Od naszych dziadków już słyszeliśmy, że "jak kogoś chce Pan Bóg pokarać, to mu odbiera rozum". Wbrew oczekiwaniom rozmaitych ateuszy i zwolenników przeciwstawienia duchowi świata materii, dotyczy to także, a może nawet szczególnie, ludzi deklarujących się jako niewierzący. Ateista to zresztą osoba wyjątkowo sfrustrowana istnieniem Boga, którego wypierać musi ze świadomości zaprzeczeniami podobnych do siebie biedaków i bezkarnością kolejnych bluźnierstw oraz łamania niepokojąco logicznie brzmiących przykazań.
Najgorsze, co może wydarzyć się ludziom z natury poczciwym, czyli bez zbytnich trudów otwartym na miłość Boga i dobrze życzącym bliźnim, to hipokryzja i faryzejskie mniemanie, że już są od innych lepsi tak dalece, że więcej przez to im wolno. Często w takich to właśnie przypadkach deklarowane w posiewie dobro wydaje zdumiewająco zły owoc.
W dziełach tworzonych w życiu publicznym w imię miłości słyszymy przecież tak często język nienawiści, a działania deklarowane, jako te prowadzone dla Polski, Kościoła, całej cywilizacji łacińskiej, a nawet wręcz dobroczynne – głównie przynoszą korzyść ich kreatorom, niepomnym powszechnych nieszczęść i strat, których powodem się "przy okazji" stają.
Inaczej mają się sprawy z ludźmi o chorej duszy i poplątanej psychice, dla których otaczający ich świat w potężnej części stanowi jedynie przedmiot niechęci lub wręcz nienawiści. Bardziej lub mniej uświadomionej w przyczynach, bardziej lub mniej skrywanej.
Bywa to czasem związane z przyrodzonymi ułomnościami ciała i psychiki, innym znów razem z doznanymi choćby w dzieciństwie krzywdami, które nienaprawione, stanowić mają usprawiedliwienie na całe życie dla pozbawionego racji ślepego odwetu na normalności.
Pamiętamy, jak wiele zła wydarzyło się w związku z oświeceniowym kwestionowaniem religii, a dalej walką z Kościołem i naprawianiem świata od rewolucji francuskiej, przez III Rzeszę do kończącego powoli swój żywot wschodniego Imperium Zła.
Remedium na nieprawości starego porządku miało być zaprzeczenie Miłości, Prawdzie i Dobru pisanym z dużej litery, bo znajdującym oparcie w poznanym przez ludzi Prawie. Prawie Bożym.
Cóż wyszło z deklarowanej wolności, równości oraz braterstwa, gdy położono nadzieję w swobodzie – niczym nieskrępowanego – wyboru. Gdy przeciwstawiono grzechy gnijących monarchii czy oczywistą niedoskonałość bosko-ludzkiego przecież w swojej budowie Kościoła "robieniu dobrze" przy zaprzeczeniu istnieniu Stwórcy lub ponad poznanym Prawem.
Niewątpliwie Ruch Gargamela jest przedsięwzięciem niestosującym poprawnie znanej z historii zasady, że zło skuteczne, to zło dostatecznie ukryte i zakłamane.
Po pierwsze, w tym właśnie przypadku możemy bez trudu i w przynależnych formach zobaczyć różne słabości, nagromadzone kompleksy, czy wreszcie obecne zawsze na świecie ludzkie nieszczęścia – w wymiarze stricte tragicznym i osobistym.
Po drugie widzimy, jak bardzo bezbronny i w swej istocie żałosny staje się człowiek, który poddany życiowej próbie odwraca się od swoich naturalnych wspólnot. Od wspólnoty rodzinnej, narodowej i wreszcie religijnej, manipulując przy podstawowych wartościach, grając na niskich instynktach własnych i swoich bliźnich.
Jak pełny bólu musi być umysł człowieka, który deklarując tolerancję, jako naczelny wyróżnik swych politycznych działań, i będąc wybrany zrządzeniem demokratycznych obliczeń na posła Rzeczypospolitej, nie tylko może patrzeć na Krzyż obecny u nas od wieków w miejscu publicznym, ale też stara się sprawić dodatkowe przykrości milionom wiernych, którzy w miejscu kultu najściślejszym doznali bezprawnego zamachu na swoje najwyższe dobro. Jak wielka i zapiekła musi być jego nienawiść, odczucie krzywd osobistych i alienacja od jednorodnej w dziewięćdziesięciu kilku procentach wspólnoty Polaków i katolików III Rzeczypospolitej, żeby mentalnie poczuwać się do wspólnoty z człowiekiem łamiącym nie tylko prawo naszego kraju, ale też wszelkie zasady współżycia społecznego, a nawet obecne w szeroko rozumianej kulturze naturalne kanony ludzkich zachowań.
Nikt przecież nie pytał Gargamelowego posła o jego sąd na temat wartości artystycznej drogiego sercom Polaków wizerunku Matki Bożej na Jasnej Górze, bo też o takich kwestiach w przypadku rzeczy bezcennych się nie dyskutuje, a cześć oddawana wykracza dalece poza sam obraz.
Obrzydliwego w tej sytuacji słowa "bohomaz" człowiek ten użył po pierwsze nie adekwatnie, po drugie w najgorszych, wynikających z kontekstu tak zdania, jak sytuacji intencjach. Mogliśmy bez "owijania w bawełnę" usłyszeć, co też mu "w duszy gra", jak bardzo nas nienawidzi.
Zło jest obecne w życiu publicznym III RP, w codziennej egzystencji narodu, w zwyczajnych realizacjach ludzi. Nie omija żadnej ze wspólnot i pojawia się zawsze przy dobru, nawet gdy to jest znaczące i trudne w swojej istocie do kwestionowania. Przeważnie jednak to zło nie jest widoczne jak na dłoni, bo siłę swą czerpie z kamuflowania intencji, z relatywizmu podawanego nie wprost.
Koncerty parlamentarne i osobiste solówki członków w sumie dość smutnej kapeli Pomarańczowego Gargamela pozwalają nam dziś oglądać zwyczajny upadek człowieka – w całym nieszczęściu, przy obnażonej słabości, zdziczeniu uczuć, nieprzejednaniu i nienawiści do świata.
Występy skłonnych do mało psychodelicznych, a bardziej już dewiacyjnych aberracji oraz licealnego ekshibicjonizmu artystów Gargamelowej kapeli możemy podziwiać w mediach, a sami z jeszcze wyraźniej odczuwaną radością szykować się do tradycyjnych polskich świąt Bożego Narodzenia, jak również nadejścia Roku Pańskiego 2013.
Jak dobrze jest być u siebie i czerpać z rodzimej tradycji. Także tej nakazującej historycznie ukształtowaną sarmacką tolerancję w podejściu do pozostających w naszej państwowej wspólnocie osób innego wyznania, narodowości, a nawet głosicieli mieszczących się w granicach prawa i obyczaju – przekonań. W granicach prawa i obyczaju.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 13 grudnia 2012r.
Tekst pochodzi z Biuletynu Świąteczno-Noworocznego Europy Wolnych Ojczyzn
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!