Przedpola wojny
Po kapitalnym remoncie mieszkania bałagan uprzątnąć nielekko. Jeszcze trudniej uczynić to w głowie człowieka zapatrzonego bezprzytomnie w poczynania rządu Donalda Tuska. W tym wymiarze nawet próba dyskusji o porządkach natychmiast wzbudza instynktowny, żywiołowy sprzeciw.
I to jest w sumie podstawowa przyczyna, z powodu której nie wróżę sukcesu inicjatywie Jarosława Kaczyńskiego, proponującego tuzom naszego życia ekonomicznego poważną dyskusję o stanie polskiej gospodarki i programie jej naprawy. Część utytułowanych głów odmówi udziału w debacie ze strachu przed utratą grantów i gniewem trzymających kasę tuskoidów, a opinie pozostałych skutecznie zdyskredytuje tuskoidalna wataha medialna. Jedyna korzyść, to tych kolejnych kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy osób, które przy okazji przejrzą w końcu na oczy, dostrzegając różnice między pierzastymi słowami miłościwie nam panującego premiera a praktyką urzędniczą, której na co dzień hołduje jego gabinet.
Kraj Nadwiślański?
A propos różnicy: "Podstawowa różnica między państwem rządzonym przez Kaczyńskiego i państwem rządzonym przez Tuska jest taka, że podczas rządów Kaczyńskiego media dowiadywały się o aferach od służb śledczych, a dziś służby państwowe dowiadują się o aferach od mediów" – zażartował niedawno europoseł Janusz Wojciechowski, ale to był bardzo gorzki dowcip. Gorzki, gdy odczytywać go w kontekście rozgardiaszu panującego w "państwowych służbach" (Beata Jaczewska, w rządzie Donalda Tuska podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska, publicznie o Polsce: "nadwiślański kraj", a o polskich małych i średnich przedsiębiorstwach: "kochamy małych i średnich, ale muszą się powyżerać"), ale równie gorzki w dowolnie innym kontekście.
Na przykład w kontekście rodzimego przemysłu zbrojeniowego, gdzie dokument dotyczący kondycji oraz strategii rozwojowej holdingu zbrojeniowego Bumar, a więc przedsiębiorstwa o fundamentalnym znaczeniu dla programów modernizacyjnych polskiej armii, opracowuje niemiecka firma, którą najwyraźniej dopuszczono do tajemnic państwowych. Czy w kontekście systemu ochrony zdrowia, w którym na przestrzeni trzech pierwszych miesięcy 2012 roku ilość wydanych leków refundowanych, w porównaniu do pierwszego kwartału roku poprzedniego, zmniejszyła się o prawie 32 miliony opakowań (z ponad 120 do niewiele ponad 88 milionów). Co nie oznacza bynajmniej, że Polacy przestali chorować, a tylko, że państwo zmusza swoich obywateli do zakupu leków znacznie droższych, więc trudniej dostępnych. Według szacunkowych obliczeń, tym sposobem, sięgając do kieszeni ludzi chorych, NFZ może "oszczędzić" w skali roku ponad dwa miliardy złotych.
Ale zostawmy na moment polski rozgardiasz, albowiem tak samo jak Ziemia wkracza w kolejną fazę maksymalnej aktywności Słońca, podobnie w okres zwiększonej aktywności zanurzają się łby polityków, rozgrywających swoje gierki na arenie znacznie obszerniejszej niż kontynent zwany powszechnie i chyba całkiem zasadnie Starym.
Bliskowschodnia zawierucha
Oto zrywając stosunki dyplomatyczne z Iranem, szef kanadyjskiego MSZ określa władze w Teheranie jako "największą dziś groźbę dla bezpieczeństwa świata", co rzecz jasna natychmiast wywołuje niebywały aplauz w sferach dyplomatycznych Izraela. "Kanada po raz kolejny udowodniła, że moralność jest ważniejsza od pragmatyzmu" – powiedział prezydent Szymon Peres, przy okazji tytułując Kanadę "wzorem moralności". Na takie dictum ziemski glob zamarł w bezruchu, zaś blisko-wschodnia ropa na kilka długich sekund stężała w odwiertach. Niestety, Peres nie wyjaśnił, o jaką konkretnie moralność idzie. Ponieważ jednak nie omieszkał dodać, iż: "Kombinacja hegemonistycznych dążeń, politycznego szaleństwa i broni nuklearnej zagraża całemu światu, który musi się temu przeciwstawić" – niechybnie szło mu o moralność bardziej koszerną niż, dajmy na to, perska.
Tak czy owak, tego rodzaju wypowiedź w ustach byłego członka Hagany, człowieka ongiś odpowiedzialnego za zakup broni dla tej terrorystycznej organizacji, a pół wieku później laureata Pokojowej Nagrody Nobla, musi robić wrażenie. W każdym razie na mnie robi, zaś powinno robić na wszystkich ludziach rozumnych, świadczy bowiem o tym, że przygotowania do implantacji "arabskiej wiosny" na grunt irański są już dalece zaawansowane. Tak dalece, iż znaczenie rozstrzygające traci nawet ta okoliczność, iż przed atakiem na Iran należałoby – oczywiście spoglądając na świat z perspektywy Izraela – uporać się z problemem "syryjskiego hegemona", z którym złowróżbny Iran podpisał kiedyś układ o współpracy wojskowej i którego układu zamierza póki co dotrzymać. Przy okazji nie godząc się z "międzynarodowym" poleceniem zamknięcia programu atomowego, stwarzającego, a jakże, zagrożenie "dla społeczności całego świata". Zagrożenie podobne zapewne do tego, które swego czasu "społeczności całego świata" stwarzał Irak.
Nie dziwota, że poddany naciskom Iran wspiera dziś sojuszniczy reżim syryjski, posyłając mu na odsiecz komandosów elitarnej Gwardii Rewolucyjnej i zaopatrując w broń i amunicję siły wierne prezydentowi el-Asadowi.
* * *
Tymczasem wbijane Polakom do głów jedynie słuszne interpretacje polityczne i gospodarcze, czy to dotyczące Polski, Europy czy świata, nadal dominują w przestrzeni publicznej. Tym bardziej warto zauważyć, że chociaż przedpola wojny wyglądają jeszcze spokojnie, tu i tam okopy już wgryzają się w ziemię. Nadchodzą złe czasy. Jak zawsze wtedy, gdy idee stają się ważniejsze od ludzi, ludzka głupota znowu przestaje zważać na granice, a człowiekowi przyzwoitemu niemal na każdym kroku przychodzi mierzyć się z łajdactwem.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!