Historia zatoczyła koło, czyli nic nowego pod słońcem
Napisane przez Leszek Wyrzykowski
Wbrew urzędowej propagandzie żyje się w Kanadzie coraz trudniej, np. ostatni skok cen benzyny przełoży się na ceny żywności i za te same pieniążki włożymy znacznie mniej do koszyka. Ale z drugiej strony, musimy pamiętać, że im droższa benzyna – tym większy dochód urzędu podatkowego, czyli rządzącego nami reżimu; a więc i na przysłowiową marchewkę rządzący będą mieć więcej. Truizmem jest przypominanie, że rząd, jako taki, nie ma własnych pieniędzy, za które funduje nam to czy tamto. Najpierw trzeba oskubać podatnika... ale to każdy trzeźwo myślący rozumie.
Ponieważ mieszkam w Windsor, mieście, które jest liderem niechlubnej statystyki – najwyższe bezrobocie w Kanadzie – na co dzień obserwuję, jak kolejne biznesy padają, a inne, które walczą o przetrwanie, stawiają pracowników pod ścianą... W piątek, idącym do domu, daje się papier z informacją: od poniedziałku płacimy nie trzynaście dolarów na godzinę, tylko 10,80. Jeżeli się zgadzasz – wróć w poniedziałek, jeżeli nie – zostań w domu. Proste jak budowa cepa, prawda? Ludzie się oburzali, lokalna prasa nawet poruszyła temat, ale właściciel powiedział, że nie jest w stanie dłużej płacić poprzedniej stawki. Koniec, kropka. A ludzie, w większości emigranci, tyrali i po 16 godz., przynosili własny papier toaletowy... Nie było łatwo, naprawdę na 13 dolców musieli się naharować. I sprawa ucichła, no bo nie ma siły, aby właściciela zmusić do podniesienia stawki.
Czasy są gangsterskie, słabi padają albo wynoszą się do Chin, Indii, Wietnamu, Meksyku. Na pewno zyski są, ale my, biedne żuczki na samym dole, dalej płacimy tak samo, tyle że towar mamy znacznie gorszy; często gęsto jest to przysłowiowe g... zawinięte w kolorowy papierek. Ot, historia najnowsza, organiczne produkty jakiejś chińskiej firmy muszą zniknąć z półek, ponieważ zawierają np. ołów w stężeniu przekraczającym wszelkie normy.
Ale nie tylko do Chin uciekają, doskonale pamiętamy zamknięcie zakładu w London i przeniesienie produkcji do Indiany; w mieście jeszcze trwały rozmowy, jeszcze pocieszano się, że nie wszystko stracone, a w Indianie już stali bezrobotni w kolejce po aplikacje...
W chwili, kiedy to piszę, tzw. Big 3 rozmawia ze związkami CAW w sprawie nowego kontraktu, Ford już się dogadał, ale GM, a zwłaszcza Chrysler, stają okoniem. Wiem, że ludzie niezwiązani z przemysłem samochodowym, najczęściej ze zwykłej zawiści, życzą robotnikom jak najgorzej... Ale to, że pracuję za minimalną stawkę, ma usprawiedliwiać moje nastawienie? Ja mam źle, to i tamtych niech szlag trafi?!
Dlaczego Windsor pustoszeje? Tylko Ford w roku 2000 zatrudniał około 6 tys. osób, a dzisiaj jest około 1500 plus 600 na ulicy; GM w ogóle zlikwidował montownię skrzyń biegów. Solidnie trzyma się Chrysler, ale pamiętajmy, że zlikwidował montownię dużych samochodów dostawczych. Mało tego, kosztem dziesiątek milionów dolarów postawiono malarnię i... rozebrano ją za następne ciężkie miliony. No i jeszcze jeden kwiatek: szefo Chryslera, Sergio Marchionne, powiedział wyraźnie, że może zamknąć zakład w Windsor i przenieść produkcję do Meksyku! W tym samym czasie prezydent Obama mówi, że byłoby dobrze, gdyby Chrysler wznowił produkcję w St. Louis.
CAW płacze, że firmy domagają się cięć, że szukają ekstra oszczędności; ludziom się wmawia, że doczekaliśmy okropnych czasów. To prawda, nie jest łatwo, ale jak zawsze, tak i teraz, można mówić o tych, którzy mają zajęcie, i o tych, którzy pracy nie mają. Podobnie było w latach wielkiego kryzysu w Kanadzie, czyli przed II wojną światową.
Czasy były naprawdę trudne dla gros społeczeństwa, ale ci, którzy pracy nie stracili – nie mieli źle. Pracuję z gościem, który opowiadał mi o ojcu: mając 15 lat, opuścił dom rodzinny, aby szukać szczęścia, tj. pracy gdzieś w świecie, jak tysiące innych przemierzał Kanadę wzdłuż i wszerz. Inny Kanadyjczyk, baardzo już stareńki, opowiadał mi, jak w okresie okropnej suszy, która panowała w Saskatchewan, zdesperowany ojciec zapakował rodzinę na wóz i pokonał 1200 mil, kierując się w stronę Pacyfiku, na miejscu, gdzieś na północy Kolumbii Brytyjskiej, pozostawił trzech synów w baraku, który zbudował, a sam udał się w poszukiwaniu pracy. Mój rozmówca miał 10 lat, kiedy podjął naukę w pierwszej klasie.
Powróćmy jednak do dnia dzisiejszego. Często podaje nam się informacje, że zarobki robotnika a CEO to dziś różnica przeogromna; nam się płaci grosze, a oni mają miliony! Zgadzam się, że czasami są to godne potępienia praktyki, ale tam, gdzie właściciel zarabia nawet miliardy – nie mam z tym problemu. Miał chłop łeb na karku? Przy okazji daje nam pracę, a przecież o to chodzi. Jednak znaczna część koncernów, tak naprawdę, nie ma konkretnego właściciela. Zarząd?Akcjonariusze? A później czytamy, że ci najwyżej w hierarchii przepuszczają miliony, nie tylko płacąc sobie ponad ludzkie pojęcie, ale prowadząc luksusowe życie –oczywiście na czyjś koszt.
Zastanówmy się jednak, czy rzeczywiście dopiero w obecnej dobie zauważamy kominy płacowe, które wyrażają różnicę w zarobkach liczoną setkami procent? Nic bardziej mylnego, nie jest to nowe zjawisko; częściej o tym słyszymy, a to za sprawą współczesnych środków przekazu. Prawda jest taka, że nawet w najcięższych czasach byli ci, którzy przymierali głodem, i "bezwzględni kapitaliści", którzy cięli płace, argumentując, że jest właśnie kryzys...
W latach wielkiego kryzysu
Aby mówić o dniu dzisiejszym, dobrze jest mieć odrobinę wiedzy o dniu wczorajszym, nawet po to tylko, aby móc porównać postęp, jaki nastąpił, np. w socjalu. Jest znacznie lepiej i na pewno powinno być jeszcze lepiej, ale jeszcze się taki nie urodził...
W latach wielkiego kryzysu, który chyba najbardziej dotknął Kanadę, ten, kto miał nawet byle jaką pracę, był kimś! Trochę to zabrzmiało śmiesznie, ale to nie jest moja opinia, a tych, którzy badają ten nieszczęsny okres w dziejach Kanady.
Co ciekawe i smutne zarazem, rządzący Kanadą, jak np. premier Bennett (1930–1935) i Mackenzie King (1921–1930, 1935–1948) nie za bardzo przejmowali się kryzysem; znacznie ważniejsza była dla nich równowaga budżetowa niż wyasygnowanie 20 milionów na pomoc najbiedniejszym. Dodam w tym miejscu, że kiedy wybuchła wojna, znalazły się miliardy i gospodarka ruszyła z kopyta. Niemniej jednak to inna historia i nie można jej zamknąć w kilku zdaniach, ale faktem jest, że rok 1939 uważany jest za koniec kryzysu w Kanadzie.
Jak już wspomniałem, bezrobocie w Kanadzie było ogromne, dlatego ci, którzy mieli pracę, zazwyczaj godzili się na kolejne obniżki, na niemal niewolniczy wyzysk, byle tylko się utrzymać. Coś podobnego obserwujemy i dzisiaj, nie na tak ogromną skalę, ale czym są obniżki zarobków, świadczeń socjalnych? Czym było postawienie robotników przed alternatywą: tniemy 3 dolary z trzynastu, albo do widzenia?
Warunki pracy były bardzo złe, nikt sobie głowy nie zaprzątał np. ekstraprzerwą, dołożeniem centa za nadgodziny; to nie wchodziło w grę. Jednocześnie ci, którzy stali na czele firm, sklepów itp., nie żałowali sobie. Podobnie jest dzisiaj, robotnicy Big 3 kolejny raz muszą z czegoś rezygnować, nie obcina im się stawek, ale odbiera inne przywileje. A ci, którzy podejmą pracę, dostaną 60 proc. stawki i muszą czekać 10 lat na to, aby móc zarabiać 34 dol. na godzinę. Ale jaką będą mieć wartość 34 dol. za dziesięć lat? I czy to oznacza, że obecni pracownicy przez następne dziesięć lat mogą zapomnieć o podwyżce? A poza tym w roku 2022 po Big 3 w Kanadzie może już nie być najmniejszego śladu...
W okresie rządów premiera Bennetta głośno było o komisji, na czele której stał poseł i minister zarazem Henry Herbert Stevens (rok 1934). Komisja zajęła się skargami na umawianie cen, obniżki zarobków, jednym słowem ogromnym obszarem spraw dotyczących setek tysięcy ludzi. Niestety, premier zlekceważył większość jego wniosków, co spowodowało ustąpienie Stevensa. Przy okazji trzeba pamiętać o tym, że media ówczesne były za tymi, którzy dysponowali kasą.
Kiedy Stevens w parlamencie zabrał głos w tej sprawie, największe gazety, jak np. "Globe", opublikowały nie tylko płatne ogłoszenia np. sieci wielkich sklepów (Eaton, Simpson), ale też artykuły podważające to, co Stevens powiedział. Raport jego komisji liczył... 9278 stron!
Rzecz jasna nie tylko w ten sposób walczono z autorem raportu, skargi składano na ręce premiera, co summa summarum doprowadziło do ustąpienia – o czym wspomniałem – Stevensa.
A czasy były zbójeckie, np. farmer dostawał 1,5 centa za funt wołowiny, a klient w sklepie płacił... 19 centów. Jak zwykle zarabiał pośrednik.
Komisja w swych pracach skupiała się na przemyśle odzieżowym, na działalności sklepów, przyglądano się z niedowierzaniem produkcji wyrobów tytoniowych. Pracowano w tym czasie sześć dni w tygodniu po 10 godzin, ale nie należały do rzadkości przypadki, kiedy w tygodniu wyrabiano przeszło 80, a nawet 100 godzin. I... ruki po szwam! A jak nie, to za bramę.
Przemysł tytoniowy przynosił – i chyba pod tym względem nic się nie zmieniło – ogromne zyski, ale pracowników trzymano krótko, płacono mało; w tym samym czasie kierownictwo nie tylko otrzymywało bardzo wysokie pobory, do tego dochodziły równie wysokie premie i bonusy. Prezes Imperial Tobacco zarabiał 25 tys. dolarów rocznie, w premiach miał dodatkowo 32-61 tys. Przeszło 20 wyższych urzędników zarabiało po 15 tys. dol. rocznie, a ciężko pracujący robotnik miał niecałe 11 dol. na tydzień za 45 godzin pracy. Rocznie firma zarabiała 6 mln dol.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że w owym czasie dochód w wysokości około tysiąca dolarów na rok nie zapewniał życia na minimalnym poziomie. Wystarczy zatem wspomniane 11 dol. pomnożyć przez 52 tygodnie, aby otrzymać mniej więcej wysokość zarobków.
Mając ogromne dochody (obecnie Chrysler, GM, Ford też "dobrze stoją"), firmy tytoniowe jednocześnie cięły stawki ze względu na... kryzys! Na przykład w latach 1931–1933 zarobki w jednej z firm spadły aż o 24 proc.
Prezes Macdonald Tobacco zarabiał 260 tys. rocznie, a i tak jego firma wykazywała zyski w wysokości 600 tys. dol. rocznie. Jeżeli on miał 260 tys., a robotnik 500 dol., to czy nie były to kosmiczna różnica podobna do tych, które obecnie tak się krytykuje?
Sieci sklepów Woolworth, Kresge, Metropolitan trzymały pracowników na krótkiej smyczy: nie było pewności co do liczby godzin tygodniowo, poza tym – jak obecnie – była to praca typu part-time. Kobiety czekały na telefon i nigdy nie wiedziały, kiedy pójdą do pracy i na ile godzin. W Metropolitan płacono około 4,30 dol. na tydzień, czyli mniej niż w Toronto wynosił tygodniowy zasiłek.
Woolworth w roku 1932 zarobił na czysto 1,8 mln dolarów, ale tysiące pracowników musiało się pogodzić z obniżką zarobków o 10 proc. (no bo kryzys).
Ponieważ minimalna płaca dotyczyła tylko kobiet – pracodawcy preferowali mężczyzn ponieważ można im było płacić jeszcze mniej... Na przykład w Toronto National Picture Frame Company zwolnił 17 kobiet, a w to miejsce zatrudniono mężczyzn za 10 centów na godzinę.
Co prawda Ontario Factory Act z 1884 r. mówił, że tydzień roboczy to sześć dni po 10 godzin, ale czy ktoś się tym przejmował? W torontońskiej restauracji na Spadina Ave. płacono 6,25 za 100 godzin tygodniowo.
Wydaje mi się, że jeszcze gorzej (w każdym bądź razie na pewno nie lepiej) było w Quebecu. Co prawda oficjalnie obowiązywał Minimum Wage Act, ale dla własnego dobra zatrudnieni nawet nie wspominali, że takie coś w ogóle istnieje. Poza tym pracodawcy występowali oficjalnie o zwolnienie z tego obowiązku i jeżeli w roku 1931 było takich spraw 94, to już w 1933 aż 1067.
Kiedy komisja Stevensa zbadała w Quebecu 31 zakładów, okazało się, że aż w 24 łamano przepisy, a 95 proc. kobiet otrzymywało znacznie niższe płace. I żadna się nie skarżyła... Nie muszę chyba dodawać, że najmniejsza próba protestu oznaczała utratę pracy.
W Quebecu, co tu dużo mówić, panował okropny wyzysk, zupełne nieliczenie się z człowiekiem. W St. Rose 19-latka otrzymywała 2 dol. za 55 godz. pracy, czyli 3,5 centa na godzinę.
Quebec był zagłębiem odzieżowym, zagłębiem bezwzględnego wyzysku: aby obniżyć ceny w torontońskich sklepach krawcowym w Quebecu płacono tyle co nic, np. cztery kobiety (plus pomagający nocami mężowie) szyły dziennie po 3 tuziny spodni, za tuzin (przypomnę, 12 sztuk) płacono im po 60 centów, przy czym jeszcze 5 centów potrącano! Zarobek wynosił zatem około 40 centów dziennie. Inny przykład: matka pracująca razem z córką dostawały 25 centów za tuzin krótkich spodenek.
Ale i oto kolejny przykład jakby żywcem wzięty ze współczesnych dysput na linii Big 3 – CAW. Eaton, sieć sklepów, szukając dodatkowych dochodów, wycofał się z płatnych wakacji, odebrał 7 z 9 dni świątecznych! 25 tys. zatrudnionych zarabiało średnio 970 dol. rocznie, a więc znacznie niżej granicy ubóstwa, ale 40 dyrektorów zarabiało średnio 35 tys. rocznie...
Tylko rewolucja?
Jak widzimy, historia zatoczyła koło, jeszcze mamy w pamięci płacz, że Chrysler i GM zbankrutują, że jesteśmy świadkami poważnego kryzysu. Tym razem obyło się bez takich konsekwencji, jak w latach 1929–1939 (w Kanadzie), ale czy na pewno? Dodrukowano dziesiątki ton papieru, co się przekłada na miliardy dolarów, jako tako uspokojono rynki – tylko nikt nie wie, co nas czeka w najbliższej przyszłości.
Oczywiście elitom finansowym nic nie zagrozi, może trochę zbiednieją, jak to mówił niesławnej pamięci Urban, że rząd sam się wyżywi, ale pytanie jest o przyszłość przeciętnego Kowalskiego!
Nic nowego pod słońcem, ale nie do końca – nie da się bowiem w nieskończoność odbierać tym, którzy mają nieco więcej, aby podciągać innych. Bush kiedyś powiedział, że jeżeli Polska potrzebuje pomocy, to otrzyma wędkę, ale nie rybę... I to jest właściwe. Przez to, że wysyła się do Afryki miliony ton żywności, likwiduje się miejscowe rolnictwo! Po co harować w pocie czoła, jak dobry, głupi biały człowiek podsyła tysiące ton darmowego zboża...
Nie można w nieskończoność likwidować miejsc pracy, zwłaszcza te, które gwarantowały spokojne życie, kształcenie dzieci, wakacje. To nie są żadne luksusy, taka powinna być nasza rzeczywistość: żeby w tak bogatym kraju, jak Kanada, brakowało pracy dla setek tysięcy ludzi? Przecież to paranoja!
Dzwoni pewnego dnia telefon, coś się szykuje, bo pani zagaduje o pieniądze na działalność partii, wstawia drętwą gadkę, jak to jej lider nadyma wątłą klateczkę m.in. w moim imieniu, aby mi się lepiej żyło... No nie, nie jestem aż taki durak, aby dać się wziąć na plewy.
Nie ukrywam, poprosiłem kobietę, aby nigdy więcej nie dzwoniła. Dzisiaj nie kartek do głosowania trzeba, a czegoś znacznie silniejszego, i to na tyle, aby wybrani przez nas ludzie naprawdę czuli odpowiedzialność przed nami. A co mamy? Śmiech na sali, premier nominuje ludzi do Senatu, pani ma Alzheimera, a mimo to głosuje, chociaż już chyba nawet nie wie,"co jest grane". Komu jest potrzebne to towarzystwo?
Na widok zadowolonych z siebie polityków otwiera mi się... o co to to nie, nie powiem, co mi się otwiera, bo jeszcze ze mnie ktoś zrobi terrorystę. Powiem delikatnie, że chcę być od nich jak najdalej i żadnemu nie wierzę; chciałbym tylko wiedzieć, kto – tak naprawdę – pociąga za sznureczki najważniejszych marionetek. Reszta to tylko pożyteczni głupcy: mają swoje pięć minut w życiu, a w tyłek dostaję ja, dostajesz Ty, Drogi Czytelniku, nasz sąsiad z trudem wiążący koniec z końcem.
My się nie liczymy, czy ktoś się nami przejmuje? Nawet kałasznikowa nie mamy w domu, nawet nie umiemy wyjść na ulice, aby zaprotestować, pokazać nasze niezadowolenie. Wciska nam się kit, że są procedury demokratyczne, to możemy w czasie wyborów pokazać, co myślimy o partii, o polityku; tak, możemy im, mówiąc dosadnie, naskoczyć obunóż na zakończenie pleców!
Historia zatoczyła koło, co dla mnie jest dowodem na to, że jesteśmy w stanie zapaści gospodarczej i tylko sztuczne podtrzymywanie trupa przy życiu stwarza pozory, że jest OK. Ale jak p..., to się chyba nie pozbieramy...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Proponuję, abyśmy się zastanowili, co znaczy dzisiaj ten dość popularny termin – nasz Kościół. Od dłuższego już czasu słyszymy, że Kościół to nie tylko hierarchia, ale i wierni. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za Kościół, ale również za obronę i szerzenie Chrystusowej Ewangelii na tym łez padole. A nade wszystko za życie według Chrystusowej wiary i za dawanie świadectwa. Wiemy również z historii, że Kościół i Naród to fundamenty naszego państwa. Że losy Narodu i Kościoła katolickiego w Polsce są ze sobą ściśle powiązane. Są, czy były?
To jest moje pierwsze pytanie. To jest mój niepokój, gdy obserwuję nasze dzisiejsze problemy, gdy słyszę, że kardynał Nycz nie potrafi zaprosić biskupa, aby celebrował i wygłosił kazanie na zbliżającej się manifestacji w obronie Ojczyzny, Narodu i Kościoła. Bo taki jest cel tej patriotycznej manifestacji.
W Polsce toczy się walka z Kościołem. W Polsce toczy się walka z Narodem. Wyniszczany jest Kościół, wyniszczany jest Naród, więc nic dziwnego, że wyniszczane jest państwo polskie, że państwo polskie chyli się ku upadkowi.
Co powinien w tej sytuacji robić Kościół, w tym przypadku mam na myśli hierarchów i duszpasterzy? Co powinien w tej sytuacji robić Naród?
Kościół powinien mówić jednym głosem, bo jedna jest nasza wiara, Chrystusowa. Jednoczyć Naród wokół spraw najważniejszych dla ratowania Ojczyzny i Kościoła. Umacniać ducha narodu, Bożymi mocami, modlitwą i nauką oraz przykładem. Bo nie chodzi tu o działania polityczne czy rewolucyjne. Kościół nie jest od tego. Kościół jest od tego, aby wspierać wiernych w walce ze złem i w obronie i szerzeniu dobra.
Czy to czyni? Czy czyni to w wystarczającym stopniu? Ale również, czy my, wierni, troszczymy się o Kościół, czy stajemy w jego obronie, czy stajemy w obronie wiary, czy modlimy się za naszych hierarchów i duszpasterzy, czy jesteśmy jeszcze w Kościele, czy może już jedną nogą stoimy poza Kościołem?
To są pytania na dzisiaj, nie na jutro. Nie będę pisał o tym, jakie są przyczyny tego, że zło zagnieździło się w Ojczyźnie naszej. O tym piszą inni. Ja myślę, że powinniśmy się bardziej skupić na tym, jak usunąć zło i jak bronić i szerzyć dobro, żeby Polska nie zginęła.
Oczywiście przyczyny są zawsze ważne, ale nie możemy bez końca zajmować się tylko rozważaniami nad nimi. Bo Zło nie śpi, nie zawiesza swojej działalności, aż my wyłowimy z tej mgły, która jest nad Polską, wszystkie przyczyny zła. My śpimy, my "rozmyślamy", a Zły tylko się z tego cieszy i dzień po dniu niszczy wszystko. Najwyższa pora przystąpić do walki ze Złym, do walki ze złem, do ratowania resztek dobra. Razem Naród i Kościół, czyli hierarchowie, duszpasterze i wierni.
Sam nie odpowiem na te pytania, ale mam nadzieję, że znajdą się inni, mądrzejsi ode mnie, i że razem znajdziemy odpowiedź na wiele pytań i recepty na walkę ze złem i na obronę dobra w Ojczyźnie naszej.
Jest Rok ks. Piotra Skargi, kaznodziei królewskiego, kaznodziei sejmowego. Czy Kościół, tym razem hierarchiczny, duszpasterski, przedsięwziął i realizuje program duchowego wsparcia, czy nawet tylko rozważań, rozmyślań nad stanem duchowym i patriotycznym naszych posłów, senatorów, ministrów, urzędników państwowych?
Przepraszam, z przyzwyczajenia piszę naszych, a jacy oni nasi? Oni są przecież partyjni, a nie nasi. Więc tym bardziej trzeba im przypomnieć przynajmniej podstawowe zadania i obowiązki katolika, bo wielu z nich to katolicy, wobec Boga, Kościoła, Ojczyzny, rodziny i drugiego człowieka, gdy dostali się do żłobu.
Nie wiem, może taki program jest realizowany. Jeśli tak, to niech ktoś kompetentny, nam, katolikom i obywatelom, go przedstawi, np. w tygodniku "Niedziela".
Skoro już zacząłem o "Niedzieli", to dodam jeszcze kilka słów. Moim zdaniem, jest to wspaniały tygodnik katolicki, a więc powinna to być obowiązkowa lektura każdego katolika w Polsce, i mieszkającego poza Polską też. Jest nas podobno ciągle ok. 90 proc. w całym zbiorze Polaków. A ilu z nas czyta ten tygodnik? Ten tygodnik powinien być dostępny w każdej polskiej parafii. A, jeśli kogoś nie stać na to, żeby go kupować co tydzień, to ksiądz proboszcz powinien zawsze dysponować kilkoma egzemplarzami do wypożyczenia lub do przeczytania w sali parafialnej, a nawet do wspólnego czytania po niedzielnej Mszy św.
Można również po przeczytaniu przekazać swój egzemplarz tym, którzy jeszcze go nie czytali.
Przy tej okazji warto jeszcze przypomnieć o bibliotece przy parafii. Nawet niekoniecznie stałej, ale np. zorganizowanej na wzór wymiany Tajemnic Różańca. Po każdej Mszy św. niedzielnej wymieniamy się książkami czy ciekawymi bibułami, jak to niegdyś bywało.
Oburzamy się na ks. kardynała Nycza, oburzamy się na ks. kardynała Dziwisza. Dziwimy się, dlaczego kiedyś wystarczył nam jeden kardynał, jeden prymas, jeden metropolita warszawski, jeden arcybiskup Gniezna, jeden przewodniczący KEP, i to w jednej i tej samej osobie, a dzisiaj nie wystarcza nam pięciu hierarchów w jego miejsce.
Ufam, że nasza modlitwa w intencji ratowania Ojczyzny wzmagać się będzie z dnia na dzień. Ale zanim to nastąpi, albo, aby to nastąpiło, módlmy się, nie mniej gorąco i nie mniej licznie, w intencji Kościoła katolickiego w Polsce, w intencji naszych hierarchów, w intencji naszych duszpasterzy, żeby byli rzeczywiście nasi, i aby wzorem naszych wielkich patriotów i pasterzy, służbę Bogu i Kościołowi rozumieli również jako służbę narodowi i Ojczyźnie.
Niech powróci do naszych kościołów Msza św. za Ojczyznę. Niech w modlitwach wiernych znajdzie się zawsze miejsce na wezwanie do modlitwy w intencji Ojczyzny, w intencji rodziny polskiej, w intencji naszych hierarchów i duszpasterzy.
Nasi hierarchowie łatwiej i na trwałe przejdą do historii, jeśli najpierw będą służyć swojemu narodowi i podnoszeniu ducha w swoim narodzie, i wspólnie z narodem podejmować najważniejsze dla Kościoła i dla Narodu zadania.
Naszą Ojczyznę, nasze państwo, naszą wiarę, polskie narodowe dziedzictwo, rodzinę polską i wszelkie dobro uratujemy od zniszczenia przez naszych wewnętrznych i zewnętrznych wrogów i pasożytów, tylko wtedy, gdy będziemy razem, Kościół i Naród, z Bożą pomocą i pod opieką naszej Matki i Królowej.
Nie tylko naród polski musi się obudzić, również Kościół w Polsce musi się obudzić. Zresztą naród bez Boga, naród, a szczególnie naród polski, bez Kościoła, to jak pijany we mgle. Tę mgłę, która zgromadziła się nad Polską, może rozproszyć tylko naród silny duchem, tylko naród wspierany przez Kościół. A to stanie się wtedy, kiedy i Kościół katolicki w Polsce rozproszy mgły, które się nad nim zgromadziły.
Emanuel Czyżo
Toronto
Pamięć znieważona
Rodziny poległych w Katastrofie Smoleńskiej nie mają i nie mogą mieć pewności, czy groby, które odwiedzają, przy których gromadzą się i modlą, rzeczywiście są grobami ich najbliższych.
Poza nielicznymi wyjątkami, na dobrą sprawę nie wiemy, czyje ciała spoczywają w dziesiątkach trumien, pieczołowicie zalutowanych w Rosji. Stało się tak w wyniku wołających o pomstę do nieba, serwilistycznych decyzji oraz skandalicznych zaniechań, autorstwa polskiego rządu. Rządu, którym piąty rok kieruje Donald Tusk.
Z jakim efektem kieruje? Ano: "Gdyby ambasadorowi jakiegokolwiek zachodniego państwa samochód na smoleńskiej ulicy przejechał pieska, zrobiłoby ono więcej dla wyjaśnienia sprawy niż zrobiła III RP dla wyjaśnienia śmierci dwóch prezydentów, szefów najważniejszych instytucji, generałów, posłów i wielu wybitnie zasłużonych obywateli" – jak to niedawno celnie podsumował Rafał Ziemkiewicz, niejako uzupełniając opinię Włodzimierza Cimoszewicza sprzed dwóch lat, gdy ten orzekł, że prokuratura "zachowuje się tak, jakby chodziło o włamanie do garażu na Grochowie".
Konkretna twarz
Ale prócz rażących błędów w przewodzeniu rządowi, jest także coś więcej. Oto mentalna barbaria, która niczym zabójcze tsunami zalała Polskę po 10 kwietnia 2012 roku, zyskała w wymiarze personalnym konkretny fundament i konkretną twarz (przy czym należy rozumieć, że nie jest to li tylko wymiar symboliczny). Jest to właśnie twarz Donalda Tuska. Dlatego też, tym bardziej w tych dramatycznych okolicznościach, warto nieustannie powtarzać i innych do powtarzania zachęcać: w każdym normalnym kraju ujawnienie tak wstrząsających faktów niechybnie doprowadziłoby do przesilenia, w wyniku którego rząd winny zaniedbań zostałby zmieciony ze sceny, zdmuchnięty niczym świeczka i odesłany w niebyt, albowiem w państwie troszczącym się o zachowanie podstawowych standardów przyzwoitości każdy przejaw braku wiarygodności u osób publicznych natychmiast takie figury zabija. W każdym razie zabija je w wymiarze politycznym.
Czemu między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca sytuacja wygląda inaczej? Ponieważ tutaj o trwaniu lub nie podobnych postaci decydują ludzie ukryci za kulisami. Za kulisami, czyli w krainie, do której nie dociera telewizyjna kamera i w której nie ma miejsca dla wartości pt. "wiarygodność". W świecie za kulisami liczy się gra w starannie zdefiniowanym obszarze, gra starannie zdefiniowanych interesów, przy czym zarówno obszar, jak i interesy zdefiniowano jeszcze w pierwszej połowie lat 80. ubiegłego stulecia.
Kilka pytań
I w kontekście kulis kilka, można powiedzieć wiecznych, pytań. Mianowicie skąd wzięły się "elity" dzisiejszej Rzeczypospolitej? Kto i w jaki sposób kształtował kręgosłup moralny Lecha Wałęsy? Kto wychowywał Andrzeja Wajdę? Bronisława Komorowskiego? Donalda Tuska? Leszka Balcerowicza, Seweryna Blumsztajna, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Rotfelda, Aleksandra Smolara – oraz ich totumfackich i współpracowników? Jakie znaczenie miało to dla późniejszych życiowych wyborów tych ludzi? A jakie znaczenie ma dla wyborów dokonywanych dziś przez persony namaszczane na autorytety przez telewizję? Jak na poczucie moralności współczesnego Polaka wpływa okoliczność, że nawet w wymiarze politycznym establishment nie ponosi odpowiedzialności za czyny, jakich dopuszcza się, będąc u władzy czy tylko przyklejając się do władzy fartucha? I tak dalej, i tak dalej.
Kto chce, widzi: miliony obywateli poza krajem, nic nie znacząca pozycja w światowych statystykach, nijaka skuteczność we współczesnych realiach politycznych. Do tego zadłużenie pętające skutecznie przedsiębiorczość dwóch, może trzech przyszłych pokoleń. Do tego rząd akceptujący niegodną pozycję między kręcącymi się żarnami strategicznego partnerstwa, nieustannie czapkujący interesom Moskwy i Berlina. Nad tym wszystkim telewizja, walcująca opinię publiczną pod wizję paneuropejskiej szczęśliwości, zaś tytułem dopełnienia, emerytalne uposażenia katów wyższe niż wzgardliwe zapomogi, łaskawie wypłacane ofiarom.
* * *
Bez najmniejszych wątpliwości: całe zło, wszystek brud, z którym musimy dziś borykać się w każdym obszarze życia, to są bezpośrednie choć odłożone w czasie skutki bagna aksjologicznego, w które wepchnięto Polskę ostatecznie na przełomie lat 1989/1992. Z dobrym przybliżeniem da się powiedzieć, że polskie "elity" zapomniały o przyzwoitości, więc przyzwoitość Polaków opuściła, a tym samym nie mogło być mowy o zajęciu należnej nam pozycji w historii. Dlatego dziś inni wskazują nam miejsca, w których nas niewolą.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Zapraszam również tutaj:
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Władze prowincji Ontario przyznały, że koszt urzędniczo-politycznej głupoty, jaką było umiejscowienie elektrowni w sercu torontońskiej aglomeracji, wyniósł minimum 40 mln dol. Ot tak, wyrzucono taką kwotę w błoto, zaczynając projekt, a następnie pod naciskiem sąsiadów obiektu przenosząc budowę o kilkaset kilometrów na zachód. No niby w skali budżetowej to nie jest dużo, ale w skali ludzkiej to... chciałbym mieć takie pieniądze...
• • •
W Toronto w przypływie lunatyzmu rada miasta kilka miesięcy temu postanowiła całkowicie zakazać plastykowych toreb na towary. Ot, taka fanaberia ekologów; ponoć torby rozkładają się bardzo wolno w śmieciach, a gdy spłyną do mórz i oceanów, przeszkadzają rybom pływać. Dzisiaj – okazuje się – że właściciele sklepów chcą wziąć miasto do sądu – czyli nie dość, że decyzja głupia, to jeszcze będzie nieprzyjemnie dużo kosztować.
Gdzie się człowiek nie obejrzy, widzi, jak urzędnicy przypalają sobie papierosy jego banknotami.
Ale sami sobie jesteśmy winni, bo nie pilnujemy pieniędzy i oddajemy władzę raz cynikom, raz idiotom.
Gdy już mowa o przypalaniu papierosów. To nie tylko zakaz pakowania towarów w torby nadaje się do sądu, ale wiele innych przepisów, z gruntu sprzecznych nie tylko z tzw. prawami człowieka, ale z naturalnym odruchem zdrowego rozsądku.
No bo jak to jest, że z jednej strony debatują nam różni politycy po miastach nad zakładaniem specjalnych pokoi do bezpiecznego dawania sobie w żyłę (w Vancouver już są), co – było nie było, jest zajęciem nielegalnym – a jednocześnie zakazane jest zakładanie wydzielonych pokoi do dawania sobie w płuco, czyli staromodnie mówiąc, palarni, gdzie dorośli obywatele mogliby palić tytoń. Czyli jakaś banda idiotów nastaje na moje prawo do zrzeszania się i dysponowania używkami w imię ideologicznej troski o zdrowie "narodu".
Zakaz palenia narusza podstawowe prawa człowieka. Jeśli jakiś człowiek chce założyć w domu lokal dla palaczy, to powinien móc w ten sposób zadysponować swą własnością. Bo nie chodzi w tym wszystkim o palenie, lecz o zasadę, na jakiej pozbawia się nas wolności i temperuje na nowych niewolników.
Co ciekawe, występuje przy tym swego rodzaju sprzężenie zwrotne – zwykli ludzie mówią: co ja się będę rzucał i tak wszystko jest przesądzone, zaś kierownicy systemu święcie wierzą, że ludzie są jak coraz mniej rozumne krowy na łące – bierne i nierychliwe. I z roku na rok nasza bierność ich rozzuchwala...
• • •
Czy sądzą państwo,że zjazd ekonomistów może urodzić cokolwiek pożytecznego? – No bo jeśli tak, to jesteście bardzo młodzi. Generalnie ekonomiści to zwierzęta akademickie, które na handlu i obrocie znają się trzy po trzy. – No, może przesadzam, prof. Krzysztof Rybiński na pewno się zna. Po co więc PiS zwołuje tego rodzaju jaja-narady i cepeliady, zapraszając m.in. podejrzane figury, które obracają się w atmosferze grantów, stypendiów i ciepłych posad; ludzi, którzy w życiu własną przedsiębiorczością nie zarobili marnej złotówki?!
PiS ma pieniądze z kasy państwa, niech sobie zrobi kilka ekspertyz i sondaży, a będzie wiedział tyle samo co po takiej jaja-naradzie, czyli niewiele. Ja bym chciał od poważnej partii politycznej, aby postawiła na podwyższeniu lidera i powiedziała – tędy droga, a nie mydliła mi oczy zapewnieniami, że zaraz się zapyta, którędy ma iść. Przecież to jest jakaś farsa! Po co marnować pieniądze – nie lepiej powielić trochę więcej broszur i rozdać od drzwi do drzwi?
Polska się wali, młodzi wyjeżdżają, złodzieje przyspieszają kradzieże, żeby zdążyć, "zanim się zacznie", a główna partia opozycyjna – radzi.
• • •
Infantka Stolzmanowa wyszła za mąż w katolickim kościele. Nuworysze mieli bal ("Wielki dzisiaj bal w operze wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze", że zacytuję błyskotliwego polskiego poetę żydowskiego pochodzenia, z przedwojennego pokolenia...). Salonowa partyjna warszawka, która w ciągu dwóch pokoleń w rakietowym tempie pokonała dystans z czworaków na salony global-elity, objawiła się w pełnej napompowanej krasie. W rolę Stańczyka wcielił się tym razem absolwent AGH, były działacz socjalistycznej ZSyPowej młodzieży, europoseł Marek Siwiec. Wykształcony technicznie, ujawnił umiejętność posługiwania się smartfonem, tweetując na bieżąco do blogosfery relację. Ponoć od razu zadzwonili mu z TVN, czy nie mogą tweetów dawać w pasku... Alek chyba mógł się tego spodziewać po redakcyjnym koledze z ITD. No nie?! Dziennikarz zrozumie dziennikarza... Alek to pewnie nie miał do niczego głowy; okazja była uroczysta, w końcu córka jest tylko jedna i musiał dbać o poziom – czyli w tym przypadku – pion.
Umiejscowianie w kościołach imprez różnego rodzaju zasobnych nuworyszy i bywalców lóż (vide prof. Geremek) stawia przed oczy czasy końca Królestwa. Mamy teraz dokrętkę. Zastanawiam się tylko, który to w tym wydaniu zostanie kochankiem carycy? Bo poseł Biedroń to chyba jednak jest na to zbyt drobnokościsty.
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Podróże kształcą
Jak zawsze jadę z Wołkowyska do Mińska autostopem. Pierwsza podwiozła mnie dama z Zelwy, która kilka lat z rzędu zbierała truskawki w Polsce, a teraz nie mogła dostać wizy. Wiozła kartofle własnym minibusem. Dalej miałem wyjątkowego kierowcę, kapłana prawosławnego ze Słonimia, który już kilka lat temu mnie podwiózł. Był bardzo rozmowny i okazało się, że w Olszanach gospodarze uprawiają na wielką skalę warzywa, które wysyłają do Moskwy, a jednocześnie twierdził, że Białoruś – niby potentat kartoflany – sprowadza je z wielu krajów podobnie jak jabłka, które przed wojną z Kresów jechały do Warszawy. Nie tylko odwiózł mnie za miasto, ale jeszcze przewiózł przez miasto, pokazując ciekawsze budynki.
Zbieranie podpisów
Jak już chyba pisałem, wziąłem się do zbierania podpisów, by w Wołkowysku utworzono polski konsulat, uruchomiono pociąg osobowy z Białegostoku przez Wołkowysk do Baranowicz oraz otworzono nowe przejścia graniczne. W sobotę pojechałem z pomocnikiem do powiatowego miasta Brzostowica już nad granicą z Polską, gdzie tego dnia była feta na 100. rocznicę poświęcenia kościoła zbudowanego staraniem mego dalekiego krewnego hr. Kossakowskiego. Na uroczystość przybyło dwoje prawnuków fundatora, Marysia Lubieńska z New Jersey i jej brat Leszek z Londynu. W lutym 1940 r. zjechali do nich bolszewicy, kazali się spakować w 30 minut i zawieźli na stację. Jednak ich wychowanica, miejscowa nauczycielka, poprosiła matkę Marysi, by nie brała z sobą swego 4-miesięcznego dziecka, i tak Leszek został na miejscu.
Całą rodzinę zesłano na Sybir, gdzie był głód, ale dotrwali do wojny sowiecko-niemieckiej i jak tysiące dołączyli do armii gen. Andersa, z którą przez Iran, Irak, Palestynę dotarli do Anglii. Zaś Leszek w 1956 r. mógł dojechać do rodziców. Leszka w szkole koledzy przedrzeźniali i wołali graf, był przyzwoicie karmiony i ma prawie dwa metry, zaś jego siostra wygłodzona na Syberii nie ma nawet 165 centymetrów.
Przed i po mszy celebrowanej przez abp. Kondrusiewicza z Mińska w otoczeniu coś 24 księży i jego wspaniałym wygłoszonym po polsku kazaniu wzięliśmy się do zbierania podpisów i szło całkiem dobrze. Dodam, że po mszy jakoś na wystawny obiad potomków fundatorów "zapomniano" zaprosić.
Wybory
Już po słabym cyrku wyborczym o 20 zamknięto lokale i tylko Pan Bóg wie, ilu obywateli głosowało. W Wołkowysku do lokalu wyborczego koło mego domu poszedłem z mym lokalnym pomocnikiem, by on głosował. Nie tylko on głosował, ale dano mu jeszcze głosować za... żonę, a mnie udało się zwędzić biuletyn do głosowania. Wedle mej oceny, do 13.00 w tym lokalu nie głosowało więcej niż 30 proc. uprawnionych, a przecież były cztery dni do głosowania. Przed samym zamknięciem lokalu wyborczego koło mego domu w Mińsku nie było lepiej. Czy te wyniki są wyjątkowe?
Po 20 poszedłem zebrać trochę plakatów wyborczych. Było ich jak na lekarstwo i na dodatek tak dokładnie przylepione, że oderwać bez ich zniszczenia nie było można.
Okazało się jednak, że plakatów strzeże jakiś "dżentelmen", który do mnie podszedł i zapytał, co robię. Pokazałem mu, że już jest po i zbieram plakaty do swej kolekcji, ale ten sfilmował mnie.
Zresztą tak jak w PRL-u szedłem na wybory, brałem biuletyn i zamiast do urny wsadzałem do kieszeni.
Chodziłem po mieście i pytałem, jak ludzie głosowali. Na jakieś 10 osób tylko jedna twierdziła, że głosowała, a reszta, że imprezę olali. Pewien starszy pan chodził po domu i pytał wszystkich, czy głosowali. Wszyscy powiedzieli, że nie, więc moje oszacowanie, że nie głosowało w kraju więcej niż 25 proc., jest trafne.
Równocześnie ludzie mówią, że stale coś idzie w górę. Telefony za granicę poszły w górę 30 proc., ale cena rozmowy do USA jest praktycznie taka jak do Polski i reszty krajów europejskich.
Na dodatek przedtem taryfa ulgowa była od 21 do 9 rano oraz w soboty, niedziele i dni wolne od pracy, np. 7 października. Teraz tylko od 23 do 6 rano. Telefon do Kanady, USA i Polski w normalnych godzinach kosztuje na szczęście tylko 6 centów, po 23 tylko 3, więc wtedy można hulać.
Podniesiono cenę opłat komunalnych i elektryczności i, co gorsza, jak ktoś w porę nie zapłaci, to wyłączają mu wszystko.
Jest coraz większe niezadowolenie, ale pytanie, co będzie skórką banana, na której nasz Cygański Baron się poślizgnie. Zasadniczo była już taka okazja rok temu, ale opozycja jej nie wykorzystała, czy teraz ją wykorzysta...
Jak zawsze mają być pochody opozycji na Zaduszki, czyli Dziady, jak będą liczne, to się okaże.
Wstyd
Jak podają statystyki Banku Światowego za rok 2011, najlepiej się robi biznes w Hongkongu, potem w Singapurze i w Nowej Zelandii. Norwegia i Dania są trochę dalej. Gruzja na 16., zaś Litwa jest na 21. miejscu, Estonia na 24., a Łotwa na 27. Polska na 62. miejscu bije nieco Białoruś, która jest na 69.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
Sto kwiatów z jednego korzenia
Napisane przez Stanisław MichalkiewiczAch, cóż by się stało z naszym demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, co by poczęli Umiłowani Przywódcy, gdyby nie "służby", no i oczywiście – oficerowie prowadzący? Już pomijam drobiazg, że ci Umiłowani Przywódcy zostali powystrugiwani z banana jeśli nie podczas pierwszej selekcji kadrowej, którą w "strukturach podziemnych" przeprowadził generał Czesław Kiszczak z osobami zaufanymi i w następstwie której w 1989 roku nasz Kukuniek budował nową Solidarność już nie od dołu – jak nieopatrznie zdecydowano w roku 1980 – tylko od góry – według rozdzielnika – to w selekcjach kolejnych. Bo po pierwszej selekcji, niby przecież starannej, zdarzały się jednak niedopatrzenia.
Oto na przykład 6 kwietnia 1990 roku, niby już zatwierdzony, a nawet wybrany na posła Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Roman Bartoszcze oświadczył na sali plenarnej w Sejmie, że zwłoka z decyzją o przejęciu majątku po PZPR była działaniem celowym, mającym na celu umożliwienie zniszczenia dokumentów świadczących o współpracy wielu czcigodnych osobistości ze Służbą Bezpieczeństwa. Na to porwał się z miejsca poseł Bronisław Geremek, sugerując, by poseł Bartoszcze niezwłocznie te zarzuty odwołał. Poseł Bartoszcze jednak, zamiast w podskokach je odwołać, jeszcze zuchwale je podtrzymał, wobec czego poseł Geremek zwrócił się do premiera o wszczęcie postępowania wyjaśniającego. Co tam pan premier Mazowiecki w ramach postępowania wyjaśniającego posłowi Bartoszcze zrobił, jakie bliskie spotkania III stopnia mu przedstawił – tego już się pewnie nigdy nie dowiemy, ale 11 kwietnia poseł Bartoszcze podczas plenarnej sesji Sejmu wyjaśnił, że jego poprzednia wypowiedź została niewłaściwie zrozumiana. Tak naprawdę bowiem chciał powiedzieć, że popiera całym sercem apel premiera Mazowieckiego o "oddzieleniu grubą kreską".
Generalnie jednak triumfowała świadoma dyscyplina, wzmacniana, przynajmniej w wielu pojedynczych przypadkach, "poczuciem wspólnoty losów", dzięki czemu można było pod kierownictwem partii budować nie tylko gospodarkę rynkową, mnożąc w tempie stachanowskim nowe urzędy i nowe regulacje, ale również – demokrację i pluralizm. Niech tam sobie rozkwita sto kwiatów – byle wszystkie czerpały soki z jednego korzenia, oczywiście dyskretnie ukrytego przed wścibstwem osób niepowołanych. Temu celowi służyły kolejne selekcje kadrowe wsparte hodowlą własną, aż wreszcie doczekaliśmy się Umiłowanych Przywódców, na których można polegać w każdej sytuacji.
Ale to się tak tylko mówi, żeby było ładniej. Jak już z kogoś zrobiono Umiłowanego Przywódcę, to przeważnie dlatego, że nie nadawał się do zadań poważniejszych niż "haratanie w gałę", toteż kiedy sytuacja staje się poważna, od razu widać, że zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego trzeba "ufać i kontrolować".
Oto na skutek wątpliwości, jakich nabrała niezależna Prokuratura Wojskowa, czy aby wszystkie ofiary smoleńskiej katastrofy leżą w trumnach im przypisanych, na początek zarządzone zostały dwie ekshumacje. Zaraz się okazało, że wątpliwości były uzasadnione i w trumnie Anny Walentynowicz leży zupełnie ktoś inny – podobnie jak kiedyś w trumnie, w której miał leżeć Stanisław Ignacy Witkiewicz. Jak pamiętamy, nie był to żaden Witkiewicz, tylko jakaś nieboszczka – a przecież to dopiero początek wątpliwości. Dlaczego niezależna Prokuratura Wojskowa nabrała tych wątpliwości akurat teraz, kiedy gołym okiem widać postępujące przygotowania do podmianki na stanowisku premiera i przetasowań koalicji piastującej zewnętrzne znamiona władzy – tego nawet nie śmiem się domyślać. Prokuratorzy powiadają, że tak im wyszło z "analizy" dokumentacji dostarczonej przez Rosjan. Naturalnie nie wypada zaprzeczać, ale czy aby na pewno nie było żadnej zachęty w tym kierunku, żadnych wskazywań świeżego tropu?
No bo z jakimż paradoksem mamy do czynienia; tu Jarosław Kaczyński, gwoli pokazania zdolności koalicyjnej PiS, przystępuje do ofensywy – ale nie na odcinku smoleńskim, tylko przeciwnie – gospodarczym, a tymczasem jakby z woli samych Niebios Smoleńsk sam wpycha mu się w ręce? Nawet kamień by się poruszył, a cóż dopiero człowiek! Oczywiście może to być wola Nieba, ale jeśli Niebo nie miało z tym nic wspólnego, to kto? Czy przypadkiem nie Siły Wyższe, którym szalenie pasuje wtłoczenie Jarosława Kaczyńskiego w smoleński kanał, w którym o żadnej zdolności koalicyjnej PiS nie może być mowy, dzięki czemu można będzie dokonać podmianki i skompletować nową koalicję bez żadnych zgrzytów i niespodzianek?
Żeby nie było wątpliwości – ten dar Nieba wtłaczający PiS ponownie w smoleńską koleinę akurat w przeddzień marszu "Obudź się Polsko" zainspirował "czerwoną orkiestrę" – no i oczywiście – jajcarzy. Jako pierwsze pudło rezonansowe orkiestry odezwał się oczywiście Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, krytykując marsz z pozycji szalenie państwotwórczych, że to niby trzeba "wziąć się do roboty" i w ogóle. Jakbyśmy słuchali samego towarzysza Wiesława w 1956 roku: "a teraz do pracy towarzysze, dość wiecowania". Nietrudno mu się dziwić, że się tak uwija, bo akurat w niezawisłym gdańskim Sądzie Apelacyjnym rozpatrywana jest apelacja Krzysztofa Wyszkowskiego od wyroku niezawisłego sądu orzekającego, że ma Lecha Wałęsę przeprosić za stwierdzenie, iż w przeszłości był konfidentem SB. W innych okolicznościach apelacja może byłaby bez ceregieli oddalona, ale po ostatnich zawirowaniach gdańskiej Temidy, a zwłaszcza – "ohydnej prowokacji" wobec prezesa Milewskiego, którego Krajowa Rada Sądownictwa właśnie poświęciła na ołtarzu obrony niezawisłości niezawisłych sądów, zezwalając pobożnemu ministrowi Gowinowi na udzielenie mu dymisji – kto wie – może niezawisły sąd uwzględni wnioski dowodowe Krzysztofa Wyszkowskiego, a wtedy... Słowem – trzeba się uwijać, toteż Kukuniek stara się jak może.
Nie tylko zresztą on – bo w "Gazecie Wyborczej" odezwał się przewielebny ojciec Tomasz Dostatni, który również zaśpiewał z szalenie państwotwórczego klucza, że to niby nie wolno "podpalać Polski". Już mniejsza o to, skąd to nagłe zatroskanie reverendissimusa o bezpieczeństwo pożarowe Polski, to karygodne zainteresowanie "polityką" pod pozorem apolityczności – bo ciekawsze jest wrażenie, jakby i Kukuńkowi, i przewielebnemu reverendissimusowi ta sama centrala nastrajała kamerton. Hmmm...
Oprócz tych szalenie zatroskanych głosów odezwało się również jajcarstwo – między innymi pan red. Maziarski w "Gazecie Wyborczej", że to niby "prezesowi w żłoby dano" – oczywiście Kaczyńskiemu. Jajcarstwo jajcarstwem – ale z obfitości serca usta mówią – bo któż to mianowicie "dał" prezesowi w te żłoby? Czyżby pan red. Michnik nadal działał "konstruktywnie" – jak w 1989 roku, lansując "wasz prezydent, nasz premier"?
A właśnie nadeszła pora na działania konstruktywne, bo jeśli nawet "czas zmienić politykę rolną", to przecież "ludzi krzywdzić nam nie wolno" – zwłaszcza takich poczciwych, jak pani Ewa Kopacz, która po odkryciu podmianki w trumnie Anny Walentynowicz już sama nie wiedziała, której wersji się trzymać; czy była przy identyfikacji, czy jej nie było – podobnie zresztą jak pan Tomasz Arabski, który potrafił wyjąkać tylko coś w rodzaju: "ja, ludzie kochani, jestem niewinny!".
I nie wiadomo do czego by mogło dojść, gdyby nie znalazły się siły, co kres tej orgii położyły. Oto kiedy coraz głośniej dobiegały zewsząd pytania, kto właściwie zabronił otwierania przywiezionych z Moskwy trumien z nieboszczykami i kiedy każdy dygnitarz próbował odpowiadać własnymi słowami, ratunek przyszedł ze strony ministra Michała Boniego, który w rządzie premiera Tuska niby zajmuje się "cyfryzacją" – ale jednocześnie prowadzi rokowania z Episkopatem na temat finansowania Kościoła i w ogóle – wszystko wie najlepiej. Przelotny kontakt ze służbami – i proszę – jaka przytomność umysłu! Zresztą może i filologiczne wykształcenie ministra Boniego mogło okazać się pomocne, bo nie jest wykluczone, że mógł on sobie przypomnieć historię konfliktu Odyseusza z cyklopem Polifemem. Jak pamiętamy, Odyseusz zapytany przez Polifema o imię odpowiedział, że nazywa się Nikt i kiedy w nocy wypalił cyklopowi jedyne oko, ten mógł tylko krzyczeć, że to Nikt go oślepił. I w tym właśnie kierunku poszedł ze swoją wersją minister Boni, stwierdzając, że Nikt nie zabraniał rodzinom otwierania trumien. Z tego zbawiennego rozwiązania natychmiast skwapliwie skorzystał pobożny minister Gowin, udzielając Sejmowi informacji o przyczynach podmianki ofiar katastrofy smoleńskiej.
Doprawdy nie wiem, co Umiłowani Przywódcy poczęliby bez służb i oficerów prowadzących! To prawdziwe dobrodziejstwo nie tyle może dla naszego nieszczęśliwego kraju, co dla nich. I zorganizują podmiankę, i dadzą "w żłoby", i oświecą, i uspokoją, i nawet utulą w ramionach...
Stanisław Michalkiewicz
Jak odwojować Polskę? – To pytanie za więcej niż przysłowiowe sto złotych. A przede wszystkim, kiedy? Czy już czas, czy już pora? Kiedy będzie właściwy moment? Dąć w surmy bojowe?
W związku z hasłem marszu z 29 września karierę zrobiło odmieniane na wiele sposobów słowo "przebudźcie się". To tak fajnie zawołać, że niby do śpiących rycerzy... Tylko czy aby jest komu się budzić? Czy są Polacy?
Bo nie o piękne, celne czy alegoryczne słowa chodzi, lecz o konkretną działalność konkretnych ludzi; o możliwość wzięcia władzy i realizacji polskiego interesu narodowego, ba, chodzi nawet o jego jasne, otwarte sformułowanie. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że obecny układ władzy w Polsce ma ten interes "w głębokim poważaniu".
Czas na poderwanie społeczne może właśnie nadchodzić.
Z dwóch powodów.
1. Wśród rządzącego Polską elementu wywodzącego się ze służb specjalnych peerelu nadchodzi zmiana pokoleniowa. Starzy wyjadacze są znudzeni, widać zmęczenie, zniechęcenie i pokoleniową zmianę warty. Zepsuci dobrobytem synalkowie nie nadają się zaś do brutalnej walki; nigdy nie będą mieli tyle ikry co postpeerelowi czekiści. To już jest bardziej wymiękłe pokolenie. Nie ma więc takiego blokowego interesu jak kiedyś.
2. Poza tym Polska jest biedniejsza, ludzie niezadowoleni, mniej jest już do ukradzenia, interesy zaś głównych gangsterów układu bardziej się zglobalizowały. Coraz mniej kurczowo trzymają się więc polskiego rozkradzionego sukna.
Polacy widzą wyraźniej nędzę własnego położenia; lemingi zapatrzone w różne TVN-y z coraz większym sceptycyzmem słuchają małp pokroju Wojewódzkiego. Stary styl antypolskiego "noszenia się" wychodzi z mody. W modzie zaczynają być narodowe kolory, symbolika, udział w patriotycznych rocznicach – powoli, pomału, ale jednak, samodzielnie myśląca zaangażowana młodzież rozumie, że jej droga z pewnością nie wiedzie przez oficjalnie spędzane parady Schumanna...
Stąd popularność zmielonych.pl Pawła Kukiza, stąd w cenie autentyzm i bycie poza układem politycznym, nie tylko tym lewym, ale też prawym, zamkniętym w kręgu taktycznych problemów, niezdolnym do sanacji państwa.
Oczywiście kluczem od odzyskania przez Polaków kraju jest ordynacja jednomandatowa, przywracająca wyborom zdrowy rozsądek – czyli wybieranie przez miejscowych – konkretnego człowieka, zazwyczaj sobie znanego. Wiadomo to od dawna i od dawna tzw. polska klasa polityczna taką ordynację blokuje. Dlaczego? Bo pilnuje własnego interesu! Okręgi jednomandatowe nie gwarantują jej powielania z kadencji na kadencję. Któż zaś oddaje synekury darmo?
Dlatego konieczne jest lekkie trzęsienie ziemi; dlatego trzeba się rozglądać za prawdziwym przywódcą – również przy okazji obecnych marszów – ludzi chętnych do poświęcania się dłuższej pracy. Tu również JOW jest trudne do przecenienia, bo pozwala lokalnym przywódcom zaistnieć i wejść do polityki z bagażem dobrego lokalnego doświadczenia.
Oczywiście JOW to nie jest magiczna różdżka, nie odczaruje z dnia na dzień obecnego trzecioświatowego systemu politycznego Polski, ale jest to dobra pozycja startowa, pozwala oprzeć nogi do biegu. Od niej łatwiej zacząć.
Krytycy tej ordynacji tłumaczą, że sitwa na dole jest jeszcze większa niż na górze, a lokalne mafie pod pistoletem powiodą do urn zahukanych ziomali. Jednak, na dole łatwiej o zmiany; i na poziomie powiatu czy gminy ludzie mogą z mafią jednak wygrać. Między innymi dlatego, że tam ma ona konkretną i znajomą twarz. Wiadomo, kogo bić!
Jest więc nadzieja na to, że znajdzie się trochę Polaków, którzy będą mieli ochotę na normalny kraj. Taki zwykły, bez konieczności opłacania się hierarchii udzielnych oligarchów różnych szczebli przy budowie głupiego mostu czy autostrady.
Chodzi po prostu o skrócenie łańcucha pokarmowego korupcji, zastopowanie międzypokoleniowego przekazywania schedy na zstępnych – rozwalenie układu ustanowionego przez Magdalenkę i okrągły stół, dobrą politykę walutową i handlową chroniącą polski interes gospodarczy.
Chodzi o odblokowanie inicjatywy i energii narodu, zrzucenie czapy, która dusi Polskę i wyciska na emigrację setki tysięcy zaradnych młodych, przedsiębiorczych ludzi.
Niechżeż się to fatalne antypolskie porozumienie, które legło u podstaw III RP, przestanie w końcu dziedziczyć!
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Niedziela,19 sierpnia
Trochę zwariowana ta niedziela była. Jestem u zupełnie zwariowanych dwojga staruszków. U małżeństwa niemieckiego. Jak oni potrafią się kłócić. A zawsze chodzi o to, że dziadek już nie powinien niektórych rzeczy robić, a on nie chce z tego zrezygnować. On chce jechać nad jezioro i łowić ryby. Jak pojechał z poprzednią opiekunką, to wielkim haczykiem skaleczył sobie rękę, że trzeba było zszywać. Musi jechać z nim fachowa pomoc, czyli pan Niemiec z Kazachstanu. Jednak babci szkoda pieniędzy, bo to kosztuje 30 euro na kilka godzin, a dziadek by chciał codziennie.
Dzisiaj upał, a my w samochodziku czerwonym pojechaliśmy do kawiarni dalekiej i do tego przed nami jechał długo ciągnik z szerokimi wielkimi kołami i sam był też szeroki, tak że na wąskiej drodze trudno go było wyprzedzić. Zresztą moja pani nie wyprzedza, tak samo jak ja, jest ostrożna.
Samochód jest tylko 3-drzwiowy, więc ja siedziałam z tyłu, przy dziadka złożonym rolatorze. Duszno tam miałam w jedną stronę. Z powrotem dziadkowie otworzyli okna i wiało na mnie za bardzo, a ja przeziębiona przecież jestem i w gardle mnie drapie tak, że musiałam dzisiaj wyjść z kościoła. I wracając poszłam inną drogą. Szłam i szłam. Piękne wille wśród wielkich, starych drzew.
I potem musiałam z powrotem wracać tą samą długą drogą. A gorąco było.
Dotarliśmy więc tym samochodzikiem do kawiarni. Samochodzik jej, jemu już nie wolno prowadzić. On miał prawdziwy czarny samochód marki audi i zazdrości swojej żonie, że ona może jeszcze jeździć. Kawiarnia bardzo rozległa. Pani uparła się zafundować mi ciastko. Miałam ochotę na gałkę lodów orzechowych. No, niestety, musiałam skorzystać z jej dobrodziejstwa i jeść tort czekoladowy. Był nawet dobry, z alkoholem. Należy mi się z ich strony jedzenie, tak mam w umowie.
W ogóle to jestem tu już prawie bez grosza. Schlecker pada, więc przecena tam jest o 50 procent. To sklep chemiczny. Kupiłam troszkę drobiazgów. Nie miałam za dużo pieniędzy, bo wcześniej były przecenione czekolady.
Więc jedliśmy, trochę gadaliśmy, pani bardzo lubi kawiarnie odwiedzać chociaż raz na tydzień. Moje ciasto wczoraj upieczone siedzi w lodówce, a my tutaj ledwo dyszymy w tym samochodziku. Z powrotem musiałam się zasłaniać bluzką, bo ani jedno, ani drugie nie rozumiało, co mówię, gdy prosiłam o przymknięcie okien samochodu. Dałam sobie już spokój, bo dziadek myślał, że chodzi mi o nawiew, i zaczął nim kręcić.
Najgorzej, że oni czasem się doskonale rozumieją , kłócą się na przykład, a ja nie wiem, o co im chodzi i jaki jest wynik tej kłótni. Na przykład, czy babcia spasowała i jednak będziemy jechać na ryby, tak jak dziadek chce, i mam pakować jego leki, wodę itd…., czy jest szansa przekonania go, żeby zostać w domu, w naszym pięknie zacienionym ogrodzie i nałożyć na talerzyki ciasto, żeby dziadka zwabić. Obiecać mu także bitą śmietanę do ciasta.
Więc patrzę na nich i nie wiem, co mam robić. Czy jest jeszcze szansa na to, żeby nie jechać na wędkowanie, czy nie.
Pan jest profesorem doktorem, umysłem ścisłym, ale ostatnio z dodatkiem Parkinsona. Pani wyraża się zawsze dyplomatycznie i ogródkowo. To jest makabra dla mnie, bo muszę się dopytywać, podpowiadając jej słowa, możliwości. Czasem myślę, że z nią też coś nie tak już. Pamięć na pewno traci.
Więc dzisiaj udało się dziadka wylawirować, ale na jutro już przygotował liczne wędki z różnymi haczykami. Haczyki w specjalnych składanych szufladkach. Torby typowo wędkarskie.
I co to będzie jutro? Babcia nie chce dzwonić po Niemca z Kazachstanu, bo to kosztuje ich 30 euro za każdym razem. Zauważam przy nich, że nie jest to astronomiczna suma, bo pan ten przyjeżdża swoim samochodem, pali swoją benzynę i opiekuje się przecież w czasie wędkowania dziadkiem, który nie jest zdrowy.
Babcia się boi, że dziadek zadzwoni po taksówkę i umknie nam na te ryby. I jeszcze więcej pieniędzy pójdzie na to. Ciekawe, czy on już tak kiedyś zrobił i jak w ogóle by wrócił. Czy też tą taksówką?
Ta pasja dziadkowa przypomina mi pasję innego dziadka w Niemczech. Tamten też był elektronikiem i z kolei malował obrazy na strychu przez wiele lat. Tamten miał mieć wystawę malarską i postanowił zaoszczędzić na ramach do obrazów i sam od rana do wieczora te ramy ciął za pomocą maszyny elektrycznej ze strasznymi zębami metalowymi. Tamta babcia nic nie mogła zrobić i ta babcia tak samo. Czują, że to już nie pasja, że to już choroba, ale dziadkowie uciekają w swoje zainteresowania, odbiegające od stołu, jedzenia, choroby, starości. I oddalają się od swoich praktycznych żon.
Oni są młodzi nadal i chcą robić, to co chcą.
Jak ta noc będzie wyglądać. Czy dziadek będzie spał?
Najlepiej, jak były mistrzostwa sportowe. Dziadek oglądał telewizję i my razem z nim. Fajna była gimnastyka. Niestety, nie widziałam siatkówki z Polakami.
Jest prawie 22.00, dziadek nie chce iść spać, więc ja też nie mogę iść spać. Muszę mu na noc dwie pieluchy założyć. I tak, pomimo tych pieluch, może zsikać łóżko i wtedy ja mam dużo zamieniania, przebierania i potem prania.
Dziadek już w łóżku. Ona powiedziała dziadkowi, że zębów nie mył przed pójściem spać, bo ona tego nie słyszała. Tymczasem dziadek zawsze rano myje zęby szczoteczką elektryczną. Ona może nie słyszeć, bo on zawsze, jak się goli i jak myje zęby, to zamyka drzwi. Żeby jej nie obudzić. Taki ma zwyczaj. Muszę jej to jutro powiedzieć.
• • •
Mój dawny nauczyciel j. polskiego dzisiaj umarł.
Poniedziałek, 20 sierpnia
Dogotowuję ziemniaki, a placka sama sobie zjem. Ona była chyba niezadowolona Z MOJEGO UGOTOWANEGO OBIADU, więc poprawiam. Upał jak cholera. Dziadek nie chciał iść na spacer, a ona chciała, żebym go wzięła. Już się wysikał, już buty założył, ale jednak mówił o stawie do wędkowania, że pojedziemy tam po obiedzie. Pani się denerwuje, bo nie chce tam jechać, ja też nie chcę. Jest tak bardzo gorąco, że podróż samochodem bez klimy, jeszcze z tyłu, bez możliwości otworzenia sobie okna, jest okropna. Jak wczoraj. Ona chyba była dzisiaj sama sobie w kawiarni.
W kawiarni jest taka cudownie gadająca i miła, i rozmowna. Jakby chciała światu pokazać inny obraz siebie. Jakby uważała, że tak wypada i trzeba w kawiarni właśnie słodką być. Jak te wszystkie desery, które podają. Mam już ich dość. Ona jedzie pojutrze, to może być lepiej bez niej, albo gorzej. Nie wiem, jak dziadek będzie się zachowywał. Czy nie będzie uciekał w jej kierunku, czyli w kierunku Berlina, bo ona jedzie tam do syna i do dwóch wnuków w wieku szkolnym.
Idę zobaczyć ziemniaki. Ale może będę się lepiej czuła bez niej, bo przy niej czuję kontrolę i krytykę. Jeszcze nie pochwaliła żadnego ciasta ani obiadu.
Przerwa poobiednia
Gorący dzień i po obiedzie od 14.00 do 16.00 powinnam mieć wolne. Już poprzednia opiekunka nauczyła dziadków, żeby w tym czasie się sobą zajęli, mogą spać, odpoczywać. Jak wszyscy ludzie starsi w Niemczech. Przyszłam więc po obiedzie i po lodach, które dziadek przyniósł z garażu z lodówki, i trzeba było szukać klucza, żeby pudło lodów z powrotem tam odstawić… Klucz się znalazł, dziadek w tym czasie o lodach zapomniał, a ja dodałam do nich jeszcze wiśni z kompotu bez pestek i trochę ajerkoniaku. Reszta jego jeszcze była w lodówce.
Zrobiłam i poszłam do kuchni ładować talerze poobiednie do zmywarki. W tym czasie do lodów doszła babcia, potem ja dołączyłam. Dziadek w połowie dołączył, przynosząc kawałki jabłek, które sam, o dziwo, obrał.
Tak to z nim jest. Pasja goni pasję. Robi to, za chwilę coś innego. Babcia twardo trzyma się ziemi i twardo oszczędza. Wodę mamy pić z kranu, bo tak zawsze od lat robili. Ja nie ukrywam swego zdziwienia, bo w Polsce z kranu nie pijemy i w Niemczech też byłam w wielu domach i wcale wody z kranu nie pili. Więc może po obiedzie pojedziemy do Aldika – dużego i taniego sklepu, żeby nas zaopatrzyć w żywność na trzy dni, jak ona wyjedzie do syna.
Babcia jest strachliwa, uważa, że trzeba się bardzo pilnować, bo inaczej to okradną. Wczoraj zostawiła torebkę po powrocie z kawiarni i tak jakoś spojrzała na nią, gdy spostrzegła, że ja byłam w tym pokoju, gdzie ta torebka. Jakoś mi głupio się zrobiło, ale to są ludzie starsi i opiekunka to też obcy człowiek.
Babcia oszczędza na jedzeniu, jak tylko może, dziadek raz na trzy tygodnie je mięso, ale zauważyłam, że sama sobie potrafi iść do kawiarni na kawę. I na ciastko. Dzisiaj też była. Brokuły kupuje, żeby tylko leżały w lodówce. Nigdy nie mogę ich ugotować.
Miałam zamiar odpocząć w swoim pokoju po obiedzie, ale zapukał dziadek, żeby o coś się spytać. Wzięłam rower z szopy, przedtem trzeba było szukać klucza, bo dziadek, jak to dziadek, wszystko gubi. Znalazłam. Dziadek poszedł do swojego pokoju, a ja pojechałam na rowerze. Spokoju potrzebowałam, a gdzie jest spokój? Na cmentarzu. Wygląda on inaczej niż inne cmentarze. Najpierw jest aleja zacieniona wysoko rosnącymi lipami. Lipy tak powyciągały swoje gałęzie, że wyglądają jak topole. Ale to lipy tylko posadzone w dwóch szpalerach, i to dość gęsto. Na cmentarzu szerokie, trawiaste alejki i grób daleko od grobu. Znalazłam ławkę w cieniu, trochę posiedziałam, znalazłam dwa polskie nazwiska. Pojechałam dalej, skręciłam na drogę rowerową przez las. Jechałam wolno i wzrokiem przeszukiwałam poszycie, szukając jakiegoś grzyba. Żadnego nie było. Potem było wąskie bagienne trochę jeziorko i rozpoznałam znany teren, jak wczoraj wracałam z kościoła. To ulica ludzi bogatych bardzo. Ich dom tonie w ich posiadłości, a drzewa są olbrzymie.
Wróciłam do domu. Pani starsza śpi sobie na leżaku, w cieniu pod jabłonią. Mówiła coś, żebym jej okna umyła. W jej pokoju. Wieczorem, jak trochę upał zelżeje. Umyję jej te okna, jutro może. Dużo tych okien w tym domu. Bo to dom, a nie mieszkanie.
Już 21 sierpnia
Mogę wreszcie napisać – już. Bo to już trzecia dekada tutaj. I jakoś od wczoraj, jest mi tu lepiej. Druga dekada była denerwująca, bo pani starsza niemiecka patrzyła mi na ręce. Co jem, co robię. Chyba już przyzwyczaiła się do mojej obecności i już nie czuję się skrępowana w jej obecności.
Wczoraj się oboje staruszkowie podpytywali, co zamierzam robić, gdzie dalej pracować. Może chcą, żebym tu jeszcze raz przyjechała, ale tego jeszcze nie powiedzieli.
Dzisiaj byliśmy w banku i w Aldiku. Pan, jak zawsze, wracał się po kilka razy, aż pani zaczęła na niego krzyczeć płaczliwym i wysokim tonem. Poszłam do nich, wyszłam z samochodu, w którym czekałam na tylnym siedzeniu. Oczywiście, gdybym nie poszła, nie wiem, czymby się to skończyło.
Więc pan wrócił się tym razem po swój portfel. Wcześniej zmieniał spodnie i na pewno go zostawił w tych starych. Tak było. Dziadek z żoną już szukali w jego biurku, bo on pilnuje swojego portfela i chowa go to tu, to tam.
Potem do wózka przed marketem włożył marki, a nie euro. Nie mógł wyciągnąć. Babcia poszła na ratunek. Chyba przyszli bez marek.
W markecie dziadek lawirował i tańcował z wózkiem, pełnym tym razem od zakupów. Dziadek ładował czekolady przeróżne i wielkie, potem dobrał się do keksów. Biedna pani, taka oszczędna. Ale że mu pozwoliła dzisiaj z nami jechać. Po drodze jeszcze ona na niego krzyczała. Jest nerwowa przed swoim wyjazdem. Jutro jedzie.
Dzisiaj wchodziła na strych, szukała dokumentów syna. Asekurowaliśmy ją wspólnie z dziadkiem.
Wanda Rat
Polska
Prof. Andrzej Zybertowicz nadzieje na uratowanie Polski widzi w archipelagach polskości. Głosi również, aby z każdą, nawet najmniejszą diagnozą zła, pojawiała się jednocześnie powiązana z nią koncepcja dobra lub walki z tym złem.
13 i 14 września gościliśmy w Toronto, w gościnnych progach Gminy 1 ZNPwK, p. red. Wojciecha Sumlińskiego i p. prof. Piotra Jaroszyńskiego. Nie potrafię przekazać pełnego dobra, jakie było udziałem tych osób, które uczestniczyły w tych spotkaniach. Ale mam nadzieję, że możliwie szybko relacje z tych spotkań można będzie obejrzeć na YouTube, a wykład prof. Jaroszyńskiego także przeczytać w najnowszej jego książce lub w formie papierowej bibuły, jak za dawnych lat. Albo na www.ewastankiewicz.pl.
P. red. Sumliński przedstawił nam pewien obraz Polski, który dla mnie jawi się już jako piekło, horror czy tragedia narodowa. Mimo tego mrożącego krew w żyłach opisu, można potraktować to jednak jako iskrę nadziei, że już gorzej chyba być nie może. Przypomina mi się w tym miejscu pewien żart z "Dzienników" p. Stefana Kisielewskiego. Jest rok 1968, a może już 69, w Polsce, rozmawia dwóch Żydów. – Wiesz pan co, ja bym już chciał wrócić do Rosji. – A co tam w tej Rosji jest lepiej? – Nie, znacznie gorzej niż w Polsce. Ale rozumiesz pan, tam już gorzej nie będzie.
Może mówić o piekle we współczesnej Polsce jest jeszcze za wcześnie, natomiast na pewno możemy mówić o otchłaniach, czy może wrzodach zła. Nie wiem, który z tych terminów lepiej oddaje okropności tego zła. Nie będę ich tutaj wyliczał, bo co dziedzina to otchłań, co problem, to wrzód. Zwrócę tylko uwagę na tę opisaną przez p. Sumlińskiego i szczególnie widoczną w tych dniach. Są nią "niezawisłe" sądy i "niezależna" prokuratura. Inną taką otchłanią zła czy wrzodem na polskiej kulturze są równie "niezależne" media. I jeśli chodzi o media, to znalazł się pewien człowiek, który już kilka lat temu odkrył lekarstwo na tę chorobę, może zarazę czy wrzód. Tym lekarstwem jest WSKSiM w Toruniu. Moja koncepcja dobra powiązana z zarazą panującą w sądach i w prokuraturze, to powołanie do życia WSPiA, co należy odczytać Wyższa Szkoła Prawa i Administracji, może również w Toruniu. Dołączam do otchłani prawa również otchłań administracji.
Szkoda, że p. Sumliński nie był razem z nami na spotkaniu z p. prof. Jaroszyńskim, bo jak zawsze te spotkania unoszą nas, naszego ducha i nasze umysły ku ważnym i wzniosłym celom. Tym razem prof. Jaroszyński, po diagnozie zła, przedstawił nam wielkie i podstawowe zadania, także dla nas, Polaków mieszkających poza krajem, odbudowania polskich elit, odbudowania narodu polskiego, odbudowania rodziny polskiej na fundamentach wiecznie trwałych, na fundamentach Bożych, a nie na śmieciach lewackich, liberalnych czy platformerskich.
Mam nadzieję, i prośbę do p. prof. Jaroszyńskiego, aby ten wykład zaprezentował jako odpowiedź na pytanie postawione Polakom przez p. Ewę Stankiewicz – Co robić i czego nie robić, żeby Polska nie zginęła? – na forum www.ewastankiewicz.pl, dedykowanemu tej problematyce.
Ale skoro już mowa o szkodach, to wydaje mi się, że jeszcze większą szkodą dla nas wszystkich, Polaków w Kanadzie, jest to, że na takich spotkaniach, o tak ważnej tematyce i z tak wielkimi Polakami z Polski, jacy goszczą często w Toronto, trudno dostrzec członków KPK, co można odczytać jako Kongres Polonii Kanadyjskiej.
Nie mniejszą szkodą jest to, że sala w Gminie 1 ZNPwK zazwyczaj jest za duża dla pomieszczenia uczestników tych spotkań. Przydałoby się ich dużo, dużo więcej i w wieku, który istotnie wpłynąłby na obniżenie średniej wieku wszystkich uczestników tych spotkań.
Emanuel Czyżo
Toronto
Aby skutecznie opierać się manipulacjom, człowiek powinien wiedzieć, skąd przychodzi, na czyich ramionach stoi oraz dokąd zmierza. Innymi słowy, musi znać swoją tożsamość i wartość, musi rozumieć, kim naprawdę jest. Dopiero ta wiedza zamienia się w pancerz, osłaniający jednostkę przed skutkami działań ludzi podłych i nikczemnych.
W zbiorze esejów Michaiła Gellera i Aleksandra Niekricza, dotyczącym historii Związku Sowieckiego, a zatytułowanym "Utopia u władzy", czytamy: "Pamięć czyni z człowieka człowieka. Pozbawiony pamięci, przekształca się w amorficzną masę, z której nadzorcy przeszłości mogą formować, co im się żywnie podoba". Z tym przekonaniem polemizować nie sposób. Tymczasem mijają dni i tygodnie, a my ciągle konfrontowani jesteśmy z faktami dowodzącymi, że na oczach Polaków ich państwo rozsypuje się w proch. Że między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca, w każdej praktycznie sferze naszego życia wszystko gnije, rozpada się i niszczeje, podczas gdy figury tuskoidalne wpychają nieszczęśliwy kraj w otchłań niebytu, ludziom niepokornym kolanami dociskając tchawice. Jak to bardzo przystępnie ujął w minioną niedzielę w kazaniu skierowanym do uczestników Pielgrzymki Ludzi Pracy ordynariusz drohiczyński, biskup Antoni Dydycz: "Gdzie się dotkniemy, to zaraz smród. I sądownictwo, i prokuratura, i oświata, i służba zdrowia, administracja".
Świat moralnych urojeń
Co prawda, to prawda. Jak to wpływa na poczucie własnej wartości Polaków, ludziom rozumnym wyjaśniać nie trzeba. Nie trzeba też specjalnie sokolego wzroku, by dostrzec, że naród coraz szybciej rozpada się nam na ludzi tworzących tłum ogłupiany na masową skalę i ulegający manipulacji równie łatwo co kilkuletnie dzieci. Tłum niczym przedszkolaki z grupy młodszej pierzchający we wszystkie strony pod byle pretekstem. Nic nie straciły na aktualności słowa Romana Dmowskiego, który przed stu laty w "Myślach nowoczesnego Polaka" pisał: "Niedołęstwo nazwał [naród polski – przyp. KL] szlachetnością, tchórzliwość – rozwagą, służbę u wrogów – działalnością obywatelską, zaprzaństwo – prawdziwym patriotyzmem. Wszelkie niemal pojęcia polityczne wywrócił, zaczął żyć w świecie moralnych urojeń, a przystosowując się do tego bytu, zaczął nawet tępić w sobie wszelkie zdrowe skłonności, wszelkie przejawy instynktu samozachowawczego".
Odnosząc powyższe do teraźniejszości, sytuacja wygląda w ten sposób, że tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu tracimy przyrodzoną każdej poważnej wspólnocie zdolność tworzenia koherentnej wizji własnych dziejów. Wizji obejmującej przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość. Wyzuwani z jednolitego słownika pojęć i emocji kształtujących aksjologiczną podstawę funkcjonowania narodu, spora grupa Polaków pozwala okaleczać się mentalnie. Wdeptywać w cudze grzechy. Niewolić z powodu utraty poczucia własnej wartości. W tym kontekście nie dziwią słowa biskupa Dydycza: "Nie można patrzeć beztrosko na to, co się dzieje".
Oni się boją
Zaiste Polska dawno nie słyszała tak mocnych słów z ust pasterza Kościoła, słów mocą autorytetu potwierdzających katastrofalny stan państwa: "Sejm jawnie nie wypełnia swojej podstawowej misji. Nie kontroluje rządu. Powinien być rozwiązany. Nie pełni swojej zasadniczej funkcji. (...) Może nas napawać bólem, że nawet na cmentarzach, nawet w świątyniach, społeczeństwo nie wytrzymuje i kiedy dostrzega tych, którzy mają wiele twarzy i różne słowa na różne okoliczności, zaczyna protestować".
W istocie, jak tu nie protestować, skoro władza lekceważy wolę społeczeństwa, tym samym odcinając się od rzeczywistości, w jakiej to społeczeństwo na co dzień egzystuje. Jeden z obrazów opisujących dramatyczną upiorność tej sytuacji nakreślił ostatnio Sylwester Latkowski: "Jak ktoś zarobi na lewo dwa czy trzy tysiące złotych i nie zapłaci podatku, oszukując w ten sposób urząd skarbowy, to od razu ma na karku urzędników. A jak ktoś jeździ najnowszym mercedesem klasy S, mieszka w luksusach, szasta pieniędzmi na lewo i prawo, a na ręce ma zegarek za sto tysięcy, to urząd skarbowy nie może się do tej osoby dobrać, a kontrole w takim przypadku przebiegają nieudolnie. Dlaczego? Rozmawiałem z urzędnikami skarbowymi: oni się po prostu boją".
Fakt. Nieprzyzwoitych urzędników skorumpowano (o co najwyraźniej coraz łatwiej i pieniądze wcale niekoniecznie są do tego potrzebne), przyzwoici boją się, to więcej niż pewne – wszelako strach nie może przecież oznaczać rezygnacji z walki w obronie podstawowych wartości konstytuujących wspólnotę. W przeciwnym razie nie ma mowy o żadnej wspólnocie.
* * *
Powyższe, jak każde inne, równie podobne, musi rodzić frustrację i zniechęcenie. Przy czym spora część owych frustracji i zniechęceń bierze się z braku zrozumienia dla faktu, iż we współczesności brutalnie anektowanej przez hordy kulturowych marksistów nie sposób uniknąć sytuacji konfliktowych, od człowieka przyzwoitego wymagających nieustannych wyborów i rozstrzygnięć – a jak tu cokolwiek rozstrzygać, gdy okrada się nas z miar, tym samym pozbawiając punktów odniesienia, zaś medialna sitwa z wielkim powodzeniem przerabia ludzkie mózgi na galaretkę z giczy cielęcej?
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.myslozbrodnik.blogspot.com
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!
Turystyka
- 1
- 2
- 3
O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…
Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej
Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…
Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej
Przez prerie i góry Kanady
Dzień 1 Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej
Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…
W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej
Blisko domu: Uroczysko
Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej
Warto jechać do Gruzji
Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty… Taki jest refren ... Czytaj więcej
Massasauga w kolorach jesieni
Nigdy bym nie przypuszczała, że śpiąc w drugiej połowie października w namiocie, będę się w …
Life is beautiful - nurkowanie na Roa…
6DHNuzLUHn8 Roatan i dwie sąsiednie wyspy, Utila i Guanaja, tworzące mały archipelag, stanowią oazę spokoju i są chętni…
Jednodniowa wycieczka do Tobermory - …
Było tak: w sobotę rano wybrałem się na dmuchany kajak do Tobermory; chciałem…
Dronem nad Mississaugą
Chęć zobaczenia świata z góry to marzenie każdego chłopca, ilu z nas chciało w młodości zost…
Prawo imigracyjne
- 1
- 2
- 3
Kwalifikacja telefoniczna
Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej
Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…
Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski sponsorskie czy... Czytaj więcej
Czy można przedłużyć wizę IEC?
Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej
FLAGPOLES
Flagpoling oznacza ubieganie się o przedłużenie pozwolenia na pracę (lub nauk…
POBYT CZASOWY (12/2019)
Pobytem czasowym w Kanadzie nazywamy legalny pobyt przez określony czas ( np. wiza pracy, studencka lub wiza turystyczna…
Rejestracja wylotów - nowa imigracyjn…
Rząd kanadyjski zapowiedział wprowadzenie dokładnej rejestracji wylotów z Kanady w przyszłym roku, do tej pory Kanada po…
Praca i pobyt dla opiekunów
Rząd Kanady od wielu lat pozwala sprowadzać do Kanady opiekunki/opiekunów dzieci, osób starszych lub niepełnosprawnych. …
Prawo w Kanadzie
- 1
- 2
- 3
W jaki sposób może być odwołany tes…
Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą. Jednak również ta czynność... Czytaj więcej
CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…
Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę. Wedłu... Czytaj więcej
MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…
Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej
ZASADY ADMINISTRACJI SPADKÓW W ONTARI…
Rozróżniamy dwie procedury administracji spadków: proces beztestamentowy i pr…
Podział majątku. Rozwody, separacje i…
Podział majątku dotyczy tylko par kończących formalne związki małżeńskie. Przy rozstaniu dzielą one majątek na pół autom…
Prawo rodzinne: Rezydencja małżeńska
Ontaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na spec…
Jeszcze o mediacji (część III)
Poprzedni artykuł dotyczył istoty mediacji i roli mediatora. Dzisiaj dalszy ciąg…