkła mówią – Glass. Dziadek był zadowolony, łatwiej mu było sięgnąć, ona nie. Więc wszystko wróciło do poprzedniego stanu, bo zareagowała bardzo nerwowo na zmianę.
Dziwne są te małżeństwa niemieckie. Najczęściej pani ma skłonności do tycia i odchudza przy okazji pana , który jest chudy i mógłby jeść więcej. Jakby jedno szkodziło drugiemu. To już drugie takie małżeństwo, gdzie żona oszczędza na jedzeniu, głodząc męża. Słodkie śniadania, obiady bez mięsa i słodkie podwieczorki z kawą. Kolacja czasem jest, jakaś wędlina mięsopodobna, najczęściej – mortadela. Dziwię się, bo Polacy ubożsi, a kupują szynkę. Kiedyś jej nie było, za żadne pieniądze nawet, teraz jest. Może dlatego tak doceniamy i nie kupujemy parówek czy mortadeli, która też jest w tym stylu.
W tę niedzielę było spotkanie jednej gałęzi mojej rodziny. Przysłano mi zdjęcie. Smutno mi, że nie mogłam być. Poprzednie było w roku 2008. Poznałam na nim kuzynów i kuzynki, których nie znałam wcześniej. Spotyka się tylko jedno pokolenie. Ja muszę zarabiać na rodzinę. Reszta gałązek z gałęzi jest bogata i może się pospotykać, nocując w hotelu.
I tym smutkiem sobie kończę. Idę do dziadków niemieckich, trochę z nimi posiedzę. Oglądają telewizję. Nie wiem, czy przyjadę tu jeszcze raz, za miesiąc. Spotkałam w sklepie Pol-ki, które pracują inaczej. Więc może zmienię pracę.
Wanda Rat
Kontakt ze mną: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Lourdes, Fatima, Jasna Góra, Merlose... Sanktuaria maryjne większe i mniejsze
Napisane przez Lesław WyrzykowskiZaraz, zaraz – uważny czytelnik zapyta – każdy przynajmniej słyszał o objawieniach w Lourdes i Fatimie, o cudownym obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej, ale Melrose? Czy się autor przypadkiem nie zapędził... Z drugiej strony, ile osób słyszało o objawieniach w maleńkim Gietrzwałdzie na Warmii w roku 1877? Maryja rozmawiała z dziećmi po polsku, pocieszała, mówiła, że kapłani powrócą do opuszczonych parafii; wlewała w polskie serca nadzieję.
Oczywiście, są sanktuaria sławne na cały świat, słynące cudami, nawiedzane przez miliony pielgrzymów (na przykład moja piękniejsza połowa chciałaby upaść na kolana przed Matka Bożą z Gwadelupy), ale są i takie, które pomimo objawień, cudownych uzdrowień – Medjugorie – nie są oficjalnie uznane za wiarygodne. Być może jest to kwestia czasu; może się okazać, że będzie to święte miejsce dla milionów wiernych, ale oficjalne uznanie przez Kościół nie nastąpi.
I nie będzie to czymś niezwykłym. Czy objawienia w hiszpańskim Garabandal (1961–1965) zostały uznane? Podobnież sprawa jest ciągle badana, a opinie o szatańskiej prowokacji nie są odosobnione... "Wielu duchownych idzie drogą zatracenia i pociąga za sobą wiele dusz. Nadaje się coraz mniejsze znaczenie Eucharystii" – to jedno z przesłań, które może powodować negatywną ocenę objawień w Garabandal. Medjugorje to historia nam współczesna, pierwsze objawienia odnotowano w 1981 r. Minęło zatem 30 lat i Matka Boża wciąż powraca, przemawia do wizjonerów, błogosławi pielgrzymów. Jedna z wizjonerek ma podobnież trzy notesy wypełnione notatkami dotyczącymi życia Maryi: kiedy otrzyma znak opracuje prawdziwą historię życia Maryi. Kościół oficjalnie nie uznaje objawień w Medjugorje, ale i nie zakazuje wiernym pielgrzymowania.
W tym samym 1981 r. objawiła się Matka Boża w Afryce, w Kibeho (Rwanda), zapowiadając "rzekę krwi" i tak się stało kilkanaście lat później: przerażająca masakra setek tysięcy ludzi.
Warto w tym miejscu zauważyć, że nie wszystkie sanktuaria powstały w miejscu objawień, przykładem tego nasza Jasna Góra, gdzie czci się cudowny wizerunek "czarnej Madonny", a że niejako przy okazji dzieją się rzeczy nadzwyczajne, uzdrowienia, to tylko dodatkowe potwierdzenie szczególnej opieki niebios, jakim cieszy się to miejsce.
Znacznie więcej jest sanktuariów dedykowanych Maryi, pod różnymi dodatkowymi określeniami: różańcowej, śnieżnej, pokoju, płaczącej. Niektóre mają nawet rangę sanktuariów narodowych, jak np. National Shrine of Our Lady of the Snows w Belleville, Illinois; inne mają niższy status, jak np. diecezjalne sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w miejscowości Melrose, diecezja London w prowincji Ontario. Niższy, co wcale nie znaczy, że są mniej wartościowe, niegodne uwagi. Przypomnę tylko słowa Jezusa, że tam, gdzie jest was dwóch czy trzech zgromadzonych w moim imieniu, i ja tam jestem.
Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Melrose (w połowie drogi między Windsor i Chatham, około 10 km od autostrady 401) powstało niedawno, w roku 1995 podjęto pierwsze prace przy grocie i, prawdę mówiąc, miał to być Ogród Naszej Pani, a więc zamysł był znacznie skromniejszy. Niemniej jednak w roku 1998 zamknięto sanktuarium maryjne w St. Marys (istniało w latach 1954–1998) i decyzją biskupa Sherlocka, ówczesnego ordynariusza Diecezji London, na terenie kościoła św. Patryka zdecydowano stworzyć nowe centrum modlitewne pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej.
Początki były skromne, ale dzisiaj na terenie sanktuarium mamy cztery ścieżki modlitewne: różańcową, świętych, ze stacjami Drogi Krzyżowej i maryjną – z figurami Matki Bożej. Jeżeli się nie mylę, to ostatnio dodano figurkę, wspomnianej wcześniej, Matki Bożej z Kibeho. Naszej Madonny Jasnogórskiej nie ma, ale są za to inne polonica: obraz Jezusa Miłosiernego i figurka św. Maksymiliana Marii Kolbego.
Ponieważ sanktuarium znajduje się na terenie parafii św. Patryka, patrona Irlandii, nie mogło zabraknąć figury Matki Bożej z Knock (objawienia w 1879 r.). Może kilka słów na temat wielkiego głodu, jaki miał miejsce w Irlandii w latach 1845–1849 (niektórzy podają również rok 1852). Głód spowodowała zaraza ziemniaczana, jeżeli dla 30 proc. Irlandczyków kartofel był podstawowym artykułem spożywczym i nagle plony spadły niemal do zera – głód był nieunikniony. Tym bardziej, że zbożem płacono za uprawianą ziemię. Należność ściągano bez litości, w skrajnych przypadkach tysiące rodzin wyrzucano z ubogich chat. Trzeba byłoby dokładniej opisać traktowanie katolickich Irlandczyków przez protestanckich Anglików, ale najkrócej mówiąc, było nieludzkie; katolicy byli dyskryminowani na każdym polu. Ostatecznie głód i towarzyszące mu choroby uśmierciły około półtora miliona ludzi, a przeszło milion wyemigrowało, m.in. do USA i Kanady.
Pierwszy kościół św. Patryka w Merlin zbudowano w roku 1855 i jak świadczą nagrobki na pobliskim cmentarzu, parafianami byli właśnie Irlandczycy.
Tu ciekawostka, wśród irlandzkich grobów natknąłem się na porzucony fragment nagrobnego krzyża z nazwiskiem Joseph Druzga: nie wiem tylko, czy został on tam pochowany, czy dotarł w inny sposób? Ale to nie jedyna ciekawostka i tajemnica, tuż za bramą sanktuarium znajdują się dwa dzwony kościelne z początku XX wieku i odlane dla kościoła w Detroit. Fundatorami byli Słoweńcy: "Na slavu Bożju a Narodu Slovenskemu obetovala Rodina Strapec. Detroit 1919". Dzwony ofiarowali "Slovensky Osadnici". Czy nie dotarły na miejsce przeznaczenia? Jak znalazły się w Merlin?
Ale mówiąc o dzwonach sprzed wieku nie można nie wspomnieć i o dzwonie kościoła św. Patryka, który również leży na ziemi... Wieża kościelna została rozebrana – przez co świątynia straciła swój charakterystyczny wygląd – więc dzwon musiał znaleźć inne miejsce. Pomimo to ma piękne brzmienie, można sobie podzwonić. Zapewne księgi kościelne zawierają nazwiska wiernych od założenia parafii, może są inne dokumenty wyjaśniające chociażby dlaczego dzwony Słoweńców zamiast w Detroit znalazły się na terenie przykościelnym.
Wspomniałem, że pierwszy kościół parafialny zbudowano w 1855 r. jak na warunki kanadyjskie jest to więc "stara" parafia, ale "znaki czasu" są takie, że od roku 2010 kościołem i sanktuarium maryjnym opiekują się księża różańcowi, rosarianie.
Tutaj ukłon w stronę Oblatów Niepokalanej Maryi. Dlaczego? Otóż rosarianie są zgromadzeniem powołanym do życia przez oblata, ks. Thomasa, który w ten sposób odpowiedział na papieską encyklikę Rerum Ecclesiae z roku 1926. Papież Pius XI określany był mianem "papieża misji", w tejże encyklice zaapelował do księży biskupów, aby na terenach misyjnych ożywić praktyki kontemplacyjne. Sługa Boży, ks. Thomas, w roku 1928 powołał do życia Rosarian Congregation w diecezji Jaffa na Cejlonie, czyli dzisiejsza Sri Lanka. To właśnie członkowie tego zgromadzenia w maleńkim kanadyjskim Merlin otworzyli pierwszą placówkę poza Sri Lanką i Indiami.
Ciekawa jest historia życia religijnego w tamtym rejonie świata, w roku 1580, pod protekcją Portugalczyków, powstał w Jaffa pierwszy kościół katolicki. Kiedy w roku 1658 wyspę zajęli protestanccy Holendrzy, było tam 50 księży, kolegium jezuickie, zakon franciszkański i dominikański, a także 14 kościołów. Prześladowania miejscowych katolików trwały do roku 1796, kiedy Holendrów przepędzili Anglicy. Co ważne, w okresie prześladowań wierni przenieśli figurę Matki Bożej do miejsca ukrytego w dżungli – Madhu – które dzisiaj jest ważnym miejscem pielgrzymkowym. Księża oblaci przybyli na wyspę w roku 1847, a w dziesięć lat później przejęli wikariat, późniejszą diecezję, Jaffa. A jeszcze później ks. Thomas powołał do życia rosarian, którzy w roku 2010 przybyli do Kanady, aby wspomóc miejscowy Kościół. Dodajmy, że toczy się proces beatyfikacyjny ks. Thomasa. Niemniej jednak księża oblaci mają swoich świętych, w tym Eugeniusza de Mazenode (1782–18619), założyciela.
I w tym miejscu konieczna jest kolejna dygresja, otóż święty Eugeniusz powołał do życia zgromadzenie w 1816 r., chodziło mu o odnowę Kościoła we Francji po rewolucji francuskiej, w której wymordowano nie tylko tysiące osób duchownych, ale setki tysięcy katolików (np. Wandea), którzy nie chcieli pójść z masonami przeciwko Bogu. W roku 1826 papież Leon XII zatwierdził zgromadzenie pod nazwą Misjonarze Oblaci Najświętszej i Niepokalanej Panny Maryi; w tymże roku było 20 oblatów i 8 nowicjuszy. Kiedy założyciel oblatów umierał w roku 1861, było 414 oblatów pracujących na wszystkich kontynentach. Dzisiaj jest 4440 księży i braci.
Oblaci w Polsce pojawili się w 1921 r., ale np. w Kanadzie znacznie wcześniej, bo już w 1841 r., i obecnie mają w swoich szeregach około 700 księży i braci. Pierwszym polskim oblatem w Kanadzie był brat Antoni Kowalczyk (proces beatyfikacyjny w toku), który przybył do Alberty w 1896 r. Kiedy umierał w 1947 r., powszechnie uważano, że zmarł święty człowiek. Jeszcze w XIX w., po ukończeniu seminarium w Ottawie, w Manitobie podjęli służbę księża Wojciech i Jan Kulawy – w roku 1898. W roku 1903 dołączył do nich trzeci brat, Paweł Kulawy, który do ojczyzny powrócił dopiero w 1921 r.
Na stronie Missionary Oblates of Mary Immaculate (Kanada) przeczytałem, że zgromadzenie powstało do pracy wśród biednych, a przecież święty założyciel mówił o odnowie Kościoła we Francji po straszliwych prześladowaniach w okresie bezbożnej rewolucji; czyżby polit poprawność doszła do głosu?
Powróćmy jednak do Merlin, gdzie ks. Francis Jeyaseelan, z dwoma współbraćmi, opiekuje się maryjnym sanktuarium. Kiedy odwiedziłem sanktuarium po rocznej nieobecności okazało się, że pobudowano specjalną wiatę nad ołtarzem polowym, a więc są pielgrzymi, składają grosiki, a przybyli z daleka kapłani radzą sobie chyba dobrze. W święto Wniebowzięcia Maryi Panny do sanktuarium przybyło kilkaset osób, a uroczystą Mszę Świętą celebrował biskup diecezji London, ks. Ronald Fabro. Co ciekawe, w tym samym dniu, czyli 15 sierpnia, dziękujący Bogu za 10 lat biskupiej posługi.
Sanktuarium maryjne w Merlin nie zalicza się do szczególnie okazałych, ale przecież do takich miejsc udajemy się głównie z pobudek religijnych, a nie wiedzeni ciekawością czy chęcią porównania tego, co mamy w Merlin, z tym co mają Amerykanie np. w Merrillville, Indiana (sanktuarium maryjne prowadzone, oczywiście, przez oblatów), czy Libertyville, Illinois (Shrine of St. Maximilian Kolbe).
Jakże często w zasięgu ręki mamy takie miejsca i jakże często brakuje nam czasu – co nie jest prawdą, ale tak się tłumaczymy – aby je nawiedzać, niestety.
Mam nadzieję, że wielu czytających ten tekst zgodzi się ze mną, że nowy budynek jest zazwyczaj piękny na początku, kiedy się go tylko wybuduje, a potem z roku na rok jego użyteczność czy użytkowość maleje. Po kilku latach zaczyna się psuć to i tamto. Trzeba wyremontować lub wymienić to i tamto. Mam tutaj na myśli głównie budynki apartamentowe.
Więc czynsz w takim budynku z roku na rok, moim zdaniem, powinien maleć. A tymczasem, jak uczy nas życie, mamy sytuację odwrotną. Czynsz z roku na rok zazwyczaj rośnie, a nie maleje. W moim budynku mamy dwie windy, które już od kilku lat psują się i nie dają się łatwo remontować. Więc na pewno spisują się z roku na rok coraz gorzej, na pewno gorzej niż to było na początku. Więc chociażby z tego powodu czynsz w tym budynku powinien raczej maleć niż rosnąć. Teraz będą wymieniane na nowe, pewnie lepsze, mam taką nadzieję. Ale co z czynszem? Skoro windy będą wymieniane, to znaczy, że nie pracowały jak należy przez jakiś okres czasu. A zatem, czy za ten okres ich słabości nie należałoby obniżyć czynsz, a przynajmniej go nie podnosić? W trakcie tego remontu będzie czynna tylko jedna winda, o ile zechce się nie psuć. Czy w tym okresie czynsz nie powinien ulec zmniejszeniu? Przecież już utrapieniem dla mieszkańców było to, że obie windy lubiły się psuć, a teraz będzie pracować tylko jedna z nich. A gdy remont tych wind się zakończy, co potrwa pewnie kilka, żeby nie kilkanaście miesięcy, to co, czy czynsz powinien wzrosnąć, czy nie? Przecież wymiana tych wind była podyktowana tylko tym, że stare windy za często się psuły. Więc dlaczego po ich remoncie czynsz ma wzrosnąć. Moim zdaniem, powinien pozostać na niezmienionej, a nawet w mniejszej kwocie, biorąc pod uwagę to, że po pierwsze, wymiana nie była spowodowane pragnieniem właściciela, aby polepszyć warunki życia w tym budynku, a po drugie, dlatego że budynek, podobnie jak i ludzie, z roku na rok się starzeje, czytaj marnieje.
Jest jeszcze jedna drobna sprawa, która spędza nam sen z oczu, szczególnie gdy dzieje się od godz. 8 rano. Mam na myśli wielki problem wywożenia śmieci na naszej ulicy, czyli na każdej ulicy w Toronto, i nie tylko w Toronto. Czy wywożenie śmieci to takie wielkie wydarzenie, że musi być o nim głośno na całej ulicy i okolicy? Czy zanim zaczniemy wywozić śmieci na inne pobliskie planety czy księżyc, nie można by opracować takiej cichej technologii, aby nikt na tej ulicy nie zorientował się nawet, że śmieci już dawno zostały zebrane? Czy to naprawdę taki wielki problem techniczny, czy po prostu nikomu na tym nie zależy, aby ludzie żyli w spokoju i ciszy, nawet w wielkim mieście, i aby wystarczyło im, że raz do roku mają Air Show w mieście, no i jeszcze wyścigi samochodowe w downtownie, i głośną paradę… Zapomniałem, jak jej na imię.
Widziane od końca: Dajmy PiSowi ostatnią szansę
Napisał Andrzej KumorPowiedzmy sobie szybko i po kolei:
jednym z fundamentów polskiej degrengolady jest proporcjonalna ordynacja wyborcza, którą wyrosła z magdalenkowych nocy "klasa polityczna" zabezpieczyła własny stan posiadania, obejmując kontrolą "proces demokratyczny", by demokracja nie dostała się "w niepowołane ręce". Jest to ewidentne od czasu powijaków III RP, kiedy przez "nieuwagę" i rozkojarzenie służb "grupy trzymającej władzę" prezydentem Polski o mały włos nie został Stanisław Tymiński. Demokracja jest oczywiście bardzo dobra, do momentu, kiedy wybierają naszych... Potem niewykluczone są ciężarówki, pod które z niewyjaśnionych powodów wpadają pewne auta osobowe.
Dlatego żaden liczący się polityk polski na poważnie nie popiera jednomandatowych okręgów wyborczych. Ci, którzy popierali – okazało się – robili to tylko tak dla żartu. Zbieranie podpisów pod petycją o zmianę ordynacji to owszem, fajne zajęcie, tylko bezpłodne. Polska potrzebuje ordynacji jednomandatowej, ale aby tego rodzaju zmiana była możliwa, trzeba wziąć władzę.
No i jedyną siłą polityczną, która tę władzę w obecnych warunkach może wziąć "pokojowo" -– bo ma możliwości finansowe i jest ukorzeniona istniejącym systemie – jest PiS. Gdyby PiS tego chciał, to dawno już by rządził. Gdyby nie zadziwiająco fatalne decyzje; gdyby nie lekceważenie i te same wydęte usteczka wobec Polaków, co pozostała "klasa polityczna", PiS miałby większość – i to niezależnie od tego kto liczyłby głosy...
Jak powiedziałem – jeśli nie PiS, to w ramach istniejącego układu, nikt. No chyba że Piotrowi Dudzie z "Solidarności" pójdzie w Perona. Póki co na Pinocheta nie ma co liczyć – bo ewentualni kandydaci jeśli nie poginęli pod Smoleńskiem czy w wypadku bryzy, to wykończył ich seryjny samobójca.
A rząd jest dzisiaj znoszony jak koszula od tygodnia nie prana; nastroje coraz bardziej wyhuśtane, przez Polskę idzie szmer niezadowolenia. Gdyby PiS rozpostarł żagle – sięgnąłby po władzę. Mimo wszystko – mimo histerii telewizorów i ujadania "gazet dla Polaków". Są chwile, kiedy ludzie zaczynają podnosić wzrok, odginać karki, kiedy fala wzbiera, rasowy polityk musi to wyczuć i wskoczyć na deskę surfingową po władzę.
Trzeba rządzić. Organizowanie "marszów poparcia" czy innych imprez towarzysko-ulicznych jest w tej sytuacji niepotrzebnym wypuszczaniem pary z kotła.
Ludzi, to i owszem, trzeba będzie wezwać, by stanęli milionem w Warszawie, kiedy rząd będzie szarpany za nogawki przez obaloną agenturę; żeby nie powtórzyła się sytuacja Olszewskiego. Ci ludzie tam staną, jeśli uwierzą, że chodzi o ich najlepiej pojęty interes; jeśli zobaczą, że wierzymy w nich, w Polskę; nie mówimy do nich na koturnach i nie traktujemy jak idiotów. W Polsce tzw. zaufanie społeczne tyle razy rozmieniono na drobne, że trudno się dziwić cynizmowi ulicy. Dlatego – jeśli ktoś chce odnowy – musi zacząć od czynów, musi pokazać, do czego zmierza.
Jedyną szansą PiS na rzeczywiste rządzenie i rozwalenie postbezpieczniackiego układu jest przekształcenie partii w ruch społeczny, szeroki , oparty na programie proponowanych reform, inkorporujący oddolne samoorganizowanie społeczeństwa, inspirujący do akcji społecznej w gminach i powiatach.
PiS w ubiegłą niedzielę przedstawił zarys programu. Cóż z tego, kiedy bez wyliczeń, bez liczb, w formie raczej tekstu publicystycznego niż programu partii opierającego się na oficjalnych danych ekonomicznych o stanie państwa. (Oczywiście, że fałszywych, bo napompowanych, ale za to fałszowanie będziemy potem rozliczać przed Trybunałem Stanu i usprawiedliwiać ewentualne niepowodzenia własnych działań).
Dokładny, punktowy program powinien unikać bzdur w rodzaju proponowania "rzecznika praw podatników", a zmniejszać drastycznie liczbę etatów w administracji (otwierając jednocześnie etaty w wojsku); powinien podawać dokładne, dodające się do siebie wyliczenia tego, co weźmiemy, skąd i za ile. Przede wszystkim zaś, aby mógł zakończyć się sukcesem, musi wyzwolić energię gospodarczą narodu. Poprzednie pokolenie miało falstart z początku lat 90., kiedy okazało się, jak bardzo przedsiębiorczy potrafią być Polacy, ale niestety dało się docisnąć pokrywką sprzedawczyków WSI. Dzisiaj dorosło kolejne, które jeśli będzie mogło postawić Polskę na nogi – zrobi to.
A zatem, wyrzucamy ludzi zza biurek, zmniejszamy liczbę przepisów ograniczających działalność gospodarczą – zwłaszcza na szczeblu drobnej przedsiębiorczości i firm rodzinnych.
Tego w przedstawionym dokumencie PiS-u nie ma.
Stąd i moje podejrzenie, że być może nie chodzi o odnowę Polski; być może, PiS to druga noga tego samego tułowia? A kysz!
Bo wtedy to byłaby rzeczywiście kicha; wtedy sanacja nie byłaby prosta i potrzebny byłby Pinochet.
Na razie dajmy PiS-owi ostatnią szansę (ileż można), może jeszcze to i owo doprecyzuje, przedstawi grafik konkretnych posunięć. Niech rozwinie zapowiadaną ofensywę, zacznie w niestandardowy sposób docierać do ludzi – ulotkować pociągi, autobusy i samochody w korkach, wykorzystywać reklamy Google'a, ciągać polityczne banery za samolotami wzdłuż polskich plaż latem. Przede wszystkim zaś może zacznie słuchać zwykłych Polaków – robić politykę od drzwi do drzwi.
Ludzie boją się zmian i niepewności. Ale dzisiaj pokład i tak coraz bardziej huśta się pod stopami i to daje sanacji szansę.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
W rocznicę Września pytania o "pojednanie narodów" oraz bieżący interes ich państw
Napisane przez Jan SzczepankiewiczWraz z wrześniem co roku nadchodzą tragiczne rocznice napaści na Polskę, których w 1939 roku dokonały państwa funkcjonujące wówczas jako III Rzesza Niemiecka i Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich.
Wojna miała z założenia charakter totalny, zmierzała do trwałej likwidacji państwa polskiego oraz bezwzględnej eksterminacji całych nacji, dla których Rzeczpospolita przez wieki stanowiła chroniący ich wolność i szanujący tożsamość wspólny wielonarodowy dom.
Pakt Ribbentrop-Mołotow przewidujący kolejny czwarty rozbiór Polski zawarły kraje, które łączył tym razem nie system oświeconych monarchii, lecz wprowadzony drogą demokratycznego wyboru narodu niemieckiego, zaś ludowej rewolucji po stronie rosyjskiej socjalistyczny ustrój totalitarny.
Podczas obchodów 1 i 17 września obowiązkowo pojawia się teraz motyw "przebaczenia" i "pojednania narodów", które w magiczny sposób mają zabliźnić rany pamięci oraz uchronić nas od kolejnych wojen, rzezi, zsyłek, łagrów, eksterminacji oraz eksperymentów medycznych na podludziach. Nie bardzo przy tym wiadomo, na czym ten akt, czy też proces miałby polegać w sytuacji, kiedy problemem jest nadal ustalenie "wspólnej" prawdy historycznej, a nawet dotarcie do zbrodniczych archiwów, nie mówiąc już o przyznaniu się do agresji, mordów i w rezultacie osądzeniu spokojnie dożywających sprawców.
Politykę historyczną docenili, jak widać, wszyscy i przy nieubłaganym procesie wymierania pokoleń świadków historii istnieje silna pokusa, by dać swoim nacjom "nową tożsamość", a z nią moralne prawo przynajmniej do przewodzenia narodom niegdyś krzywdzonym. Dbałość o zachowanie ciągłości nawet państwa-potwora przewyższa zatem zainteresowanie kwestiami moralnymi czy dobrosąsiedzką relacją ze stroną pokrzywdzoną. Bardziej jednak interesującą i znaczącą w istocie kwestią jest aktualny układ sił, gra interesów oraz prognozy rozwoju sytuacji tak na kontynencie europejskim, jak też w układzie globalnym.
Polacy pozostają dzisiaj w unijnej wspólnocie z bardzo silnymi gospodarczo Niemcami, zaś najważniejszym i jedynym realnym sojusznikiem militarnym Rzeczypospolitej są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. W naszym żywotnym interesie jest zatem wzmacnianie unijnego zaangażowania zachodnich sąsiadów, ze wskazaniem na zmianę charakteru socjalistycznej, a więc nierozwojowej dziś ekonomicznie Unii na prężną kapitalistyczną i szanującą suwerenność narodowych państw – Europę Wolnych Ojczyzn.
Współczesna Rosja pogrążona w bardzo głębokim kryzysie ekonomicznym oraz społecznym aktualnie nie terroryzuje politycznie, ani też militarnie Polaków, a po raz drugi od prawie 300 lat (po okresie II RP, który też zawdzięczaliśmy wojnie i rewolucji) jej wewnętrzne problemy umożliwiły odrodzenie wolnej i demokratycznej Rzeczypospolitej.
Należy jednak niezbędnie zauważyć, że stosunki pomiędzy przedstawicielami poszczególnych narodów układają się w sposób przyzwoity i naturalny gdy idzie o przestrzeń, która nie jest wykorzystywana do realizacji politycznych zamierzeń oraz klajstrowania społecznej katastrofy prowokowaniem międzynarodowych waśni.
Pomimo różnych zastrzeżeń znacznie lepiej ze swoją totalitarną przeszłością radzą sobie zatem bogate Niemcy, które realizują swe interesy, dominując w kontynentalnej unii, niż aktualnie bardzo biedna, bo posiadająca PKB na poziomie maleńkiej Holandii postsowiecka Rosja.
Wyzwaniem dla władz jest też fakt, że kraj ten przoduje m.in. w statystykach dotyczących aborcji oraz alkoholizmu. Rosjanie wymierają, żyjąc przeciętne ok. 57 lat, a coraz większe obszary zasiedlają dziś ludzie posługujący się językiem chińskim.
Istotnym problemem Moskwy jest także niemożność doszukania się w swojej historii jakichś pozytywnych odniesień i z konieczności nawiązywanie m.in. do stalinowskiego mitu "wielkiej wojny ojczyźnianej" z przydaniem jej roli wyzwolicielskiej w stosunku do podbijanych de facto narodów.
Przynależymy z Rosjanami do dwóch przeciwstawnych cywilizacji i różnimy się diametralnie pod względem narodowych charakterów, co niestety skutkuje odmiennymi preferencjami osobistymi oraz oczekiwaniami w stosunku do własnego państwa. W relacjach Rzeczypospolitej z Rosją nie było w zasadzie nigdy momentów dobrych, a starania strony polskiej unormowania stosunków po roku 1989 nie przynoszą, jak dotąd, zadowalających efektów. Na domiar złego współczesna Rosja nadal zdaje się nie znać pojęcia równoprawnych stosunków partnerskich, a nasze prawie trzy wieki trwające i drogo okupione starania, byśmy wreszcie "przestali być z Rosjanami jednym", nie nastrajają w takim kontekście zbyt pozytywnie do nawiązywania bliższych kontaktów przed polityczną zmianą.
Warto wrócić do tematu będzie dopiero wtedy, kiedy już dojdą ze sobą i swoim państwem do demokratycznego ładu oraz osiągną standardy obowiązujące w cywilizowanym świecie, szukając z sąsiadami dobrych stosunków i rozwiązując pokojowo ewentualne spory.
Jeżeli podnosimy kwestie historyczne, to musimy zauważyć, że nie najlepiej sprawy mają się także z odpowiednią świadomością Ukraińców, których przodkowie hańbili się szczególnym barbarzyństwem, uczestnicząc w eksterminacji Żydów, mordując ludność cywilną powstańczej Warszawy, a później dokonując etnicznych rzezi na zgodnie dotąd żyjących z nimi sąsiadach z polskich Kresów. Ubóstwo odniesień młodego państwa powoduje wstydliwe poszukiwanie mitów założycielskich w działaniach ewidentnych zbrodniarzy z okresu ostatniej wojny.
Niezmiennie w interesie Polski pozostaje jednak istnienie możliwie niezależnego i związanego z naszym zachodnim światem, a przy tym aspirującego skutecznie do tworzonych tam struktur państwa ukraińskiego, bo tym właśnie sposobem uzyskujemy w naszym regionie najbardziej korzystny dla siebie układ sił.
Główne problemy w "pojednaniu" nie leżą zatem obecnie po stronie obywateli, ale państwowej kontynuacji doktryn przy cynicznym konstruowaniu bieżących gier politycznych w oparciu o przywiązanie do imperialnej tradycji, historycznego kłamstwa i bezrefleksyjnego nacjonalizmu, który po stronie polskiej w zasadzie nie występuje, zaś u naszych sąsiadów ma się dobrze.
Jako Polacy mamy niezwykły wprost komfort historyczny i nikt nie powinien próbować go nas pozbawić. Trzeba opowiedzieć jasno, że to nie Polacy byli agresorami, nie oni tworzyli obozy śmierci, a na terenach zajętych przez polskie wojska ludność cywilna mogła czuć się całkowicie bezpieczna. Żołnierz polski w przeciwieństwie do armii krajów sąsiednich zawsze stanowić mógł wzór cnót rycerskich. Niemcy prowadzili na całym okupowanym terytorium eksterminację mającą na celu wymordowanie całych nacji bez względu na płeć, wiek czy posiadany dotąd status społeczny.
Polacy stanowili tu chlubny wyjątek, gdy idzie o brak zgody na tworzenie kolaborujących z najeźdźcą władz. Znajdujący się w najgorszej sytuacji obywatele polscy narodowości żydowskiej korzystali ze zorganizowanej i spontanicznej pomocy swoich współobywateli, mimo że nasz kraj był jedynym, w którym za takie czyny groziła kara śmierci, o czym stale należy przypominać ludziom czerpiącym profity z dalszego skłócania tych dwóch najciężej doświadczonych nacji. Naszym szczęściem był fakt, że tym razem okupacja wszystkich ziem II Rzeczypospolitej nie trwała, jak za poprzednim razem, prawie półtora wieku, lecz w ciągu kilkudziesięciu miesięcy wojna przybrała charakter światowy. W innym przypadku widoki na przetrwanie narodów Rzeczypospolitej byłyby marne, nie wspominając już o państwowym bycie przy jakichkolwiek granicach.
Zastanowić się zatem wypada nad sensem podnoszenia kwestii "przebaczenia" czy "pojednania" przy formułowaniu i kierowaniu takich apeli w stosunku do ogromnych zbiorowości, tworzonych dzisiaj niemal w całości przez osoby, które nie pamiętają już II wojny światowej , a w miejsce osobistego dramatu swoich przodków wpisują jedynie historyczny przekaz, stereotyp myślenia o danej nacji, wymowę polityki obecnych władz, czy wreszcie aktualne możliwości bezpiecznych kontaktów oraz współpracy w kwestiach gospodarczych.
O ile czynów nagannych, a nawet zbrodniczych można dokonać, działając pod kierownictwem, wspólnie i w porozumieniu, a bywa że nawet przy rozmaitej presji, to przebaczenie i pojednanie mają zawsze charakter indywidualny oraz dobrowolny. W chwili obecnej wystarczy, jeżeli polski depozyt cywilizacji łacińskiej pozostanie możliwie nienaruszony, a nasze interesy będziemy realizować wytrwale, będąc silnym, a więc wartym zachodu partnerem i sojusznikiem. Polska ma nadal szanse na przewodzenie w regionie i gospodarczy wzrost.
Motyw rozmaitych "przebaczeń" oraz "pojednań" tak między narodami, jak też tworzonymi przez nie z natury egoistycznymi państwami zostawmy już może lepiej do wykorzystania uduchowionym poetom, niż trzeźwym praktykom i wizjonerom politycznym. Nie dajmy się wykorzystać w charakterze pożytecznych idiotów, polskich rozrabiaczy z tragicznie krótką pamięcią oraz zerową zdolnością politycznego kalkulowania na liczbach powszechnie znanych.
Nie warto mimo trudności odchodzić od popierania najbardziej nam sprzyjającego układu sił, jaki zaistniał po blisko trzech wiekach narodowego zniewolenia i biedy, by tym samym przyzwolić na dalsze wewnętrzne podziały, które mogłyby zdestabilizować sytuację w stosunkowo nieźle na dziś trzymającym się kraju.
Dla dobra spraw załóżmy po chrześcijańsku, że już wszystko, co tylko mogliśmy "przebaczyliśmy", ale "jednać" będziemy się tylko ze światem, do którego cywilizacyjnie przynależymy, i to z największym możliwym do osiągnięcia zyskiem.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 28 sierpnia 2012 r.
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…