farolwebad1

A+ A A-
piątek, 19 październik 2012 16:03

Batalion Jasona Kenneya

Napisane przez

zaleskiRząd premiera Harpera podjął decyzję, by wesprzeć wybory na Ukrainie, wysyłając aż 500 obserwatorów, których rola, jak się domyślam, zamyka się w biernej obserwacji punktów wyborczych bez możliwości ingerencji w cały proces wyborczy.

Postulat utworzenia takiej delegacji wypłynął pod naciskiem lobby ukraińskiego, które reprezentuje 1 mln 200 tys. Ukraińców w Kanadzie. Podniecenie wśród szczęśliwych wybrańców sięgnęło zenitu. Szykuje się atrakcyjna wycieczka za pieniądze podatników, czyli za nasze. Oczywiście nikt nas nie pytał o zdanie, czy budżet Kanady (czyt. nasz budżet) ma tak ogromne nadwyżki, że lekką rączką możemy szastnąć niebagatelną sumką, wspierając ludek, który od czasu pomarańczowej rewolucji jest rządzony przez związki nieformalne: mafię odeską liczącą 200 lat prosperity i mafię doniecką – najbezwzględniejszą i najokrutniejszą z obecnie poznanych. Zadałem pytanie naszemu posłowi panu Władysławowi Lizoniowi: Jaki interes ma Kanada w angażowaniu się w sprawy wewnętrzne Ukrainy? Czy chodzi o relacje wymiany handlowej? Wątpię, gdyż produkcja na Ukrainie leży na łopatkach. Może o ropę lub gaz? Ukraina sama importuje te paliwa z Rosji. Może o prestiż naszego kraju?
Jest to wielce wątpliwe i niebezpieczne popierać kruchutkie państwo, którego parlamentariusze nie potrafią zachować powagi obrad w sejmie i piorą się po głowach pięściami, urywając sobie krawaty. Państwo, w którym przeciwników politycznych, opozycję, eliminuje się fizycznie jak w sąsiedniej Polsce (przykład Tymoszenko), państwo, w którym prawa człowieka istnieją tylko na papierze, a w więzieniach maksymalna długość życia skazanego wynosi 7 lat. Państwo, w którym pogrobowcy byłego KGB nadal mają wiele do powiedzenia i często posługują się byłymi żołnierzami Specnazu, egzekwując swoje racje.


Emigracja ukraińska tak jak nasza, polska, należy na pewno do postępowych, głęboko patriotycznych nacji w Kanadzie.Tak jak my mamy wizję wolnej niezależnej Polski, tak samo wizję wolnej, niezależnej i demokratycznej Ukrainy posiada emigracja ukraińska. Bez przeprowadzenia lustracji byłej nomenklatury i obecnie rządzącej nawet Herkules jest contra plures. I dotyczy to zarówno Polski, jak i Ukrainy. Jest dużo analogii z naszym sąsiadem. Jest też ogrom różnic wynikających chociażby z podstaw prawnych, na których Polska opiera się nawet z okresu ustawodawstwa jeszcze przedwojennego, a Ukraina dopiero to prawo tworzy. Jest państwem młodym, nieustabilizowanym, z gigantycznym bezrobociem, ogarniętym związkami nieformalnej nomenklatury oligarchicznej, rozwiniętą przestępczością, dezorganizacją administracji państwowej, brakiem planów rozwoju gospodarczego, w którym inicjatywa jest dewaluowana przez grupy interesów.


View the embedded image gallery online at:
http://www.goniec24.com/teksty?start=3108#sigProId7f326cbe9e
I do tego kotła premier Stephen Harper wysyła 500 naiwnych swoich przedstawicieli. Radosnych turystów z poczuciem ważności pełnienia międzynarodowej misji prędziutko ostudzi gorący kocioł, w którym wylądują. No bo cóż zrobi egzaltowana delegatka, gdy na drodze stanie jej ordynarny Hucuł i wrzaśnie jej kilka znanych epitetów! Lub gdy delegat obudzi się w hotelu jedynie w majtkach i skarpetkach. Delegaci poznają ogromne braki w zaopatrzeniu rynku i sklepów i powszechny szary rynek, na którym można wszystko sprzedać bądź kupić. Powszechny bałagan organizacyjny i wszechobecna korupcja pomoże zrozumieć kanadyjskim ochotnikom, jak skutecznie można omijać prawo, a wiele tych elementów będzie można zastosować później w Kanadzie.


jasonKenneyPowróćmy do kosztów, które pozwolą nam odpowiedzieć na ukryte cele tej Jasonowej inwazji. Koszty przelotów wyniosą, zaokrąglając, 750.000 dol.... 425 delegatów wróci już po tygodniu, 75 jednak pozostanie na dłużej. Koszty zakwaterowania przy średniej 100 dol. za noc wyniosą 50.000 razy 7 dni = 350 tys. dol. + 75 osoby pozostające na dwa tygodnie 52.500. Teraz, jeżeli doliczymy stawki żywieniowe, to na okres 7 dni – wynoszą one 175.000 + 26.250 przy przeciętnej diecie 50 dol. dziennie. Można dodać przypuszczalne koszty transportu, bo nasi bohaterowie nie będą wędrować per pedes po zaułkach Kijowa czy Lwowa, średnio 25 dol. dziennie na osobę, co da nam 12.500 dol. tylko przez 7 dni pobytu. Cóż otrzymamy? Sumę 1 miliona 365.750 dol., pomnóżmy przez 3 przy znanej rozrzutności naszych notabli, i mamy niezłą sumkę z naszych podatków. Farsy wyborcze przeżywaliśmy w Polsce i Ukraina też posiada własne tradycje w tym zakresie. Ale brać udział w wyborach, w których farsa i zamieszki mogą się powtórzyć, przez państwo sztandarowe, jakim jest Kanada, może nasz kraj narazić na kompromitację i drwiny. Być może istnieją inne powody tej wycieczki, a obserwacja wyborów jest tylko pretekstem. Przypatrzmy się, kogo mamy na czele delegacji Kanady. Oto minister imigracji Jason Kenney, minister obrony Julian Fantino, John Baird, Bob Dechert, Louis Brown, Ted Opitz, i nasz operatywny poseł Władysław Lizoń, dalej przedstawiciele oczywiście społeczności ukraińskiej, w której nie brakuje popa.


Ukraina jest na pewno łakomym kąskiem w rozwinięciu wpływów USA w tym regionie. Żeby się nie narazić międzynarodowej – europejskiej – oligarchii i putinowskiej Rosji, wysyła się emisariuszy, a na takich nadaje się bez wątpienia Kanada o tradycjach pokojowych i pozytywnej opinii międzynarodowej. Nasuwa mi się myśl może zgoła abstrakcyjna, że cała delegacja posiada immunitet dyplomatyczny. Każdy członek tych "strażników" praworządności może w kopertce przewieźć do 10.000 dolarów, a w czekach jeszcze więcej. Da to kilka ładnych "baniek" na pomoc w sfinansowaniu kompanii wyborczej. Znając metody tam obowiązujące, nie zdziwiłbym się, gdyby z alternatywną propozycją transportu gotowizny zurueck, spotkali się delegaci, nawet nie wiedząc, co przewożą.


Tą prostą metodą możemy przerzucić nawet spore sumy, otrzymując niezły procent od nich. Fe! Tak okropne myśli mi krążą po głowie, że trudno uwierzyć w moje fantazje. Ale czyż są one nie do zrealizowania? Cóż wiemy o nastrojach mieszkańców Ukrainy? ...80 proc. ludności nie chce widzieć Janukowycza u sterów rządu. Nawet opinie 30 proc. Rosjan zamieszkujących rejon Odessy i Kijowa są bardzo podzielone. Jeżeli w tych "nadzorowanych"wyborach ponownie wygra Janukowycz, wiadomo będzie, jaką dodatkową misją było delegowanie "batalionu" Jasona Kenneya.


Andrzej Załęski
Toronto

piątek, 19 październik 2012 14:28

Nafta, panie, wszystko to nafta...

Napisał


kumorAOd kiedy Obama dostał pokojowego Nobla za nazwisko i kolor skóry, uznałem, że Nobel zszedł do poziomu Laskowika lub Olgi Lipińskiej i nie warto poważnie komentować elukubracji norweskich zgredów. W tym roku niestety dałem się zaskoczyć in minus. Obstawiałem, że pokojowego Nobla dostanie np. czekista Putin za "Tańczącego z gęsiami", albo może piesek hrabiny Coco za uspokajający wpływ ogoniego merdu. Niestety, padło na Unię Europejską, czyli grono pozbawionych ludzkich odruchów eurokratów. Nawet tego noblowego dowcipu nie chwycą... Usłyszałem, że ponoć Unia przez 40 lat ratowała Stary Kontynent od wojny – a ja głupi kombinowałem, że to tomahawki Reagana, tysiące marines w Reichu i polityka MAD-u. Przyznać trzeba, że Unia też troszkę sama "walczyła o pokój", zwłaszcza w Serbii i Kosowie...

Niech im tam, niech sobie te pieniądze ze sprzedaży dynamitu oprawią w ramki, hak im w smak. Mam tylko małą prośbę do komitetu w Norwegii, by w przyszłym roku raczyli zadzwonić na moją komórkę – poważnie mówię – moje typy będą śmieszniejsze...


• • •


View the embedded image gallery online at:
http://www.goniec24.com/teksty?start=3108#sigProIdbe126ecec4
Wpadły mi w oko fotosy rozdzielane dla środków przekazu przez ministerstwo, a tam, wśród wielu nudnych, jedno ciekawe zdjęcie naszych dwu polonijnych posłów federalnych, pp. Lizonia i Opitza w towarzystwie Santa Clausa. Ponieważ idzie nam milowymi krokami ten sam sezon co zawsze, uczulam wszystkie dzieci, by potrafiły rozróżnić św. Mikołaja od Santa Clausa. Jak zapewniają eksperci od wszystkiego, ten pierwszy jest postacią legendarną, w którą wierzą jedynie moherowe berety, za to Santa Claus jest jak najprawdziwszym wytworem kampanii reklamowej Coca Coli, dlatego w jego prawdziwość wątpić nie należy.
Ale ad rem... Otóż fota, jak fota, widać na niej, jak panowie Lizoń i Opitz, z ręką w geście półrzymskim, zaprzysięgają Santa Clausa na obywatela kanadyjskiego. Ceremonia ta praktykowana jest z poduszczenia miłościwie nam panujących konserwatystów od jakiegoś czasu i odbywa się niemal co roku.
A o co chodzi. Otóż, Drogie Dzieci, chodzi o biegun północny – do kogo należy? Rosjanie sugerują, że jest ich, i dlatego wysłali na dno automat, żeby zatknął podwodną flagę imperatora. My zaś o biegun walczymy po kanadyjsku, czyli pijarem. Bo każde dziecko wie, że Santa Claus mieszka na biegunie i skoro my go zaprzysięgniemy na Kanadyjczyka, to znaczy – ciągniemy rozumowanie – że skoro obywatel kanadyjski od lat mieszka na biegunie, to biegun nasz! Przez zasiedzenie!
Tu doszliśmy do sedna, czyli wiadomo czego – bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo o co – w tym wypadku o naftę. Jest to mądrość, która przychodzi z wiekiem. Sam byłem świadkiem, gdy pewien staruszek, podsypiając na proszonym obiedzie, zbudzony mocnym słowem o stosunkach damsko-męskich, ocknął się i tonem wszechwiedzącym oznajmił – Bo to, panie, nafta, wszystko nafta! Takie to refleksje naszły mnie, patrząc na naszych dzielnych polonijnych posłów w akcji – nafta, panie, wszystko nafta!


• • •


A na koniec byłoby śmiesznie, gdyby nie było strasznie, bo oto pani minister od oświaty Ontario stwierdziła, zupełnie serio, na wygląd nie będąc w stanie pomroczności jasnej, że szkoły katolickie nie będą mogły nauczać dzieci, iż aborcja to grzech i zło, ponieważ jest to sprzeczne z nową ustawą 13 zabraniającą dyskryminacji – w tym wypadku głoszenie przykazań Bożych pani minister uznała za mizoginizm. Sprawdziłem w słowniku, wyszło na to, że chodzi o nienawiść do kobiet. Wrodzony śmiech zamarł mi od tego na ustach i w try miga podpisałem petycję na stronach http://www.campaignlifecoalition.com, żeby jednak pani minister poczekała, aż do władzy dojdą bolszewicy. Skoro zaś już dzisiaj cioty rewolucji decydują o tym, czego dziatwa szkolna w katolickich klasach ma się uczyć, to mnie chwyta za krtań i przepisuję juniora do szkoły publicznej. Tam będzie wszystko po Bożemu, trzeba tylko maleństwu zapewnić guwernera od arabskiego i wysyłać do sali gimnastycznej na piątkowe pogadanki mułły. Tam nie ma przeproś – po arabsku nikt takich bzdur islamskiej młodzieży nie wygaduje...


• • •


Tymczasem premier zafundował posłom do ontaryjskiej legislatury wolne pod choinkę – obeznani z tematem wątpią, by zamrożona z powodu dymisji legislatura ruszyła przed Nowym Rokiem. McGuinty uszczypnął mnie w serce, kiedy stwierdził, że ślub córki uzmysłowił mu, jak ważna jest rodzina – dlatego rzucił wszystko... Co prawda córka jest stara baba i od 13 lat żyła w konkubinacie (McGuinty sam to powiedział, nie zmyślam), no ale ślub to jest jednak dla ojca wzruszenie...
Złośliwi twierdzą jednak, że premiera McGuinty'ego wzrusza raczej stanowisko lidera federalnej Partii Liberalnej niż uroczystości rodzinne...


Andrzej Kumor

Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany piątek, 19 październik 2012 14:42
piątek, 19 październik 2012 14:25

Brudny nos Pinokia

Napisane przez

ligezaBrudny nos Pinokia
Przed tygodniem wspominałem w tym miejscu, śladem branżowego pisma "The Lancet", że w polskich szpitalach nawet dziesięć osób na sto umiera w wyniku planowych operacji chirurgicznych, co więcej, że ta upiorna statystyka nie dotyczy nagłych wypadków czy skomplikowanych zabiegów.
Wspomniałem też, że nasze Ministerstwo Zdrowia stanowczo oprotestowało wyniki badań. Dziś muszę koniecznie dodać, że ze strony naszych specjalistów od zdrowia niczego innego jak stanowczego protestu nie należało oczekiwać. Nie należało tym bardziej, gdy dysponuje się wiedzą o traktowaniu pacjentów na szpitalnych oddziałach zwanych nie wiedzieć czemu "ratunkowymi".

Dni ubezpieczonego
Mianowicie tak oto są oni traktowani, że, półprzytomni z bólu, leżąc we własnych odchodach, z połamanymi kośćmi miednicy, czekają dwie godziny na konsultację ortopedyczną. Dwie godziny! Powyższe zdarzyło się na "oddziale ratunkowym" szpitala o najwyższym stopniu referencji, w mieście z aspiracjami do stolicy województwa. Pacjent, o którym piszę, zmarł po paru dniach, na skutek pourazowych i pooperacyjnych powikłań.
Banda konowałów i urzędasów, nie żadnych lekarzy. A idźcie wy z waszym guru do diabła, tam wasze miejsce. Albo do ZUS-u idźcie i z "Dni ubezpieczonego" nigdy nie wracajcie.
"Dni ubezpieczonego", boki zrywać. "Chcemy naszym klientom przekazać wiedzę o zasadach podlegania ubezpieczeniom społecznym oraz o prawach i obowiązkach, jakie z tego tytułu wynikają" – wykrztusza z siebie szacowna instytucja zwana niekiedy zasadnie acz bardzo kąśliwie Zakładem Utraty Składek. "Wyjaśnimy, co dzieje się ze składkami, gdzie są ewidencjonowane i na jakie cele przeznaczone" – dodaje ZUS ustami jednego z dyrektorów. To niechybnie tytułem żartu, który brzmi niczym śmieszny dowcip w czasie ceremonii pogrzebowej.
Niemniej teraz wiemy już, jak bardzo nam Zakład Ubezpieczeń Społecznych jest potrzebny. Sama instytucja jest potrzebna, a przede wszystkim – jasna rzecz! – bardzo potrzebni są zatrudnieni w tejże instytucji urzędnicy. Swoją drogą, gdyby zatrudnić ich jeszcze więcej, dopiero by się nam poprawiło, ho, ho! Najpewniej przez tę ich urzędniczą wiedzę, którą tak bardzo pragną się z nami dzielić.
A kto nie zechce w zdroju wiedzy z ZUS-u dobrowolnie i z głową zanurzyć się – tego na oddział ratunkowy. Tam jeden z drugim absztyfikant i malkontent poleżą sobie godzinkę czy dwie, następnie po nieszczęśnikach posprząta się – i załatwione. Podobnie jak w ZUS-ie, na polskich oddziałach ratunkowych również wiedzy dostatek. Można powiedzieć: wylewa się z basenów.

Największa przegrana
Na temat stanu nadwiślańskiego systemu ochrony zdrowia w sejmowym przemówieniu Donalda Tuska nie padło ani słowo. I nawet nie z tego powodu wspomniane expose rozszarpano na strzępy. Od siebie dodam tyle, że miłościwie nam panujący premier przegrał siebie i swoją rolę w historii w ciągu paru godzin, jednego dnia, mianowicie 10 kwietnia 2010 roku. Owszem, człowiek rozumny dostrzegał w tym człowieku predyspozycje do zachowań podłych i nikczemnych, ale dopiero realia polityczne po 10 kwietnia przerosły go ostatecznie, ostatecznie definiując, a zarazem definitywnie przekreślając. Kto wie, czy fakt, że Donald T. dotąd nie potrafi zachować się jak mężczyzna i nie odchodzi z życia publicznego, to nie jest jego największa przegrana.
Po 10 kwietnia Donalda T. nie warto słuchać. Nie warto, albowiem czyniąc to, infekujemy umysły, wkraczając do aksjologicznego rynsztoka. To oczywiste: kiedy wpuścimy do mieszkania kłamstwo, nieprzyzwoitość i podłość, nie ma to, tamto – parkiet zachlapany, a na smród sposobu nie ma. Nie pomogą płyny, mleczka, proszki, żele, pasty, tabletki, granulki, udrażniacze, neutralizatory zapachów, wybielacze, szampony, zmywacze, balsamy, odświeżacze i co tam jeszcze Matka Chemia rekomenduje rozsądnej gospodyni. Na aksjologiczny brud kapiący z nosa Pinokia nie ma skutecznego, a zarazem szybko działającego środka. Owszem, podobno Boguś Prztyprztycki poradził sobie, używając sporej dawki napalmu, ale ani Prztyprztyckiego, ani jego żony nikt już potem nie widział. 


Krzysztof Ligęza


O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"


  3 okladka  "Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
    Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
    To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
    Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
    Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
    I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.



Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 19 październik 2012 14:13

Z OST FRONTU: Czyje zaufanie

Napisane przez

pruszynskiCzyje zaufanie
W piątek Sejm kilkunastoma głosami uratował rząd premiera Tuska. Pytanie jednak, czy gdyby głosowali obywatele, toby uzyskał on ich poparcie. Czy zresztą też by je uzyskał Jarosław Kaczyński, którego kandydat na premiera też był nijaki, a w każdym razie nie człowiek, który by zyskał poparcie obywateli.

Nie do wiary
W "Rzeczpospolitej" ukazał się niesamowity tekst o największej i ponoć prestiżowej gazecie świata – "New York Timesie". Okazuje się, że nagminnie manipulują wiadomościami i ukrywają, co im w imię poprawności politycznej nie pasuje, a na dodatek znaczny procent dziennikarzy to pederaści.

Bieda
Wziąłem taksówkę z lotniska do domu i zacząłem rozmowę z kierowcą pytając, jak się jeździ. Panie, bieda – powiedział kierowca – wyjechałem niedawno, a koledzy mi mówili, że nie mieli prawie żadnych kursów do burdeli, a takich zwykle jest w soboty sporo. Taki kurs to sporo szmalu, bo jak przyjmą klienta, to wzchodzi ktoś i daje stówę.

Jakie postulaty
Mam zamiar na demonstrację 11 listopada przygotować ulotki, które by były rozdawane w Warszawie. Ciekawy jestem, jakie postulaty by rodacy uważali, że powinienem w nich zamieścić?

Wybory na Litwie
W niedzielnych wyborach do sejmu, przy niskiej, bo tylko 50-proc. frekwencji, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie zdobyła ponad 6 proc. głosów i już 6 mandatów i w dogrywce w okręgach jednomandatowych mogą zdobyć jeszcze 4 – 6. Pojadę, zobaczę, jak tam jest po wyborach.


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 19 październik 2012 14:08

Teoria spiskowa wraca do łask

Napisane przez

michalkiewiczCo tu gadać – za Kaczora było lepiej. Podobnie jak za Gomułki było więcej śniegu niż za Gierka, to – jak pamiętamy – za Kaczora było więcej deszczu niż za Tuska – a mimo to nikt nigdy nie odwołał meczu z powodu podtopienia Stadionu Narodowego.

Inna sprawa, że wtedy nie było jeszcze Stadionu Narodowego, ale to właśnie było dobre, bo teraz, kiedy Stadion Narodowy jest, mamy z nim tylko same zgryzoty. Już nie chodzi o to, że kosztował znacznie więcej niż opiewał pierwotny kosztorys, chociaż ta okoliczność wzbudza podejrzenia, że cała konstrukcja może być przeżarta korupcją i któregoś dnia zawalić się na głowy zgromadzonej publiczności, ale przede wszystkim o niemożność ustalenia, kto właściwie podjął decyzję, by nie otwierać stadionowego parasola. "Ksiądz pana wini, pan księdza, a nam prostym zewsząd dobrobyt" – trawestował Mikołaja Reja satyryk w dobie pierwszej propagandy sukcesu za Gierka.


Dzisiaj, kiedy przeżywamy kolejne wydanie propagandy sukcesu, tamta trawestacja nic a nic nie straciła na aktualności. Przeciwnie – nawet jakby zyskała i kiedy z powodu intensywnej kontroli w Ministerstwie Sportu i Narodowym Centrum Sportu nie możemy się dowiedzieć, jaką rolę odegrały te potężne instytucje w podtopieniu Stadionu Narodowego, Polski Związek Piłki Nożnej domaga się odszkodowania za straty materialne i "wizerunkowe", spowodowane odwołaniem meczu.


Jestem prawie pewien, że intensywna kontrola nie doprowadzi do ustalenia autora fatalnej decyzji, podobnie jak mimo upływu ponad 20 lat nie można ustalić autora decyzji o wprowadzeniu w naszym nieszczęśliwym kraju moratorium na wykonywanie kary śmierci. Chociaż ów dobroczyńca ludzkości, a zwłaszcza – dobroczyńca zbrodniarzy pozostaje anonimowy do dnia dzisiejszego, wszystkie organy naszego demokratycznego państwa prawnego w podskokach się do tej decyzji akomodowały.
Normalnie wyjaśnić tego fenomenu się nie da, chyba że odwołamy się do teorii spiskowej, według której prawdziwą władzę w naszym nieszczęśliwym kraju trzymają bezpieczniackie watahy, natomiast Umiłowani Przywódcy, co wszyscy prezydenci, premierzy i tak dalej – pełnią rolę dekoracyjną, żeby było ładniej.


Jeśli tedy wyjdziemy od teorii spiskowej, to wszystko staje się jasne nie tylko w sprawie moratorium na wykonywanie kary śmierci z 1988 roku, ale również w sprawie afery parasolowej na Stadionie Narodowym.
I w jednym, i w drugim przypadku decyzję musiała podjąć bezpieka i to tłumaczy zarówno posłuszeństwo prokuratur i sądów w przypadku moratorium, jak i niemożność ustalenia sprawcy afery parasolowej, a także – zmowę milczenia. Zwłaszcza ta zmowa milczenia stanowi poszlakę potwierdzającą teorię spiskową; żadna z zainteresowanych osobistości nie ma odwagi, by ujawnić tę największą tajemnicę państwową, że punkt ciężkości władzy w naszym nieszczęśliwym kraju znajduje się poza konstytucyjnymi organami państwa.
Na dodatkową poszlakę naprowadzają nas starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz formułowali w postaci pełnej mądrości sentencji – w tym przypadku: is fecit cui prodest, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A któż bardziej mógł skorzystać na moratorium w sprawie wykonywania kary śmieci w roku 1988, jak nie bezpieka? Niejednemu przecież taka kara słusznie się należała, więc nic dziwnego, że zawczasu się przed tym zabezpieczyli, nakazując niezawisłym sądom zastosowanie się do decyzji anonimowego dobroczyńcy zbrodniarzy.
Wreszcie kiedy odwołać się do teorii spiskowej jeśli nie dzisiaj, kiedy właśnie usłyszeliśmy słowa dyspensy i to z ust samego premiera Donalda Tuska?


Chodzi oczywiście o "drastyczne zdjęcia" ofiar katastrofy w Smoleńsku, jakie ukazały się na stronach internetowych już 28 września, ale zarówno minister Radosław Sikorski, jak i premier Tusk zareagowali na nie dopiero teraz, po dwóch tygodniach, kiedy Platforma Obywatelska ruszyła do odrabiania sondażowych strat spowodowanych i aferą taśmową, i dwoma aferami trumiennymi, w momencie wybuchu afery parasolowej, mając w dodatku świadomość, że w najbliższej perspektywie może dojść również do afery budżetowo-unijnej.
Ponieważ fotografie ukazały się na blogu pewnego Rosjanina z Kraju Ałtajskiego, minister Sikorski wezwał rosyjskiego ambasadora i surowo mu przykazał, by rosyjskie władze wykryły i ukarały winowajcę. Wyobrażam sobie rozbawienie ambasadora na widok groźnych min, których minister Sikorski na pewno mu nie oszczędził w sytuacji, gdy przedstawiciele Stronnictwa Ruskiego w warszawskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych właśnie wysłali na białoruskie adresy tamtejszych stypendystów formularze PIT-ów dla celów podatkowych, dzięki czemu straszliwy Łukaszenka dostał na tacy informacje, kto, ile i za co dostał forsy od naszego nieszczęśliwego kraju. Chi, chi! Cha, cha! O takiej akcji rosyjski ambasador w Warszawie mógł wiedzieć i stąd przypuszczam, że mógł być szalenie rozbawiony groźnymi minami ministra Sikorskiego, chociaż oczywiście niczego nie dał po sobie poznać. Tego, ma się rozumieć, nikt zobaczyć nie mógł, natomiast media głównego nurtu miały okazję pokazania stanowczości ministra Sikorskiego, który potrafi szurać samemu Putinowi.


Z kolei premier Tusk wyraził przypuszczenie, że "nie można wykluczyć", iż Rosjanie zrobili to specjalnie, żeby podsycić płomień pod smoleńskim kotłem. Rzeczywiście – w momencie, gdy Jarosław Kaczyński stara się pokazać, iż PiS ma zdolność koalicyjną, afera zdjęciowa potrzebna jest mu jak psu piąta noga. Ale potrzebna, czy niepotrzebna – tak czy owak premier Tusk daje do zrozumienia, że teoria spiskowa może być prawdziwa. Jest to taka sama dyspensa jak ta, której swoim mikrocefalom udzielił w 2002 roku pan red. Michnik, ujawniając, że nagrał korupcyjną propozycję Lwa Rywina i w ten sposób zdemaskował straszliwy spisek przeciwko spółce "Agora". Jak pamiętamy, mikrocefale natychmiast skwapliwie we wszystko uwierzyli, a kiedy dyspensa została odwołana, znowu w podskokach powrócili do pryncypialnego potępiania teorii spiskowej. No a teraz – sam premier Tusk. Zatem – "jeśli nie teraz – to kiedy? Jeśli nie my – to kto"?


A tu jeszcze na dodatek premier Tusk wygłosił przemówienie zwane "drugim expose", w którym zaprezentował dar przebłagalny dla bezpieki w postaci spółki "Inwestycje Polskie" z budżetem 40 mld złotych, na którą mają złożyć się wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa. Ta spółka będzie koordynowała państwowe inwestycje, na które premier Tusk zamierza w ciągu 8 najbliższych lat wydać 800 mld złotych. Skąd je weźmie – tego nie powiedział, ale przecież i bez tego wiadomo, że wydrenuje z podatników, czy to bezpośrednio, czy to podnosząc tempo przyrostu długu publicznego. Zaraz tedy sondażowe notowania Platformy Obywatelskiej wyprzedziły sondażowe notowania PiS, ale tylko o jeden procent, co może oznaczać, że bezpieka wprawdzie dar przebłagalny przyjęła, ale zachowuje wobec premiera Tuska chłodną rezerwę. I słuszna jej racja – bo czy premieru Tusku można wierzyć, kiedy tak szasta tymi miliardami?


Nawet najbardziej bezlitosne drenowanie mniej wartościowego narodu tubylczego nie gwarantuje powodzenia, bo właśnie Nasza Złota Pani Aniela namawia się ze swoim francuskim kolaborantem, żeby obciąć subwencje dla krajów spoza strefy euro pod pretekstem kryzysu. Trudno odmówić jej logiki, bo skoro już te nieszczęśliwe kraje podpisały cyrograf Traktatu lizbońskiego, to nie ma już najmniejszego sensu futrować ich pieniędzmi. A skoro tak, to w budżecie na lata 2014–2020 będą musiały obejść się smakiem.
Nasi Umiłowani Przywódcy czują, że mogą przez państwa poważne zostać wydymani, tedy apelują, żeby "walczyć" o "unijny budżet" viribus unitis "ponad podziałami", co w przełożeniu na język ludzki oznacza, żeby w razie wydymania, to znaczy – wybuchu afery budżetowo-unijnej – nie robić sobie nawzajem zarzutów, ani tym bardziej – nie robić zarzutów okupującym nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniakom, zwłaszcza że oficjalnie przecież ich "nie ma".

Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

piątek, 19 październik 2012 14:04

Czy ciągle za wcześnie na prawdę o Smoleńsku?

Napisane przez

 

– Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie jeszcze czas, że będziemy mogli o tym mówić do końca, ale ten czas nie jest jeszcze w tej chwili – Jarosław Kaczyński.


chojeckiPozwolę sobie przedstawić osobiste myśli za pomocą pewnej historii sprzed prawie sześciu wieków. Często emocje uniemożliwiają nam trzeźwą analizę bieżącej sytuacji i dawne historie mogą nam pomóc we właściwym zrozumieniu aktualnych problemów.
Cofnijmy się więc do wieku XV, do imperium Inków. Rządził nim wtedy władca o imieniu Pachacuti, król o wielkim umyśle i rozmachu. Doprowadził Inków do szczytu rozwoju – odbudował Cuzco wraz ze świątynią Inti (Słońca) i wzniósł wiele fortec z Machu Picchu włącznie. Nie zatrzymał się jednak tylko na materialnym umacnianiu swego królestwa. Nurtowały go kwestie zasadnicze. Zastanawiał się nad Bogiem, którego czcił wraz ze swoim ludem. Czy Słońce, które codziennie wykonuje swoją powtarzalną pracę jak zwykły robotnik, może być Wszechmogącym Bogiem? Zauważył też, że może zostać ono zasłonięte przez byle jaką chmurę. Doszedł do rewolucyjnego wniosku: jeśli Inti byłby prawdziwym Bogiem, to żadna stworzona rzecz nie mogłaby zaćmić jego światła! Pachacuti ze zgrozą skonstatował, że dotąd oddawał cześć zwykłej rzeczy tak, jak gdyby była ona Stwórcą! Zaczął badać przekazy wcześniejszych inkaskich pokoleń i odkrył, że praojcowie nie oddawali czci Słońcu, ale Wszechmocnemu Stwórcy Wszechrzeczy, którego nazywali Viracocha. Król skonstatował, że bezsensowne jest jednoczesne czczenie części Jego stworzenia w taki sposób, jakby była ona Nim.
Zwołał więc kapłanów Słońca na sobór do Coricancha, przedstawił im swoje wnioski i rozkazał, by odtąd modlitwa była kierowana wyłącznie do Viracochy. Sobór postawił jednak przed królem problem: jak zareagują masy, gdy kapłani Słońca ogłoszą: "Wszystko, co nasze kapłaństwo nauczało przez ostatnich kilka wieków, okazało się błędne! Inti wcale nie jest Bogiem! Te okazałe świątynie, które z ogromnym trudem – i z naszego rozkazu – zbudowaliście dla niego, są bezużyteczne. Wszystkie rytuały i modlitwy związane z Inti są bezowocne. Teraz musimy rozpocząć od początku, od zera z tym prawdziwym Bogiem – Viracochą!"?
Komisyjnie ustalili, że choć kult Inti jest fałszywy, to prawdę o tym zachowamy tylko w obrębie klasy wyższej. Może z czasem lud dojrzeje do poznania rzeczywistości.
Okazuje się jednak, że klasy wyższe miewają niekiedy krótki żywot. Pachacuti nie przewidział pojawienia się konkwistadorów…


* * *


Gdyby kogoś z Państwa zainteresowała powyższa historia i chciałby o niej poczytać więcej, odsyła do książki "Wieczność w ich sercach – sensacyjny dowód wiary w jedynego prawdziwego Boga" Dona Richardsona, którą kiedyś przetłumaczyłem.
Czas wrócić do naszej rzeczywistości. W dzień katastrofy Jarosław Kaczyński wypalił do Sikorskiego: "To wyście Go zabili" (sam później tak to wspomina: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki", choć psychologicznie bardziej uprawniona jest wersja pierwsza). Elita PiS ma zapewne wiedzę o Smoleńsku daleko wykraczającą poza obiegowe opinie. Miała ją też zapewne już tuż po katastrofie. I wtedy był właściwy czas, by podzielić się tą wiedzą z prostym ludem, który płakał po swoim Prezydencie i towarzyszącej mu elicie narodu. Wybrano jednak opcję zabawy w demokrację i uwiarygodnienie Komorowskiego.
I dziś JK mówi, że jeszcze nie czas. Czy bierze jednak pod uwagę możliwość, że w pewnym momencie może zostać definitywnie odcięty od kontaktu z masami? Na przykład poprzez blokadę Internetu i neutralną postawę RM? Swoich mediów przecież nie ma. Warto niekiedy wyciągać zawczasu lekcje ze starych, inkaskich dziejów…


Paweł Chojecki
"Idź Pod Prąd"

piątek, 12 październik 2012 19:58

Dla kogo te bajki?

Napisał


kumorACo może jeszcze uratować Polskę, jaka sanacja jest możliwa w ciągu jednego pokolenia?
Mądry, wyważony nacjonalizm, powrót do narodowych źródeł, moda na polskość.


Część polskich euroelit zwodzi siebie i kolegów, że nacjonalizm to zakończony już "etap historyczny" – dziecko XIX wieku masy, węgla, kotła i pary, nieprzystający do postindustrialnego społeczeństwa globalnych struktur. Naród – przekonują – być może był czymś oczywistym w czasach szlachty, mieszczaństwa i obywateli ziemskich.
Dzisiaj, w dobie skurczonego świata tanich linii lotniczych, nieskrępowanego i błyskawicznego przepływu kredytu, kapitału i technologii, stare lojalności narodowe tracą sens i znaczenie, dzisiaj naszą ojczyzną jest korporacja, ziomkostwem – transnarodowa elita profesjonalistów...


Oczywiście są to bujdy.
Zwolennicy takich teoryjek w najzwyklejszy sposób starają się nie dostrzegać nowoczesnych nacjonalistów, którzy niejednokrotnie we własnym dobrze pojętym interesie tłumaczą innym, że nacjonalizm to przeżytek – Chińczycy, Żydzi, Niemcy, Brytyjczycy, ba, nawet Amerykanie...
Niestety, Polakom tak w minionych latach zmydlono oczy, że nie są w stanie myśleć. Polska podbita i okupowana stała się krainą niewolników, w której byle szachraj grał kompleksami zataczającej się gawiedzi.
Tą krainą jest do dzisiaj mimo narodowych symboli nad głowami. I choć jest to okres, w którym wielu Polaków całkiem nieźle sobie radzi na obcych dworach, to jednocześnie wbija im się skutecznie do głowy przekonane, że własny dwór nie ma sensu.
Tymczasem do podźwignięcia Korony potrzeba kilku zwinnych Polaków zdolnych tchnąć ducha w młode pokolenia, pokazać, że własne państwo to zbiór instytucji, które zapewniają dobrobyt i wolność, pozwalają samemu decydować o sobie.
Kraj można podnieść w ciągu jednego pokolenia, trzeba tylko skopać układ polityczny, rozpalić narodowy ogień, rozniecić oczyszczający płomień wiary.


Nacjonalizm nie oznacza szowinizmu, zamykania granic i nocy kryształowych; nacjonalizm to sprawna realizacja interesu polskich rodzin – proszę zapytać w Izraelu, jak to się robi. Tylko myśl narodowa może zdjąć polskie bielmo.
Wiele w Polsce mówi się o środkach przekazu – owszem, smutno, że ich nie mamy, co nie oznacza, że musimy siedzieć na rękach, załóżmy politycznego amwaya – dystrybucja idei może być jak dystrybucja proszku do prania. Czy ktoś przeszkadza być politycznym domokrążcą? Bądźmy politycznymi kociarzami! I nie piszmy non stop petycji do Bóg wie kogo. Pisanie próśb, skarg i zażaleń stawia nas w roli petenta, a nie suwerena, jakim jest naród. Wolność rodzi się w głowach.


pijaczkiŻeby odrodzić Polskę, trzeba tylko, by naród elicie nie śmierdział, trzeba odbudować więź między profesjonalistą w warszawskim condo a cuchnącym alkoholem bezrobotnym górnikiem; między właścicielem sklepu na gdańskiej promenadzie a chłopem ze świętokrzyskiej wiochy; między studentem UW a jego rówieśnikiem wyładowującym frustrację w słuchowiskach rapera Pei i na kibolskich imprezach.
Wówczas wiadomo będzie, że nikt na krzyż nie nasika, bo zgubi zęby; wiadomo będzie, że jest Polska.
Jeden naród to nie jest bowiem jeden język czy jedna historia, ale przede wszystkim odpowiedzialność jeden za drugiego.Odpowiedzialność elit za lud, z którego wyrastają; odpowiedzialność ojców za rodziny; matek za dzieci...

 

fot. Jan Bodakowski


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany piątek, 12 październik 2012 20:07
piątek, 12 październik 2012 18:46

Looking at English-language Polish-Canadian Writing

Napisane przez

Leaving aside Polish-language writing – which may be termed as Polish literature in Canada – Polish-Canadian writing may be subdivided into works by émigré authors in the English language, of which there is some presence; and works by persons of Polish descent born in Canada (or who arrived in Canada before adolescence or in early adolescence), of which there is less of a presence.

DudekLouis Dudek (who passed away in 2001) is probably the most prominent writer of Polish descent born in Canada. Polish or Polish-Canadian issues do not appear to have played a major role in his poetry and literary criticism.
Sophia Kaszuba is also Canadian-born. Her poetry in Like a Beast of Colours, Like a Woman does not explore Polish themes. As far as other persons engaged in writing who were either born in Canada, or arrived in this country before later adolescence, there is only a very small number.
The most prominent of these persons are probably Apolonja Maria Kojder (author of "A Mother's Legacy" which is the main part of Marynia, Don't Cry: Memoirs of Two Polish-Canadian Families), and Helen Bajorek-Macdonald, who has written an M.A. thesis at Trent University on the deportations of Poles to Siberia, and their eventual arrival in Canada. (The author of the second memoir in Marynia, Don’t Cry is Barbara Glogowska.)
Another fairly prominent person is K.G.E. (Chuck) Konkel, who has professionally published two novels, The East Wind Rain, and Evil Never Sleeps, set in exotic locations, Hong Kong and Mexico, respectively. In an interview published in the print and web version of Miedzy Nami (a Hamilton, Ontario-based Polish-Canadian magazine) he reported that his third novel, which he is working on, will definitely have Polish themes, being set in Europe shortly after the end of the Second World War. Chuck Konkel is one of a very few non-émigré Polish-Canadian authors who have had some success on the so-called “CanLit” scene.


Christopher Gladun (who untimely passed away in 2003), maintained an extensive website dedicated to the memory of his mother, Janina Sulkowska-Gladun, who lived through the Soviet occupation of eastern Poland and deportation to Siberia (including political imprisonment and torture by the NKVD) and eventually came to Canada.
Les Wawrow was the editor of the original Echo magazine, an interesting Polish-Canadian publication of the 1970s.
Jan K. Fedorowicz had good scholarly credentials as a historian, but chose to dedicate himself to business pursuits.
Richard Sokoloski, a third-generation Polish-Canadian, is a professor of literature at the University of Ottawa.
Roman Smolak did an M.A. thesis at York University about Polish-Canadian identity, but is currently not engaged in scholarly or writing pursuits.
Barbara Janusz, who had lived for many years in Calgary, Alberta won an award for her short story, "The One-Legged Sandpiper." She was also among the first women practicing criminal law in Canada.
Her colleague Anna Mioduchowska has professionally published a number of short stories, for example in the Edmonton-based speculative fiction magazine, On Spec.


John Kula is the editor of Simulacrum, a hobby journal dedicated mostly to historical board wargames.
Maria Kubacki is the former editor of The New Brunswick Reader, a weekly magazine of the Saint John Telegraph-Journal.
Luiza Chwialkowska (who came to Canada from Poland when she was five years old) is a reporter with The National Post. She appears very frequently in that newspaper, but not as an opinion columnist. Another reporter with The National Post is Jan Cienski.
Diana Kuprel, who has a Ph.D. in comparative literature, and has done literary translation from Polish to English, was for about half a year the editor of Books in Canada. Unfortunately, this was at a time when the publication was financially troubled, and shortly thereafter, it suspended publication. It managed to resume publication in 2001, and its September/October 2001 issue announced the granting of the 2000 Amazon.com/Books in Canada First Novel Award to Eva Stachniak (an émigré author) for her book, Necessary Lies. Eva Stachniak is an émigré Polish-Canadian author who has achieved considerable success in CanLit. Diana Kuprel was also for a few years the editor of ideas, etc. This was a publication of the Faculty of Arts and Science at the University of Toronto – openly only to contributions from students, alumni, and professors of that major faculty at the university.
In Aleksandra Ziolkowska's Dreams and Reality, there is a section about "Mark, A Journalist with a Future" (pp. 313-330). This is Mark Lukasiewicz – who already in January 1982, published a series of articles from Poland, in The Globe and Mail. However, I was unable to find references to this person through various Internet searches. It appears he has not come close to becoming a household name in Canada or the United States.
Among notable younger persons, there is Joanna Szewczyk, who came to Canada when she was thirteen years old. She has completed a Journalism degree at Ryerson University.


In 2005, Anna Piszczkiewicz published a slender volume in English, Soaking in the Remnants, as a major project in her BA(Hons) in Professional Writing at University of Toronto Mississauga (UTM). This described an emotional return trip to Poland at about the age of twenty, which she had left at about three and a half years of age. In 2009, Piotr Brynczka published a book called Petrified World. It was published by Edge Science Fiction and Fantasy, Canada’s independent science fiction and fantasy press. Petrified World is a children’s book that is meant to be read as a sort of interactive adventure. Choosing a few out of a number of possible magical abilities when a person begins reading the book, he or she is then guided to different pages of the book depending on the choices they make, resulting in different outcomes.


In 2011, there appeared an important collection of short stories, Copernicus Avenue, by Andrew J. Borkowski (Cormorant). He is a Polish-Canadian born and raised in Toronto’s Roncesvalles Village, and the stories are somewhat fictionalized renderings of actual people and scenes in this area of Polish settlement in Toronto. He was able to bring this book into being after one of his published short stories had been nominated in 2007 for a major Canadian short story award. The appearance of Borkowski’s book may be seen as a huge breakthrough in Polish-Canadian writing endeavour. Perhaps it creates some greater hope that other Polish-Canadian writers and themes may become more acceptable to so-called “CanLit”.
A significant Polish-Canadian writer in the Toronto arts scene and in the literary landscape of Toronto, has indeed been long awaited.
In 2012, there appeared the book Giant, by Aga Maksimowska (Pedlar Press). It is a recollection of her arrival in Canada at the age of eleven, in 1989 – which coincided with the Eastern European revolutions, and her own reaching of puberty – creating all kinds of interesting identity-conflicts.
So the field of English-language Polish-Canadian writing, is perhaps slowly growing.


Partially based on my article,“Is there a distinctive English-language Polish-Canadian writing?: In search of a fragmentary tradition.” Strumien (Stream) (Rocznik Tworczosci Polskiej w Zachodniej Kanadzie) (An Annual of Polish Creative Endeavour in Western Canada) no 8 (2012), pp. 18–24 strumien.ca

piątek, 12 październik 2012 16:17

Strzelnica – rzecz zbożna

Napisane przez

 

Przedstawiamy Państwu zapis magnetofonowy spotkania z Grzegorzem Braunem, zorganizowanego przez redakcję "Tajnych Kompletów" w niedzielę, 23 września, w Mississaudze.

Teraz tło międzynarodowe tego, co się z Polską wyrabia i co się z nami będzie działo. Najistotniejsza kwestia, która się teraz rozstrzyga, to czy się zacznie wreszcie ta wojna, która miałaby być preludium do trzeciej wojny światowej, czy nie zacznie. Czy nastąpi atak wojsk Izraela i Stanów Zjednoczonych na Iran, czy też Iran – jak to dzisiaj przeczytałem – jak to zapowiadają irańscy generałowie, uzna za stosowne dokonać uderzenia uprzedzającego. Wiadomo, że broni nakupiono bardzo dużo, że kto wydał takie pieniądze na wojnę, no to bardzo nie będzie chciał zbankrutować. Więc tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy to tej jesieni tam na Bliskim Wschodzie, czy gdzieś indziej, jakoś powietrze będzie musiało zejść z tego balona.


Może to nie jest dobre porównanie, bo to określenie by znamionowało jakąś fikcyjność zdarzeń, a to są zdarzenia bardzo realne. Przeglądając izraelskie gazety w Internecie w ich wersjach anglojęzycznych, czytam codziennie o tej wojnie jako o właściwie już fakcie przesądzonym. Wszystkie agencje światowe tym się zajmują. Trwa jakaś próba sił, wszyscy się zastanawiają, czy to przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, czy po. Obawiam się, że ta wojna w jakiś sposób rozegrać się musi.


I teraz co to ma do spraw polskich? Do spraw polskich to ma tyle, że my jesteśmy koalicjantem w tej wojnie, że chcąc, nie chcąc, zostaliśmy wciągnięci na afisz tej koalicji, jeszcze nie walczącej i jeszcze właściwie nie proklamowanej, ale ponieważ nasze samoloty brały udział w manewrach wiosennych na pustyni Negev, zostały tam sfotografowane, w związku z tym chcemy czy nie chcemy, jesteśmy koalicjantem. I teraz problem polega na tym, żebyśmy nie byli tym koalicjantem całkiem za darmo, żebyśmy nie poszli na tę wojnę tak jak na wszystkie poprzednie, w Afganistanie, w Iraku, żebyśmy nie poszli na tę wojnę – jak to się mówi – za frajer. A wszystko na to wskazuje, że tak właśnie będzie.
Stany Zjednoczone, które w 2009 roku za sprawą swojego nowego wówczas prezydenta Obamy ogłosiły tzw. reset w relacjach z Moskwą, w ostatnim roku jakby troszkę żałowały pochopności tamtej decyzji, czyli faktycznego wycofania się politycznego z naszej części Europy, zostawienia nas na pastwę dyplomatów i generałów moskiewskich. Stany Zjednoczone jednak w moich oczach nie odzyskały wiarygodności jako polski sojusznik. Stany Zjednoczone nam ostatnio podarowały taki piękny prezent, dokumenty katyńskie, no ale trzeba powiedzieć, że to jest prezent – chociaż cenny dla historyków – ale bynajmniej nie wnoszący żadnej rewolucyjnie nowej wiedzy w tej dziedzinie, no i troszeczkę to jest zwietrzałe i przestarzałe. Jeżeli takimi rzeczami Stany Zjednoczone próbują Polaków pozyskać dla swojej polityki, to oczekiwałbym czegoś więcej.
W polskiej prasie orientacji – nazwijmy to roboczo – patriotycznej dominuje spory w tych sprawach bezkrytycyzm. Za przykład podam numer czasopisma "Nowe Państwo", które jest redagowane i zapełniane przez publicystów zbliżonych m.in. do "Gazety Polskiej", na pewno państwu świetnie znanej. Otóż ostatni numer "Nowego Państwa" ma okładkę, na której wymalowany jest prezydent Iranu Ahmadineżad w mundurze esesmana, z pytaniem, czy Iran podpali świat? Takie pytanie postawione jest przez to czasopismo.
To jest jakaś zupełnie dla mnie może nie tyle co niezrozumiała, ale przykra taka neosowiecka, chociaż w duchu patriotycznym, propaganda. To jest czysta propaganda, dlatego że jak nam wszystkim wiadomo, akurat Iran nie proklamował żadnej III Rzeszy, Iran nie ma roszczeń terytorialnych, które na mapie mogłyby być wyrysowane w postaci jakiegoś wielkiego Iranu, Iran natomiast spotyka się z wieloletnią kampanią pogróżek, także o charakterze militarnym, ze strony innego państwa położonego w tamtym regionie, to jest właśnie państwa położonego w Palestynie.
I teraz jeśli idzie o polskie interesy w tej sprawie, proponuję, żeby tak na to spojrzeć. Nie ma żadnych irańskich artystów, którzy by prezentowali artystyczne happeningi i instalacje, których elementem byłaby kampania "Trzy miliony Irańczyków wracają do Polski". Takich irańskich artystów nie ma. Są natomiast tacy artyści izraelscy. Państwo mogliście jakiś czas temu nawet w swoim mieście zwiedzić taką wystawę, na której był eksponowany m.in. taki manifest izraelskiej artystki, która inicjuje ruch renesansu żydowskiego w Polsce; i szacuje się tam liczbę tych, którzy mogą i powinni do Polski wrócić, na właśnie wspomniane trzy miliony.


No więc z polskiej perspektywy – tak mi się to układa – z jakiego powodu Polska miałaby włączać się do koalicji wojennej przeciwko państwu perskiemu, państwu, które się nazywa Iran. I nie widzę takich praktycznych względów poza tymi względami, które się na nasz użytek nazywa potrzebami sojuszniczymi. Niektórzy właśnie z tych dobrych polskich patriotów, którzy piszą m.in. w "Gazecie Polskiej" i w "Nowym Państwie", oni natychmiast sprawę tak postawią – no jeżeli nie ze Stanami Zjednoczonymi, no to znaczy, że z Rosją. No cóż, wydaje mi się, że to też jest pewne uproszczenie, dlatego że jeżeli nastąpi ten atak na Iran, to czy będzie lepsza okazja dla Moskwy, żeby przeprowadzić ostateczne rozwiązanie kwestii kaukaskich. Myślę, że nie będzie. Tam, na Kaukazie, w Gruzji, cały czas sytuacja jest nieprzesądzona, zbliżają się wybory, one będą miały miejsce właśnie za tydzień (red. – spisane już po wyborach w Gruzji), a tymczasem Rosja przygotowuje w tym rejonie bardzo poważne manewry wojskowe. Manewry wojskowe są zawsze czymś bardzo poważnym.


Obawiam się, że odgrywając rolę niezawodnego i bezkrytycznego koalicjanta państwa położonego w Palestynie w imię dobrych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, moglibyśmy równocześnie, niestety, otworzyć furtkę dla jakichś bardzo nam przecież niemiłych radykalnych działań politycznych sterowanych z Moskwy. Proszę nie polegać tutaj na tych moich dywagacjach, proszę samemu zajrzeć na strony internetowe chociażby właśnie tych izraelskich gazet i agencji prasowych. Co to za ludzie są, których mielibyśmy być koalicjantami w tej wojnie? 

Moją uwagę zwrócił w ostatnich tygodniach taki prominentny przywódca duchowy izraelski, który nazywa się Ovadia Josef, jest przywódcą duchowym partii Szas, jednej z partii, które wchodzą do parlamentu izraelskiego, i jest zdaje się najwyższym rabinem wśród sefardyjczyków. Z tym to człowiekiem konsultował się w ostatnich tygodniach, po raz kolejny zresztą, premier Izraela Netanjahu właśnie w sprawach wojennych. Szukał, jak rozumiem, poparcia rabina Ovadii Jozefa dla swoich działań. Mówię o tym, żeby było jasne, że rabin Ovadia Josef to nie jest byle kto i to nie jest jakiś tam marginalny oszołom, tylko to jest polityk całą gębą. No właśnie rozmawia z nim premier i nie może iść premier na wojnę, zanim nie kiwnie głową rabin Ovadia Josef. A zatem to jego mielibyśmy wspierać naszym skromnym wysiłkiem koalicyjnym.
A kto to jest rabin Ovadia Josef? To jest taki człowiek, którego szereg razy wypowiedzi stały się głośne, także na arenie międzynarodowej. Jakiś czas temu publicznie powiedział publicznie, że goje niczym zwierzęta do tego są powołani, żeby służyć narodowi wybranemu. Proszę nie wierzyć mi na słowo, proszę samemu zerknąć do gazet, które gdzieś tam w archiwach internetowych wiszą. Tak właśnie powiedział, że do tego jesteśmy stworzeni, żeby jak zwierzęta dawać pożytek Izraelowi.


I teraz pytanie jest takie, czy to jest dobry dla nas koalicjant? Czy to są ludzie, z którymi wchodzenie w parantelę, w jakiejkolwiek sprawie, może przynieść pożytek Polsce, może być dobre dla świata? Moje wątpliwości są tak daleko posunięte w tej sprawie, jak tylko to możliwe. Nie słyszałem żadnych tego typu wypowiedzi duchowych przywódców Iranu. Oczywiście że tamtejsi możnowładcy zapewne nie są postaciami, które bym państwu rekomendował jako bohaterów mojego romansu, inna cywilizacja, inna kultura, ale jeszcze raz powtórzę, tamto państwo nie ma względem mojego kraju żadnych roszczeń o charakterze materialnym, nie ma żadnych roszczeń o charakterze politycznym, no i jak by to powiedzieć, nasza chata z kraja, oni nas nie starają się publicznie upokarzać, obrażać.


Natomiast państwo położone w Palestynie od półtora roku włączyło wszak do swojej agendy te roszczenia materialne, które zostały wyliczone na zawrotne sumy, przekraczające kilkakrotnie budżet państwa polskiego, zostały wyliczone już przed laty przez różnych tam nowojorskich prawników cwaniaków. I przez lata nam powtarzano, że to nie jest problem, że to są jakieś prywatne zupełnie instytucje, zgoła niepaństwowe organizacje, i że w związku z tym dla Polski to żaden problem, nie należy się przejmować. No tak, ale właśnie półtora roku temu państwo Izrael powołało specjalną komórkę do spraw tych roszczeń i od tej pory to już jest sprawa izraelskiej racji stanu najwyraźniej, żeby Polacy zapłacili za zbrodnie niemieckie i sowieckie popełniane na naszym terytorium, kradzieże i rabunki.


I teraz spójrzcie państwo sami, na tę wojnę z takim sojusznikiem przeciwko państwu, które przez sympatycznych skądinąd i nawet mądrych polskich patriotów jest obmalowywane na potrzeby propagandy amerykańskiej i izraelskiej w bardzo czarnych kolorach. To jest takie moje domowe politykierstwo przy własnym biurku. Mówię o tym dlatego, że wydaje mi się, że to jest bardzo istotny kontekst, być może decydujący o tym terminie kryzysu kontrolowanego, który u nas wewnętrznie ma się rozegrać. Być może jedno musi zaczekać na drugie.
Być może właśnie z tego powodu, że tam na Bliskim Wschodzie sprawa nie jest jeszcze przesądzona, to być może dlatego nie zostały zapalone światła zielone do uruchomienia tej sekwencji przetasowań, które miałyby wiele zmienić, tak żeby wszystko zostało w Polsce po staremu.
Z kontekstu międzynarodowego to jeszcze zwrócę uwagę państwa na wypowiedź przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli tego niby-rządu, który udaje, że nie jest rządem, a tak naprawdę chciałby być rządem Unii Europejskiej, pana Barroso, który wprost wezwał do federalizacji projektu europejskiego, czyli już właśnie bez ogródek oświadczył, że to ma być państwo europejskie. Do tej pory to jeszcze formalnie państwo nie jest, do tej pory jeszcze nie ma wszystkich atrybutów takiej organizacji państwowej, ale widać, że jeszcze nie wywietrzały te pomysły, mimo że Unia Europejska jest w stanie głębokiego upadku i rozkładu. To bankructwo, które się spektakularnie ujawniło w Grecji, ono dotyczy właśnie całej Unii Europejskiej.
I teraz część z tych, którzy wszystko postawili, całe swoje kariery, całe swoje życie, na ten projekt eurokołchozu, będzie dalej dążyła do tego, żeby to się jednak skrystalizowało i żeby powstało państwo europejskie. To też jest jeden z kontekstów tego wszystkiego, co się w Polsce dzieje, i to jest jeden z kontekstów, w którym wpływy polityków, którzy cieszą się może nie tyle sympatią, ile namaszczeni zostali w ościennych stolicach, mogą doznawać jakiegoś uszczuplenia lub też wzrostu.


Donald Tusk najwyraźniej szuka sobie jakiejś może nie ciepłej emerytury, ale ścieżki ewakuacyjnej. Wspomniała pani kanclerz Merkel, która z panem Tuskiem, jak wiemy, była na telefon w bliskim kontakcie, o tym, że mógłby on robić jakąś karierę właśnie w strukturach eurokołchozowych.
Tyle politykowania krajowego i zagranicznego. (...)


W przededniu tych wszystkich nie wiadomo czy wojen, na które chcą nas zabrać, czy tych kryzysów kontrolowanych (...) myślę, że nie nad wszystkim zapanujemy, może nawet wręcz przeciwnie, nad mało czym będziemy mogli zapanować, pociągną nas na tę wojnę, urządzą nam w kraju przetasowanie. Ważne, niezależnie od tego, jak to się wszystko potoczy, żebyśmy często może rzuceni w te okoliczności, których sami nie wybieraliśmy, nie zapominali imienia Pana Boga na ustach i wtedy może jakaś jeśli nie wielka, to mała sprawa na korzyść rozstrzygnie. To najważniejsza rzecz, która w tym zamęcie krajowym i międzynarodowym musi nam towarzyszyć. Niczego nie da się trwale zbudować, niczego się nie da ufundować na innym fundamencie niż ten, który nam podsuwa Kościół katolicki. I w związku z tym miło mi jest państwa w takiej ilości zgromadzonych widzieć, jak rozumiem, w pomieszczeniach, które nie są daleko od kościoła. (...)


– W naszym gronie "Tajnych Kompletów" wpadliśmy na pomysł zbierania podpisów i funduszy wśród Polaków w kraju i wśród Polonii na początku na cel przeforsowania zmiany ordynacji wyborczej, a później na inne doraźne akcje. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?


– Już obiecywała, idąc do władzy, aktualnie rządząca ta neo-PZPR, czyli Platforma Obywatelska, to było w ich agendzie wyborczej i to należało do ich programu, zmiana ordynacji na większościową, czyli okręgi jednomandatowe, w których mielibyśmy kandydatów, a nie listy partyjne. To było obiecywane, były nawet całe tony podpisów w tej sprawie. No i potem jakąś niszczarką w Sejmie oni się pozbywali tych podpisów, no bo jak już do władzy doszli, to ani myśleli zmieniać ordynację. I jeżeli teraz zechcą ją zmieniać, toby znaczyło, że sobie wyliczyli, że w tym układzie też zgarną całą pulę.


Bardzo bym nie chciał zarażać nikogo jakimś płonym sceptycyzmem i nie chciałbym tu na takiego wychodzić, co to myśli, że i tak się nie uda. Generalnie i teoretycznie to ja bardzo popieram ten pomysł, tak, jasna sprawa. Lepiej, żebyśmy wybierali kandydatów, żebyśmy wybierali konkretnych ludzi, niż żebyśmy głosowali na listy partyjne, na których kolejność ustalają biura polityczne partii znajdujące się w Warszawie, bo w tej chwili w Polsce ma to wymiar kuriozalny. To dotyczy Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości. Żeby nie było wątpliwości, Prawo i Sprawiedliwość także ustala drobiazgowo w centrali, kto na jakim miejscu się znajdzie, nawet w wyborach samorządowych, nawet w wyborach do rad gmin. I to oczywiście jest paranoja i nic z tego dobrego być nie może.
Ale przestrzegałbym nie tyle przed ordynacją większościową i okręgami jednomandatowymi, ile przed takim mniemaniem, że jak to się załatwi, to już wtedy będzie Polska od pierwszego. No bo nie będzie.


Tak w ogóle, co już miałem okazję publicznie deklarować, nie jestem, jeśli idzie o szczebel centralny władzy, demokratą, nie wierzę w demokrację. Wierzę w monarchię, wierzę w potrzebę pilną powrotu króla. Pilna jest potrzeba, oczywiście, czy Pan Bóg to kiedykolwiek zdarzy, to jest już zupełnie inna sprawa i to się okaże z biegiem czasu i z biegiem dziejów. Oczywiście moja tęsknota za prawowitym monarchą nie wyklucza i nie podpowiada mi tego, żeby państwa zachęcać do wypisywania się z życia politycznego takiego, jakie ono jest w tej chwili, w tym kształcie demokratycznym. Nie, broń Boże.


A zatem jeżeli państwo się zechcecie przyłączyć do kampanii, która teraz nabrała w Polsce nowego oddechu, zaangażował się jeden artysta w propagowanie idei okręgów jednomandatowych. Pan profesor Jerzy Przystawa z Wrocławia od dwudziestu lat o tym mówi, i od czasu do czasu to jest podchwytywane, gdzieś tam przenika do głównego nurtu. Więc jeśli państwo zechcecie się w to zaangażować, to bardzo dobrze, bo w ogóle angażowanie się Polaków w sprawy publiczne to jest dobra rzecz.


Natomiast muszę powiedzieć, że jeżeli chcecie zbierać pieniądze, to też świetnie, ale namawiałbym, żebyście zbierali te pieniądze na jakiś bardziej konkretny cel, bo zbierać pieniądze tak w ogóle, na idee jednomandatowych okręgów wyborczych, to może nie tyle źle się skończy, może się skończy świetnie, może mnóstwo pieniędzy zbierzecie, ale może być problem z przeznaczeniem tej sumy.
Co to właściwie, jakaś organizacja miałaby te pieniądze potem wykorzystać, żeby szerzyć tę ideę. Wymyślcie więc państwo jakiś konkret. Tym konkretem niech będzie albo myśl o funduszu wyborczym na przez was wskazanego kandydata, który miałby wygrać w tych wyborach, w przez was wytypowanym okręgu czy okręgach jednomandatowych. I wtedy to będzie bardzo poważna rzecz, jeżeli wy będziecie mogli jakiegoś kandydata czy kandydatów wspierać. Ale z góry sobie powiedzcie, że zbieracie na to, żeby był na przykład wystawiony w Siedlcach lub Augustowie jeden kandydat, ale kandydat wspierany przez was, Polaków z Toronto, albo może z zupełnie jakichś innych okolic.
To by była nawet fajna rzecz, bo władza ludowa w Warszawie wiele zrobiła, żeby Polaków, którzy są w diasporze, którzy są na emigracji, odsunąć od spraw publicznych i żeby im utrudnić na przykład głosowanie i żeby jak już głosują, to miało jak najmniejsze znaczenie. I to by mogło coś nowego i coś dobrego, gdybyście tak wy, tak jak powiedzmy ta Partia Herbaciana amerykańska, nie wystawia kandydatów własnych, tylko wskazuje na listach tych, których popiera, czy też odwrotnie, wskazuje tych, których potępia, nie popiera i których awansu do Kongresu sobie nie życzy.
Namawiałbym, żebyście bardziej skonkretyzowali swoje cele, jeżeli chcecie z jakąś kampanią o wymiarze finansowym ruszać. A żeby ona miała wymiar finansowy, to też dobrze by było, bo właśnie zbieranie podpisów pod petycjami... No widzicie państwo, ponad dwa miliony ludzi się podpisały w obronie Telewizji Trwam i władza to lekce sobie waży, władza to ma w nosie, nic sobie z tego nie robi. Więc gdybyście wy mieli siłę wymierną w dolarach amerykańskich czy też kanadyjskich i gdybyście te pieniądze przeznaczyli na kampanię swojego kandydata czy kandydatów, to by na pewno nie przeszło niezauważone.


Ale jeszcze jeden mały podpunkt. Zdaje mi się, że jest jeden cel bardzo konkretny, na który wasza zbiórka pieniędzy i jakieś działania organizacyjne bardzo by się przydały. Ja bym was mianowicie, rodacy, namawiał do tego, żebyście gdzieś w kraju, ale to znowu musiałoby być konkretne miejsce, najlepiej oparte na jakiejś parafii, na jakiejś szkole katolickiej przy wybranej przez was parafii, gdybyście obdarowali taką dotacją celową tę wybraną przez siebie parafię, tego wybranego przez siebie księdza proboszcza, z tą wybraną szkołą i jej dyrektorem, żebyście ich obdarowali taką dotacją celową na to, żeby sobie zbudowali strzelnicę przy tej szkole i przy tym kościele. Nawet gdyby była jedna strzelnica – oczywiście marzyłbym, żeby tych strzelnic rozkwitło tyle, ile parafii w Polsce, żeby ludzie po sumie niedzielnej zamiast iść do malla, zamiast iść do galerii handlowej, żeby babcia z wnuczkiem na tę strzelnicę się udała i wydała parę złotych na ćwiczenie. Ale jak tak byście zaczęli od jednej strzelnicy, żeby była taka strzelnica, np. w Pcimiu albo w jakiejś Wólce Dolnej czy Górnej, ale żeby to była wasza strzelnica.


Analogię tutaj bym widział do tych pięknych akcji Polonii amerykańskiej, która za I w.św. kulminowała tym poborem do wojska. Dzisiaj jeszcze poboru żadnego nie urządzamy, bo nie wiemy, do jakiej armii by poszli ci, co by się zgłosili, i kto nimi by dowodził i czy przypadkiem nie izraelski generał Amir Eshel, który mówi: osiemset lat słuchamy Polaków i więcej już nie musimy. Lepiej ostrożnie z tym zaciągiem wojskowym dzisiaj, natomiast strzelnicy dla dziatwy szkolnej i akademickiej to jest rzecz naprawdę potrzebna, dzieło by było zbożne. (...)
Spójrzcie państwo na sztukę celnego strzelania, to jest rzecz, która kształci odpowiedzialność, kształci skupienie, precyzję, to nie chodzi tylko o jakieś bezmyślne walenie z kałacha do słomianych manekinów, tylko chodzi o kształcenie do odpowiedzialności. Byłoby najpiękniej, gdyby ta strzelnica w tym Pcimiu czy tej Wólce, poszerzona o piwiarnię, żeby jak się już Polacy spotkają na strzelnicy, to żeby potem mieli gdzie usiąść i pogawędzić. Nie traktujcie tego jako żartu z mojej strony, niewczesnego, może ktoś pomyśli, tu poważne sprawy, trzecia wojna światowa, Polska upada, a ten o piwie i strzelnicy. Przy tym się trzeba zakrzątnąć.


Sto lat temu nawet po głowie nie chodziła ludziom wojna światowa kolejna, wojna powszechna ludów, a były tu i ówdzie gromadki Polaków, którzy uczyli się obchodzić z bronią palną. Oczywiście pole walki już dziś nowoczesne, nie to samo, ale dlaczego mają tylko sprzedawczycy, zdrajcy, bandyci, gangsterzy mają mieć monopol na tę umiejętność. Niech też troszeczkę rozgarniętych, inteligentnych, wrażliwych, miłych, wykształconych dzieci polskich przynajmniej wie, którą to stroną brać do ręki i co zrobić, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Więc ufundujcie państwo strzelnicę.

 

Grzegorz Braun
z wizytą w Toronto!

Redakcja "Tajnych Kompletów" zaprasza na spotkania z p. Grzegorzem Braunem. Kolejna okazja wysłuchania komentarzy znanego i cenionego reżysera dokumentalisty, zadawania swoich własnych pytań oraz zapoznania się z fragmentami najnowszego filmu "Transformacja – od Lenina do Putina".
28 października, niedziela
• godz. 13.30 sala parafialna kościoła Chrystusa Króla w Toronto,
• godz. 18.00 kawiarnia Centrum Kultury Polskiej w Mississaudze.
Wstęp wolne datki.
Redakcja "Tajnych Kompletów"

piątek, 12 październik 2012 11:14

Po stronie dobra, po stronie zła

Napisane przez

 

ligeza
    Życie to arena, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. W tym boju bezstronność jest iluzją, zaś deklaracja neutralności oszustwem. Po której stronie stoisz?
    Jeszcze do niedawna każdy, byle tylko nie Jarosław Kaczyński, aż tu nagle proszę: nieważne kto, byle nie Donald Tusk. Jak to się dziwnie plecie na tym świecie, że dnia ani godziny żaden tak zwany elektorat nie zna. Że o tytularnych premierach czy zwykłych członkach elektoratu nie wspomnę.
    Bo to przez sondaż, czyli właśnie przez głos elektoratu, ta zmiana. Zmiana przez jednych wypatrywana, a dla innych w żadnej części nie do zaakceptowania. 39 proc. poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, 33 proc. dla Platformy Obywatelskiej, a potem długo, długo nic. Takie wyniki niejednego wprawiły w osłupienie.
    Mało skromnie wyznam, że mnie konfuzja ominęła. Ja uparcie powtarzam swoje: istnieje kilka skutecznych narzędzi, umożliwiających tresurę tak zwanego elektoratu do zadowalającego władców marionetek poziomu "trzoda u wrót masarni". Jednym z tych narzędzi są sondaże zwane "badaniami opinii". De facto służą one do odczytywania oraz kontrolowania trendów. Przy czym wyłącznie to drugie dotyczy przestrzeni publicznej, bo tylko to rzuca się dziennikarskim hienom na żer.
    Innymi słowy, nie ma czym aż tak się podniecać i trzeba wiedzieć, że czas prawdziwych przetasowań na scenie zwanej powszechnie acz niesłusznie sceną polityczną, dopiero przed nami.

    Protest pryncypialny
    Jako się rzekło, przed nami zmiany na scenie zwanej polityczną, zatem przed nami również wielce frapująca sondażowa przyszłość. Natomiast zupełnie za nami wyniki innych badań, opublikowanych niedawno w tygodniku "The Lancet". Mianowicie w kwietniu 2011 roku prześledzono los prawie 50.000 pacjentów "chirurgicznych" w ponad pięciuset szpitalach w 28 państwach Starego Kontynentu. Pod lupę brano wyłącznie przebieg leczenia i szpitalnej rekonwalescencji po rutynowych, planowych operacjach. Żadnych mocno skomplikowanych zabiegów kardiologicznych czy neurologicznych. Szacowano zaś, jaki procent pacjentów nigdy ze szpitali nie wyszło – ponieważ zmarli albo bezpośrednio w wyniku tychże standardowych operacji, albo w wyniku pooperacyjnych powikłań. I cóż się okazało?
    Okazało się, że o ile w Niemczech umiera (przypomnę: po wykonaniu operacji o rutynowym charakterze) dwadzieścia pięć osób na każdy tysiąc pacjentów poddanych zabiegom (w Norwegii, Szwecji, Finlandii, Szwajcarii i Holandii nieco mniej, we Włoszech, Irlandii, Rumunii więcej, w Chorwacji nawet trzykrotnie więcej), to w Polsce z życiem rozstaje się co najmniej dziesięć procent szpitalnych pacjentów (co oznacza, iż statystycznie rzecz ujmując, na sto planowych zabiegów mamy w Polsce minimum dziesięć wypadków śmiertelnych – bezpośrednio "na stole", bądź w wyniku powikłań).
    Po ujawnieniu tych szokujących danych, w nadwiślańskiej przestrzeni publicznej zawrzało. Szczęściem Ministerstwo Zdrowia pryncypialnie przeciwko liczbom zaprotestowało, natychmiast dezawuując dokonania najwyżej cenionego i najdłużej wydawanego na świecie medycznego czasopisma branżowego. Ot, "The Lancet" nieodpowiedzialnie opublikował fałszywe dane, może metodologię zakłamał czy coś w tym rodzaju, normalnie nie ma o czym gadać. I dyskusja umarła jak ci nieszczęśni pacjenci, o których w badaniach wspominano.

     Między prawdą a kłamstwem
    Wbrew pozorom, powyższe refleksje nie dotyczą ani sondaży, ani dramatycznej sytuacji w polskim systemie ochrony zdrowia. Wszystko, co napisałem, wszystko co do ostatniej literki, należy tłumaczyć w kontekście tego jednego pytania ze wstępu: "po której stronie stoisz?".
    Bo życie naprawdę jest areną, na której dobro nieustannie ściera się ze złem. Bo w tym boju bezstronność naprawdę jest iluzją, zaś deklaracja neutralności niekwestionowanym oszustwem. Bo człowiek przyzwoity naprawdę musi wiedzieć, którą stronę wybiera, i w imię czego pragnie przy niej trwać bez względu na okoliczności. Wreszcie, bo rację ma ksiądz Stanisław Małkowski, oświadczając, iż: "Złudzeniem jest mniemać, iż między prawdą i kłamstwem, dobrem i złem, życiem i śmiercią istnieje jakaś miła przestrzeń neutralna, w której możliwa jest samorealizacja, bez piekła i bez nieba, bez szatana i bez Boga, poza dobrem i złem, na wzór zwierząt".
    Zatem: po której stronie stoisz?
    Pytam i będę to pytanie powtarzał nieustająco, wciąż i wciąż na nowo, i raz za razem. Albowiem dla rzeczywistych władców naszego świata, dla ludzi skrytych za medialną mgłą i kaleczących świat do krwi, nie ma nic bardziej złowrogiego, niż uczciwy człowiek.


Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl

 


4 banerek


O TYM, CO NAJWAŻNIEJSZE,
CZYLI
DLACZEGO WARTO PRZECZYTAĆ "MYŚLOZBRODNIK"


  3 okladka  "Non enim possumus quae vidimus et audivimus non loqui" (nie możemy tego, cośmy widzieli i słyszeli, nie mówić) - za apostołami Piotrem i Janem powtarzają publicyści, którym współczesny Sanhedryn, a ujmując rzecz w kontekście szerszym niż symboliczne biblijne przywołanie: którym dzisiejsi nadzorcy myśli owinięci cuchnącymi prześcieradłami marksizmu kulturowego, pragną zamknąć usta oraz skonfiskować klawiatury.
    Którzy publicyści? Stanisław Michalkiewicz, Tomasz Sommer, Rafał Ziemkiewicz, Jerzy Robert Nowak, wreszcie w tak znakomitym towarzystwie nie pierwszy (ale i nie ostatni) autor Myślozbrodnika - a wraz z wymienionymi także wielu, wielu innych.
    To dążenie do spacyfikowania niepokornych poprzez odesłanie w niebyt głoszonych przezeń komentarzy i opinii wydaje się naturalne, skoro zgodnie ze sprytnie narzuconym i obowiązującym powszechnie paradygmatem poprawności politycznej, wypowiedzi tych osób mają "nienawistny, niepokojący charakter", a tym samym "wymagają jeśli nie karnej, to co najmniej społecznej reakcji i napiętnowania".
    Kto konkretnie podnosi podobne zarzuty, wzywając zarazem do karania ludzi przyzwoitych, a przy tym spostrzegawczych? Twierdzą tak choćby autorzy raportu przygotowanego na zlecenie niegdysiejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji przez Poznańskie Centrum Praw Człowieka ("Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie", Instytut Nauk Prawnych PAN). Po czym dodają, że: "Identyfikacja treści tego typu ma pełnić funkcję "wczesnego ostrzegania", wskazywać które źródła zawierają wypowiedzi "niepokojące" lub wręcz sprzeczne z prawem".
    Na przykład Krzysztof Ligęza w swoich publikacjach "przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski", a w jego tekstach "pojawiają się wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (...) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras". Żeby już nie wspominać o innych, równie przerażających myślozbrodniach autora Myślozbrodnika.
    I między innymi dlatego tej książki nie można kupić w EMPIK-u, a jej Czytelnik nie znajdzie w środku "ani jednej reklamy ze spółki skarbu państwa, komunikatów administracji państwowej, funduszy promocyjnych Unii i biznesu zarabiającego na życzliwości władzy, którymi watowane są nieustannie protuskowe media" (Rafał Ziemkiewicz). Tym bardziej zamówić tę książkę i przeczytać warto, i nawet koniecznie trzeba.


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany piątek, 12 październik 2012 12:39

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.