Rozmowa z przyjacielem zaradzi samotności. Kpina bądź wzruszenie ramion skutecznie rozprawią się z głupotą. Książka, muzyka czy film rozwieją mgłę nudy. Bo nuda to rzecz upiorna.
Co prawda niejaki Nietzsche wyraził przekonanie, że nawet bogowie na próżno walczą z nudą, niemniej Friedrich Wilhelm był prawdopodobnie syfilitykiem. Ewentualnie cierpiał na psychozę maniakalno-depresyjną z waskularną demencją. Żaden autorytet. "Bóg umarł" i podobne dyrdymały. Błazenada.
Tak więc rada znajdzie się niemal na wszystko, na nudę również. Wszelako z jednym prawdopodobnie wyjątkiem – mianowicie na limity oplatające nadwiślański system opieki zdrowotnej rady nie ma. Psiocząc na owe limity, wielu pacjentów zapewne wołałoby do nieba o pomstę. Tymczasem wielu milczy. Czemu? Czyżby z powodów owych limitów dotarli już na miejsce?
Tymczasem miłościwie nam panujący premier, zajęty rządzeniem tak bardzo, że najwyraźniej na cokolwiek innego czasu mu już nie wystarcza, ocenia sytuację jako "dość typową pod koniec każdego roku".
Epatowanie obietnicami
O katastrofalnym stanie polskiego systemu ochrony zdrowia pisałem ledwie przed tygodniem i zgadzam się, że tego rodzaju utyskiwania przypominają skakanie po leżącym, ewentualnie kopanie umierającego. Ale tym, którzy płacą, wolno narzekać i wolno wymagać. Tym bardziej, gdy docierające do opinii publicznej zapowiedzi kolejnej reformy, tym razem polegającej na elektronicznym potwierdzaniu uprawnień osób ubezpieczonych, mrożą krew w żyłach, jeżą włosy na głowach, a w niektórych kieszeniach nawet otwierają scyzoryki. W okolicznościach, w jakich uzyskanie specjalistycznej pomocy lekarskiej często graniczy z cudem, gdy lekarz przestał być symbolem zawodu społecznego zaufania, a erozja tego zaufania narosła do poważnego deficytu, epatowanie narodu kolejnymi obietnicami "poprawienia sytuacji" sprawia, iż – jak to ujmował publicysta Maciej Rybiński – znów będą powody, aby "ześmiać się ze śmiechu".
Proszę nie strzelać do posłańca, bo stawiam brytyjskie funty przeciw zgniłym pomidorom: po pierwszym stycznia wielu chorym tym bardziej nie będzie w Polsce do śmiechu, zostaną bowiem całkowicie pozbawieni opieki lekarskiej. Z drugiej zaś strony, Bartosz Arłukowicz znowu poświęci wiele minut swego cennego ministerialnego czasu, by brylując w mediach, przekonywać, że "nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało".
Nic się nie stało, ale może coś w końcu drgnie. Przed nami bowiem prawdziwa lawina bankructw, a co za tym idzie – masowych zwolnień, skutkujących alarmującym wzrostem bezrobocia. Oznacza to, że w szybszym niż dotąd tempie krach gospodarczy zaczyna przekładać się na sytuację coraz większej grupy polskich rodzin, zlęknionych i patrzących w przyszłość z prawdziwym przerażeniem. W szerszej perspektywie: gwałtownie maleją wpływy podatkowe do kasy państwowej, konieczność nowelizacji przyszłorocznego budżetu stałą się oczywistością natychmiast po jego uchwaleniu (większością ledwie dwunastu głosów), a powyższe przyznaje nawet najsłynniejszy w świecie specjalista od finansów, to jest Vincent "bez peselu" Rostowski.
Wybory Polaków
Dopowiedzmy, czego Rostowski głośno nie mówi. Mianowicie jeśli chodzi o poziom PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca, zajmujemy 23. miejsce w Unii Europejskiej, zaś same odsetki od zadłużenia, które Polska oddaje wierzycielom, to ponad 42 miliardy złotych rocznie. 42 miliardy samych odsetek, dwie trzecie tego, co w przyszłym roku zaplanowano dla publicznego systemu ochrony zdrowia.
Państwo nie tyle Polakom rdzewieje, co de facto gnije, podczas gdy cały wysiłek chronionych medialnie "elit" wciąż nakierowany jest na przekonywanie ludzi, że jest dobrze, będzie jeszcze lepiej, a kto mówi inaczej, tego należy zaliczyć do wrednych faszystów, wkładających nienawistnie kij w tryby światłych reform. Wszystko to przekłada się na wybory Polaków. Wszak od maja 2004 roku, czyli od momentu wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, z kraju wyjechało według różnych szacunków od półtora do ponad dwóch milionów ludzi. Dziś socjologowie utrzymują, że kolejnych sześć milionów młodych Polaków także chciałoby wyjechać za granicę, by tam podjąć pracę. Witold Gadowski mówi o tym tak: "Jaruzelski i jego pomagierzy, już w połowie lat osiemdziesiątych, zrozumieli, że wywalanie zrewoltowanych rodaków na emigrację jest swoistym wentylem bezpieczeństwa systemu i ochoczo zgadzali się na wydawanie paszportów w jedną stronę. Tym sposobem ponad milion solidarnościowo usposobionych Polaków bezpowrotnie wyjechało na obczyznę. Dziś paszporty posiadamy już w tylnych kieszeniach spodni, jednak to co oferuje młodym ludziom pan Rostowski na spółkę z niezbyt rozgarniętą w rachunkach (vide autostrady i stadiony) rządową kompanią, jako żywo przywodzi na myśl jaruzelszczyński wentyl bezpieczeństwa".
Sanktuaria tożsamości
Ale może w tym miejscu zostawmy na chwilę zapłakany i apatyczny dzień dzisiejszy – po to, by wyjrzeć przez okna wiodące do radosnego jutra. Proszę bardzo, jak tu pięknie: drzewa zrzuciły złotą opończę liści, poranki siwieją szronem i mgłą, srebrzyste wieczory tuli do siebie mroźny księżyc, gwiazdy podszczypują się przyjacielsko, zaś wiatr uśmiecha przyjaźnie, niecierpliwie wyglądając pierwszej gwiazdki. Płatki śniegu przekomarzają się, tuląc do rozgrzanych szyb, a świat mruży oczy w oczekiwaniu. Oto czas, w którym jednoczy nas duch chrześcijaństwa. Czas, w którym dojrzewają ziarna nieskończoności.
Niech zatem blask betlejemskiej nocy wypełni nas nadzieją, a płochy trzask pękającego opłatka pozwoli zrozumieć i wybaczyć. Niech nigdy nie zabraknie nam chleba i człowieka, z którym tym chlebem będziemy mogli się dzielić. Niechaj w tych dniach w nas i wokół nas zagości życzliwość płynąca ze źródła Betlejemskiej Nocy. Niech rodzący się Chrystus pokaże nam, skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy, kim tak naprawdę jesteśmy, czego pragniemy, za czym tęsknimy, w co wierzymy oraz jaką właściwie prawdę o sobie i świecie ukrywamy w sanktuariach tożsamości indywidualnej, narodowej i cywilizacyjnej.
Czytelnikom Gońca i Redakcji życzę najcieplejszych słów, najszczerszych życzeń i najlepszych smaków. A poza tym choinek wspinających się do samego nieba, tęczowych bombek, blasku świec oraz pogody ducha, optymizmu i nieustannej superaty uśmiechów w nadchodzącym roku. Oby okazał się lepszy od minionego.
Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!