farolwebad1

A+ A A-
piątek, 24 sierpień 2012 16:39

OST FRONT: Po wizycie

Napisane przez

pruszynskiPo wizycie
Przy niespotykanej pompie i paradzie nastąpiła pierwsza w dziejach RP wizyta metropolity Moskwy i całej Rusi w Polsce. Tu trzeba powiedzieć, że wiele lat temu oskarżano metropolitę Cyryla o współpracę z KGB. Kto zna stosunki w Moskwie, ten nie ma cienia wątpliwości, że przyjechał On na polecenie prezydenta Putina.


Ta wizyta oznacza jakiś krok z Moskwy w kierunku polepszenia stosunków z Polską i to jest najbardziej pocieszające. Ale nie trzeba wpadać w cielęcy zachwyt i wątpię, czy Polska wykorzysta ją należycie.
Metropolita nie przywiózł Polakom żadnego gościńca i, co gorsza udaje, że w konflikcie Polska – Rosja Cerkiew była neutralna, a nie wiernym wykonawcą woli władców Kremla w prześladowaniu Polaków i ich Kościoła. Przecież Moskale moc kościołów katolickich skonfiskowali i przekazali Cerkwi, np. obecna katedra prawosławna w Mińsku to do 1833 r. kościół Bernardynów.
W Rosji nie zwrócono po rozpadzie katolikom 64 kościołów, w tym olbrzymiego kościoła w samym Smoleńsku, ongiś diecezji obecnego patriarchy. Nawet niedawno na Białorusi Cerkwi oddano kilka dawnych kościołów katolickich.
Zwierzchnik Cerkwi w RP nie raz potrafił Polakom dawać "pstryczka w nos". W 2005 roku w rocznicę wymarszu I Kadrowej w Krakowie odbyła się przysięga żołnierzy nowego rocznika. Był katolicki biskup polowy, byli kapelani wojskowi innych wyznań, ale zabrakło tam władyki Sawy, a żaden z jego zastępców też nie zjawił się, choć była to uroczystość wojska i jako płatni urzędnicy wojskowi mieli obowiązek tam być.
Dalej, po katastrofie w Smoleńsku sugerowałem, by w Warszawie zbudować cerkiew pojednania i podobnie w Moskwie kościół pojednania.
Obecnie na Polach Mokotowskich w Warszawie buduje się cerkiew. Mam wątpliwości, czy co niedziela będzie pełna wiernych, ale nie słyszałem, by w Moskwie nawet mówiono o budowie kościoła dla katolików.


Przy okazji tego gestu, oby za nim poszły dalsze, jak np. zaproszenie delegacji polskiego Episkopatu do Moskwy. Warto przypomnieć, że choć wiadomo, w czasach komunizmu wymordowano miliony Rosjan, to nie ma ich pomnika.
Dla Polaków Tuchaczewski to nie bohater, ale był bohaterem Sowietów. KGB wie dokładnie, gdzie na północ od Moswy leżą jego szczątki, ale nie ma on "grobu", by przynajmniej jego bliscy mogli oddać mu hołd.
Podobnie w Katyniu na sowieckiej części cmentarza, gdzie leży do siedmiu tysięcy ich obywateli, nie ma ani jednej tabliczki z nazwiskiem tu zamordowanego, a znów KGB wie, kto tam leży.


Rosja nadal bardzo cienkim głosem wspomina swych synów, których zgładził Stalin, i Rosjanie dziwią się Polakom, że tyle się zajmują swymi zamordowanymi w dobie komunizmu, o których też nie zapominają Węgrzy.
Na zakończenie dodam, że wizyta moskiewskiego patriarchy nie była na pierwszym miejscu w rosyjskich mediach, czyli władze tego kraju nie traktują nadal Polaków tak poważnie, jak być powinno.

Nowe lotnisko
Miesiąc temu otworzono na terenie dawnej porosyjskiej fortecy Modlin lotnisko, które ma obsługiwać głównie nowe tanie linie lotnicze. Do niego jest dość wygodny dojazd. Można dojechać za 32 złote autobusem ze stacji metra Młociny oraz nowoczesnymi pociągami z dworca Centralnego i Gdańskiego do stacji Modlin. Wybrałem się tą trasą i w Modlinie przesiadłem na autobus, który za darmo zawiózł nas na lotnisko. Ze śródmieścia byłem na lotnisku w niecałą godzinę.
Dworzec przypomina beczkę, z jednej strony jest pomieszczenie dla odlotów, z drugiej strony obsługiwani są przylatujący, gdzie moc ludzi czeka na swych bliskich.
Jak mi powiedziała sympatyczna pani z administracji lotniska, w ciągu miesiąca lotnisko obsłużyło ponad 140 tysięcy pasażerów, którzy odwiedzili 26 miast, a w tej chwili lotnisko obsługują głównie linie Wizzar i Raynair, które latają do miast europejskich, ale w przyszłości mają być loty do Maroka, Algierii, Tunisu i Egiptu.
Podróże wspomnianymi liniami są tanie, ale za bagaż, poza bagażem podręcznym, trzeba dopłacać. Jadąca ze mną panienka przyjechała z Oslo do Warszawy i wracała z suknią ślubną. Jej bilet kupiony ze sporym wyprzedzeniem kosztował 150 złotych, zaś para jadąca do Rzymu zapłaciła za bilety w obie strony po 700 złotych.
Jak na razie nieplanowane są z tego lotniska loty przez Atlantyk, ale dla rodaków z Kanady może być wygodnie i tanio polecieć nimi na bliski wschód.W tej chwili jeszcze nie były otwarte sklepy wolnocłowe i kawiarnia, ale reszta była na 102.
Dziwna pobłażliwość
Padł bank Amber Gold, który okazał się "piramidą finansową", i sporo Polaków straci swe oszczędności, a przy tym jest jedna pikantna sprawa, że jego reklamą zajmował się syn premiera Tuska, który pracuje w gdańskim oddziale Gazety Koszernej.
Twórcy i właścicielowi banku, 28-letniemu panu Marcinowi Plichcie, postawiono 4 zarzuty i grozi mu tylko 5 lat więzienia, a okazuje się, że przedtem nie raz był karany. Co do tej sprawy jest moc pytań, np. jak doszedł do tego, że miał tyle pieniędzy, by otworzyć bank. O dziwo nie poszedł do aresztu i nie zażądano od niego jakiegoś zabezpieczenia finansowego, a tylko zakazano opuszczać kraj.
Kilka lat temu, mimo że zarzuty względem twórcy firmy Optimus pana Kluski były mniejsze, pana Kluskę aresztowano i zażądano zabezpieczenia w wysokości 5 milionów złotych. Widać, że ktoś mocny stoi za przestępcą.

czwartek, 23 sierpień 2012 23:34

Pani starsza kaszle...

Napisane przez

Ratajewska14 sierpnia 2012 – nadal Niemcy i ja nadal jako opiekunka ludzi starszych
Pani starsza niemiecka kaszle, ale biega rano naokoło jeziorka , aby nie stracić znajomości. Niemcy bardzo cenią przyjaźnie, doceniają je i utrzymują.


Przypominam sobie moją koleżankę, która jak zobaczyła, że syn śpieszy się do kolegi, kazała mu usiąść i przeczekać chociaż 10 minut. – Niech nie myśli, że tobie tak na nim zależy! – Było to szokujące, bo chłopak miał 7 lat, była niedziela i szczęśliwy leciał pograć w piłkę. Patrzyłam na znajomą i myślałam, po co ten fałsz w życiu. On życie tylko utrudnia. Osoby tak wychowane są nieczytelne i mogą być w życiu nieszczęśliwe, jeśli będą tak postępować z partnerem.


Szkoda mi było tego chłopaka. Cały jego entuzjazm zmieniał się w poczucie krzywdy.
Czy on też potem będzie wychowywał tak swoje dzieci? A może właśnie nie, może na odwrót, bo będzie czuł więcej.
Ale wrócę do mojej wspólnej ze starszym małżeństwem niemieckim wycieczki.
Pojechaliśmy z dziadka rolatorem w bagażniku. Dziadek był wystrojony jak nigdy.
Niedaleko zamku, pomalowanego już w praktyczny sposób na biało. Na pewno wcześniej, dużo wcześniej kapał od złotej farby. Odbywają się teraz przed nim różne imprezy, np. kino letnie. Ławki porozkładane, siano dla małych dzieci przywiezione, słońce cudownie popołudniowo świecące. I do tego jeszcze jeden stolik z panami w garniturach, którzy reklamowali nowy samochód audi. Jaki był piękny! Nie mogę go zapomnieć, czarnogranatowy. Kosztował ponad 17 tysięcy euro, a kabriolet ponad 30 tysięcy euro. Kabriolet za strojny i za wielki, ale tamten miał cudownie przyciemniane szyby, w kolorze grafitu. Nowego samochodu nigdy nie miałam. Same staruchy. Pamiętam, jak zrobiłam w 2000 roku prawo jazdy, wreszcie. Wreszcie, bo za piątym razem dopiero zdałam, a mogłam już zdać za pierwszym razem, ale pod koniec egzaminu wysiadłam z samochodu i powiedziałam, że jeśli teraz zdam, to na pewno nie będę jeździć. Bo tak by było. Ledwo radziłam sobie z jazdą do tyłu. Moje koleżanki, które za wcześnie zrobiły prawo jazdy, wcale nie jeździły, bały się. A ja bym woziła moje dzieci. Gdybym zdała za tym pierwszym razem, tobym narażała moje dzieci.


No więc postąpiłam jak mój wujek, ojca brat, który będąc na politechnice w Łodzi, specjalnie nie zdał jakiegoś ostatniego egzaminu, bo uważał, że jeszcze niedostatecznie umie materiał z tego roku.
Potem już czułam, że umiem jeździć, ale trafiałam na humorzastych egzaminatorów. Nauczyciel prawa jazdy powtarzał mi – Pani na kursie ma zdać egzamin, a nie nauczyć się jeździć!


Jednak się trochę i nauczyłam. Jednak, jak patrzę, jak Niemcy parkują między bokiem stojącymi przy drodze samochodami, to im zazdroszczę tej umiejętności. Najpierw wystawiają nos samochodu i wcale nie przejmują się jadącym z tyłu, że musi on trochę poczekać. Mają mało miejsca, ale jakoś wpakują ten swój samochód też bokiem. Możliwe, że mają czujniki czy sygnalizatory odległości i łatwiej jest im to zrobić.
Rok temu, jak byłam w Duesseldorfie, przywiozłam moją starszą panią na ergoterapię, czyli takie ćwiczenia umysłowo-psychiczne. Co to jest "ergo"? Ergo… ergo. Hm... nie wiem. Nieważne.


Musiałam odpowiednio wyszykować starszą panią, dotrzeć na czas. Widzę wolne miejsce, więc wpakowałam się naszym samochodem. Samochód był zielonkawo-złoty i moja starsza pani zawsze cieszyła się z jego wyglądu. Był kolorowy i z daleka go było widać. Słuchajcie więc starsi ludzie! Samochód trzeba kupować w starszym wieku najlepiej czerwony albo żółty. Jeśli go postawimy przed marketem i zapomnimy, gdzie go zostawiliśmy, to łatwo go znajdziemy. Więc zostawiłam ten samochód między innymi samochodami i poszłam na zakupy. Miałam 45 minut czasu, bo tyle trwała ergoterapia. Dostałam od pani 10 euro, wracam zadowolona, ze skarpetami dla dzieci, a widzę faceta wściekłego przed moim samochodem. Okazało się, że tam, na jego bramie jest zakaz parkowania. Jak wjeżdżałam, to bramy z mojej strony nie było widać... Ale wiedziałam już, że coś jest źle. Facet był wpieniony, bo już czekał pół godziny. Na nic zdało się moje tłumaczenie, on już wezwał policję. O Boże, coś strasznego, jak wysokie tu są mandaty? Zrobiło się miejsce obok, mogłabym przestawić mój samochód, ale on się nie zgadza i każe mi czekać. W końcu policja przyjechała. Podbiegłam do nich… to była młoda policjantka i policjant. Mówię im, że jestem polską opiekunką, że moja pani starsza jest tutaj u lekarza, że ją przywiozłam. Byli dla mnie bardzo mili i polecili mi tylko cofnąć samochód do tyłu, gdzie było właśnie miejsce. Pojechali i jeszcze wesoło machali mi z samochodu. Facet był zły i rozczarowany ogromnie, że mnie żadna kara nie spotkała. Myślę, że często nie może wjechać do swojej bramy w centrum miasta.


Ale wracam do teraźniejszości. Ten piękny samochód, audi, zamek biały i my, którzy tu przyjechaliśmy na spotkanie książkowe.
Spotkania odbywają się raz na miesiąc. Duża sala, ciasto własnej roboty, kawa i skarbonka, gdzie można wrzucać pieniążki za poczęstunek. Niemcy dopiero na końcu spotkania wrzucali. Przy scenie były stoliki, ale babcia niemiecka stwierdziła, że my nie tacy ważni, więc usiedliśmy na krzesłach, obok siebie. Kawa była w dużych kubkach i ją stawialiśmy na podłodze, przy nodze krzesła.
Ja miałam tabletki dla dziadka ze sobą. Bierze je czasami co dwie godziny. Jeśli nie weźmie, będzie się trząsł i robił głupie miny, bo to Parkinson.
Dwie Niemki i dwóch Niemców ze stolika pośrodku recenzowało kolejno przeczytane przez siebie książki. Publiczność stanowiły wystrojone starsze panie i trochę też było starszych panów. Tym razem spotkanie dotyczyło książek zagranicznych autorów, którzy pisali w języku niemieckim. Na pierwszym miejscu Polska i dwie książki tego samego autora. Pierwszy tytuł – Serce Chopina , drugi – Nóż i… coś tam. Trzy razy zaśmiano się, gdy recenzent szybko jakieś uwagi dodał. Żałowałam, że nie zrozumiałam, myślałam, że po przyjściu do domu dowiem się od mojej pani. Niestety, nie pamiętała.


Była też Grecja i Turcja, Bułgaria i Syria. Wszystkie książki na pewno bardzo ciekawe, bo ciekawe były losy ich autorów, którzy po wielu perypetiach życiowych, trudnościach, dotarli do Niemiec i rozsiadłszy się wygodnie w fotelu, mogli teraz opisywać to, co przeżyli.
Dwie panie recenzentki były grube i widać było, że chciały się schować za szerokimi białymi i za długimi bluzami i czarnymi spodniami. Jedna z nich opowiadała z niesamowitą pasją i wyraźnie, wiec mogłam ją zrozumieć. Słuchając jej, zapominało się o tym, gdzie się jest, gdzie się siedzi.
Rano byłam w kościele ewangelickim na mszy. W pobliżu nie ma katolickiego kościoła. W kościele tym było bardzo długie kazanie. Słuchałam, chociaż mało co rozumiałam, bo to przecież po niemiecku.
Więc ten dzień, to był mój dzień słuchania.


Obok mnie siedział starszy pan, który w pewnej chwili wziął moją kartkę z programem recenzji i dal mi swoją kartkę. Taką samą. Nie taką sama, bo potem zauważyłam adres emailowy, który napisał ołówkiem.
Pan ten ładnie pisze o moim uśmiechu, którego nie może zapomnieć. Miło mi się to czyta.
Są ludzie, którzy potrafią mówić, ale nie potrafią pisać. Ten pan pięknie pisze. No, zresztą, piękny temat sobie znalazł.
Śmiejecie się już?

czwartek, 23 sierpień 2012 22:54

Pełzająca likwidacja resztki złudzeń

Napisane przez

michalkiewicz"Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają!" Wojska Wielkiej Brytanii, USA i Francji czekają w pogotowiu przy granicy z Syrią, by wesprzeć tamtejszych bezbronnych cywilów ("O północy się zjawili jacyś dwaj cywili...") i w ten sposób zapewnić zwycięstwo demokracji w tym nieszczęśliwym, a właściwie wtedy już chyba szczęśliwym kraju – bo kiedy już w Syrii zwycięży demokracja, to można będzie przystąpić do demokratycznej ofensywy w złowrogim Iranie. No dobrze; to Angielczyków rzesza blada, Amerykanie i wymowni Francuzi czają się przy syryjskiej granicy – a my co? "Panie pułkowniku Wołodyjowski! Larum grają!" Tam, gdzie trwa wojna o pokój, a właściwie jaka tam znowu "wojna"; to nie żadna "wojna" tylko walka "o wolność naszą i waszą", to znaczy – syryjską, żeby Syryjczykom było tak samo dobrze, jak i nam – nie powinno zabraknąć i naszych askarisów. Tymczasem nie słychać, by z naszego nieszczęśliwego kraju jacyś askarisi wybierali się do Syrii. Ładny interes! Tu walka o wolność, a my nic?

Najwyraźniej nasza chata z kraja i tylko niezawisły sąd ukarał jakiegoś nieszczęśnika za bezsilne złorzeczenia (imprecationes), przekleństwa (maledicas) i złośliwości (malices) przeciwko misji pokojowej w Afganistanie. Rzuca to nowe światło na zdolności bojowe naszej niezwyciężonej armii. Kiedy przed dwoma laty słuchałem wykładu pewnego generała na temat stanu tubylczych sił zbrojnych, konkluzja brzmiała, że poza kontyngentem "misyjnym" nie ma w naszej niezwyciężonej armii formacji zdolnej do wykonania zadania militarnego innego, niż służba wartownicza. Okazuje się jednak, że aż tak źle nie jest, że nasza niezwyciężona armia odnosi wiekopomne zwycięstwa w niezawisłych sądach. Dał nam przykład Michnik Adam jak zwyciężać mamy! W tej sytuacji sprawa słynnej "tarczy", która teraz pewnie przy okazji każdego święta Wojska Polskiego będzie rozkwitała, niczym kwiat paproci w Noc Świętojańską, jakby schodziła na plan dalszy. Oczywiście nie mówię o niezbędnych nakładach, co to, to nie; w końcu mamy kryzys, powiadają, że gospodarka "spowalnia", a nawet pojawiły się, i to na masową skalę, "zatory płatnicze", będące pierwszym zwiastunem załamania, więc z czegoś żyć trzeba i takie, dajmy na to, "prace studyjne" nad tarczą byłyby jakimś rozwiązaniem, przynajmniej na najbliższe 20 lat, podobnie jak "ratowanie" Marynarki Wojennej – ale nie tutaj odniesiemy nasze największe zwycięstwa. Największe nasze zwycięstwa odniesiemy przed niezawisłymi sądami. Jak tylko jakiś wróg zechce zrobić nam krzywdę, na przykład – oderwać od naszego nieszczęśliwego kraju część terytorium, albo pozbawić nasze państwo niepodległości – to my go zaraz przed niezawisły sąd, a ten już pokaże mu ruski miesiąc! Zresztą – dlaczego mielibyśmy ograniczać się do postępowań defensywnych? Co nam obca przemoc wzięła, pozwem odbierzemy – czyż nie warto pomyśleć o przerobieniu w tym duchu naszego hymnu państwowego? Co tam bredzić o jakiejś "szabli", kiedy wszyscy potępiają "wywijanie szabelką"? Pozew jest lepszy, bo i ryzyko mniejsze, a właściwie żadne, zwłaszcza gdy niezawisły sąd zostanie uprzednio właściwie poinstruowany. Afera Amber Gold pokazuje, że zarówno na niezależnej prokuraturze, jak i niezawisłych sądach można polegać w każdej sytuacji, toteż gdyby dzisiaj satyryk pisał swoją piosenkę, to zakończyłby ją nie uwagą, że "z każdej sytuacji wyjdziemy obronnie; wojsko nasze czuwa szkolone wszechstronnie" – tylko: "w każdą sytuację brniemy dziarskim krokiem, wiedząc, że sąd czeka z gotowym wyrokiem!".


Skoro tedy nasi askarisi póki co trzymają się od Syrii z daleka, musimy koncentrować uwagę na wydarzeniach towarzyskich, spośród których na plan pierwszy wybija się konfrontacja między detektywem Krzysztofem Rutkowskim a "matką Madzi". Detektyw Rutkowski przybył na konfrontacje w niezależnej prokuraturze w towarzystwie swojej nowej naturalnej przyjaciółki, zaś "matka Madzi" – też w obstawie, która, mówiąc nawiasem, efektownie zemdlała jeszcze przed rozpoczęciem właściwego spektaklu. Z całą pewnością będzie miał on dalszy ciąg, ponieważ "matka Madzi" podobno dała do zrozumienia, iż detektyw namawiał ją do składania określonych zeznań. Na takie dictum oburzony Krzysztof Rutkowski nazwał "matkę Madzi" "megakłamczuchą" – co "matka Madzi", wzorem pani Alicji Tysiąc, prawdopodobnie zechce wykorzystać do postawienia detektywa Rutkowskiego przed niezawisłym sądem, który już tam będzie wiedział, jak odpłacić mu za wszystkie zniewagi i zelżywości.
Ale to dopiero pieśń przyszłości, bo na razie dobiegają końca letnie kanikuły, podczas gdy afera Amber Gold ukazuje coraz to nowe wątki. Pojawiły się nawet informacje, że uczciwemu synowi pana premiera Tuska może grozić aż 10 lat więzienia! Skoro takie kary grożą w naszym nieszczęśliwym kraju za uczciwość, to cóż mają myśleć nieuczciwi? Być może nie powinni nic myśleć, skoro pobożny minister Gowin, po przeprowadzeniu surowej i energicznej kontroli w organach wymiaru sprawiedliwości, stwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku, to znaczy – byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie "ludzki błąd". Znaczy – państwo jak zwykle "zdało egzamin", a przyczyną nieporozumień w klubie gangsterów jest jak zwykle "błąd pilota". W tej sytuacji i pan Michał Tusk może być dobrej myśli, nawet jeśli afera Amber Gold stanie się pretekstem do przeprowadzenia na tubylczej scenie politycznej podmianki. Trzeba bowiem wiele zmienić, by wszystko zostało po staremu, a nawet lepiej niż po staremu.


Oto bowiem okazało się, że Ministerstwo Skarbu Państwa sprywatyzowało "Ruch", a ten, po prywatyzacji, sprzedał był innej prywatnej firmie budynek przy ul. Towarowej w Warszawie, gdzie ma swoją siedzibę Instytut Pamięci Narodowej. Tylko patrzeć, jak nowy właściciel budynku każe się IPN-owi stamtąd wynosić razem z całym archiwum. Tymczasem IPN nie ma gdzie się wynieść, a rządu jakby to wszystko zupełnie nie obchodziło, chociaż Instytut jest instytucją państwową, powołaną na podstawie ustawy teoretycznie obowiązującej tak samo jak kodeks karny. Cóż jednak z tego, skoro wiadomo, że "kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku". Nietrudno wyobrazić sobie, ileż zgryzot musiało przysporzyć naszym okupantom samo istnienie IPN, a zwłaszcza – działalność jego pionu śledczego, który od czasu do czasu ujawniał jakichś konfidentów. Tymczasem właśnie konfidenci stanowią w naszym nieszczęśliwym kraju sól ziemi czarnej, bo to za ich pośrednictwem bezpieczniackie watahy kontrolują nie tylko kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym, paliwowym i energetycznym na czele, ale również – niezależne media i najszerzej pojęty przemysł rozrywkowy, nie mówiąc już o pozostałych środowiskach opiniotwórczych. Mamy zatem do czynienia z pełzającą likwidacją niebezpieczeństwa, jakie dla stabilności tej okupacyjnej struktury stwarzał IPN – być może nawet – jako warunkiem, że afera Amber Gold nie pociągnie na dno nikogo, a w każdym razie – nikogo ważnego. Wypada przypomnieć, że również w środowiskach konstytucyjnie oddzielonych od państwa idea likwidacji IPN może liczyć na szczere, chociaż pozbawione ostentacji poparcie, skoro również po tej stronie pojawiały się opinie, że archiwa powinny być "zabetonowane" na co najmniej 50 lat. No dobrze – ale gdzież je "betonować" i właściwie – po co? Czyż nie lepiej od razu spalić, zwłaszcza że prezydent Włodzimierz Putin, z którym za pośrednictwem Patriarchy Cyryla mamy się "pojednać", podobnie jak Nasza Złota Pani Aniela, z którą już chyba się "pojednaliśmy", mają komplety mikrofilmów całej dokumentacji MSW, które zostały im przekazane jeszcze pod koniec lat 80.?


Stanisław Michalkiewicz – Warszawa

kumorAPiramidki finansowe zostały przećwiczone w Polsce na wszelkie możliwe sposoby. Polaków ograbiano za przyzwoleniem "ich" państwa, tłumaczono, że taki jest koszt "transformacji ustrojowej". Oprócz prostych kradzieży, na wydrę, typu afera FOZZ, wypada przypomnieć (bo rodzice rzadko chwalą się przed młodzieżą, jak się dali oszukać) syfonowanie dolara na początku lat 90. Polegało to na tym, że w ramach planu Balcerowicza ustalono kurs złotego względem dolara na stałym poziomie, gdy tymczasem w kraju szalała inflacja, a oprocentowanie lokat bankowych przewyższało 120 proc.

Oznaczało to, że bez wielkiego ryzyka, dokonując operacji przewalutowania, można było uzyskać co najmniej 120 proc. rocznie od zainwestowanych dolarów. Jedynym zagrożeniem było to, że w Warszawie coś rypnie i kurs zostanie z dnia na dzień zmieniony – no ale tego rodzaju informacje można było mieć zawczasu za całkiem śmiesznej wysokości łapówki. Takie ustawienie kursowe skłoniło miliony Polaków do zamiany trzymanych pod bielizną dolarów na złotówki, zaś zainwestowany zagraniczny kapitał spekulacyjny z wielkim mlaskaniem i oblizywaniem się im te kilka miliardów dolarów "zagospodarował" i ujechał "szukać swego Pacanowa". Oczywiście, w tym samym czasie były setki pomniejszych przypadków masowego okradania, różne banki Grobelnych, afery Drew-Budu itp.


Zostańmy jednak przy tych wielomiliardowych.
Klasyczną piramidką było uruchomienie polskiej giełdy. Handlowano na niej papierami dwudziestu kilku firm. Jednocześnie w środkach przekazu, zwłaszcza telewizji, ruszyła olbrzymia machina propagandowa o tym, jak to można na giełdzie łatwo się dorobić. Pokazywano młodych ludzi, którzy kupowali IPO za oszczędności wyciągnięte z SKO, a już po miesiącu jeździli (to w Polsce działało na wyobraźnię) najnowszym modelem BMW. Naród pozbierał z kont PKO i skarpet co tam jeszcze zostało i rzucił się do okienek domów maklerskich. Przed lokalami tychże ustawiały się długie kolejki, niczym w PRL-u po mięso. W kinach puszczano ad hoc dokręcone filmy fabularne o nowych Polakach, którzy weszli na giełdę przebojem, a teraz żyją jak królowie.


W głowach nowych inwestorów, którzy w większości wypadków nie potrafili odróżnić akcji od obligacji, a dorobili się ciężką pracą i oszczędzaniem, szumiało niczym na dansingu w remizie, przed oczami przesuwały się kolorowe obrazy dobrobytu.
Run na akcje przedsiębiorstw notowanych na warszawskiej giełdzie stworzył to, co miał w założeniu, wielką piramidę finansową – bąbel, który pęczniał do momentu, aż zaczął wysychać strumień ludzi donoszących mamonę w darze. W tym czasie kapitalizacja giełdowa spółki Telegraf (halo, halo, kto ją jeszcze pamięta?) przewyższała kapitalizację koncernu Daimler-Benz. Jednocześnie zyski Telegrafu w porównaniu z zyskami niemieckiej firmy były rodem z krainy krasnoludków.
I nagle zręcznymi ruchami kierownicy przekrętu przestawili zwrotnicę, wycofali się, kradnąc Polakom kilka miliardów oszczędności. No ale wiadomo, Polak, dumny gość, okiem nawet nie mrugnął, spłynęło to po nim jak po kaczce... Gdyby naród nie miał dziur w mózgu po komunizmie, to w takiej sytuacji, całkowitego braku ochrony państwa przed oszustami, ruszyłby na Warszawę, żądając głów co bardziej prominentnych i bezczelnych polityków-złodziei.


Niestety, niczym dobry macher ofierze gry w trzy karty, propaganda państwowa wytłumaczyła biedakom, że to ich wina – zostali walnięci w rogi ponieważ w porę się nie zorientowali, a takie są "reguły rynku".
W Polsce dzisiaj afera to normalność. Jeśli pojawia się jakaś na medialnych radarach, to znaczy, że została zamówiona przez ten czy inny interes grupowy ludzi, którzy terenem Polski realnie zawiadują.
Nie inaczej z Amber Gold, która to firma wcale nie musiała uruchamiać piramidy finansowej. Ceny złota rzeczywiście szły i pójdą w górę. Panowie weszli jednak komuś między wódkę a zakąskę. A w Polsce to duży błąd.
Ponieważ zaś praca w państwowym nadzorze finansowym przypomina robotę sapera – bo trzeba poruszać się ruchem konika szachowego między polami, których ruszać nie wolno – polski pożal się Boże inwestor pozostawiony jest samemu sobie, oscylując nocnymi myślami między żądzą pieniądza a zdrowym rozsądkiem.


Wszystko to pokazuje, ile polskie rodziny tracą na tym, że nie mają własnego państwa; że nie mogą liczyć na opiekę instytucji państwowych przed oszustami; że ustawy są krojone przez podpłacone partie na użytek złodziei krajowych i zagranicznych.
I co? Gucio w zoo.
Bo jeśli normalnemu człowiekowi wkłada się rękę do portfela, a on nic, to znaczy, że jest bardzo źle; to znaczy, że pozbawiono go instynktownych odruchów.
Z czego by tu jeszcze okraść Polaków... Może z bogactw naturalnych? Głupi na nie nie zasługują.
Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 17 sierpień 2012 23:05

Leksykon wiedzy o New Age ojca Posackiego

Napisane przez


posacki"Neospirytyzm i pseudopsychologie" ojca Aleksandra Posackiego, wydane przez wydawnictwo M, to wbrew pozorom (edycji kieszonkowej) publikacja naukowa, trudna i zawierająca ogromną ilość informacji.
Tematem publikacji są nowe formy usług, idei, popkultury i religii, które pod pozorem pseudonaukowej nomenklatury ukrywają okultyzm prowadzący do destruktywnej działalności demonów. Czyli całe ezoteryczne szambo wypełniające pustkę zlaicyzowanego świata, z którego wydarto katolicyzm i wyrastający z niego realizm.


Autor, specjalista walki z okultyzmem, przybliża czytelnikom: spirytyzm (kontakt z demonami udającymi zmarłych), neospirytyzm (ukrywający demoniczny charakter praktyk), krypto spirytyzm (przedstawiający praktyki okultystyczne jako formy psychoterapii), szamanizm, postać Aleistera Crowleya (inspiratora współczesnego satanizmu) i jego naukę (zachęcającą do wyzwolenia z moralności), obecność idei i rytuałów satanistycznych w psychoterapiach, wykorzystanie przedefiniowanej terminologii w propagowaniu kłamstw New Age, okultystyczną tożsamość neospirytyzmu dostosowaną do zlaicyzowanego społeczeństwa, wszelkie praktyki otwierające na demony, formy opętań, channeling (bycie przekaźnikiem dla demonów udających duchy czy kosmitów).
Publikacja zawiera też informacje o promocji neospirytyzmu przez popkulturę (opis zawartych treści i ich okultystycznego charakteru): książek Dana Browna, Paulo Coelho, Lovecrafta i jego kontynuatorów, cyklu książek o Harrym Potterze, treści okultystycznych zawartych w manga i anime, wschodnich sztukach walki i utworach do nich się odwołujących. Promocji wampiryzmu w popkulturze: w cyklu "Zmierzch" Stephenie Meyer oraz w cyklu "Harry Potter" Joanne Kathleen Rowling.
Ojciec Aleksander Posacki w swej pracy omówił też wszelkie niebezpieczeństwa płynące ze zjawisk: fascynacji wampiryzmem, UFO, przebywania poza ciałem, transkomunikacji (rozpropagowanej przez posoborowego księdza Francois Brune), pisma automatycznego (wykorzystywanego w opętaniu fałszywej mistyczki Vassui Ryden), ksiąg opartych na channelingu (Uranii, Cudów, Wiedzy), okultystycznych kłamstw o aniołach.
Duchowny, pisząc o szamanizmie (polegającym na uzależnieniu szamana od demonów), stwierdził, że jest on "bardziej niebezpieczny niż myślał Wojciech Cejrowski, odwiedzając szamanów w Ameryce Południowej i beztrosko propagujący tę ideologię i praktykę". Zdaniem ojca Aleksandra Posackiego, Wojciech Cejrowski "pomimo iż deklaruje się jako wierny katolik (…) promuje bezpośrednie kontakty z szamanami czy czarownikami, które mogą być bardzo niebezpieczne". "Cejrowski przedstawia kontakty z szamanami jako coś naturalnego i bezpiecznego (…) Taka jest właśnie cecha neoszamanizmu, oswajanie go z duchem czasu”. Duchowny stwierdza też, że szkoda, że Wojciech Cejrowski ukrył przed swoimi widzami własne problemy, "które z pewnością pojawiły się w konsekwencji owych nierozważnych i niebezpiecznych duchowych eksperymentów". "Dotyczy to też Beaty Pawlikowskiej [byłej partnerki życiowej Cejrowskiego], która promuje podobne kontakty z szamanami".


Czytelnicy "Neospirytyzmu i pseudopsychologii" dowiedzą się też o szkodliwości: narkotyków (otwierających na demony), popkultury (destruktywnej roli muzyki rockowej, metalu, techno, promocji satanizmu w muzyce). Zdaniem ojca Aleksandra Posackiego "muzyka jest narzędziem komunikacji zdolnym do kształtowania myślenia, zachowań i postaw osób, które ją słuchają. Prowadzi do ludzkiej podświadomości idee, które człowiek przyjmuje za swoje, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo są one szkodliwe i niebezpieczne".


Duchowny w swej pracy zwraca też uwagę na szkodliwość: parapsychologii, idei Junga, filozofii tzw. pozytywnego myślenia, metody Silvy, programowania neurolingwistycznego, metody Berta Hellingera, psychologii zorientowanej na proces, kinezjologii edukacyjnej, terapii Gestalt, teorii dzieci indygo, wszelkich form transów, enneagramu, wykorzystywania "duchów przewodników", jogi, medytacji, medytacji transcendentalnej, kundai jogi, aikido, homeopatii, osteopatii, środowiska Bruno Groeninga. Tekst książki kończą informacje o egzorcyzmach oraz dwa teksty innych autorów o spirytyzmie (przedstawiające historię i nauczanie katolickie o spirytyzmie).


We wszystkich opisywanych zjawiskach ukazana jest ich: sprzeczność z chrześcijaństwem (często pomimo że uczestnicy tych działań zarzekają się o braku sprzeczności), przedefiniowaniu terminologii katolickiej do celów okultystycznych, nienaukowość okultystycznych patologii, promowania irracjonalizmu i uleganiu emocjom, odrzucania roli rozumu, redukowania wyjątkowości człowieczeństwa.

piątek, 17 sierpień 2012 19:59

Wobec uświadomionej konieczności

Napisane przez

michalkiewiczJuż się wyjaśniło, co miał na myśli pan prezydent Komorowski, zapowiadając w drugą rocznicę swego zaprzysiężenia zainstalowanie w naszym nieszczęśliwym kraju "własnej tarczy antyrakietowej". Przemawiając podczas przypadającego 15 sierpnia Święta Wojska Polskiego, prezydent Komorowski wyjaśnił, że chodzi o zbudowanie systemu obrony przeciwlotniczej. Zresztą nie tylko o to, bo oprócz zbudowania systemu obrony przeciwlotniczej, będziemy "ratowali" Marynarkę Wojenną, a już prawdziwa rewolucja nastąpi w wojskach lądowych. Zacznie się od tego, że siedem dotychczasowych dowództw zostanie zastąpione trzema: Dowództwem Generalnym, Dowództwem Operacyjnym, no i oczywiście – Generalnym Sztabem – a w ogóle ma być "mniej dowódców, a więcej wojowników" – powiedział pan prezydent, mianując jednocześnie siedmiu generałów. Znaczy się – nasza niezwyciężona armia powiększyła się o kolejnych siedmiu generałów.


A co z "wojownikami"? Czy przybył chociaż jeden "wojownik"? Tego niestety nie wiemy, bo wiadomo, że w naszej niezwyciężonej armii łatwiej znaleźć pułkowników do awansowania na generałów, niż "wojownika". Na około 90 tysięcy żołnierzy jest tam około 22 tys. oficerów, ok.45 tys. podoficerów, ok. 12 tys. szeregowców zawodowych i ok. 10 tys. szeregowców nadterminowych. Zatem na jednego szeregowca przypada jeden oficer i dwóch podoficerów. W takiej sytuacji jest oczywiste, że dowództw musi być więcej niż "wojowników". Czy to jest przyczyna, dla której "wojsko oddziela się od narodu, a naród od armii" – co zauważył w okolicznościowym kazaniu w dniu 15 sierpnia biskup polowy WP JE Józef Guzdek, zwracając uwagę na krytykę, a nawet nienawiść, z jaką autorzy internetowych opinii kierują przeciwko wojsku, a zwłaszcza formacjom uczestniczącym w misjach pokojowych? Wszystko to być może, skoro doktryna obronna naszego nieszczęśliwego kraju ufundowana jest na założeniu, że polskich interesów państwowych do ostatniej kropli krwi będzie broniła Bundeswehra. Zatem – jak partia mówi, że odwróci trwający co najmniej 20 lat proces rozbrajania państwa – to mówi! Co to komu szkodzi zapowiedzieć takie rzeczy, zwłaszcza w święto, skoro każde dziecko wie, że nie ma na to pieniędzy?


A skoro już o pieniądzach mowa, to nasz nieszczęśliwy kraj żyje aferą Amber Gold, w której co i rusz pojawiają się nowe wątki. Wprawdzie rzesza klientów tej firmy wije się ze wstydu i złości, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przy okazji objawiony nam został nowy standard uczciwości. Objawił go sam premier Donald Tusk na konferencji prasowej specjalnie zwołanej w celu zademonstrowania, jaki to wzniosły i szlachetny jest pan premier Tusk i jaki szczery i uczciwy jest syn pana premiera Michał Tusk. O jednym i o drugim zapewnił sam pan premier, dzięki czemu III Rzeczpospolita wzbogaciła się o nowy standard. Jak bowiem wiadomo, standardy moralności wyznaczyła w naszym nieszczęśliwym kraju pani Aneta Krawczykowa, bohaterka "seksafery" w Samoobronie. Pani Aneta, nie będąc pewna, kto jest ojcem jej córki, najpierw przypisała autorstwo wpływowemu mężowi stanu Stanisławowi Łyżwińskiemu, a kiedy badania DNA możliwość tę wykluczyły – samemu Andrzejowi Lepperowi. Kiedy badania DNA wykluczyły również i tę możliwość, wyraziła przypuszczenie, że ojcem może być nieznajomy mężczyzna, któremu w swoim czasie oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim.


Do tego standardu moralności doszedł teraz standard uczciwości. Uczciwy jak pan Michał Tusk – czegóż chcieć więcej? Wprawdzie wszyscy alarmują, że gospodarka "spowalnia", że bezrobocie przekroczyło już 10 procent i coraz szybciej rośnie nadal – ale właśnie w takich okolicznościach przyjemnie jest odnotować wzrost w dziedzinie standardów. Nie można mieć wszystkiego naraz, więc albo standardy, albo armia i dobrobyt.
Zresztą nie jest źle, bo oto właśnie do naszego nieszczęśliwego kraju przybył z wizytą Patriarcha Moskiewski i Całej Rusi Cyryl, który w piątek, 17 sierpnia, na Zamku Królewskim w Warszawie, wraz z JE abpem Józefem Michalikiem podpisał "Przesłanie do narodów polskiego i rosyjskiego", postrzegane przez wszystkich komentatorów, zwłaszcza niemieckich, jako przełomowy moment w stosunkach polsko-rosyjskich, który utoruje drogę do "pojednania". Warto w związku z tym przypomnieć, że przygotowania tego dokumentu, którego treść miała zostać ujawniona dopiero na dwie godziny przed jego podpisaniem, rozpoczęły się w roku 2009, kiedy to w miesiąc po obietnicy uczynionej przez izraelskiego prezydenta Peresa rosyjskiemu prezydentowi Miedwiediewowi, że przekona on prezydenta Obamę do wycofania się z pomysłu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce, prezydent Obama 17 września zadeklarował wycofanie się USA z aktywnej polityki w Europie Środkowowschodniej. Pewnie dlatego JE abp Józef Michalik w wywiadzie dla KAI zauważył, że jest "absolutnie przekonany", że "na obecnym etapie" Kościół "nie mógł nie podjąć tej inicjatywy". To bardzo prawdopodobne – tym bardziej, że Episkopat właśnie prowadzi z rządem, to znaczy – za pośrednictwem rządu z okupującą Polskę bezpieczniacką watahą – negocjacje na temat materialnych podstaw egzystencji Kościoła w najbliższych dziesięcioleciach. Nietrudno sobie wyobrazić, że gdyby tej inicjatywy Kościół nie podjął, to nie tylko zostałby oskarżony o krzewienie w naszym nieszczęśliwym kraju rusofobii albo nawet ksenofobii, nie tylko negocjacje na temat materialnych podstaw egzystencji Kościoła mogłyby utknąć w martwym punkcie, a nawet cofnąć się do jeszcze niższego poziomu – a z łańcucha zostałby spuszczony Janusz Palikot, który ze swoją dziwnie osobliwą trzódką, wzmocnioną przez zmobilizowane w tym celu ubeckie dynastie, pokazałby Kościołowi ruski miesiąc. W takiej sytuacji już lepiej, a w każdym razie – bardziej elegancko, kiedy ruski miesiąc pokazuje nie biłgorajski filozof z poślęciem Grodzkiem, tylko we własnej osobie Patriarcha Moskwy i Całej Rusi Cyryl, zwłaszcza że jego obecność ułatwia dostarczeniu tej konieczności pozoru moralnego uzasadnienia, że oto do spółki z Cerkwią prawosławną będziemy walczyli z zachodnią zgnilizną. Znaczy, że ambitne plany ewangelizowania zlaicyzowanej Europy, przywoływane w charakterze pozoru moralnego uzasadnienia Anschlussu w roku 2004, zostały już zarzucone i teraz wraz z prezydentem Putinem będziemy już tylko bronili naszego nieszczęśliwego kraju przed zgniłym Zachodem. W takiej sytuacji lepiej rozumiemy również świąteczne, zbrojeniowe przechwałki pana prezydenta i apele JE biskupa polowego WP o przywrócenie więzi wojska z narodem

Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

piątek, 17 sierpień 2012 18:44

Nasze wędkowanie w Niemczech

Napisane przez

Ratajewska9 sierpnia, i znów praca w Niemczech. 10 dni temu przyjechałam do Niemiec opiekować się następnym niemieckim starszym małżeństwem. Mieszkają na północy Niemiec, w małym domku. Żadnego psa, żadnego kota ani drzewa owocowego w ogródku.
Dziadek ma Parkinsona, mówi niewyraźnie, ale mówić lubi. Więc usiłuję łowić słowa , które rozumiem.
Pani to miła, szczupła blondynka, która czasem traci już cierpliwość, widząc postępującą chorobę męża. Wczoraj jednak skrytykowała moją zupę pomidorową, do której dodałam marchew i dodałabym inne warzywa, gdyby ona je kupiła. Oni do zupy pomidorowej nic nie dodają, co najwyżej pokrojoną kiełbasę. Dziadek przejął moją stronę, bo na każdy talerz położyłam ugotowane nie do końca dwie długie marchewy. Jemu one bardzo smakowały, jej niby nie. Powiedziałam jej, że w Polsce, gdy ja sama ugotuję np. zupę i podam ją gościom, to tylko ja mogę ją skrytykować. Goście będą ją zachwalać. No nie jest tak?


Drugą noc dziadek źle spał, bo od trzech dni szykuje się na wędkowanie. Jakiś kolega miał go wziąć przedwczoraj, przełożył na wczoraj, ostatecznie na dzisiaj. Dziadek ostatnie dwa dni spędził w garażu, przygotowując wędki. Miny przy tym robił niesamowite, aż myślałam, żeby nie patrzeć, bo mi się w nocy przyśni. Język na wierzchu i ślinił się. Bardzo był zaaferowany i szykował się, jakby do Norwegii miał jechać. A był tam podobno na rybach i dyplom ma na ścianie z roku 2006.
Ja miałam zostać z panią starszą niemiecką. Ale rano dziadek potknął się o krzesło i poleciał razem z krzesłem. Dobrze, że nic mu się nie stało. Wcale go to nie przeraziło, babcię też nie. Ale ja pomyślałam tak – przecież jestem jego opiekunką. On pojedzie z kolegą nad jezioro, żeby łowić ryby. Kolega może nie wiedzieć, że on traci równowagę. I dziadek może wpaść do jeziora. A przecież nie przyjechałam tutaj, żeby sprzątać i gotować obiady. Przede wszystkim jestem odpowiedzialna za niego. Poza tym trzeba mu tam dać tabletki, bo będzie ich pora.
Więc oznajmiłam, że też jadę. Spakowałam sobie na wszelki wypadek kostium kąpielowy i mały ręczniczek, gdyby wylazło słońce łaskawie. Od kilku dni pada solidnie z przerwami.
Pani mi dała ciepłą, jej wędkarską kurtkę w kolorze khaki, dziadka też trzeba było ubrać. Trzy kawałki ciasta wzięłam z lodówki, tego przeze mnie upieczonego. Tabletki i wodę dla dziadka.


Przyjechał pan ponad 40-letni, czerwieniący się momentami.
Dziadek, zamiast się pakować, to zaczął się wracać, a to po to, a to po tamto. Ja się denerwowałam, że facet-kolega dziadka się zdenerwuje w końcu i go zostawi. I następne noce będą zarwane, bo dziadek będzie wcześnie wstawał, żeby się szykować.
Pani mi po cichu powiedziała, że oni trochę płacą temu koledze, żeby go brał ze sobą.
Jakoś w końcu dziadek doszedł do drzwi samochodu, ale jeszcze wiadro zielone. On chodzi w specyficzny sposób. Dolna część ciała ma oś pionową, ale górna część jest od niej odchylona do przodu jakieś 30 stopni. Więc najpierw szybko idzie dziadka głowa i górna cześć dziadka, a dolna potem nadąża i ma się wrażenie, że dziadek zaraz upadnie. Ale jakoś mu się udaje i rzadko upada.
Potrafi nieść np. jakieś filiżanki ze stołu… ojej, jak cyrkowiec.
Dziadek wsiadł do samochodu, ale jeszcze o czymś sobie przypomniał do zabrania, ale odwróciłam jego uwagę, żeby zapiął pasy i ruszyliśmy. Wreszcie dziadek jechał na upragnione wędkowanie.
On ma w garażu chyba 15 wędek, brał tylko dwie. I tak za dużo.


Uważnie patrzyłam na drogę, bo może będę go musiała w przyszłości wozić na te ryby.
Ale jeszcze po drodze pojechaliśmy do olbrzymiego jakiegoś marketu, żeby kupić robaki. Pan kolega wybrał dla dziadka jedno pudełko robaków, ale dziadek się wrócił jeszcze po jedno. Jakie długie tam były robaczyska. Wstrętne. Te pierwsze to larwy muchy. Też okropne. Pomyślałam, czy ja się nadaję na towarzyszeniu przy wędkowaniu, jeśli oni będą te robaki wyjmować.
Dojechaliśmy, wyjmujemy dla każdego po krzesełku turystycznym. Chmury na niebie. Miejsce fajne, bo w trawie i nie w cieniu. Jeziorko małe. Trzy stanowiska już były zajęte przez trzech panów. Jeden miał wielki zielony parasol rozłożony i pod nim siedział, drugi poszedł, pokazując wszystkim raka. Rak to w Polsce żadna rzadkość. Nic takiego, ale tutaj widocznie rzadkość.
Pan kolega cierpliwie dziadkowi wszystko przygotowywał i po chwili dwie wędki stały już w fajnych czerwonych stojakach.
Widzieli się ostatnio półtora miesiąca temu i zauważyłam zaskoczenie tego pana kolegi, gdy dziadek nie prowadził z nim rozmowy. Potem mi powiedział, że go nie poznaje, że bardzo posunął się z tą swoją chorobą i że dobrze, że tu jestem, boby się bał o dziadka.
Akcent tego pana, mówiącego po niemiecku, wydawał mi się znajomy. Dawne lekcje rosyjskiego…


Tak, przyjechał do Niemiec z rodziną w roku 1998. Pochodzi z Kazachstanu. Jest Niemcem z pochodzenia. Skąd tam się wziął taki czysty rasowo Niemiec. Ciekawa byłam, ale jak tu się zapytać, żeby go nie urazić. Tutaj pogoda lepsza, mówił, tam wiały wichry z Syberii. Nie był tam od 10 lat. Tutaj jest na rencie, na kręgosłup. Może być tylko do 13., bo po południu idzie do pracy na 4 godziny. Sprząta codziennie szkołę – miejscowe gimnazjum. Może nas wozić codziennie nad jezioro. Gdyby wiedział, że ja lubię pływać, toby nas zawiózł nad inne jezioro. Ale i tak nie jest za ciepło. Zrobiłam na dzisiejszej wycieczce trzy zdjęcia moim telefonem komórkowym. Ja jedno, a Rosjano-Niemiec zrobił nam dwa zdjęcia. Będą fajne.
Na kolację zrobiłam racuchy. W środku miały smażone pomidory, paprykę, pieczarki i cebulę. Ciasto drożdżowe. Zjedliśmy wszystkie i rozmowa zeszła na grzyby, na wojnę, na przywódcę Niemiec . Po co chciał mieć tyle ziemi…
Starczy.


Wanda Rat

piątek, 17 sierpień 2012 18:13

Salve Bernarde!

Napisane przez

Bernard de ClairvaTymi słowami wg średniowiecznej legendy miała odpowiedzieć opatowi z Clairvaux Matka Boska, kiedy jej wielki czciciel pozdrowił ją w świątyni po raz kolejny słowami "Ave Maria!".
Duchowy opiekun chrześcijańskiego rycerstwa swoją szczególną miłość do Bogurodzicy przełożył na rozwój kultu maryjnego i mariologii w wieku XII i następnych, co czynić go winno bardzo bliskim sercu każdego Polaka. Pamiętajmy zatem, że 20 sierpnia przypada dzień, w którym wspominamy św. Bernarda z Clairvaux – zakonnika cystersów, doktora Kościoła, teologa, filozofa, uczonego, a także arcybiskupa elekta Mediolanu i bardzo wpływowego polityka XII-wiecznej Europy.


Czy znamy dziś dostatecznie żywot wielkiego mistyka, czy mamy wiedzę o jego dokonaniach dziejowych, o przypisywanych mu cudach, czy pamiętamy o wielkiej spuściźnie duchowej?
Bernard urodził się we francuskiej rodzinie arystokratycznej na zamku Fontanie koło Dijon. Był rok 1112, gdy mając 22 lat rozpoczął swą służbę Bogu w pobliskim Citeaux, by po trzech latach przekonać swych pięciu braci, wuja, a także trzydziestu innych mężczyzn, aby wraz z nim założyli nowy klasztor cysterski, który wziął swoją nazwę od szampańskiej Jasnej Doliny (Clara Vallis). W pamiętnym roku 1115 pierwszy opat Clairvaux otrzymał także święcenia kapłańskie.


Niezwykły rozkwit duchowy i związana z nim sława tego miejsca zaowocowała przy zreformowaniu macierzystej reguły zakonnej powstaniem aż 168 podobnych przybytków, w których sprzyjający kontemplacji spokój sprowadzał, wg św. Bernarda, najlepszą aurę do uprawianiu teologii. Niektórzy przypisują mu także autorstwo reguły zakonu templariuszy, po tym jak w roku 1118 z inicjatywy skromnego szlachcica z Szampanii Hugona z Payns kilku rycerzy utworzyło pierwszy zakon rycerzy – mnichów, a na którego prośbę pisze sławną rozprawę "W pochwale nowej milicji".


Niezwykłe zdolności oratorskie sprawiały, że współcześni często całymi rodzinami decydowali się służyć Bogu, a to wstępując do stanu duchownego, a to zasilając szeregi krzyżowców. Z tego to właśnie powodu nazywano św. Bernarda – Doktorem Miodopłynnym (Doctor Mellifluus), a zatrwożone o los swoich synów matki obawiały się wręcz skuteczności perswazji charyzmatycznego zakonnika i zabraniały zbyt młodym potomkom uczestniczenia w prowadzonych przez niego wykładach oraz słuchania kazań.


Zdobywszy tak wielki autorytet wśród współczesnych, św. Bernard stał się zaufanym doradcą książąt, biskupów i papieży, uzyskując osobisty wpływ na rozstrzyganie spraw tak duchownych, jak świeckich. Opat z Clairvaux był przede wszystkim niestrudzonym orędownikiem zgody pomiędzy chrześcijańskimi władcami, a także pokoju w całym chrześcijańskim świecie i z tym właśnie przesłaniem prowadził bogatą korespondencję oraz przemierzał niemal całą Europę, usilnie godząc zwaśnionych.


W tych niespokojnych czasach wzywał także do porzucenia myśli o rzeziach nieszczęśliwych, rozproszonych, a poddanych władzy książęcej Żydów, bo jak dowodził, "czym staną się przy końcu świata dane im obietnice nawrócenia jeżeli ich teraz zabijecie".
Bernarda znajdujemy u boku Ludwika VII, diuka Konrada namawia do pokoju z hrabią Genowy, tę samą postawę przyjmuje też w listach do księżnej Lotaryngii, do Genueńczyków czy Mediolańczyków. "Ładna sprawa! Czerpać chwałę z zabicia człowieka, kiedy twym panem jest gniew i pycha" – powiada opat z Clairvaux, a w swych mediacjach nie waha się używać ani próśb, ani gróźb, byle tylko dopiąć upragnionego celu. Trudno przecenić wpływ św. Bernarda na bieg wydarzeń w chrześcijańskiej Europie XII wieku. Działając wspólnie z Norbertem z Xanten pomógł papieżowi Innocentemu II pokonać antypapieża Anakleta II, a na prośbę kolejnego następcy świętego Piotra – Eugeniusza III, od roku 1146 przygotowywał II wyprawę krzyżową.
Jego kunszt oratorski objawił się wówczas w całej okazałości podczas kazania, jakie wygłosił w Vezelay, uzyskując niezwykły wprost odzew wśród francuskiego, a także niemieckiego rycerstwa. Do tworzących się spontanicznie armii ochotników dołączył nawet sam król Francuzów Ludwik VII Młody, a fala entuzjazmu rozlała się niemal po całej Europie. Krucjata zakończyła się jednak klęską, co spowodowało ogromne rozgoryczenie Bernarda. Zamknął się zatem na jakiś czas w samotności, by kontemplując, odnaleźć przyczynę braku błogosławieństwa Bożego dla dzieła, które powinno być przecież Panu ze wszech miar miłe.
Bernard doszedł w końcu do wniosku, że jedynym możliwym powodem niepowodzenia była kondycja duchowa zbyt łatwo grzeszących krzyżowców, którzy nie oczyścili się dostatecznie "z nierozumnych porywów gniewu, albo chęci zdobycia ulotnej chwały, albo pragnienia, by zaokrąglić swe ziemie" i przez to nie zmienili się w "prawdziwie anielską milicję, armię dobra, w elitę walczącą za Chrystusa"

.
Święty Bernard zmarł w swoim Clairvaux w roku 1153 r., mając 63 lata, a kanonizowany już po 21 latach, stał się opiekunem chrześcijańskiego rycerstwa obok głównego patrona tego stanu św. Jerzego. Do dziś uznawany jest za patrona Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru oraz Pelplina, a także cystersów i pszczelarzy. Przy jego wizerunkach znajdujemy często atrybuty w postaci Matki Boskiej z Dzieciątkiem, narzędzi Męki Pańskiej, księgi, pióra, krzyża opackiego, a także różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli i ul. Wg chrześcijańskiej tradycji oręduje za nami szczególnie, wzywany podczas klęsk żywiołowych i sztormów, a także w godzinę śmierci.


Jan Szczepankiewicz
Kraków, 1 sierpnia 2012 r.

piątek, 17 sierpień 2012 17:43

Dzieci bez ojca

Napisane przez

zaleskiPowszechne zjawisko dysfunkcji rodziny przybrało na sile od momentu wprowadzania i wdrażania Karty Praw Swobód i Wolności, emancypacji kobiet oraz forsowania praw jednostki.

Matki z dzieckiem zostały otoczone szczególną ochroną prawną, a z tym za ciosem seniorzy, osoby niepełnosprawne i weterani wojenni. Matkom porzuconym lub po przeprowadzonym postępowaniu rozwodowym zapewniono w krajach rozwiniętych finansową opiekę socjalną, w takiej wysokości, że praktycznie nie były zmuszone podejmować pracy zawodowej, a wysokość benefitu była adekwatna do liczby dzieci, które mamusia wychowywała. Samotnym kobietom z dziećmi nie opłacało się pracować, ponieważ wysokość benefitu socjalnego była zbliżona do zarobku netto w przeciętnym zakładzie pracy. Tak jest do dzisiaj w Szwecji, Danii, Holandii, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Norwegii i Kanadzie. Niewielki procent kobiet posiadał własne biznesy, osoby te zmuszone były organizować opiekę nad dziećmi w ośrodkach specjalistycznych lub korzystać z "instytucji niani". Po względem egzystencji tej niepełnej rodziny wszystko było cacy. Zaprawdę wzniosły i szlachetny cel.


Jednak system ten jak wiele innych stworzył podstawy do oszustw i malwersacji. Otóż ojciec i mąż obciążony dużymi kosztami utrzymania rodziny, zakładał sprawę o separację i dalej o rozwód w celu uzyskania przez połowicę prawa do zasiłku rodzinnego (family allowance lub family benefit). I nadal przebywali razem bądź małżonek vel ojciec mieszkał za ścianą opodal. Zarobki taty i niezły dochód mamy pozwoliły rodzinie na godziwe życie, nowy samochód i snobistyczne gadżety. W sensie praktycznym rodzina nadal stanowiła rodzinę, aczkolwiek z modernistycznym rozwiązaniem administracyjnym. Proceder praktycznie nie do sprawdzenia kwitnie do dzisiaj. System ten jednak zaczął kreować nową formę przestępstwa korzystającą z mocy prawa ochrony kobiet (nie mężczyzn) i po wielu latach rozwoju takowego w ostatnim okresie zaczął być w Kanadzie ograniczany. Mianowicie niektóre perfidne z charakteru panie popełniały samookaleczenia i wzywając policję, oskarżały o napaść Bogu winnego męża. Policja bez zbędnych, ich zdaniem, przesłuchań poszkodowanej oraz badań medycznych aresztowała delikwenta. Jeżeli mieszkanie czy wspólny dom był obciążony pożyczką, a główny żywiciel w areszcie, nie istniała możliwość utrzymania nieruchomości. Jeżeli dom był spłacony, partner nie mógł do niego wejść mocą zakazu podchodzenia w promieniu 500 metrów. Dzieci były wychowywane przez jednego z rodziców lub w rzadkim przypadku następował podział dzieci lub obowiązków wychowawczych. Często chodziło o pozbycie się małżonka z wielu powodów (występuje inny partner, zagarnięcia wspólnego majątku lub innych egoistycznych celów). Współczesna nomenklatura lewacka nie faworyzuje związków małżeńskich, nie gloryfikuje rodziny, co najwyżej sprowadza męża i żonę do roli reproduktorów z ograniczoną ingerencją w wychowaniu potomstwa. Co roku ze Szwecji emigrują młode małżeństwa do Nowej Zelandii, Kanady czy USA, w których to krajach urzędy "Children Aid" nie odbierają dzieci pod byle pretekstem. Jednakże w krajach tych zastosowano również prawo "ochrony dziecka w przypadku ograniczania jego wolności czy stosowaniu jakichkolwiek kar".


Instytucja ojca w rodzinie to nauka samodyscypliny, to autorytet i umacnianie powagi rodziny i szacunku wzajemnego. W rozbitej rodzinie chłopcy stają się niezaradni z powodu braku osoby, która ich nauczy trzymania wiertarki czy młotka w ręku, posługiwania się piłą i innymi narzędziami. Dziewczynki nie interesują się nauką prowadzenia domu, bo brak jest pełnej rodziny. Nie potrafią przyrządzać posiłków, gdyż przy stole zabrakło autorytetu rodzinnego, jakim jest ojciec, który tego wymagał. Chodzą do McDonalda i to im w zupełności wystarcza. W miarę dorastania potomstwa mamuśka traci kontrolę nad dziećmi, a one kreują swój świat często anarchistyczny, porzucają szkoły, zaniedbują studia (nie ma pieniędzy na edukację), wchodząc wcześnie w życie seksualne promowane już w szkołach.
Wszędzie napotykamy wyjątki, gdzie dzieci w konsekwencji rozpadu rodziny zaciskają zęby, zdobywają środki finansowe na edukację i stają się samodzielne.


30 proc. potomstwa, według opracowań kanadyjskich statystyków, jest złączone pępowiną z mamusieńką.
A ta żywi, opiera i przytula często 30-letniego synulka lub córunię, odbierając im to, co w życiu najważniejsze: dzielność i samodzielność! Niezależnie który partner wychowuje latorośl, jest to dla niego ogromne obciążenie. W przypadku przejęcia obowiązków wychowawczych przez tatę, tęsknota za mamą i normalną sytuacją w rodzinie jest ogromna. Rozwód najmocniej uderza w dzieci i pozostawia trwały ślad w ich psychice na całe życie. W wielu przypadkach decyzja rozdzielenia rodziny następuje z powodu czysto egoistycznych celów jednego lub obojga rodziców, ambicjonalnych konfliktów lub braku wzajemnego szacunku i zrozumienia powagi sytuacji oddziałującej na potomstwo. Są przypadki, że małżeństwo nie ma dzieci i rozwód ma lżejsze uzasadnienie. Jednak i tak w sercu i sumieniu żony czy męża na całe życie pozostaje obraz i wspomnienie tej pierwszej miłości. A przecież można tego uniknąć, nie podejmując nierozsądnych decyzji.


Nie omawiam rozwiązania małżeństwa z powodu patologii jednego lub obydwu małżonków. Uzależnienia od alkoholu czy innych używek mogą sprowadzić prawdziwe tragedie i nieszczęścia i lepiej wtedy rozwiązać taki związek jak najszybciej. Generalnie system rządów będących pod olbrzymim wpływem destruktywnych działań lewackiego lobby promującego dewiantów, zezwalający na promocję i wdrażanie nienormalnych seksualnie zachowań jako reguły, ma na celu zdyskredytowanie instytucji podstawowej komórki społecznej, jaką jest heteroseksualna rodzina, sprzyjanie i ułatwianie rozbijania legalnych małżeństw. Nie muszę stwierdzać, że takie działania w dalszej konsekwencji sabotują i niszczą struktury państwowe, sprowadzając przyrost naturalny do pozycji zerowej. Demografowie twierdzą, że za lat dwadzieścia we wszystkich krajach "postępowych" biała rasa będzie stanowiła mniejszość, do czego przyczynią się ww. działania oraz promocja i zgoda na dokonywanie aborcji żywego płodu ludzkiego.


Rodzina bez ojca nie stanowi siły. Jest podatna na wszelką manipulację, skazana na wyalienowanie z gromady, z ukształtowanym egoizmem i snobizmem. Odejście od najstarszych wzorów chrześcijaństwa i przyjęcie wykoncypowanych substytutów wiary i pewności w wielkość człowieka ponad kanonami religii, prowadzi do upadku cywilizacji. I obecnie doświadczamy tego destrukcyjnego procesu.


Andrzej Załęski
Toronto

piątek, 17 sierpień 2012 14:31

Co robi bagno

Napisane przez

ligeza"Jesteśmy ugotowani. Tusk grilluje majątek narodowy. Ten człowiek po prostu nie nadaje się do rządu. Nie do polskiego rządu. Może do innego tak, ale do polskiego z pewnością nie."
Tyle opinia posła, profesora Mariusza Orion-Jędryska, byłego głównego geologa kraju, wypowiedziana w kontekście działań rządu Donalda Tuska, związanych z badaniem i przyszłą eksploatacją zasobów gazu łupkowego w Polsce. Można z tą opinią polemizować (Jędrysek sugeruje, że Polska już straciła kontrolę nad złożami), ale nie można udawać, że nic się nie dzieje, że rośniemy w siłę, a ludziom żyje się dostatniej, że pływamy w ciepłych, bezpiecznych wodach europejskiej polityki, zaś stado rekinów dobierających się do naszych kończyn to tylko omamy, produkowane w chorych umysłach przeróżnych oszołomów i paranoików.

Trudno o sukces
Dobierają się, co więcej, tych stad jest co najmniej kilka. Kilka gangów, rozkradających Rzeczpospolitą, na dodatek coraz częściej wzajemnie żrących się między sobą. Notabene, to ostatnie daje się prosto wytłumaczyć, mianowicie między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca majątku wspólnotowego coraz mniej, więc i coraz mniej zostaje złodziejom do rozkradzenia. A bandyckie potrzeby nie maleją, bo to i rodziny rozrastają się, i koszty utrzymania rosną, i za przywileje płacić trzeba wciąż więcej i więcej. Można powiedzieć, że o ile jeszcze przed paroma laty wystarczało "zwykłe" kręcenie lodów, dziś trudno o złodziejski sukces bez fabryki produkującej lody na skalę masową. Paweł Kukiz w wywiadzie dla "Super Expressu" scharakteryzował rząd Donalda Tuska dwoma słowami: "cenzura i propaganda", ostrzegając, że: "z taką »elitą« daleko nie zajedziemy". Moim zdaniem, zajechaliśmy tak daleko, że powrót do normalności zajmie nam dekadę. I oby nie więcej.
Owszem, osłona medialna, pozwalająca ferajnie tuskoidów doić państwo, trzyma się wcale nieźle, ekipa premiera nadal liczyć może na pobłażliwość, ale te wszystkie podpórki mają skończoną wytrzymałość. Zwłaszcza w obliczu nadciągającego tsunami gospodarczego i załamania finansów publicznych. Masowe bankructwa już się zaczęły, jesienią oraz na przełomie roku ten proces będzie dynamicznie narastał i warto sobie uświadomić, że w 2013 roku Polskę czekają wstrząsy nieporównywalne z niczym, co przeżyliśmy od czasów powojennych.

Czarna dziura
Tym razem mrok skrada się do nas z zachodu. Właśnie Madryt zwrócił się o pomoc unijną w wysokości 300 miliardów euro. Co z tego, skoro Hiszpania zadłużona jest bardziej niż wszystkie pięć państw, którym Unia do tej pory przyznała pomoc finansową, i Berlina nie stać na ratowanie Madrytu (niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble już powiedział Hiszpanom "nie"), tym bardziej że lada miesiąc do klubu żebrzących o pomoc zechcą przystąpić Włochy, z doprawdy niewyobrażalnym długiem publicznym w wysokości dwóch bilionów euro.
Tymczasem jeśli Niemcom nie uda się euro ocalić (a bez uruchomienia maszyn drukujących "kesz", czyli bez wysokiego poziomu inflacji, której Berlin boi się jak ognia, nie uda się to na pewno), naszym zachodnim sąsiadom nie zostanie nic innego, jak powrót do marki. To z kolei oznacza gospodarczą katastrofę, choćby w postaci załamania eksportu, dającego Niemcom podobno aż 50 procent PKB. Zaś gospodarcza katastrofa europejskiego filaru gospodarczego musi skutkować rozpadem samej Unii.
Wniosek: trudno wyobrazić sobie dobre wyjście z wnętrza czarnej dziury, która zassała "projekt euro", wciągając za sobą nieubłaganie wszystkie inne, europejskie w wymiarze projekty. Prawdę powiedziawszy, z tej dziury w ogóle jakiegokolwiek wyjścia wyobrazić sobie nie można. Wyjąwszy oczywiście wojenną zawieruchę – owszem, tym sposobem narody Europy pozwolą okiełznać się i zmusić do wieloletnich wyrzeczeń.

Pod młotek
Wszelako wróćmy na nasze podwórko i zamiast zajmować się czarną dziurą zjadającą tak zwaną paneuropejskość, spójrzmy, co słychać w nadwiślańskim bagienku. Ano, bagno jak to bagno, bulgoce i wciąga. Generalnie wszystkich, przy czym niektórych prędzej niż pozostałych. Niedawno rząd, z wielkim samozaparciem wiodący nas ku bulgoczącej bagiennej szczęśliwości, przyjął program prywatyzacji na lata 2012–2013. Wedle tych zamierzeń, pod młotek trafić ma prawie trzysta firm, zasilając budżet kwotą co najmniej piętnastu miliardów złotych.
Sprzedawanie dóbr "na dołku", w sytuacji uwiądu gospodarczej koniunktury, w niczym nie przypomina działania racjonalnego, ale jak to mówią: nie ma takiej głupoty, której nie uczyni rząd, któremu zabraknie pieniędzy. Zajrzyjmy przeto rządowi przez ramię i odnotujmy sektory, bez własności których – zdaniem tego rządu – Polska świetnie sobie poradzi: energetyka (Energa, Enea, PGE, Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin, Zespół Elektrowni Niedzica), finanse (BGŻ oraz kolejne pakiety akcji PZU i PKP BP), chemia (Zakłady Azotowe Puławy, Tarnów, Zakłady Chemiczne Police), przemysł wydobywczy (Jastrzębska Spółka Węglowa, Katowicki Holding Węglowy, Kompania Węglowa), zakłady przemysłu obronnego oraz uzdrowiska. Hulaj dusza i sprzedawaj, sprzedawaj, sprzedawaj... i do diabła z kryzysem.

* * *
A propos uzdrowisk. Ktoś wyliczył, że z trzynastu szykowanych do sprzedaży, sześć z nich wyceniono na łączną kwotę 120 milionów złotych. Za co w okolicach Warszawy da się zbudować 500 metrów (słownie: pół kilometra) drogi ekspresowej.
Pięknie jest, naprawdę. Nie dziwota, że ludzie rozsądni pytają: co jeszcze musi się stać, co i komu Platforma Obywatelska musi jeszcze oddać, by Polacy postanowili ratować własne państwo i odebrać Platformie władzę?


Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.