farolwebad1

A+ A A-
piątek, 14 grudzień 2012 15:52

"Plan Balcerowicza" – szok gospodarczy dla Polski

Napisane przez

tyminskiDziś już wiemy, że w czasie zmiany ustrojowej w Polsce, narzucony Polsce plan gospodarczy zwany "planem Balcerowicza", był niszczący dla naszej gospodarki i naszego społeczeństwa. Był to nader perfidny wariant popularnej terapii szokowej, historycznie stosowanej w wielu innych krajach.

Tzw. plan Balcerowicza był klonem, wymuszanym przez Zachód na czele z USA na krajach słabiej rozwiniętych i zadłużonych, agendy Consensusu Waszyngtońskiego. Jego rzeczywistym celem było otwarcie rynków tych krajów, w tym zwłaszcza rynków finansowych, dla ich nieograniczonej eksploatacji przez Zachód. Podstawowe założenia tego klonu opracował na wiosnę 1989 roku przedstawiciel żydowskiej oligarchii finansowej w USA, słynny spekulant George Soros. Jego plan "terapii szokowej" zakładał przejęcie w zamian za długi polskiego przemysłu państwowego oraz drastyczne cięcia wydatków publicznych, a socjalnych przede wszystkim. Plan "terapii szokowej" Sorosa został zaakceptowany zarówno przez przedstawicieli komunistycznego rządu Mieczysława Rakowskiego, jak i grupę tzw. solidarnościowych "doradców" na czele z Bronisławem Geremkiem. Ten fakt udokumentował G. Soros w swej książce "Underwriting Democracy", opublikowanej w Nowym Jorku w 1991 roku. Dość szczegółowo omówił w niej swoją rolę w tzw. transformacji ustrojowej komunizmu – od założenia w Polsce swej Fundacji Batorego w 1988 i spotkania z gen. Wojciechem Jaruzelskim, po przedstawienie idei terapii szokowej komunistycznemu premierowi M. Rakowskiemu.
Ostateczną wersję planu "terapii szokowej" Sorosa opracował sponsorowany przez niego hochsztapler ekonomiczny z Harvardu Jeffrey Sachs. Kilka lat później odszedł on w zapomnienie za machlojki z funduszem 350 milionów dolarów przeznaczonym przez rząd USA na pomoc w reformach w Rosji. Skończyło się to likwidacją tego programu i ugodową karą 26 milionów dol. opłaconą przez Uniwersytet Harvarda. W opublikowanym w 2006 roku polskim tłumaczeniu książki J. Sachsa "Koniec walki z nędzą", przedstawił on szczegółowo okoliczności powstania ostatecznej wersji planu. W czerwcu już po częściowo wolnych wyborach wraz z przedstawicielem Międzynarodowego Funduszu Walutowego Davidem Liptonem, w redakcji informacyjnej "Gazety Wyborczej" powstał ostatecznie tzw. plan Balcerowicza – "Pracowaliśmy całą noc do świtu, a w końcu wydrukowaliśmy piętnastostronicowy tekst, w którym przedstawiliśmy zasadnicze koncepcje i planowany chronologiczny porządek reform". Po jego akceptacji przez "triumwirat "Solidarności", jak J. Sachs nazywa Adama Michnika, Jacka Kuronia i Bronisława Geremka, i końcowej akceptacji Lecha Wałęsy, decydująca okazała się rozmowa w sierpniu 1989 roku z desygnowanym do roli nowego premiera T. Mazowieckim. "Musiał znaleźć kogoś, kto naprawdę byłby w stanie podjąć się tak ogromnego wysiłku. Wspomniał o Leszku Balcerowiczu, którego nie znałem – pisze J. Sachs. – W końcu to właśnie Balcerowicz pokierował wykonaniem trudnych zadań gospodarczych." Plan w wersji J. Sachsa w ostatecznej wersji został zaakceptowany na jesieni 1989 roku przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Wszedł do realizacji w zaakceptowanym przez Sejm pakiecie 11 ustaw, a nazwano go "planem Balcerowicza", choć sam Balcerowicz nigdy nie miał nic wspólnego z jego stworzeniem.


Balcerowicz urodził się w 1947 roku w gospodarstwie średniorolnym. Dość wcześnie pokazał swój talent do abstrakcji cyfrowych i pewnie dzięki temu ukończył nie tylko studia magisterskie na SGPiS, ale nawet studia doktoranckie. To ogromny jego awans społeczno-zawodowy. Na studiach w SGPiS Balcerowicz zajmował się głównie ekonomią polityczną socjalizmu. Jak wspomina doc. Józef Kossecki, który poznał Balcerowicza na swoim seminarium w gmachu Komitetu Warszawskiego PZPR w 1980 roku, wykazał on całkowitą ignorancję w dziedzinie psychologii gospodarczej – w ogóle nie rozumiał problemu motywacji ludzi do pracy. Ta ignorancja mu została. Podczas swojego "szkolenia" w USA uchwycił tylko sprawę walki z inflacją. Bo to było najbardziej kompatybilne z ekonomią marksistowską, która stale borykała się z problemem komunistycznej "gospodarki niedoboru". Problem konieczności dławienia popytu w gospodarce socjalistycznej, w związku ze stałymi w niej niedoborami podaży, był bowiem nieustający. W 1980 roku Balcerowicz głosił bardzo oryginalną tezę, że Polskę zbawią banki. Trzeba przyznać, że temu podejściu został wierny.
Wąska specjalizacja w dziedzinie finansów, za to bez uczuć emocjonalnych, czy też poczucia winy za krzywdy powstałe ze swoich działań, wskazuje na cechy psychopatyczne osobowości, a nawet na psychopatię. Psychopatię, czyli chorobę psychiczną, która jest niebezpieczna, ale nie wymaga hospitalizacji. Takiego właśnie człowieka potrzebowali do terapii szokowej w Polsce jej autorzy – USA i Zachód, amerykańska oligarchia finansowa, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Potrzebowali kogoś miernego, ale za to posłusznego i wiernego. Chłopskiego socjopatę z tytułem doktora ekonomii, czapkującego możnym tego świata.


Kiedy w 1990 roku zostałem zarejestrowany jako kandydat na prezydenta, Leszek Balcerowicz od samego początku kampanii wyborczej był moim ulubionym "chłopcem do bicia". Donoszono mi z kuluarów Sejmu, że narzekał z tego powodu, ponieważ nigdy nie spodziewał się żadnej krytyki. Na każdym wiecu wyborczym powtarzałem hasło, które później przywłaszczył sobie Andrzej Lepper, "Balcerowicz musi odejść". A było go za co bić. Za stały kurs dolara. Za podatek obrotowy. Za popiwek. Za chęć przekazania polskich banków w ręce zagranicznych inwestorów. Za niszczenie banków spółdzielczych. I za blokadę w tym samym czasie wszelkich inicjatyw powstania nowych banków, takich jak Bank Solidarności przy Stoczni Gdańskiej.
Już w pierwszym roku tych okrutnych działań doprowadził on do spadku GDP o 40 proc., ale pozorował sukces "kreatywną" księgowością. W czasach komunizmu w Polsce, w czasie centralnie sterowanej gospodarki, największym problemem przedsiębiorstw państwowych było zaopatrzenie w surowce. A więc dyrektorzy tych przedsiębiorstw "chomikowali" znaczne zapasy, aby mieć ciągłość produkcji. Przy stałym kursie dolara, Balcerowicz przewaloryzował te zapasy w złotówkach, aby pokazać, że jego działanie jest sukcesem dla Polski. Był to księgowy szwindel na skalę kraju, którego obywatele nagle poczuli wielką biedę i strach o swoje miejsca pracy. Czuł się silny, ponieważ rząd amerykański zabezpieczał kurs złotówki funduszem stabilizacyjnym na miliard dolarów. Fundusz ten nigdy nie był użyty do tego celu, ponieważ rynek walutowy w pierwszych latach zmiany ustroju w Polsce był bardzo słaby.


Prof. ekonomista Kazimierz Poznański z Uniwersytetu w Stanie Waszyngton w USA podliczył w swojej książce "Wielki przekręt", że Polska za panowania Balcerowicza straciła 85 miliardów dolarów. Ja uważam, że ta suma jest znacznie zaniżona, ponieważ Balcerowicz przy stałym kursie dolara w okresie kilku lat nie wprowadził podatku od procentów bankowych. A więc jakikolwiek inwestor zagraniczny mógł wymienić twardą walutę na złotówki i przez rok zarobić 60 proc. od kapitału. Albo i więcej. Przez kilka lat Polska była rajem na ziemi dla rodzimych i międzynarodowych spekulantów. Takich właśnie jak węgierski Żyd z USA George Soros czy krajowy Art-B. Nigdy i nigdzie na świecie nie można było tyle bezpiecznie zarobić bez podatku i bez rejestru zysków. A przecież ten zysk był wypracowany przez Polaków. W taki to sposób Balcerowicz robił tylko to, co potrafił – kosztem ludzkiej pracy dusił inflację i tym samym zdusił żywotność narodu. Normalny człowiek z sumieniem nigdy by tego nie zrobił. Ale to jest nic dla psychopaty, który sumienia moralnego nie posiada.


W 1992 udało mi się dostać informację na temat programu komputerowego do budowy modelu gospodarki danego kraju. A więc ustawiłem ten program z danymi Polski w 1990 roku i z przyciskiem jednego guzika zobaczyłem wykres PKB na następne ćwierć wieku. Byłem zaszokowany, że przy stałym kursie dolara wykres przez okres kilku lat wykazywał wzrost, ale potem nagle spadał w dół. Uważałem to za bardzo ważne. Uważałem to za odkrycie haka, jaki mieli przeciw sobie Polacy. "Plan Balcerowicza" prowadził do zniewolenia biedą po kilku latach pozornego rozwoju. Myślałem wtedy, że z powodu tego haka, kraj z budżetem dotowanym ze złodziejskiej prywatyzacji padnie za 10 lat, bo nie przewidziałem, że kolejne rządy zadłużą Polaków na ponad bilion złotych, aby nas tym zniewolić i utrzymać się przy korytach władzy. Balcerowicz miał rację – wierzył w banki i co chciał, to dały.
Osobiście, nigdy bym nie dopuścił do stałego kursu dolara, ponieważ to grzech sprzedać złoto za pół ceny. Mój plan zakładał 10 proc. rocznej inflacji i wzmożoną działalność eksportową z pomocą protekcjonizmu dla selektywnie wybranych gałęzi polskiej gospodarki, aby tak jak Chiny wyeksportować bezrobocie do innych krajów. W kontraście do "planu Balcerowicza" wykres mego programu gospodarczego dla Polski wykazał zdrowy wzrost PKB, przy jednoczesnym wzroście dochodów Polaków. Działając po partyzancku, można było w czasie dwóch dekad dogonić Zachód. Nie chcę tutaj wymieniać nazwisk ludzi, którzy osobiście przekonali do perfidnego modelu reformy Balcerowicza ówczesnego prezydenta Polski gen. Wojciecha Jaruzelskiego i wszystkie partie polityczne. Trudno nawet ich za to winić, ponieważ ten okrutny plan był też promowany w Polsce przez ambasadę USA. Przyjęcie tego planu dawało bezkarność odchodzącej ekipie politycznej za grzechy popełnione w czasie komunizmu. Największą winę za poparcie "planu Balcerowicza" ponoszą polskojęzyczne media, które wyszydzały i ośmieszały wszelkie inne propozycje i nie dały możliwości publicznej debaty na temat przyszłości gospodarczej naszego kraju. Obecnie, kiedy widzę, jak ogromnie ten szkodliwy i bezduszny "plan Balcerowicza" zaszkodził Polakom, nie mam żadnej satysfakcji z tego powodu, że ćwierć wieku temu miałem rację.


Jednocześnie nie tracę nadziei, że odnowa gospodarcza Polski jest możliwa. Dlatego bulwersują mnie takie książki, jak wyżej wspomniany "Wielki przekręt" prof. Poznańskiego, który kończy swoją pracę pesymistycznym zdaniem: "jako ekonomista, nie wiem, jak budować kapitalizm bez kapitału". Jest wiele przykładów w krajach, którym udało się dojść do poziomu względnego dobrobytu, niepotrzebni byli tam tacy ekonomiści, którzy tylko potrafią jak księgowi podliczyć historyczne straty. Nie jestem ekonomistą – od 38 lat jestem prywatnym przedsiębiorcą i od czasu do czasu, kiedy wymaga tego sytuacja, jestem politykiem. A to dlatego, że kiedy żyłem przez trzy lata w Peru (1982–1985), przejrzałem na oczy i zobaczyłem, że polityka jest największą dźwignią w ludzkim świecie. Zobaczyłem, że to jest dźwignia, która łatwo może zmienić los milionów ludzi. Zarówno na dobrą, jak i złą przyszłość. Byłem tym odkryciem olśniony. Nigdy przedtem nie interesowała mnie polityka, a nagle zmieniłem zdanie i tak uważam do dzisiaj. Warto walczyć o poszanowanie wolności obywateli oraz chronić ich przed wszelką grabieżą – rodzimą i zagraniczną, aby każdy człowiek miał prawo do owoców swojej pracy.


Moi rodzice odbudowali Polskę z gruzów i bez kapitału po II wojnie światowej. A to dlatego, że była w nich wielka radość z powodu zakończenia wojny. Ten okres "wiosny ludu" w swoich książkach pięknie opisuje Maria Dąbrowska, w której domu w Komorowie pod Warszawą jako nastolatek czasem bywałem. Ludzki entuzjazm i zapał to ważniejsze niż kapitał wartości. Polska będzie bogatym krajem, kiedy będziemy mieli takie uczucie w naszych sercach, że my, ludzie wolni, budujemy nasz wspólny dom. Warunkiem zasadniczym, czyli kamieniem węgielnym takiej budowli, jest wyszydzane dziś państwo narodowe ze swoją własną kulturą i chęcią do wspólnej walki o byt i dobrobyt na arenie międzynarodowej.
Musicie uwierzyć na podstawie licznych przykładów innych krajów, że tylko państwo narodowe stworzy warunki do zwiększenia liczby miejsc pracy i dobrobytu swoich obywateli. Wszelkie inne plany narzucone przez obcych doprowadzą do dalszego zniewolenia, biedy, aż po zagładę biologiczną naszego polskiego rodu. Doskonale sobie zdaję sprawę, że takie stwierdzenie działa jak czerwona płachta na byka na naszych odwiecznych wrogów, którzy nas chcą zdominować i upokorzyć. I właśnie dlatego, że tak bardzo jest im straszne państwo narodowe, powinniśmy o tym mówić i to robić. Na tym froncie już sam strach naszych oponentów daje nam obietnicę zwycięstwa i wskazuje drogę na rozwój gospodarczy naszej Polski.


Stanisław Tymiński
Acton, Ontario
9 grudnia 1990
www.rzeczpospolita.com

piątek, 14 grudzień 2012 15:31

Omijać, nie dotykać

Napisane przez

ligezaChyba wszystkie nadwiślańskie telewizje zaprezentowały niedawno receptę na wielomiesięczne kolejki do lekarzy specjalistów. Ponoć nasi południowi sąsiedzi problem rozwiązali skutecznie, wprowadzając dodatkowe opłaty za wizytę u lekarza, za wykupienie recepty oraz za pobyt w szpitalu. Konkluzja brzmiała: to działa, kolejek nie ma, naśladujcie!
Otóż jeśli w przekazie na temat systemu ochrony zdrowia nie pada wskaźnik precyzujący, ile publicznych pieniędzy trafia do danego systemu, to nie jest to żaden przekaz i żadna informacja, lecz zwyczajne łgarstwo. Nie było ani słowa także o tym, że ze środków publicznych Republika Czeska wydaje na leczenie swoich obywateli około ośmiu miliardów euro, czyli 7 procent PKB. Że "stare" państwa unijne przeznaczają na to samo średnio 9 procent (w wypadku Holandii, Francji czy Niemiec jest to nawet 12 procent PKB), tymczasem w wypadku Polski zaledwie 4,7. I mowa o procentach PKB, a nie liczbach bezwzględnych po pierwsze, a po drugie, że sektor publiczny stanowi główne źródło finansowania opieki zdrowotnej we wszystkich państwach europejskich oprócz Cypru.

Dostosować przyjęcia
"W takiej sytuacji, w systemie pieniędzy zawsze będzie za mało" – powiedziała przy jakiejś okazji prezes NFZ, Agnieszka Pachciarz, choć jej wypowiedź w serwisach informacyjnych w sumie pominięto. Podobnie jak tę, iż finansowanie opieki zdrowotnej z prywatnych ubezpieczeń odgrywa znaczącą rolę tylko w kilku europejskich państwach, przy czym najniższe jest w Holandii (6 proc.), Francji (7 proc.) oraz Wielkiej Brytanii (9 proc.).
Póki co, Polacy mają ograniczony dostęp do około dwustu świadczeń zdrowotnych, mimo gwarancji państwa, a jednym z największych i najbardziej wstydliwych problemów są kłopoty z szybkim diagnozowaniem chorób nowotworowych. Co w tych okolicznościach robią dyrekcje szpitali, gdy zaczyna brakować pieniędzy na leczenie? Otóż wielu dyrektorów zobowiązuje się "dostosowywać przyjęcia pacjentów do stopnia realizacji kontraktów z Narodowym Funduszem Zdrowia". W konsekwencji wśród oddziałów, które zwykle już wczesną jesienią ograniczają bądź w ogóle wstrzymują przyjęcia tak zwanych planowych pacjentów, wymienia się diabetologię, alergologię, urologię, pulmunologię, okulistykę, ortopedię, chirurgię ogólną i naczyniową, ginekologię onkologiczną, neurochirurgię oraz laryngologię – to tylko najczęściej powtarzające się nazwy.

Oszczędność znaczy śmierć
Wedle informacji udzielanych mediom przez ordynatorów i dyrekcje szpitali, tak zwane nadwykonania na wymienionych oddziałach wynoszą od kilku do nawet kilkunastu procent budżetu danej placówki (w przeliczeniu na złotówki: od kilkuset tysięcy do kilkunastu milionów złotych). Oczywiście są też oddziały, które pacjentów przyjmować muszą. OIOM, anestezjologia i intensywna terapia dorosłych i dzieci, kardiologia czy kardiochirurgia dziecięca, położnictwo czy oddziały noworodkowe. Niemniej przekonywanie, że choremu z zagrożeniem życia lub z możliwością nagłego pogorszenia stanu zdrowia, pomoc zawsze jest udzielana, to jedno z większych kłamstw, jakim raczeni są Polacy. Ostatnio roczne dziecko zmarło, ponieważ jakiś lekarz (lekarz?) pożałował dziesięciu złotych na wykonanie podstawowego badania krwi, umożliwiającego postawienie prawidłowej diagnozy.
Albo weźmy taką informację: "W sytuacjach zagrażających życiu pacjenci są przyjmowani na bieżąco, ale szpital wprowadził trzystopniową kwalifikację chorych ze względu na stan zdrowia". Przecież to przypomina sytuację z czasów wojny. Wówczas rannych również dzielono na trzy grupy. Do pierwszej kwalifikowano lekko draśniętych, czyli tych, którzy na pomoc mogli jeszcze poczekać. Do grupy drugiej zaliczano takich, którym życie może uratować wyłącznie natychmiastowa pomoc. I wreszcie do grupy trzeciej "wpisywano" ofiary, którym ze względu na skalę obrażeń żadna pomoc nie mogła już życia uratować. Pomagano tylko dwóm pierwszym grupom.

To nie my, to lwy
Sytuacja w polskim systemie ochrony zdrowia pogarsza się od lat. Długi placówek ciągle rosną – dziś sięgają jedenastu miliardów złotych, paraliżując szpitale, którym dostawcy odmawiają świadczeń, wręcz dostarczania czegokolwiek, poczynając od energii elektrycznej, a kończąc na lekach i żywności. Tymczasem od 2013 zacznie się przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego. Czego następstwem będzie prywatyzacja – albowiem mało który samorząd znajdzie środki na pokrycie tak zwanych ich "strat bilansowych" z końca roku bieżącego (do czego zobowiązuje je ustawa) – nie mówiąc o środkach niezbędnych na inwestycje w ludzi czy sprzęt medyczny.
Bolesław Piecha, lekarz i były minister zdrowia, nazywa rzeczy po imieniu, twierdząc, że obecna ekipa rządowa ogranicza odpowiedzialność za dramatyczny stan rzeczy "wyłącznie do nadzorowania zbierania składki zdrowotnej. Resztę puszcza samopas, oddaje przedsiębiorstwom, którymi będą szpitale zorganizowane w spółki akcyjne lub spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. (...) Skutkiem będzie ogromny chaos". Piecha dodaje: "Nigdzie na świecie nie jest to puszczone tak samopas. Nasz rząd się uparł, by umyć ręce, by powiedzieć – to nie my jesteśmy odpowiedzialni".


•••


Do czego doprowadzi traktowanie szpitali jak spółek prawa handlowego, za czym idzie swobodny handel akcjami takich spółek? Jeszcze raz Bolesław Piecha: "Odnoszę wrażenie, że o ten handel przede wszystkim chodzi. To jest droga, już otwarta, do prywatyzacji służby zdrowia. To jest to kręcenie lodów w służbie zdrowia, o którym przed wyborami 2007 roku mówiła posłanka PO Beata Sawicka".
Tak jest. O to właśnie chodzi.


Krzysztof Ligęza
www.myslozbrodnik.pl


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 14 grudzień 2012 15:28

Życie jak niedopałek papierosa

Napisał

kumorACzy to jest triumf kapitalizmu, że chińskie przedsiębiorstwa państwowe wykupują kanadyjskie prywatne, czy też jest to ten "sznurek", na którym komuniści (w tym wypadku chińscy) nas powieszą? Zgoda Kanady (ponoć jednorazowa) na wykupienie jednej z największych firm eksploatujących roponośne łupki bitumiczne świadczy o kilku sprawach na raz.
Po pierwsze, siła perswazji pieniądza – kilkunastu miliardów dolarów – jest olbrzymia, nawet jeśli jest to pieniądz kreowany z niczego za miedzą, po drugie, że Kanada mimo deklaracji obecnego rządu – jak wiadomo rządy w "demokracjach" zmieniają się jak rękawiczki – pozwoliła Chińczykom włożyć nogę w nasze drzwi.
Interesy firmy wydobywczej CNOOC przekładają się stuprocentowo na interesy właściciela, czyli komunistycznego państwa chińskiego.Wpuszczenie tych interesów na kanadyjską północ dobrze nie wróży. W Europie podobnym taranem energetyczno-politycznym jest Gazprom. Chińczycy nie działają z perspektywą 4 czy 6 lat, lecz 20. A taką perspektywę tutejsze rządy mają całkowicie poza radarem. Trzeba więc pogodzić się z myślą, że nadchodzą Chińczycy – ławą.


•••


Wszyscy szybko się o tym przekonamy, sądząc chociażby po ogłoszonym w poniedziałek w polonijnej firmie Cyclone nowym programie imigracyjnym, który pozwala na szybką ścieżkę imigracyjną dla ludzi z fachem w ręku – czyli robotników wykwalifikowanych.
Chociaż minister imigracji Kenney objeżdżał ostatnio zachodnioeuropejskie kraje w poszukiwaniu chętnych na imigrację szybko asymilujących się robotników wschodnioeuropejskich, to idę o zakład, że największą grupą, która z programu skorzysta, głównie z powodu drastycznego obniżenia wymaganego progu kwalifikacji językowych, będą Azjaci, najpewniej Chińczycy.
To przecież właśnie oni już dzisiaj ściągają tłumnie do kanadyjskich kopalni, tak jak zjeżdżają do zakładów wydobywczych w Mongolii czy na Syberii. Jeśli jeszcze dodatkowo właścicielami tychże przedsiębiorstw będą chińskie firmy państwowe, możemy się spodziewać poważnej ekspansji chińszczyzny. Wygląda na to, że przeciwdziałanie tym tendencjom przypomina zawracanie Jangcy kijem. Demografii nic nie pokona. A Nexen daje precedens.


•••


Nawiasem mówiąc, władze federalne, z jednej strony, zgadzają się na przejęcie prywatnej firmy przez obce państwo, a z drugiej, nie robią nic, by kanadyjską ropę dostarczyć nam do domu. Kanadyjska nafta wciąż jest o kilkadziesiąt procent tańsza niż mogłaby być, a to za sprawą rurociągowego zakorkowania – nie ma jej jak szybko i sprawnie dostarczać ani na południe do rafineryjnego centrum w Teksasie – z powodów ekologicznych padł projekt szerokiej rury – ani na wschód do kanadyjskiego serca gospodarczego w Ontario, ani nawet na zachód ku brzegom Pacyfiku. Kanadyjska nafta mogłaby zaspokajać potrzeby energetyczne Ameryki Północnej – tylko wówczas strategiczne interesy USA w rejonie Bliskiego Wschodu uległyby osłabieniu...


•••


Zamach na Panią Jasnogórską dokonany rzekomo z pobudek religijnych przez przeciwnika "kultu obrazów" powinien skłonić polskich pasterzy do wyjaśnień, bo analfabeci religijni gotowi przyjąć za dobrą monetę, iż rzeczywiście katolicy bałwochwalczo czczą obrazy.
Jasna Góra to serce Polski, fakt,że ktoś chciał w to serce ugodzić, to znak naszych czasów. Kto choć raz był na Jasnej Górze, ten wie, że tam odnajdujemy naszą tożsamość; to tam podskórnie wiemy, po co urodziliśmy się Polakami.
Dlatego jeżdżąc z dziećmi czy wnukami do Polski, nie pomijajmy sanktuarium, bo tam jest oś, wokół której obraca się odwieczna Polska.


•••


Nowy wspaniały świat nadciąga milowymi krokami. Niedługo o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie będziemy decydowali nie tylko w przypadku, gdy nastąpiła śmierć mózgu, ale też w przypadku osób, u których – jak to określono – istnieją resztki świadomości. Wszystko wskazuje na to, że te "resztki" będziemy mogli w majestacie prawa zgasić niczym niedopałek papierosa.
Jednym z argumentów na rzecz takiego postępowania jest fakt, że owi chorzy z minimalną świadomością zabierają i wyczerpują cenne środki służby zdrowia, które można by przeznaczyć na przywracanie życia "zdrowszym". Co ja mówię "my będziemy", nie żadni "my", tylko oni – "lekarze". Rodzina nie będzie miała nic do powiedzenia.
Odległa przyszłość? Nie! Sprawa przed kanadyjskim Sądem Najwyższym.


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 14 grudzień 2012 15:24

Z OST FRONTu: Nadchodzą święta

Napisane przez

pruszynskiJuż w Mińsku na Głównej Poczcie jest stoisko z kartkami świątecznymi, w tym z Matką Boską i Dzieciątkiem. Dodam, że znaczek na kartkę do USA czy Kanady kosztuje nie dolara, a 70 centów. 
Tu i tam w witrynach sklepowych są bożonarodzeniowe dekoracje i stawiają choinki. Na głównych placach postawią wysokie stelaże, na których ustawia się małe choinki i tak powstają wysokie drzewka bożonarodzeniowe. Już zaczynają pokazywać się w telewizji Mikołaje.

Gdzie bór, gdzie las?
Różne oddziały IPN publikują ciekawe materiały na temat zbrodni UB. Niestety, to są różne fragmenty, a dotąd nie było zbiorczego dzieła pt. "Czarna księga PRL-u", gdzie by podano sumarycznie, co słudzy komuny w Polsce wyrabiali.
Kto wie, że wszyscy czterej wiceministrowie MBP byli Żydami. Wszyscy, prócz jednego, komendanci wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa oraz wszyscy dyrektorzy departamentów, ich zastępcy itd. Kto opisze ten bór?
Ilu w tym czasie zginęło bardzo wartościowych ludzi, inżynierów, lekarzy, przedsiębiorców, prawników... Jeszcze ilu, zamiast odbudowywać kraj, siedziało latami w więzieniach. Ba, kto wie, że jeszcze w 1953 r. z Polski wysyłano rodaków na Sybir. Kto opisze szczegółowo ten las?

Zapomniany autor
Bożyszczem przedwojennej, a zwłaszcza powojennej Warszawy był pisarz Wiech Wiechecki, który ma pasaż za Domami Centrum. W 1949 r. publikował on w "Przekroju" bardzo śmieszne opowiadania pt. "Wykłady historii pana Pieczka". W owych latach Tata nam je czytał. Po przyjeździe do Warszawy postaram się je odnaleźć i redakcji przysłać, a teraz o tym piszę, bym sam tego zrobić nie zapomniał.

Kto ważniejszy
Za rok z pompą i paradą zostanie w Warszawie za 400 mln zł otwarte Muzeum Historii Żydów Polskich, ale dotąd nie otwarto Muzeum Marszałka Piłsudskiego w Sulejówku i, jak dobrze pójdzie, nie będzie ono gotowe nawet do 2016 roku. Oto kto rządzi w III RP.

Stracona okazja
200. rocznica rosyjskiej kampanii Napoleona miała być wielką okazją promocji Białorusi, ale jak Kołchoźnik jest bojkotowany, to niewiele się stało. Były tylko uroczystości nad Berezyną i kłamliwe wzmianki tu i tam.

Na kim się oprzeć
Nikomu nie trzeba klarować, że elita III RP jest "wspaniała". Nagminne są afery, korupcja i nadużywanie władzy, nie mówiąc już o dziwnych powtarzających się samobójstwach. Problem jest, że obecna elita jest fatalna, ale skąd wziąć nową?

Bohater USA
Mało kto z rodaków wie o istnieniu Haymana Solomona, który urodził się w Lesznie Wielkopolskim.
Wyemigrował do Ameryki, gdzie osiedlił się w Filadelfii i był bankierem. Był też zwolennikiem Waszyngtona i innych wielkich ludzi, jak Beniamin Franklin, którzy walczyli o wolność amerykańskich kolonii. On potrafił wspomagać rewolucję, organizując dla niej pieniądze, i zapewne też znał Kościuszkę, który nie raz przewinął się przez jego miasto.

Małe pytanie
Nie trzeba nikomu przypominać, że w Polsce padło wiele wielkich przedsiębiorstw, choćby na warszawskiej Woli już brak Zakładów Radiowych Kasprzaka, Fabryki Koparek im. Waryńskiego, Zakładów Metalowych Świerczewskiego. Zmarły nienaturalną śmiercią Huta Warszawa i FSO. Można tak wliczać dość długo, ale "jakoś" nikt tego nie dokonał. Pytam, czemu?

Galimatias
Na imprezach patriotycznych w Polsce można kupić książki Henryka Pająka, który był w PRL-u oficerem i pracował w wydawnictwach MON. Teraz w Lublinie ma drukarnię oraz wydaje co najmniej raz w roku grubawe książki opisujące skandale w III RP.
Mówiąc szczerze, nigdy tych książek po 40 zł nie kupowałem, ale przypadkowo na YouTube widziałem jego wystąpienie w Łodzi w 2010 r., gdzie podawał "zalecenia" od żydowskiej katolickożerczej loży B'nai B'rith, jakie dostali bracia Kaczyńscy. "Doradzono" bliźniakom, by pozbyli się sojuszników – Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin – w 2006 r. poprzez rozwiązanie Sejmu.
Chcąc poznać ten tekst, zakupiłem jego książkę pt. "Dwa pogrzeby, jeden wstyd". Ale tych zaleceń nie znalazłem, więc nawet zadzwoniłem do autora, prosząc, by mi je przysłał.
W pierwszym rozdziale tej książki pisze z sympatią o malarzu E. Niewiadomskim, mordercy prezydenta Narutowicza. "Zapomina" dodać, że Narutowicz był to światowej sławy konstruktor zapór wodnych i elektrowni. Hojnie łożył na polskie ofiary wojny, a w 1919 r., powrócił z Zurychu do Warszawy, gdzie był ministrem robót publicznych i spraw zagranicznych.
Dalej pisze o Marszałku Piłsudskim moc półprawd, jak że tragedią była "operacja kijowska". Wyraźnie nie wie lub gorzej, nie chce wiedzieć, że Marszałek miał informacje z rozszyfrowanych korespondencji Krasnej Armii, że od grudnia 1918 r. Sowieci przygotowują najazd na Polskę. Jego kryptonimem było "Operacja Wisła". Marszałek, podobnie jak w 1941 r. Hitler, uprzedził natarcie wroga o dwa tygodnie. Dalej pisze, że w zamachu majowym zginęło około 500 ludzi, choć są konkretne dane, że dokładnie 365, ale nie dodaje, że po zamachu Sejm chciał wybrać Marszałka na prezydenta. Czy walka z pamięcią, czy jak kto woli mitem, Marszałka coś Polakom daje?
Gorzej – pan Pająk, pisząc półprawdy o Marszałku, podważa to, co pisze dalej o braciach Kaczyńskich. Powinien był tę część książki sobie darować.
Znacznie bardziej ciekawa i aktualna jest druga część, gdzie autor nie pozostawia suchej nitki na bliźniakach, którzy zaczęli karierę od KOR-u, którego wódz Lipski był częstym gościem ich matki, bo nawet pracowali razem w Instytucie Badań Literackich. Pan Pająk wskazuje, jak bardzo byli prożydowscy oraz jak skutecznie rozbijali prawicę.
Osobno autor "przykłada" Czesławowi Miłoszowi, który "tymczasowo" spoczywa na Skałce w Krakowie, a jak się weźmie pod uwagę jego liczne antypolskie wypowiedzi, to na pewno na to nie zasługuje.

Dobra reklama
Stanisław Szuszkiewicz, były marszałek parlamentu Białorusi, napisał książkę i chciał ją wydać w Mińsku. Był wydawca, ale doń przyszedł pewien człowiek i zapowiedział, że firma nie wyda po tym żadnej innej książki, więc zrezygnował. Teraz książka ukazała się w Moskwie i zapewne niejeden będzie ją na Białoruś szmuglował i dobrze na tym zarabiał.

Jacy wandale!
W zeszłą sobotę grupa działaczy opozycji postawiła na cmentarzu na Kuropatach krzyż ku pamięci polskich oficerów, zapewne zgładzonych w Mińsku, z tzw. listy białoruskiej. W poniedziałek okazało się, że krzyż przepadł. Pytanie, kto to zrobił: czy zwykli zbieracze złomu, czy bezpieka?

Panika?
Jak wielu wie, odczytany kalendarz Majów kończy się 20 grudnia 2012 r. i bardzo wiele osób w USA, a nawet w Rosji spodziewa się 21 grudnia kataklizmu. Problemem zajmują się już władze USA i Rosji.
Nie jestem pewien, czy on nastąpi, ale jest polecenie, by w tę zimną noc zasłonić okna czarną materią, mieć gromnice i wodę święconą oraz być w stanie łaski uświęcającej. Jak będzie kataklizm, z którego obronną ręką ma wyjść Polska, to nie wolno nikogo wpuszczać do domu. Złe duchy będą próbowały udawać członków rodziny, ba, podobno trzeba nawet wsadzić watę w dziurkę od klucza, by złe duchy się do nas nie dostały. Ci, co będą na zewnątrz domów, zginą i potem ponad dwa dni aniołowie będą usuwali ich ciała. Wreszcie wyjdzie słońce i ocaleni wyjdą z domów i będą się cieszyć.

Cudowne dane
Gdzie się da, prasa i Internet służby prezydenta Białorusi podają, że krajowa średnia miesięczna pensja wynosi już 600 dolarów. Niestety boleję, bo tak nie jest. Okazuje się, że średnia w Bibliotece Narodowej, gdzie pracuje moja żona i z 500 ludzi, wynosi 250 zielonych, czyli tylko 40 proc. tego, co oficjalna średnia krajowa.

Drobiazgi
W czasie mej nieobecności uruchomiono w Mińsku trzy nowe stacje metra na linii wschód-zachód, która prowadzi do dzielnicy południowo-zachodniej, gdzie są ulice jak bulwar Prawdy czy bulwar Izwiestii oraz Akademia Medyczna. Pojechałem przekonać się, jak wyglądają stacje. Zupełnie elegancko, a nawet w godzinach przed szczytem było sporo pasażerów wysiadających i wsiadających na końcowej stacji.
Tydzień potem był wielki bal w pałacu Radziwiłłów w Nieświeżu. Tańczyły pary z Ukrainy, Niemiec, Rosji, Irlandii oraz Białorusi, ale nie z Polski i, jak widać, nie zaproszono tam Radziwiłłów, choć mimo mych starań byli na otwarciu zamku dla zwiedzających.
Wreszcie spory śnieg na Białorusi, ale jeszcze nie ma tragedii, jaka była w Rosji, gdzie na drodze ze stolicy do Petersburga na cztery dni zablokowana była trasa. Przy okazji można było skonstatować, że trasa przez Białoruś od Brześcia do Orszy jest jak w Kanadzie z Toronto do Buffalo, a trasa między dwoma najważniejszymi miastami Rosji nie ma rozdzielonych pasów, jak powinna mieć autostrada.
We wtorek prezydent odleciał swym nowym boeingiem 767 do stolicy Tadżykistanu na doroczne spotkanie głów jedenastu państw byłego ZSRS, gdzie władcy kolejno ściskali się, a potem obradowali nad wieloma wspólnymi problemami. W przyszłym roku przewodniczącym tego zgromadzenia będzie Prezydent Białorusi.


Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa

piątek, 14 grudzień 2012 15:11

PiS-owski marsz hipokryzji

Napisane przez

bodakowskiNa wielu portalach patriotycznych wiszą reklamy zachęcające do udziału w organizowanym przez PiS marszu Wolności, Solidarności i Niepodległości. Marsz ten może być odbierany jako bezczelna hucpa, jako chęć pasożytowania na niezdolności części Polaków do myślenia w kategoriach związku przyczyn i skutków.


13 grudnia 2007 przyjęty został Traktat lizboński. Był to kolejny dokument na drodze likwidacji niepodległości i suwerenności Polski. Między innymi na jego podstawie głupie i szkodliwe przepisy Unii Europejskiej stały się ważniejsze od prawa polskiego. Polacy utracili możliwość decydowania o swoim losie. Przyjęcie Traktatu lizbońskiego było jednym z elementów procesu likwidowania demokracji w Polsce. W klasycznym modelu demokracji o Polsce powinni móc decydować Polacy za pośrednictwem wyborów czy referendów. Dziś Polacy nie mają realnej możliwości skutecznego wypowiadania się o swoim losie i losie swojego kraju. Cała władza nad Polską i Polakami leży w rękach Unii Europejskiej. Zamiast pełni decydowania, mamy możliwość współdecydowania w niewielkim stopniu. Tak jakbyśmy z prywatnego domu, który jest nasza własnością, przenieśli się do kibucu.
Unia Europejska już od dziesięcioleci była i jest konkretnym lewicowym tworem. Lewicową antyutopią. Kolektorem dla socjalizmu, fiskalizmu, ingerencji biurokracji we wszystkie dziedziny życia, walki z tradycją, antyklerykalizmu, promocji dewiacji seksualnych, akceptacji komunizmu, upowszechniania mordowania nienarodzonych dzieci. Innej Unii Europejskiej nie było, nie ma i nie będzie. Kto popierał integrację, to albo nie miał pojęcia, co robi, albo świadomie popierał Unię Europejską jako formę pełzającej rewolucji bolszewickiej. Jak zawsze w wypadku lewicowych pomysłów, skutkiem integracji Polski z Unią Europejską stała się masowa pauperyzacja, kryzys, deficyt budżetowy, bezrobocie, gigantyczne zadłużenie i marnowanie gigantycznych pieniędzy na nikomu niepotrzebne, generujące gigantyczne zadłużenie i straty, inwestycje.


Prezydent Polski Lech Kaczyński zhańbił się, podpisując Traktat lizboński i stając się tym samym jednym z wielkich architektów likwidacji niepodległości i suwerenności Polski, budowy Unii Europejskiej. Jego partia ten haniebny czyn uznała za swój największy sukces polityczny. I dziś partia ta idzie w marszu wolności i niepodległości. Maszeruje w imię wartości, które sama odrzuciła, wspierając integrację z Unią Europejską.
Zapewne zwolennicy PiS swoje hucpiarstwo potrafią zgrabnie zracjonalizować. Zapewne bardzo przekonująco mogą głosić, że współcześnie zmieniła się definicja wolności i niepodległości. Że w ramach Unii Europejskiej można najlepiej realizować wolność, suwerenność i niepodległość. Że kto nie z nimi, ten pachołek PO i ruski agent, pomimo że w kwestii integracji z Unią Europejską, czyli w kwestii w 90 proc. warunkującej rzeczywistość III RP, PiS ma identyczne z PO poglądy. I pewnie mnóstwo ludzi posiadających krótką pamięć tę argumentację kupi. Mnie trudno przełknąć propagandę traktującą mnie jak sklerotyka lub idiotę. Ta argumentacja nie jest dla mnie nowa. Doskonale pamiętam ją z końca PRL. Wówczas to działacze PZPR identycznie uzasadniali podporządkowanie PRL ZSRS. Też padały argumenty o konieczności dziejowej, realizmie politycznym, gwarancjach bezpieczeństwa, interesie gospodarczym, pomocy Wielkiego Brata. I nawet kostium patriotyczny był podobny. Jaruzelski może nie machał krzyżem, ale z to epatował biało-czerwoną flagą, Mazurkiem Dąbrowskiego i wojskową oficerską rogatywką. I jak dzisiaj, te symbole były używane wbrew temu, co rzeczywiście symbolizują. Podporządkowanie Polski ZSRS czy UE wbrew deklaracjom osób popierających taką sytuację nie było ani nie jest wyrazem patriotyzmu ani odpowiedzialności. Takie przekonanie było i jest przeszkodą dla niepodległości i suwerenności. Dla budowy dobrobytu w Polsce. Opierało się na kłamstwie i przemocy.


Jan Bodakowski
Warszawa

piątek, 14 grudzień 2012 15:06

Świece słuszne i niesłuszne

Napisane przez

michalkiewiczAntoni Słonimski przy jakiejś okazji wspomniał, jak to w umysłach ludzi prostych dawne kulty łączą się z nowymi, ilustrując to spostrzeżenie przykładem swojej "pomocy domowej", która "w czynie pierwszomajowym" udekorowała kwiatami podwórkową kapliczkę Matki Boskiej. Wszystko wskazuje na to, że z podobnym procesem stykamy się w Polsce dzisiaj, i to na skalę masową. Oto w przeddzień kolejnej rocznicy stanu wojennego, nie tylko w Belwederze, ale również w oknach gmachu Kancelarii Premiera pojawiły się zapalone świece.


Ta nowa, świecka tradycja, która oczywiście budzi kontrowersje, zwłaszcza w środowiskach, co to na stanie wojennym nie tylko skorzystały, ale nawet się obłowiły, łączy się niepostrzeżenie z bardzo starą tradycją religijną, mianowicie z żydowskim świętem Chanuki. Święto to zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa Żydów nad Antiochem Epifanesem, który nakazał umieścić w świątyni jerozolimskiej posąg Zeusa, znieść obrzezanie i szabaty i jeść zabronione przez zakon mojżeszowy potrawy. Rozporządzenia te wywołały bunt, tzw. powstanie Machabeuszów, którzy podjęli próbę skorzystania z protekcji Rzymu. Antioch Epifanes już raz nadział się na rzymską potęgę, kiedy to wysłannik rzymskiego senatu Gajusz Popiliusz zażądał od niego wycofania armii z Egiptu. – Pomyślę nad tym – odpowiedział Antioch – ale wtedy Popiliusz nakreślił wokół niego laską koło i oświadczył mu stanowczym tonem: zanim wyjdziesz z tego koła, musisz mi powiedzieć, co mam donieść senatowi. Zmieszany Antioch odpowiedział: spełnię wolę senatu. Tedy i teraz Rzym wprawdzie nie okazał Machabeuszom jakiejś wydatnej pomocy, ale wystarczyła sama wieść o rzymskiej protekcji, by powstanie zakończyło się sukcesem, uwieńczonym założeniem w Judei dynastii Hasmoneuszów. Inna sprawa, że miejsce początkowej sympatii Żydów do Rzymu z czasem zajęła niechęć, a nawet nieprzejednana nienawiść. Ale to pojawiło się znacznie później, natomiast zwycięstwo powstańców miało zostać potwierdzone cudem; zapalona świeca nie wiedzieć czemu płonęła aż osiem dni.


Więc i teraz, zanim w oknach Belwederu i gmachu Kancelarii Premiera pojawiły się świece zapalone z okazji rocznicy stanu wojennego, kilka dni wcześniej na placu Grzybowskim zapalone zostały świece chanukowe. Nie tylko zresztą tam – bo wkrótce chanukowe światła zapłonęły w Belwederze, a także – w Sejmie, w obecności wszystkich marszałków. Ciekawe, że w ceremonii tej wzięła udział również pani wicemarszałek Wanda Nowicka z Ruchu Palikota, który nie tylko z wielką stanowczością domaga się usunięcia krzyża z sali plenarnej Sejmu, ale również znalazł słowa zrozumienia dla próby zniszczenia Obrazu Jasnogórskiego – że to niby taki "protest przeciwko bałwochwalstwu".
Najwyraźniej i biłgorajski filozof, i jego dziwnie osobliwa trzódka wiedzą, nie tylko z jakiego klucza wypada jej śpiewać, ale również – a może przede wszystkim – co może ją "razić", a co pod żadnym pozorem "razić" jej nie może; w jakich obrzędach religijnych w imię "świeckości państwa" uczestniczyć dygnitarzom nie wolno, a w jakich nie tylko wolno, ale nawet powinni. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że te dwie tradycje w umysłach ludzi postępowych z czasem się ze sobą połączą i z okazji rocznicy stanu wojennego w naszym nieszczęśliwym kraju będą zapalane już jedynie słuszne świece chanukowe.


Oczywiście w Sejmie Umiłowani Przywódcy nie tylko obchodzą Chanukę, ale również pracują dla dobra ukochanej Ojczyzny. Chodzi oczywiście o uchwalenie ustawy budżetowej, według której dochody państwa mają wynieść 299 mld, podczas gdy wydatki – 334 mld. Znaczy – Umiłowani Przywódcy po staremu podtrzymują iluzję płynności finansowej państwa za cenę wpędzania obywateli w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki i tylko wprowadzając nowy sposób liczenia długu i kosztów jego obsługi (teoretycznie 43,5 mld zł), próbują humanitarnie chociaż trochę złagodzić ponury obraz sytuacji.


Nawiasem mówiąc, dziwnie osobliwa trzódka posła Palikota zaproponowała do ustawy budżetowej ponad 5 tysięcy poprawek – ale pomysł ten został zablokowany przez jedną poprawkę zaproponowaną przez klub Platformy Obywatelskiej. Od razu widać, że biłgorajski filozof, nie mówiąc już o jego dziwnie osobliwej trzódce, prochu nie wymyśli, że jest mocny wyłącznie w gębie. Chodziło mu mianowicie o przesuwanie środków z Funduszu Kościelnego na specjalną rezerwę budżetową, z której finansowane byłyby zapłodnienia w szklance, na jakie szalenie snobują się wyzwolone lwice z Salonu. Ale PO to zablokowała, co stanowi nieomylny znak, że razwiedka nie życzy sobie, by wojny z Kościołem wszczynali według swego widzimisię jacyś biłgorajscy filozofowie. Jeśli już – to ona sama zdecyduje – kiedy i jak długo.


W tej sytuacji cała – a w każdym razie – znaczna część politycznej działalności musi przesuwać się już wyłącznie w sferę symboliczną i stąd, zanim nasz nieszczęśliwy kraj pogrąży się w świątecznej nirwanie, przejdą przezeń marsze i kontrmarsze.
13 grudnia ulicami Warszawy przeszedł Marsz Wolności, Sprawiedliwości i Niepodległości. Organizatorem tego Marszu było Prawo i Sprawiedliwość i nietrudno się domyślić, iż jest to próba przelicytowania Marszu Niepodległości z 11 listopada. Warto przypomnieć, że o ile tamten Marsz odbywał się z udziałem policyjnych prowokatorów w kominiarkach, o tyle 13 grudnia policja żadnych prowokatorów w kominiarkach miała nie przysyłać. Ale bo też tamten Marsz organizowali "faszyści", podczas gdy ten – szacowne ugrupowanie parlamentarne, jednocześnie popierające Anschluss i maszerujące dla Niepodległości. Czegóż chcieć więcej?


Wydaje się, że polityka, zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju, niepostrzeżenie staje się jedną z gałęzi przemysłu rozrywkowego. Świadczy o tym również pomysł pikiety, którą postępactwo zamierza zorganizować 16 grudnia pod budynkiem Zachęty w Warszawie, gdzie w swoim czasie przez Eligiusza Niewiadomskiego zastrzelony został prezydent Gabriel Narutowicz. Jednym z animatorów pikiety jest przywódca tubylczych sodomitów, poseł dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, Robert Biedroń. Biedny prezydent Narutowicz chyba w najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że stanie się ikoną sodomitów i gomorytek – ale połączenia dawnych kultów z kultami nowymi bywają niekiedy nieoczekiwane i dziwaczne.


Stanisław Michalkiewicz
Warszawa

piątek, 14 grudzień 2012 08:54

Sen mara, Bóg wiara...

Napisane przez

To była kuchnia w moim rodzinnym domu, ale jak to w snach bywa, wszystko było inaczej: inny kształt, inne wyposażenie, a mimo to jestem przekonany, że przeniosłem się do Wilczkowa. To nic, że nie wszystko się zgadzało, przecież w snach jest tak, jak jest. Z sufitu zwisały przewody elektryczne, zastanawiałem się, dlaczego Ojciec planuje aż tyle żarówek... Nie szukałem odpowiedzi na to pytanie, zwróciłem uwagę na ryby: było ich bardzo dużo, część świeżo oprawiona, inne już poćwiartowane, ale moją uwagę zwróciły marynowane makrele. Wszystko w śnie, ale zastanawiałem się, makrele w marynacie? Skusiłem się na kawałek, uszczknąłem i... w tym momencie obudziłem się z mocnym przekonaniem, że tego ranka muszę się wybrać do Merlin, do maryjnego sanktuarium diecezji London.

Znam to miejsce, odwiedzam je co jakiś czas (na łamach "Gońca" pisałem o sierpniowych obchodach święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z udziałem ordynariusza londońskiego, ks. bpa Fabro), ale nie przypuszczałem, że w bardzo chłodny poranek 28 listopada wybiorę się tam ponownie. No bo właściwie w jakim celu? Zwłaszcza teraz, późną i zimną jesienią; ostatecznie pomodlić się można w zaciszu domowym.
Ale to było silniejsze od mojego wrodzonego lenistwa, coś mnie popychało, coś podpowiadało, że trzeba się wybrać do sanktuarium. Wahałem się, ale kiedy pomyślałem, że ryba (to nic, że marynowana) to symbol chrześcijański, że takim znakiem rozpoznawali się pierwsi chrześcijanie, nie mogłem przewrócić się na drugi bok i udawać, że śpię.
Tak naprawdę, to sanktuarium położone jest w sąsiedztwie kościoła św. Patryka, czyli kilka kilometrów od Merlin, ale dojazd jest łatwy: opuszczamy autostradę 401 w miejscowości Tilbury i po kilku kilometrach jesteśmy na miejscu – w diecezjalnym sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Trzeba dodać, że jest to miejsce szczególne, to nie tylko sanktuarium maryjne, ale także miejsce, w którym zgromadzono dziesiątki figur świętych; to miejsce, w którym wytyczono cztery alejki modlitewne i gdzie znaleźć można także polonica. Jest w kościele obraz Jezusa Miłosiernego wg wizji św. Faustyny, jest figurka św. Maksymiliana Kolbe z charakterystycznym pasiakiem, jest siostra Faustyna.
Ale jak sama nazwa wskazuje, jest to przede wszystkim miejsce dedykowane Maryi, miejsce, w którym odmawia się różaniec.
Kiedy wędrowałem ścieżkami, przesuwając paciorki różańca w palcach, zatrzymałem się przed niepozorną figurką Matki Bożej: typowo murzyńskie rysy, a więc coś zupełnie nowego, przynajmniej dla mnie, chociaż z drugiej strony, kupiłem swego czasu "na starociach" Maryję z Dzieciątkiem, która jest Azjatką. Nie powinienem się zatem dziwić. Rzuciłem okiem na tablicę zawierającą informacje na temat Matki Bożej z Kibeho (miejscowość w Rwandzie, Afryka) i po chwili zrozumiałem, dlaczego jestem w sanktuarium, otóż 28 listopada obchodzimy święto Matki Bożej z Kibeho!
Matka Boża po raz pierwszy i po raz ostatni objawiła się rwandyjskim nastolatkom właśnie 28 listopada: 1981 i 1989 roku. Przerwałem modlitwę, aby przeczytać do końca informacje na temat objawień w Afryce. Co niezwykłe, są to pierwsze objawienia na kontynencie afrykańskim oficjalnie uznane przez Kościół. Zwróćmy uwagę, że zaledwie 20 lat upłynęło od pierwszego objawienia Matki Słowa (tak się przedstawiła pierwszej wizjonerce – Nyina wa Jambo) do oficjalnego uznania Kibeho za miejsce szczególne.
Nie muszę chyba dodawać, że po powrocie do domu komputer ledwo dychał, tak go pędziłem po wirtualnym świecie w poszukiwaniu informacji dotyczących objawień w Kibeho.
KIBEHO 1981–1989
28 listopada 1981 r., w stołówce szkoły średniej, Alphonsine Mumureke ma objawienie, Maryja przedstawia jej się jako Matka Słowa, dziewczyna jest w szoku, otoczenie nie bardzo chce jej wierzyć, dlatego 12 stycznia 1982 r. kolejna uczennica, Nathalie Mukamazimpaka, dołącza do pierwszej wizjonerki i wreszcie 2 marca 1982 pojawia się trzecia, Marie-Claire Mukangongo. W tym miejscu trzeba dodać wyjaśnienie, że ostatnia wizjonerka przez kilka miesięcy starała się ośmieszyć zarówno Alphonsine, jak i Nathalie. Ta, która szydziła, wyśmiewała, została także wybrana przez Maryję.
O wydarzeniach w Kibeho było głośno nie tylko w Rwandzie, ale i w krajach sąsiednich, na spotkania z wizjonerkami przybywały tysiące ludzi. Początkowo objawienia miały miejsce w szkole, później, na życzenie Maryi, zbudowano na zewnątrz specjalną platformę, dzięki temu pielgrzymi mogli się na własne oczy przekonać, jak się odbywają spotkania z Matką Bożą.
Pamiętajmy, że zgromadzone tłumy widziały tylko wizjonerki w transie, słyszano ich słowa, ale Maryja była dla nich niewidoczna. Dopiero później wizjonerki uzupełniały dialog słowami, które do nich kierowała Matka Słowa.
Miejscowy biskup bardzo szybko uznał, że są to autentyczne objawienia, chociaż powołał specjalną komisję, w skład której wchodzili nie tylko duchowni, ale także świeccy specjaliści, w tym psychiatra. W czasie wizji, kiedy dziewczyny zapadały w trans, ekstazę, wyłączały się z tego świata: można je było kłuć szpilką, uderzać, świecić w oczy – nie reagowały. Na twarzach tylko widać było uśmiech szczęścia, nieziemskiego zadowolenia.
W czasie spotkań z Maryją wizjonerki odbywały np. mistyczne podróże do miejsc, które możemy określić jako niebo, piekło; prowadziły niezwykłe głodówki, ale przede wszystkim przekazywały światu – pamiętajmy, że nie były to lokalne napomnienia, ale słowa kierowane do wszystkich ludzi – wyraźne ostrzeżenia.
Matka Boża prosiła o modlitwę, o głęboką wiarę – przypomniała, za pośrednictwem wizjonerki, różaniec do siedmiu boleści Matki Bożej, prosiła, aby ludzie tę modlitwę odmawiali. Nie zastąpi ona tradycyjnego różańca, ale to modlitwa, która Matka Boża bardzo kocha.
Była to modlitwa zapomniana, nieznana w Rwandzie – jak powiedział jeden z biskupów, "nie znaliśmy jej my, biskupi, nie znali księża", więc kiedy Marie-Claire powiedziała, że taka jest wola Maryi, aby odmawiał tę modlitwę cały świat, był to dla niego kolejny dowód na prawdziwość objawień.
Najważniejsze objawienia miały miejsce w okresie 28 listopada 1981 – 3 grudnia 1983, chociaż ostatnie miało miejsce dokładnie 28 listopada 1989 r. i było udziałem Alphonsine. Wizjonerki miały jeszcze prywatne objawienia, pojawiło się także dużo innych osób, które utrzymywały, że miały przekazy Maryi i Jezusa, ale komisja kościelna uznała tylko trzy pierwsze wizjonerki. Tym bardziej, że inne objawienia – jeżeli nawet były autentyczne – nie wnosiły niczego nowego.
15 sierpnia 1982 r. Matka Boża pojawiła się płacząc, pokazała wizjonerkom obraz krwawej wojny, rzeki krwi – to wszystko, co miało miejsce w Rwandzie w 1994 r., kiedy wymordowano około miliona ludzi. Jedną z ofiar wojny domowej była wizjonerka Marie-Claire. W samym Kibeho wymordowano tysiące ludzi, także tych, którzy schronili się w kościele.
Mówiąc o objawieniach w Kibeho trzeba zwrócić uwagę, że Maryja nie przekazywała czegoś nowego, raczej powtarzała to, co wcześniej chciała przekazać ludziom, stąd apele o modlitwę, o pokutę: "Okażcie skruchę, żałujcie, żałujcie (za grzechy)", "Nawróćcie się kiedy jest jeszcze czas", "Świat jest w bardzo złym stanie", "Świat idzie ku swemu zniszczeniu", "Świat jest w stanie buntu wobec Boga, zbyt wiele grzechów się na nim popełnia. Nie ma miłości ani pokoju".
Rwanda spłynęła krwią, ostrzeżenia Maryi zdały się na nic? Mimo rzezi, która miała tam miejsce, miejscowy episkopat mówi o nawróceniach, ożywieniu życia religijnego – tak więc objawienia nie zostały zapomniane. Rokrocznie do Kibeho przybywa tysiące pielgrzymów, notowane są cudowne uzdrowienia, ale czy w skali globalnej przekazy Maryi w jakiś sposób docierają do ludzi? Czy apele o pokutę, szczerą modlitwę spotykają się z odzewem, uderzeniem w piersi (własne, bo znacznie łatwiej bije się w pierś cudzą, prawda?).
Straszy się ludzi końcem świata w grudniu 2012 r., a przecież tylko Bóg jeden wie, kiedy koniec nastąpi. A że nastąpi, nie można mieć wątpliwości i w żaden sposób ludzkość tego nie uniknie.
O tym, że objawienia w Afryce Kościół potraktował bardzo poważnie, świadczy to, że już w roku 2001 zostały one uznane. Nikogo nie namawiam, ale podpowiadam tylko, że warto się bliżej zapoznać z treścią objawień, które miały uczennice szkoły średniej w niewielkim Kibeho.
Na zakończenie dodam, że obecnie w Kibeho pracują polscy pallotyni, a siostry zakonne prowadzą szkołę dla niewidomych dzieci.
I może krótkie wyjaśnienie, jak się odmawia Różaniec do Siedmiu Boleści Matki Bożej. Różaniec składa się z siedmiu części, w których rozważa się najboleśniejsze momenty z życia Maryi. Każda tajemnica, to Ojcze nasz... i siedem razy Zdrowaś Maryjo; tajemnice różańca do siedmiu boleści: proroctwo Symeona, ucieczka do Egiptu, szukanie Jezusa, który pozostał w świątyni, spotkanie Jezusa dźwigającego krzyż, śmierć Jezusa na krzyżu, zdjęcie Jezusa z krzyża, złożenie Jezusa do grobu.
Przed nami szczególny czas – Boże Narodzenie – warto się zatrzymać, sięgnąć po Biblię, pokusić o refleksję, zadumę; warto wczytać się w słowa przekazane nam przez Matkę Bożą z Kibeho.
Leszek Wyrzykowski

piątek, 07 grudzień 2012 20:08

Widziane od końca: Nic nie ma dane raz na zawsze

Napisał

kumorAOd czasu Marszu Niepodległości polskie życie polityczne rozkołysało się i zatrzeszczało. Wzrost popularności prądów narodowych nie tylko uruchomił dzwonki alarmowe w obozach kompradorów, ale – może nawet głośniej – też w namiotach "świętej prawicy". 

Nagle okazało się, że wykuta w kamieniu pozycja PiS-owej opozycji nie jest taka niewzruszona, jak by to miało wynikać z bieżącego rozdania kart. Wzbiera młoda fala poważnie odwołująca się do tradycyjnych endeckich korzeni.
Zaczęły się więc dąsy i podchody; oddzielne pochody i polityczne deklaracje.
Oskarżono młodych endeków o sprzyjanie Rosji – no bo to tradycyjny kierunek sympatii tego środowiska od czasów Dmowskiego, wyśmiano rzekomy antyamerykanizm – bo środowisko "Gazety Polskiej" złego słowa na Waszyngton, ergo Izrael nie da powiedzieć i mrugnięto okiem, że może to jest robione na zlecenie czekistów.


W Polsce, jak coś nie jest po naszej myśli, to pewnikiem jest to agenturalna robota obcych wywiadów...
To, że akurat środowisko "Gazety Polskiej" czy PiS-u również można by w taki sposób opisać, insynuując związki z Mosadem, CIA czy co tam jeszcze węszy, świadczy tylko o tym, że oskarżenie o agenturę nijak się ma do argumentów merytorycznych i jest odpowiednikiem czegoś na kształt "ale ci z gęby śmierdzi", czy też "masz wszy jak ruskie czołgi" w debacie "osobistej".
Są to rzeczy, których sprawdzić nie sposób, więc póki co kłóćmy się na argumenty, patrzmy na ręce i efekty działań, ważąc słowa, by przynajmniej odrobinę wzbogacić naszą ubożuchną myśl polityczną i włożyć do szafy pełen zestaw garniturów, z których mogliby wybierać przyszli politycy.
Zamiast się dąsać, namawiajmy się do myślenia i zbierania jak największego zakresu informacji o sytuacji Polski. Bądźmy też świadomi, że we współczesnym świecie jest wiele interesów ponadnarodowych wywierających wpływ na życie polityczne państwa takiego jak Polska –finansowych, korporacyjnych, organizacyjnych.
Wobec licznych projektów nie można o bezpieczeństwie państwa czy kierunkach jego polityki dyskutować kategoriami zakorzenionymi w polityce XX, a nawet XIX wieku.


Fundamentem myślenia powinno być tutaj założenie, że silne państwo polskie leży w interesie Polaków i takie państwo z silną armią, policją i systemem finansowym należy szybko zbudować.
Nie jest to założenie dla wszystkich oczywiste – wielu Polaków uznaje projekty ponadnarodowe, jak europejski, za ważniejsze, dlatego przyjęcie lub odrzucenie takiego założenia może niczym papierek lakmusowy wyznaczać granicę, komu po drodze z nami, Polakami, a kto przeciwko nam.
Jeśli ktoś uważa, a jeszcze gorzej gdy działa przeciwko sile Polski, to wedle normalnego rozeznania jest to zdrajca. Kto kosztem interesu Polski, czyli polskich rodzin, polskich robotników, polskich miejsc pracy, realizuje interes inny, niezależnie od tego na jak bardzo szczytnych założeniach oparty, musi być traktowany jako przeciwnik.
Dyskutujmy więc o projektach politycznych naprawy państwa, identyfikujmy wrogów naszego działania, zamiast wytykać sobie paxową przeszłość środowisk endeckich – o czym współczesna młodzież ma blade pojęcie.
Musimy też zdawać sobie sprawę, że większość środowisk politycznych w Polsce była dokumentnie rozpracowana przez różne policje. Niczego to nie przekreśla, ale trzeba to wiedzieć i pamiętać, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś zrobi nagłą woltę albo zaczyna niespodziewanie lansować jakiś interes korporacyjny.
Polska myśl polityczna musi przede wszystkim zdefiniować interes polski; musimy rozeznać się i popatrzeć, gdzie nam po drodze, a gdzie nie.
Dlatego jednostronne deklaracje, oświadczenia w rodzaju, że powinniśmy byli przypodobać się Izraelowi, głosując przeciwko palestyńskiej rezolucji w ONZ, są dziecinne.


W polityce nie ma miejsca na sentymenty, liczą się interesy. Gdyby Izrael nam za takie poparcie coś wcześniej dał – jak choćby rezygnację z państwowego wsparcia roszczeń organizacji żydowskich wobec państwa polskiego, to byłoby o czym rozmawiać. Tymczasem polska polityka w stosunkach międzynarodowych bardzo często robiona jest na zasadzie "przymilania się" i oczekiwania na wzajemność. Jak takie "oczekiwanie" wygląda, bardzo dobrze pokazują polskie losy w II wojnie światowej.
Nie ma czegoś takiego, jak stałe sojusze, co nam wielokrotnie uświadomili możni tego świata; dzisiaj możemy być z Rosją, jutro z Izraelem, pojutrze ze Stanami Zjednoczonymi. Ale do tego musimy mieć normalne państwo, a nie pacynkę, którą każdy szarpie za sznurki.
My nie mamy kochać ani Żydów, ani Niemców, ani Rosjan; my mamy z nimi robić interesy.
I pora, aby polskie elity zaczęły w ten sposób myśleć; pora też oddać sprawiedliwość endekom, że to oni pierwsi tego rodzaju przeświadczenie i nastawienie wnieśli do polskiej debaty. A więc, niech idzie młodość...


Andrzej Kumor
Mississauga


Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!

piątek, 07 grudzień 2012 20:06

Jedni reagują, drudzy chowają głowę w piasek...

Napisane przez

wyrzykowskiW ostatnim czasie napisałem dwa listy do redakcji polskich tygodników "Najwyższy Czas" i "Uważam Rze". Sprowokowały mnie do sięgnięcia po pióro teksty, które zostały opublikowane na ich łamach. Ciekawy byłem, czy w ogóle któraś z redakcji zareaguje? Dla czytelnika zawsze jest pewną satysfakcją wyłapanie jakiegoś lapsusu, tym bardziej jeżeli mieszka się daleko od kraju i można powiedzieć: kochani, tutaj daliście ciała, a i tutaj można byłoby podnieść poziom, zajrzeć do encyklopedii, podręcznika historii czy dopuścić do głosu bezpośredniego uczestnika opisywanych wydarzeń.

Oczywiście każda redakcja jest – w większym czy mniejszym stopniu – zasypywana listami i wszystko w rękach osoby, która odpowiada za kontakt z czytelnikami. Kosz redakcyjny (nawet jeżeli jest tylko elektroniczny) puchnie, czytelnicy piszą, kosz puchnie...
Od razu powiem, że redakcja "Najwyższego Czasu" nie tylko, że odpowiedziała, ale wykorzystała na stronie internetowej to, co podesłałem. Może dlatego, że i sprawa była łatwiejsza? Otóż w jednym z tekstów Krzysztofa Mazura o potyczkach Józefa Piłsudskiego z klerem ukazało się zdjęcie ks. bpa Adama Sapiehy z podpisem, że biskup był członkiem Rady Regencyjnej, która w listopadzie 1918 r. przekazała Piłsudskiemu władzę. Prawda jest taka, że proniemiecka Rada Regencyjna, zgodnie z wolą Niemiec, rzeczywiście postawiła na późniejszego Marszałka, ale w jej składzie nie było bpa Sapiehy. Radę tworzyli warszawski arcybiskup Kakowski, książę Lubomirski i ziemianin Ostrowski. Ten sam błąd wyłapał prof. Ryszard Bender, którego list ukazał się w papierowym wydaniu tygodnika, ale z adnotacją, że również czytelnik z dalekiego Windsor... jego list na stronie internetowej...
Zupełnie inaczej miała się sprawa z "Uważam Rze" i moje uwagi były znacznie poważniejsze – były to wręcz zarzuty pod adresem... Waldemara Łysiaka!


No, ktoś się zaśmieje w tym momencie, z motyką na słońce... polonijny pismaku, na samego Łysiaka się porywasz?!
Już spieszę z wyjaśnieniem, że nie rzuciłem się na Mistrza bez powodu, aby zwrócić np. na siebie uwagę, ale może zacytuję to, co napisałem:
W jednej ze swych książek Waldemar Łysiak zamieścił swoje zdjęcie z dzieciństwa: sympatyczny maluch na bujanym koniku.
Twórczość pana Waldemara cenię bardzo wysoko, mogę powiedzieć, że jest Łysiak i bardzo długo nie ma nikogo; jego książki zajmują jedną z półek w mojej domowej biblioteczce, np. ośmiotomowe "Malarstwo białego człowieka" z dedykacją Mistrza w tomie pierwszym.
Tym niemniej zastanawia mnie lekkość, z jaką rzuca liczbami dotyczącymi np. liczby ofiar totalitaryzmów czy polskich współpracowników Gestapo. W felietonie "Czerwonka intelektualna" ("Uważam Rze", numer 45 z 5–11 listopada 2012) pisze m.in.: "Sto milionów istnień z ręki Stalina. Plus kilkadziesiąt milionów z ręki Hitlera (...) Plus sto kilkadziesiąt milionów z ręki Mao Zedonga. Plus kilkadziesiąt milionów z ręki Pol Pota".
Kilka miesięcy wcześniej na łamach "Uważam Rze" pisał o 60 tys. polskich współpracowników Gestapo, zaznaczając, że to nie wszyscy zdrajcy służący Niemcom w latach II w.św.
Ciekawy jestem, z jakich źródeł Mistrz korzystał, podając tak wysoką liczbę polskich zdrajców? Na przykład Richard Lukas w "The Forgotten Holocaust. The Poles under German Occupation 1939–1944", na stronie 117 podaje informację, że Israeli War Crime Commissiom oszacowało, iż poszło na współpracę z niemieckim okupantem 7 tys. Polaków. To też za dużo, ale w porównaniu z liczbą podaną przez W. Łysiaka różnica jest ogromna.
Podobnie można potraktować ogólnikowe szacowanie liczby ofiar we wspomnianym felietonie "Czerwonka intelektualna", kilkadziesiąt, to chyba jest między 20 a 90? Bez wątpienia jest to znaczna rozpiętość. Nie chcę bronić żadnego ze zbrodniarzy, chodzi mi raczej o rzetelność przekazywanych informacji.


Na przykład w znakomitej książce "Mao. The Unknown Story" autorstwa Jung Chang i Jona Halliday, (Anchor Books, 2005) czytamy, iż Mao odpowiada za 38 mln ofiar głodu, a w sumie za 70 mln ofiar. Dlaczego pan Waldemar pisze "sto kilkadziesiąt milionów"?
A już przypisanie Pol Potowi "kilkudziesięciu milionów" podnosi nie tylko brew ze zdziwienia. Szacuje się, że wymordował od 1 do 3 mln obywateli Kambodży, czyli Kampuczy. Jak się to ma do pana Waldemarowego określenia "kilkadziesiąt"?
Nie jest to przykład ułańskiej fantazji (Mistrz na koniku), a zwyczajne bujanie (koń na biegunach).
Wytknięcie tych potknięć w żaden sposób nie zmienia mojej bardzo wysokiej oceny pisarstwa W. Łysiaka. Powtórzę: takiego drugiego nie ma! Mam też nadzieję, że moja kolekcja "łysiaków" wzbogaci się jeszcze o niejedną znakomitą pozycję.
Podrzuciłem też tekst odnoszący się do wywiadu z synem Chruszczowa, który ukazał się na łamach tygodnika i w którym, delikatnie mówiąc, syn Nikity mija się z prawdą.


Jak to się popularnie mówi kamień w wodę... Ponieważ jestem regularnym czytelnikiem "Uważam Rze", zwróciłem uwagę, że niemal wszystkie listy, które są publikowane, to niemal hołdujące w treści wyrazy uznania, że dobrze, iż jest, że tydzień zaczynam od... Z drugiej strony, mieć w ekipie Łysiaka to duży sukces sam w sobie. I... niebezpieczeństwo, aby się nie zbiesił! Co prawda zza oceanu trudno śledzić poczynania nawet tak wybitnych osób jak Łysiak, ale przypominam sobie, że odszedł np. z "Gazety Polskiej", trzaskając drzwiami...
Lubię jego felietony, jak wspomniałem mam sporo książek, ale np. "4" (taki tytuł) zamieniłem na jedno z jego wcześniejszych dzieł, ale chciałbym wiedzieć, skąd wziął owe tysiące zdrajców? Jeżeli nie ma na to dowodów, to wpisuje się w niechlubną listę tych, którzy nam, Polakom, przypisują najgorsze rzeczy! I aż się przestraszyłem tego, co napisałem... naprawdę. Dlaczego zatem nie przytoczy się źródeł, z których pan Waldemar korzystał? Nie można strony żydowskiej posądzać o sympatię do nas, ale skoro R. Lukas powołuje się na żydowskie opracowania i podaje liczbę 7 tys., byłoby dobrze wiedzieć, gdzie podano 60 tys.
Niby sprawa niewielka, redakcja tygodnika "Uważam Rze" nie odpowiedziała na list czytelnika, ale prawda jest taka, że chwila roztargnienia (?) Mistrza może go sporo kosztować. Na przykład można byłoby popełnić felieton wręcz wyśmiewający Łysiaka i jego wiedzę na temat zbrodni komunizmu...


Albo wykpić redakcję, iż w obawie o reakcję Mistrza list do redakcji zamiotła pod dywan...
Na marginesie dodajmy, że zarówno dziennik "Rzeczpospolita", jak i tygodnik "Uważam Rze" wydawane są przez tę samą spółkę, której właściciel przetrzebił skład redakcyjny dziennika, a i z tygodnika odchodzi wicenaczelny. Powiem krótko: byłoby szkoda utracić tygodnik, a jeśli chodzi o dziennik, w którym wicenaczelnym został "importowany" z "Gazety Wyborczej" dziennikarz, to chyba zaczynają się zbierać ciemne, burzowe chmury. "Rzeczpospolita" jako organ Michnika? Odpukać w niemalowane drzewo...


Leszek Wyrzykowski

While Trudeau claimed to have successfully resisted the threat of Quebec separatism, he had his own, left-liberal agenda to promote. With the continued assurance of federal Liberal supremacy in Quebec, Trudeau obtained what he (possibly vaguely inspired by the Maoist theory of building up a “provincial stronghold” for the eventual conquest of China) considered a “regional base for socialism.” Indeed, Trudeau won the majority of seats in English-speaking Canada only in the 1968 election, when “Trudeaumania” swept the country. Nevertheless, Trudeau remained in power from 1968-1984 (except for nine months in 1979-1980). He realized that in the Canadian system as it existed at that time, a Prime Minister who continued to win majority governments could do virtually anything he wanted. Trudeau was also assisted by the federal New Democratic Party (Canada’s extremely ideologically-energetic social democrats) – a party he himself had earlier belonged to. Trudeau was extremely conscious of using all the instruments and powers at the disposal of a government and state to strongly shape society.


In Quebec itself, Trudeau battled against the separatist Parti Quebecois, which had arisen as a new focus for Quebec aspirations. In 1980, the Parti Quebecois (under the leadership of Premier Rene Levesque), which had won the 1976 election in Quebec, held a referendum on “sovereignty-association” – which was defeated by a ratio of about 60-40. In 1982, Trudeau brought the Charter of Rights and Freedoms into the Canadian Constitution, which was opposed by Rene Levesque and the PQ – who saw it as diluting Quebec’s “collective rights.”
The Charter of Rights and Freedoms essentially enshrined nearly all of Trudeau’s agenda – including bilingualism, multiculturalism, feminism, affirmative-action policies (called employment equity in Canada), transfer payments from richer to poorer provinces – as the highest law of the land.
In 1984, many Quebecois nationalists, now disgusted with Trudeau, aligned themselves with the Progressive Conservative party of Brian Mulroney, who was himself a fluently bilingual Quebecker. Mulroney won one of the largest parliamentary majorities in Canadian history. However, in the aftermath of sixteen years of Trudeau, enormous drive and energy would have been required to initiate a process of recovery from what has been called “the Trudeau revolution.” Though he had allowed the aura of a right-winger to settle on him in 1983-1984, Mulroney was himself mostly driven by liberal sentiments, and – once in power – he brutally kept down “small-c conservative” elements and ideas within the Progressive Conservative party.


In 1987, Mulroney reached the Meech Lake Accord with the provincial premiers. Quebec, under Liberal Premier Robert Bourassa, agreed to accede to the Charter of Rights and Freedoms, in exchange for further modifications to the Constitution, which would – among other provisions – recognize Quebec as a “distinct society.” The Meech Lake Accord was well on its way to acceptance, but a disparate coalition of Trudeau Liberals and right-wing English-Canadians disdainful of Quebec managed to torpedo the Accord, when two smaller English-Canadian provinces withheld their approval. In 1992, Mulroney tried again with the Charlottetown Agreements, which were put to a countrywide referendum. Ironically, the Quebecois nationalists rejected the Charlottetown Agreements because they felt they gave them “too little,” whereas English Canada felt the agreements gave Quebec “too much.”


It was virtually as a direct consequence of the failure of the Charlottetown Agreements that the Bloc Quebecois – under the leadership of Lucien Bouchard, Mulroney’s former Quebec lieutenant – arose to contest the federal election of 1993 (running candidates only in Quebec), and the Parti Quebecois won the Quebec provincial election of 1994. Jacques Parizeau's Parti Québécois won the September 1994 provincial election with about two-thirds of the seats (but with only a fraction more of the popular vote, with the "first-past-the-post" system of geographically-based ridings). In 1995, there was the second referendum on Quebec sovereignty, which failed by a razor-thin margin. Jacques Parizeau’s bitter concession speech, blaming the defeat on “money and the ethnic vote” was slapped down – even by some prominent members of his own party – as virtually symptomatic of “Nazism” – and he was forced to resign from the PQ leadership.
The Bloc Quebecois won 54 seats in the federal election of 1993, thus becoming the Official Opposition (the second-largest party) in the federal Parliament. Preston Manning’s Reform Party – which had arisen in 1987 as a Western Canadian regionalist and “small-c conservative” alternative – won 52 seats, whereas the Progressive Conservatives (under the leadership of Kim Campbell) were reduced to 2 (two) seats!


Mark  Wegierski


Partially based on an English-language text that appeared in Polish translation under the title, “Tendencje separatystyczne w Kanadzie.” (Separatist tendencies in Canada) trans. Olaf Swolkien, Nowe Sprawy Polityczne (New Political Affairs) (Wolomin, Poland) no. 30 (2004-2005),
pp. 77-81

Turystyka

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

O nartach na zmrożonym śniegu nazyw…

O nartach na zmrożonym śniegu nazywanym ‘lodem’

        Klub narciarski POLMEDEN przy Oddziale Toronto Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie wybrał się 6 styczn... Czytaj więcej

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwo…

Moja przygoda z nurkowaniem - Podwodne światy Maćka Czaplińskiego

Moja przygoda z nurkowaniem (scuba diving) zaczęła się, niestety, dość późno. Praktycznie dopiero tutaj, w Kanadzie. W Polsce miałem kilku p... Czytaj więcej

Przez prerie i góry Kanady

Przez prerie i góry Kanady

Dzień 1         Jednak zdecydowaliśmy się wyruszyć po raz kolejny w Rocky Mountains i to naszym sta... Czytaj więcej

Tak wyglądała Mississauga w 1969 ro…

Tak wyglądała Mississauga w 1969 roku

W 1969 roku miasto Mississauga ma 100 większych zakładów i wiele mniejszych... Film został wyprodukowany aby zachęcić inwestorów z Nowego Jo... Czytaj więcej

Blisko domu: Uroczysko

Blisko domu: Uroczysko

        Rattray Marsh Conservation Area – nieopodal Jack Darling Memorial Park nad jeziorem Ontario w Mississaudze rozpo... Czytaj więcej

Warto jechać do Gruzji

Warto jechać do Gruzji

Milion białych różMilion, million białych róż,Z okna swego rankiem widzisz Ty…         Taki jest refren ... Czytaj więcej

Prawo imigracyjne

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

Kwalifikacja telefoniczna

Kwalifikacja telefoniczna

        Od pewnego czasu urząd imigracyjny dzwoni do osób ubiegających się o pobyt stały, i zwłaszcza tyc... Czytaj więcej

Czy musimy zawrzeć związek małżeńsk…

Czy musimy zawrzeć związek małżeński?

Kanadyjskie prawo imigracyjne zezwala, by nie tylko małżeństwa, ale także osoby w relacji konkubinatu składały wnioski  sponsorskie czy... Czytaj więcej

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Czy można przedłużyć wizę IEC?

Wiele osób pyta jak przedłużyć wizę pracy w programie International Experience Canada? Wizy pracy w tym właśnie programie nie możemy przedł... Czytaj więcej

Prawo w Kanadzie

  • 1
  • 2
  • 3
Prev Next

W jaki sposób może być odwołany tes…

W jaki sposób może być odwołany testament?

        Wydawało by się, iż odwołanie testamentu jest czynnością prostą.  Jednak również ta czynność... Czytaj więcej

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY…

CO TO JEST TESTAMENT „HOLOGRAFICZNY” (HOLOGRAPHIC WILL)?

        Testament tzw. „holograficzny” to testament napisany własnoręcznie przez spadkodawcę.  Wedłu... Czytaj więcej

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TE…

MAŁŻEŃSKIE UMOWY O NIEZMIENIANIU TESTAMENTÓW

        Bardzo często małżonkowie sporządzają testamenty razem (tzw. mutual wills) i czynią to tak, iż ni... Czytaj więcej

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.