farolwebad1

A+ A A-
sobota, 22 grudzień 2012 10:30

Co myszka Mickey ma wspólnego z Bożym Narodzeniem?

Napisane przez

Najpierw był krótki artykulik na łamach "The Windsor Star", oburzona czytelniczka poinformowała reportera o rozmowie w jednym z banków: nie ma świątecznego wystroju, ponieważ centrala, mieszcząca się w Toronto, zakazała "christmasowych" ozdób. Po telefonie do Toronto okazało się, że poszczególnym oddziałom banku zasugerowano tylko, aby nie przesadzać, ale nikt nikomu nie zabrania postawienia choinki, umieszczenia gdzieś z boku jakichś ozdób.

Można się tylko domyślać, że w rozmowie z reporterem każdy chciał się pokazać z dobrej strony i tłumaczyć zamieszanie nieporozumieniem. Oczywiście, tak mogło być.
Swego czasu przeprowadzono eksperyment, uczestników podzielono na więźniów i strażników, przy czym tym drugim zasugerowano, że jak sobie pozwolą na nieco większą swobodę z więźniami, mogą liczyć na pochwałę, nagrodę. Tylko jedna osoba miała od razu podziękować za udział w zabawie. Pozostali strażnicy stopniowo pozwalali sobie na coraz więcej... Taka jest natura człowieka. Zatem centrala mogła rzucić sugestię "bez przesady", co na dole odczytano "Christmas odpuszczamy".
Mogło też odbyć się to na takiej zasadzie, że wszędzie trąbią o okresie składania życzeń – "Season Greetings" – więc nie ma miejsca na upamiętnienie Chrystusa, chociaż to On jest powodem świętowania Bożego Narodzenia. Polityczna poprawność rzuca się ludziom na mózgi i zapierają się tego wszystkiego, co jest święte, ważne, byle tylko utrzymać się w szeregu; byle tylko nie wychylić się i nie okazać staroświeckim, religijnym.
Jest to zjawisko, które obserwujemy od lat, niestety, z każdym rokiem mamy coraz mniej akcentów religijnych, a coraz więcej komercji i prania mózgu, jak gdyby jeszcze jeden worek prezentów zmieniał cokolwiek! Nie zmienia, ogłupia nas tylko i zmusza do jeszcze większego wysiłku, jeszcze głębszego sięgnięcia do kieszeni. I błędne koło się zamyka... w chrześcijańskim kraju zapieramy się Jezusa!
Reporter gazety skontaktował się z rabinem, imamem i przedstawicielem buddystów – żaden z nich nie zgłosił zarzutów, że współwyznawcy czują się w jakikolwiek sposób urażeni choinką, ozdobami, światełkami. O aspekcie religijnym nie mówiono, wiemy bowiem dobrze, że dla żydów Jezus nie jest tym, kim jest dla nas. Ale w tym momencie mówimy o świątecznej oprawie, tradycyjnie związanej z Bożym Narodzeniem.
Skoro zatem przedstawiciele innych religii nie mają nic przeciwko świątecznemu nastrojowi, ozdobom itd., to czy nie mamy do czynienia z postawą wcześniej wspomnianych strażników? Przełożeni oczekują (w domyśle nagrodzą), że treści religijne znikną, że o Jezusie nie będzie się wspominać, a dzień Bożego Narodzenia, że Christmas stanie się tylko jedną z dat w kalendarzu. Na stoisku z kartkami w "Dollaramie" zauważyłem wyjaśnienie: Christmas – 25 grudnia.


Dążymy zatem do tego, że Christmas nawet pozostanie w obiegu jako puste hasło... No może jeszcze grubas w czerwonym kubraku rozdający prezenty, ale Jezus w żłóbku? Święta Rodzina? To wszystko jest powoli, systematycznie usuwane z naszej świadomości i my się na to zgadzamy.

Jakie nam oferują kartki na Christmas
Oczywiście, mogłem od razu pojechać do delikatesów państwa Zuskich czy Troczyńskich i kupić tradycyjne polskie kartki, mogłem pojechać do sklepu z artykułami religijnymi (ostatecznie tam kupiłem piękne, religijne kartki), ale chciałem się przekonać, co jest oferowane na tzw. rynku.
W księgarni "Indygo" przywitał mnie młody pracownik, zagadywał, uśmiechał się itd. Grzecznie podziękowałem za uwagę i podszedłem do stoiska z kartkami, które z daleka przykuwało uwagę napisem Christmas Cards. Rzeczywiście kartek było dużo, niektóre nawet z napisem Merry Christmas, ale na żadnej nie było motywu religijnego! Renifery, psy, wycinanki, pingwiny, hokeiści i tym podobne... Powróciłem do młodego pracownika i pytam o kartki świąteczne, ale z Jezusem, Maryją, Świętą Rodziną. "Nie ma? Pewnie jesteś lekko zaskoczony, że takich kartek nie ma, zwłaszcza w tym okresie..." Powiedziałem mu, że z tego, co wiem, to Kanada jest krajem, w którym wciąż dominują chrześcijanie, i brak takich kartek to dla mnie prawdziwy szok. Politpoprawność zaszła chyba za daleko. Moje słowa spływały po nim jak woda po kaczce, nie przestawał się uśmiechać, jak gdyby nie rozumiał, o czym mówię.
Przed laty można było kartki świąteczne kupić w Walmart, ale nie w tym roku. Oczywiście słowa Merry Christmas powtarzają się, ale na kartkach są pieski, kotki itd. Sprawdziłem kilka półek ponieważ były tam kartki różnych firm, ale o Świętej Rodzinie trzeba zapomnieć. Były natomiast życzenia typu "Winter Greetings".
W sklepie The Bay to samo.
Odwiedziłem też Dollaramę i ku mojemu zaskoczeniu znalazłem piękną kartkę z napisem "Peace on Earth", fragmentem Ewangelii wg św. Łukasza i Maryją trzymającą Dzieciątko w ramionach. Była to ostatnia kartka, pracująca w kasie młoda osoba powiedziała, że nie może mi pomóc – poprosiłem o co najmniej tuzin – ponieważ kartki dostarcza ktoś z zewnątrz.

kartak1
Ale pogadaliśmy sobie chwilę o świętach, o głupich kartkach i zmianach, które idą w złym kierunku. I postawa dziewczyny, jej słowa o świętach i zatracanej tradycji podniosły mnie na duchu, że jeszcze nie wszystko stracone.
Kartki świąteczne to tylko przykład, jak odbierana nam jest nasza tradycja, jak wypłukuje się z naszych serc przywiązanie do religii, kultury mającej korzenie w chrześcijaństwie, jak się nas zwyczajnie tresuje! Mój kolega z pracy, z pochodzenia Francuz, przeszło 60 lat, w czasie pierwszych rozmów, kiedy mnie obserwował i badał, pewnego dnia zwrócił mi uwagę, kiedy powiedziałem, że czuwa nad nami Bóg. Tak nie można mówić, nie wszyscy wierzą, możesz kogoś urazić... Zaskoczył mnie, na chwilę zaniemówiłem, ale powiedziałem mu, że bez względu na to kim jest i w co wierzy (nie wierzy), jestem katolikiem i nie mam zamiaru szukać zastępczych słów: wierzę w Boga i jeżeli Go wymieniam w kontekście naszej rozmowy, nie wynika z tego, że chcę mu sprawić przykrość, tylko dlatego, że taka jest moja wiara.
Po jakimś czasie, kiedy się lepiej poznaliśmy, okazało się, że jest głęboko wierzący, ale też przy okazji nieźle przeszkolony z politpoprawności. Powiedział mi, że od razu, kiedy powiedziałem mu, że jestem Polakiem, czuł, iż może ze mną szczerze rozmawiać, ale na wszelki wypadek nie odsłaniał się...


Przykład ten pokazuje, jaki jest świat wokół nas, jak my, chrześcijanie, poddajemy się, jak dobrowolnie ustępujemy pola. Tylko komu ustępujemy? Kto nami manipuluje? Dlaczego władze katolickiego uniwersytetu w USA zdejmują krzyż, ponieważ prezydent ma wygłosić mowę... Prezydent, przynajmniej oficjalnie, jest chrześcijaninem i to on przychodzi na uczelnię, a więc powinien szanować porządki tam panujące, prawda?
W krajach muzułmańskich chrześcijan się zabija w biały dzień, o nawracaniu nie ma mowy; książki religijne są zakazane, a jeśli ktoś porzuci islam, może być ukamienowany. Takie są realia. W krajach chrześcijańskich usuwa się symbole religijne, aby nie urazić np. muzułmanina... Dlaczego w naszym domu pozwalamy się panoszyć gościom, którym daliśmy schronienie, których przyjęliśmy – na własną zgubę? A może to nasza postawa sprawia, że czują się na siłach, aby krok po kroku usuwać z naszego życia to, co jeszcze wczoraj było dla nas święte, a dziś jest niepotrzebnym balastem w nowoczesnym, zmaterializowanym świecie?
Ktoś powie, aleś się chłopie przyczepił kartek, wysłałem z choinką i też pokazałem, że pamiętam, że dobrze z okazji świąt życzę. Tak, ale gdzie jest najważniejsza osoba, dzięki której w ogóle mamy Christmas? Christmas bez Chrystusa, z bałwanem i reniferem, to nie tylko nieporozumienie, to zdrada Boga.


Wszystkiego najlepszego z okazji
Świąt Bożego Narodzenia.
Leszek Wyrzykowski
Windsor

kumorA"Nie chcę umierać, ja tylko chcę mieć Boże Narodzenie" powiedziało nauczycielce dziecko, gdy zabarykadowani w kilkanaście osób w toalecie czekali, nie wiedząc, czy fala czystego zła, która właśnie rozlewała się po ich szkole podstawowej, zatrzyma się przed drzwiami, czy też ogarnie ich i zabierze...

Trudno o lepszą parafrazę nadchodzących Świąt.


Nie chcę umierać, chcę czuć ciepło rodzinnego domu i bliskich osób; nie chcę umierać, chcę kochać mamę i tatę, nie chcę nienawiści i złych ludzi, chcę Bożego Narodzenia, chcę miłości.


Bóg się rodzi, moc truchleje. Chrystus przychodzi na świat, by swoim wcieleniem przywrócić zachwianą złem równowagę kosmosu; otworzyć drzwi do raju, z którego zostaliśmy wygnani przez własne "nie".
Gdybyśmy tylko potrafili "wytrwać" w Bożym Narodzeniu przez cały rok... Mielibyśmy raj. Gdybyśmy potrafili przebaczyć, nakarmić nieznajomego w środku nocy, oddać wszystkie należności, zadośćuczynić krzywdom... Świat w dzień Wigilii wstrzymuje oddech, pozwala się skryć pod sklepieniami naszych rodzin, zatrzasnąć drzwi na moment przypomnienia, że oto rodzi się możliwość wyzwolenia; rodzi się możliwość wybawienia od śmierci, podniesienia ku temu co Najpiękniejsze.


Dzieje się to wszystko w mikroskali wigilijnego stołu, gdy dookoła przewalają się ryczące tumany namacalnego zła.
Oczywiście, świąteczny świat istnieje tylko chwilę; zaraz się rozpadnie; zaraz wszystko wróci do ziemskiej normy; zaraz otworzymy drzwi na pożogę. Jednak pozostanie w nas bożonarodzeniowa szczepka, pamięć chwil, kiedy jest inaczej; świadomość, że może być inaczej, że nie musimy się puszyć, gnębić i rzucać do gardła.


Nikt nie jest szczęśliwy, jeśli nie przeżyje świąt – jeśli nie uwierzy, że może się ocalić, że może odetchnąć pełną piersią i nie bać się, że jego czas się skończy.


No bo jakież to szczęście, które zmąci jedna myśl o chorobie, kalectwie i umieraniu?
Jeśli tą drogą chcemy iść po szczęście, to tylko przez amnezję; tylko chwila zapomnienia da szansę. Jednak chwila mija i zaraz pojawia się rzeczywistość, by wystawić rachunek.


A więc święta to za każdym razem nowa szansa, aby próbować przejrzeć na oczy, by Gwiazdą Betlejemską rozświetlić własne życie. Właśnie po to, by żyć pełną piersią i przestać się trwożyć.
Żyjemy w czasach, kiedy ta perspektywa wcale nie jest taka popularna, kiedy wielu ludzi, a nawet wiele całych instytucji usiłuje nam ją odebrać; chce zabić nasze święta po to, by manipulować lękiem, budować miraże szczęścia, zasypywać nasz strach łaskotaniem żądz, dozować kijem razy i spuszczać przed nos marchewki.


Dlatego walczą tak zaciekle z wyjątkowością Bożego Narodzenia, dlatego wypierają je z religijnego wymiaru, przemieniają w czas wymieniania się podarkami; okres, kiedy mamy być dla siebie bardziej mili. Tyle! Byle tylko nie mówić o narodzeniu Boga-Zbawiciela, byle nie odwoływać się do obietnicy życia wiecznego. Żadne Christmas, tylko Holiday Season -– festiwal świateł i handlu.
O Święta Bożego Narodzenia trzeba walczyć. Przede wszystkim w naszych własnych rodzinach, byśmy je przekazali dzieciom, broniąc przed agresją kulturową nowych pogan.


Święta Bożego Narodzenia niosą jedno z największych przesłań naszej cywilizacji. Ten przekaz funduje Zachód i czyni z nas ludzi cywilizowanych; ten przekaz powoduje, że w obliczu zła nie chowamy głowy w piasek, lecz jak husarz opuszczamy kopię; my się nie boimy, bo ten, który w wigilijną noc do nas przychodzi, to Król Wszechświata. Jego żłóbek to nasza najmocniejsza tarcza. Bez niej bylibyśmy nadzy i bezbronni jak kwilące dziecko.
To jest największy paradoks świąt i naszej wiary, paradoks cywilizacji chrześcijańskiej, że to Dzieciątko w żłóbku jest mocarzem i że to ono jest naszym obrońcą.


Boże Narodzenie wygrywa w ten sposób nawet z szaleństwem wojen, gdy żołnierze z przeciwnych okopów kolędują wspólnie w Wigilię. Tak jakby zdawali sobie sprawę, że wojny, w których uczestniczą, tak naprawdę są mało ważne, zaś ta prawdziwa rzeczywistość to właśnie Boże Narodzenie. Ono wygrywało z orgią bezbożnych totalitaryzmów. I ono wygrywa dzisiaj.
Kto raz zakosztował Bożego Narodzenia, ten wie, gdzie szukać szczęścia, bo ta wiedza wyzwala.

Pięknych, wesołych i zdrowych Świąt Narodzenia Pańskiego!

Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

Ostatnio zmieniany niedziela, 20 grudzień 2015 14:19
sobota, 22 grudzień 2012 09:07

Bajka pod choinkę

Napisane przez

swiatecznynastroj- Jagoda, a ty kim będziesz? – zapytał Michał, gdy wychodzili ze szkoły.


- Aniołem – odpowiedziała zdecydowanie ośmioletnia dziewczynka w zielonej czapeczce.


Pod bramę szkoły podjechał samochód. Jagoda pożegnała się z Michałem i czym prędzej pobiegła do mamy.
Dzisiaj Jagoda miała wyjątkowo dużo do powiedzenia mamie. Pani w szkole opowiadała o tradycji kolędowania. Zaraz po lekcji dzieci postanowiły, że będą w tym roku kolędować. Michał pierwszy oświadczył, że przebiera się za diabła. Jego brat bliźniak – Piotrek też chciał być diabłem, ale w końcu ustalili, że Piotrek przebierze się za śmierć. To nawet bardziej mu się podobało. Jagody koleżanka z ławki – Asia – przypomniała sobie, że widziała w domu na strychu gwiazdę. Jej tata mówił, że to jeszcze z czasów, gdy sam kolędował. Maciek, najwyższy w klasie, najbardziej chciał być turoniem, ale jeśli okazałoby się to niemożliwe, obiecał przebrać się za pastuszka.


Mama Jagody uważnie słuchała opowieści o planach córki. Dzieci chciały kolędować za trzy dni, żeby mieć choć trochę czasu na przygotowanie strojów i szybkie powtórzenie repertuaru. Wcześniej, na lekcjach muzyki, uczyły się gry niektórych kolęd na flecie. Teraz ta umiejętność mogła okazać się wyjątkowo przydatna.


Mama słuchała i rósł jej niepokój o Jagodę. Nie tylko o Jagodę, ale też o Michała, Piotrka, Asię i Maćka. W końcu dzieci chodziły dopiero do drugiej klasy. A zapału do kolędowania miały tyle, że dałyby radę obejść całe miasteczko. Nie chciała jednak zabraniać córce kontynuowania tradycji. Pamiętała, jak sama kolędowała w dzieciństwie, ile było przy tym radości i zabawy. Mama uśmiechała się do wspomnień.
Wieczorem zadzwoniła do rodziców pozostałych dzieci. Podzielali jej obawy. I wtedy mama Jagody wpadła na genialny, jak jej się zdawało, pomysł. W roli opiekuna małych kolędników pójdzie Staś – starszy o kilka lat brat Jagody. Po podjęciu takiej decyzji rodzice mogli w spokoju zacząć myśleć o strojach dla swoich pociech.


Staś, gdy tylko wszedł do domu, wyczuł, że coś się święci. Zdawało mu się, że mama patrzy na niego jakoś dziwnie. Ale przecież poprawił ostatnio jedynkę z polskiego, i to nie byle jak, bo aż na czwórkę, a najbliższe zebranie rodziców miało być za trzy tygodnie.
– Jesteś już dużym, odpowiedzialnym chłopcem, Stasiu – zaczęła mama – zaopiekujesz się siostrą.
Jak się zaraz okazało, nie tylko siostrą, ale też czwórką jej szkolnych przyjaciół spragnionych kolędowania. Mama nawet nie chciała słuchać o możliwości doglądania dzieci przez lornetkę z drugiego końca ulicy. Jagoda patrzyła na brata błagalnym wzrokiem. W końcu Staś uległ, ale pod jednym warunkiem: będzie miał takie przebranie, żeby na pewno nikt go nie rozpoznał.


I tak, Staś został przebrany za pastuszka. Miał długi, wywrócony na lewą stronę kożuch taty, jakąś kędzierzawą perukę, sztuczną, odpowiednio gęstą brodę i opadającą na oczy czapkę-uszankę po dziadku. Całości stroju dopełniała oryginalna zakopiańska ciupaga.
Trzeba przyznać, że rodzice wszystkich dzieci stanęli na wysokości zadania. Stroje były pomysłowe, a umiejętności śpiewania kolęd (Michał, jako najbardziej w tym kierunku uzdolniony, miał przygrywać na flecie) wyćwiczone na tyle, na ile czas pozwolił. Dzieci śpiewały całkiem równo i znały słowa, a jakby czegoś zapomniały, Staś miał im podpowiadać.


Ludzie zaskoczeni otwierali drzwi. Mieli sentyment do kolędników, przypominało im się własne dzieciństwo. Hojnie dawali dzieciom słodycze, jedna pani poczęstowała je nawet ciastem domowej roboty i ciepłą herbatą. Oczywiście zdarzały się też domy, w których kolędnicy nie byli mile widziani. Na szczęście należały one do mniejszości, więc zapał w dzieciach nie gasł.


Staś zawsze trzymał się z tyłu. Gdy przechodzili obok domu któregoś z jego kolegów, rozglądał się uważnie i mocniej naciągał czapkę na oczy. Często spoglądał na zegarek. Kolęd nie śpiewał, udawał tylko, odpowiednio ruszając ustami. Ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
W ostatnim domu, który mieli odwiedzić, mieszkała starsza pani Helena. Od dawna ciężko chorowała, a ostatnio chodziły słuchy, jakoby jej stan się pogorszył.


Jagoda nieśmiało nacisnęła dzwonek. Kolędnicy musieli poczekać dłuższą chwilę, wydawało im się, że pani Helena nie otworzy. Ale wtedy w drzwiach pojawiła się blada staruszka w szlafroku i ciepłych kapciach.


– Chodźcie dzieci, myślałam, że dziś już nikt nie kolęduje – zaprosiła ich do środka.


Z uśmiechem wysłuchała śpiewu małych kolędników. Nie miała nic, czym mogłaby ich poczęstować, ale opowiedziała, jak będąc małą dziewczynką, chodziła z kolędnikami, choć ledwo pamiętała słowa kolęd. Dzieciom trudno było wyobrazić sobie panią Helenę jako małą dziewczynkę. Dziś starszą panią męczył kaszel, widać było, że ma gorączkę.
Staś uważał, że opowieści starszych ludzi są nudne. Dziwił się dzieciom, że tak uważnie słuchają sentymentalnych historii pani Heleny. On przysiadł gdzieś z tyłu i dyskretnie bawił się telefonem komórkowym. Przezornie wyłączył głos. Dostał nawet smsa od Kuby z zapytaniem, gdzie jest, i propozycją, żeby do niego wpadł. Biedny Staś nie mógł przecież napisać, że kolęduje z siostrą i jej przyjaciółmi. Odpisał, że nie może teraz przyjść do Kuby, ponieważ pomaga mamie wieszać firanki.
Gdy wracali do domu, niebo było gwiaździste. Mróz szczypał w dziecięce nosy. Wszyscy po kolei rozchodzili się do domów, tak że w końcu Staś i Jagoda szli sami. Nagle zobaczyli spadającą gwiazdę.


– Pamiętasz Stasiu, babcia mówiła, że gdy spada gwiazda, to znaczy, że ktoś umiera... – przypomniała sobie Jagoda.


Stasiowi dreszcze przeszły po plecach, wydawało mu się, że gwiazda spadła nad domem pani Heleny. Staruszka tak się dzisiaj źle czuła, a on jeszcze udawał, że dla niej śpiewa, a potem ignorował jej opowieści, pisząc smsy do kolegów. Czyżby właśnie stało się najgorsze... Staś miał wyrzuty sumienia, wstydził się swojego zachowania. Ale nie powiedział o tym nikomu.
Przez następne dni ukradkiem przysłuchiwał się rozmowom dorosłych, chcąc dowiedzieć się czegoś o pani Helenie. Ale nie dowiedział się niczego, a martwił się jej stanem zdrowia. Musiał wiedzieć, jak starsza pani się czuje. W końcu postanowił odwiedzić ją ponownie.
Nie wiedział, czy pani Helena go pozna. A jeśli wtedy, podczas kolędowania, wszystko widziała i teraz będzie się na niego złościć... Staś stał przy furtce i czuł, jak zaczyna go boleć brzuch ze strachu. Ale zebrał wszystkie siły i nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyły się prawie natychmiast, jakby pani Helena wiedziała, że chłopiec czeka pod furtką i boi się zadzwonić.


– Chodź Stasiu, zaraz będzie herbata. Czekałam na Ciebie – zaprosiła go do środka. W głębi domu słychać już było gwizd czajnika.

piątek, 21 grudzień 2012 18:58

Skrzeczące riffy kapeli pomarańczowego Gargamela

Napisane przez

janszczepankiewiczOd naszych dziadków już słyszeliśmy, że "jak kogoś chce Pan Bóg pokarać, to mu odbiera rozum". Wbrew oczekiwaniom rozmaitych ateuszy i zwolenników przeciwstawienia duchowi świata materii, dotyczy to także, a może nawet szczególnie, ludzi deklarujących się jako niewierzący. Ateista to zresztą osoba wyjątkowo sfrustrowana istnieniem Boga, którego wypierać musi ze świadomości zaprzeczeniami podobnych do siebie biedaków i bezkarnością kolejnych bluźnierstw oraz łamania niepokojąco logicznie brzmiących przykazań.

Najgorsze, co może wydarzyć się ludziom z natury poczciwym, czyli bez zbytnich trudów otwartym na miłość Boga i dobrze życzącym bliźnim, to hipokryzja i faryzejskie mniemanie, że już są od innych lepsi tak dalece, że więcej przez to im wolno. Często w takich to właśnie przypadkach deklarowane w posiewie dobro wydaje zdumiewająco zły owoc.
W dziełach tworzonych w życiu publicznym w imię miłości słyszymy przecież tak często język nienawiści, a działania deklarowane, jako te prowadzone dla Polski, Kościoła, całej cywilizacji łacińskiej, a nawet wręcz dobroczynne – głównie przynoszą korzyść ich kreatorom, niepomnym powszechnych nieszczęść i strat, których powodem się "przy okazji" stają.
Inaczej mają się sprawy z ludźmi o chorej duszy i poplątanej psychice, dla których otaczający ich świat w potężnej części stanowi jedynie przedmiot niechęci lub wręcz nienawiści. Bardziej lub mniej uświadomionej w przyczynach, bardziej lub mniej skrywanej.
Bywa to czasem związane z przyrodzonymi ułomnościami ciała i psychiki, innym znów razem z doznanymi choćby w dzieciństwie krzywdami, które nienaprawione, stanowić mają usprawiedliwienie na całe życie dla pozbawionego racji ślepego odwetu na normalności.
Pamiętamy, jak wiele zła wydarzyło się w związku z oświeceniowym kwestionowaniem religii, a dalej walką z Kościołem i naprawianiem świata od rewolucji francuskiej, przez III Rzeszę do kończącego powoli swój żywot wschodniego Imperium Zła.
Remedium na nieprawości starego porządku miało być zaprzeczenie Miłości, Prawdzie i Dobru pisanym z dużej litery, bo znajdującym oparcie w poznanym przez ludzi Prawie. Prawie Bożym.


Cóż wyszło z deklarowanej wolności, równości oraz braterstwa, gdy położono nadzieję w swobodzie – niczym nieskrępowanego – wyboru. Gdy przeciwstawiono grzechy gnijących monarchii czy oczywistą niedoskonałość bosko-ludzkiego przecież w swojej budowie Kościoła "robieniu dobrze" przy zaprzeczeniu istnieniu Stwórcy lub ponad poznanym Prawem.
Niewątpliwie Ruch Gargamela jest przedsięwzięciem niestosującym poprawnie znanej z historii zasady, że zło skuteczne, to zło dostatecznie ukryte i zakłamane.


Po pierwsze, w tym właśnie przypadku możemy bez trudu i w przynależnych formach zobaczyć różne słabości, nagromadzone kompleksy, czy wreszcie obecne zawsze na świecie ludzkie nieszczęścia – w wymiarze stricte tragicznym i osobistym.
Po drugie widzimy, jak bardzo bezbronny i w swej istocie żałosny staje się człowiek, który poddany życiowej próbie odwraca się od swoich naturalnych wspólnot. Od wspólnoty rodzinnej, narodowej i wreszcie religijnej, manipulując przy podstawowych wartościach, grając na niskich instynktach własnych i swoich bliźnich.
Jak pełny bólu musi być umysł człowieka, który deklarując tolerancję, jako naczelny wyróżnik swych politycznych działań, i będąc wybrany zrządzeniem demokratycznych obliczeń na posła Rzeczypospolitej, nie tylko może patrzeć na Krzyż obecny u nas od wieków w miejscu publicznym, ale też stara się sprawić dodatkowe przykrości milionom wiernych, którzy w miejscu kultu najściślejszym doznali bezprawnego zamachu na swoje najwyższe dobro. Jak wielka i zapiekła musi być jego nienawiść, odczucie krzywd osobistych i alienacja od jednorodnej w dziewięćdziesięciu kilku procentach wspólnoty Polaków i katolików III Rzeczypospolitej, żeby mentalnie poczuwać się do wspólnoty z człowiekiem łamiącym nie tylko prawo naszego kraju, ale też wszelkie zasady współżycia społecznego, a nawet obecne w szeroko rozumianej kulturze naturalne kanony ludzkich zachowań.
Nikt przecież nie pytał Gargamelowego posła o jego sąd na temat wartości artystycznej drogiego sercom Polaków wizerunku Matki Bożej na Jasnej Górze, bo też o takich kwestiach w przypadku rzeczy bezcennych się nie dyskutuje, a cześć oddawana wykracza dalece poza sam obraz.
Obrzydliwego w tej sytuacji słowa "bohomaz" człowiek ten użył po pierwsze nie adekwatnie, po drugie w najgorszych, wynikających z kontekstu tak zdania, jak sytuacji intencjach. Mogliśmy bez "owijania w bawełnę" usłyszeć, co też mu "w duszy gra", jak bardzo nas nienawidzi.
Zło jest obecne w życiu publicznym III RP, w codziennej egzystencji narodu, w zwyczajnych realizacjach ludzi. Nie omija żadnej ze wspólnot i pojawia się zawsze przy dobru, nawet gdy to jest znaczące i trudne w swojej istocie do kwestionowania. Przeważnie jednak to zło nie jest widoczne jak na dłoni, bo siłę swą czerpie z kamuflowania intencji, z relatywizmu podawanego nie wprost.


Koncerty parlamentarne i osobiste solówki członków w sumie dość smutnej kapeli Pomarańczowego Gargamela pozwalają nam dziś oglądać zwyczajny upadek człowieka – w całym nieszczęściu, przy obnażonej słabości, zdziczeniu uczuć, nieprzejednaniu i nienawiści do świata.
Występy skłonnych do mało psychodelicznych, a bardziej już dewiacyjnych aberracji oraz licealnego ekshibicjonizmu artystów Gargamelowej kapeli możemy podziwiać w mediach, a sami z jeszcze wyraźniej odczuwaną radością szykować się do tradycyjnych polskich świąt Bożego Narodzenia, jak również nadejścia Roku Pańskiego 2013.


Jak dobrze jest być u siebie i czerpać z rodzimej tradycji. Także tej nakazującej historycznie ukształtowaną sarmacką tolerancję w podejściu do pozostających w naszej państwowej wspólnocie osób innego wyznania, narodowości, a nawet głosicieli mieszczących się w granicach prawa i obyczaju – przekonań. W granicach prawa i obyczaju.


Jan Szczepankiewicz
Kraków, 13 grudnia 2012r.
Tekst pochodzi z Biuletynu Świąteczno-Noworocznego Europy Wolnych Ojczyzn

piątek, 21 grudzień 2012 18:45

Niezwykła historia nastoletniego poganina

Napisane przez

(do przemyślenia w czasie świąt)

segat1W latach 1981–1989 Matka Słowa (tak przedstawiła się Matka Boża wizjonerkom) objawiła się w Kibeho: niewielkim miasteczku położonym w Rwandzie. Objawienia w Kibeho zostały przez Kościół katolicki uznane za autentyczne w roku 2001. O tym niezwykłym wydarzeniu było bardzo głośno, a co ważne, miejscowy biskup był jednym z pierwszych, którzy uwierzyli w autentyczność objawień. Powołanie specjalnej komisji diecezjalnej, w skład której wchodzili nie tylko księża, teologowie, ale także świeccy specjaliści – w tym psychiatra, upewniło biskupa, że nie są to histerie przeżywane przez nastoletnie dziewczyny.
Dodajmy, że członkowie komisji prowadzili nie tylko obserwacje, ale także naukowe badania; może nawet nie do końca naukowe, bowiem jak wspomina dr Muremyangango Bonaventure, pewnego dnia schwycił wizjonera za gardło i zwyczajnie zaczął dusić... i kto wie, jak by się to skończyło, gdyby jeden z księży nie oderwał go siłą od wizjonera. Nie mógł bowiem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście ma do czynienia z nadprzyrodzonym zjawiskiem, czy udawaniem?


Mówiąc o autentyczności objawień w Kibeho, musimy podkreślić, że wszystko to, co widzący mówili i przekazywali, było zgodne z nauką Kościoła.
To wszystko spowodowało, że już w roku 2001 ks. bp Augustin Misago ogłosił decyzję Kościoła o autentyczności maryjnych objawień w Kibeho. Są to pierwsze objawienia maryjne na kontynencie afrykańskim. Oczywiście można na ten temat znaleźć sporo informacji np. w sieci, ale polecam książkę pt. "Our Lady of Kibeho. Mary Speaks to the World from the Heart of Africa", której autorką jest Immaculee Ilibagiza.
Niemniej jednak, niejako na marginesie tej niezwykłej historii, miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, niezwykle wzruszające i wręcz zmuszające do głębokiej zadumy, refleksji – jednym słowem, do prawdziwego rachunku sumienia...
Matka Boża objawiła się uczennicom szkoły średniej w Kibeho 28 listopada 1981 (dzień pierwszego objawienia), kilka miesięcy później Jezus objawił się 15-letniemu chłopcu o imieniu Segatashya. Jest to historia niezwykła nie tylko przez to, że doszło do objawienia, ale ze względu na osobę: był to chłopak, który w życiu nie spędził godziny w szkole, a więc absolutny analfabeta. Biblii nie miał w ręku, ponieważ był poganinem, który o chrześcijaństwie nie miał przysłowiowego zielonego pojęcia.


Jego rodzina – piątka dzieciaków, przy czym Senagatashya był najstarszy – należała do najbiedniejszych z biednych: jednoizbowa lepianka, kilka kóz, krowa, niewielkie poletko, na którym uprawiano fasolę. Nocą nie tylko rodzina spała w "domu", ale także krowa. Głód nie był czymś nadzwyczajnym w życiu wizjonera. Jak wspominał ojciec I. Ilibagizy, mimo 15 lat wyglądał na 10, co mogło świadczyć tylko o jednym, że w swoim krótkim życiu jadał co najwyżej jeden, skromny posiłek dziennie... I właśnie do niego przyszedł Jezus.
2 lipca 1982 r. Segatashya poszedł w pole zrywać fasolę, ale strąki wydały mu się dziwnie piękne, nadzwyczaj dojrzałe... zerwał kilka i poszedł na sąsiednie pole, aby zapytać sąsiada, czy i on widzi to samo? Sąsiad powiedział, że strąki jak strąki, fasola jak fasola. "Pewnie za długo przebywałem na słońcu" – pomyślał chłopak, popił wody ze strumyka i usiadł w cieniu (taką wersję wydarzeń przedstawiła jego siostra, której nastolatek opowiadał o tym wszystkim, czego doświadczał). Wtedy usłyszał głos, który był jak "muzyka rozbrzmiewająca w jego sercu". Głos dobiegał z góry, padło pytanie, czy jeżeli przekaże ci wiadomość, poniesiesz ją w świat, do ludzi? Segatashya wiedział, że nie może odmówić, że jest gotów zrobić wszystko, o co zostanie poproszony.


Powiedział tak, jestem gotowy, ale kim jesteś? Ujrzał Jezusa, otrzymał też pierwsze polecenie, sprawdzające go. Jezus powiedział mu, pójdziesz do tych, którzy pracują naprzeciwko domu pana Huberta, powiesz im: "Jezus Chrystus posłał mnie dzisiaj powiedzieć wam, i wszystkim ludziom, odnówcie swe serca. Dzień się zbliża, kiedy ludzkość zacznie doświadczać trudności. Dlatego nie możecie teraz powiedzieć, że nie ostrzegłem was".
Trudno sobie wyobrazić tę scenę: nagi (ubranie stracił, biegnąc ogłosić słowa Jezusa) mikrus przemawia do dorosłych mężczyzn, upominając ich, aby się nawrócili, opamiętali, bo kara coraz bliżej... Jedni chcieli go w tym momencie obić kijami, inni zapytali, a kto cię przysyła? Odpowiedział, że Jezus Chrystus! Bluźnierca! Pijany, opił się bananowym piwem... Nie został pobity przez obcych, ale własny ojciec nie żałował mu razów. Ojciec, podobnie jak syn, był poganinem i słowa o Jezusie, o pokucie nie docierały do niego, uważał, że chłopak uderzył się w głowę... Nawet go związał, aby nie wychodził do ludzi.


Wszystko na próżno. Następnego dnia wokół ich lepianki zaczęli się gromadzić ludzie, chcieli chłopaka zobaczyć, chcieli z nim rozmawiać; chcieli się dowiedzieć jak najwięcej o przesłaniu, które zaczął głosić. Trudno to sobie wyobrazić, ale już następnego dnia Segatashya, rozmawiając z ludźmi, cytował Nowy Testament, odsyłał ich do konkretnych wersów, konkretnych ewangelistów. Przechodził błyskawiczne studia teologiczne...
Spróbujmy sobie to wyobrazić: nastoletni poganin, który nie ma najmniejszego pojęcia o Jezusie, Biblii, chrześcijaństwie – zaczyna przemawiać do ludzi z pewnością kogoś, kto zjadł zęby na studiowaniu Pisma Świętego. Oczywiście, że nikt nie jest w stanie tego wytłumaczyć. W tym przypadku zawodzi "mędrca szkiełko i oko", pozostaje tylko wiara i pokorne przyjęcie do wiadomości, że nastolatek rzeczywiście otrzymał niezwykłą łaskę bezpośredniego kontaktu z Jezusem i Jego Matką. Pierwsze objawienia miał Segatashya w pobliżu rodzinnej lepianki, później – na polecenie Jezusa – dołączył do wizjonerek w Kibeho.

Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że po pierwszych objawieniach wewnątrz szkoły, aby dotrzeć do tysięcy pielgrzymów, zbudowano specjalne podwyższenie, na którym wizjonerzy (widzący?) mieli objawienia; wśród nich Segatashya.
Apel do ludzi, aby się nawracali, czynili pokutę, szczerze się modlili – bo są tacy, którzy tylko udają – aby kochali Boga i bliźnich, były to najważniejsze punkty przesłania, które za pośrednictwem chłopaka skierowane zostało do wszystkich ludzi. Jezus, podobnie jak Maryja, ostrzegał, że dzień kary się zbliża, że jest nieuchronny, jeżeli się ludzie nie opamiętają, nie poprawią.
W czasie jednego z objawień Segatashya widział rzeki pełne krwi, tysiące zakatowanych maczetami ofiar; podobną wizję miała Maria-Claire, jedna z wizjonerek. Dwanaście lat później, w 1994 r., Rwanda spłynęła krwią, kiedy bojówki Hutu wymordowały około miliona Tutsi! Czy była to wojna domowa? Raczej przerażające okrucieństwem etniczne czystki.
Wspomniana przeze mnie I. Ilibagiza ocalała dzięki temu, że pastor ukrył grupę kobiet w łazience. Dr James Orbinski, autor książki "An Imperfect Offerring. Humanitarian Action in the Twenty-First Century" (w ramach organizacji Lekarze Bez Granic przebywał m.in. w Rwandzie), przytacza historię kilkuletniej dziewczynki, którą matka, widząc nadciągających morderców, ukryła w latrynie. Dziecko przeżyło, ale cała rodzina została zarąbana maczetami!


Wspomniałem, że lokalny biskup powołał specjalną komisję , która przez kilka lat towarzyszyła wizjonerom, zapisywała wyniki badań prowadzonych w trakcie objawień; notowano wszystko, co mówili wizjonerzy, i to, co mówiła Matka Boża (później, po skończonym objawieniu). Przeprowadzano wywiady z wizjonerkami i Segatashyą. Dzięki temu ocalała część materiałów, które gromadził dr Bonaventure (w czasie trzech miesięcy ludobójstwa schronił się w Burundi). Ale większość dokumentacji zaginęła w trakcie krwawej jatki, jaką zgotowano milionowi ludzi. Może dlatego uznano tylko trzy osoby, chciaż wizjonerów było więcej.


Na podstawie tego, co zostało uratowane, można dotrzeć do części materiałów dotyczących chłopaka, jego objawień i poczynań, które podejmował na polecenie Jezusa. Niezwykle ważne są zapisy rozmów, które prowadził z Jezusem Segatashya. Chłopak pytał swego boskiego rozmówcę o różne sprawy, podejmował różne tematy, zapytał np., dlaczego mnie wybrałeś i pozwoliłeś, abym przed ludźmi stanął nagi, dlaczego dopuściłeś do ośmieszenia mnie? Jezus mu powiedział, że też, przed ukrzyżowaniem, został rozebrany na oczach tłumu i ośmieszony. A dlaczego wybrał właśnie jego? Aby pokazać całemu światu, na jego przykładzie, że kocha wszystkich ludzi i za wszystkich umarł na krzyżu; dlatego objawił się najbiedniejszemu z biednych, poganinowi. Jezus bowiem nikogo nie odrzuca, nikogo nie potępia, troszczy się o każdego i to bez względu na to, czy wierzy. Umarł za wszystkich!


Ponieważ na grudzień 2012 r. Majowie mieli zapowiedzieć koniec świata (koniec ich kalendarza, a swoją drogą ciekawe, jak tysiące lat temu prymitywna cywilizacja była w stanie opracować taki kalendarz?!), warto zwrócić uwagę na objawienia, w czasie których Segatashya pytał Jezusa o ten właśnie tragiczny finał naszego bytowania na ziemi. Jezus powtórzył to, co jest zapisane w Nowym Testamencie, powiedział, że nie zna dnia... tylko Bóg Ojciec to wie i nikt inny. Dodał też, że gdyby nawet wiedział, kiedy to nastąpi, to i tak zachowałby to w tajemnicy. Ludzie – tłumaczył – mają się nawracać nie ze względu na strach, ale z dobrej woli, kierowani miłością do Boga i drugiego człowieka. Niebo jest dla tych, których serca wypełnione są miłością do Boga.


Mnie osobiście zastanowiło inne stwierdzenie z objawienia, Jezus miał powiedzieć, że koniec przyjdzie nie dlatego, że ludzie są źli, ale dlatego, że Bóg, stwarzając świat, wiedział jednocześnie, że pewnego dnia przyjdzie koniec: "koniec świata nastąpi z ludźmi lub bez nich". Chodzi zatem nie tylko o koniec rodzaju ludzkiego, ale Ziemi jako takiej? Jest dużo opisów końca świata, przerażających wizji, które mogą zmrozić krew w żyłach, ale czy skłoni to ludzi do bycia lepszymi? Nadejdą dni, kiedy pojawią się fałszywi prorocy czyniący cuda i powołujący się na imię Jezusa, ale prowadzący do zguby. Segatashya zapytał więc, jak ich poznać? Odpowiedź była prosta: oni będą wymagać hołdów, czci, a kiedy ja powrócę, czyniąc cuda, nie będzie rozgłosu. Pamiętamy z Ewangelii, że Jezus nie zabiegał o rozgłos. I tak będzie, kiedy powróci. Nie chcę przytaczać innych przykładów, ostatecznie wiemy o co chodzi, jakie jest żądanie Bożego Syna: pokuta, dobre uczynki, miłość do Boga, do bliźniego, szczera modlitwa.
Na polecenie Jezusa Segatashya udał się do Burundi, ale został odesłany przez biskupa. Nie dokonał niczego, ale był posłuszny. Udał się następnie do Zairu, gdzie spędził 2,5 roku, dzieląc się z tysiącami ludzi tym, co Jezus mu powiedział. W Zairze otrzymał dar języków, dzięki czemu mógł dotrzeć do znacznie szerszego grona słuchaczy. Po objawieniach publicznych (2 lipca 1982 – 2 lipca 1983) miał Segatashya jeszcze prywatne, zwłaszcza w czasie pobytu w Zairze, ale po skończonej misji prowadził zwyczajne życie, które dobiegło tragicznego końca w roku 1994. Podobnie jak Marie-Claire, jedna z widzących w Kibeho, został zamordowany.

Segatashya
Ale powrócę jeszcze do czasu, w którym miał objawienia, np. w marcu 1983 r., na prośbę Jezusa, podjął 15-dniowy ścisły post. O tym, że mimo objawień pozostał dzieckiem, świadczy jego prośba skierowana do Jezusa: prosił o... łyżeczkę cukru w herbacie! Dodał za to trzy dni postu. Ktoś się uśmiechnie, ktoś wzruszy ramionami, ale nie śpieszmy się z takimi ocenami. W trakcie postu został poddany mistycznym doświadczeniom, np. koronę cierniową miał mu nałożyć sam Jezus. Wspominał później o straszliwym bólu, kiedy ciernie wbijały mu się głęboko w skórę. Otrzymał też wizję nieba i, zeznając przed komisją, powiedział, że od tego momentu jego jedynym życzeniem jest znaleźć się w niebie; obraz nieba ma zawsze przed oczami i uczyni wszystko, zgodzi się na wszystko, aby się tam dostać.
Nie wiem, jakie jest stanowisko Kościoła w sprawie objawień Segatashya (ostatecznie Kościół uznał objawienia w Kibeho, ale wymienia się tylko trzy wizjonerki), być może nigdy nie zostaną (odpukać) oficjalnie uznane, niemniej jednak warto, zwłaszcza teraz, w okresie świątecznym, wygospodarować sobie czas na małe podsumowanie minionego roku; można cofnąć się jeszcze dalej, dlaczego nie? Warto zastanowić się nad tym, co miało miejsce w Kibeho 30 lat temu.


Warto zastanowić się nad tym, co dzieje się wokół nas: co widzimy, co słyszymy. Jak postępujemy my, jak postępują nasi bliźni (bez względu na kolor skóry, bez względu na religię, status społeczny). Czy jest w nas miłość do Boga, do bliźniego?
Ks. Krzysztof Poświata, michalita pracujący na Białorusi, a prowadzący rekolekcje m.in. w parafii Świętej Trójcy w Windsor, zapytał: czy jesteś gotowy modlić się za swojego wroga? U św. Pawła czytamy:"Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość".


Leszek Wyrzykowski
Windsor

piątek, 21 grudzień 2012 18:39

Tęsknota za nadzieją

Napisane przez

ligezaRozmowa z przyjacielem zaradzi samotności. Kpina bądź wzruszenie ramion skutecznie rozprawią się z głupotą. Książka, muzyka czy film rozwieją mgłę nudy. Bo nuda to rzecz upiorna.
Co prawda niejaki Nietzsche wyraził przekonanie, że nawet bogowie na próżno walczą z nudą, niemniej Friedrich Wilhelm był prawdopodobnie syfilitykiem. Ewentualnie cierpiał na psychozę maniakalno-depresyjną z waskularną demencją. Żaden autorytet. "Bóg umarł" i podobne dyrdymały. Błazenada.
Tak więc rada znajdzie się niemal na wszystko, na nudę również. Wszelako z jednym prawdopodobnie wyjątkiem – mianowicie na limity oplatające nadwiślański system opieki zdrowotnej rady nie ma. Psiocząc na owe limity, wielu pacjentów zapewne wołałoby do nieba o pomstę. Tymczasem wielu milczy. Czemu? Czyżby z powodów owych limitów dotarli już na miejsce?
Tymczasem miłościwie nam panujący premier, zajęty rządzeniem tak bardzo, że najwyraźniej na cokolwiek innego czasu mu już nie wystarcza, ocenia sytuację jako "dość typową pod koniec każdego roku".


Epatowanie obietnicami
O katastrofalnym stanie polskiego systemu ochrony zdrowia pisałem ledwie przed tygodniem i zgadzam się, że tego rodzaju utyskiwania przypominają skakanie po leżącym, ewentualnie kopanie umierającego. Ale tym, którzy płacą, wolno narzekać i wolno wymagać. Tym bardziej, gdy docierające do opinii publicznej zapowiedzi kolejnej reformy, tym razem polegającej na elektronicznym potwierdzaniu uprawnień osób ubezpieczonych, mrożą krew w żyłach, jeżą włosy na głowach, a w niektórych kieszeniach nawet otwierają scyzoryki. W okolicznościach, w jakich uzyskanie specjalistycznej pomocy lekarskiej często graniczy z cudem, gdy lekarz przestał być symbolem zawodu społecznego zaufania, a erozja tego zaufania narosła do poważnego deficytu, epatowanie narodu kolejnymi obietnicami "poprawienia sytuacji" sprawia, iż – jak to ujmował publicysta Maciej Rybiński – znów będą powody, aby "ześmiać się ze śmiechu".
Proszę nie strzelać do posłańca, bo stawiam brytyjskie funty przeciw zgniłym pomidorom: po pierwszym stycznia wielu chorym tym bardziej nie będzie w Polsce do śmiechu, zostaną bowiem całkowicie pozbawieni opieki lekarskiej. Z drugiej zaś strony, Bartosz Arłukowicz znowu poświęci wiele minut swego cennego ministerialnego czasu, by brylując w mediach, przekonywać, że "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało".
Nic się nie stało, ale może coś w końcu drgnie. Przed nami bowiem prawdziwa lawina bankructw, a co za tym idzie – masowych zwolnień, skutkujących alarmującym wzrostem bezrobocia. Oznacza to, że w szybszym niż dotąd tempie krach gospodarczy zaczyna przekładać się na sytuację coraz większej grupy polskich rodzin, zlęknionych i patrzących w przyszłość z prawdziwym przerażeniem. W szerszej perspektywie: gwałtownie maleją wpływy podatkowe do kasy państwowej, konieczność nowelizacji przyszłorocznego budżetu stałą się oczywistością natychmiast po jego uchwaleniu (większością ledwie dwunastu głosów), a powyższe przyznaje nawet najsłynniejszy w świecie specjalista od finansów, to jest Vincent "bez peselu" Rostowski.


Wybory Polaków
Dopowiedzmy, czego Rostowski głośno nie mówi. Mianowicie jeśli chodzi o poziom PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca, zajmujemy 23. miejsce w Unii Europejskiej, zaś same odsetki od zadłużenia, które Polska oddaje wierzycielom, to ponad 42 miliardy złotych rocznie. 42 miliardy samych odsetek, dwie trzecie tego, co w przyszłym roku zaplanowano dla publicznego systemu ochrony zdrowia.
Państwo nie tyle Polakom rdzewieje, co de facto gnije, podczas gdy cały wysiłek chronionych medialnie "elit" wciąż nakierowany jest na przekonywanie ludzi, że jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, a kto mówi inaczej, tego należy zaliczyć do wrednych faszystów, wkładających nienawistnie kij w tryby światłych reform. Wszystko to przekłada się na wybory Polaków. Wszak od maja 2004 roku, czyli od momentu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, z kraju wyjechało według różnych szacunków od półtora do ponad dwóch milionów ludzi. Dziś socjologowie utrzymują, że kolejnych sześć milionów młodych Polaków także chciałoby wyjechać za granicę, by tam podjąć pracę. Witold Gadowski mówi o tym tak: "Jaruzelski i jego pomagierzy, już w połowie lat osiemdziesiątych, zrozumieli, że wywalanie zrewoltowanych rodaków na emigrację jest swoistym wentylem bezpieczeństwa systemu i ochoczo zgadzali się na wydawanie paszportów w jedną stronę. Tym sposobem ponad milion solidarnościowo usposobionych Polaków bezpowrotnie wyjechało na obczyznę. Dziś paszporty posiadamy już w tylnych kieszeniach spodni, jednak to co oferuje młodym ludziom pan Rostowski na spółkę z niezbyt rozgarniętą w rachunkach (vide autostrady i stadiony) rządową kompanią, jako żywo przywodzi na myśl jaruzelszczyński wentyl bezpieczeństwa".
Sanktuaria tożsamości


Ale może w tym miejscu zostawmy na chwilę zapłakany i apatyczny dzień dzisiejszy – po to, by wyjrzeć przez okna wiodące do radosnego jutra. Proszę bardzo, jak tu pięknie: drzewa zrzuciły złotą opończę liści, poranki siwieją szronem i mgłą, srebrzyste wieczory tuli do siebie mroźny księżyc, gwiazdy podszczypują się przyjacielsko, zaś wiatr uśmiecha przyjaźnie, niecierpliwie wyglądając pierwszej gwiazdki. Płatki śniegu przekomarzają się, tuląc do rozgrzanych szyb, a świat mruży oczy w oczekiwaniu. Oto czas, w którym jednoczy nas duch chrześcijaństwa. Czas, w którym dojrzewają ziarna nieskończoności.


Niech zatem blask betlejemskiej nocy wypełni nas nadzieją, a płochy trzask pękającego opłatka pozwoli zrozumieć i wybaczyć. Niech nigdy nie zabraknie nam chleba i człowieka, z którym tym chlebem będziemy mogli się dzielić. Niechaj w tych dniach w nas i wokół nas zagości życzliwość płynąca ze źródła Betlejemskiej Nocy. Niech rodzący się Chrystus pokaże nam, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy, kim tak naprawdę jesteśmy, czego pragniemy, za czym tęsknimy, w co wierzymy oraz jaką właściwie prawdę o sobie i świecie ukrywamy w sanktuariach tożsamości indywidualnej, narodowej i cywilizacyjnej.


Czytelnikom Gońca i Redakcji życzę najcieplejszych słów, najszczerszych życzeń i najlepszych smaków. A poza tym choinek wspinających się do samego nieba, tęczowych bombek, blasku świec oraz pogody ducha, optymizmu i nieustannej superaty uśmiechów w nadchodzącym roku. Oby okazał się lepszy od minionego.


Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 21 grudzień 2012 18:35

Ponoć świat miał się skończyć...

Napisał

kumorAŁapię się na tym, że za dużo pamiętam, a bez pamiętania każdemu jest łatwiej...
A co pamiętam? Kiedy 10 lat temu ktoś pytał, dlaczego to rząd pozwala na eksport kanadyjskich (w zasadzie amerykańskich) miejsc pracy do Azji, odpowiedź polityków była zawsze taka sama; że w czasach globalizacji musimy się z tym pogodzić; że miejsca pracy niewymagające wysokiej wydajności, wykształcenia i zaawansowanych technologii, będą "emigrować". Nie ma jednak powodu do obaw – uspokajano – ponieważ naszym zadaniem jest nowoczesność w domu i zagrodzie – dlatego też nasz system imigracyjny musi przyciągać najtęższe umysły. Niektórzy nawet altruistycznie narzekali, że Kanada drenuje talenty z państw mniej rozwiniętych i to jest nie fair. Pamiętam rozmowę z pewną panią polityk z Oshawa-Whitby – gdzie nomen omen wciąż jeszcze produkuje się jakieś auta – która na pytanie, co rząd Ontario zamierza zrobić, by zatrzymać miejsca pracy w sektorze produkcyjnym, nie kryła, że ten sektor w "dzisiejszych czasach" jest passe i odpowiedzią na wyzwania współczesności są uniwersytety i imigracja osób utalentowanych – to ma nam zapewnić wysoki standard życia i w ogóle powszechną szczęśliwość, kiedy to przechadzać się będziemy w laboratoryjnych kitlach eleganckimi alejami słonecznych miast, wożąc pupy elektrycznymi samochodami.
Już wtedy wiadomo było, że jest to jak najbardziej bezczelne (bezmyślne?) żenienie kitu, bo każdy inżynier powie, iż wysoko zaawansowana technologia najlepiej powstaje na wyciągnięcie ręki, blisko produkcji, a nie "sobie a muzom". Tak czy owak, mieliśmy właśnie dożywać tych pięknych czasów, kiedy nagle okazało się, że nasz system imigracyjny jest niedostosowany do bieżącej sytuacji, bo w Kanadzie nie ma komu robić. Gdzie? Ano przy wydobyciu! W kopalniach! Tak pod ziemią, jak w odkrywce. To są te największe braki. Kanada zawsze była, jest i będzie krajem surowcowym. Nagle okazuje się, że nie powinniśmy sprowadzać żadnych tam talentów lecz robotników wykwalifikowanych, a nawet radzimy talentom już posprowadzanym, by się nieco przekwalifikowały "w dół". Tu mi się przypomniało, że w globalnym świecie przewidzianym przez genialnego Aldousa Huxleya, robota w kopalniach należy do najniższych kast – bodajże wykonują ją delta – u których specjalnie nie pozwala się na wykształcenie całego mózgu.


Jak słusznie wskazują związki zawodowe – ci sprowadzani robotnicy, doraźni czy mniej doraźni, zazwyczaj zarabiają mniej niż ich kanadyjscy koledzy. Na tym polega zresztą urok ich ściągania. Czyli globalizacja w przypadku państw Zachodu zaczyna wyglądać tak, że najpierw wyeksportowaliśmy dobrze płatne miejsca pracy w zaawansowanej technologicznie produkcji – jak przemysł samochodowy, a następnie sprowadzamy robotników do brudnej roboty w kopalniach, do czego rozpuszczeni względnym dobrobytem państwa socjalnego Kanadyjczycy się nie garną. Tym samym standard życia zwykłych pracowników raczej będzie się obniżał niż podnosił. To samo zresztą dotyczy miejsc pracy dla osób bardziej wykształconych, które spokojnie mogą być zajmowane przez sprawnych naukowo Chińczyków czy Hindusów. Proszę zapytać ludzi, którzy w Kanadzie pracowali w zakładach układów scalonych i innych takich. Przeminęło z wiatrem!
Gdzie tutaj jest ten high tech? Bo mi się wydaje, że idzie raczej w tej metodzie o globalne wyrównanie poziomu życia i zarobków poszczególnych warstw społecznych – w naszym przypadku owo równanie do wspólnego mianownika oznacza równanie w dół.


•••


Ponoć świat miał się skończyć 21 grudnia, ale skoro Państwo czytają ten tekst to najwyraźniej Pan Bóg uznał, że to jeszcze nie pora. Co ciekawe, spotkałem ludzi autentycznie zaniepokojonych ową "przepowiednią" Majów. Jest to o tyle dziwne, że większość jest chrześcijanami. Jeśli więc nie wierzymy w to, co Pan Bóg nam dał szczęśliwie w naszej wspaniałej polskiej katolickiej kulturze, to przynajmniej rozeznajmy się na tyle, by nie być podatnym na jakieś njuejdżowe bzdurne półprawdy i ekscytacje. Słowem, jeśli odchodzimy od wiary katolickiej, to zastanówmy się głęboko, w imię czego to robimy, żeby czasem nie okazało się, że w imię własnej ignorancji i głupoty.
Wracając zaś do końca świata, to przepraszam bardzo, a co to za news?! Przecież cała nasza zachodnioeuropejska kultura mówi, że ten świat się skończy. Kiedy? Nie wiadomo, dlatego trzeba być gotowym. Nikt z nas tutaj na stałe nie zostaje, nie ma więc co się zadomawiać, bo nasze życie, niezależnie od tego co tam powypisywano w takich czy innych kalendarzach, i tak dobiegnie końca – zresztą proszę popatrzeć po sobie – jeśli ktoś obserwuje, jak z dnia na dzień robi się młodszy, to gratuluję. I znów, gdybyśmy się tak bardzo nie pogubili i nie byli takimi cywilizacyjnymi analfabetami, tobyśmy wiedzieli, że chrześcijanin powinien się cieszyć na koniec takiego świata – bo to wróży nadejście naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Pozostaje więc sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego bardziej wierzymy w kalendarz Majów, niż w Pismo Święte – bo odpowiedź na to pytanie naprawdę dużo wyjaśnia!
Wesołych Świąt!


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 21 grudzień 2012 18:31

Z OSt FRONTU: Dobra rada

Napisane przez

pruszynskiPodobnież co ósma osoba w USA pracowała u McDonald'sa. Ciekawy jestem, czy są oni lepszymi pracownikami niż ci, co nie pracowali tam? W każdym razie rząd Rumunii zatrudnia ich chętnie, a Wera Kowaliowa, była minister ekonomii Gruzji, bardzo sobie chwaliła trening, jaki tam otrzymała.

Moda na turystykę
Wreszcie ruszył ktoś głową, że można zarabiać sporo na przyjeździe gości i między innymi porządkuje się znów twierdzę Brześć. Na ale jak zwykle u nas, wszystko oparte jest na półprawdzie. Tak, twierdza była nie broniona przez sowieckich żołnierzy, co była oblegana. Natomiast trzy dni broniła się tam załoga polska i zrobienie o tym ekspozycji by zainteresowało Polaków. Niestety, nie tylko w ten sposób ukrywa się historię. Nie wiem tylko, czy turyści z Polski przy okazji pobytu będą pytać się o upamiętnienie wspólnej sowieckiej i niemieckiej defilady, której fotografie są do obejrzenia w licznych albumach.

Wspaniała książka
Redakcja wychodzącego w Brześciu nad Bugiem kwartalnika "Echa Polesia" wydała bardzo ciekawą książkę pt. "Szlakiem nieposłusznych" pióra mieszkającego w USA Leonarda Kosikiewicza, opisującą dolę rodaków pod jarzmem niemieckim i sowieckim oraz działanie niewojskowej organizacji Związek Obrońców Wolności, która zawiązała się po 1945 r. i działała w Brześciu i kilkunastu innych miastach Białorusi.
Autor, który trafił do łagrów, wspomina, że odwilż w ZSRS zaczęła się nie z dobrej woli Chruszczowa, ale w wyniku kłopotów ekonomicznych, bo praca łagierników była w sumie mało wydajna i kosztowna. Dalej było najpierw kilka buntów łagierników już w1953 r., ale później w 1956 r. było ich wiele więcej i one doprowadziły do praktycznego ich rozwiązania.

Czy można dogonić
Co tu dużo mówić, Korea Południowa zadziwia świat. Produkty firm takich jak Samsung czy Hyundai biją się na rynkach świata na równi z produktami z USA czy Europy Zachodniej, a przecież w 1953 roku, gdy zakończyła się tam wojna, było w sumie 50 inżynierów.

Smutna rocznica
90 lat temu malarz Eligiusz Niewiadomski w Zachęcie w Warszawie zastrzelił pierwszego prezydenta Odrodzonej Polski, światowej sławy konstruktora elektrowni wodnych pochodzącego ze Żmudzi Gabriela Narutowicza, który większość swego twórczego życia spędził w Szwajcarii i dorobił się znacznej fortuny.
W czasie I wojny światowej działał wspólnie z Henrykiem Sienkiewiczem i Ignacym Paderewskim w Komitecie Pomocy Polskim Ofiarom Wojny i był po Paderewskim głównym sponsorem tego Komitetu.
W 1919 r. powrócił do Polski, był ministrem robót publicznych i ministrem spraw zagranicznych. Wyboru miało dokonać zgromadzenie narodowe i po kolejnych głosowaniach odpadali kandydaci, którzy otrzymali najmniej głosów. Wreszcie w finale zostali On i również zasłużony dla Polski ordynat hr. Maurycy Zamoyski. Ten podobnie wiele łożył na Polski Komitet Narodowy w Paryżu i był w przyjaźni z wodzem endecji Romanem Dmowskim.
O zwycięstwie Gabriela Narutowicza zdecydowały głosy mniejszości narodowych i ludowców, dla których patriota, ale "magnat", był mało strawny.
Po wyborze prasa endecka rozpoczęła niesamowitą nagonkę na Niego. Głosiła, że to nie polski prezydent, że jest masonem i niewierzącym, ta prasa zresztą od czci i wiary też odsądzała Marszałka Piłsudskiego.
Zarzucano Mu między innymi, że współpracował z Niemcami, a przecież to samo i nawet dłużej robił ukochany przez endecję gen. Haller. Jadącego na zaprzysiężenie do Sejmu młodzi endecy obrzucali śnieżkami i próbowali uniemożliwić dojazd do Sejmu, tak że musiała interweniować polska kawaleria. Ludzie, którzy żyli wówczas, mówili, że zrobiono taką nagonka na Narutowicza, że MUSIAŁ się znaleźć "ktoś", kto do niego strzeli.
Opowiadano mi, że Ignacy Paderewski wysłał do przedstawiciela endecji w Zurychu telegram kategorycznie żądający, by spotkał się z przedstawicielem piłsudczyków i ustalił wspólny program.
Chcąc, nie chcąc, człowiek ten to zrobił, po kilku godzinach dyskusji z przedstawicielem piłsudczyków wysłał do Paderewskiego telegram, gdzie napisał:
uzgodniliśmy nasze stanowiska jesteśmy z nimi w zgodzie, my i oni chcą wolnej i Niepodległej Polski.
Nie dodał, że w innych sprawach mieli nadal odrębne stanowiska.
Kończąc te słowa, zapytam, czemu NIKT nie zamówił Mszy św. za tego wielkiego patriotę? Oczywiście to zrobię sam na... Białorusi. Dodać trzeba, że podobna nagonka na PiS prowadzona przez "Gazetę Wyborczą" i inne wielkie media miała też swój podobny epilog w Łodzi, gdzie zabito pracownika Klubu PiS.
W niedzielę lewica chciała zrobić demonstrację pod Zachętą, która miała być skierowana przeciw "narodowcom" i "faszystom". Okazał się niewypał – mimo nagłośnień przyszło na nią może 300 osób.

Z Krakowa
Znów byłem w dawnej stolicy, Trochę śniegu, zimniej i mniej turystów niż kilka tygodni temu, ale zawsze coś dla nich i samych Krakusów jest.
Na Rynku Głównym dekoracje bożonarodzeniowe i przedświąteczny kiermasz, trochę wyrobów rzemieślniczych, trochę świecidełek na choinkę. Trochę kiosków ze smakowitymi pieczywami, wędlinami oraz kilka wielkich beczek, z których sprzedawali "galicyjski grzaniec", czyli grzane wino z dodatkiem różnych przypraw, jak goździki, majeranek, miód itd.
Całkiem smaczny trunek. Była też scena przy jednym z wyjść z Sukiennic, na której występowały różne zespoły ludowe i dziecięce.
Podobny kiermasz i estrada była przed dworcem kolejowym i też sporo odwiedzających.
Potem odwiedziłem ulice Szeroką, gdzie jest sporo postżydowskich kamienic, żydowskich restauracji oraz cmentarz żydowski.
Tam też mieści się mały hotel w domu, gdzie urodziła się sławna Helena Rubinstein, która stworzyła wielką firmę kosmetyczną, a na dodatek była bardzo propolska i hojnie łożyła na polskie cele.
Dzięki niej odbywały się wielkie polskie bale Polonais Ball w Nowym Jorku. Na nich często bywałem i pamiętam nie tylko jej córkę, ale drugiego wybitnego propolskiego Żyda, pianistę, łodzianina Artura Rubinstei-na, który pięknie na dwa lata przed śmiercią poloneza tam wodził.
W domu Heleny Rubinstein jest dziś sympatyczny hotel i restauracja, ale właśnie tam powinien stanąć jej pomnik. Bardziej niż powinno powstać w Warszawie Muzeum Żydów Polskich...


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 21 grudzień 2012 18:11

Demony cywilizacji

Napisane przez

zaleskiNie mamy na ziemi żadnego odniesienia do potworności egzekucji w Newtown w stanie Connecticut. Morderca przekroczył ludzki wymiar instynktu. Bo to co nam przekazał Stwórca w instynkcie, to ochrona dzieci nawet kosztem ryzyka utraty własnego życia. To uczucie szczególnej opiekuńczości i macierzyństwa posiadają mężczyźni i kobiety. Można polemizować, która płeć bardziej w te uczucia jest zaopatrzona, znamy wiele przypadków, że tak ojciec potrafi samodzielnie wychować dzieci z miłością, jak i matka to wykona skutecznie. Dzieci są skarbem cywilizacji i gwarantem jej dalszego rozwoju i życia. Dlatego zabójstwa dzieci nawet w przypadku działań wojennych zawsze wzbudzają odrazę i wstręt do agresorów. Zdarzało się w historii, że nawet dzikie drapieżne zwierzęta, gdy znalazły zagubione czy porzucone dziecko, otoczyły go opieką i po swojemu "wychowały".


Policja prowadzi śledztwo, szukając nadal motywów działania młodego mordercy. Nam pozostają pytania. Bo jaki zawód wykonywała matka, młoda przecież kobieta, posiadając w domu arsenał broni? Ta kobieta świetnie się tą bronią posługiwała i nauczyła obchodzić się nią swojego syna. Czy była pracownicą policji? CIA ? FBI? Czy jej związek z bronią palną miał inne podłoże? Czy prowadząc syna Adama na strzelnicę, chciała go oderwać od innych pokus? Czy traktowała strzelanie sportowo? Obronnie czy ofensywnie? Już na początku komunikatu zastanowiło mnie, że w strzelaninie nie było rannych. Wszyscy byli trafiani przez profesjonalistę. Ginęli na miejscu. Morderca strzelał celnie i bezwzględnie! To nie były podobne wydarzenia jak w Columbii, gdzie zamachowcy siali pociskami i było wielu rannych. Ten gnojek zabijał precyzyjnie. W dziennikach wyliczają wszystkie przypadki zamachów z użyciem broni palnej. Od Kalifornii przez Las Vegas, New Jersey, do obecnego Newtown. Rozbujano publiczną dyskusję o prawie do posiadania broni w USA. O zasadności tego prawa. Bo właśnie obecnej władzy neokomunistycznej w USA o to chodzi; o rozbrojenie społeczeństwa, które uzbrojone, stanowi poważne zagrożenie dla nowego systemu i dla władz globalnego rządu, którego stolica i administracja ma być w USA. Systemu rządów, który żeby się utrzymać i znaleźć uzasadnienie swoich działań, sięga często do demonicznej perfidii. Zabija, szantażuje, morduje (patrz Polska), kłamie, manipuluje, oszukuje.


Pamiętamy dziwne zawalenie się wieżowców 9/11 nieadekwatne do wyzwolonej energii uderzeń dwóch samolotów. Kilka lat wcześniej w garażach tych budynków eksplodowało 500 kg najpotężniejszego konwencjonalnego materiału wybuchowego w furgonetce. Oberwało się piętro garażu, utworzył się ogromny lej, a budynki stały nadal. Powstaje pytanie, komu zniszczenie World Trade Centre służyło? Podobnie, stymulowane zamachy w Rosji czy w Smoleńsku. Zawsze powinniśmy szukać odpowiedzi na pytanie, kto na tym skorzystał... W czasie wojny w Wietnamie żołnierze pierwszej linii otrzymywali przez zastrzyki stymulanty. Niwelowały hamulce moralne, uczucia wyższe i wzmagały brawurę. Czyż mając tak rozbudowane służby specjalne (około 18 agencji rządowych), trudno jest przygotować delikwenta, uprzednio go wyszukując? Podać środki stymulujące?
Fantazja?


Być może, ale nie jest niemożliwa.Gdy ktoś morduje dzieci, to na pewno ma wyłączony w mózgu element oceny sytuacji i uczucia wyższe. Podejrzewam, że ma również wyłączony instynkt samozachowawczy, gdyż zwykle po wydarzeniach popełnia samobójstwo.
Zamachy w Londynie – 36 ofiar,w spokojnej Norwegii – 82 ofiary, w Szwecji – 32 ofiary, można długo wyliczać. Powstają pytania: co lub kto stymuluje mózgi tych ludzi do tych skrajnych prymitywnych działań.


Nasze dzieci stwardniały uczuciowo. Rodziców traktują jak producentów paszy, którą żarłocznie konsumują, oraz dostawców "kasy" na gadżety i inne zabawki. Przez systemy edukacji są rozpasane, nieobowiązkowe, żyją w swoim wirtualnym świecie, nieakceptując świata dorosłych. Ich mózg atakowany jest ustawiczną agresją na ekranach kin, telewizorni, wreszcie w grach komputerowych. Ich słuch bombardowany pulsem elektronicznych bębnów, wrzasków, anarchicznych tekstów wyrzucanych ochrypłymi głosami mantr o niszczeniu świata, religii, o wyzwoleniu z obowiązujących kanonów porządku, wreszcie w najlepiej lubianym konspiracyjnym rapie o zabijaniu.


"Zabijemy nasze matki niech wąchają od spodu kwiatki" – to są słowa polskiego zespołu "metalowego". A na ekranach komputerów cała masa gier, przy których nasza latorośl, ścierając kapiący z emocji pot, zabija z broni i różnych gadżetów potwory lub "wrogów". Po każdym celnym strzale sylwetka żołnierza bryzga krwią i ofiara przewraca się na grunt. Patrzymy się na nasze dziecko, a ono ładuje następne magazynki wirtualnej broni i strzela do wychodzących zza węgła przeciwników. Czy jest już na etapie, że może strzelać do innych już niewirtualnie?
Dziecko przez lata skutecznie ma wyłączane uczucia wyższe, miłość, koleżeństwo, braterstwo, miłość do świata,otoczenia, aż w końcu zaczyna go nienawidzić. Proces postępuje powoli, z premedytacją i skutecznie. Psychiatrzy, psycholodzy biją na alarm. Ignoruje się ostrzeżenia, bo jest ten stan rzeczy na rękę każdej władzy. Ogłupionej młodzieży, niedokształconej, pozbawionej umiejętności pisania i czytania, nawet liczenia, system potrzebuje do machiny wojennej. Wystarczy wrzucić kilka przekonywających haseł, skusić przygodą, "kasą" i do armii zgłaszają się tysiące ochotników! Sprawdźcie, rodzice, swoją szkolną latorośl, czy wykona proste podliczenie bez użycia kalkulatora lub komputera... Rodzice? Zabiegani, opłacający rachunki, pracujący w dwóch firmach, nieraz na dwa etaty, nie są w stanie poświęcać czasu dzieciom. Młodzież najwyraźniej podzielona na ambitnych "nerdów" i olewających świat bumelantów, którym się należy to, na co mają ochotę. Podzielona na tych, którzy biorą udział z rodzicami w uroczystościach religijnych, i na tych, co strzelają bez wyrzutów sumienia w tłum niewinnych przechodniów, będąc na "haju".


Problem psychiczny Adama Lanzy to problem współczesnej cywilizacji śmierci. Ta cywilizacja przestała się rozwijać w kierunku pokojowego współistnienia. Ta cywilizacja wyzwala demony. I one zaczynają dominować nad światem. A dinozaury pomału odchodzą, nic już nie mogąc przekazać i nauczyć.


Andrzej Załęski, Toronto 19.12.2012

piątek, 21 grudzień 2012 18:02

Daj nam Panie protekcjonizm

Napisane przez

tyminskiWe współczesnym świecie prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw zawsze była wynikiem terapii szokowej. 

Teoria terapii szokowej jest wynikiem eksperymentów amerykańskiej agencji wywiadowczej CIA, w których człowiek pod wpływem szoku wymyślnych tortur zostaje tak zdezorientowany, że traci swoją osobowość i można mu narzucić swoją wolę. Te nieludzkie eksperymenty, zakontraktowane przez CIA w latach 50. i 60. między innymi w kilku szpitalach w Kanadzie, wyszły na jaw i powstała z tego powodu głośna afera (Allen Memorial Hospital i Weyburn Hospital).
Otóż użyto nadmiernej dawki halucynogennego narkotyku LSD w celu całkowitej dezorientacji pacjentów, aby w takim stanie narzucić im całkiem inną osobowość.
Wyniki tych eksperymentów znalazły swoje zastosowanie w geopolityce, gdzie rutynową dywersją obalano rządy kolejnych krajów. Społeczeństwa wprowadzano w stan szokowej zmiany kulturowo-ustrojowej, aby następnie zdezorientowanym obywatelom łatwo narzucić złodziejską prywatyzację przedsiębiorstw państwowych.
Takiego rodzaju postępowanie było powszechne w krajach Ameryki Południowej i we Wschodniej Europie. A obecnie w krajach arabskich.
Opisuje je kanadyjska pisarka Naomi Klein w swej "Doktrynie szoku". Jest to schemat powtarzany tyle razy, że został on opanowany do perfekcji. Te kraje, które nie pozwoliły na terapię szokową i nieuchronną prywatyzację oraz dyktat Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego ze względu na ich silny opór, potraktowano jako kraje faszyzujące, a nawet rozbójnicze.
Polska jest jaskrawym przykładem udanej akcji takiej terapii szokowej oraz grabieżczej prywatyzacji.
Szokiem dla Polski była reforma ustrojowa wprowadzona w 1989 roku przez socjopatę Leszka Balcerowicza, który jeszcze jako magistrant SGPiS wykazywał się całkowitą ignorancją w dziedzinie psychologii gospodarczej i nie rozumiał problemu motywacji ludzi do pracy. Realizowaną zaś "terapię szokową" uzasadniał swym prostackim powiedzeniem, że nie można przeskoczyć przepaści w dwóch skokach.
Ćwierć wieku później widzimy efekty tej akcji. O ile przed 1989 rokiem Polska miała wiele gałęzi przemysłu na przyzwoitym poziomie światowym, to obecnie nasz dumny kraj został sprowadzony do poziomu żebraka. Żyje głównie zasilany zagranicznymi pożyczkami, w tym Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, tworzącymi gigantyczne już i stale rosnące zadłużenie zagraniczne. A instytucje Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, tak jak kiedyś dyktatorskie partie komunistyczne, przyznają się dziś do błędów i wypaczeń. Tak jak kiedyś komuniści, obiecują reformy swoich działań.
W mojej skromnej opinii, po zmianach ustrojowych z socjalizmu na kapitalizm, chłonny rynek zbytu 300 milionów ludzi Wschodniej Europy opóźnił gospodarczą recesję pazernych krajów Zachodu co najmniej o 20 lat.
Dyktat Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego zawsze zalecał globalizację i wolnorynkowość, ponieważ dotowana przez państwo sklerotyczna biurokracja zakładów pracy gospodarki państwowych nie dawała zysków, tylko straty. Podawano liczne przykłady państwowych firm, które traciły pieniądze i utrzymywały się z państwowych dotacji. A przecież nie zawsze inwestycje firm prywatnych są udane. Summa summarum w przestrzeni czasu okazało się, że jedyne kraje, które miały znaczący gospodarczy wzrost, to kraje, które po terapii szokowej stosowały interwencjonizm, czyli protekcjonizm w strategicznych gałęziach swojej gospodarki, takich jak huty, stocznie etc. I nawet przy pomocy taryf celnych chroniły swój młody przemysł. Dobitnym przykładem takiego postępowania są Chiny, Japonia, Korea i Brazylia. Każdy z tych krajów w czasie reform ustrojowych, czyli po terapii szokowej, miał szczęście, że w ich rządach mieli patriotów, którzy potrafili obronić kraj przed atakiem nowoczesnej wojny ekonomicznej. Nawet nie trzeba było do takiej obrony mieć ekonomistów – w Japonii reformy gospodarcze zostały wprowadzone przez prawników, a w Korei i w Chinach przez inżynierów. Kanadyjski ekonomista śp. John Galbraith powiedział, że ekonomia to nauka dla ekonomistów, którzy z tego żyją. Z kolei śp. Marshall McLuhan, słynny kanadyjski guru teorii mass mediów, powiedział, iż "dzisiejszy tyran nie rządzi pałką czy pięścią, ale przebrany na badacza rynku prowadzi swoje stado drogami wygody i komfortu". Celem jest bezbolesne zniewolenie ludzi. Tak jak żaba powoli podgrzewana w garnku z niego nie wyskoczy, aż się ją ugotuje.
Polityka bezmyślnej prywatyzacji, której dokonała grupa władzy w Polsce, jest obecnie ostro krytykowana przez wielu ekonomistów. Na przykład amerykański ekonomista Ian Bremmer, w swojej nowej książce pt. "Każdy naród dla siebie" (2012), mówi tak: "pomijając własną ważność, akceptacja wymuszanych przez Amerykanów rozwiązań nie jest zawsze najlepszą drogą. Nie każdy kraj w stanie rozwoju jest gotowy do wielopartyjnej demokracji i wielkiej prywatyzacji ściśle regulowanej gospodarki.
Amerykańscy twórcy zagranicznej polityki muszą zrobić więcej, niż tylko zrozumieć ten fakt. Muszą oni pozwolić na lokalne rozwiązania dla lokalnych problemów. Adaptacja do zmiennych sytuacji oznacza unikanie doktrynalnego postępowania w obliczu wyzwań dla danego kraju".
Niestety, Polska nie miała patriotycznego rządu od 1944 roku, kiedy to cały powojenny rząd Polski został porwany przez Stalina do Moskwy, gdzie w typowo komunistycznym procesie pokazowym skazano jego członków na wieloletnie kary więzienia. I natychmiast zastąpiła ich grupa polskojęzycznych Żydów, specjalnie do tego celu przygotowanych przez Sowietów. To ich dzieci i wnuczkowie, z poparciem już krajów Zachodu, niezmiennie rządzą Polakami od 1944 roku. Współcześnie przy pomocy proporcjonalnej ordynacji wyborczej, którą się zawsze narzuca podbitym narodom. Żydzi w polskim rządzie po prostu spełniają swoją kulturową cechę pośredników dla możnych świata, z czego czerpią wymierne korzyści. To dlatego dyrektywy BŚ i MFW są natychmiast przez nich posłusznie wprowadzane z życie. Takie hasła jak globalizacja, prywatyzacja, deregulacja.
Natomiast potępiany i tępiony jest interwencjonizm, czyli protekcjonizm. Narzędzie powszechnie stosowane przez kraje rozwinięte w pierwszych dekadach ich rozwoju. Na dolarowych banknotach USA widzimy głównie wizerunki ich prezydentów. Wyjątkiem jest wizerunek Alexandra Hamiltona (1755–1804), który był sekretarzem skarbu i orędownikiem protekcjonizmu. Był on prawdziwym architektem nowoczesnej amerykańskiej gospodarki. Gdyby nie on, to pod presją zagranicznej konkurencji ówczesna Ameryka nie miała szans, aby rozwinąć strategiczne gałęzie swojego przemysłu, co później pozwoliło na rozwój globalnych firm, które dziś dominują świat w obszarach swej działalności. Hamilton przygotował dla Kongresu USA "Raport na temat produkcji", gdzie zaproponował ekonomiczną strategię rozwoju dla młodego kraju. W tym raporcie argumentował, że całe "gałęzie przemysłu w swoich zarodkach" muszą mieć opiekę i pomoc rządu, dopóki nie staną na swoich nogach. Podobnie jak dziesięcioletnie dziecko, które nie jest w stanie konkurować z dorosłymi i potrzebuje edukacji, opieki i pomocy, czyli protekcji.
Raport Hamiltona nie tylko wzywał do protekcjonizmu, ale także zalecał publiczne inwestycje w infrastrukturę, takie jak budowanie kanałów wodnych czy też dróg, rozwój własnego systemu bankowego i emisje oszczędnościowych bonów przez rząd USA. Ale przede wszystkim nawoływał do protekcjonizmu. Był to główny plan kontynuowany przez kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Jeśli Hamilton, już jako minister jakiegoś kraju, to samo by powiedział dzisiaj, to stałby się obiektem ataku i ciężkiej krytyki za taką herezję. Jego kraj z pewnością by nie dostał pożyczek od BŚ i MFW. Jak powszechnie wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dziś gospodarka USA jest tak silna, że nie potrzebuje protekcji, tylko rynków zbytu, i wszelkie objawy protekcjonizmu są natychmiast tępione.
Zmarli prezydenci USA nie mogą nam nic podpowiedzieć. Ale gdyby mogli, toby nam powiedzieli, że działalność kolejnych rządów w Polsce przez ostatnie ćwierć wieku jest dokładnie sprzeczna z tym, co oni robili, aby zmienić niskiej rangi gospodarkę kraju rolniczego opartą na pracy murzyńskich niewolników na największa gospodarkę na świecie. A jako punkt wyjściowy takiej niskiej rangi ekonomicznej jest wyssana ekonomicznie, nasza zniewolona Polska.
Nie tylko Stany Zjednoczone praktykowały protekcjonizm we wczesnych latach swego rozwoju. Wszystkie bogate dziś kraje używały narzędzi protekcjonizmu. Używały też państwowych dotacji do rozwoju swoich młodych przemysłów. Wiele z nich (Anglia, Finlandia, Korea, Japonia) nawet ostro ograniczało zagraniczne inwestycje. Kilka krajów (Austria, Finlandia, Francja, Singapur) używało nawet państwowych przedsiębiorstw do budowy swoich gospodarek. Finlandia we wczesnym okresie rozwoju gospodarczego wręcz uważała, że przedsiębiorstwa, które mają ponad 20 proc. zagranicznego kapitału, są dla niej niebezpieczne. Nawet Kanada w latach 70. stawiła opór imperialistycznej ekspansji swego potężnego sąsiada. Kanadyjski premier socjalista śp. Pierre Elliott Trudeau wzmocnił wtedy politykę protekcjonizmu państwowego. Wzmocnił także rolę związków zawodowych, aby Kanadyjczycy zatrudnieni przez firmy amerykańskie nie cierpieli z powodu wyzysku. Wymagało to przede wszystkim empatycznego patriotyzmu. Oraz wiele dyplomatycznych zdolności do trudnych negocjacji. W wyniku tej polityki do dzisiaj wszystkie banki są w rękach Kanadyjczyków. Mają dobre zyski i nigdy nie padają.
To ironia losu, że w ostatnich 30. latach bogate kraje nie skorzystały z dyktatu wolnorynkowości i globalizacji. Bo założenia wolnorynkowe są błędne. Większość bogatych krajów użyła protekcjonizmu we wczesnych latach swego rozwoju. W tym samym czasie polityka wolnego rynku promowana przez tzw. liberałów, zahamowała wzrost i zwiększyła nierówność dochodów pomiędzy krajami bogatymi a tymi krajami biednymi, które przeszły reformy ustrojowe. A wzrost gospodarczy bogatych krajów w czasie ostatnich 30. lat jest bardzo mały. Niewiele krajów skorzystało z "dobrodziejstwa" wolnego rynku i niewiele z niego skorzysta w przyszłości. Dlatego protekcjonizm jest konieczny i dobry dla Kanady i dla Polski.
Aby chronić te miejsca pracy, które mamy. I aby gwałtownie stworzyć nowe miejsca pracy w strategicznych kierunkach rozwoju. Kierunkach wyselekcjonowanych na podstawie naszych naturalnych atutów, które jeszcze nam zostały po złodziejskiej prywatyzacji, tendencyjnie wymuszanej przez ostatnie ćwierć wieku.


Stanisław Tymiński
2012-12-08
Acton, Kanada
www.rzeczpospolita.com

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.